Anthony Cave Brown - W Służbie Kłamstwa, Wojna Szpiegów
Short Description
Download Anthony Cave Brown - W Służbie Kłamstwa, Wojna Szpiegów...
Description
Tytuł oryginału Bodyguard of lies Copyright © 1975 by Anthony Cave Brown © Copyright for the Polish edition by Sensacje XX wieku, Warszawa 1997
0
Przekład z języka angielskiego Aleksandra Misztal-Kania (cz. I, II oraz cz. III rozdz. 1-2) Elżbieta Żelazna (cz. III rozdz. 3-11 oraz cz. TV i V) Opracowanie redakcyjne Lidia Ratajczak (cz. I) Jerzy Smagowski (cz. II-V) Konsultacja naukowa Tadeusz Rawski Redakcja techniczna Elżbieta Bochacz Korekta Alicja Sikorska (cz. I—III) Barbara Cywińska (cz. IV-V) Projekt okładki i stron tytułowych Rosław Szaybo
Spis treści Prolog
9
I. Środki specjalne-początki, 1938-1942 „Ultra" 21 Coventry 38 Środki specjalne w akcji 50 W poszukiwaniu strategii 67 AlamHalfa 94 ElAlamejn 226 II. Korzenie konspiracji, 1934-1943 Canaris 235 „Schwarze Kapelle" 245 Przyjaciel czy wróg? 250 Spiskowcy 256 Wybuch wojny 266 Watykański łącznik 273 Incydent w Venlo 2 80 Diabelska intryga 185 Canaris przy pracy 296 Zamach na Heydricha 208 Operacja „Błysk" 227
ISBN 83-904968-4-4 Wydawnictwo Sensacje XX wieku 02-032 Warszawa, ul. Filtrowa 79/41 tel. (0-22) 823 49 84, 824 35 06 Skład i łamanie: Oficyna Wydawnicza „MH" Druk: Zakłady Graficzne w Olsztynie
19
233
III. Wielka strategia i mała taktyka, 1943 Casablanca 233 Bitwa o Atlantyk 238 LCS i plan „Jael" 253 „Mincemeat" - Siekanina 262 Ouebec 272 „Schwarze Kapelle", 1943 280 „Starkey" 295 „Prosper" 305 Wywiad w akcji 329 Teheran 349 „Cicero" 361
232
SPIS TREŚCI
IV. Akcje tajne i decepcja, styczeń-czerwiec 1944 Eisenhower - wódz naczelny 377 Naczelne dowództwo Niemiec 389 „Bodyguard" 397 Bałkany 409 „Fortitude Północ" 420 „Fortitude Południe" 432 Norymberga 455 Podstępy wojenne w powietrzu 469 Służby bezpieczeństwa 478 Gry radiowe 497 Francuski labirynt 508 Ostatnie zagranie Canarisa 524 „Vendetta" 538 W przededniu „ D-Day" 557
375
V. Od Normandii do Nemesis, 6 czerwca-20 sierpnia 1944 „D-Day" 577 Decepcje „D-Day" 596 Kłamstwem i mieczem 604 Francuska rewolta 622 Rommel 623 VI 635 „Goodwood" 642 20 lipca 1944 656 Przełom 675 Gótterdammerung - zmierzch bogów 687 Epilog 697 Od autora 718 Słowniczek 723 Bibliografia 729
W czasie wojny prawda staje się tak cenna, że powinna być chroniona przez strażników kłamstw. Winston Churchill 575
Prolog Generał sir Stewart Menzies, dowódca tajnego wywiadu brytyjskiego (MI-6), człowiek „o bladej skórze, wyblakłych oczach i przyprószonych siwizną włosach koloru blond", znany najwyższemu dowództwu sił alianckich jako „C"*, przeszedł obok pomników Beaconsfielda i Lincolna na Parliament Square i wszedł w wąskie drzwi budynku nr 2 przy Great George Street, niedaleko Storę/s Gate. Tego ranka - a był początek grudnia 1943 roku - towarzyszył mu płk David Bruce, szef Biura Służb Strategicznych (Office of Strategie Services - OSS) w Europie, będącego amerykańskim odpowiednikiem MI-6. Mężczyźni przeszli obok obudowanego workami z piaskiem stanowiska strażnika, znajdującego się przy wejściu do budynku, w którym mieścił się Gabinet Wojenny, przeszli przez niewielki hali i udali się wprost do stanowiska dowodzenia premiera Winstona Churchilla w podziemiach Westminsteru. Nie było tutaj nic z atmosfery współczesnego stanowiska dowodzenia; kwatera główna przypominała raczej wnętrze jakiegoś starego pancernika. Menzies i Bruce przeszli przez szereg obitych stalą drzwi, potem korytarzami, podpartymi ciężkimi stemplami wprost z któregoś z okrętów liniowych Nelsona, dalej przez pokój map położony pod czterema stopami betonu, zbrojonego szynami ze starych torowisk tramwajowych Londynu, i w końcu dotarli do celu. Była to niewielka salka konferencyjna, przypominająca oficerską kajutę - szumiący wentylator, portret króla, litografia Mostu Londyńskiego, na podłodze orientalne dywany, wygodne meble, a na ścianie zegar z wygrawerowanym napisem „Victoria R.I., Ministry of Works, 1889". Nawet mapy pochodziły z różnych epok; jedna z nich została wydana w 1910 roku przez Ligę Morską Imperium Brytyjskiego. Mężczyźni i jedyna kobieta, którzy przywitali Menziesa i Bruce'a, byli młodymi ludźmi; niektórzy nosili czerwone odznaki i złote lwy Imperialnego Sztabu Generalnego. Przez kilka minut wszyscy rozmawiali o nowinach z wojny i wymieniali plotki z Kwatery Głównej, skupieni przy starym, wypolerowanym na błysk stole konferencyjnym, na którego środku stała niewielka figurka tańczącego fauna. Był to symbol Londyńskiej Sekcji Kontroli (London Controlling Section - LCS) - tajnego biura, założonego przez Churchilla w jego prywatnej kwaterze do planowania forteli mających na celu wprowadzanie w błąd Hitlera i niemieckiego Sztabu Generalnego co do alianckich działań wojennych skierowanych przeciwko Trzeciej Rzeszy. Dynamiczna, przebiegła i elegancka postać fauna symbolizowała jednocześnie charakter pracy LCS. Według oksfordzkiego słownika języka angielskiego, fortel * Od pierwszej litery słowa „Chief" (szef); patrz str. 34.
10
PROLOG
jest to operacja „lub działanie dowódcze, z reguły podstęp lub trik opracowany w celu przechytrzenia lub zaskoczenia przeciwnika; urządzenie lub plan w celu uzyskania przewagi; spryt, wykorzystywany w celu zranienia lub zadania gwałtu". Zgromadzeni wokół fauna mężczyźni byli członkami LCS lub funkcjonariuszami innych tajnych urzędów brytyjskich i amerykańskich. Używaną przez nich broń nazywano - w brytyjskim leksykonie wojskowym - „środkami specjalnymi", złowrogo brzmiącym określeniem oznaczającym szeroki zakres potajemnych, czasami zabójczych, a zawsze zawiłych operacji tajnej wojny, planowanych w celu ukrycia większych operacji wojskowych, otoczenia ich mrokiem tajemnicy. Były one, zgodnie z uwagą M.R.D. Foota, „wierne tradycji angielskiej ekscentryczności; tym, na co mogli odważyć się kapitan Hornblower czy Mycroft Holmes na kartach książek, a admirał Cochrane* lub Chinese Gordon** w rzeczywistości, gdyby stanęli wobec podobnego wyzwania; czymś, co w danej chwili wydaje się dziwne, a w chwilę później całkiem rozsądne". Brytyjczycy od dawna zdobywali doświadczenie w dziedzinie wykorzystania środków specjalnych - wcześniej niż jakiekolwiek inne mocarstwo. Przez ponad pięćset lat brytyjscy mężowie stanu i generałowie używali ich do stworzenia najpierw królestwa, a później imperium, oraz do obrony przed wrogiem. Stulecia wcześniej przechytrzyli Hiszpanów, Francuzów i Holendrów; w tym stuleciu już raz zostali zmuszeni do walki z rosnącymi w siłę Niemcami. Ale zaledwie dwadzieścia lat po klęsce cesarza Wilhelma II i cesarstwa niemieckiego, z gruzów pozostawionych przez pierwszą, przegraną wojnę, wyłoniły się nowe Niemcy pod przewodnictwem Adolfa Hitlera i świat znowu stanął w obliczu wojny. Środki specjalne wywarły pewien wpływ na strategię Hitlera w pierwszych latach wojny. Teraz doświadczenie Brytyjczyków w tej dziedzinie miało posłużyć do ochrony najtrudniejszej i najbardziej niebezpiecznej operacji wojskowej II wojny światowej - operacji „Neptun". Kryptonim ten oznaczał desant na wybrzeże Normandii we Francji, zaplanowany na wiosnę 1944 roku. Przygotowania do operacji „Neptun" trwały już od trzech i pół roku, obejmując połączony potencjał przemysłowy, wojskowy i umysłowy imperium brytyjskiego i Stanów Zjednoczonych. A jednak nawet te siły nie wystarczały do zapewnienia zwycięstwa mocarstwom zachodnim. Armie Hitlera, pomimo krwawych kampanii w Rosji, Włoszech i Afryce Północnej, nadal reprezentowały ogromną siłę. Milion żołnierzy znajdowało się na Zachodzie, okopanych za Wałem Atlantyckim - najsilniejszą linią umocnień w historii świata od czasów budowy Wielkiego Muru w Chinach. Gdyby Niemcy byli przygotowani do obrony, mogli dosłownie zalać ogniem siły inwazyjne, niwecząc operację „Neptun" już na plaży. Gdyby nawet aliantom udało się uchwycić przyczółek w Normandii, Hitler mógł - czego należało oczekiwać - szybko skoncentrować swoje wojska i uczynić aliancką kampanię operacją równie krwawą i bezużyteczną jak brytyjskie akcje we Flandrii i nad Sommą w czasie I wojny światowej. Nawet od pogody trudno było oczekiwać przychylności; kanał La Manche jest jedną z najbardziej kapryśnych dróg wodnych świata, a nawet umiarkowanie wzburzone morze * Aleksander Thomas Cochrane (1775-1860), adm. bryt, dowodził m.in. flotą Chile i Brazylii, ale też spekulował na giełdzie (przyp. T.R.). ** Autor przywołuje tu postać gen. Charlesa Gordona (1833-1885), który w 1860 r. uczestniczył w zdobyciu Pekinu (przyp. T.R.).
PROLOG
11
mógł nagle ogarnąć niespodziewany sztorm, wprowadzając chaos do wszystkich dokładnie zaplanowanych harmonogramów. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że w razie niepowodzenia inwazji przepadnie wszystko. Wielka Brytania musiałaby pertraktować, bo wszystkie swoje siły przeznaczyłaby na ten atak. Amerykanie, przerażeni rozlewem krwi i rozmiarami klęski, niemal na pewno odrzuciliby kandydaturę prezydenta Franklina Delano Roosevelta w wyborach pod koniec 1944 roku, starając się o zwycięstwo nad Japonią przed podjęciem decyzji w sprawie przeprowadzenia kolejnej inwazji. Hitler mógłby wtedy skierować wszystkie swoje siły przeciwko Rosji, z wszelkimi szansami pobicia Armii Czerwonej i objęcia panowania nad całą Europą. Sam Hitler był całkowicie pewien swoich możliwości zlikwidowania inwazji w zarodku. W obozie alianckim natomiast nie wszyscy wierzyli w powodzenie operacji „Neptun". Generał Dwight D. Eisenhower, który miał zostać Najwyższym Dowódcą desantu na kontynent, napisał w liście do przyjaciela w Waszyngtonie: „W miarę zbliżania się wielkiego dnia narasta napięcie i wszyscy działają na granicy wytrzymałości nerwowej. Tym razem, ze względu na wysoką stawkę, atmosfera jest jeszcze bardziej napięta niż kiedykolwiek przedtem. W tym konkretnym przedsięwzięciu nie ryzykujemy taktycznej porażki; stawiamy wszystko na jednego konia". Mówiono, że Churchilla dręczyły koszmary nocne, w których widział, co może wydarzyć się w Normandii w dniu inwazji. Rozpatrując szansę powodzenia operacji „Neptun", pisał: „Nadal wydawało mi się (...) że umocnienia z betonu i stali, uzbrojone we współczesną siłę rażenia i całkowicie obsadzone dobrze przeszkolonymi, zdecydowanymi na wszystko ludźmi, mogą zostać pokonane jedynie przez..." - przez co? Churchill podał odpowiedź - „...zaskoczenie". Jedynie w przypadku zaskoczenia operacja „Neptun" zdobywała tę niewielką przewagę, która mogła zdecydować o zwycięstwie. Ale jak zaskoczyć tak przebiegłego przeciwnika? Jego okręty, samoloty, radary, obrona wybrzeża - wszystko zostanie zgodnie z oczekiwaniami zaalarmowane i postawione w stan gotowości bojowej. W jaki sposób można ukryć największe w historii wojny zgrupowanie wojsk i wyposażenia, skoncentrowane w Anglii i czekające na sygnał do inwazji? Już sama lokalizacja zgrupowań mogła pozwolić Hitlerowi domyślić się, że ich celem jest Normandia. Nawet gdyby siły te zostały dobrze zamaskowane w Anglii, czy możliwe byłoby także ukrycie ich podczas opuszczania portów w celu przeprawy przez kanał, która dla niektórych jednostek sił inwazyjnych musiałaby potrwać niemal pełne dwa dni? Hitler wiedział, że alianci muszą powrócić do Europy i wydawało się prawie niemożliwe, że mógłby nie być w stanie rozpoznać gdzie i kiedy zaatakują. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, Hitlera nie można było zaskoczyć. A jednak LCS i powiązane z nim biura miały za zadanie tak przygotować operację „Neptun", aby można było wykorzystać element zaskoczenia. Pułkownik John Bevan, dowódca LCS, ogłosił rozpoczęcie zebrania, a lady Jane Pleydell-Bouverie, jego osobista asystentka, rozdała wszystkim kopie dokumentu. Miał siedem stron. W górnej części pierwszej strony znajdowało się pięć zielonych pasków, zwracających uwagę na szczególnie tajny charakter dokumentu, do tego stopnia, że jego treść została opublikowana dopiero w grudniu 1972 roku, czyli dwadzieścia dziewięć lat później. Ponad paskami umieszczono napis: „Niniejszy dokument stanowi własność Rządu Brytyjskiego Jego Królewskiej Mości" - formuła zastrzeżona dla najważniejszych brytyjskich dokumentów państwowych. Pod paskami również figuro-
12
PROLOG
wały napisy: „Najwyższy stopień utajnienia", „Ograniczony dostęp" oraz dziwny kryptonim „Bigot", który oznaczał, że dokument zawierał informacje na temat największych tajemnic operacji „Neptun". Był to plan „Jael" - ogólna polityka dezinformacji, przyjęta przez kwatery główne Ameryki, Wielkiej Brytanii i Rosji w celu wprowadzenia Hitlera w błąd na temat alianckiej strategii i taktyki w najbliższych miesiącach oraz operacji wojskowych, które miały obejmować także i gigantyczny szturm na Wał Atlantycki w Normandii. Plan „Jael" miał więc równie wielkie znaczenie jak „Neptun". Na siedmiu stronach lapidarnego tekstu zawierał zarys dezinformacji i forteli, które miały zostać zastosowane w celu ukrycia przeprawy wojsk przez kanał. Użyte miały być różnorodne środki specjalne, które w razie powodzenia mogłyby zapewnić flocie inwazyjnej element zaskoczenia. To Churchill był głównym pomysłodawcą roli, jaką środki specjalne miały odegrać w operacji „Neptun". Ich zastosowanie jako najważniejszej broni w II wojnie światowej oraz stworzenie centralnej agencji LCS w celu opracowywania i koordynacji forteli z użyciem środków specjalnych, prawdopodobnie stanowiło jego największy, osobisty wkład w wojskową teorię i praktykę. Teoria ta narodziła się na podstawie doświadczeń zdobytych w innej wojnie, w czasie operacji wojskowej, która zakończyła się katastrofą - Gallipoli. W1915 roku, zrażony impasem na froncie zachodnim, Churchill usiłował przerwać zastój w wojnie pozycyjnej operacją, którą nazwał „ciosem noża w miękkie podbrzusze Europy". Duże alianckie siły ekspedycyjne wylądowały w Dardanelach [na półwyspie Gallipoli], w celu utworzenia nowego frontu, którego zadaniem było przyciągnięcie sił niemieckich z Francji. Ostrze noża złamało się jednak, a ekspedycja zakończyła się klęską ze stratą 252 tysięcy żołnierzy, głównie ze względu na bezwład i zbytnią ostrożność dowodzących nią alianckich generałów i admirałów*. Churchill, który był głównym architektem planu, został zmuszony do rezygnacji ze stanowiska Pierwszego Lorda Admiralicji. Poczynił ruch, który w owym czasie wydawał się być ostatnim w jego karierze polityka i męża stanu. Wspominał „ponurą rzeź" we Francji, która zmiotła z powierzchni ziemi całe pokolenie Anglików, i napisał esej, który stał się credo dla LCS. A oto główna jego myśl: Bitwy wygrywa się rzezią i manewrami. Im większy generał, tym więcej wysiłku poświęca manewrom, a mniejszej domaga się rzezi. (...) Niemal wszystkie bitwy uznawane za arcydzieła sztuki wojskowej (...) były bitwami manewrów, w których wróg nierzadko uznawał, że został pokonany za pomocą jakiegoś nowatorskiego wybiegu, jakiegoś dziwacznego, szybkiego, nieoczekiwanego uderzenia lub fortelu. W bitwach takich straty zwycięzców były znikome. Od wielkiego dowódcy wymaga się nie tylko ogromnego zdrowego rozsądku i siły rozumowania, nie tylko wyobraźni, ale także elementu przewidywania, czegoś oryginalnego i jednocześnie złowrogiego, co powoduje, że wróg jest nie tylko zaskoczony, ale i pobity. (...) W wojnie stosuje się wiele manewrów, lecz tylko niektóre z nich - bezpośrednio na polu bitwy. Są manewry, które wykonuje się daleko na skrzydłach lub na tyłach, są takie, w których wykorzystuje się czas, dyplomację, mechanikę czy psychologię. Wszystkie one stosowane są daleko od pola bitwy, ale często wywierają nań decydujący wpływ, a zadaniem każdego z nich jest znalezienie łatwiejszych dróg osiągnięcia celu niż przez zwykłą rzeź.
h
Duże znaczenie miała też dobrze zorganizowana obrona turecka (przyp. T.R.).
PROLOG
13
Taki sposób myślenia, zrodzony z tragedii i ogromnych strat jednej operacji desantowej, miał teraz zostać wykorzystany do zapobieżenia innej, potencjalnie większej tragedii i stratom, spodziewanym w „D-Day". Plan przewidywał pięć głównych obszarów tajnej działalności. Pierwszym z nich był ofensywny wywiad, czyli działania mające na celu zdobycie tajemnic przeciwnika. Jeżeli operacja „Neptun" miała zakończyć się powodzeniem, dowódcy alianccy musieli mieć dokładny obraz umocnień Wału Atlantyckiego oraz siły i ugrupowania wojsk niemieckich, a przede wszystkim - informacje o przewidywanych zamiarach Hitlera. Wywiad zaczepny należał do obowiązków MI-6 i OSS, co tłumaczyło obecność dowódców obu placówek, Menziesa i Bruce'a, na zebraniu LCS. W dotychczasowych wydarzeniach tej wojny MI-6 i OSS osiągnęły znaczne sukcesy w ujawnianiu tajemnic Hitlera poprzez użycie kanałów szpiegowskich i wywiadu konwencjonalnego - jak raporty szpiegów i informatorów z całej okupowanej Europy, państw satelickich i neutralnych; cenzura poczty zagranicznej, przesłuchiwanie jeńców wojennych. Ale wywiad MI-6 i dowództwo alianckie miały w zanadrzu jeszcze dwa inne źródła tajnych informacji wywiadowczych, które konwencjonalne bynajmniej nie były. Jedno z nich, o nazwie „Ultra", dostarczało rozszyfrowanych informacji, pochodzących z nasłuchu niemieckiej łączności radiowej. Drugim źródłem była „Schwarze Kapelle" („Czarna Orkiestra"), niewielka grupa niemieckich oficerów i cywilów (jednym z nich był admirał Wilhelm Canaris, szef niemieckiego tajnego wywiadu Abwehry), którzy konspirowali w celu obalenia Hitlera. Przez całą wojnę „Ultra", a czasami także i „Schwarze Kapelle", systematycznie dostarczały najwyższemu dowództwu aliantów tajnych informacji wywiadowczych o kluczowym znaczeniu, które przecierały szlak dla operacji „Neptun". Jednak każdy, kto chociaż trochę orientuje się w tajnych źródłach informacji wie, że jedna noc wystarczy, by zmienić szyfry i aresztować wszystkich spiskowców. Nikt nie miał pewności, że „Ultra" i „Schwarze Kapelle" będą mogły nadal dostarczać informacji, od których mogło zależeć powodzenie operacji „Neptun". Drugą ważną płaszczyzną tajnych działań, proponowanych w ramach planu „jael", był kontrwywiad i służby bezpieczeństwa, których działalność miała uniemożliwić Hitlerowi poznanie tajemnic „Neptuna". Najważniejszą z tych operacji było zniszczenie niemieckich tajnych służb wywiadowczych. Również to zadanie przypadło w udziale MI-6 i OSS. Brytyjska organizacja kontrwywiadowcza MI-5 otrzymała zadanie likwidacji tajnych służb nieprzyjaciela działających w Wielkiej Brytanii i, jak do tej pory, wywiązywała się znakomicie ze swoich obowiązków. Cała niemiecka siatka szpiegowska w Wielkiej Brytanii znalazła się pod kontrolą MI-5, a w Ameryce podobne wyniki uzyskiwało FBI. Nie wszyscy agenci nieprzyjaciela zostali po zatrzymaniu uwięzieni lub straceni. Niektórych z nich wykorzystywała tajemnicza organizacja 0 nazwie XX-Committee, działająca pod auspicjami MI-5, oraz „X2" - jej odpowiednik w OSS. Profesor Norman Holmes Pearson, związany z XX-Committee wykładowca z Yale, pisał o tej grze, że była „tym, co na skórze i pod skórą nabierało nowego, szarpiącego nerwy znaczenia". Szczególnie szarpane były tutaj nerwy autorów planu //Neptun", którzy zdawali sobie sprawę z tego, że jeden błąd, jedna niedyskrecja mogły ujawnić tajemnice całej operacji. A jednak była to gra, w którą warto było grać 1 wygrywać - jeżeli „Neptun" miał zaskoczyć Hitlera. Bronią, stosowaną w pierwszych dwóch bitwach w wojnie na tajne operacje, przewidzianej w planie „Jael", były intelekt i tajemnica, groźba i dezinformacja, jedynie czasami
14
PROLOG
sprowadzające się do okazjonalnych wypadków nadużycia siły gdzieś w ciemnych zaułkach Europy. Gwałt był narzędziem stosowanym na trzeciej arenie, którą nazwano dość ogólnikowo „operacjami specjalnymi". Agencje zaangażowane w walkę na tym froncie to brytyjska Special Operations Executive (SOE)*, pod dowództwem pochodzącego z Hebrydów sir Colina Gubbinsa, specjalisty w dziedzinie tajnej wojny, oraz oddział amerykańskiej Office of Strategie Services (Biura Służb Strategicznych) o nazwie Special Operations (SO)**, pod dowództwem pułkownika Josepha Haskella. Obie agencje były reprezentowane na zebraniach LCS, a do ich zadań należało przede wszystkim lokalizowanie, popieranie i zaopatrywanie organizacji partyzanckich w całej Europie, od wybrzeża kanału La Manche po granicę rosyjsko-polską***, od archipelagu Lofotów za kołem podbiegunowym po Kair, od Helsinek po Tanger. Organizacjom tym nadano nazwę reseaux, od francuskiego słowa oznaczającego siatkę, a ich zadanie polegało na atakowaniu aparatu administracji hitlerowskiej i jego żołnierzy na tyłach nieprzyjaciela. W kontekście operacji „Neptun", główne zadania SOE i SO polegały na organizowaniu, wyposażeniu i kontroli rozdartego sporami i politycznie podzielonego francuskiego ruchu oporu****, oraz sterowanie tymi aktami sabotażu i wojny partyzanckiej, skierowanymi przeciwko niemieckim liniom łączności i transportu, które mogły opóźnić lub zakłócić niemiecką reakcję na operację „Neptun". Ale i tutaj autorzy operacji stanęli wobec trudnego problemu. Świat operacji specjalnych był światem „proustowskiej złożoności", gdzie nawet agenci i członkowie ruchu oporu mieli zostać wykorzystani jako pionki w grze. „Neptun" miał również w pewnym stopniu zależeć od lojalności i posłuszeństwa członków francuskiego ruchu oporu, a także od ich woli ryzykowania własnym życiem. Czwartym obszarem tajnej działalności, proponowanej przez „Jael", była wojna polityczna. Brytyjska Political Warfare Executive***** oraz, w nieco mniejszym stopniu, amerykańskie biuro Office of War Information****** zostały stworzone głównie w celu prowadzenia w powiązaniu z LCS wojny na słowa z Trzecią Rzeszą. Ich credo brzmiało: „Podejść niemiecki umysł przez dezinformację oraz troskliwie podtrzymywaną fikcję, obliczoną na odwrócenie uwagi i odwołującą się do jego samolubnych, nielojalnych, indywidualistycznych motywów, kierujących niemieckim żołnierzem i obywatelem". Ich główną bronią była plotka, a właściwie pogląd, że waluty nie można zbombardować, ale z pewnością można ją zniszczyć fałszywymi informacjami. Ich celem było „wbicie klina pomiędzy faszystowskich przywódców a ludność oraz pogłębianie zmęczenia wojną i defetyzmu, przy użyciu wszelkich środków, jawnych i tajnych..." Ale słowa to nie pociski, a plotki to nie bomby. Nic nie wskazywało też na to, by Niemcy wahali się w swoim posłuszeństwie wobec Fuhrera, czy też by niemiecki żołnierz słabł w determinacji odparcia inwazji. Autorzy „Neptuna" wiedzieli o po* Zarząd Operacji Specjalnych. ** Dział Operacji Specjalnych. *•* Stanowisko autora w kluczowej dla nas sprawie jest niejasne: czy chodzi o granicę według traktatu ryskiego z 1921 r, czy też moskiewskiego traktatu rozbiorowego z 1939 r. (przyp. T.K.). —» Chodzi tu o spór, kto ma kierować ruchem oporu - władza „Wolnej Francji , czy tez obce siatki wywiadowcze (przyp. T.R.). ***** Zarząd Wojny Politycznej. ****** Biuro Informacji Wojskowych.
PROLOG
15
ważnych różnicach zdań, jakie wystąpiły pomiędzy Hitlerem a jego generałami. Wielu najwyższych oficerów niemieckiego Sztabu Generalnego należało do „Schwarze Kapelle". Dotychczas ich spisek nie przyniósł istotnych efektów, a Hitler nadal trzymał w żelaznym uścisku swoich generałów, naród niemiecki i cały kontynent europejski. Warto jednak było rozpatrzyć każdy manewr, każdy wysiłek, bo była to wojna totalna. Alianci zażądali w swojej słynnej - a niektórzy dowódcy uważali, że także niezbyt przemyślanej - proklamacji „Bezwarunkowej Kapitulacji", pełnej kapitulacji Niemiec, ale Niemcy nie mogły się poddać bez walki. Operacja „Neptun" miała się stać decydującą konfrontacją w wojnie, w której walczono do ostatniej kropli krwi. Tajna wojna towarzysząca tej operacji była równie krwawa. Foot napisał później: „Nic podobnego nie wydarzyło się wcześniej i prawdopodobnie nic podobnego już nigdy się nie wydarzy, ponieważ wszystkie okoliczności wojny prowadzonej przez Hitlera były jedyne w swoim rodzaju i wymagały od nas jedynych w swoim rodzaju reakcji". Najważniejszą z nich była piąta płaszczyzna tajnej działalności proponowanej w ramach planu „Jael" - dezinformacja. Należała ona do obowiązków LCS, a jej szczególnym celem było dostarczanie nieprzyjacielowi otwartymi kanałami, "przez najwyższe dowództwo sił alianckich, setek, a może tysięcy fragmentarycznych danych, które zebrane przez służby wywiadowcze nieprzyjaciela tworzyły wiarygodny i możliwy do przyjęcia, ale fałszywy obraz alianckich planów wojskowych. Biuro LCS udoskonaliło sztukę dezinformacji w czasie swoich wcześniejszych operacji. Teraz plan „Jael" powinien przekonać Hitlera, że alianci zamierzają zaatakować jego siły nie w Normandii, lecz w jakimś innym punkcie Francji. To dezinformacja miała zdecydować o losach „Neptuna". Biuro LCS miało wykorzystać każdą metodę w czasie niezwykle dokładnie zaplanowanej kampanii środków specjalnych, by dostarczyć tę fikcję wprost na biurko Hitlera. Środkami specjalnymi były plotki, usługi podwójnych, a nawet potrójnych agentów, wykorzystywanie karier i reputacji słynnych generałów, poświęcanie w ofierze własnych ludzi w czasie operacji wojskowych i tajnych, rozgrywki w eterze, tworzenie fikcyjnych armii, manipulowanie ruchem oporu, a także „Schwarze Kapelle". Mówiąc w skrócie, nie wolno było pominąć niczego w staraniach zmierzających do przekonania Niemców, że inwazja odbędzie się w innym czasie i miejscu niż rzeczywiście planowano. Ludzie, którym powierzono to z pozoru niewykonalne zadanie, mieli oczywiście swój własny punkt widzenia. Wydawało się, że jedynym czynnikiem, który ich łączy była klasa społeczna. Dezinformacja, podobnie jak wywiad, była domeną ludzi dobrze urodzonych. Szef LCS, pułkownik Bevan, był zięciem hrabiego Lucana i wnukiem założyciela Barcla/s Bank. Zastępca Bevana i autor planu „Jael", pułkownik sir Ronald Evelyn Leslie Wingate, był synem Wingate'a Paszy z angielsko-egipskiego Sudanu i kuzynem zarówno słynnego Lawrence'a z Arabii, jak i Wingate'a birmańskiego*. Inni członkowie LCS i związanych z tym biurem tajnych agencji byli finansistami, politykami, dyplomatami, naukowcami, pisarzami, artystami - ludźmi z Londynu, Waszyngtonu, basenu Morza Śródziemnego, Indii i Azji Południowo-Wschodniej, mającymi odpowiednie po* Orde Charles Wingate (1903-1944) - znawca działań partyzanckich, zorganizował półpartyzancki oddział Etiopczyków w 1941 r., później był w Birmie i stał na czele „chinditów", formacji walczącej na tyłach Japończyków (przyp. T.R.).
16
PROLOG
wiązania i talent w posługiwaniu się środkami specjalnymi. Ponad nimi wszystkimi stał sam Churchill. Wingate pisał później, że „...to wszystko były pomysły Churchilla. To jego siła, jego wspaniała wyobraźnia i jego wiedza techniczna leżały u podstaw wszelkich planów i koncepcji". Churchill uwielbiał sprawdzać i doradzać LCS, a był mistrzem tego, co później nazwano „planem gry". Jeden z amerykańskich członków LCS, pułkownik William H. Baumer, tak później komentował trudności i implikacje etyczne, jakie przypadły w udziale ludziom uprawiającym tę grę: Patrząc wstecz na to wszystko, Bevan i jego chłopcy byli wyjątkowo sprytni. Wiedzieli dokładnie kiedy i gdzie grać na furii Hitlera, a doskonale zdawali sobie sprawę, że gdyby to, co robili ujrzało światło dzienne w latach późniejszych, wszyscy okryliby się hańbą. Wowym czasie mieli jednak do tego podejście czysto akademickie. Grali o najwyższe stawki, jakie można sobie wyobrazić i nie mieli czasu na okazywanie wrażliwości. Wiedzieli, że po prostu nie mogą przegrać, bo gdyby tak się stało, i oni, i Wielka Brytania stracą wszystko. Ich celem było zmuszenie Hitlera, by latał w kółko jak mucha. Był to niebezpieczny biznes, ponieważ żyli chwilą i nigdy nie wiedzieli, kiedy ich działalność zostanie ujawniona, a wraz z nią wszystkie sprawy, które pragnęli ukryć.
W podziemiach Westminsteru znajdowała się szczególna tablica. Umieszczono ją tam w odpowiedzi na ewentualną krytykę, która być może była nieunikniona, gdyby opinia publiczna dowiedziała się w jakieś pięćdziesiąt lat po wojnie o istnieniu tej supertajnej agencji. Na tablicy widniały słowa sir Gameta Wolseleya, byłego dowódcy armii brytyjskiej, który w 1869 roku napisał w swoim Podręczniku żołnierza: Jesteśmy wychowywani tak, by za dyshonor uważać zdobycie czegokolwiek przez fałsz (...) będziemy iść dalej w przekonaniu, że szczerość jest najlepszą polityką, a prawda zawsze w końcu kiedyś wygrywa. Te przemiłe sentymenty bardzo ładnie wyglądają w dziecięcym zeszycie, ale człowiek, który postępuje zgodnie z nimi niech lepiej na zawsze schowa do pochwy swój miecz.
Było jasne, że Churchill i LCS nie powstrzymają się przed niczym, by zapewnić operacji „Neptun" element tajemnicy i zaskoczenia. Nawet kryptonim „Jael", wybrany przez Churchilla dla operacji specjalnych i dezinformacyjnych towarzyszących „Neptunowi", miał w sobie coś z ich przebiegłości, determinacji i braku litości. Jael bowiem jest postacią z Pieśni Debory ze Starego Testamentu; była to kobieta, która popełniła najczarniejszą zdradę w tej długiej, mrocznej kronice. Pieśń opowiada o tym, jak prorokini Debora opracowała wraz z dowódcą armii izraelskiej, Barakiem, plan zwyciężenia Jabina, króla Chasoru, i dowódcy kananejskiego - Sisery, który przez dwadzieścia lat rządził Izraelitami dzięki „dziewięciuset żelaznym rydwanom". Plan udał się i Sisera został podstępnie zwabiony do udziału w bitwie pod górą Tabor na równinie Esdraelon. Nieba zesłały ulewne deszcze i rydwany Sisery ugrzęzły w błocie. „Barak zszedł więc z góry Tabor, a dziesięć tysięcy ludzi za nim. Wówczas Pan poraził przed Barakiem ostrzem miecza Siserę, wszystkie jego rydwany i całe wojsko. (...) Całe wojsko Sisery padło pod ostrzem miecza i żaden z mężów nie uszedł"*. * Biblia Tysiąclecia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wyd. III, Poznań-Warszawa 1990, Księga Sędziów 4.12-16.
PROLOG
17
Sam Sisera ocalał i uciekł piechotą z pola bitwy. Kiedy jednak usiłował dotrzeć do Kanaanu, trafił do obozu Chebera, Kenity, którego tego dnia nie było w domu. Żona Chebera, Jael, przywitała gościa serdecznie. Sisera był przekonany, że między Kananejczykami a Kenitami panował pokój, poprosił więc kobietę, by dała mu coś do jedzenia i pozwoliła odpocząć. Jael zgodziła się, więc wyczerpany walką i ucieczką Sisera ułożył się na jej łożu. Jael przyniosła mu mleka koziego i obiecała pilnować wejścia do namiotu. Gdy jednak Sisera głęboko zasnął „...wzięła palik do namiotu, uchwyciła młot w rękę i zbliżając się cicho do niego, przebiła jego skroń palikiem, tak że ten utkwił w ziemi"*. Tak zakończyło się panowanie Kananejczyków nad Izraelitami. Teraz plan oznaczony kryptonimem „Jael" miał pomóc aliantom w obaleniu Hitlera. Spotkanie LCS grudniowego poranka 1943 roku nie trwało długo. Jego celem było jedynie odczytanie i zatwierdzenie ostatniego projektu planu „Jael" przed wysłaniem go do zatwierdzenia przez Komitet Połączonych Szefów Sztabów w Waszyngtonie, który był najwyższą radą wojenną aliantów. Była to właściwie formalność, ponieważ plan „Jael" został już zatwierdzony przez Churchilla, Roosevelta i marszałka Józefa Stalina w 1943 roku w Teheranie jako ogólna polityka dezinformacyjna Wielkiej Koalicji. Zanim jednak uczestnicy spotkania opuścili salę, omówiono jeszcze sprawę kryptonimu. Nazwę dla planu wybrano właściwą, jednak po dyskusjach zdecydowano, że należy ją zmienić. Kilka dni wcześniej w Teheranie, opisując specjalne środki przewidywane planem „Jael", Churchill wygłosił uwagę, która miała przejść do historii: W czasie wojny prawda staje się tak cenna, że powinna być chroniona przez strażników kłamstw.
Nazwę planu zmieniono więc z „jael" na „Bodyguard"**, a maskotką planu, który później porównywano z koniem trojańskim, stała się figurka pełnego gracji, ale i przebiegłości fauna, ustawiona na środku stołu konferencyjnego LCS. Spotkanie zakończyło się i pracownicy agencji wykonawczych LCS rozjechali się do swoich biur, by zacząć tam stosować te spośród środków specjalnych, które mogły pomóc najlepszym młodym ludziom z armii alianckich dostać się na brzeg - i tam pozostać - w czasie pierwszych, burzliwych godzin „D-Day". Nikt nie był pewny sukcesu operacji „Bodyguard" do momentu, w którym „Neptun" wyjdzie z morskich odmętów. Nikt nie mógł być pewien, czy cechy ucieleśnione w tańczącym faunie okażą się przydatne w zaskoczeniu przeciwnika w dniu 6 czerwca 1944 roku. Jeden z autorów operacji „Neptun", generał sir Frederick Morgan, stwierdził później, parafrazując nieco słowa Wellingtona po Waterloo: To miało być zrobione na styk, cholernie na styk - tak na styk, jak nic innego, co zdarzyło ci się widzieć w życiu.
* Biblia Tysiąclecia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wyd. III, Poznań-Warszawa 1990, Księga Sędziów 4.18-21. * „Ochroniarz".
CZĘŚĆ I
Środki specjalne - początki 1938-1942 Na najwyższym poziomie pracy tajnych służb w wielu przypadkach autentyczne wydarzenia były w każdym względzie równe najbardziej fantastycznym pomysłom z romansów czy melodramatów. Intryga w intrydze, spisek i przeciwdziałanie, fortel i zdrada, podstęp i oszustwo, prawdziwy agent, fałszywy agent, podwójny agent. Złoto i stal, bomba, sztylet i pluton egzekucyjny przeplatały się w wielu strukturach tak zawikłanie, że wydaje się to niewiarygodne, choć było prawdziwe. Szef i najwyżsi oficerowie Secret Service szaleli w tych podziemnych labiryntach i wykonywali swoje zadania z zimną i cichą pasją. Winston Churchill
Ultra" W sierpniowe Święto Bankowe 1938 roku niebo nad Londynem było czyste, jasnobłękitne, ale powietrze duszne, a zaklinacze pogody - politycznej i meteorologicznej zapowiadali burzę z piorunami na wschodzie, za kanałem La Manche. Coś złowrogiego unosiło się nad całą Europą, ale przed siedzibą premiera na Downing Street pod numerem dziesiątym nie zbierał się jednak nerwowy tłum - nieomylna oznaka zbliżających się kłopotów. Było to jedno z najważniejszych świąt w Wielkiej Brytanii i wszystko było zamknięte. Ludzie wypoczywali na plażach, na wsi i w parkach miejskich. Ciszę wypoczynku zakłócały chyba tylko odgłosy meczu krykieta drużyn Cheltenham i Haileybury. Byli jednak ludzie, którzy wyczuwali zbliżającą się burzę. Jednym z nich był Winston Churchill, który w swojej mowie do wyborców w Essex stwierdził: „Trudno nam dzisiaj, w tym starożytnym lesie Theydon, którego nazwa pochodzi z czasów Normanów - tutaj, w samym sercu spokojnej, praworządnej Anglii (...) [zrozumieć], że stan Europy i świata powoli, ale bez ustanku zmierza do punktu kulminacyjnego, i powstrzymywać już tego nie można". Ostrzegał, że „okrutne waśnie srożyły się w Europie", a w Niemczech „postawiono w stan gotowości stupięćdziesięciotysięczną armię". Temperament ówczesnych Brytyjczyków spowodował jednak, że „The Times" poświęcił mowie Churchilla tyle samo miejsca, co informacji o niepowodzeniu wielebnego J.S. Crole'a w otwartym turnieju bowls w Bournemouth, i nieco mniej niż na wiadomość, że we wtorek lord Runciman wyjedzie do Pragi i Berlina jako szef misji dyplomatycznej, której zadaniem było zapobieżenie wybuchowi wojny pomiędzy Niemcami a Czechosłowacją. Bliski początek wojny nie wydawał się prawdopodobny. Dochodziły jednak sygnaty> że „Herr Hitler", jak nazywano go w parlamencie i w prasie, rzeczywiście planował wojnę na wypadek, gdyby nie udało mu się wykroić dla siebie europejskiego imperium za pomocą środków dyplomatycznych i politycznych. A tamtego poniedziałku, gdy Królewscy Dragoni rozgrywali mecz w polo w Le Touąuet, niemieckie bataliony szturmowe właśnie przyjmowały obrządek teutoński, przyrzekając wierność ein Reich, ein Volk, ein Fuhrer. Niemcy były wskrzeszone, gniewne, groźne, nieugięte. Czego chciały Niemcy? Co planowały? Czy głośne oświadczenia niemieckich przywódców były tylko Muffern? A może Hitler naprawdę pragnął „skorygować upokorzenia" spowodowane traktatem wersalskim i zapewnić Trzeciej Rzeszy jej własne miejsce na ziemi, nawet siłą, Jeżeli okaże się to konieczne? A jeżeli rzeczywiście wybuchnie wojna, jak naprawdę Przedstawiała się potęga Niemiec? Ile posiadały dywizji, ile dział, ile czołgów, ile eskadr
22
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
samolotów, ile okrętów podwodnych? Jakie miały zapasy stali i ropy naftowej? Kogo sobie wybiorą na sprzymierzeńca? Jak postąpią Rosja i Ameryka? Brytyjscy mężowie stanu od dnia zakończenia I wojny światowej nie odczuwali równie wielkiej potrzeby uzyskania wiarygodnych danych wywiadowczych o Niemczech. Dlatego właśnie w tamten weekend pułkownik Stewart Menzies siedział za swoim biurkiem w centrali brytyjskiego wywiadu, która mieściła się na cichej uliczce Broadway, niedaleko katedry westminsterskiej. Menzies miał wtedy czterdzieści osiem lat, był zastępcą szefa MI-6 i szefem sekcji niemieckiej wywiadu wojskowego przy Ministerstwie Wojny. W związku z zajmowanymi stanowiskami był odpowiedzialny za nadzorowanie zbierania informacji wywiadowczych o zamiarach Hitlera oraz sile i rozlokowaniu Wehrmachtu. Sam fakt, że Menzies w ogóle przyjechał w świąteczny weekend do biura, świadczył o zagrożeniu. Wiele - a być może nawet wszystko - zależało od możliwości zdobycia przez MI-6 informacji o zamiarach Hitlera. Ciągły strumień danych wywiadowczych o sytuacji politycznej i wojskowej Trzeciej Rzeszy docierał do Menziesa z wielu różnych źródeł, z których jednym był admirał Wilhelm Canaris - szef Abwehry. Ale plotki z podoficerskiej mesy - bo stamtąd pochodziła większość informacji - nie wystarczały, jeżeli rząd brytyjski miał być szybko i dokładnie informowany o tajnych decyzjach Hitlera. Istniała tylko jedna pewna metoda pozyskiwania danych, które były Brytyjczykom potrzebne: kryptoanaliza - starożytna sztuka przechwytywania i łamania szyfrów stosowanych przez przeciwnika w tajnej korespondencji. Brytyjczycy już od wielu lat z powodzeniem przechwytywali i rozszyfrowywali niemieckie telegramy wojskowe, dyplomatyczne i handlowe. Ponieważ jednak Hitler zdawał sobie sprawę ze znaczenia zachowania tajności, w 1934 roku rząd niemiecki zaczął stosować nowy system szyfrowania. Brytyjski MI-6 prowadził na całym świecie działania w celu wykrycia tego systemu. Teraz, po czterech latach, wydawało się, że Menzies posiada informacje, których MI-6 tak długo szukał. Poszukiwania rozpoczęły się, gdy mjr Francis Foley, rezydent MI-6 w Berlinie (znany pod służbowym kryptonimem „1200") dowiedział się, że armia niemiecka prowadzi eksperymenty z nową maszyną do szyfrowania o nazwie „Enigma". Foley przekazał tę informację szefowi MI-6, admirałowi sir Hughowi Sinclairowi, który z kolei polecił Menziesowi dowiedzieć się, co właściwie wiadomo o tej maszynie. Ludzie Menziesa odkryli, że „Enigma" została wynaleziona przez Holendra z Delft, Hugo Kocha, który opatentował ją w październiku 1919 roku w Hadze jako „tajną maszynę do pisania". Koch założył przedsiębiorstwo w celu dopracowania i produkcji swego wynalazku, ale nie był w stanie zbudować maszyny i scedował swoje patenty na Artura Scherbiusa, inżyniera i wynalazcę zamieszkałego w Berlinie. Scherbius zbudował według planów Kocha maszynę, którą nazwał „Enigma" na podstawie utworu Wariacje „Enigma" sir Edwarda Elgara, który opisał swoich przyjaciół szyfrem muzycznym. Wykonana przez Scherbiusa prymitywna rotacyjna maszyna szyfrująca została po raz pierwszy wystawiona publicznie w 1923 roku na Kongresie Międzynarodowego Związku Pocztowego. W 1924 roku poczta niemiecka używała „Enigmy" do wymiany życzeń z Kongresem. Informacja ta została opublikowana w amerykańskim „Radio News", a sama maszyna została opisana w książce o maszynach do szyfrowania, autorstwa Siegfrieda Turkela dyrektora naukowego wiedeńskiego instytutu kryminologu. Według broszury opublikowanej w języku angielskim, maszyna została pierwotnie zaprojektowana z myślą o ochronie tajemnic handlu, a nie wojny. Broszura zawierała następujące stwierdzenie:
,ULTRA"
23
^Naturalne wścibstwo konkurentów natychmiast natrafia na przeszkodę w postaci maszyny, która pozwala na zachowanie wszystkich dokumentów - a przynajmniej ich istotnych części - w całkowitej tajemnicy, bez ponoszenia jakichkolwiek godnych wzmianki kosztów. Jedna dobrze zachowana tajemnica może zrekompensować całkowity koszt zakupu maszyny..." Przedsiębiorstwo Scherbiusa nie przynosiło jednak oczekiwanych zysków, właściciel sprzedał więc patenty „Enigmy" innej firmie. W tym samym czasie Hitler zdobył władzę, Wehrmacht przezbrajał się i reorganizował, a niemieccy generałowie przeczesywali laboratoria i warsztaty w poszukiwaniu nowej maszyny szyfrującej, która mogłaby chronić ich tajemnice. Przeprowadzenie oceny „Enigmy" powierzono płk. Erichowi Fellgiebelowi, który miał w przyszłości zostać dowódcą łączności niemieckiej armii i najwyższego dowództwa. Ważny jest także fakt, że Fellgiebel stał się później jednym z najaktywniejszych konspiratorów „Schwarze Kapelle". Gdy Fellgiebel rozpoczynał swoje eksperymenty z „Enigma", maszyna znikła już ze sklepowych półek. Fellgiebel ocenił urządzenie jako niedrogie, trwałe, łatwe do przenoszenia, proste w obsłudze, w naprawie i zapewniające obfitość możliwości szyfrowania. Najważniejszą cechą maszyny była jednak jej odporność na najbardziej zaawansowane ataki kryptologów. Przechwycenie maszyny przez wroga nie miało większego znaczenia, była bowiem bezużyteczna bez znajomości procedury szyfrowania. Uznano więc, że „Enigma" pod każdym względem spełnia potrzeby Wehrmachtu. Dokładnie taki był zasób informacji MI-6 o tajemniczej maszynie, przynajmniej do momentu, gdy rezydent MI-6 w Pradze, mjr Harold Lehrs Gibson, zgłosił, że polski wywiad, który współpracował z MI-6 przeciwko Rosjanom i Niemcom, jest także zainteresowany „Enigma". Wydział BS 4 polskiego Sztabu Głównego, który zajmował się kryptologią, zakupił legalnie handlową wersję „Enigmy", a polskim kryptologom, pracującym pod kierownictwem dwóch wybitnych polskich matematyków, M. Rejewskiego i H. Zygalskiego, udało się rozwiązać niektóre problemy matematyczne związane z rozszyfrowywaniem przekazów. Raport Gibsona wywołał podniecenie w brytyjskich służbach kryptologicznych, ponieważ Polacy znani byli ze swego doświadczenia w łamaniu szyfrów. Umiejętność czytania rosyjskich szyfrów umożliwiła Polakom zwycięstwo w polsko-bolszewickiej wojnie 1920 roku*, która zatrzymała pierwsze znaczące uderzenie komunizmu po I wojnie światowej. Ale Polacy łamali szyfry "Enigmy" metodami matematycznymi, a nie mechanicznymi, i eksperymentowali jedynie na modelu handlowym maszyny, który Niemcy najprawdopodobniej zmodyfikowali i ulepszyli na użytek Wehrmachtu**. Francuzi byli pierwszymi, którym udało się złamać wersję wojskową. Zamiast jednak stosować metodę prób i błędów analizy matematycznej, posłużyli się zdradą. Generał Gustave Bertrand, wysoki oficer „2 bis" - francuskiego biura kryptologiczne8°, zanotował, że latem 1937 roku do francuskiej ambasady w Bernie zgłosił się jakiś Niemiec, który zaofiarował Francji swoje usługi w walce z Trzecią Rzeszą. PrzedstaVv " się jako oficer Forschungsamtu, głównego niemieckiego biura kryptologicznego, >_.), u j a t . l e m c y nie planowali inwazji na Maltę. Chodziło o obezwładnienie jej jako bazy morskiej i lotnia ona bowiem Brytyjczykom zwalczanie włoskiej żeglugi (przyp. T.R.).
58
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
liwiającej dostawy do Wielkiej Brytanii broni i amunicji w zamian za symboliczną opłatę. W marcu 1941 roku, trasami przecinającymi Północny Atlantyk zaczęło przybywać coraz więcej samolotów, okrętów, dział, czołgów, ciężarówek i amunicji. W Londynie coraz częściej zaczęli się pojawiać Amerykanie w cywilnych ubraniach, obserwujący wojnę między Niemcami i Brytyjczykami, do której prędzej czy później musiała przystąpić Ameryka. Dostawy z Ameryki i imperium miały kluczowe znaczenie dla przetrwania Wielkiej Brytanii. O ile wiosną 1941 roku niebezpieczeństwo inwazji z kontynentu zostało zażegnane, na morzu pojawiło się nowe zagrożenie. Niemieckie U-booty, starające się odciąć Wielką Brytanię od źródeł zaopatrzenia, grasowały wzdłuż tras konwojów na Morzu Śródziemnym i Północnym Atlantyku, zadając brytyjskiej flocie kolosalne straty. Hitler pragnął wziąć Anglię głodem, a Churchill natychmiast zorientował się, jak realne jest to niebezpieczeństwo. W czasie spotkania z Pierwszym Lordem Morskim, admirałem Dudleyem Poundem, Churchill oświadczył: „Musimy postawić tę sprawę na pierwszym miejscu, przed wszystkimi innymi. Zamierzam wydać «bitwę o Atlantyk»". Żadna z bitew II wojny światowej nie była równie ważna dla zwycięstwa nad Trzecią Rzeszą. Burzliwe wody oceanu stały się rozległym polem bitwy, w której „Ultra" początkowo nie odegrała żadnej roli. Z nie wyjaśnionych dotąd przyczyn maszyna Turinga nie sprawowała się najlepiej w odczytywaniu szyfrowanych przez „Enigmę" meldunków Kriegsmarine, a jeżeli nawet zdołano je odczytać, to Admiralicja i tak nie podejmowała żadnych działań na podstawie zdobytych informacji. Winterbotham twierdził, że to „bałagan w Admiralicji" był winien niepowodzeń „Ultry" w tym okresie, ale nie istniały żadne dowody potwierdzające ten zarzut. Bałagan czy nie, każdy, kto mógł, pracował, by Bletchley dowiedziało się jak najwięcej o „Enigmie" i systemie zastosowanym przez Kriegsmarine. Od wysłania 3 września 1939 roku depeszy o wypowiedzeniu wojny do wszystkich okrętów wojennych i statków handlowych pływających pod brytyjską flagą, lordowie Admiralicji szukali sposobu schwytania jakiegoś U-boota w celu uzyskania informacji na temat komunikacyjnych, taktycznych i technicznych procedur stosowanych przez niemieckie „wilcze stada". W końcu nadarzyła się okazja, która miała doniosłe konsekwencje. W pierwszych dniach maja 1941 roku brytyjski konwój, złożony z trzydziestu ośmiu statków handlowych, wiozących wojsko, artylerię i czołgi do Egiptu oraz spory ładunek whisky i innych towarów do Stanów Zjednoczonych, płynął przez Atlantyk na północ od Hebrydów. Był to spokojny rejs, statki handlowe płynęły w rzędach po trzy jednostki, pod eskortą niszczycieli i korwet. 7 maja ich spokój został zakłócony. Niemiecki U-boot wyśledził konwój. Był to U-110, jeden z najnowo-j cześniejszych i najlepszych okrętów podwodnych Kriegsmarine, płynący pod dowództwem kapitana Fritza Juliusa Lempa, jednego z najodważniejszych kapitanów floty niemieckiej. To właśnie on zatopił statek pasażerski Athenia pierwszego dnia wojny, j posyłając na dno oceanu 112 pasażerów i członków załogi, w tym 28 Amerykanów. I W czasie pierwszego ataku Lemp zatopił dwie jednostki. Dwa dni później, gdy konwój przepływał w pobliżu Grenlandii, uderzył ponownie. Dwa następne statki handlowe zostały trafione, a Lemp z głębokości peryskopowej przyglądał się rozwojowi wydarzeń. Zgubiła go ciekawość. Peryskop został namierzony z pokładu korwety, która zarzuciła cały obszar bombami głębinowymi. Kilka minut później U-UO
ŚRODKI SPECJALNE W AKCJI
59
wyszedł na powierzchnię, z poważnymi uszkodzeniami kadłuba, dział i kiosku. Komandor John Baker-Cresswell podjął już decyzję staranowania okrętu podwodnego swoim niszczycielem Bulldog, gdy zauważył, że załoga U-boota wyskakuje do wody. Moment, w którym Baker-Cresswell zdał sobie sprawę z możliwości zdobycia całego U-Boota, był jednym z najważniejszych wydarzeń bitwy o Atlantyk. Marynarze z Bulldoga, gdy weszli na pokład U-UO stwierdzili, że okręt został opuszczony przez załogę, która nie zrobiła nic, by zniszczyć sprzęt radiowy, księgi kodów i szyfrów, księgi meldunków wysłanych i otrzymanych, czy tabele i instrukcje techniczne. Najważniejsza jednak była „Enigma", nietknięta i wyposażona w instrukcję obsługi, podręczniki, tabele kodów i części zapasowe. Baker-Creswell wziął U-boota na hol, poinformował Admiralicję o wspaniałej zdobyczy i ruszył w kierunku Islandii. 10 maja stało się jednak jasne, że U-110 zbyt szybko nabiera wody, by dotrzeć do jakiegokolwiek portu. Tego samego wieczora okręt gwałtownie obrócił się dziobem do góry i po spuszczeniu holu zatonął. Wydawało się, że operacja zakończyła się katastrofą, ale w rzeczywistości cały tajny sprzęt i wszystkie dokumenty zostały zabezpieczone na pokładzie Bulldoga. Dwa dni później Bulldog stawił się na ogromnym kotwicowisku floty brytyjskiej przy Scapa Flow na Szetlandach, z powiewającymi z masztu flagami bojowymi świadczącymi o tym, że jednostka zatopiła U-boota. Na miejscu czekali już eksperci w dziedzinie kryptologii i zwalczania okrętów podwodnych, a wszyscy uczestnicy operacji zostali wprost obsypani medalami. Nie pozwolono jednak, by jakakolwiek informacja o zdobyciu U-boota przeciekła na zewnątrz. Dopiero w 1966 roku Admiralicja zezwoliła na opublikowanie relacji o tym wydarzeniu. Dopiero wtedy oficjalnie przyznano - i uzasadniono - że zdobycie U-UO było największym sukcesem brytyjskich sił zwalczania okrętów podwodnych w ciągu całej wojny, sukcesem o niezwykle ważnych konsekwencjach. Znaleziona na pokładzie zdobytego U-UO „Enigma", a także tajne książki, przyniosły niemal natychmiastowe wyniki. Jednym z nich było zniszczenie sekcji morskiej „Etap pendienst" - supertajnej organizacji wywiadowczej i zaopatrzenia floty niemieckiej. «Etappe" została odtworzona po I wojnie światowej przez Wilhelma Canarisa, późniejszego szefa Abwehry, jako środek zaopatrzenia niemieckich rajderów i ich okrętów podwodnych w informacje wywiadowcze, żywność i paliwo. Organizację stanowili rozsiam po całym świecie ludzie - mężczyźni i kobiety, działający pod przykrywką konsulatów niemieckich lub zatrudnieni przez niemieckich armatorów. W1941 roku „Etappe" Posiadała wiele dużych, szybkich i nowoczesnych statków, które zapewniały potężnej ruemieckiej flocie podwodnej zaopatrzenie w czasie prowadzonych przez nią działań Przeciwko konwojom płynącym przez Północny Atlantyk. Początek tych operacji zos ał zaplanowany na późną wiosnę 1941 roku, a jako pierwszy do akcji miał wejść ogromn y niemiecki pancernik Bismarck, a także dwa krążowniki liniowe, Scharnhorst i Gneisea «- Bismarckowi nie dorównywał żaden z ówczesnych pancerników brytyjskich. Gdyy Niemcy mogli zaopatrywać te okręty na pełnym morzu w niezbędne zapasy, być °ze udałoby się im przerwać wszelkie połączenia morskie pomiędzy Anglią i Ame™*4- Skuteczna blokada zmusiłaby Wielką Brytanię do kapitulacji. W tym kierunku zmierzały wydarzenia w momencie przechwycenia U-110. Dzięki jnym materiałom znalezionym na pokładzie okrętu, skojarzonym z danymi pozyar >ymi wcześniej przez „Ultrę", Admiralicja zdobyła klucz do lokalizacji niemal
60
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
wszystkich statków zaopatrzeniowych „Etappe". Jednocześnie podjęto różne możliwe środki ostrożności, by uchronić źródło tych informacji przed wykryciem, a brytyjskie krążowniki i niszczyciele wyszły w morze z zadaniem wyszukania i zniszczenia statków zaopatrzeniowych. Rezultaty przeszły wszelkie oczekiwania. W okresie od 4 czerwca do 23 lipca 1941 roku Brytyjczycy zdobyli, zatopili (lub zmusili załogi do zatopienia) dziesięć niemieckich statków zaopatrzeniowych. Chociaż bitwa o Atlantyk była jeszcze daleka od zakończenia, zniszczenie floty „Etappe" było jednym z punktów zwrotnych wojny na morzu. Jego konsekwencje nie sprowadzały się bowiem tylko do ograniczenia możliwości działania okrętów nawodnych i podwodnych niemieckiej marynarki wojennej. Pozbawiło to także Niemców informacji dla wojska najważniejszych - wywiadu meteorologicznego. Niewiele operacji militarnych może bowiem liczyć na sukces bez wiarygodnej prognozy pogody. Największym jednak tryumfem i jednocześnie punktem kulminacyjnym tej epopei wywiadu morskiego było zatopienie samego Bismarcka, do którego przyczyniła się „Ultra". Zwycięstwo to unaoczniło wszystkim osobom świadomym istnienia tego źródła informacji, że ofiary poniesione dla zapewnienia jego bezpieczeństwa, z Coventry włącznie, były uzasadnione. Stało się to jasne jeszcze przed zniszczeniem niemieckich statków zaopatrzeniowych, w czasie gdy do Anglii dotarły straszne wiadomości: Rommel pokonał Wavella w Afryce Północnej, Niemcy okupowali Grecję, a Brytyjczycy zostali zmuszeni do ewakuacji, tracąc przy tym trzydzieści okrętów. Wtedy właśnie wykryto Bismarcka, spokojnie idącego kursem na Atlantyk. Wczesnym rankiem 20 maja 1941 roku pancernik i towarzyszący mu potężny krążownik Prinz Eugen opuściły Bałtyk i weszły na wody norweskie. Informacje o ruchach okrętów, zdobyte przez agenta działającego w szwedzkiej flocie, zostały przekazane w Sztokholmie brytyjskiemu attache morskiemu, kapitanowi Henry'emu Denhamowi, który z kolei powiadomił o nich Admiralicję. Ale ta miała już własne informacje z „Ultry", która przechwyciła meldunki wysyłane przez samoloty Luftwaffe prowadzące loty rozpoznawcze w Cieśninie Duńskiej, pomiędzy Islandią a Grenlandią. Admiralicja z kolei natychmiast zawiadomiła flotę na kotwicowisku Scapa Flow. • Samoloty patrolowe Coastal Command wyśledziły Bismarcka i Prinza Eugena 21 maja, gdy te wchodziły do Korsfjordu w Norwegii. Brytyjscy agenci w Korsfjordzie zameldowali o obecności dwóch dużych okrętów, które przybyły z Północnego Atlantyku. Do tego czasu flota brytyjska zajęła już pozycje w Cieśninie Duńskiej, a wczesnym rankiem 24 maja Niemcy zostali ostrzelani przez krążownik liniowy Hood, pancernik Prince of Wales oraz krążowniki Suffolk i Norfolk. Rozpoczęła się bitwa. Bismarck został trafiony, ale o szóstej rano, duma brytyjskiej floty - krążownik liniowy Hood, wyleciał w powietrze trafiony jedną z salw z dział Bismarcka. Z załogi liczącej 1500 marynarzy ocalało tylko trzech. Ten kolejny, bolesny cios dla brytyjskiej dumy narodowej został okupiony losem Bismarcka, ale wymagało to ofiar. Mostek Prince of Wales, jednego z najnowocześniejszych brytyjskich pancerników, został w bitwie doszczętnie zniszczony, a okręt miał wyrwy w kadłubie poniżej linii wodnej; jego dowódca postanowił więc wycofać się z akcji. Ale Bismarck także został poważnie uszkodzony. Niemiecki okręt zaczął oddalać się, wlokąc za sobą smugę ropy naftowej. Suffolk i Norfolk ruszyły w pościg, a w Londynie Admiralicja skierowała wszystkie dostępne okręty do pościgu za Bismarckiem.
ŚRODKI SPECJALNE W AKCJI
61
Tego samego wieczoru około godziny dwudziestej drugiej Bismarck został trafiony torpedą, zrzuconą z samolotu startującego z pokładu lotniskowca Victorious. Spowolniło to jeszcze bardziej ruch uszkodzonego okrętu i podsyciło nadzieje żywione w biurach Admiralicji i premiera na pochwycenie Bismarcka. Nadzieje te jednak okazały się płonne, gdy około trzeciej nad ranem 25 maja Suffolk utracił kontakt z pancernikiem. Przez mniej więcej trzydzieści godzin Bismarck szedł wodami Atlantyku nie niepokojony przez nikogo. Jego dowódca był tak pewny, że udało mu się zmylić pościg, że wysłał do Berlina długą depeszę z pełnym opisem wydarzeń. Była za osiem minut dziewiąta, 26 maja. Sygnał został przechwycony przez brytyjskie stacje nasłuchu radiowego. Szybko ustalono pozycję okrętu i przesłano na pokład brytyjskiego okrętu flagowego. Niestety, w obliczeniach popełniono błąd i pozycja ta została nieprawidłowo naniesiona na mapy. W rzeczywistości Bismarck znajdował się 200 mil na południe od błędnie ustalonej pozycji i spokojnie zmierzał w kierunku bezpiecznych portów. Teraz jednak błąd popełnili Niemcy. Ktoś z niemieckiej kwatery głównej w Berlinie, z nigdy nie wyjaśnionych przyczyn, wysłał serię komunikatów radiowych. Jeden z nich zawierał rozkaz, by dowódca skierował Bismarcka pełną parą do portu Brest. Przechwycony przez Brytyjczyków sygnał został skierowany do Knox, gdzie udało się go szybko i dokładnie odczytać. Następnie meldunek wysłano do Centrum Wywiadu Operacyjnego OIC (Operational Intelligence Centre) w Admiralicji. Na podstawie tej informacji, skojarzonej z meldunkami „Ultry", wykazującymi nadzwyczajną aktywność Luftwaffe we Francji, założono, że Niemcy chcą teraz zapewnić Bismarckowi maksymalną ochronę lotniczą. To z kolei pozwoliło OIC na obliczenie kursu, jaki Bismarck musiał obrać, by dotrzeć do Brestu. Jeden z samolotów patrolowych Lotnictwa Wybrzeża, które wystartowały z bazy w Lough Erne w Irlandii Północnej*, wykrył Bismarcka idącego kursem na Brest w odległości około 700 mil od portu. Potem pancernik przechwyciły dwa samoloty torpedowe Swordfish z lotniskowca Ark Royal. Od tego momentu los Bismarcka był już przesądzony. Samoloty Swordfish i brytyjskie pancerniki ruszyły do ataku. Bismarck został trafiony. 27 maja, około godziny 10.40 z pancernika został już tylko dymiący wrak, który powoli obrócił się do góry stępką i zatonął, zabierając ze sobą na dno niemal wszystkich spośród 2000 członków załogi. Uratowano zaledwie 110 marynarzy. Gdy Churchill, jeszcze tego samego ranka, w czasie porannej sesji Izby Gmin ogłosił wiadomość o losie Bismarcka, poczucie ulgi i radość ze zwycięstwa były ogromne. Głównodowodzący Kriegsmarine, Wielki Admirał Raeder, nie mógł jednak pogodzić S1 C z katastrofą. Zniszczenie najpierw Bismarcka, a później statków zaopatrzeniov/ych "Łtappe" było zbyt uderzającym zbiegiem okoliczności, by odrzucić podejrzenie, że szyfry Kriegsmarine zostały złamane, lub że gdzieś wewnątrz dowództwa niemieckiej floty kryje się zdrajca. Komisja dochodzeniowa odrzuciła jednak pogląd, że „Enigma została rozpracowana. W swoim raporcie członkowie niemieckiej komisji napisali, że „nie jest konieczne obarczanie kogokolwiek winą naruszenia bezpieczeństwa abel kodów i szyfrów". Komisja była bardziej skłonna wierzyć we wszechobecność "W-6 j obecność zdrajcy w centrali Kriegsmarine. W raporcie stwierdzono, że linie e lefoniczne marynarki wojennej między Berlinem a Paryżem przechodziły przez Wzmacniacze, które nie zawsze były obsługiwane przez Niemców. Prawdopodobieństwo założenia podsłuchu przez Brytyjczyków na tych liniach było dość wysokie. Ta
62
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
ŚRODKI SPECJALNE W AKCJI
sama historia powtarzała się przez całą wojnę. Hitlerowcy obawiali się swoich własnych zdrajców bardziej niż kryptologów nieprzyjaciela. Jeden z oficerów brytyjskiego wywiadu marynarki wojennej stwierdził, że „zawsze bardziej wierzyli w swoją skuteczność niż w lojalność narzuconą im przez system polityczny". Za tę arogancję Trzecia Rzesza miała zapłacić najwyższą cenę.
Stalin otworzył pierwsze spotkanie na Kremlu stwierdzeniem, że nie oczekuje jedynie słów wzajemnej sympatii, które nazywał „algebrą". Pragnął porozumienia - „matematyki stosowanej" - obejmującego współpracę w czasie wojny i odbudowę po wojnie. Podniósł także po raz pierwszy, ale z pewnością nie ostatni, kwestię „powrotu do Europy". Przyjął do wiadomości fakt, że Wielka Brytania nie mogła rozpocząć inwazji na tym etapie wojny, ale nie pozostawił nikomu wątpliwości, że oczekuje takiego kroku w 1942 roku*. Rozmowy trwały, a w dniu 16 grudnia Cadogan spotkał się z budzącym trwogę człowiekiem, kierującym rosyjskimi służbami specjalnymi, Ławrientijem Berią. Beria zapytał, jakie są brytyjskie plany dotyczące zaopatrywania sił ruchu oporu w okupowanej przez Hitlera Europie w broń, a Cadogan, który był jednym z założycieli tej organizacji, opowiedział mu o SOE i jej celach. Beria powiedział, że formuje właśnie podobną organizację we wschodniej Europie. Cadogan wyraził nadzieję, że obie organizacje nie znajdą się w konflikcie; Beria odpowiedział, że też żywi taką nadzieję. Brytyjsko-rosyjskie negocjacje doprowadziły 20 grudnia 1941 roku do zawarcia paktu pomiędzy MI-6, SOE i NKWD. Spośród Rosjan o pakcie wiedzieli jedynie Stalin, Beria i minister spraw zagranicznych, Wiaczesław Mołotow. Pakt zapewniał wymianę informacji wywiadowczych o Niemczech. Pomimo środków ostrożności podejmowanych przez Wielką Brytanię w obawie przed zdekonspirowaniem „Ultry", a z drugiej strony wiary Rosjan, że MI-6 był w rzeczywistości instrumentem, którego prawdziwym celem było zniszczenie Rosji, porozumienie to było honorowane przez obie strony. Druga część paktu nie była już tak skuteczna. W myśl tych porozumień, obie strony zobowiązywały się do dostarczania broni, pieniędzy i sprzętu do okupowanej przez nazistów Europy, wszystkim, którzy byli gotowi walczyć z Hitlerem. Teoretycznie był to cel godny podziwu, jednak nie sprawdził się w praktyce, bowiem o ile Brytyjczycy dostarczali pieniądze i broń wszystkim, od komunistów po katolików, to Rosjanie woleli najpierw upewnić się, że ich broń trafia wyłącznie do komunistów. Nawet w obliczu klęski Stalin patrzył daleko w przyszłość.
Wydarzenie, które miało miejsce o trzeciej nad ranem 22 czerwca 1941 roku miało przynieść doniosłe skutki dla strategii brytyjskiej. Wojska niemieckie w sile 3 milionów ludzi przekroczyły granicę rosyjską, na froncie o szerokości 3200 kilometrów. Zaskoczenie Rosjan było całkowite*. Dla Churchilla nie była to jednak niespodzianka. „Ultra" przepowiadała to wydarzenie już od wielu miesięcy, a Churchill, który kiedyś nazwał komunizm lekceważąco „foul baboonery", wielokrotnie starał się ostrzec Stalina, wysyłając mu dramatyczne telegramy do Moskwy konwencjonalnymi kanałami dyplomatycznymi. Nie wspominał w nich o źródle tych informacji. W rzeczywistości, przez całą wojnę Stalin nie dowiedział się o istnieniu „Ultry". Stalin nie zareagował na ostrzeżenia Churchilla, który później stwierdził, że „jeżeli strategia, polityka, zdolność przewidywania, kompetencje są arbitrami, to Stalin i jego komisarze okazali się w tym momencie najbardziej wyprowadzonymi w pole partaczami II wojny światowej". Czy Churchill, arcy-antykomunista, mógł starać się o sojusz ze Związkiem Radzieckim? Na pewno byłby z takiego sojuszu zadowolony, bowiem w końcu dostrzegł możliwość zastosowania swoich teorii w wojnie peryferyjnej. Mając w pamięci fakt, że upadek Rosji w czasie I wojny światowej uwolnił związane tam armie niemieckie i pozwolił im na udział w działaniach wojennych we Francji, na Bałkanach i w Arabii, Churchill za wszelką cenę chciał powstrzymać Kreml przed kapitulacją lub zawarciem rozejmu. Z brytyjskich portów zaczęły płynąć konwoje wiozące broń, która miała wesprzeć Armię Czerwoną w walce, nawet jeżeli ta sama broń była bardzo potrzebna siłom brytyjskim w kraju, w Afryce Północnej i na Dalekim Wschodzie. Rosja musiała walczyć, cena nie odgrywała roli. Churchill i obawiał się komunistów, i nie ufał im, ale - jak wspomniał swojemu osobistemu sekretarzowi - „gdyby Hitler najechał piekło, to udzieliłbym Lucyferowi najlepszych rekomendacji w Izbie Gmin".
63
W przypadku Rosjan Churchill posunął się nawet dalej - niezwłocznie zawarł pakt z diabłem. Układ ten dotyczył współpracy pomiędzy tajnymi służbami dwóch odwiecznych wrogów - Wielkiej Brytanii i Rosji - a wynegocjowany został przez ministra spraw zagranicznych, Anthony'ego Edena oraz Cadogana. Obydwaj udali się do Moskwy na pokładzie krążownika Kent, który wyszedł z bazy Scapa Flow 7 grudnia 1941 roku, gdy Japończycy atakowali Pearl Harbor. W Murmańsku wylądowali 12 grudnia, w dniu, w którym Brytyjczycy stracili swoją eskadrę dalekowschodnią pancerniki Prince of Wales i Repulse, a Japończycy zdobyli pełną kontrolę nad Pacyfikiem i Morzem Chińskim. Do Moskwy dotarli w dniu, w którym Niemcy podeszli do zachodnich przedmieść miasta**. Wydawca Cadogana napisał później: „Perspektywy moskiewskich rozmów nie wydawały się nieobiecujące".
W tym samym czasie, gdy negocjowany był tajny pakt z Rosją, Wielka Brytania miała już nowego sojusznika - Stany Zjednoczone. Także i w tym wypadku, kilka miesięcy przedtem, zanim Ameryka wypowiedziała wojnę państwom Osi, intencje jej wrogów można już było odczytać z subtelnych wskazówek. Tym razem informacje te nie pochodziły wyłącznie z „Ultry", ale także z innego źródła - XX-Committee. W czerwcu 1941 roku, sześć miesięcy przed pierwszym atakiem Japończyków, podwójny agent XX-Committee dostarczył informacje o tym, że Niemcy pracujący dla Japończyków okazywali złowróżbne zainteresowanie portem Pearl Harbor. XX-Committee został specjalnie utworzony w celu kontrolowania niemieckich szpiegów, schwytanych w Wielkiej Brytanii (a później także poza jej granicami), i początkowo był organizacją działającą w rozsypce, w sposób nieskoordynowany, w której dominującą rolę odgrywały doraźne inicjatywy. Wkrótce XX-Committee (nazwany tak, ponieważ liczba rzymska XX może być także odczytana jako dwa krzyżyki**), stała się
• Zaskoczeniem dla Rosjan byl termin oraz mechanizm tego, co zwiemy w uproszczeniu „wojną błyskawiczną". Nie było to więc zaskoczenie „całkowite" (przyp- T.R.). ** Gdy Eden i Cadogan dotarli do Moskwy, od 6 grudnia w jej rejonie rozwijała się już kontrofensywa radziecka (przyp. T.R.).
* c zyli tzw. II frontu (przyp. T.R.). Jeden krzyżyk stawiano przy nazwisku agenta, który zdradził, dwa krzyżyki - przy nazwisku tego, który najPierw zdradził, a później powrócił na łono macierzystej organizacji. Skrót XX (double cross - podwójny zdrajca) Pochodzi od angielskiej gry słów, bowiem słowo cross oznacza zarówno „krzyż", jak i „zdradzić" (przyp. tłum.). (
64
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
bronią niezmiernie skuteczną. XX-Committee został przyporządkowany MI-5, a jego pierwsze zebranie odbyło się 2 stycznia 1941 roku w centrali MI-5 przy St. James Street. Pracą organizacji kierował podpułkownik Thomas Robertson, szkocki góral z okolic Seaforth. Wśród pierwszych jej członków znalazł się także John C. Masterman z Uniwersytetu w Oksfordzie - wysoki, smukły pięćdziesięciolatek o jasnobłękitnych oczach i przebiegłym spojrzeniu, absolwent i wykładowca Christ Church. Masterman miał zostać w przyszłości oficjalnym kronikarzem wojennej działalności komitetu, on także określał jego cele i zadania specjalne. Zadaniem było przechwycenie wszystkich agentów nieprzyjaciela i albo usunięcie ich z areny dziejów, albo zmuszenie do zdrady i podjęcia współpracy z Wielką Brytanią, i w konsekwencji - zaopatrywanie ich dawnych mocodawców w informacje preparowane przez komitet. To drugie rozwiązanie było zdecydowanie preferowane i w miarę możliwości wprowadzane w życie. Sam Masterman pisał później: „...jeżeli Niemcy otrzymają wystarczająco dużo informacji od kontrolowanych przez nas agentów, wtedy nie będą poświęcać zbyt wiele czasu i wysiłku na stworzenie alternatywnego systemu". Agent kontrolowany przez komitet mógł być także źródłem informacji prowadzących do schwytania innych agentów oraz do ujawnienia ich tożsamości, metod pracy oraz nieprzyjacielskich kodów i procedur szyfrowania. Poprzez podwójnych agentów komitet mógł zdobywać istotne informacje na temat zamiarów nieprzyjaciela. Masterman twierdził, że Niemcy „...nie będą swoim agentom zadawać wielu pytań na temat obrony południowo-wschodniej Anglii, jeżeli planują przeprowadzić inwazję na południowym zachodzie". Ostatnią i chyba najważniejszą z możliwości było wykorzystanie podwójnego agenta do dostarczania Niemcom fałszywych odpowiedzi na ich pytania, informacji, które mogły „wpłynąć i, być może, zmienić zamiary operacyjne nieprzyjaciela". W tym obszarze działalności członkowie XX-Committee musieli blisko współpracować z LCS, wysyłając swoje fałszywki aż na biurko samego Hitlera. Wiosną 1941 roku, wielu niemieckich szpiegów - europejskich zwolenników nazizmu, zdrajców brytyjskich czy po prostu poszukiwaczy przygód przewinęło się przez ośrodek przesłuchań XX-Committee w Latchmere House (dawne sanatorium dla rekonwalescentów - oficerów brytyjskich cierpiących na nerwicę frontową - położone w Ham Common, niedaleko Royal Borough of Richmond w hrabstwie Surrey). Większość z nich wykryto albo dzięki zdolności „Ultry" do odczytywania meldunków Abwehry na linii Berlin-Madryt, albo dzięki agentom, którzy wcześniej od nich trafili do Anglii - i do niewoli. Niektórych namierzono stosując radiogoniometrię, umożliwiającą lokalizację nadajników radiowych. Kilku innych, teoretycznie najlepiej nadających się dla celów XX-Committee, poddało się z przyczyn ideologicznych, dobrowolnie oferując swoje usługi Brytyjczykom. Niemal wszyscy zostali odrzuceni przez komitet jako niedostatecznie inteligentni i niewarci czasu i pieniędzy, jakie trzeba by poświęcić, aby zrobić z nich podwójnych agentów. Kilku szczególnie upartych przekazano najpierw w ręce prawa, a potem - kata. Najlepsi, po dokładnym przesłucha-' niu pozostali w służbie XX-Committee, gdzie grali w „Wielką Grę", która polegała na wprowadzaniu w błąd ich dawnych niemieckich mocodawców. Jednym z pierwszych i najważniejszych podwójnych agentów komitetu był trzydziestoletni jugosłowiański biznesmen, Duśko Popov, członek znanej i bogatej rodziny rojalistów. Na początku wojny, z Popovem skontaktowała się Abwehra, sugerując,
ŚRODKI SPECJALNE W AKCJI
65
źe ambicje polityczne jego rodziny mogłyby zostać spełnione, gdyby zaczął szpiegować Brytyjczyków dla Niemców. Popov zgodził się - i natychmiast poinformował przedstawiciela MI-6 w Belgradzie o swoich kontaktach z Abwehrą. 20 grudnia 1940 roku przybył do Anglii, gdzie podczas szczegółowego przesłuchania przez brytyjskie tajne służby zrobił „jak najlepsze wrażenie". Następnie został przekazany XX-Committee, gdzie nadano mu kryptonim „Tricycle" („Trójkołowy Rowerek") i umożliwiono rozpoczęcie tajnej komunikacji z Abwehrą w Lizbonie. Popov uważany był przez Niemców za najcenniejszego agenta w Anglii. W ciągu następnych kilku miesięcy dostarczył Abwehrze mnóstwa informacji o rozmiarach armii brytyjskiej po Dunkierce. Informacje te, fabrykowane przez XX-Committee, zaciemniły wszystkie niemieckie szacunki sił brytyjskich na resztę wojny. W czerwcu 1941 roku zadowolona z wyników Popova Abwehra rozkazała mu udać się do Ameryki z misją szpiegowską. Jego zadanie polegało na dokładnym rozpoznaniu kilku celów, w tym obiektów lotnictwa, armii i marynarki wojennej w Pearl Harbor. O informacje te zwrócili się do Abwehry Japończycy, ze względu na trudności, z jakimi spotykali się na Hawajach agenci japońscy. Popov poinformował XX-Committee o swoim zadaniu, a komitet z kolei, przez amerykańską ambasadę poinformował FBI. Także kwestionariusz Abwehry, który miał Popovowi służyć w jego misji, został przekazany FBI. Popov przyleciał do Stanów Zjednoczonych samolotem Pan American z Lizbony 24 sierpnia 1941 roku. Wkrótce potem naraził się na gniew dyrektora FBI, J. Edgara Hoovera. Hoover nie życzył sobie żadnych agentów jakiegokolwiek obcego mocarstwa na swoim gruncie. W czasie ich jedynego spotkania odnosił się do Popova z obrzydzeniem i (według jego relacji) oświadczył: „Mogę łapać szpiegów bez waszej i czyjejkolwiek innej pomocy". Hoover oskarżył Popova, że jest „podobny do wszystkich podwójnych agentów. Żebrze o informacje, aby sprzedać je swoim niemieckim przyjaciołom po to, żeby mieć dużo pieniędzy i być playboyem". Gdy Popov udał się na urlop na Florydę z przyjaciółką, zagrożono mu oskarżeniem na podstawie Ustawy Manna; ścigali go także agenci Internal Revenue Service*. Pierwsze wysiłki, podejmowane przez Wielką Brytanię w celu wciągnięcia Stanów Zjednoczonych w operacje XX-Committee, spaliły na panewce. Sytuacja poprawiła się dopiero po dłuższym czasie - z niezwykle doniosłym skutkiem dla wyników wojny. Kwestionariusz dotyczący Pearl Harbor najwyraźniej nie został prawidłowo zinterpretowany. Brytyjczycy sprowadzili Popova do kraju, gdyż jego obecność w Stanach Zjednoczonych groziła zerwaniem stosunków pomiędzy amerykańskim i brytyjskim środowiskiem wywiadowczym (gdy wyjeżdżał, agenci IRS deptali mu po pięac h, co zmusiło ambasadę brytyjską do spłacenia jego zobowiązań finansowych). Japończycy w tym czasie spokojnie zaatakowali Pearl Harbor. Rząd amerykański otrzymał też informacje z innych źródeł wywiadowczych na temat zbliżającego się ataku, Płaszcza z biura kryptologicznego marynarki wojennej, mieszczącego się w pokoju 49 Ministerstwa Marynarki Wojennej przy Constitution Avenue w Waszyngtonie. °rnimo to, gdy w niedzielę 7 grudnia 1941 roku rozpoczął się nalot, zaskoczenie było c alkowite. Amerykańska Flota Pacyfiku otrzymała cios, z którego otrząsnęła się doPiero po kilku miesiącach. Mernal Reyenue Seryice - amerykańskie służby podatkowe.
66
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę państwom Osi, a dla Churchilla przystąpienie Ameryki do wojny stanowiło odpowiedź na jego ciągle powtarzane modlitwy. Wspomniał wtedy słowa Edwarda Greya sprzed ponad trzydziestu lat, który powiedział, że Stany Zjednoczone są „...jak gigantyczny kocioł. Gdy już rozpali się pod nim ogień, moc, którą wytworzy, nie ma granic". Jego radość była ogromna, a wiara w zwycięstwo niezachwiana. Później napisał: ... wygraliśmy wojnę. Brytania przetrwa. Wspólnota Narodów i imperium przetrwają. (...) Ponownie w naszej długiej historii podniesiemy się, poranieni i okaleczeni, ale bezpieczni i zwycięscy. (...) Imperium brytyjskie, Związek Radziecki, a teraz Stany Zjednoczone, połączone ze sobą każdym strzępem swego życia i siły, były, moim zdaniem, dwukrotnie lub trzykrotnie silniejsze od swoich przeciwników. Bez wątpienia, potrwa to długi czas [ale] (...) zjednoczeni - pokonamy każdego. Wiele katastrof, niemożliwych do oszacowania kosztów i męczarni mamy jeszcze przed sobą, ale nie ma wątpliwości co do zakończenia...
W poszukiwaniu strategii Niemal natychmiast po ataku na Pearl Harbor Churchill przybył z dużą delegacją brytyjską do Waszyngtonu w celu integracji brytyjskich interesów i operacji, z prowadzonymi przez amerykański rząd i siły zbrojne. Była to pierwsza z wielkich konferencji o doniosłym znaczeniu, prowadzonych w czasie II wojny światowej. Ameryka i Wielka Brytania - dwie z czterech potęg, które Churchill nazywał „Wielkim Przymierzem" - zawarły wtedy wiele godnych uwagi porozumień. Zdecydowano na przykład, że Niemcy będą pierwszym z liczących się wrogów, który zostanie zaatakowany i pokonany, zanim sojusz zwróci swoją pełną moc przeciwko Japonii. Stworzono także Komitet Szefów Sztabów (CCS), który stanowił aparat dowódczy najwyższego szczebla, konieczny do prowadzenia działań wojskowych i przemysłowych na ogromną skalę, czego wymagał konflikt ogólnoświatowy. Działania te miały wyczerpać bogactwo Anglii i przekształcić Amerykę z samotnego kontynentu w światowe supermocarstwo. Uzgodniono także, że imperium brytyjskie i Stany Zjednoczone rozpoczną realizację uzupełniających się programów przemysłowych, zharmonizują swoją politykę oraz plany wojskowe i będą się dzielić swoimi tajemnicami. Bardzo rzadko zdarzało się w historii, by dwa wielkie mocarstwa, kierujące się od lat swoimi narodowymi interesami, zawarły tak bliski sojusz w celu pokonania wspólnych wrogów. W pierwszym okresie istnienia nowego sojuszu Stany Zjednoczone niemal całkowicie opierały się na brytyjskich danych wywiadowczych. O ile brytyjskie dylematy w 1941 roku polegały głównie na niemożności wykorzystania przewagi wojskowej, jaką dawały dane wywiadowcze dostarczane przez „Ultrę", to Ameryka stanęła wobec dokładnie odwrotnego problemu. Nawet teraz, w powoli zmierzających ku wojnie Stanach Zjednoczonych, wojskowe służby wywiadowcze były zaledwie na etapie formowania się. W rzeczywistości Ameryka była jedynym dużym państwem na świecie, które po prostu nie miało swojego wywiadu. W Waszyngtonie byli jednak ludzie, którzy zdawali sobie sprawę z tych poważnych braków. W celu poprawy sytuacji, generał William J. Donovan otrzymał rozkaz stworzenia organizacji, która później stała się znana pod nazwą Office of Strategie ervices*. Donovan, który był Amerykaninem irlandzkiego pochodzenia, zakończył uzbę frontową w czasie I wojny światowej jako najczęściej odznaczany żołnierz w historii amerykańskiej wojskowości. W okresie międzywojennym zaangażował się głę°ko w politykę międzynarodową jako prawnik, był także zaufanym przyjacielem ° t t c e of Strategie Services (OSS) - Biuro Służb Strategicznych, poprzednik CIA (przyp. tfum.).
68
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
zarówno Churchilla, jak Roosevelta. Gdy w 1941 roku otrzymał rozkaz zorganizowania centralnej agencji, zaczął rekrutować pracowników spośród ludzi należących do świata, który opisał jako „mieszankę ortodoksji Wall Street i nowoczesnego nacjonalizmu amerykańskiego". Typowym przedstawicielem tego świata był pułkownik David Bruce, prawnik, polityk i dyplomata, a później szef OSS na Europę. Po wojnie Bruce został amerykańskim ambasadorem kolejno w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech i Chinach. Drugim ważnym nabytkiem Donovana był Allen Welsh Dulles, znany prawnik, który później został szefem OSS w Bernie. Jeszcze później został szefem powstałej po wojnie następczyni OSS, Centralnej Agencji Wywiadowczej CIA. Na najwyższym poziomie dowodzenia - pomiędzy Menziesem a Bruce'em na przykład, a więc dwoma ludźmi, którzy mieli wiele wspólnego, praca przebiegała w atmosferze współpracy i wzajemnego szacunku. Na niższych poziomach często jednak dochodziło do konfliktów i rywalizacji. Doświadczone wiarusy z MI-6 uważały Amerykanów, stawiających dopiero pierwsze kroki w sztuce wywiadu, za amatorów, a czasami też między agentami operacyjnymi MI-6 i OSS dochodziło do konfliktów na tle nacjonalistycznym lub ideologicznym. Obie agencje nauczyły się jednak działać razem, zachowując wiele rezerwy w tej współpracy, aczkolwiek OSS dopiero po operacji „D-Day" zaczęła odgrywać znaczniejszą rolę w tajnej wojnie z Trzecią Rzeszą. W innej sferze tajnej wojny - kryptologii - stosunki brytyjsko-amerykańskie zaczęły się od drażliwej historii. Podobnie jak Polacy, Francuzi i Brytyjczycy, także Amerykanie wcześnie zainteresowali się „Enigmą". W październiku 1923 roku attache wojskowy ambasady amerykańskiej w Berlinie napisał w raporcie do szefa wywiadu armii amerykańskiej, generała Marlborough Churchilla, że „był świadkiem demonstracji działającego modelu «Enigmy»". Maszyna była prezentowana przez Artura Scherbiusa, berlińskiego inżyniera, który zakupił patenty od jej wynalazcy, Hugo Kocha. Wyglądało na to, że Scherbius pokazywał „Enigmę" każdej ambasadzie Ententy w Berlinie. Raport dla generała Churchilla zawierał także prospekt maszyny, w którym znalazło się następujące stwierdzenie: „W celu ochrony tajnych raportów należy spełnić dwa podstawowe warunki: pierwszym musi być wiarygodność i skuteczność osób, którym raporty te zostają powierzone, a drugim - absolutnie wiarygodny system kodowania dla łączności listowej i telegraficznej". Takim właśnie systemem miała być - według prospektu - „Enigma", co było stwierdzeniem nie pozbawionym ironii w świetle późniejszych faktów. Maszyna była w stanie wytworzyć 22 miliardy różnych kombinacji kodowych. „Gdyby jeden człowiek pracował okrągłą dobę i sprawdzał co minutę inny klucz, to potrzebowałby 42 tysięcy lat, by wyczerpać wszystkie możliwości maszyny" - napisał dalej autor prospektu. Biorąc pod uwagę stan kryptologii w 1920 roku, był to pogląd odważny i podniecający. Ale sekcja wywiadu armii amerykańskiej, która była w owym czasie jedną z najuboższych agencji rządowych, nie podjęła przez najbliższe trzy lata żadnych działań, by dowiedzieć się czegoś więcej o maszynie. W tym czasie Scherbius scedował prawa patentowe do swojej maszyny na Alexandra von Kryha, ukraińskiego inżyniera pro- i wadzącego interesy w Berlinie. Amerykańskie wojska łączności zainteresowały się maszyną po opublikowaniu przez jeden z niemieckich dzienników w 1926 roku artykułu o „Enigmie". Generał Marlborough Churchill ponownie otrzymał wniosek o zbadanie możliwości maszyny. Odpowiednie zapytania przesłano do amerykańskiego attache wojskowego w Berlinie, a firma „Kryha Coding Machinę Company" wysłała
W POSZUKIWANIU STRATEGII
69
swojego przedstawiciela do Nowego Jorku, by zaprezentował maszynę amerykańskim specjalistom-kryptologom. W owym czasie jednym z czołowych amerykańskich kryptologów był William Frederick Friedman, którego można uznać za odpowiednika Alfreda Dilwyna Knoxa z Anelii. Friedman urodził się w Rosji w 1891 roku, rok później przybył wraz z rodziną do Ameryki, ukończył szkołę średnią Pittsburgh Central High School, szkołę rolniczą Michigan Agricultural College i wreszcie Uniwersytet Cornell. Zdolnym genetykiem zainteresował się bogaty kupiec tekstylny, George Fabyan, który interesował się również kryptologią, a także starał się udowodnić, że to Bacon pisał sztuki Szekspira. Fabyan zatrudnił Friedmana jako kryptologa, rozbudzając w nim zainteresowanie tą dziedziną nauki. Podczas I wojny światowej Friedman został zatrudniony przez armię amerykańską. Jego pierwszym zadaniem było złamanie szyfru, stosowanego przez grupę Hindusów, prowadzących w Ameryce agitację na rzecz niepodległości Indii. Jego praca spowodowała masowe aresztowania i procesy sądowe agitatorów, którzy próbowali nielegalnie nabyć broń. W1921 roku Friedman opracowywał kryptosystemy dla Ministerstwa Wojny. Napisał też podstawowy podręcznik dla adeptów tej sztuki, Elementy kryptologii, a w 1922 roku został mianowany głównym kryptologiem Wojsk Łączności. Jako jeden z czołowych autorytetów światowych w tej dziedzinie, Friedman dostał się na łamy prasy w 1924 roku, gdy zeznawał przed komisją kongresową na temat pewnych kodowanych wiadomości, które były wymieniane w skandalu „Teapot Dome"*. To Friedman udał się na spotkanie z przedstawicielem firmy „Kryha Company" w Nowym Jorku. „Enigma" musiała zrobić na nim silne wrażenie, bowiem 15 stycznia 1927 roku szef Wojsk Łączności Stanów Zjednoczonych postanowił zamówić po jednym z dwóch modeli maszyny. Ministerstwo Finansów w swojej drobiazgowości i skąpstwie zażądało jednak, by przed złożeniem zamówienia Wojska Łączności dowiedziały się, jaki jest dokładny koszt samej maszyny oraz koszty opakowania, przewozu i opłat celnych. Wymiana pism między Waszyngtonem a Berlinem trwała ponad rok. Ceny podawano, potem je podnoszono, jeden z modeli maszyny wypadł w tym czasie z produkcji, w końcu jednak kontrakt podpisano i w lutym 1928 roku maszyna została wysłana, ale kłopoty bynajmniej na tym się nie skończyły. Firma „Kryha Company" nie pokryła opłat przewozowych i importowych, a Wojska Łączności nie miały przydziału na takie płatności. Przesyłka opuściła magazyn dopiero 5 kwietnia 1928 roku, gdy w końcu uiszczono zaległe opłaty. Ponad cztery lata minęły od czasu, gdy „Enigmę" pierwszy raz wystawiono na sprzedaż, ale Friedman mógł w końcu przystąpić do penetrowania jej tajemnic. Jego prace niespodziewanie zakończyły się w 1929 roku, gdy sekretarz stanu Henry L. Stimson wycofał wsparcie swojego ministerstwa dla „Czarnej Komnaty", Jak nazywano służby kryptologiczne Stanów Zjednoczonych, na podstawie - jak mów iono - zasady, że dobrze wychowani ludzie nie powinni sobie nawzajem otwierać poczty. W1930 roku Friedmana mianowano szefem Wywiadu Wojsk Łączności, ale za Wandal „Teapot Dome" - skandal, który rozpoczął się podczas prezydentury Hardinga w 1921 r., gdy mini. * s Praw wewnętrznych Albert Fali potajemnie wydzierżawił złoża ropy należące do marynarki wojennej "• w Teapot Dome w stanie Wyoming, bez przeprowadzenia jakiegokolwiek przetargu. Prowadzone przez e n a t śledztwo zakończyło się skazaniem ministra na karę więzienia za łapownictwo (przyp. tłum.).
70
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
tą pięknie brzmiącą nazwą krył się personel, składający się z trzech młodych kryptologów i dwóch urzędników. Pomimo to, w 1934 roku Friedman posiadł już wszystkie tajemnice „Enigmy" Kryhy, a kiedy dowiedział się, że Japończycy zakupili najnowocześniejszy model maszyny, skoncentrował się raczej na kryptosystemach japońskich niż na niemieckich. Efekty jego prac były tak imponujące, że w 1942 roku w Stanach Zjednoczonych odczytywano szyfrowane na „Enigmie" meldunki japońskiej marynarki wojennej i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Uzyskane w ten sposób infor- j macje, które w zasadzie stanowiły amerykański odpowiednik „Ultry", obdarzono kryptonimem „Magie". Po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny, korzyści, jakie przynosiły alian-1 tom informacje pozyskiwane przez „Ultrę" i „Magie", stały się wyraźnie widocznej Ponieważ jednak Brytyjczycy nie spodziewali się, by Amerykanie byli zdolni dotrzy-j mać tak ważnej tajemnicy, początkowo ociągali się z ujawnieniem pełnego zakresu kryptologicznej działalności, prowadzonej w Bletchley. Wahania te spowodowane był; - przynajmniej częściowo - dwoma istotnymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa „Ultry", które wystąpiły w pierwszych dniach realizacji programu. Źródłem jednego z tych zagrożeń byli Rosjanie, a drugiego - Amerykanie. Przez dłuższy czas, zanim Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom i Wło chom w 1939 roku, zarówno Foreign Office, jak MI-6 i MI-5 zdawały sobie sprav z poważnych przecieków informacji o tajnej polityce Wielkiej Brytanii, widocznyc zwłaszcza w deklaracjach Mussoliniego, a także Stalina, który wówczas był sojuszr kiem Hitlera. Na podstawie ich wypowiedzi analitycy Foreign Office doszli do wnic sku, że obaj dyktatorzy trochę za dużo wiedzą o zamiarach Wielkiej Brytanii. Skąd brały się przecieki? W pierwszej kolejności zwrócono uwagę na ambasadę brytyjsk w Rzymie. Odkryto, że Mussolini miał dwóch agentów w otoczeniu ambasadora, lor da Pertha. Jeden z nich, szofer, zdemaskował się sam, kradnąc diadem lady Pert Został zwolniony, ale przecieki trwały nadal. Następnie odkryto drugiego agenta. B> nim włoski urzędnik, który miał zwyczaj grzebania w starej, rozklekotanej szafie par cernej, w której przechowywano „druk", jak w Foreign Office nazywano skoroszy z depeszami wysyłanymi z Londynu i wszystkich ważniejszych ambasad. Urzędnii tego, o nazwisku Segundo, także zwolniono. Z wygłaszanych później przemówię Mussoliniego wynikało, że jego źródła informacji wyschły. Wypowiedzi Stalina nadal jednak wskazywały na znajomość brytyjskich tajemnic. We wrześniu 1939 roku, na podstawie przecieku informacji z ambasady w Waszyngto-j nie, MI-6 rozpoczęło obserwację przebywających w Londynie Rosjan. Wkrótce odkryto, I że jeden z pracowników rosyjskiej misji handlowej, A.A. Doszczenko, często jeździł! pociągiem do miasteczka targowego Leighton Buzzard. Trudno było uwierzyć, że ro*l syjski dyplomata jeździ do tego sennego miasteczka w legalnych interesach. W czasie I spaceru wzdłuż kanału Grand Union dołączył jednak do niego drugi mężczyzna. Śle-1 dzący go agenci odkryli, że wrócił on do Bletchley Park, położonego zaledwie kilka i od Leighton Buzzard, tego samego Bletchley Park, gdzie znajdował się Wydział Łączne Foreign Office oraz GC&CS. Mężczyzna ten, oczywista ofiara szantażu, pracował w Bletchley Park przy zaszyfrowanych depeszach Foreign Office. Aresztowano go 27 września 1939 roku. W czasie śledztwa zeznał, że już od lat przekazywał Rosjanom tajne informacje i materiały. Służby bezpieczeństwa odkryły- że niektóre z tych materia-| łów pozwalały Rosjanom na odczytywanie brytyjskich depesz dyplomatycznych.
yj POSZUKIWANIU STRATEGII
71
Człowiek ten został postawiony w stan oskarżenia i skazany na dziesięć lat ciężkich robót, Doszczenkę wydalono, tak więc źródło informacji wywiadowczych Stalina zatkano. Ale czy informacje o „Ultrze" wyciekły na zewnątrz? Wkrótce stwierdzono, że człowiek z Bletchley Park nie miał dostępu do najtajniejszych prac, prowadzonych w Domku Nr 3, i najwyraźniej nic o nich nie wiedział. Mając jednak przede ws zystkim na uwadze bezpieczeństwo „Ultry", Brytyjczycy po raz pierwszy zastosowali metodę, którą później nazwano „badaniem pozytywnym". Polegała ona na szczegółowym sprawdzaniu całego personelu, mającego kontakt z tajnymi materiałami. To właśnie ona pozwoliła na utrzymanie „Ultry" w tajemnicy przez trzydzieści lat. Na początku 1940 roku odkryto inny, poważny przeciek, tym razem w ambasadzie amerykańskiej w Londynie. Początkowo pogmatwane ślady, doprowadziły w końcu do Tylera Gateswooda Kenta, który przybył do ambasady w październiku 1939 roku z Moskwy, gdzie od 1936 roku pracował jako szyfrant Departamentu Stanu. Kent był wysokim, uroczym intelektualistą, synem amerykańskiego konsula w Chinach i potomkiem znakomitej rodziny z Południa. Miał doskonałe wykształcenie, biegle władał niemieckim, rosyjskim i podstawowymi językami romańskimi, studiował też historię i nauki polityczne. W wieku dwudziestu dziewięciu lat miał przed sobą wspaniałą karierę w Departamencie Stanu i tylko jedną wadę - skłonność do tworzenia oryginalnych teorii na temat burzliwego świata lat trzydziestych, włącznie z poglądem, że żydowska międzynarodówka popycha świat ku wojnie, by zdobyć władzę*. Pomimo to Kent cieszył się pełnym zaufaniem i został przydzielony do komórki szyfrowej, gdzie zajmował się najtajniejszą korespondencją pomiędzy ambasadą a Departamentem Stanu. Miał także dostęp do korespondencji ambasadora Josepha Kenned/ego z Rooseveltem i sekretarzem stanu Cordellem Hułlem, oraz do depesz ambasadora Williama Bullitta w Paryżu i amerykańskich wysłanników działających w innych częściach Europy, którzy wykorzystywali ambasadę w Londynie jako centrum łączności. Co więcej, Kent miał w swoich rękach także „Szary kod" - system szyfrowy, o którym Departament Stanu sądził, że jest niemożliwy do złamania. To właśnie ten kod stosował Churchill, jeszcze zanim został premierem, w swojej korespondencji z Rooseveltem. W owym czasie informacje z „Ultry" dopiero zaczęły płynąć z Bletchley na biurko Churchilla. Uzyskane przez „Ultrę" informacje na temat marynarki wojennej Churchill przesyłał dalej, do Roosevelta, nie ujawniając przy tym ich źródła. Roosevelt z kolei przekazywał Churchillowi niektóre z informacji pozyskiwanych przez „Magie", również nie ujawniając ich źródła. Celem tej wymiany było umożliwienie obu przywódcom i sztabom marynarki wojennej obu krajów właściwego rozmieszczenia flot na acyfiku i Atlantyku. Churchill kierował się jednak jeszcze jednym motywem: szczere starał się zdobyć sympatię i wsparcie Amerykanów dla sprawy brytyjskiej. Kent zajmował się niektórymi z tych meldunków, dumając w zaciszu pokoju kodów ambasady nad ich wagą i przeznaczeniem. Br ytyjskie służby bezpieczeństwa odkryły, że gdzieś musi być przeciek, gdy nielecki ambasador w Rzymie, Hans Mackensen, wygłosił publicznie kilka deklaracji a temat amerykańsko-angielskiej polityki dotyczącej wojny na morzu, z których Unikało, że jest w posiadaniu niektórych informacji z korespondencji pomiędzy ° Prostu pociągała go ideologia faszystowska. W. Kozaczuk, „W kręgu Enigmy", str. 354 (przyp. T.R.).
72
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
Churchillem i Rooseveltem. Początkowo podejrzewano zastępcę attache wojskowego ambasady włoskiej w Londynie, księcia Del Monte, Don Francesco Maringliano. Książę był śledzony przez funkcjonariuszy Oddziału Specjalnego Scotłand Yardu, którzy odkryli, że Maringliano od czasu do czasu bywał w rosyjskiej herbaciarni w Londynie, której właścicielem był carski admirał Wołków. Odkryli także, że Maringliano bywał u córki admirała, Anny Wolkoff, naturalizowanej obywatelki brytyjskiej, która zarabiała na życie jako krawcowa i była znana jako „jadowita antysemitka" i sympatyczka ruchu faszystowskiego. Jej akta w Scotłand Yardzie zawierały informacje, że jest aktywną i cenioną działaczką „Klubu Prawicy", gniazda antyżydowskich prawicowców, którym przewodniczył kapitan Archibald Ramsay, daleki krewny rodziny królewskiej i członek parlamentu. Oddział Specjalny rozpoczął inwigilację panny Wolkoff. Zauważono między innymi, jak nakleja na przystankach autobusowych, budkach telefonicznych i ścianach domów w ciemnych uliczkach ulotki informujące, że toczy się „żydowska wojna". Ślady prowadziły dalej do atelier fotografa o nazwisku Nicholas Smirnow. Stwierdzono też, że tam właśnie panna Wolkoff i Maringliano odbywali schadzki, oraz że ukradkiem spotykała się z Kentem. Brytyjskie służby bezpieczeństwa poinformowały o tym Foreign Office, a później, za wiedzą i zgodą Kennedy'ego, podjęto decyzję zdemaskowania Kenta. 20 maja 1940 roku o godzinie 10.00 czterech mężczyzn - dwóch detektywów Wydziału Specjalnego, oficer kontrwywiadu z MI-5 i drugi sekretarz ambasady amerykańskiej, wdarli się do mieszkania Kenta. Na miejscu znaleźli około 1500 dokumentów upchniętych w kilku walizkach i szafach, kilka samoprzylepnych plakatów pan-1 ny Wolkoff, kilka negatywów fotografii oraz komplet kluczy, dzięki którym Kent mógł dostać się do pomieszczenia komórki szyfrowej ambasady oraz do sejfu, w którym Kennedy przechowywał swoje najtajniejsze dokumenty. Kenta zabrano do ambasady amerykańskiej, gdzie przyznał się przed Kennedym do wszystkiego. Wyjaśnił, że w czasie pobytu w Moskwie stracił zaufanie do amerykańskiej polityki zagranicznej. Jego zadaniem było przedstawienie ukradzionych dokumentów Kongresowi Stanów Zjednoczonych „by zapobiec udziałowi Ameryki w wojnie ukartowanej przez jego własnego prezydenta oraz człowieka, który wkrótce zostanie premierem Wielkiej Brytanii". Kentowi nie udało się przedstawić dokumentów Kongresowi, ale spotkał za to pannę Wolkoff, która namówiła go, by pokazał próbki dokumentów kapitanowi Ramsayowi. Ten z kolei, bez wiedzy Kenta, przekazał próbki dalej, do Rzymu i Berlina. Kent zaprzeczył, jakoby był szpiegiem. Pomimo to został zwolniony ze służby zagranicznej, a gdy tylko stracił immunitet dyplomatyczny, został oskarżony, uznany winnym i skazany na siedem lat najbardziej ponurego brytyjskiego więzienia, Dartmoor. Konsekwencje jego źle pojętego patriotyzmu okazały się bardzo poważne. „Szary kod" został złamany i cała korespondencja dyplomatyczna z ambasadami i misjami amerykańskimi na całym świecie została przerwana na wiele tygodni, do czasu zainstalowania nowego systemu. Co gorsze, ujawnione przez niego dokumenty zawiera- I ły informacje wskazujące na to, że Roosevelt porzucił swoją zdecydowanie neutralną postawę. Odkrycie to zaniepokoiło zarówno Niemców, jak i tych Amerykanów, którzy sprzeciwiali się jakiemukolwiek udziałowi w wojnie. Zdrada Kenta została wykryta dokładnie w tym samym czasie, gdy Brytyjczycy zmuszeni zostali do opuszczenia kontynentu europejskiego, gdy upadła Francja, a Hitler zastanawiał się nad możliwością napaści na Wielką Brytanię.
W POSZUKIWANIU STRATEGII
73
Kentowi najwyraźniej jednak nie udało się odkryć istnienia „Ultry". Po ponownym sprawdzeniu korespondencji pomiędzy Churchillem a Rooseveltem, szyfrowanej ,Szarym kodem" okazało się też, że żaden z nich nie wspomniał nawet raz o „Ultrze" i „Magie". Obawy jednak były silne, a brytyjskie służby bezpieczeństwa zastanawiały się, czy tajemnice „Ultry" w ogóle warto ujawnić komukolwiek, z Amerykanami włącznie. Dlatego też pierwsze porozumienie dotyczące ujawniania wymiany informacji pochodzących z „Ultry" i „Magie" było takie ograniczone. Wkrótce po Pearl Harbor, dyrektor wywiadu morskiego Admiralicji, John Godfrey, oraz jego osobisty asystent, komandor podporucznik łan Fleming - przyszły autor książek o Jamesie Bondzie polecieli do Waszyngtonu, by doprowadzić do porozumienia o wymianie informacji wywiadowczych pomiędzy wywiadami brytyjskiej i amerykańskiej marynarki wojennej. Ale w lutym 1942 roku, po zażądaniu i uzyskaniu gwarancji, że ani Wielka Brytania, ani Ameryka nie będą stosować informacji pochodzących z „Ultry" i „Magie" w okolicznościach, w których wróg mógłby zacząć podejrzewać, że jego tajne informacje są przechwytywane, porozumienie zostało rozszerzone na armię, lotnictwo i wywiad dyplomatyczny. Brytyjczycy skoncentrowali się na penetracji szyfrów niemieckich, a Amerykanie zajęli się szyframi japońskimi. W celu ukrycia istnienia „Ultry" uzgodniono, że wszystkie jej meldunki rozpowszechniane do użytku operacyjnego będą opatrywane kryptonimem „Magie". Gdyby więc dzięki amerykańskim przeciekom Niemcy zaczęli podejrzewać, że ich system szyfrowy został rozpracowany, mogliby dojść do wniosku, że winni są Japończycy, a nie oni, i nadal stosowaliby „Enigmę". Z przyczyn praktycznych „Ultra" przyjęła miano „Magie" i rzadko była wspominana pod własną nazwą, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Poza tym, materiały pochodzące z „Ultry", rozprowadzane na niższych szczeblach dowodzenia, podpisywano lub sygnowano kryptonimami „Zeal" („Zapal"), „Pearl" („Perła") lub „Thumb" („Kciuk"). Te dwa ostatnie zazwyczaj stosowano w odniesieniu do informacji wywiadowczych niższego szczebla, pozyskiwanych drogą dekryptażu i nasłuchu radiowego. Podjęte środki ostrożności okazały się tak skuteczne, że gdy w końcu ujawniono tajemnicę „Ultry", Niemcy i Japończycy byli przekonani, że to „Magie" był źródłem ich historycznej klęski. Po zawarciu porozumienia „Ultra"-„Magic", Alan Turing pojechał do Stanów Zjednoczonych, by zaprezentować amerykańskim kolegom pracę maszyny. Amerykanie z kolei przywieźli do Anglii egzemplarz swojej maszyny, która pozwoliła im na rozpracowanie systemu japońskiego, a społeczność Bletchley powiększyła się o grupę amerykańskich szyfrantów i kryptologów. Brytyjczycy mimo wszystko nadal podchodzili do porozumienia z rezerwą^ ponieważ Ameryka, ze swoją ogromną liczbą ności * wielkim obszarem, agresywną i niczym nie ograniczoną prasą, nie gwaranowała tego samego stopnia bezpieczeństwa, który można było zapewnić w Wielkiej r ytanii. Ameryka nie miała także centralnego biura, takiego jak LCS, które mogłoby erewać operacjami wprowadzania przeciwnika w błąd. Obydwa problemy rozwiąano jednocześnie, tworząc w maju 1942 roku nowe tajne służby - Joint Security Conol*, które podlegały Komitetowi Szefów Sztabów. Według aktu założycielskiego, zau aniem agencji było „zapobieganie przeciekom informacji związanych z operacjami w °jskowymi, opracowywanie metod wprowadzania w błąd przeciwnika w związku * K "mitet Służb Bezpieczeństv
74
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
z takimi operacjami, koordynacja wszystkich środków bezpieczeństwa podejmowanych w ramach sił zbrojnych oraz zapewnienie doradztwa w dziedzinie bezpieczeństwa wszystkim innym agendom rządowym, prowadzącym bezpośrednio lub pośrednio działania związane z operacjami wojskowymi". Nieco później służby Joint Security Control rozszerzyły obszar działania na zapewnienie bezpieczeństwa tajnej działalności kryptologicznej. Biorąc przykład z Brytyjczyków, Amerykanie przygotowywali się do wojny z użyciem środków specjalnych. Taka koncepcja wojny stanowiła jednak antytezę idei wyznawanych przez wielu z nich. Tajemnica i decepcja były cechami europejskimi, które nie miały swojego miejsca w amerykańskim życiu publicznym. Współpraca pomiędzy prasą i rządem, a nawet pomiędzy różnymi formacjami sił zbrojnych była trudna do osiągnięcia - tak trudna jak nieograniczona współpraca pomiędzy rządami i siłami zbrojnymi Wielkiej Brytanii i Ameryki. Porozumienia podpisane przez mocarstwa w ciągu kilku miesięcy po ataku na Pearl Harbor wisiały na cienkiej nitce zaufania. W ciągu następnych kilku lat nitka ta wiele razy napinała się niebezpiecznie, nigdy jednak nie pękła. W takiej właśnie atmosferze zaufania z akcentem podejrzliwości, amerykańscy i brytyjscy dowódcy najwyższego szczebla zaczęli planować swoją strategię. Spośród wszystkich porozumień, jakie do tej pory zawarły między sobą oba supermocarstwa, jedno od samego początku powodowało poważne różnice zdań. Chodziło o sposób, w jaki Trzecia Rzesza zostanie zaatakowana i pokonana. Obydwaj partnerzy zdawali sobie sprawę, że inwazja na kontynent europejski od strony kanału La Manche jest nieunikniona. Brytyjczycy uważali jednak, że Trzecia Rzesza jest niezwykle potężna i - zanim dojdzie do takiej inwazji - należałoby najpierw przeprowadzić długotrwałe, trudne i krwawe działania wojenne w celu rozproszenia i wyczerpania potęgi Niemiec. Brytyjczycy popierali więc strategię wojny pośredniej, prowadzonej cierpliwie z ukrycia - strategię wymagającą dużego sprytu i użycia środków specjalnych. Amerykanie natomiast wierzyli, że Trzecią Rzeszę można pokonać stosując zasadę, której Brytyjczycy tak bardzo pragnęli uniknąć - natychmiastowego, frontalnego uderzenia z Anglii przeciwko Niemcom, skierowanego na północno-zachodnie wybrzeża Francji. O ile Brytyjczycy pragnęli zwycięstwa osiągniętego poprzez użycie środków subtelnych i mniej kosztownych, to Amerykanie postrzegali wojnę jako bitwę rozegraną przez siły dobrze uzbrojone i zaopatrzone. Laury zwycięstwa miały przypaść w udziale tej ze stron, która przeżyje taki pojedynek. Różnice między tymi dwiema koncepcjami były równie głębokie, jak między brytyjskim krykietem a a: rykańskim footballem. Winston Churchill i szef Imperialnego Sztabu Generalne; generał sir Alan Brooke, w wojnie według amerykańskiej koncepcji widzieli jednieuniknioną katastrofę i widmo Ypres. Razem tak manewrowali, by zachować stral giczną kontrolę nad wojną i przekonać Amerykanów, aby zaakceptowali brytyjski pL osiągnięcia zwycięstwa. W rezultacie, już w ciągu pierwszych sześciu miesięcy soji szu doszło do głębokiego konfliktu, który omal nie zakończył się jego zerwaniem. Przyczyną konfliktu stał się plan, opracowany przez szefa sztabu armii amerykańskiej, generała George'a C. Marshalla, oraz nieznanego i nie sprawdzonego szefa Oddziału Planów Wojennych (War Plans Division) w Waszyngtonie, generała majoi Dwighta Eisenhowera. Według ich planu, opatrzonego kryptonimem „Sledgehammer" („Młot") inwazja na północno-zachodnią Francję miała nastąpić późnym latei
W POSZUKIWANIU STRATEGII
75
lub wczesną jesienią 1942 roku. Brytyjczycy już wcześniej odrzucili możliwość przeprowadzenia takiej operacji, z powodu koncentracji przeważających sil Wehrmachtu we Francji i nieuchronnej w związku z tym klęski wojsk inwazyjnych. Brytyjskie wysiłki, podejmowane w celu uniemożliwienia operacji „Sledgehammer", przyczyniły się do najsmutniejszej i najbardziej tajemniczej operacji tej wojny - przeprowadzonego w sierpniu 1942 roku zmasowanego ataku wojsk alianckich na port Dieppe nad kanałem La Manche. Gdy Brooke został szefem Imperialnego Sztabu Generalnego zimą 1941 roku, wprowadził nową jakość do tradycyjnej brytyjskiej doktryny wojennej: nigdy nie atakować nieprzyjaciela frontalnie tam, gdzie jest on najsilniejszy, a jego skoncentrowane siły wiązać dopiero po osłabieniu możliwości dowodzenia, morale i gospodarki. Opracowana przez Brooke'a strategia dla II wojny światowej polegała na zapewnieniu panowania na morzu oraz wypędzeniu Niemców i Włochów z Afryki Północnej. Pierwsza faza wojny pozwoliłaby na odzyskanie przez Brytyjczyków dawnej potęgi, co zmusiłoby Hitlera do obsadzenia całego wybrzeża Morza Śródziemnego swoimi garnizonami, od granicy z Hiszpanią po Turcję, oczywiście kosztem bezpieczeństwa jego frontów - wschodniego i zachodniego. Jednocześnie Niemcy miały zostać osłabione nieustannymi bombardowaniami i blokadą gospodarczą, a od wewnątrz - prowadzonymi bez skrupułów atakami wspieranej przez aliantów partyzantki i wojną polityczną. Zdolność reagowania na to wszystko i przewidywania dalszych posunięć aliantów utraciliby na skutek bezlitosnej decepcji. Dopiero na koniec, gdy Wehrmacht zacząłby wykazywać oznaki kryzysu i rozpadu, ale nie wcześniej, alianci mogliby przekroczyć kanał, by wejść do Francji i na ziemie niemieckie. W pewnych okolicznościach, zdaniem Brooke'a, pod naciskiem takich działań, Wehrmacht mógłby nawet zostać zmuszony do wycofania się z Francji, oszczędzając aliantom ogromnych wysiłków, związanych z przygotowaniem i przeprowadzeniem desantu. Generał Marshall i generał Eisenhower kwestionowali wartość tej strategii i 1 kwietnia 1942 roku, przekonani o sile Ameryki i słabości Niemiec, przedstawili prezydentowi Rooseveltowi swój plan. Przewidywał on jeszcze w tym samym roku przeprawę przez kanał La Manche i stworzenie przyczółka w północno-wschodniej Francji. Z przyczółka tego w 1943 roku miały ruszyć prowadzone na pełną skalę operacje wojskowe, oznaczone kryptonimem „Roundup" („Spęd bydła"). Celem operaq'i zaplanowanych na 1942 rok było odciążenie Armii Czerwonej, która z perspektywy Waszyngtonu (ale nie Londynu) wydawała się bliska upadku, oraz utrzymanie udziału Związku Radzieckiego w wojnie. Prezydent zatwierdził operację „Sledgehammer" i postanowił wysłać swego doradcę, Harr/ego Hopkinsa wraz z_generałem Marshallem do Londynu, by przekonać do tego planu Churchilla i Brooke'a. Roosevelt napisał w depeszy do Churchilla, że „sledgehammer" „kryje w sobie moje serce i moją duszę". Debata nad wzajemnie sprzecznymi koncepcjami rozpoczęła się 9 kwietnia 1942 roku o godzinie 10.30, w siedzibie Ministerstwa Wojny. Generał Marshall stanął woec potężnego i doświadczonego przeciwnika, jakim był generał Brooke. Ten twardy 1 Przebiegły irlandzki protestant o cholerycznym usposobieniu, bohater obu wojen światowych, miał wkrótce zostać marszałkiem polnym i najbardziej odznaczonym żołnierzem brytyjskim od czasów takich bohaterów, jak Marlborough, Wellington i Frederick Sleigh Roberts. Był nie tylko odważnym żołnierzem i dobrym oficerem sztabowym, ale także strategiem i specjalistą najwyższej klasy w dziedzinie sztuki wojennej.
76
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
Niezwykle powściągliwy i nieśmiały, Brooke był praktycznie nie znany opinii publicznej. Prawdę mówiąc, dał się bardziej poznać jako badacz ptaków i zoolog niż żołnierz. Zgarbiony, o orlim profilu, pięćdziesięcioletni Brooke powitał Marshalla pod ogromnym obrazem olejnym, przedstawiającym wyprawę Kitchenera przeciwko Mahdiemu. Pochodzący z Wirginii Marshall był cichym człowiekiem o nienagannych manierach, a sześćdziesiąt jeden lat życia dało mu większe doświadczenie w dziedzinie polityki wojskowej niż prowadzenia wojny. Od samego początku ci dwaj oficerowie, których opinie miały decydujące znaczenie dla planowania i wdrażania strategii sojuszu, podchodzili do siebie z rezerwą, a od czasu do czasu nawet z irytacją. Brooke uważał amerykańskich generałów za krótkowzrocznych i niekompetentnych. Co więcej, z taktycznego punktu widzenia Marshall nie mógł sobie wybrać gorszej chwili na spotkanie z Brooke'em. Zarówno Anglia, jak Ameryka ponosiły klęski na wszystkich frontach, a armia amerykańska nie była zupełnie przygotowana do przeprowadzenia takiej operacji jak „Sledgehammer". Brytyjski przedstawiciel wojskowy w Waszyngtonie, marszałek polny sir John Diii, pisał do Brooke'a: „Trudno sobie uzmysłowić, jak dobrze zorganizowany jest ten kraj w czasach pokoju. (...) W chwili obecnej jednak zupełnie nie mają pojęcia - podkreślam, żadnego pojęcia - o tym, co znaczy wojna i o tym, jak zupełnie nie przygotowana do wojny jest ich armia. Kiedyś będą dokonywać wielkich rzeczy, ale obecnie cała organizacja pochodzi z czasów Jerzego Waszyngtona". Amerykanie mieli o brytyjskich siłach zbrojnych jeszcze gorsze mniemanie. Po ' podróży do Wielkiej Brytanii na początku 1942 roku, Donovan zameldował, że Brytyjczycy byli „całkowicie nie przygotowani" na niemieckie metody działań zaczepnych, a po ciężkich stratach poniesionych z rąk wroga, armia brytyjska nadawała się jedynie do obrony, a nie do ofensywy. Zdaniem Donovana, nie była ona wystarczająco silna, pewna siebie ani dość dobrze wyposażona, by wziąć udział w większej ofensywie w Europie na tym etapie wojny. Marshall zaproponował jednak, by około 15 września 1942 roku sześć dywizji, a po nich dalszych dwanaście - używszy Anglii jako odskoczni - wylądowało po drugiej stronie kanału i zaatakowało wybrzeże Francji. Wsparcia miało udzielić 5800 samolotów, w tym 2550 brytyjskich, a sam desarit przeprowadziłaby oczywiście flota brytyjska. Marshall oświadczył, że kontyngent amerykański składałby się jedynie z trzech dywizji piechoty i dwóch dywizji wojsk pancernych. Ameryka przysyłałaby jednak 100 tysięcy ludzi tygodniowo, do momentu osiągnięcia liczebności 1 miliona Amerykanów, czyli trzydziestu dywizji. Siły inwazyjne składałyby się więc prawie w całości z Brytyjczyków. Jak natomiast wyglądały siły niemieckie? Brooke stwierdził, że w zachodniej Europie stacjonuje dwadzieścia pięć niemieckich dywizji, które pod każdym względem przewyższają najlepsze spośród, możliwych do użycia w owym czasie, wojsk amerykańskich i brytyjskich. Plan Marshalla i Eisenhowera uznano nie tylko za nie nadający się do użytku, ale wręcz za niezwykle niebezpieczny. Brooke stwierdził to bez ogródek. W pełnym napięcia momencie, tuż po spotkaniu z Marshallem, napisał w swoim dzienniku: „Nie zakładano z góry, w co będziemy grać w Le Touąuet - bakarata czy chemin-de-fer..." Wielkie Przymierze wszędzie „wisiało na włosku" i dlatego „w świetle zaistniałej sytuacji plany [Marshalla] na wrzesień 1942 roku były po prostu fantazją". O Marshallu Brooke napisał, że jest „dobrym generałem przy mobilizacji wojsk (...) ale jego zdolności
W POSZUKIWANIU STRATEGII
77
strategiczne bynajmniej nie robią na mnie wrażenia. W zasadzie pod wieloma względami jest on bardzo niebezpiecznym, choć przy tym bardzo sympatycznym człowiekiem.-". Konferencja zakończyła się w atmosferze dwuznaczności i braku porozumienia. Amerykanie powrócili do Waszyngtonu wierząc, że Churchill i Brooke zgodzili się na operację „Sledgehammer". Roosevelt nawet wysłał Stalinowi depeszę z wiadomością, że Anglicy i Amerykanie wylądują we Francji w 1942 roku. Ale Churchill i Brooke uzgodnili jedynie, że należy zacząć prace nad planem awaryjnego desantu, na wypadek, gdyby Rosjanie byli bliscy upadku. Należy także zacząć planować koncentrację sił amerykańskich w Wielkiej Brytanii do desantu przez kanał w 1943 roku. Churchill i Brooke zdawali sobie sprawę z konieczności zwabienia Luftwaffe do udziału w bitwie na dużą skalę oraz przekonania Hitlera, że inwazja odbędzie się jeszcze w tym roku, co zmusiłoby go do skierowania części oddziałów z frontu rosyjskiego do Francji. Chcieli jednak dokonać tego według swojej koncepcji, rozpuszczając fałszywe pogłoski o nieuchronnej inwazji, w celu przyciągnięcia uwagi Hitlera do wybrzeży francuskich. Aby te plotki nieco uwiarygodnić, a przy tym sprawdzić w ogniu taktykę i sprzęt, konieczne podczas prawdziwej inwazji, opracowano operację, której nadano kryptonim „Rutter" (staroniemieckie słowo, oznaczające konnego rycerza). Operacja miała polegać na ataku na Dieppe i była największą operacją desantową od czasów Gallipoli. Zaplanowano jednak, że będzie to atak kilkutysięcznego oddziału, a nie inwazja wielu dywizji. Skutkiem połączenia planu z kontrplanem było zamieszanie, w którym na arenę wkroczyła nowa postać - rześki, pełen wigoru, sympatyczny generał Eisenhower, który zaledwie półtora roku wcześniej był jeszcze podpułkownikiem i nigdy nie dowodził nawet batalionem w akcji. Miał za sobą przeciętną karierę naukową i wojskową, wcześniej był tylko raz w Europie - w celu napisania przewodnika po amerykańskich pomnikach wojennych - a w czasie ataku na Pearl Harbor miał tak niskie mniemanie o swoich szansach na awans, że przyjął dowodzenie pułkiem czołgów w dywizji pancernej generała George'a S. Pattona Juniora. Do Londynu Eisenhower przybył już jako dowodzący Europejskim Teatrem Operacyjnym* armii amerykańskiej, w celu nadzorowania koncentracji wojsk do operacji „Sledgehammer" - „Roundup". Eisenhower uwierzył, że „wreszcie po miesiącach zmagań [z Brytyjczykami] (...) wszyscy jesteśmy zdecydowanie przekonani do jednej koncepcji walki!" Wkrótce miał zameldować, że Brytyjczycy bynajmniej nie byli o tym przekonani. Eisenhower szybko zapoznał się z zawiłościami machiny, na której opierała się strategia brytyjska, włącznie z LCS. Szefem LCS był pułkownik Oliver Stanley, a jego arystokratyczne pochodzenie - był synem hrabiego Derby, wnukiem księcia Manchesteru, zięciem markizy Londonderry - świadczyło o tym, że decepcja, podobnie jak w ywiad, była zajęciem dla gentlemanów. Stanley był cenionym torysowskim intelektualistą, a w swojej karierze piastował wiele stanowisk w rządzie, był nawet ministrem wojny w 1940 roku. Kiedy Komitet Szefów Sztabów tworzył LCS, Stanley, znany w Ml-6 jako „Lis", otrzymał propozycję kierowania nowym biurem, którą przyjął, Pomimo głębokiej antypatii do Churchilla. Pod kierownictwem Stanleya LCS pracowicie rozsiewało plotki i fałszywe informacje, często równocześnie w różnych miej* European Theater of Operations, U.S. Army (ETOUSA).
78
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
scach na całym globie. Kiedy analitycy niemieckiego wywiadu składali wszystkie te fragmenty w jedną całość, powstawał obraz - fałszywy - brytyjskiej strategii, na tyle bliski tego, co Niemcy uważali za logiczne i prawdopodobne, że byliby skłonni weń uwierzyć. Początkowo Eisenhower był zaintrygowany angielskimi spryciarzami z LCS. Jako prosty człowiek, wychowany wśród nieskończonych przestrzeni Kansasu, niezbyt cenił i lubił świat dobrze urodzonych. Było to dla niego zbyt skomplikowane, podobnie jak Londyn był w czasach wojny zbyt skomplikowany dla wielu Amerykanów. Gdy nadszedł czas osobistej oceny dokonań LCS, Eisenhower napisał: W pierwszych dniach wojny, zwłaszcza gdy Wielka Brytania samotnie walczyła w 1940 i 1941 roku, Brytyjczycy nie mieli żadnej broni, którą mogliby przeciwstawić Niemcom, tylko decepcję. Oparli się więc na wszelkiego rodzaju fortelach (...)w celu wprowadzenia Niemców w błąd co do swojej siły militarnej [o ile takową w ogóle posiadali] oraz, co ważniejsze, co do jej stanu. Stąd wzięły się zwyczaje, których później tak trudno było [im] się pozbyć.
Gdy Eisenhowera wprowadzano w tajniki LCS, pułkownik Stanley właśnie rozgrywał swoją pierwszą większą partię. Jego agenci zalewali kuluary całej Europy i świata - sugestiami i plotkami na temat zbliżającej się inwazji aliantów na północno-zachodnią Francję. Na Eisenhowerze nie zrobiło to specjalnego wrażenia. Stwierdził później, że trudno ocenić, w jaki sposób w dłuższej perspektywie czasowej taka wojna na słowa, połączona z dobrze wymierzonymi atakami komandosów na cele rozlokowane wzdłuż wybrzeży norweskich i północnej Francji, mogły zmusić Hitlera w marcu 1942 roku do ogłoszenia Dyrektywy Nr 40, nakazującej budowę Wału Atlantyckiego - niemieckiej linii obrony wybrzeży w Europie Zachodniej. Mówiąc o atakach, Eisenhower miał na myśli rajd na Bruneval, skąd Brytyjczycy wywieźli nową instalację radarową i rozpracowali tajemnice elektronicznej obrony okupowanej przez Hitlera Europy, oraz atak na St. Nazaire, gdzie zniszczyli jedyny, poza terytorium Niemiec, suchy dok w Europie, nadający się do remontu największych okrętów Kriegsmarine. Wał Atlantycki był jednym z największych przedsięwzięć inżynieryjnych w historii ludzkości, a na plac budowy skierowano znaczącą część zasobów niemieckich. W odpowiedzi na operacje mylenia przeciwnika, prowadzone przez LCS, i uporczywe ataki komandosów, Hitler rozciągnął swoje fortyfikaqe od Przylądka Pomocnego po granicę hiszpańską, w przekonaniu, że jego imperium jest niemal w każdym punkcie narażone na atak. W ten sposób zagrał pod dyktando strategów brytyjskich, ponieważ o ile Wał Atlantycki miał się stać dla alianckiej armii inwazyjnej przeszkodą trudną do pokonania, to Hitler w swoich staraniach o wzmocnienie każdego punktu zapominał o zapewnieniu sobie dostatecznej siły do obrony w dniu inwazji. Podobnie jak I chiński Wielki Mur, Wał Atlantycki okazał się w przyszłości całkowicie nieprzydatny. W miarę rozwoju debaty strategicznej nad operacją „Sledgehammer", Eisenhower coraz lepiej poznawał wojenny Londyn, a jego sceptycyzm i rozczarowanie tym, co w jego mniemaniu było ostrożnością brytyjskiej strategii, rosły. Powoli kończono prace nad operacją „Rutter" i rozpoczęto szkolenie oddziałów wyznaczonych do udziału j w akcji. Dwie brygady kanadyjskiej 2. Dywizji, wspierane przez komandosów i batalion dwudziestu ośmiu nowych czołgów Churchill, miały przypuścić od strony morza ] atak frontalny - najbardziej niebezpieczny ze wszystkich - na Dieppe. Siły morskie
W POSZUKIWANIU STRATEGII
79
miały się składać z około dwustu okrętów, w tym krążowników ostrzeliwujących cele naziemne. Wojska miały się dostać na brzeg i utrzymać się tam przez dwa przypływy, zająć port i kilka niemieckich obiektów, zabrać łupy (w tym „Enigmę", jeśli uda się ją odnaleźć), wprowadzić na obcy teren kilku agentów i wycofać się. Około pięćdziesięciu sześciu dywizjonów myśliwskich RAF - więcej niż w bitwie o Wielką Brytanię miało związać siły Luftwaffe i zapewnić wsparcie lotnicze. Twórcy operacji „Rutter", działający pod dowództwem generała sir Bernarda Montgomery'ego, zażądali spełnienia dwóch warunków: tajemnicy i zaskoczenia. Po zatwierdzeniu ogólnej strategii przez Komitet Szefów Sztabów 13 maja 1942 roku, wyznaczono dowódców poszczególnych sił i rozpoczęto szczegółowe planowanie operacji. Niemal w tym samym czasie pułkownik Stanley rozpoczął operacje decepcji bezpośredniej, opracowane w celu skierowania uwagi Niemców dokładnie na ten fragment wybrzeża francuskiego, gdzie miały lądować siły „Ruttera". Los tej operacji był więc niepewny od samego początku, ponieważ prawa ręka wydawała się nie wiedzieć, co robi lewa, a przynajmniej tak to wtedy wyglądało. Można to próbować wytłumaczyć faktem, że ludzie odpowiedzialni za planowanie operacji „Rutter" pracowali w miejscu odległym od kwatery Churchilla. Ta wersja jest jednak mało prawdopodobna. Zaistniałą sytuację można także starać się wyjaśnić tym, że praca LCS była tak utajniona, że tylko kilku spośród autorów „Ruttera" mogło w ogóle wiedzieć o istnieniu tej sekcji. Ta teoria jest także mało wiarygodna, ponieważ Komitet Szefów Sztabów był odpowiedzialny za koordynację wszystkich działań bojowych. Można także tłumaczyć ten fakt tym, że „Rutter" od początku planowany był jako gambit, a zasadniczym celem operacji było nadanie działaniom LCS pozorów prawdy. Ale teraz na arenę wkroczyła wielka polityka, komplikując przyczyny, dla których zdecydowano się zaatakować Dieppe. W Waszyngtonie, gdzie Marshall uruchamiał „Bolero", jak nazwano koncentrację wojsk amerykańskich w Wielkiej Brytanii, szybko zrozumiano, że Churchill i jego Komitet Szefów Sztabów starali się zepchnąć operację „Sledgehammer" na boczny tor i teraz zajmowali się operacją „Torch" („Pochodnia"), której celem była inwazja na Afrykę Północną. Marshall, zaniepokojony sytuacją w Rosji, gdzie niemiecka ofensywa zmierzała teraz ze zdwojoną siłą ku kaukaskim polom naftowym, równie silnie upierał się przy operacji „Sledgehammer". Armia Czerwona w maju i czerwcu straciła w wielkich bitwach na Krymie 250 tysięcy ludzi i znowu wydawało się, że Rosja lada dzień upadnie. Zdaniem Marshalla, jedynym sposobem na utrzymanie Rosji w wojnie było niezwłoczne rozpoczęcie operacji „Sledgehammer". W Anglii i Ameryce nawoływano do stworzenia drugiego frontu, a radziecki minister spraw zagranicznych, W.M. Mołotow przyjechał osobiście do Londynu, by zmusić sojuszników do przyrzeczenia inwazji na Francję w 1942 roku. Brooke nie podzielał poglądu Marshalla, że Rosjanie zostali wyeliminowani z gry. Raczej wręcz przeciwnie, sądził on, że to Niemcy mieli poważne kłopoty, pomimo sukcesów letniej ofensywy. Odrzucił amerykańskie naciski o wcześniejszą inwazję na Francję w celu odciążenia Rosji, twierdząc, że „... przedwczesny front zachodni przynieść może jedynie straszliwe jatki, które muszą (...) zredukować szansę ostatecznego zwycięstwa do minimum". Brooke wygłosił także złowróżbne słowa pod adresem "Ruttera": „Omówiliśmy [w czasie zebrania Komitetu Szefów Sztabów] problem pomocy dla Rosji, polegającej na prowadzeniu operacji we Francji, takich jak duży atak
80
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
lub zdobycie przyczółków. Zdecydowaliśmy, że jedyną nadzieją są próby odciągnięcia [Luftwaffe] z Rosji i dlatego należy przeprowadzić rajd na front w Calais". Za namową Brooke'a, Churchill, informując Mołotowa o planach brytyjskich, zapewnił go jedynie, że „przygotowujemy desant na kontynencie w sierpniu lub wrześniu 1942 roku", oraz że warunki tej operacji wydają się „bezpieczne i rozsądne, nie powinniśmy więc ociągać się z realizacją naszych planów". Ale w Waszyngtonie, dokąd Mołotow poleciał z Londynu, starając się uzyskać od Roosevelta to, do czego nie udało mu się namówić Churchilla, stosunek do inwazji był zupełnie inny. Cierpienia Rosji, opisane przez Mołotowa w Białym Domu, zrobiły na Roosevelcie ogromne wrażenie. Po konsultacjach z Marshallem upoważnił Mołotowa do poinformowania Stalina, że oczekuje sformowania drugiego frontu jeszcze w tym samym roku. Mołotowowi powiedziano, że „D-Day" dla operacji „Sledgehammer" został wyznaczony gdzieś na sierpień 1942 roku - a więc nie później niż za dziesięć tygodni. Przyrzeczenie Roosevelta wysłano depeszą do Stalina i Churchilla, ale gdy Mołotow powrócił do Londynu, Churchill jeszcze raz mu oświadczył, że rząd brytyjski nie może zagwarantować, że operacje „Sledgehammer"-„Roundup" zostaną podjęte w tym roku. Churchill planował już - oczywiście poza „Rutterem" - przeprowadzenie na wielką skalę zupełnie nowej operacji. Mimo to, w publicznym oświadczeniu, zatwierdzonym zarówno przez Roosevelta, jak Mołotowa i ogłoszonym na całym świecie, Churchill stwierdził, że „osiągnięto pełne porozumienie dotyczące pilnych zadań, zmierzających do utworzenia drugiego frontu w Europie w 1942 roku"*. „Nie mogło przynieść zbyt wiele szkody takie publiczne oświadczenie - napisał później Churchill - skoro mogło ono zwiększyć czujność Niemców i w konsekwencji związać jak najwięcej ich wojsk na Zachodzie". W tym czasie Churchill wysłał admirała lorda Louisa Mountbattena do Waszyngtonu, by przedstawił tam stanowisko brytyjskie, ale Marshall, popierany przez sekretarza wojny, Henry'ego L. Stimsona, nadal nalegał na rozpoczęcie operacji „Sledgehammer", by odciążyć Rosję. W stosunkach między aliantami zaczął narastać kryzys. Churchill postanowił udać się do Waszyngtonu i zabrać ze sobą Brooke'a. „Roosevelt chyba trochę zbacza z drogi" - stwierdził premier. 17 czerwca 1942 roku Churchill i Brooke wsiedli na pokład samolotu pasażerskiego linii „Pan American", który lądował na wodach rzeki Potomak. Marshall był uparty i w fatalnym nastroju, nadal niebezpiecznie optymistycznie nastawiony do perspektywy przeprowadzenia desantu zupełnie niedoświadczonych wojsk amerykańskich i zupełnie nieprawdopodobnego zwycięstwa nad lepszą i doświadczoną armią niemiecką. Do tego jeszcze cieszył się absolutnym poparciem sekretarza wojny, Stimsona, który rankiem w dniu przyjazdu brytyjskiej delegacji powiadomił Roosevelta, że Churchill i Brooke przyjechali, by „wciągnąć" prezydenta w „najdzikszą dywersyjną rozpustę" -jak Stimson nazywał operację „Torch". Churchill rzeczywiście miał taki zamiar. W swoim memorandum do Roosevelta napisał: Zdecydowanie popieramy pogląd, że nie powinniśmy prowadzić żadnych większych operacji desantowych we Francji, chyba że będziemy w stanie utrzymać się. (...) Ale (...) cóż poza tym możemy uczynić? Czy stać nas na to, by bezczynnie tkwić na teatrze atlantyckim * Churchill „II wojna światowa", tom IV, księga 1, str. 356.
W
POSZUKIWANIU STRATEGU
81
przez cały 1942 rok? Czyż nie powinniśmy przygotowywać w ramach ogólnej struktury „Bolera" jakiejś innej operacji, która pozwoli nam zdobyć korzystne pozycje, a także pośrednio lub bezpośrednio zdjąć część ciężaru z Rosji? Właśnie w tym układzie i na takim tle należy badać operację [„Torch"] we francuskiej Afryce Północno-Zachodniej.
21 czerwca o godzinie 16.30 Churchill, prezydent Roosevelt, Marshall, Brooke, marszałek polny sir John Diii i Harry Hopkins spotkali się w Białym Domu, by omówić plany. Przeszkodziła im niespodziewana wiadomość o katastrofie. Do pokoju wszedł adiutant i podał prezydentowi kartkę papieru. Ten przeczytał ją i przekazał premierowi. Depesza informowała o upadku Tobruku. Generał Rommel szalał w Afryce Północnej, a brytyjska 8. Armia cofała się do Egiptu w nieładzie. Najważniejszy jednak był Tobruk. Na rozkaz Churchilla ten niewielki port został przekształcony w fortecę*, która podczas wcześniejszej bitwy, z wojskami Rommla, utrzymała się przez trzydzieści trzy tygodnie. Tym razem upadła już po jednym dniu walki. Wyglądało na to, że nic już nie powstrzyma Rommla przed wkroczeniem do Egiptu i zajęciem Kairu oraz wielkiej bazy marynarki wojennej w Aleksandrii. Churchill był całkowicie zaskoczony, głównie tym, że wiadomości te otrzymał od prezydenta, a nie z własnych źródeł. Później powiedział, że było to najgorsze, co mogło przytrafić się Anglikowi w Ameryce od czasów generała Burgoyne'a**. „Porażka to jedno - stwierdził Churchill - ale hańba to zupełnie co innego". Katastrofa osłabiła autorytet Churchilla i argumentację Brooke'a wobec Marshalla i jego zwolenników. W ciągu krótkiego czasu, jaki pozostał na dyskusję, Churchill przywołał wizje Passchendaele i Ypres z I wojny światowej, by ostrzec prezydenta przed podejmowaniem szaleńczej operacji. Był przeciwny ofierze krwi na wybrzeżu Francji, złożonej po to, by uratować Rosję, i oświadczył, że próba przeprowadzenia takiego desantu przez kanał zamieni go w rzekę krwi. Przypomniał też prezydentowi o brytyjskim poglądzie, że II wojna światowa nie powinna stać się „wojną ogromnych armii, ostrzeliwujących się nawzajem chmarą pocisków" i powiedział, że jego zdaniem potęga w powietrzu i na morzu oraz „większy spryt" aliantów spowodują upadek Hitlera. Uważał, że dużo jeszcze czasu upłynie, zanim armia amerykańska nabierze zdolności bojowej i upierał się przy tym, że jedynym sposobem, by Ameryka i Wielka Brytania przegrały II wojnę światową było odniesienie katastrofalnej klęski u wybrzeży Francji. Sam, jak stwierdził, żywi szczery szacunek dla armii niemieckiej. Pomimo to, Wnioski wojskowe ze spotkania 21 czerwca 1942 roku zawierały m.in. następujące sformułowanie: Operacje prowadzone we Francji oraz w Belgii i Holandii w 1942 roku mogłyby w razie powodzenia przynieść większe zyski polityczne i strategiczne niż operacje prowadzone w jakimkolwiek innym rejonie. Plany i przygotowania do nich muszą być realizowane możliwie szybko, z największą energią i pomysłowością. Największe wysiłki należy podjąć w celu pokonania oczywistych niebezpieczeństw i trudności związanych z tym przedsięwzięciem. Jeżeli °bruk jako twierdzę rozbudowali Wtosi, a w kwietniu 1941 r, zgodnie z decyzją gen. Wavella, rozpoczęła **2e^° c * r o n a - najpierw przez Australijczyków, a później Polaków i Brytyjczyków (przyp. T.R.). Brytyjski generał i dramatopisarz. W czasie rewolucji amerykańskiej zdobył fort Ticonderoga, ale przegrał ltv "f pod Saratogą (przyp. tłum.).
82
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
możliwe jest opracowanie bezpiecznego i rozsądnego planu, nie będziemy się wahać z jego realizacją. Jeżeli natomiast szczegółowa analiza wykaże, że pomimo wszystkich wysiłków sukces jest mało prawdopodobny, wtedy musimy mieć pod ręką rozwiązanie alternatywne.
Kończąc swój pobyt w Ameryce tą nutą niepewności, Churchill pośpieszył do kraju, by stanąć twarzą w twarz z tym, co amerykańska prasa nazwała jego „największym kryzysem politycznym", ponieważ po upadku 8. Armii w Afryce Północnej, w Izbie Gmin zgłoszono wobec niego wotum nieufności. Churchill, niewielką przewagą głosów wygrał jednak w głosowaniu 2 lipca, w tym samym dniu, gdy 8. Armii ostatecznie udało się zatrzymać Rommla pod El Alamejn. Jego polityczna przyszłość została uratowana. Mniej pewna była natomiast przyszłość sojuszu z Amerykanami. Pomimo problemów politycznych premier nie tracił czasu na nowe debaty ze swoim Komitetem Szefów Sztabów. 8 lipca podjął ostateczną decyzję: Brytania nie poprze operacji „Sledgehammer". Tego samego dnia Churchill wysłał depeszę do prezydenta. „Żaden odpowiedzialny brytyjski generał, admirał czy marszałek lotnictwa nie mógłby określić operacji «Sledgehammer» jako możliwej do przeprowadzenia w 1942 roku" - brzmiał tekst depeszy. „Komitet Szefów Sztabów zameldował, że „spełnienie warunków niezbędnych, by operacja «Sledgehammer» była bezpiecznym i rozsądnym przedsięwzięciem jest bardzo mało prawdopodobne". Tego samego dnia odwołano operację „Rutter", która miała się^rozpocząć 4 lipca 1942 roku. Zebrała się już niewielka armada, na statki ładowano wojsko, działa i czołgi. Wszystkie samoloty zostały postawione w stan gotowości. Pogoda nad kanałem pogorszyła się jednak gwałtownie i nie było żadnej nadziei na jej poprawę, a z Francji przychodziły niepokojące wiadomości. W rejonie Dieppe pojawiła się 10. dywizja pancerna, co wskazywało na prawdopodobieństwo, że Niemcy zostali ostrzeżeni o planowanym desancie. Co więcej, niemieckie samoloty zaatakowały niektóre z okrętów wyznaczonych do udziału w rajdzie i z pewnością musiały zauważyć konwój, przygotowany do j wyjścia w morze. Wojska zostały więc wysłane z powrotem do koszar, a autorzy planu j zawiadomili Komitet Szefów Sztabów, że skoro operacja została w pełni rozpracowana, szaleństwem byłoby ją kontynuować. Ich głos nie został jednak wysłuchany. Tymczasem w Waszyngtonie narastało napięcie po otrzymaniu od premiera telegramu z 8 lipca. Wzrosło ono jeszcze bardziej po kolejnym telegramie od Churchilla z 14 lipca, w którym napisał: Ogromnie zależy mi, byście wiedzieli, jakie jest moje obecne położenie. Nie udało mi się znaleźć nikogo, kto uznałby operację „Sledgehammer" za możliwą. Chciałbym, abyście przeprowadzili [„Torch"] jak najszybciej, a także abyśmy wspólnie z Rosjanami podjęli się operacji „Jupiter". Poza tym wszystkie przygotowania do operacji „Roundup", wyznaczonej na 1943 rok, będą kontynuowane pełną parą, wiążąc jak największe siły nieprzyjaciela po drugiej stronie kanału. Wszystko jest jasne jak słońce w samo południe.
j I i \
Kiedy Marshall zrozumiał, że Brytyjczycy zdecydowali się nie tylko zarzucić opera- I cję „Sledgehammer", ale że przy tym proponują przystąpienie do realizacji operacji „Jupiter" (kryptonim planu inwazji na północną Norwegię), uznał, ze nie może już ufać słowom Churchilla i Brooke'a. Dwukrotnie, jego zdaniem, zgodzili się na operację „Sled-
^/POSZUKIWANIU STRATEGII
83
eehammer" i dwukrotnie zmienili zdanie na temat tego porozumienia. Diii, któremu Marshall ufał, ostrzegł Churchilla o nadciągającej nawałnicy. 15 lipca wysłał do premiera depeszę, że Marshall, admirał Ernest J. King i Harty Hopkins przyjadą do Londynu na spotkanie, które miało stać się zasadniczą próbą sił. Napisał między innymi: „Jeśli nie uda się Panu przekonać [Marshalla] o swoim niezachwianym oddaniu dla [operacji Sledgehammer"], wszystko wskazuje na to, że będzie możliwe kompletne odwrócenie naszej obecnej, uzgodnionej strategii, oraz ograniczenie się Ameryki do swojej własnej wojny na Pacyfiku, z pozostawieniem [Wielkiej Brytanii] tylko niewielkiej pomocy amerykańskiej, byśmy sobie sami radzili z Niemcami jak potrafimy". Nigdy przedtem ani potem Wielkie Przymierze nie znalazło się w takim niebezpieczeństwie. Nigdy przedtem ani potem Hitler nie wydawał się tak bliski zwycięstwa - gdyż takie musiałyby być konsekwencje rozwodu Ameryki z Anglią. Był to moment wielkiego zagrożenia. Marshall najwyraźniej nie znał i nie potrafił znieść specyficznego języka angielskich negocjacji. Był dowódcą armii narodu, który wierzył, że nie istnieje ani taki wróg, ani taki problem, których nie można by pokonać determinacją, energią, oraz - w razie konieczności - siłą. Brytyjczycy natomiast, mając większe doświadczenie w dziedzinie wojennej strategii i dyplomacji, zdawali sobie sprawę z tego, że pokonanie Wehrmachtu nie będzie możliwe tak szybko i łatwo, jak chciałby to widzieć Marshall. Churchill w owym czasie nie mógł jednak przekonać Amerykanów używając swojej siły perswazji czy prestiżu armii brytyjskiej, bowiem przestały one być dla nich wiarygodne. Napisał później: „Upadek Tobruku, wrzawa polityczna w kraju i niewątpliwa utrata prestiżu, jaka na skutek tej katastrofy przypadła w udziale naszej ojczyźnie i mnie jako jej przedstawicielowi, uniemożliwiły mi osiągnięcie satysfakcji". W jaki sposób Churchill mógł przekonać Amerykanów, że operacja „Sledgehammer" była skazana na niepowodzenie? 15 lipca 1942 rofcu - trzy dni przed przyjazdem Marshalla do Londynu - Churchill nakazał wznowienie operacji „Rutter", mimo że wszyscy jej autorzy i dowódcy sił biorących w niej udział ostrzegali, że akcja zakończy się pełną katastrofą. Początkowo Churchill zażądał przeprowadzenia ataku w pełnej skali na francuskie wybrzeże, w miejscu innym niż Dieppe. Kiedy Komitet Szefów Sztabów wyjaśnił, że nie ma już czasu na opracowanie kolejnej dużej operacji, Churchill był nieugięty. Później tak tłumaczył motywy, którymi się kierował: Moim zdaniem, najważniejsze jednak było to, by ta duża operacja została przeprowadzona latem, natomiast wojskowi byli zgodni w swojej opinii, że dopóki operacja w tej skali nie zostanie przeprowadzona, żaden generał nie weźmie na siebie odpowiedzialności za zaplanowanie głównej inwazji. W wyniku dyskusji z admirałem Mountbattenem stało się jasne, ze brak czasu nie pozwoli na przeprowadzenie nowej operacji na tak dużą skalę jeszcze tego samego lata, ale że można wznowić akcję na Dieppe (...)w ciągu miesiąca, pod warunkiem podjęcia nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa.
Wyjaśnienie takie mogło zadowolić Komitet Szefów Sztabów, ale Anglicy dobrze znali niebezpieczeństwa kapryśnego kanału. Kto odważyłby się podejmować inwazję na wybrzeże przeciwnika, obsadzone przez dotychczas niezwyciężoną armię, bez przeprowadzenia najpierw próby generalnej? Czas i historia zaprzeczyły jednak, by to oświadczenie Churchilla było jedynym przyczynkiem do ataku na stary piracki port.
84
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
Później twierdzono, że premier postąpił wbrew swemu sumieniu i rozkazał przeprowadzenie operacji „Rutter", by udowodnić Amerykanom, że „Sledgehammer" zakończy się katastrofą. Przypuszczano też, że doskonale zdawał sobie sprawę z nieuchronnej tragedii, ale zdecydował się poświęcić 5 tysięcy ludzi, by zawrócić Amerykanów z o wiele bardziej niebezpiecznej drogi - odwieść ich od pomysłu inwazji, która mogła zakończyć się dla aliantów stratą 500 tysięcy ludzi, całego sprzętu, sporej części ich floty i sił powietrznych, a w rezultacie - przegraniem całej wojny. Od samego początku planowanie operacji „Jubilee" („Jubileusz"), jak od tego momentu nazywano „Ruttera", przebiegało w atmosferze konspiracji. Churchill nakazał podjęcie działań, które nie miały precedensu w historii. Zgodnie z jego rozkazami, w dokumentach z zebrań Komitetu Szefów Sztabów nie wolno było nawet wspomnieć o „Jubilee". Wszystkie plany opracowywała mała grupa ludzi cieszących się najwyższym zaufaniem. Dowódcy oddziałów wyznaczonych do udziału w akcji mieli dowiedzieć się o misji dopiero w momencie, gdy będą w drodze, odcięci od świata na swoich okrętach. W celu ukrycia ruchów wojsk kanadyjskich powiadomiono je, że udają się na ćwiczenia. Nawet Pierwszemu Lordowi Admiralicji nie powiedziano, dlaczego właściwie potrzebnych jest aż 250 okrętów. Operacji nie poprzedziły żadne próby ani koncentracja floty. Ekspedycja miała wyjść z portów w rozproszeniu i sformować się dopiero na wodach kanału. Na koniec zdecydowano także, że operacji nie będą towarzyszyć żadne tajne manewry wprowadzania przeciwnika w błąd. Był to szczególnie intrygujący rozkaz, ponieważ sugerował on, że Churchill i Komitet Szefów Sztabów nie życzyli sobie rozpraszania uwagi Niemców. Prowadzona w tym czasie przez LCS kampania rozsiewania pogłosek, że Europa wkrótce zostanie zaatakowana przez kanał, osiągnęła swoje apogeum. Biuro LCS nie otrzymało jednak rozkazu przerwania kampanii ani skierowania uwagi Niemców w innym kierunku. Jeszcze bardziej tajemniczy był fakt, że XX-Committee otrzymał instrukcje, by nie używał podwójnych agentów w celu przekazywania przez nich Niemcom fałszywych informacji na temat celu i zadań okrętów, zbierających się w brytyjskich portach na kanale. XX-Committee zaproponował taką operację, którą kwatera główna Combined Operations (Połączonych Operacji) odrzuciła. Masterman pisał później: „Smutne, ale i interesujące są spekulacje na temat możliwości powodzenia rajdu na Dieppe, albo przynajmniej przeprowadzenia go przy mniejszych stratach, gdyby operacja miała lepszą osłonę". Przynajmniej dla jednego człowieka sytuacja stała się nie do zniesienia - był nim szef LCS, pułkownik Stanley. Ogarnięty wściekłością (czyż nie usunął Agi Khana z wyścigów podstępem?) podał się niespodziewanie do dymisji. Stanley kierował w 1942 roku kampaniami zmierzającymi do przekonania Hitlera, że alianci na pewno przeprowadzą inwazję na Zachodnią Europę jeszcze w tym samym roku, a dzięki meldunkom „Ultry" znał reakcje Hitlera na te informacje. Przy jego doświadczeniu, zdobytym w okopach I wojny światowej, wiedział, jaką rzezią grozi Dieppe. Nie mógł dłużej pracować dla ludzi gotowych do poświęcenia 5 tysięcy lojalnych wojsk imperium po to tylko, by utrzymać udział Rosji w wojnie. Jeden z jego przyjaciół tak później tłumaczył tę decyzję: „Człowiek, którego przodkowie wprowadzili na tron Tudorów, nie widział powodu, by kłaniać się zagranicznym potentatom". Stanley odszedł, a po rajdzie na Dieppe, na jego stanowisko mianowano pułkownika Johna Bevana. Stanley nie odszedł jednak w niepamięć - został ministrem do spraw kolonii.
W POSZUKIWANIU STRATEGII
85
Plany operacyjne dla „Jubilee" opracowywano w warunkach wyjątkowo głębokiej, nawet jak na tamte czasy, tajemnicy, w kwaterze głównej Połączonych Operacji Richmond Terrace, która stanowiła udzielne księstwo jej szefa, Mountbattena. Tymw czasem 18 lipca na lotnisku Prestwick w Szkocji wylądowała amerykańska delegacja, w skład której weszli Marshall, King i Hopkins. Brytyjczycy zapewnili im prywatny pociąg, który miał ich dowieźć do stacji niedaleko Chequers. Członkowie delegacji nalegali jednak, by pociąg zawiózł ich prosto do Londynu. Był to niewątpliwie osobisty i dyplomatyczny afront wobec Churchilla, ale Amerykanie nie byli w odpowiednim nastroju, by myśleć o etykiecie i protokole. Konferencja rozpoczęła się następnego dnia, 20 lipca. Delegacja amerykańska, do której dołączyli Eisenhower oraz amerykańscy dowódcy sił lądowych, morskich i powietrznych, naciskała na natychmiastowe przeprowadzenie operacji „Sledgehammer". Jedynie dowódca marynarki wojennej, admirał Harold R. Stark, sprzeciwiał się, gdyż będąc doświadczonym marynarzem zdawał sobie sprawę, że już za kilka tygodni bezpieczne lądowanie na francuskim brzegu kanału będzie niemożliwe. Wszyscy Brytyjczycy bez wyjątku głosowali przeciwko operacji. 22 lipca obie strony trwały w impasie, a Hopkins, w notatce przesłanej Marshallowi przez stół w gabinecie na Downing Street, napisał: „Jestem potwornie przygnębiony". Oświadczył, że wraz z członkami amerykańskiego Komitetu Szefów Sztabów skonsultuje się z prezydentem, co też zaraz zrobił. Prezydent natychmiast przysłał depeszę z odpowiedzią, nakazującą amerykańskim szefom sztabów uzgodnienie alternatywnej operacji przeciwko Niemcom, która wykorzystałaby amerykańskie wojska w sposób ofensywny jeszcze w 1942 roku. Churchill i Brooke osiągnęli w końcu swój cel. 24 lipca Amerykanie zgodzili się na operację „Torch". Inwazją na francuską Afrykę Północno-Zachodnią miał dowodzić Amerykanin - Eisenhower, a także połączony sztab brytyjsko-amerykański. Długotrwała i niebezpieczna bitwa na słowa o operację „Sledgehammer" zakończyła się, ale zwycięstwa tego nie można przypisać wyłącznie strategii brytyjskiej. Nominacja Eisenhowera miała duże znaczenie polityczne, z którego w owym czasie nikt sobie jeszcze nie zdawał sprawy - stanowiła początek końca dominacji brytyjskiej strategii w tej wojnie oraz jej statusu jednego z największych mocarstw światowych. Churchill był jednak chwilowo zadowolony. Napisał potem: „Wszystko zostało więc uzgodnione i rozwiązane zgodnie z dawnymi koncepcjami moimi i moich współpracowników wojskowych i politycznych. Była to dla mnie ogromna radość, szczególnie ze względu na to, że przyszła w pozornie najczarniejszej godzinie". W czasie rozmowy ze swoim przyjacielem, sir Robertem Boothby, Churchill zrewidował te słowa, by w raczej minorowym nastroju stwierdzić, że na ostateczne wyroki historii wpłyną nie tylko zwycięstwa odniesione pod jego kierownictwem, ale także wynikające z nich efekty polityczne. Powiedział wtedy, że „biorąc pod uwagę te kryteria, nie byłbym taki pewien, czy rzeczywiście mogę to uważać za sukces". Wielkie Przymierze przetrwało jednak tę próbę, a Roosevelt pisał później do Churchilla: „Nie mogę pozbyć się wrażenia, że ubiegły tydzień stanowił punkt zwrotny w całej wojnie i że teraz kroczymy ramię w ramię wspólną drogą". Decyzja przeprowadzenia operacji „Torch" wyeliminowała motywy polityczne ajdu na Dieppe. Nie trzeba już było dowodzić Amerykanom niebezpieczeństw przedwczesnej inwazji. Mogło się wydawać, że w związku z zaistniałą sytuacją Churchill r
86
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI 1938-1942
i brytyjski Komitet Szefów Sztabów powinni zrezygnować z operacji „Jubilee". Tak się jednak nie stało. Jej cele - wciągnięcie Luftwaffe do walki, sprawdzenie w praktyce nowych teorii równolegle prowadzonych działań wojennych na lądzie, w powietrzu i na morzu, oraz próba odciążenia Rosji - były nadal aktualne. Pojawił się też nowy czynnik. W depeszy do Roosevelta z 27 lipca 1942 roku, Churchill zaproponował, by operacje „Jupiter" (plan inwazji Norwegii Północnej) i „Sledgehammer" zostały wykorzystane do wprowadzenia Hitlera w błąd co do lokalizacji konwojów biorących udział w operacji „Torch". Churchill pisał: Wszystko zależy od tajemnicy i szybkości. (...) Tajemnicę możemy zachować jedynie dzięki decepcji. W tym celu prowadzę operację „Jupiter", ale musimy także jak najszybciej opracować operację „Sledgehammer". Będą one kryć wszystkie nasze ruchy w Wielkiej Brytanii. Kiedy nasze oddziały zaczną realizować „Torch", wszyscy, z wyjątkiem wywiadu, uwierzą, że płyną one do Suezu lub [Zatoki Perskiej]*, co tłumaczyłoby ich tropikalne wyposażenie. Stacjonująca tutaj armia kanadyjska zostanie wyposażona w sprzęt polarny. W ten sposób do ostatniej chwili będziemy trzymać nieprzyjaciela w niepewności.
Amerykańscy szefowie sztabów przyjęli tę propozycję. Rajd na Dieppe miał także przyczynić się do powodzenia operacji „Overthrow" („Przewrót"), polegającej na wprowadzeniu przeciwnika w błąd dzięki sugestii, że część sił stacjonujących w Wielkiej Brytanii zrobi to, o czym LCS przekonywało Niemców przez całe lato: dokona inwazji na Francję. O ile więc przedtem siły przeznaczone na operację „Jubilee" miały zostać złożone w ofierze bogom wielkiej strategii i polityki, to teraz czekał na nie ołtarz bogów wielkiej strategii i decepcji. Kampania decepcji i wojny politycznej, której punkt kulminacyjny stanowiły operacje „Overthrow" i rajd na Dieppe, toczyła się już pełną parą od późnej wiosny. Rozpoczęła się od alarmującego oświadczenia BBC do narodu francuskiego, a zwłaszcza do Francuzów zamieszkujących wybrzeże nad kanałem (wczesny przykład manipulacji Francuzami i BBC w celach decepcji i wojny politycznej): „Rośnie prawdopodobieństwo, że wybrzeże okupowanej Francji stanie się teatrem operacji wojennych. (...) Przyniosą one z pewnością wielkie zagrożenia dla ludności cywilnej" - ostrzegało BBC. Audycja ta, wraz z oświadczeniem, że Wielka Brytania i Rosja osiągnęły „pełne porozumienie (...) dotyczące pilnych zadań zmierzających do utworzenia drugiego frontu w Europie w 1942 roku", stworzyły dokładnie taki klimat oczekiwania, jaki potrzebny był LCS, a który spowodował rezygnację Stanleya. W amerykańskich i angielskich gazetach i audycjach radiowych zaczęły mnożyć się spekulacje o inwazji. Zarząd Wojny Politycznej** oraz brytyjscy i amerykańscy agenci dyplomatyczni na całym świecie zaczęli uwiarygadniać tę fikcję, realizując kampanię „sibs" (nazwaną tak od łacińskiego słowa sibilare - syczeć), której celem było rozpowszechnianie plotek. Watykan „dowiedział się", że w rejonie Pas de Calais, Flandrii, Normandii i półwyspu Cherbourg przeprowadzone zostaną szeroko zakrojone operacje, które mogą zagrozić skarbom kościelnym, znajdującym się na tym terenie. MI-6, SOE i XX-Committee uzbroiły swoich agentów w podobne raporty, nato• Tak u Browna; w: Churchill, t. IV, cz. 2, s. 41 jest powiedziane: „do Suezu lub Basry" (przyp. T.R.). * l\>litical Warfare Executive (PWE).
W POSZUKIWANIU STRATEGII
87
miast niewielkie, szybkie jednostki marynarki oraz komandosi prowadzili „rozpoznanie", a nawet rajdy wzdłuż całego wybrzeża Francji. Od czasu do czasu BBC ponownie ostrzegało Francuzów w swoich audycjach, by nie zaczynali powstania, w celu wsparcia inwazji, przed otrzymaniem instrukcji z Londynu. Przez całe lato samoloty RAF pojawiały się na niebie nad Francją i Belgią, starając się wciągnąć Luftwaffe do bitwy i robiąc wrażenie prowadzenia operacji przygotowujących inwazję. W tym czasie odbyły łącznie 43 tysiące lotów nad Francją i Belgią oraz 73 tysiące lotów nad Anglią i kanałem, tracąc 915 samolotów. Wszystkie te działania spowodowały - z tragicznym skutkiem dla „Jubilee" - postawienie Niemców w najwyższy stan gotowości bojowej i ostrożności w momencie, gdy 18 sierpnia 1942 roku oddziały zostały wysłane do akcji. Operację „Jubilee" przeprowadzono pomimo wszystkich ostrzeżeń, że zakończy się katastrofą. Dowódca sił powietrznych biorących udział w operacji, wicemarszałek lotnictwa Trafford LeighMallory z 11. grupy Dowództwa Lotnictwa Myśliwskiego, ostrzegał jej autorów: „...wojska zostaną od początku uwięzione na plażach. Nie uda im się ruszyć z miejsca, zapamiętajcie moje słowa". Tuż przed zapadnięciem nocy siły „Jubilee", stojące na kotwicowiskach w małych portach Anglii, zrzuciły cumy, podniosły kotwice i pod osłoną ciemności udały się do punktu zbornego, skąd ruszyły w kierunku Dieppe. Gdy księżyc zalał liliową poświatą ciemne wody kanału, ponad 6 tysięcy ludzi na 250 okrętach myślało tylko o jednym: czy Niemcy wiedzą o nich i o tym, gdzie odbędzie się lądowanie, i ile naprawdę wiedzą o rajdzie na Dieppe? 9 lipca 1942 roku Hitler, kierujący w owym czasie letnią ofensywą na rosyjskim froncie z ukrytego w mazurskich lasach stanowiska dowodzenia, ogłosił nową dyrektywę dotyczącą Francji. „W wyniku naszych zwycięstw, które osiągnęliśmy tak szybko, Anglia może stanąć wobec wyboru, że albo natychmiast rozpocznie zakrojoną na szeroką skalę operację desantową w celu utworzenia drugiego frontu, albo straci Rosję radziecką jako czynnik polityczny i wojskowy" - brzmiał tekst dyrektywy. „Jest więc wielce prawdopodobne, że już wkrótce nieprzyjaciel będzie lądował na terenie zachodniego rejonu dowodzenia". Dalej w tekście dyrektywy Hitler szczegółowo opisywał swoje przypuszczenia co do miejsc, w których odbędą się desanty nieprzyjaciela: „... przede wszystkim wybrzeże nad kanałem, obszar pomiędzy Dieppe a Le Havre oraz Normandia, ponieważ do tych sektorów mogą dotrzeć myśliwce przeciwnika oraz leżą one w zasięgu większości ich jednostek desantu morskiego". W jaki sposób Filhrer doszedł do tak zaskakująco trafnych wniosków? On sam wyszczególnił trzy źródła: raporty agentów i inne dane wywiadowcze, silna koncentracja jednostek inwazyjnych u południowych wybrzeży Anglii oraz ograniczenie aktywności RAF. Hitler wyciągnął wnioski, do których doszedłby każdy strateg. Wprowadzony w błąd kampanią prowadzoną przez LCS, skierował na obronę zachodniej flanki bardzo duże, nowe formacje, w czasie gdy front rosyjski cierpiał z powodu dotkliwych braków ludzi i materiału i potrzebował każdego wolnego żołnierza. Operacja „Overthrow" odciążyła więc front rosyjski, osiągając tym samym swój główny cel. Ponieważ jedna zabawa we wprowadzanie w błąd nie wyklucza udziału kilku graczy, dowódca niemieckiej armii na zachodzie (OB West), feldmarszałek Gerd von Rund-
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
stedt, rozpoczął operację „Porto II", której zadaniem było przekonanie agentów nieprzyjaciela, że w rejonie Dieppe przebywało jedynie 1400 niemieckich żołnierzy ze 110. dywizji piechoty. Miały to być oddziały bardzo osłabione po walkach na froncie rosyjskim, skierowane nad kanał w celu odzyskania dawnej zdolności bojowej. Tymczasem w rzeczywistości na terenie tym przebywała silna 302. dywizja piechoty, a więc ta sama jednostka, która później miała zdziesiątkować Amerykanów lądujących w „D-Day" na plaży „Omaha". Co gorsze, zamiast jednego batalionu żołnierzy, którzy według informacji przekazywanych w ramach „Porto II" mieli stacjonować w Dieppe, w mieście znajdowały się: pełen pułk piechoty w sile 5 tysięcy żołnierzy, około 250 artylerzystów i oddziały pomocnicze. Nie mniej niż trzy bataliony piechoty, jeden batalion artylerii, kompania czołgów i cała dywizja pancerna czekały w odległości 6 godzin marszu, gotowe w każdej chwili przyjść z pomocą garnizonowi portowemu. Informacje płynące w ramach „Porto II" zostały najwyraźniej przyjęte z pełnym zaufaniem przez MI-6. Churchill pisał później, że „z dostępnych danych wywiadowczych wynikało, że w Dieppe znajdowały się jedynie niezbyt wysokiej klasy oddziały o łącznej sile najwyżej 1400 ludzi". Centrala MI-6, odpowiedzialna za rozpoznanie, nie tylko dała się haniebnie oszukać, ale otrzymała też bardzo słaby serwis informacyjny od swoich agentów w terenie, głównie Francuzów. Dopiero po wojnie Menzies dowiedział się, w jaki sposób Niemcom udało się odgadnąć, że Dieppe było jednym z głównych celów operacji. Swoją dedukcję oparli na informacjach uzyskanych przez kapitana Heinza Eckerta, oficera kontrwywiadu Abwehry, odpowiedzialnego za rozpracowywanie obcych służb specjalnych. Eckert utrzymywał kontakty z dwoma francuskimi zdrajcami. Jednym z nich był Raoul Kiffer („Kiki"), były agent brytyjski i członek Interallie, dużej i ważnej siatki MI-6 (reseau), który został zwerbowany przez Abwehrę; drugim był Andre Lemoin, francuski malarz-marynista, któremu nadano kryptonim „Moineau". Istnieją dowody, że to Kiffer zdradził zamiary Brytyjczyków, dotyczące wcześniejszej operacji, zmierzającej do zniszczenia wrót do suchego doku w St. Nazaire. Poprzez Kiffera i Lemoina Eckert został przedstawiony madame Jeanette Dumoulins, członkini gaułłistowskiej reseau w normandzkiej wiosce Veules-les-Roses, położonej w odległości około 25 kilometrów od Dieppe. Madame Dumoulins uwierzyła, że Eckert był agentem kanadyjskim - został jej przedstawiony jako „mister Evans" i powiedziała mu, że usłyszała na BBC message personnel od swojego męża, któremu udało się uciec do Anglii. Wiadomość brzmiała: „Georges wkrótce weźmie Jeanette w ramiona". Nie podejrzewając podstępu, madame Dumoulins zapytała Eckerta, czy przypadkiem nie zna dokładnego czasu i miejsca przyjazdu męża. Eckert przyrzekł, że spróbuje się dowiedzieć w Londynie. Wtedy madame Dumoulins ujawniła, że komendant jej reseau kontaktował się z oficerem organizacji Todta (paramilitarnej organizacji zrzeszającej robotników i inżynierów budowlanych), który piastował w Dieppe ważne stanowisko. Człowiek ten był zażartym antyfaszystą i dostarczał poprzez reseau do Londynu specjalnie zamawiane u niego informacje na temat Dieppe - o dokach, instalacjach, umocnieniach, lokalizacji baterii nabrzeżnych oraz rozlokowaniu jednostek niemieckich. Eckert miał teraz w ręku dwa ważne ślady: wiadomość, że „Georges wkrótce weźmie Jeanette w ramiona", o której wiedział, że miała zaalarmować reseau o zbliżającym się nieuchronnie desancie, oraz informację o specjalnym zamówieniu na dane wywiadowcze o Dieppe, które wskazywały na to, że port może być celem desantu.
W POSZUKIWANIU STRATEGII
89
Wieczorem 14 lipca stan bezpieczeństwa operacji „Jubilee" nie przedstawiał się więc najlepiej. Operacja została całkowicie rozpracowana zanim okręty wypłynęły z portów. Zdarzył się jednak drobny epizod, który postawił stacjonujące w Dieppe siły niemieckie w stan najwyższej gotowości. Wszystko zaczęło się wieczorem 22 lipca. Dwaj robotnicy z organizacji Todta, przydzieleni do niewielkiego niemieckiego garnizonu w okolicy latarni morskiej Barfleur, położonej na krańcu półwyspu Cherbourg, zostali napadnięci w ciemniej uliczce, gdy pijani wracali do swoich kwater. Obydwu poderżnięto gardła. Następnie, 15 sierpnia - 4 dni przed rajdem na Dieppe o 4.30 nad ranem, uzbrojony w karabin maszynowy żołnierz, stojący na straży w okolicy latarni morskiej Barfleur, w tym samym miejscu, gdzie zostali zamordowani robotnicy, usłyszał podejrzany szelest w krzakach. Gdy zażądał podania hasła, w odpowiedzi wysłano mu pięć granatów i siedemnaście nabojów, wystrzelonych z broni maszynowej. Patrole zauważyły stojącą u brzegu motorówkę patrolową, dającą sygnały świetlne, a na ziemi odkryto ślady sześciu par butów, jakie nosili brytyjscy komandosi, i smugi po ciągniętym pontonie. Był to zwykły, niewielki atak nękający. Nikt nie został ranny, a motorówka ruszyła w morze i zniknęła - pozostawiając Niemców od Antwerpii po Cherbourg w jeszcze większej niepewności. Godzina ataku nadal pozostawała tajemnicą. Brytyjczycy musieli wiedzieć, że znając ją, Niemcy na pewno postawiliby wszystkie swoje oddziały w stan gotowości wieczorem w dniu poprzedzającym inwazję. Jeśli jednak jej nie znali, co było niezbyt prawdopodobne - był to poważny błąd. Czyż Brytyjczykom nie zależało na tym, by wszyscy Niemcy stacjonujący wzdłuż brzegów kanału byli w ciągłym pogotowiu i napięciu? To także było jednym z celów operacji „Overthrow". Być może był to nawet cel główny (co dziwne, nigdy nie ujawniono go opinii publicznej), który w pełni został osiągnięty. * Jeszcze tego samego dnia, 15 sierpnia, niemieckie służby nasłuchu radiowego zauważyły w południowej Anglii zmianę w systemie łączności telefonicznej, po której nastąpiła wielce podejrzana cisza w eterze. Po długiej obserwacji łączności brytyjskiej Niemcy wiedzieli już, że zachowania tego typu czasami poprzedzały atak. Jednocześnie niemieckie biuro kryptologiczne, B-Dienst, złamało jeden z szyfrów Królewskiej Marynarki Wojennej, stosowanych w Portsmouth, uzyskując informacje, które wskazywały na nieuchronne zbliżanie się zakrojonej na dużą skalę operacji morskiej. I na koniec, ostateczny los „Jubilee" przypieczętował zbieg okoliczności, zapoczątkowany wykryciem przez brytyjski radar niemieckiego konwoju przybrzeżnego, idącego pod eskortą niszczycieli, w momencie gdy siły inwazyjne znajdowały się już na wodach kanału. Dowódcom operacji natychmiast wysłano meldunki ostrzegawcze, które dotarły do adresatów bez przeszkód, ale za późno, by zapobiec kolizji jednego z konwojów z Niemcami. W trakcie strzelaniny niemiecki dowódca zdążył wysłać do swojego sztabu wiadomość, której efektem było zaalarmowanie komendanta garnizonu w DiepPe o nadciągającej sile, na czterdzieści pięć minut przed planowanym lądowaniem Pierwszych oddziałów kanadyjskich. Stacjonujące w Dieppe oddziały niemieckie od 1 sierpnia pozostawały w gotowości bojowej. Na jednej z kluczowych plaż, które mieli zdobywać Kanadyjczycy, rozstawieni na posterunkach Niemcy nie rozbierali się do snu. Wzdłuż plaży i esplanady s aperzy ułożyli 14 tysięcy nowych min i wysadzili w powietrze zabudowania, by zaPewnić działom lepsze pole ostrzału. Inne budynki, ze słynnym kasynem włącznie,
90
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI 1938-1942
zostały zaminowane w celu zniszczenia w razie desantu, a wszystkie centrale telefoniczne i punkty telekomunikacyjne były obsługiwane przez oficerów (jak zwykle w okresach najwyższej gotowości bojowej), zapewniających szybki przekaz informacji i rozkazów. W Gobes, prehistorycznych siedliskach człowieka jaskiniowego, znajdujących się w urwiskach na obu krańcach miasta, ukryto dziesiątki gniazd karabinów maszynowych i dział przeciwczołgowych, których nie udało się wykryć rozpoznaniu lotniczemu, a wszystkie były w stanie najwyższej gotowości. Wydarzenia, które doprowadziły ostatecznie do klęski, postępowały teraz lawinowo, jak to często bywa, gdy akcja ruszy już z miejsca. Znajdujące się na morzu siły „Jubilee" (nazwę operacji zaczerpnięto z języka hebrajskiego; słowo to oznaczało czas radości i świętowania, co ogłaszano dźwiękiem baraniego rogu) właśnie przedzierały się przez pola minowe. Noc była gwiaździsta, morze spokojne, a pogoda bezwietrzna. Była to jedna z najpiękniejszych nocy tego lata. Wśród Kanadyjczyków panował jednak nastrój przygnębienia, co potwierdzają późniejsze relacje z operacji. Korespondent jednego z kanadyjskich dzienników, Ross Munro, napisał później: „Jeszcze zanim wyszliśmy w morze, niektórzy z nas mieli złowieszcze przeczucie tego, co nas czekało po drugiej stronie kanału. Nikt tego głośno nie powiedział, ale wielu zastanawiało się nad bezpieczeństwem operacji (...). Czy Niemcy wiedzieli, że Kanadyjczycy byli właśnie w drodze do Francji, i czy na nich czekali? Było to jedno z pytań, które sami sobie zadawaliśmy. Intrygowały nas także przyczyny, dla których tak nagle podjęto decyzję o rajdzie". Inny korespondent pisał: „Jedno pytanie szczególnie nurtowało nas w ciągu tych ostatnich dwudziestu minut ciszy po długiej podróży, którą odbyliśmy stłoczeni pod gwiazdami. Czy Niemcy przygotowali się na nasze przyjęcie? Myśląc o tym, czułem łaskotanie w żołądku. Przypomniało mi się stare powiedzenie pilotów RAF: «okociłem się», i nagle zrozumiałem, co ono właściwie oznacza. Pomimo rosnącej tremy, uczepiłem się myśli, że te skurczybyki były dwa razy bardziej przerażone niż ja". W chłodzie ustępującej nocy, u brzegów Dieppe, ze statków transportowych opuszczono łodzie wypełnione najlepszymi żołnierzami najlepszych kanadyjskich pułków. Munro wspominał jednego z żołnierzy, który „wychylił się przez burtę i scenicznym szeptem powiedział: «Powodzenia, chłopaki, wszystkiego najlepszego; sprawcie tym skurczybykom dobre lanie». Morze lśniło od gwiazd - pisał Munro - a odchodzące barki desantowe zostawiały za sobą fosforyzujący ślad na wodzie, lśniący jak diamenty rzucone na czarny aksamit". Dokładnie w chwili, gdy barki desantowe dotarły do plaż, ukryte w jaskiniach Gobes karabiny maszynowe i działa otworzyły ogień. Munro tak to relacjonował: „Uderzyliśmy dnem o piasek, rampa otworzyła się i z łodzi wybiegli pierwsi żołnierze. Wskoczyli do wody, głębokiej na sześćdziesiąt centymetrów, wprost pod ogień karabinów maszynowych. Na rampie leżały ciała jedno na drugim. Niektórzy docierali do plaży i tam padali. (...) Zostali wycięci w pień, zanim zdążyli wystrzelić". W tym momencie los operacji „Sledgehammer" stał się oczywisty. Zamknięci w swoich klimatyzowanych biurach generałowie mogli wymyślać plany, które potem ulepszały syndykaty, ale kiedyś wreszcie przychodziła chwila prawdy. Z ogłuszającym hukiem wyleciało w powietrze słynne kasyno. Czołgi Churchill wytoczyły się z okrętów desantowych i natychmiast, wszystkie bez wyjątku, utknęły na kamienistej
W POSZUKIWANIU STRATEGII
91
plaży, po czym zostały zniszczone przez działa przeciwpancerne z promenady. Większości z 6 tysięcy ludzi nie udało się przedrzeć przez zaporę ogniową, a wielu zginęło jeszcze na łodziach desantowych. Nad głowami wojsk desantowych, przy pięknej pogodzie, toczyła się największa bitwa powietrzna od 1940 roku. „Całe niebo i morze oszalały (...) z bałaganu" - pisał Munro. Ju-88 zrzucił ciężką bombę na niszczyciel Berkeley, tuż przed śródokręciem, łamiąc okręt wpół. Pierwszą ofiarą II wojny światowej w szeregach amerykańskich był podpułkownik L.B. Hillsinger, który został dosłownie zdmuchnięty z mostka na przedni pokład. Stracił stopę, która jeszcze obuta pływała obok tonącego okrętu. Niedobitki sił „Jubilee" szybko wycofywały się. O godzinie 17.40 Rundstedt mógł zatelegrafować do Hitlera, że „na kontynencie nie pozostał nawet jeden uzbrojony Anglik". Rajd zakończył się niepowodzeniem, i nie było to nawet niepowodzenie po pełnej chwały bitwie. Spośród 6086 ludzi biorących udział w desancie, 3623 (59,5%) straciło życie; spośród 4963 Kanadyjczyków, którzy dostali się na ląd, 3367 (68%) zginęło, zostało rannych lub dostało się do niewoli. Niektóre z kanadyjskich pułków zostały dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi. Siły RAF straciły w bitwie 13% ludzi i 106 samolotów, podczas gdy Niemcy stracili 46 maszyn. Starania „Jubilee", by upuścić Luftwaffe nieco krwi, spaliły na panewce. Marynarka wojenna straciła jeden niszczyciel i 33 barki desantowe z floty liczącej 252 jednostki wszystkich rozmiarów oraz 550 oficerów i marynarzy - zabitych, rannych, zaginionych lub wziętych do niewoli. Niemcy ponieśli lekkie straty. Wehrmacht doliczył się 591 ofiar, w tym 297 zabitych. Rundstedt wysłał Hitlerowi ze swojej kwatery raport o bitwie, który zakończył słowami: „Na drugi raz nie zrobią tego w taki sposób!". Rzeczywiście, nie zrobili. Niemcy nie posiadali się z radości. Szef niemieckiej propagandy, doktor Josef Goebbels, użył zdjęć przedstawiających stosy ciał i zwęglone wraki czołgów, porzuconych dział i zdruzgotanych kadłubów okrętów - jakby żywcem wzięte z Dunkierki - by przedstawić obraz Festung Europa, niezdobytej Twierdzy Europa. Niemieckie radio w audycji skierowanej do Stanów Zjednoczonych oznajmiło: „Wydaje się, że Londyn uznał niemieckie oświadczenia o linii obrony niemożliwej do przełamania, ciągnącej się wzdłuż europejskich wybrzeży od Przylądka Północnego po Zatokę Biskajską, za blef. Żałosny wynik ataku świadczy o tym, jak okrutnie Anglicy sami się oszukali". Dla Brytyjczyków Dieppe było tylko kolejną przegraną w długiej serii niepowodzeń. Ale premier, który ponosił merytoryczną odpowiedzialność za katastrofę, patrzył na to bardziej optymistycznie. W czasie gdy atak został odparty, Churchill i Brooke przebywali w Kairze, by nieco podbudować dowództwo na Bliskim Wschodzie. W sprawozdaniu z Egiptu, skierowanym 21 sierpnia 1942 roku do wicepremiera, Clementa Attlee, Churchill napisał: „Moje ogólne wrażenie z «Jubilee» jest takie, że wyniki w pełm uzasadniły wysokie koszty operacji. Sama bitwa powietrzna, rozegrana na tak dużą skalę, stanowiła uzasadnienie rajdu". Później pisał w swoich wspomnieniach: Patrząc wstecz, ofiary tej pamiętnej akcji wydają się nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do jej wyników. Nie należy jednak oceniać tego epizodu jedynie według tego kryterium. Dieppe ma swoje własne miejsce w historii wojny, a smutna statystyka ofiar nie czyni z tej operacji porażki. Była to kosztowna, ale bynajmniej nie bezowocna operacja rozpoznania Walką. Z taktycznego punktu widzenia była kopalnią wiadomości. Operacja ta rzuciła nowe światło na wiele braków w naszej wiedzy. Nauczyła nas we właściwym czasie budować
92
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
nowe typy okrętów i urządzeń do późniejszego wykorzystania. Dowiedzieliśmy się, jak ważne jest silne wsparcie ciężkiej artylerii okrętowej podczas lądowania desantu przy przeciwdziałaniu nieprzyjaciela, i nasza technika ostrzału, zarówno z morza, jak z powietrza, została później ulepszona. Ale najważniejsze było przekonanie się, że same indywidualne umiejętności i brawura, bez szczegółowej organizacji i wszechstronnego szkolenia, nie wystarczą, a praca zespołowa jest kluczem do sukcesu. Czynniki te mogą być zapewnione jedynie dzięki odpowiednio wyszkolonym i zorganizowanym formacjom desantowym. Wszystkie te nauki wzięliśmy sobie do serca. Ze strategicznego punktu widzenia rajd ten przyczynił się do uzmysłowienia Niemcom niebezpieczeństw, czających się wzdłuż całego wybrzeża okupowanej Francji. Było to pomocne w zatrzymaniu ich wojsk i zasobów na Zachodzie, umożliwiając odciążenie Rosji. Chwała odważnym, którzy padli w walce. Ich ofiara nie była daremna.
Według Lorda Morana, osobistego lekarza i zaufanego Churchilla, Brooke, po usłyszeniu wiadomości o skali strat w Dieppe, warknął: „To lekcja dla tych wszystkich, którzy podnoszą wrzawę wokół inwazji na Francję". Później jednak był bardziej krytyczny. „Ta krwawa bitwa - pisał - tak ważna pośród wielu cennych lekcji, zakończyła podejmowane tego lata próby odciągnięcia z Rosji samolotów poprzez loty myśliwców Fighter Command nad północną Francją. Był to gest, który kosztował Wielką Brytanię blisko tysiąc pilotów i maszyn". Po raz pierwszy, ale nie ostatni brytyjskie dowództwo zaangażowało znaczne siły RAF w operacje dywersji i decepcji. Rajd ten posłużył przynajmniej do zduszenia uporczywych żądań Amerykanów o bezpośredni, frontalny atak na hitlerowską Twierdzę Europa. O reakcji amerykańskiego najwyższego dowództwa Brooke napisał: „Ofiary poniesione pod Dieppe głęboko wstrząsnęły kilkoma reprezentującymi mniej sztywną postawę planistami wojskowymi, którzy (...) przyjęli do wiadomości, że teraz (...) przeprowadzenie jakiejkolwiek szeroko zakrojonej operacji przez kanał nie będzie możliwe przed latem 1944 roku". Eisenhower, pogrążony w smutku, ale bogatszy o wiedzę na temat zagrożeń związanych ze skokiem na oślep przez kanał, stwierdził jedynie, że rajd na Dieppe nie obiecywał łatwego zwycięstwa w walce o plaże Normandii. Miał przypomnieć te słowa wieczorem 5 czerwca 1944 roku - w wigilię „D-Day". Kiedy przyszła pora na ocenę katastrofy pod Dieppe, między obiema stronami padło wiele słów gniewu, rozpaczy i wzajemnych oskarżeń. Niektórzy twierdzili, że rajd nie dowiódł niczego nowego, czego nie podsunąłby zdrowy rozsądek. Pomimo jednak wszystkich intryg, towarzyszących operacjom „Jubilee" i „Rutter", wyciągnięto z nich wiele istotnych wniosków, z których jeden dotyczył wpływu operacji „Jubilee" na sposób myślenia samych Niemców. Obudziły one na nowo obawy Hitlera przed inwazją na Francję. Fiihrer był przekonany, że pomimo krwawej łaźni pod Dieppe alianci spróbują jeszcze raz. Rozkazał więc przyspieszenie prac nad budową Wału Atlantyckiego, szczególną uwagę przywiązując do regionu położonego pomiędzy Sekwaną a Skalda, znanego pod nazwą Pas de Calais. Hitler wierzył, że jest to najbardziej logiczny cel ataku, i tam właśnie zbudowano najwięcej najsilniejszych punktów obrony. Także OKW otrzymało rozkaz koncentracji w tym regionie swojej najsilniejszej, 15. Armii. Zarówno Hitler, jak OKW byli przekonani, że alianci w początkowej fazie inwazji zaatakują któryś z większych portów i to przekonanie wpły n ę i o na c a ł y proces planowania. Niemcy skoncentrowali swoje główne siły i umocnienia w por-
W POSZUKIWANIU STRATEGII
93
tach położonych nad kanałem i wokół nich, pozostawiając jedynie siły wiążące - chociaż bardzo znaczne - wzdłuż wybrzeży między portami. Lekcja odebrana pod Dieppe nauczyła jednak strategów alianckich, że frontalny atak na dobrze broniony port nie był rozsądnym posunięciem. Zdecydowano się już nigdy nie stosować takich operacji - nawet w „D-Day". Alianccy stratedzy zrozumieli także, że nie wolno rozpoczynać inwazji na Francję bez pełnych i dokładnych danych wywiadowczych o obronie nieprzyjaciela i bez zachowania wszystkich alianckich zamiarów w najgłębszej tajemnicy. Hitlera należało zaskoczyć, a powodzenie takiego zaskoczenia zależało od skuteczności operacji wprowadzania nieprzyjaciela w błąd i zastosowania środków specjalnych. Co więcej, Dieppe potwierdziło potęgę sił niemieckich, zgromadzonych na zachodzie Europy. Inwazja mogła liczyć na sukces jedynie w przypadku zmuszenia Hitlera do rozproszenia sił na całym obszarze Twierdzy Europa. A to można było osiągnąć jedynie skuteczną strategią i podstępem. Katastrofa pod Dieppe dowiodła, że do zwycięstwa nie ma żadnej drogi na skróty. Przypuszczenia Churchilla i Brooke'a okazały się słuszne - wojna miała być długa i trudna, a marsz na Berlin miał się zacząć na zewnętrznych rubieżach faszystowskiego imperium. Dla Wielkiej Brytanii marsz ten zaczął się na kamienistej Pustyni Libijskiej, ciągnącej się wzdłuż Morza Śródziemnego, w punkcie położonym około 100 kilometrów na zachód od Aleksandrii. To właśnie tam, na przystanku kolejowym handlarzy Senussi, nazwanym El Alamejn, połączono strategię i podstęp z kryptologią, decepcją i środkami specjalnymi, by wyprowadzić w pole człowieka, który wydawał się symbolizować wszechpotęgę Hitlera - Erwina Rommla.
AM HALFA
AL
Alam Halfa
95
ieeo ojciec był jednak przeciwny takim pomysłom. W rezultacie Rommel zdecydował się na karierę wojskową, chociaż jego rodzina raczej nie kultywowała takich tradycji. 19 lipca 1910 roku młody Rommel został kadetem piechoty, a w styczniu 1912 roku otrzymał patent oficerski. Rommel był mężczyzną niskim, cichym, a przy tym człowiekiem trzeźwo myślącym i inteligentnym, rzeczowym i ostrożnym, ale miał też w sobie coś twardego. Natychmiast wykazał zainteresowanie szczegółami organizacji wojskowej. Wkrótce nadszedł 1 sierpnia 1914 roku i Rommel „z radosnym okrzykiem walecznego niemieckiego młodzieńca" pomaszerował wraz ze swoją piechotą na wojnę. Jego biograf, Desmond Young, napisał o nim: „Od momentu gdy pierwszy raz znalazł się pod ostrzałem, dotrzymywał pola jak doskonałe zwierzę wojenne, zimny, przebiegły, bezlitosny, niezmordowany, szybko podejmujący decyzje, niezwykle dzielny". Po wspaniałym zwycięstwie nad Włochami w 1917 roku* propaganda pisała na jego cześć peany i mawiano, że „gdzie Rommel, tam front". Miał, jak mawiano, Fingerspitzengefiihl - intuicję w koniuszkach palców, albo mówiąc prościej, szósty zmysł. Zawsze „starał się minimalizować straty taktyką" i był „duszą i ciałem oddany wojnie". Rommel rzeczywiście ukochał wojnę - walczył z radością, nie interesowała go żadna literatura poza dziełami o sztuce wojennej, żył jak Spartanin i do tego w celibacie, nie zależało mu na pożywieniu, winie, teatrze i innych przyjemnościach. Był ściśle ukierunkowany, całkowicie oddany i apolityczny. Pod koniec wojny Rommel powrócił do swojego pułku w Weingarten i pozostał żołnierzem stutysięcznej Reichswehry, którą pozwolono Niemcom utrzymać w myśl postanowień Traktatu Wersalskiego. Ożenił się, a w 1933 roku dowodził w stopniu majora batalionem górskim. Nadal trzymał się z daleka od polityki i nie wziął udziału w wydarzeniach politycznych, które wyniosły Hitlera na szczyty władzy. Nie miał też z faszystami nic do czynienia do października 1935 roku, gdy wysłano go na Akademię Wojny w Poczdamie, gdzie zaproponowano szkolenie jednostki Hitlerjugend. Początkowo Rommel przyjął propozycję, ale później zrezygnował z nowego stanowiska, protestując przeciwko kreowaniu „małych Napoleonków". Powrócił do dawnej służby, otrzymał awans na pułkownika i nominację na dowódcę Akademii Wojennej w Wiener Neustadt. W październiku 1938 roku, podczas okupacji Sudetenlandu, został mianowany przez Hitlera dowódcą batalionu, odpowiedzialnego za jego osobiste bezpieczeństwo. Przyczyną, dla której Hitler zainteresował się tym nie znanym nikomu oficerem, który nie był nawet członkiem partii faszystowskiej i wcale nie zamierzał nim zostać, była opublikowana przez Rommla broszura o taktyce piechoty, pod tytułem Infanterie grieft an. Hitler przeczytał dziełko, które bardzo mu się spodobało, 1 w ten sposób Rommel wszedł do oficjalnej „rodziny" Fiihrera. Początkowo Rommel podziwiał Hitlera. Fiihrer nie znał strachu, wydawał się być geniuszem w sprawach wojskowych i emanował magnetyczną, niemal hipnotyczną s uą. Miał wspaniałą pamięć - całe strony, a nawet rozdziały książek, raz przeczytane, Pozostawały mu na zawsze w pamięci, a jego znajomość statystyki była wręcz imponu jąca. Hitler z kolei cenił Rommla za jego lojalność i bezwzględne wykonywanie każdego rozkazu. Po kontaktach z chytrymi generałami z niemieckiego Sztabu Generalnego, Hitler nauczył się cenić Rommla za jego bezpośredni sposób bycia. W efekcie
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
97
awansował go na pułkownika i kilka miesięcy później na generała. Odznaczył go także Krzyżem Rycerskim za zwycięstwa odniesione w wojnie z Francją. W kampanii tej Rommel, dowodząc 7. dywizją pancerną, wziął do niewoli admirała francuskiej Marynarki Wojennej (Północ), czterech innych admirałów, jednego dowódcę korpusu, czterech francuskich dowódców dywizji i ich sztaby, 277 dział i 64 armaty przeciwpancerne, 458 czołgów i wozów opancerzonych, około 5 tysięcy ciężarówek, 2 tysiące wozów z zaprzęgiem koni lub mułów i 400 autobusów. Jego ludzie wzięli 97 468 jeńców wojennych, zestrzelili 52 samoloty, zdobyli 15 samolotów na ziemi i zniszczyli 12 innych. Rommel poniósł przy tym niezwykle niskie straty - 48 oficerów zabitych i 77 rannych, 34 podoficerów oraz 229 żołnierzy zaginęło; stracił też tylko 42 czołgi. Teraz przypiął do munduru miedzianobrązowe insygnia Afrikakorps - drzewo palmowe na swastyce, a jego zadaniem było zdobycie Kairu i Kanału Sueskiego*. Już pierwszy wymarsz Rommla w kierunku doliny Nilu skończył się panicznym odwrotem Brytyjczyków**. Przez całe lato 1941 roku Rommel stał na granicy Egiptu, czekając już tylko na zezwolenie Fiihrera. Rozkaz jednak nie przychodził i lato minęło bez walki. Tymczasem Brytyjczycy przygotowywali na 18 listopada rozpoczęcie operacji „Crusader" („Krzyżowiec") - kontrofensywy, z którą Churchill wiązał nadzieje zwycięstwa porównywalnego z bitwami pod Blenheim i Waterloo. Sygnałem do rozpoczęcia operacji „Crusader" miało być morderstwo, którego ofiarą miał paść sam Rommel. Zamiarem Brytyjczyków było zniszczenie głównych sił pancernych Rommla, odblokowanie Tobruku (grupki białych domów i szop), który był brytyjską fortecą na tyłach Rommla - i wyrwanie imperium włoskiemu Libii i Trypolitanii***. Po wyrzuceniu sił Osi z Afryki, brytyjska armia Nilu miała pomaszerować na wschód, a potem na północ, by bronić Lewantu przed niemieckim atakiem na Arabię przez górskie przełęcze rosyjskiego i perskiego Kaukazu. Siły były mniej więcej równe po obu stronach, przy czym Rommel posiadał przeważające siły pancerne, a Auchinleck - przewagę w powietrzu. Jedyną nadzieją Auchinlecka na nowe Waterloo było zaskoczenie. Gdyby udało mu się z powodzeniem przeprowadzić zamach na Rommla, chaos w dowództwie wojsk Osi pozwoliłby Brytyjczykom takie właśnie zaskoczenie osiągnąć. Była to pierwsza, ale bynajmniej nie ostatnia podejmowana przez Brytyjczyków próba zamachu na Rommla. Pewnej październikowej nocy, nad srebrzyste wody Morza Śródziemnego wyleciał bombowiec Wellington. Samolot skierował się ku Cyrenie, a gdy znalazł się już nad ziemią, pilot wypuścił podwozie maszyny, by spowolnić jej lot. Z Wellingtona wyskoczył brytyjski agent, J.E. Haselden, arabista - podobnie jak słynny Lawrence****Haselden, który mówił dialektami Senussich równie dobrze jak po angielsku, zakopał swój spadochron w piasku pustyni i przebrał się w galabiję, tradycyjnie przez nich noszoną. Następnie pomalował sobie skórę na orzechowobrązowy kolor, a gdy nadszedł świt i szlaki karawan znowu ożywiły się, wyruszył w drogę do Beda Littoria, gdzie podobno Rommel miał swoją kwaterę. Udając handlarza strusimi piórami Ha-
selden spędził kilka tygodni niedaleko dużej, otoczonej białym murem willi, która ewidentnie kryła w swoim wnętrzu niemieckie stanowisko dowodzenia. Przyglądał się, jak Rommel przyjeżdżał i wyjeżdżał swoim opancerzonym kabrioletem. W pobliżu, ukryty za cyprysami, stacjonował duży oddział wojsk łączności, a sama willa była pilnie strzeżona. Aktywność wokół willi oraz częste przyjazdy i wyjazdy oficerów i kurierów świadczyły o tym, że rzeczywiście była to kwatera Rommla. Haselden wysyłał swoje raporty drogą radiową do Kairu. Tam, na podstawie raportów Haseldena, szef wywiadu wojskowego, generał Francis W. de Guingand, wspólnie z pułkownikiem R.E. Laycockiem, dowódcą komandosów na Bliski Wschód, planowali atak na willę. Ich plan przewidywał wysadzenie z dwóch okrętów podwodnych, Torbay i Talisman, sześciu oficerów i pięćdziesięciu trzech komandosów w okolicy Beda Littoria. Żołnierze mieli zrealizować cztery zadania: zabić Rommla lub wziąć go do niewoli; zaatakować i zniszczyć sztab armii włoskiej w Cyrenie; zaatakować kwaterę wywiadu w Apollonii, przechwycić dokumenty i szyfry i wymordować obsługę, a także zniszczyć całą łączność telefoniczną i telegraficzną z tymi celami i przechwycić wszystkie materiały związane w jakikolwiek sposób z„Enigmą". 17 listopada morze było wzburzone i padał ulewny deszcz. Tuż po zmroku obydwa okręty wyszły na powierzchnię, niedaleko Beda Littoria. W ciemnościach widać było sygnały świetlne, wysyłane z plaży przez Haseldena komandosom, płynącym w gumowych pontonach. Żołnierze zebrali się na plaży, przemoczeni od deszczu i fal, i pomaszerowali w kierunku wznoszącego się nad willą urwiska. Dotarli tam o godzinie 22.30 i spokojnie odpoczywali, czekając, aż towarzyszący im saper zniszczy wszystkie linie telefoniczne dochodzące do willi. Następnie trzyosobowy zespół uderzeniowy, pod dowództwem podpułkownika Geoffreya Keyesa, przeszedł przez znajdujący się za willą żywopłot do ogrodu. Poruszając się szybko i bezszelestnie (deszcz tłumił zresztą wszystkie odgłosy) żołnierze obeszli willę dookoła, wbiegli po schodach wejściowych i otworzyli drzwi. Niemal natychmiast zobaczyli niemieckiego oficera, ubranego w płaszcz i stalowy hełm. Keyes chciał sterroryzować go pistoletem maszynowym, ale ten chwycił za lufę i próbował mu wyrwać broń. Keyes wyciągnął nóż, by zabić go bez hałasu, ale jeden z jego ludzi szybko wyciągnął rewolwer i zastrzelił Niemca, mocującego się z Keyesem między pierwszymi a drugimi drzwiami wejściowymi. Trzej mężczyźni wpadli do słabo oświetlonego hallu, gdzie dostrzegli innego niemieckiego żołnierza, zbiegającego z kamiennych schodów. Jeden z komandosów ostrzelał go serią z pistoletu maszynowego, ale nie trafił i ten pobiegł z powrotem na górę. Wtedy Keyes dostrzegł pod drzwiami smugę światła. Otworzył drzwi i zobaczył około dziesięciu Niemców, zakładających stalowe hełmy. Keyes strzelił do nich Wa lub trzy razy, a jeden z jego komandosów wrzucił do sali granat. W tej samej jednak chwili jeden z Niemców strzelił. Keyes upadł; został trafiony tuż nad sercem, f^olnierze wynieśli swego dowódcę z willi i złożyli na wilgotnej trawie, gdzie zmarł, ^gi z trzech potencjalnych zamachowców dostał postrzał w nogę od innego kom andosa, który, ukryty w ciemnościach, miał osłaniać wchodzących do willi.
96
* Zadaniem Niemieckiego Korpusu Afryka było wsparcie Włochów w utrzymaniu Trypolitanii. Sam Rommel natomiast marzył o zdobyciu Kairu i opanowaniu Kanału Sueskiego (przyp. T.R.). ** Nie było „panicznego" odwrotu Brytyjczyków (przyp- T.R.). •** Trypolitania to północno-zachodnia część Libii (przyp- T.R.). **•* Autor przywołuje tu Thomasa Edwarda Lawrence'a (1888-1935), bryt. orientalistę - znawcę spraw arabskich i agenta wywiadu na Bliskim Wschodzie (przyp- red.).
Zarówno ten, jak i inne podobne rajdy zakończyły się porażkami. Niemcy stracili Willi jedynie trzech pułkowników ze służb kwatermistrzowskich i jednego żołnierza - Celów w Cyrenie i Apollonii w ogóle nie zaatakowano, uszkodzono jedynie punkt zaopatrzenia w paliwo, który został wysadzony w powietrze. Brytyjczycy stracili naw
98
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
tomiast cały oddział biorący udział w tej akcji. Jedynie pułkownik Laycock i sierżant uratowali życie ukrywając się w wadi, gdzie znalazła ich czołówka wojsk biorących udział w operacji „Crusader". Jeżeli natomiast chodzi o Rommla, to ponura willa ukryta wśród cyprysów stanowiła jedynie jego tymczasową kwaterę. Kilka tygodni przed atakiem przeniósł się do innej kwatery, w Gambut, położonym na wybrzeżu w odległości około 100 mil od Beda Littoria. Ale nawet tam komandosi nie mieli szans na złapanie „Lisa Pustyni", bowiem w momencie rozpoczęcia operacji „Crusader", Rommel przebywał w Rzymie, gdzie uroczyście świętował z żoną i przyjaciółmi swoje urodziny. Niezwłocznie jednak wrócił, by stawić czoła operacji „Crusader". Pomimo chwilowej wściekłości, spowodowanej odkryciem, że jego niedoszli mordercy nie nosili żadnych oznak pozwalających na zidentyfikowanie ich jako żołnierzy nieprzyjaciela, Rommel wydał rozkaz, by Keyes otrzymał chrześcijański pogrzeb ze wszystkimi honorami wojskowymi, a jego kapelan musiał odbyć trzydziestosześciogodzinną podróż, by poprowadzić ceremonię. Rommel rozkazał też jednemu ze swoich stolarzy, by wykonał krzyże z drewna cyprysowego, które ustawiono na grobach brytyjskich i niemieckich żołnierzy poległych w tej akcji, nakazał też, by ją upamiętnić przez posadzenie kilku drzew. W ostatnim geście kazał sfotografować pogrzeb i grób Keyesa i wysłać zdjęcia rodzicom młodego komandosa. Ten rycerski gest był typowy dla Rommla w czasie całej kampanii pustynnej i nie pozostał nie zauważony przez jego przeciwników. Operacja „Crusader" trwała do 20 grudnia 1941 roku. Twierdza Tobruk, symbol brytyjskiego oporu, została odblokowana, a Rommla odparto aż do El Agheila nad Zatoką Syrta, czyli do punktu, w którym rozpoczynał swoją marcową ofensywę. W styczniu 1942 roku Rommel zaatakował ponownie. Pomimo znaczących sukcesów operacji „Crusader", brytyjscy żołnierze walczący na pustyni byli tak zafascynowani Rommlem, że w czerwcu Auchinleck poczuł się zmuszony do wydania swoim dowódcom następującego rozkazu: Pojawia się autentyczne niebezpieczeństwo, że nasz przyjaciel Rommel stanie się rodzajem magika lub straszydła dla naszych żołnierzy, którzy mówią o nim stanowczo za dużo. W żadnym razie nie jest on supermanem, aczkolwiek jest bardzo energiczny i zdolny. Nawet gdyby był supermanem - byłoby bardzo niekorzystne, gdyby nasi żołnierze przyznawali mu nadnaturalną siłę. Oczekuję od was, abyście rozpraszali z pomocą wszelkich dostępnych środków wiarę, że Rommel jest kimś więcej niż zwykłym niemieckim generałem. Ważną rzeczą jest, abyśmy nie mówili o Rommlu zawsze, gdy wspominamy o naszych wrogach w Libii. Musimy używać określeń „Niemcy", „wojska Osi", a nie „Rommel". Proszę zapewnić natychmiastowe wykonanie tego rozkazu i uzmysłowić dowódcom, że z psychologicznego punktu widzenia jest to sprawa najwyższej wagi.
Ledwo rozkaz ten ujrzał światło dzienne, Rommel ponownie uderzył. Tym razem cios był tak skuteczny, że zniszczył karierę Auchinlecka i postawił Churchilla w niebezpiecznie kłopotliwej sytuacji. Częściową odpowiedzialność za katastrofę ponosiły środki bezpieczeństwa, podejmowane w stosunku do „Ultry". Wobec ciągle zmieniających się warunków wojny na pustyni oraz wszechobecnego podsłuchu radiowego, podjęto decyzję, że żaden z frontowych generałów nie będzie ani dostawać informacji z „Ultry", ani ich oglądać, ani nawet w ogóle o nich]
MHALFA
ALA
99
iedzieć. Zbyt wielkie było niebezpieczeństwo przechwycenia ich przez nieprzyjaw ciela. W brytyjskiej Kwaterze Głównej na Bliski Wschód, mieszczącej się niedaleko Kairu, tylko trzem wojskowym zezwolono na czytanie informacji „Ultry". Byli to: Auchinleck - dowódca bliskowschodniego teatru wojennego, jego szef operacji militarnych oraz de Guingand - szef wywiadu wojskowego. Dowódca 8. Armii, generał s ir Neil Ritchie, nie mógł znać informacji „Ultry". Gdyby jednak akurat dostarczyła ona informacji ważnych dla jego pracy przy planowaniu działań bojowych, do obowiązków Auchinlecka należało przedstawienie mu ich w liście, przekazywanym do rąk własnych, nie ujawniającym jednak źródła tych danych. List zawierał także instrukcję nakazującą spalenie pisma po przeczytaniu. Inne rozwiązanie przewidywało przylot de Guinganda do sztabu dowódcy armii w celu osobistego poinformowania Ritchiego, także i w takim przypadku bez podawania mu źródła informacji. W panujących w owym czasie warunkach była to jedyna możliwa procedura, chociaż obarczona ryzykiem, że Ritchie odrzuci dostarczone mu informacje twierdząc, że te z jego własnego, lokalnego wywiadu są lepsze i bardziej aktualne. W takich właśnie okolicznościach Wielka Brytania straciła na pustyni całą swoją armię pancerną w okresie od 28 maja do 13 czerwca 1942 roku, dokładnie wtedy, gdy Churchill przebywał w Białym Domu, omawiając z Rooseveltem operację „Sledgehammer" i przyszłe wspólne działania bojowe. „Ultra" zapewniła Auchileckowi i Ritchiemu bogactwo informacji o zamiarach i celach Rommla. W przededniu ofensywy Rommel wydał rozkaz dzienny do wszystkich podległych mu sił, w którym ujawnił, że ma zamiar zniszczyć brytyjską armię pancerną w sile około sześciuset czołgów, zająć Tobruk i przeprowadzić decydujący atak na 8. Armię. Auchinleck napisał wtedy w depeszy do Churchilla: „Przewidzieliśmy ten atak i jesteśmy nań przygotowani". Kiedy czołgi Rommla przypuściły atak na zalanej światłem księżyca pustyni, wojska pancerne i artyleria Ritchiego zadały nieprzyjacielowi tak wielkie straty, że po tygodniu najbardziej zażartej walki między wojskami niemieckimi a angielskimi, jakie miały miejsce w tej wojnie, Auchinleck wysłał Ritchiemu depeszę z rozkazem zniszczenia Rommla i jego armii raz na zawsze. Ale Rommlowi udało się wyrwać ze śmiertelnego uścisku, przegrupować oddziały i ukryć, przygotowując je do drugiej rundy walk. Tym razem jednak nie ruszył pierwszy do ataku, lecz zwabił brytyjską armię pancerną, której zostało już tylko 325 czołgów, w zasadzkę. Rommel ustawił swoje działa kal. 88 mm wzdłuż grzbietów wzgórz, otaczających małe pustynne miasteczko El Adem i pobliskie lotnisko, po czym przyjął taktykę wielkiego pięściarza, Jema Mace'a: „Niech tylko przyjdą, to sami si ? pobiją". Rommel opisał swój plan w jednym z meldunków, wysyłanych co noc do OKW. sygnał został rozszyfrowany w Bletchley i odesłany przez SLU Winterbothama do Kwatery Głównej w Kairze. Po przeczytaniu depeszy Auchinleck nakazał de Guingandowi udać się samolotem do kwatery Ritchiego i ostrzec go. De Guingand zjawił S1 ? na miejscu 11 czerwca i - według jego własnej relacji - przekazał generałowi informac je z „Ultry", oczywiście - jak zwykle - nie ujawniając ich źródła. Ritchie, który Przedtem był zastępcą szefa sztabu przy Auchinlecku w Kwaterze Głównej Bliskiego Wschodu, powinien był odgadnąć, że informacje są owocem dekryptażu, nawet jeżeli nie wiedział o tym, że otrzymuje je z „Ultry". Nie wiadomo, z jakich przyczyn postan °wił nj e b r a £ pOcj u w a g ę uzyskanych od Ritchiego informacji. Być może sądził, że
100
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
prowadzone przez Rommla tajne operacje zaczynają wywierać wpływ na Auchinlecka. W dniu, który przeszedł do historii pod nazwą „Czarna Sobota" - był to 13 czerwca 1942 roku - Ritchie rozkazał dowódcom trzystu swoich czołgów przejść do ataku. Czołgi weszły prosto w zasadzkę Rommla i wystarczyło pół dnia, by niemieckie działa rozniosły 230 maszyn. Brytyjczycy przegrali tę bitwę w kilka godzin. Czołgi Rommla poszły naprzód, przecięły pozycje brytyjskie, zdobyły Tobruk wraz z garnizonem w sile 33 tysięcy żołnierzy i zwróciły się na wschód, w kierunku granicy z Egiptem. Ogarnięta paniką 8. Armia wycofywała się w nieładzie do El Alamejn. Straty armii Ritchiego wyniosły 75 tysięcy żołnierzy. On sam został odwołany, a nieliczne czołgi, jakie ocalały z jego armii, wycofały się do Egiptu. Tymczasem w Kairze personel brytyjskich biur rządowych palił w pośpiechu tajne dokumenty w takich ilościach, że dzień ten przeszedł do historii jako „Środa Popielcowa". Flota brytyjska przygotowywała się do wycofania na Morze Czerwone, a Mussolini przybył do Afryki Północnej z siwym koniem, orkiestrami wojskowymi i Mieczem Islamu, by triumfalnie wkroczyć do Kairu. Hitler mianował „umiłowanego przez Naród" Rommla feldmarszałkiem i był to najmłodszy feldmarszałek w historii Niemiec. OKW wybiła medale okolicznościowe, upamiętniające okupację Egiptu i Suezu, niemieccy propagandyści przygotowywali Egipcjan na „wyzwolenie", a Reichsbank drukował ogromne ilości waluty okupacyjnej. Była to jedna z najdotkliwszych klęsk, jakie Wielka Brytania poniosła w swojej współczesnej historii. Druzgocąca klęska w Afryce Północnej stanowiła dno upadku po całej serii nieszczęść. Pomimo zatrzymania Rommla pod El Alamejn, Egipt i Kanał Sueski nadal były zagrożone. Wehrmacht prowadził nową, niezwykle silną ofensywę letnią na froncie rosyjskim. Churchill musiał jak najprędzej odzyskać zaufanie sojuszników, nie ustając przy tym w staraniach o współpracę przy realizacji strategii przekształcenia porażki w zwycięstwo. Udało mu się namówić Amerykanów do odwołania operacji „Sledgehammer" i podjęcia zamiast niej operacji „Torch". Zapewnienie współpracy Stalina było jednak zupełnie inną sprawą. Rosjanie uważali, że przyrzeczono im drugi front w 1942 roku. Do czegóż więc mogłaby im się przydać inwazja na Afrykę Północną? Niemcy oblegali Leningrad, ich wojska znajdowały się 50 kilometrów od Moskwy, przekroczyły Don, stanęły u wrót Stalingradu. 12 sierpnia 1942 roku Churchill poleciał do Moskwy, by wyjaśnić, dlaczego alianci zachodni nie mogli wkroczyć do Europy w 1942 roku, oraz w celu poinformowania Stalina o operacji „Torch" i jej implikacjach strategicznych. Towarzyszyli mu Cadogan, Brooke i inni szefowie sztabów. Miało to być pierwsze spotkanie Churchilla ze Stalinem, a przekształciło się w budzącą niepokój, a nawet niebezpieczną konfrontację- Pamiętliwy Stalin nie zapomniał o tym, że po I wojnie światowej Wielka Brytania wysłała do Rosji swoje wojska, by ugasiły rewolucję bolszewicką, ani 0 tym, że brytyjski agent Robert Bruce-Lockhart był jednym z uczestników nieudanego zamachu na Lenina. Co więcej, Stalin był przekonany, że Wielka Brytania 1 Ameryka zawiązały spisek i zamierzają pozwolić Rosji i Niemcom wykrwawić si?/ , zanim zdecydują się na inwazję. Dla Churchilla z kolei informowanie Stalina miało tę samą wagę, co dezinformowanie Niemców, wiedział bowiem o istnieniu powią-1 zań pomiędzy sztabami generalnymi Rosji i Niemiec i wierzył, że gdyby Stalinowi! miało się to do czegokolwiek przydać, to plany zachodnich aliantów z pewnością 1 dotarłyby na biurko Hitlera.
ALAM HALFA
101
Obaj przywódcy spotkali się na Kremlu, w pustej sali, pod portretem Lenina. Stalin był ubrany w liliową bluzę; nogawki spodni miał włożone w cholewy butów. Był chłodny, szorstki i wyrachowany. Jeden z sekretarzy wojskowych Churchilla, pułkownik łan Jacob, napisał później w swoim dzienniku: „Moim zdaniem, zawarcie przyjaźni ze Stalinem było równoznaczne z zaprzyjaźnieniem się z pytonem". Stalin zapytał przez swego tłumacza, dlaczego Wielka Brytania „tak obawiała się Niemiec", a Churchill, zirytowany zawoalowanym zarzutem tchórzostwa, zaczął bronić swojej strategii. Wyjaśnił, że Rosjanom nie przyrzeczono drugiego frontu w 1942 roku; Wielka Brytania zaplanowała na ten rok operację dywersyjną - rajd na Dieppe - ale nie inwazję. Gdyby mocarstwa zachodnie miały przeprowadzić desant we Francji, musiałyby robić to z myślą o utrzymaniu zdobytych przyczółków, a to w 1942 roku było niemożliwe. Ale Ameryka i Wielka Brytania, jak mówił Churchill, przygotowywały „wielką operację w 1943 roku". Nie powiedział, co to miała być za operacja, ale pozwolił Stalinowi nabrać przekonania, że chodzi o atak przez kanał. Churchill wszedł tutaj na grząski grunt, bowiem zachodnie mocarstwa nic takiego nie uzgadniały. A może, przy swoich skłonnościach do korzystania z podstępu i środków specjalnych w sytuacjach, w których środki wojskowe były nieskuteczne, usiłował właśnie zasiać pierwsze ziarna wielkiej operacji wprowadzania przeciwnika w błąd, którą biuro LCS miało przeprowadzić w północnej Francji w 1943 roku, by odciągnąć siły niemieckie z Rosji i Włoch - operacji „Cockade" („Kokarda"). Następnie Churchill mówił o operacji „Torch", którą alianci rzeczywiście zamierzali przeprowadzić w 1942 roku. Tłumaczyli, że zachodni alianci mieli wylądować w Afryce, zatrzymując Niemców podstępem we Francji, a operację „Torch" należy rozpatrywać łącznie z operacją zaplanowaną na 1943 rok. Stalin wydawał się słuchać tego z zainteresowaniem, a gdy spotkanie zakończyło się, Churchill odniósł wrażenie, że „przynajmniej pierwsze lody zostały przełamane i nawiązano ludzki kontakt". Według relacji Cadogana, Churchill był przekonany, że udało mu się zrzucić z piersi „kamień młyński poczynionej przez Roosevelta obietnicy stworzenia drugiego frontu w 1942 roku". Nie miał jednak racji. W czasie następnego spotkania Stalin ponowił swój atak i oskarżył Wielką Brytanię wprost o tchórzostwo. Tego było Churchillowi za wiele. „Dostał słowotoku" i wyrzucał z siebie zdania z taką szybkością, że tłumacze nie mogli za nim nadążyć. Spotkanie zakończyło się gwałtownie, gdy Stalin podniósł rękę i stwierdził: „Nie rozumiem słów, ale, na Boga, podoba mi się twój charakter!" Cały następny dzień pochłonęła wymiana memorandów pomiędzy obydwoma przywódcami, a dalsza debata toczyła się raczej na piśmie niż w mowie. Churchill nie ustępował i jeszcze raz objaśnił swoje stanowisko: „...całe to gadanie o angielsko-amerykańskiej inwazji na Francję jeszcze w tym roku, wprowadziło w błąd nieprzyjaciela 1 Za frzymało duże jego siły na francuskim brzegu kanału" - napisał. Uważał, że inwazja była niemożliwa, ale zagrożenie musi być podtrzymywane. „Najmądrzejszą dec z y ją jest wykorzystanie operacji „Sledgehammer" jako zasłony dla operacji „Torch", kt orą można rozpocząć wtedy, gdy powstanie drugi front. Tak właśnie zamierzamy Postąpić". Churchill chciał jak najszybciej wyjechać. Nie miał zbyt wielkiej nadziei na przekona nie Stalina do swoich poglądów. Kiedy jednak zadzwonił do niego wieczorem piętn astego sierpnia, by się pożegnać, Stalin zaprosił go do siebie. Spotkali się w jego Mieszkaniu na Kremlu. Rozmawiali, a córka Stalina, rudowłosa Świetlana, podawała
102
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
im kolację. Dyskusja przeciągnęła się na następnych sześć godzin. Stalin wyrażał się teraz przychylnie o operacji „Torch" i zgodził się na współpracę przy operacji „Jupiter", bardzo cennym dla Churchilla planie inwazji na północną Norwegię. Premier w odpowiedzi stwierdził, że czuje się na siłach przyrzec inwazję na północną Francję w 1943 roku, a Stalin skwitował, że trzyma go za słowo. Czy to Churchill posunął się za daleko, chcąc zapewnić sobie współpracę Stalina, czy też Stalin, zastępując zniewagę dobrym jedzeniem, winem i pochlebstwem zmusił premiera do nie przemyślanego i niedozwolonego ustępstwa? W każdym przypadku konsekwencje były poważne. W przyszłości Stalin został zmuszony do zastosowania jeszcze bardziej zdradzieckich metod - włącznie z wyraźną próbą zdradzenia operacji „Torch" i podejmowaniem manewrów zmierzających do wbicia klina w sojusz brytyjsko-amerykański - w celu obejścia sprytnego i upartego Churchilla. Zbliżał się świt i premier pożegnał się z radzieckim przywódcą. Po krótkim wypoczynku wsiadł do swojego samolotu, by odlecieć do Kairu. Udało mu się przekonać sojuszników, że droga do Berlina zaczyna się w Afryce Północnej, oraz że ma zamiar sprawić armii brytyjskiej w Egipcie największe „wypędzanie diabła" w jej współczesnej historii. Gdy dotarł już do Kairu, brytyjska duma narodowa otrzymała kolejny cios - wiadomość o katastrofie pod Dieppe. Największym jednak problemem w tej chwili był Rommel. W czasie konferencji w Kwaterze Głównej Dowództwa Bliskiego Wschodu Churchill miotał się po sali, wykrzykując: „Rommel, Rommel, Rommel! Czy jest coś ważniejszego od pobicia go!?" Zdymisjonował Auchinlecka i większość jego sztabu, z wyjątkiem Guinganda, po czym mianował na miejsce Auchinlecka i Ritchiego dwóch generałów poleconych przez Brooke'a. Głównodowodzącym na Bliskim Wschodzie został generał sir Harold Alexander, a generała sir Bernarda Montgomery'ego mianowano dowódcą 8. Armii. Stanowili nadzwyczaj dobrze dobraną parę: Alexander był strategiem i rojalistą; Montgomery natomiast taktykiem i purytaninem. W czasie spotkania pod wielką piramidą w Gizie, gdzie znajdowała się Kwatera Główna, Churchill oświadczył Alexandrowi i Montgomery'emu, że ich zadaniem będzie nie wytropienie, lecz zabicie „Lisa Pustyni". Z informacji dostarczonych przez „Ultrę" wiedzieli, że będzie to łatwiejsze, niż przypuszczała brytyjska opinia publiczna. Gdy Rommel dotarł do granicznych drutów kolczastych*, jego armia była wyczerpana i pozostało mu jedynie dwanaście czołgów, podczas gdy niemal tysiąc najnowocześniejszych czołgów dla 8. Armii płynęło już statkami z Anglii**. W czasie konferencji w Gizie Churchill zastanawiał się ze swoimi dowódcami, co było przyczyną sukcesów Rommla, nie licząc oczywiście jego zuchwałości i odwagiNigdy nie miał przewagi sił, chociaż jego czołgi były lepsze od brytyjskich. Liczebność jego sił nigdy nie przekroczyła 100 tysięcy ludzi, przy czym połowę z nich stanowili Włosi, reprezentujący nierówny poziom wyszkolenia i zdolności do walki. Siły brytyjskie natomiast liczyły 750 tysięcy żołnierzy***. Gdzie kryła się tajemnica zwycięstw Rommla? * Na pograniczu Libii z Egiptem Włosi w latach trzydziestych stworzyli pas zapór z drutu kolczastego. On to wyznacza! granicę państwową (przyp. T.R.). •* Czołgi płynęły także z Ameryki. Było to zobowiązanie prezydenta Roosevelta wobec premiera Churchilla na wiadomość o upadku Tobruku (przyp. T.R.). •*• Wielkości nieporównywalne: 750 tys. ludzi było na całym Bliskim Wschodzie, z tego w 8. Armii ok. 165 rys. (przyp. T.R.).
LAMHALFA
A
103
Pułkownik Frank Bonner Fellers był amerykańskim attache wojskowym w Kairze, a jego zadaniem było informowanie Waszyngtonu o brytyjskich planach wojskowych i dyplomatycznych oraz operacjach prowadzonych przez nich na Bliskim Wschodzie. Fellers miał dostęp do niemal wszystkich potrzebnych mu informacji. Był też częstym gościem w Kwaterze Głównej i brytyjskich jednostkach stacjonujących w terenie, gdzie cieszył się zaufaniem i zawsze mógł liczyć na dobre przyjęcie. Kiedy jednak po upadku Tobruku Brytyjczycy zaczęli badać bezpieczeństwo łączności radiowej w celu sprawdzenia, czy ich szyfry nie zostały rozpracowane, na Fellersa zaczęto zwracać coraz większą uwagę. Pułkownik miał pedantyczny stosunek do bezpieczeństwa. Meldunki dla Waszyngtonu zawsze szyfrował przy użyciu „Czarnego kodu" - szyfru stosowanego przez amerykańskich attache wojskowych na całym świecie, który uważano za całkowicie bezpieczny. Lokalny atak na niemieckie stanowisko radiowe w Tel-el-Eisa w lipcu 1942 roku wykazał jednak, że „Czarny kod" został w pełni rozpracowany przez niemieckie i włoskie służby kryptologiczne. Zdobyte dokumenty wskazywały na to, że kod ten złamano nie tyle dzięki specjalistom kryptologom, co kradzieży. Otóż pewnemu Włochowi, zatrudnionemu w amerykańskiej ambasadzie w Rzymie, który był nie tylko agentem SIM*, ale także doświadczonym kasiarzem, w sierpniu 1941 roku udało się włamać do sejfu amerykańskiego attache wojskowego, pułkownika Normana E. Fiske. Złodziej wyjął „Czarny kod" z sejfu i po sfotografowaniu odłożył na miejsce. Szef SIM, Cesare Ame, dostarczył Abwehrze kopię dokumentu i od tego momentu Niemcy mogli czytać amerykańskie meldunki z całego świata, z wiadomościami od pułkownika Fellersa włącznie. To były bogate żniwa. Od mniej więcej końca września 1941 roku do sierpnia 1942 roku Fellers niemal codziennie wysyłał do Waszyngtonu meldunki o sile, posiłkach, sprzęcie, morale i planach armii brytyjskiej nie tylko w Egipcie i Libii, ale także w całym wschodnim basenie Morza Śródziemnego i na Bliskim Wschodzie. Jego raporty zawierały opracowania na temat umiejętności, reputacji i taktyki dowódców; ruchów konwojów i okrętów wojennych, lokalizacji, sprzętu i zdolności bojowej batalionów czołgów i dywizjonów lotniczych. Fellers codziennie zanosił swoje raporty do Egipskiego Biura Telegrafu w śródmieściu Kairu, i codziennie, w miarę ich wysyłania, każda możliwa do odczytania grupa cyfr była dokładnie spisywana, rozkodowywana i natychmiast przekazywana Rommlowi i OKW. Amerykański historyk kryptologii, David Kahn, pisał: „••• a co to były za meldunki! Zapewniły one Rommlowi niewątpliwie najszerszy i najbardziej przejrzysty obraz sił i zamiarów nieprzyjaciela, jaki kiedykolwiek trafił w ręce jakiegokolwiek dowódcy Osi w ciągu całej tej wojny". Gdy w sierpniu 1942 roku poinformowano Fellersa, że jego meldunki były odczytywane przez Niemców, ten popadł w głęboką depresję. Amerykańska agencja kryptoloSiczna dostarczyła mu nowy szyfr (podobnie jak wszystkim innym attache wojskowym stosującym „Czarny kod"), ale na prośbę Brytyjczyków Fellers używał go wyłącznie do sz yfrowania najtajniejszych wiadomości. Mniej tajne informacje nadal szyfrował „Czarnym kodem", ponieważ Brytyjczycy uznali ten kanał łączności za dogodny środek do Przekazywania nieprzyjacielowi fałszywych informacji. W czasie tego samego ataku na niemiecką radiostację w Tel-el-Eisa, który ujawnił, że "Czarny kod" został rozpracowany, Brytyjczycy odkryli jeszcze jedną tajemnicę pustyn' W ywiad wioski.
104
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
nych zwycięstw Rommla - wywiad radiowy. W ciągu całej kampanii pustynnej, zarówno brytyjscy, jak niemieccy dowódcy, w dużym stopniu opierali się na łączności radiowej. Ogromne przestrzenie, w połączeniu z mobilnością bitwy spowodowały, że radio, a zwłaszcza łączność głosowa, stały się podstawową bronią stosowaną w wojnie na pustyni. Obie strony jednak dość nieostrożnie korzystały z tego kluczowego, chociaż niepewnego systemu łączności. Mogły też często dość dokładnie dowiedzieć się z podsłuchanych rozmów, jakie będą następne zamiary nieprzyjaciela. Dowódca wywiadu radiowego Rommla, kapitan Alfred Seebohm, ze szczególną wprawą podsłuchiwał informacje, przesyłane drogą radiową z obozu brytyjskiego. Udało mu się też rozwinąć dokładne wyczucie tego, co jest normalne, a co nie w podsłuchiwanych meldunkach. Trochę radiotelefonii tutaj, trochę nadawanych z dużą szybkością sygnałów Morse'a tam; dowódcy czołgów rozmawiający ze sobą przez radio tutaj, a tam - dowódca artylerii, przekazujący obsłudze dział informacje; tutaj policja wojskowa kierująca ruchem drogowym, a tam - naziemni oficerowie łącznikowi RAF, proszący o wsparcie lotnicze - wszystkie te informacje, przesiane i przeanalizowane, stanowiły bardzo dokładny obraz brytyjskich planów bitewnych na Unii frontu, a często także i na tyłach. Główną słabością wywiadu radiowego były braki personelu, prowadzącego nasłuch. Jeżeli któryś z tych ludzi zachorował, wyjechał na urlop, czy poległ w walce, szkolenie następcy mogło potrwać wiele miesięcy. Nasuwał się więc wniosek, że gdyby udało się zniszczyć kompanię Seebohma za jednym zamachem, wtedy - z czysto praktycznych przyczyn Rommel zostałby pozbawiony wiarygodnego wywiadu radiowego. Brytyjski system wywiadu radiowego, znany jako służby „Y", zlokalizował stanowisko Seebohma na froncie pod El Alamejn, na wypalonych słońcem wzgórzach, górujących nad plażami Morza Śródziemnego w Tel-el-Eisa, na „Wzgórzu Jezusa". Dokładna lokalizacja jednostki, konieczna do przeprowadzenia nalotu, nie była możliwa*. Pozostawał atak lądowy, które to zadanie powierzono 2/48. batalionowi** australijskiej 9. dywizji piechoty, pod dowództwem podpułkownika H.H. Hammera, hodowcy owiec z Wiktorii w Australii Południowej, znanemu jako „twardy młotek na gwoździe"***. Termin rajdu, który miał być jednym z elementów o wiele większej akcji z udziałem dwóch dywizji pancernych i wsparcia artyleryjskiego, wyznaczono na 10 lipca 1942 roku. Celem całej operacji było wyparcie nieprzyjaciela ze wzgórz wokół Tel-el-Eisa. Z zachowaniem najgłębszej tajemnicy i w kompletnej ciszy, wyznaczone do udziału w operacji siły zajęły swoje pozycje. Kompania Seebohma prawdopodobnie znajdowała się w pobliżu wzgórza oznaczonego na mapach wojskowych jako „Trig 33". Aby całkowicie zaskoczyć blisko 100 żołnierzy z jednostki Seebohma, Hammer postanowił nie stosować tym razem wstępnego ostrzału artyleryjskiego. Cichy marsz rozpoczął się 10 czerwca o godzinie 3.40 nad ranem. Atakującym sprzyjała niezwykle ciemna noc. Nagle jakiś samolot zrzucił flary dokładnie nad głowami * Miejsce to było dokładnie zlokalizowane. Ponieważ jednak chodziło o zdobycie materiałów i wzięcie jeńców, można było posłużyć się tylko wypadem piechoty (przyp. T.R.). " W armii australijskiej podczas II wojny światowej numerację batalionów piechoty, pułków artylerii i batalionów inżynieryjnych poprzedzano numerem 2; odróżniało je to od jednostki o te, same, numeracji wystawionej podczas I wojny światowej (przyp. T.R.). »*» yy jęz. ang. „hammer" znaczy „młotek".
ALAMHALFA
105
żołnierzy. Zrobiło się jasno jak w dzień. Żołnierze zamarli, spodziewając się natychmiastowego ostrzału. Ale nic się nie stało. 7. pułk bersalierów armii włoskiej, strzegący kompanii Seebohma, spał w najlepsze. Australijczycy, w butach owiązanych tkaniną workową, by zagłuszyć wszelkie odgłosy, powoli posuwali się wzdłuż grzbietów, rozciągających się po obu stronach wzgórza „Trig 33". Gdy o świcie artyleria rozpoczęła ostrzał wspierając Australijczyków, bersalierzy byli otoczeni. Ich dowódca dostał się do niewoli wraz z wieloma żołnierzami, których pochwycono, gdy jeszcze spali. Australijczycy natknęli się na kompanię Seebohma w samym Tel-el-Eisa. Seebohm i jego żołnierze nie byli zaskoczeni. Zaalarmowani odgłosami bombardowania, utworzyli krąg obronny wokół pojazdów - opancerzonych ciężarówek z zainstalowanym sprzętem radiowym i antenami. Australijczycy ruszyli do ataku na bagnety, wyłaniając się zza zasłony dymnej postawionej przez artylerię, i po krótkotrwałej walce wręcz - zdobyli obiekt ataku. Seebohm i jego ludzie usiłowali zniszczyć sprzęt - bezskutecznie, gdyż Australijczycy zbyt szybko atakowali. Po zakończeniu walki, ciała około stu doskonale wyszkolonych żołnierzy Seebohma leżały rozrzucone wśród skał. Pozostali dostali się do niewoli, włącznie z samym Seebohmem, który walczył do końca i został ciężko ranny. Zabrano go do Kairu, gdzie zmarł, do końca opierając się wszelkim próbom zmuszenia go do mówienia. Teraz do działania przystąpili eksperci, którzy udali się na miejsce ataku, by przejrzeć przechwycone materiały. Była to najważniejsza zdobycz wywiadowcza w całej kampanii północnoafrykańskiej. Wszystkie dokumenty Seebohma wpadły nienaruszone w ręce Brytyjczyków, włącznie z wieloma szczegółowymi informacjami na temat rozpracowania „Czarnego kodu" oraz przecieków z Kairu, nieświadomie powodowanych przez pułkownika Fellersa. Te ostatnie szybko usunięto. Jeszcze ważniejsze dokumenty, znalezione w Tel-el-Eisa ujawniły, że lisia natura „Lisa Pustyni" w głównej mierze opierała się na dobrym wywiadzie radiowym Niemców i słabym zabezpieczeniu łączności radiowej przez Brytyjczyków. Brytyjczycy sami ujawniali swoje plany operacyjne nieprzyjacielowi. Było to ważne odkrycie. Brygadier Walter Scott, ekspert w dziedzinie łączności radiowej, kierujący zespołem wywiadowczym, który badał zdobyte materiały, wspominał później: „Konsekwencje tej zdobyczy były doniosłe dla reszty kampanii północnoafrykańskiej, kampanii sycylijskiej i włoskiej, a później dla inwazji [na Normandię]. Pozwoliło nam to na sformowanie potężnych wojsk inwazyjnych w tajemnicy, co rzadko zdarzało nam się w przeszłości". Scott wezwał do głębokiej reformy zabezpieczania łączności radiowej i został wysłuchany. Stworzono nowe regulaminy korzystania z radiotelefonów, sygnałów wywoławczych, procedur kryptograficznych, kodów głosowych, ciszy radiowej dla jednostek w ruchu. Wszystkie źródła informacji wywiadowczych, które do tej pory dostarczały Rommlowi danych, zapewniających mu kolejne zwycięstwa, zostały teraz odcięte murem ciszy i dyskrecji. Brytyjczycy sformowali nowe kompanie, nadzorujące procedury bezpieczeństwa stosowane przez ich własne oddziały, a tych co naruszali przepisy, czekały dotkliwe kary dyscyplinarne. Co jednak najważniejsze, operac a J //Wzgórze Jezusa" sprawiła, że można było teraz przesyłać Rommlowi fałszywe informacje radiowe. Nowa kompania, która przybyła [do Rommla], ani nie potrafiła °ddzielać prawdy od kłamstw, ani nie miała w tym doświadczenia. Od tej pory Brytyjczycy, upewniwszy się, że do Rommla dochodzą jedynie szepty ich rozmów radio-
106
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
wych, i to tylko te, które chcą, by usłyszał, stali się dominującymi uczestnikami polowania na „Lisa Pustyni". Łupy zdobyte podczas ataku na kompanię Seebohma ujawniły, że Rommel posiadał jeszcze jedno, trzecie już źródło informacji wywiadowczych. Była to misja „Kondora", składająca się z dwóch szpiegów niemieckich i łańcucha osobliwych agentów, których działalność koncentrowała się wokół łodzi mieszkalnej, zakotwiczonej na Nilu. Brytyjskie służby bezpieczeństwa, które wkroczyły do akcji, by zamknąć tę działalność, natknęły się na melodramat godny pióra Durrella*. Misją „Kondora" kierował John Eppler, dwudziestoośmioletni agent Abwehry, urodzony w niemieckiej rodzinie w Aleksandrii. Eppler odbył pielgrzymkę do Mekki był więc muzułmaninem. Po śmierci męża, jego matka wyszła za mąż za egipskiego prawnika. Eppler dorastał więc w zamożnej kairskiej rodzinie, zachowując jednak wierność Niemcom. Tuż przed wybuchem II wojny światowej został zwerbowany do wywiadu przez wietnamską prostytutkę działającą w Bejrucie, słynną Su Yan. Później odbył służbę w Abwehrze i brał udział w kilku akcjach, zmierzających do wywołania dżihadu - świętej wojny - przeciwko Brytyjczykom w Arabii. Gdy Rommel zwrócił się o zapewnienie zespołu godnych zaufania agentów niemieckich, znających Kair, to właśnie Epplera wybrano do pracy w stolicy Egiptu. Eppler przyjechał do Trypolisu w kwietniu 1942 roku. Miał ze sobą dwa amerykańskie aparaty nadawczo-odbiorcze Hallicrafter oraz 50 tysięcy funtów brytyjskich w banknotach pięcio- i jednofuntowych. Posiadał także egzemplarz powieści Daphne du Maurier Rebecca, która była kluczem szyfru misji „Kondora" . Oparta na korzystaniu z książki metoda kryptograficzna nie była nowa, ale za to prosta i niemożliwa do rozpracowania, pod warunkiem jednak, że nieprzyjaciel nie znał systemu. W tym wypadku Eppler oparł swój szyfr na korzystaniu z odpowiednich stron w wyznaczone z góry dni. Jego posterunki nasłuchowe, włącznie z kompanią nasłuchu Seebohma, rozszyfrowywały meldunki na podstawie identycznych egzemplarzy powieści. Drugim członkiem misji był Peter Monkaster. Ten wysoki, szczupły blondyn, Niemiec, był inżynierem naftowym i z racji swego zawodu spędził większość życia w Afryce Wschodniej. Obaj mężczyźni opuścili oazę Gialo 11 maja 1942 roku i udali się do Kairu zdobytymi na Brytyjczykach samochodami. Droga wiodła przez nagą pustynię. Szpiegom przydzielono eskortę z Afrikakorps, a ich nawigatorem był węgierski arabista, hrabia Ladislaus de Almaszy, badacz, który spędził na Pustyni Libijskiej wiele lat, poszukując zaginionej oazy Zerazura - miejsca położonego gdzieś na zachód od delty Nilu, do którego przed wiekami pomaszerowała licząca 10 tysięcy ludzi armia Kambyzesa, której już nikt nigdy nie zobaczył na oczy. Almaszy znał drogę, wiodącą przez 3200 kilometrów pustyni, którą misja „Kondora" musiała pokonać, by dotrzeć do Egiptu i Kairu od południa. Pojazdy i ich pasażerowie zostały upozorowane na patrol brytyjski, na wypadek, gdyby natknął się na nich jakiś oddział patrolowy czy samolot. Po upływie mniej więcej trzech tygodni od opuszczenia Gialo - na przełomie maja i czerwca - misja „Kondora" dotarła do terytoriów brytyjskich. Hrabia i żołnierze eskorty zawrócili do Afrikakorps, a Eppler i Monkaster przebrali się w cywilne ubrania i przybyli do Asjut, miasteczka położonego prawie 500 kilome• Lawrence George Durrell (1912-1990), brytyjski pisarz irlandzkiego pochodzenia, autor „Kwartetu Aleksandryjskiego" - serii powieści opisujących te same postacie z różnych perspektyw (przyp. ttum.).
HALFA
107
trów na południe od Kairu i słabo strzeżonego przez władze brytyjskie i egipskie. Obydwu zatrzymano, ale ponieważ mówili po angielsku - Eppler jak Egipcjanin, a Monkaster jak Amerykanin - po obejrzeniu ich papierów brytyjski patrol pozwolił im pójść na stację kolejową. Eppler miał dokumenty kupca anglo-egipskiego, a Monkaster udawał amerykańskiego mechanika zatrudnionego przy szybach naftowych. Na stacji, Eppler i Monkaster wsiedli do nocnego pociągu do Kairu, a gdy byli na miejscu, zatrudnili Araba, który przeniósł ich walizki, zawierające pieniądze i radiostacje, przez angielsko-egipski punkt kontrolny. Zatrzymali się w małym pensjonacie na przedmieściach Kairu. Eppler natychmiast zaczął poszukiwać przyjaciół, którym mógł zaufać. Jedną z takich osób była Hekmeth Fahmy, jedna z najsłynniejszych egipskich tancerek wykonujących taniec brzucha. Fahmy była egipską nacjonalistką i nienawidziła Brytyjczyków z całej duszy. Mieszkała w łodzi zakotwiczonej na Nilu w Zamalek. Właśnie tam jechała każdej nocy z Epplerem, gdy kończyła pracę w kabarecie „Kit Kat". Panna Fahmy wkrótce wyjawiła Epplerowi, że jest szpiegiem. Pracowała dla Bractwa Muzułmańskiego i Ruchu Wolnych Oficerów armii egipskiej, a jej głównym źródłem informacji był niejaki „major Smith" z brytyjskiego Sztabu Generalnego w Kairze, który był jej kochankiem. Eppler z kolei przyznał się, że jest niemieckim agentem, pracującym dla Rommla. Po usłyszeniu tej informacji, panna Fahmy zaaranżowała spotkanie z kochankiem, podczas którego umożliwiła Epplerowi zapoznanie się z zawartością teczki majora Smitha. Zgodziła się także skontaktować Epplera ze swoim przyjacielem, generałem Azizem-el-Masri, zażartym wrogiem Anglików, którego na żądanie Brytyjczyków usunięto ze stanowiska szefa sztabu armii egipskiej. Eppler i Monkaster wynajęli inną łódź mieszkalną w pobliżu łodzi tancerki. Jeden z aparatów nadawczo-odbiorczych ukryli w kościele w Zamalek, prowadzonym przez austriackiego księdza, a drugi zainstalowali na swojej łodzi. Mogli już przystąpić do pracy. Fahmy dotrzymała słowa. Gdy major Smith przychodził do niej z wizytą, z reguły po południu, Eppler i Monkaster czytali dokumenty z jego teczki, dowiadując się z nich dokładnie o sile, rozlokowaniu i zamiarach wojsk brytyjskich. Następnie szyfrowali te informacje w oparciu o książkę Rebecca i codziennie około północy przesyłali je albo do kompanii nasłuchu radiowego Seebohma, albo do stacji nasłuchu radiowego Wehrmachtu w Atenach. Eppler spotkał się z generałem Azizem-el-Masri u dentysty. Umiejętności, inteligencja i pieniądze członków misji oraz fakt, że Eppler i Monkaster pracowali dla Rommla, zrobiły na generale tak duże wrażenie, że z zainteresowaniem wysłuchał ich propozycji szpiegowania przeciwko Brytyjczykom i planów wywołania dżihadu w momencie rozpoczęcia przez Rommla wielkiej ofensywy na Kair i Aleksandrię. Aziz-el-Masri zgodził się na współpracę. Zorganizował spotkanie misji „Kondora" z szejem Hassanem-el-Banna, zegarmistrzem-prorokiem, który założył Bractwo Muzułmańskie i teraz był jego Najwyższym Przewodnikiem. Szejk był dziwnym, opętanym sw oją misją człowiekiem. Nosił długi, czerwony płaszcz, spod którego widać mu było tylko oczy, i podobno wygłaszał rocznie 1500 przemówień, nawołując do udziału w misji bractwa i domagając się, by wszyscy prawdziwi muzułmanie porzucili swoje doa doczesne, ściśle stosowali się do nakazów Koranu i wykonywali ćwiczenia zmierzające do osiągnięcia doskonałości fizycznej i duchowej oraz odnowy społeczeństwa "muzułmańskiego. Pisał też patriotyczne wiersze, prowadził kampanię przeciwko od-
108
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
słanianiu twarzy przez kobiety, chodził przed świtem od drzwi do drzwi, budząc ludzi na modlitwę, i zakładał w całym Egipcie oddziały bractwa, by budowały meczety, prowadziły ćwiczenia gimnastyczne i kursy eschatologii - nauki o czterech rzeczach ostatecznych: śmierci, sądzie, niebie i piekle. Gdy wybuchła wojna, bractwo było już organizacją patriotyczną, ogarniętą duchem fanatyzmu religijnego, której działanie ukierunkowane było na wyrzucenie z kraju wszystkich obcokrajowców, z Brytyjczykami na czele, i założenie w Egipcie państwa teokratycznego. Członkowie bractwa składali przysięgę, trzymając w jednej ręce Koran, a w drugiej pistolet, i przyrzekając wierność, posłuszeństwo i zachowanie tajemnicy. Stopniowo szejkowi Hassanowi-el-Banna udało się skupić pod swoimi sztandarami muzułmanów reprezentujących wszystkie klasy społeczne. Bractwu udało się także spenetrować Ruch Wolnych Oficerów - tajne stowarzyszenie nacjonalistyczne 0 zdecydowanie antybrytyjskim charakterze, działające w łonie armii egipskiej. Ruchem kierowało dwóch młodych oficerów: Gamal Abdel Nasser i Anwar-el-Sadat. Obydwaj mieli potem, w czerwcu 1953 roku, po obaleniu monarchii króla Faruka, ustanowić Republikę Egipską. I Nasser, i Sadat zostali w przyszłości prezydentami Egiptu. Z Epplerem i Monkasterem spotkał się Sadat. „Sprawdziliśmy wasze dokumenty pisał przyszły prezydent Egiptu - które dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że jesteście tymi, za których się podajecie". Trzej mężczyźni spędzili następnych kilka godzin na omawianiu sposobu rozniecenia mającej szansę na powodzenie rewolty armii egipskiej. Sadat powiedział Epplerowi: „Teraz nadszedł czas, by uderzyć. Jeżeli powstaniemy teraz, zrobimy w delcie krwawą łaźnię. Powiedz to, proszę, swoim zwierzchnikom 1 poproś ich, by byli gotowi nas wesprzeć". Spiskowcy byli tak pewni, że Rommel wkrótce stanie w Kairze, że Sadat znalazł mu nawet godną zdobywcy siedzibę - imponującą rezydencję przy ulicy Piramid, w pobliżu hotelu „Mena House". Była już połowa lipca 1942 roku. Gdy spiskowcy przygotowywali się do swojej świętej wojny, brytyjska 8. Armia wycofała się już do Egiptu, a nad Kairem unosiły się dymy „Środy Popielcowej". Brytyjskie służby bezpieczeństwa dowiedziały się jednak o planowanym dżihadzie i postanowiły mu zapobiec. Wszędzie panowała atmosfera nadzwyczajnego napięcia i podejrzliwości. Eppler popełnił teraz błąd. Nie był to błąd poważny, i gdyby nie nadzwyczajne napięcie panujące w owym czasie, być może nikt by go nie zauważył. Ubrany w mundur brytyjskiego kapitana, Eppler poszedł do „Turf Club" na drinka - i po najświeższe plotki. Skończyły mu się jednak funty egipskie, które wziął ze sobą, zapłacił więc za drinka funtem brytyjskim, w przekonaniu, że waluta angielska wciąż jest legalnym środkiem płatniczym w Egipcie, jak za czasów, gdy tu mieszkał. Barman przyjął banknot, ponieważ mógł go bez trudu wymienić na funty egipskie w biurze oficera finansowego. Po wypiciu drinka Eppler opuścił „Turf Club" i udał się do baru mieszczącego się na dachu hotelu „Metropolitan", w którym z reguły zbierali się korespondenci prasowi. I tam zapłacił za drinki banknotami brytyjskimi. Poznał też dziewczynę 0 imieniu Yvette, której postawił sporo kosztownego szampana - znowu płacąc funtami brytyjskimi. Potem zabrał dziewczynę na noc na swoją łódź. Rano dał jej 20 funtów w banknotach pięciofuntowych i poprosił ją, by jeszcze kiedyś go odwiedziła. Tutaj Eppler popełnił swój drugi błąd. Yvette była agentką Agencji Żydowskiej, współpracującej w owym czasie z MI-6. Opowiedziała o spotkaniu swojemu szefowi 1 powiedziała, że jej zdaniem Eppler był Niemcem, ponieważ „mówił z akcentem z
ĄLAMHALFA
109
Saary"- Jej podejrzenia miał potwierdzać fakt, że Eppler „jest bardzo nerwowy i ma za dużo pieniędzy". Szef nakazał Yvette, by kontynuowała kontakty z Epplerem i zwrócił się do MI-6 z prośbą o wzięcie jego łodzi pod obserwację. Jeszcze tego samego dnia na krańcu ścieżki flisackiej przykucnął obdarty żebrak. To właśnie on zauważył wizyty Fahmy na łodzi Epplera oraz wizyty brytyjskiego majora na łodzi Fahmy. Dwa lub trzy dni po pierwszym spotkaniu Yvette ponownie odwiedziła Epplera. Zastukała do drzwi salonu, ale nikt nie odpowiedział. Drzwi jednak były otwarte, więc weszła do środka. W pokoju było pełno pustych butelek i pełnych popielniczek, zeschłego jedzenia i brudnych naczyń, ewidentnie pozostałych po suto zakrapianej libacji. Eppler i Monkaster spali w swoich kabinach. Yvette skorzystała z okazji i zaczęła przeszukiwać łódź. W małym pokoiku znalazła biurko, na którym leżała tylko jakaś książka i kilka kartek papieru listowego. Zapamiętała tytuł książki - Rebecca i zauważyła, że na papierze ktoś narysował tabelę, wypełnioną literami po sześć w każdej grupie. Yvette wiedziała wystarczająco wiele o szpiegostwie, by zdać sobie sprawę, że to jakiś rodzaj szyfru. Podejrzewając, że Eppler i Monkaster są szpiegami, otworzyła książkę na chybił trafił i zanotowała numery najczęściej używanych stron. Zapisała też pierwsze grupy liter z każdego wiersza tabeli. Następnie opuściła łódź, ale natychmiast została aresztowana i zabrana na posterunek policji na przesłuchanie, bowiem obserwujący łódź żebrak powiadomił policjantów o jej wizycie, a ci z kolei, nie wiedząc o jej powiązaniach z MI-6, zatrzymali ją do wyjaśnienia sprawy. Tymczasem do Kairu przywieziono dwóch jeńców, wziętych do niewoli podczas rajdu na kompanię nasłuchu radiowego Seebohma. Ich nazwiska (lub przezwiska) brzmiały Aberle i Weber, a znaleziono przy nich kolejny egzemplarz Rebekki. Fakt ten wywołał natychmiast podejrzenia przesłuchujących ich oficerów, dlaczego bowiem Niemcy mieliby czytać taką książkę w języku angielskim? Co więcej, obaj mężczyźni zdradzali spore zdenerwowanie, gdy pytano ich, po co im właściwie ta książka. Dokładne badania wykazały, że zakupiono ją niemal na pewno w Portugalii. Ktoś nawet wytarł gumką cenę, wypisaną ołówkiem na obwolucie - 50 eskudów. Przekonani, że książka mogła stanowić podstawę jakiegoś szyfru, oficerowie placówki MI-6 w Kairze zadepeszowali do swoich kolegów w Lizbonie, by ci dowiedzieli się w miejscowych księgarniach, kto i kiedy kupował ostatnio dwa lub więcej egzemplarzy tej powieści. Nie było to zadanie trudne, bowiem w Portugalii tylko kilka księgarń sprzedawało książki w języku angielskim. Już w ciągu tygodnia śledztwo wykazało, że 3 kwietnia 1942 roku, zastępca niemieckiego attache wojskowego zakupił w księgarni w Estoril sześć egzemplarzy tej powieści. Teraz było już jasne, że Rebecca rzeczywiście stanowiła podstawę szyfru, ale czyjego? Wszelkie próby zmuszenia Aberlego i Webera do mówienia były bezskuteczne, ale brytyjski oficer finansowy wpadł na następny ślad. Jego podejrzenia wzbudziły nowe banknoty funtowe, które ktoś wymieniał na funty egipskie. Spostrzegawczy oficer zawiadomił majora A.W. Sansoma, szefa służby bezpieczeństwa polowego w Kalf ze, który odkrył, że banknoty, użyte przez jakiegoś „brytyjskiego kapitana" w barze "Turf Club" były fałszywe; tak dobrze podrabiać funty umieli tylko Niemcy. Teraz niajor Sansom nie miał już wątpliwości, że ma do czynienia z gotową na wszystko 1 doskonale wyposażoną misją niemiecką. Pomimo jednak całej swojej brawury, misja ta była także nieostrożna - wykryto bowiem więcej banknotów, gdy grecki kupiec z wyspy Zamalek przyniósł do kantoru
no
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
brytyjskiego oficera finansowego, położonego naprzeciwko koszar Kasr-el-Nil, trzysta funtów brytyjskich, które chciał wymienić na walutę egipską. Większa kwota zwróciła uwagę kasjera, który zawiadomił Sansoma. Ten spotkał się z kupcem, który powiedział mu, że sprzedał sporo luksusowych produktów dwóm młodym ludziom, mieszkającym w Zamalek. Powiedział też, że towary zostały dostarczone wprost do kwatery młodych ludzi - łodzi mieszkalnej na Nilu. Szybkie badanie wykazało, że i te banknoty zostały podrobione. Teraz Sansom nie miał wątpliwości, że Eppler i Monkaster byli ludźmi, których szukał. Sansom uderzył 10 sierpnia o godzinie siedemnastej. Przedtem ustawił kilka łodzi mieszkalnych w dyskretnej odległości od łodzi swoich adwersarzy, otoczył cały teren uzbrojonymi żołnierzami, zablokował drogi i oba krańce ścieżki flisackiej. Wydał też rozkaz, by szpiedzy zostali ujęci żywi, nawet gdyby zdążyli otworzyć ogień. Następnie Sansom i kilku żołnierzy podkradli się po trapie do łodzi i wyważyli drzwi. Obydwaj podejrzani znajdowali się wtedy na pokładzie, byli jednak przygotowani na ewentualny atak. Gdy tylko Brytyjczycy znaleźli się na łodzi, Monkaster zeskoczył do pomieszczenia na jej dnie, otworzył klapę i wrzucił do wody aparat nadawczo-odbiorczy, egzemplarz Rebekki i wszystkie otrzymane przez misję wiadomości. Potem sam spróbował uciec tą samą drogą, gdy tylko jednak wypłynął na powierzchnię, załoga jednej z łodzi ustawionych na rzece schwytała go, wciągnęła na pokład i zakuła w kajdanki. Eppler w dość oryginalny sposób usiłował wyprzeć napastników z pokładu, zwijał bowiem skarpetki w ciasne kulki i obrzucał nimi zbliżających się żołnierzy. Brytyjczycy, myśląc że to granaty, przy każdym takim „pocisku" padali na ziemię, dzięki czemu Monkaster zyskał wystarczająco dużo czasu, by pozbyć się radiostacji. Gdy Eppler wykonał swoje zadanie, wyskoczył wprost na tłum nacierających Brytyjczyków, wrzeszcząc: „No już, zastrzelcie mnie! Nie zrobicie tego! Chcecie mnie żywego!" . Tak było rzeczywiście, ale obezwładniono go ciosem kolby w nerki, zakuto w kajdanki i umieszczono wraz z Monkasterem w areszcie. Brytyjczycy przeszukali całą łódź, chcąc znaleźć radiostację i szyfry. Nie znaleźli nic. Tancerka Hekmeth Fahmy także została aresztowana, jej łódź przeszukano, jednak i tu nie znaleziono niczego, z wyjątkiem kilku mundurów i ubrań, należących do jej kochanka, majora Smitha. Następnie przewieziono Epplera, Monkastera i pannę Fahmy na przesłuchanie do kwatery Ośrodka Brytyjskich Połączonych Służb Przesłuchań Szczegółowych* w Maadi. Niemcy nadal odmawiali współpracy, Fahmy jednak powiedziała Brytyjczykom wszystko, co wiedziała. Ujawniła swoje stosunki z majorem Smithem oraz sposoby, jakich używali z Epplerem w celu odczytywania treści dokumentów z jego teczki. Powiedziała też Sansomowi o egipskich kontaktach Epplera, co spowodowało natychmiastowe aresztowanie Sadata i kilku innych osób (ale nie Nassera). Aresztowano także austriackiego księdza, który ukrył za ołtarzem swojego kościoła jedną z dwóch radiostacji Hallicrafter, należących do misji. Potem, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, znaleziono drugą. Po opuszczeniu łodzi, Monkaster pozostawił klapę w jej dnie otwartą, łódź więc powoli zatonęła. Później jednak Brytyjczycy wydobyli ją z rzeki, a przy okazji odkryli radiostację, zagrzebaną w mule na dnie Nilu. Nie nadawała się już do użytku, ale wciąż była nastawiona na tę samą częstotliwość, na której szpiedzy nadali swój ostatni meldunek do Aten. * British Combined Services Detailed Interrogation Centre (CSDIC).
ĄLAMHALFA
111
Nie można było jednak natrafić na żaden ślad szyfrów, używanych przez misję. Wszystkie meldunki i jedyny egzemplarz Rebekki zaginęły. Szyfr miał największe znaczenie dla Brytyjczyków, był właściwie jedynym celem, dla którego przypuszczono atak z zaskoczenia na łódź i z taką determinacją starano się schwytać Epplera i Monkastera żywych. Brytyjczycy mieli nadzieję, że uda im się wysyłać fałszywe informacje Rommlowi, naśladując meldunki misji „Kondora". Mieli teraz w ręku Epplera i Monkastera, znali pasmo, na jakim radiostacja w Atenach prowadziła nasłuch, ale nie mieli klucza do szyfru, chociaż podejrzewali, że jest nim Rebecca. Eppler i Monkaster zdawali sobie sprawę ze znaczenia szyfru i wciąż odmawiali współpracy. Potem Monkaster usiłował popełnić samobójstwo. Podciął sobie gardło nożem stołowym, ale trafił w porę do szpitala, gdzie uratowano mu życie. Przesłuchujący skoncentrowali się teraz na Epplerze, a gdy ten konsekwentnie odmawiał udzielenia jakichkolwiek informacji o kluczu, zabrano go, jak potem twierdził, do szpitala, gdzie podano mu środek*, który miał go zmusić do mówienia. Najwyraźniej i pod jego wpływem nie powiedział nic istotnego, bowiem po upływie tygodnia intensywnych przesłuchań Brytyjczycy zastosowali swoją najbardziej skuteczną metodę łamania więźniów. Zorganizowali fałszywy sąd wojenny. Epplerowi odczytano akt oskarżenia. Świadkowie, a wśród nich panna Fahmy, składali zeznania. Epplera uznano winnym i skazano na karę śmierci. Gdy czekał w swojej celi na egzekucję przez rozstrzelanie, od czasu do czasu ponawiano próby przesłuchania. Eppler wciąż odmawiał współpracy. Brytyjczycy spróbowali jeszcze jednego sposobu. Według relacji Sadata, zamieszczonej w jego wspomnieniach pod tytułem Rewolta nad Nilem, „...zdarzyło się, że Winston Churchill przejeżdżał przez Kair i powiedział, że chciałby sam przesłuchać szpiegów. Postawieni przed Churchillem szpiedzy początkowo trwali w swoim postanowieniu, kiedy jednak premier obiecał im darować życie, zmienili zdanie i przemówili". Możliwe, że Churchill rzeczywiście przesłuchiwał członków misji „Kondor", ale Brytyjczycy uzyskali klucz do Rebekki w inny sposób - mianowicie od Yvette, dziewczyny z baru i agentki Agencji Żydowskiej. Yvette pozostawała w rękach policji przez cały okres przesłuchiwań Epplera i Monkastera, w końcu jednak zwolniono ją na skutek interwencji jej mocodawcy, zaprzyjaźnionego z MI-6. Podczas załatwiania spraw związanych ze zwolnieniem z aresztu, Yvette wspomniała oficerowi MI-6, że przed aresztowaniem była na pokładzie łodzi Epplera. Przez przypadek oficer ten zapytał ją, czy nie widziała tam może jakiejś książki. Yvette natychmiast zorientowała się, jak ogromne znaczenie ma znaleziony przez nią na pokładzie łodzi egzemplarz Rebekki i ujawniła, że nie tylko udało jej się zapisać numery stron, ale także kilka pierwszych grup liter, które Eppler i Monkaster stosowali w swoich przekazach. Chociaż niezbyt kompletne, notatki te pozwoliły brytyjskim kryptologom na określenie kolejności stron i akapitów, na których oparty był sz yfr. Klucz do Rebekki został znaleziony. Teraz Brytyjczycy mieli już w ręku wszystkie atuty, pozwalające im naśladować Pracę Epplera i Monkastera oraz nawiązać łączność z Atenami. Był to nadrzędny cel całej operacji. Trzecie i ostatnie źródło tajnych informacji Rommla ostatecznie wyschło. Jednak - co ważniejsze - kanał łączności misji „Kondor" pozostał otwarty, a Rommel Sk
opolaminę (przyp. red.).
112
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
nadal miał do niego zaufanie. Był to błąd, który miał zmienić losy wojny w Afryce Północnej. W pierwszym tygodniu sierpnia 1942 roku Rommel zaczął planować następną ofensywę przeciwko Brytyjczykom. Impas między siłami brytyjskimi i niemieckimi na froncie El Alamejn trwał, ale 8. Armia szybko odzyskiwała siły, a Rommel wiedział, że jeżeli chce zdobyć Egipt, musi działać szybko. Jego ruchomy sztab rozbił się obozem w ciasnym wąwozie niedaleko wybrzeża, i tam opracowywano plany przełamania linii El Alamejn, zniszczenia armii Montgomery'ego i marszu na Kair. Z map bitewnych i informacji dostarczanych przez wywiad Rommel mógł wyczytać, że brytyjskie linie obrony na południe od El Alamejn były słabe. Tam więc należało atakować. Postanowił w głębokiej tajemnicy przeprowadzić Afrikakorps z północnego, na południowy kraniec tej linii, a gdy wszystkie jednostki znajdą się na miejscu, miał przerwać brytyjską obronę, uderzyć na północ, w kierunku morza, zatrzasnąć brytyjskie siły w pułapce pod El Alamejn i następnie zwrócić swoje oddziały na wschód, w kierunku delty Nilu. Był to praktyczny, jasny i prosty plan, plan o uzasadnionych szansach na sukces pod warunkiem, że uda się go utrzymać w tajemnicy. Nocą, przy zachowaniu pełnej ciszy w eterze, Rommel przegrupowywał swoje oddziały na południe, pozostawiając za sobą fałszywe pojazdy i ciężarówki, aby żaden obserwator nie zorientował się, że wojsko zmieniło miejsce pobytu. Wszystkie jednostki zachowywały całkowitą ciszę radiową, by uniemożliwić brytyjskim służbom wywiadowczym wykrycie ruchów wojsk na południe. Rommel popełnił jednak dwa zasadnicze błędy. Po pierwsze, w celu uzyskania maksymalnego wsparcia z powietrza, poinformował Luftwaffe o swoim planie. A po drugie, aby otrzymać z Włoch wystarczające zapasy paliwa, amunicji i innych materiałów, opisał swoje zamiary w depeszach, wysłanych do Rzymu i Berlina. Dzięki „Ultrze" plany te trafiły na biurka Montgomery'ego i Alexandra niemal w tym samym momencie, co w ręce niemieckich adresatów. Montgomery natychmiast w największej tajemnicy przegrupował swoje wojska tak, by odparły uderzenie Rommla, a Churchill, który wtedy odwiedził front, później tak o tym napisał: „Zabrano mnie na kluczowy punkt, znajdujący się na południowy wschód od pasma "wzgórz Ruweisat. Tam, pośród ciągnących się po horyzont pustynnych wzgórz, zaległy nasze wojska pancerne, zakamuflowane, ukryte i rozproszone. (...) Montgomery objaśnił mi rozlokowanie naszej artylerii. Każdą szczelinę tej pustyni wypełniały osłonięte kamuflażem działa. Trzysta lub czterysta dział miało ostrzelać niemieckie wojska pancerne, zanim do akcji wkroczą nasze czołgi". Nawet jednak przy znajomości planów przeciwnika, bitwa miała być, jak Churchill napisał do Gabinetu Wojennego z Kairu 21 sierpnia, „trudna i krytyczna". Niemieckie siły były potężne, a Churchill tak to później komentował: „Rommel mógł w każdej chwili przypuścić druzgoczący atak siłami pancernymi. Mógł potem dojść do samych piramid bez większych przeszkód, może z wyjątkiem jednego kanału, jaki dzielił go od Nilu". W jaki sposób można go było zatrzymać? Właśnie pod piramidami, w sztabie Alexandra, odbyła się niezwykła dyskusja. Alexander, Montgomery, Churchill i kilku oficerów sztabowych, włącznie z generałem de Guingandem, który teraz piastował stanowisko szefa sztabu przy Montgomerym, przyglądali się mapom depresji Ragil, gdzie, jak oczekiwano, Rommel miał przypuścić
ĄLAMHALFA
113
atak. To de Guingand doszedł do wniosku, na podstawie kompletu przechwyconych wcześniej map, że Rommel miał bardzo nikłą wiedzę na temat rzeczywistych warunłców terenowych w obszarze Ragil. W niektórych miejscach na terenie depresji piaski były bardzo głębokie, ruchome i zdradliwe - na pewno nie był to teren korzystny dla niemieckich czołgów. Poza tym, rozpoznanie lotnicze nie mogło dostarczyć takich informacji. Rommla można więc było zatrzymać, jednak nie przez wyprzedzające uderzenie, lecz zachęcając go do poprowadzenia wojsk przez Ragil. Dla osiągnięcia tego celu zwrócono przeciwko Rommlowi te źródła przydatnych w boju informacji wywiadowczych, które dotychczas wiernie mu służyły. De Guingand posłał po pułkownika Dudleya Clarke'a, nowego szefa A-Force - bliskowschodniego oddziału LCS, i wraz z nim opracowywał plany zwabienia Rommla w pułapkę. W pierwszym z tych planów wykorzystano misję „Kondor". Clarke kierował akcją fałszowania meldunków wysyłanych przez misję. Podjęto decyzję, by przesłać Rommlowi meldunek z wiadomością, że Brytyjczycy byli przygotowani do odparcia każdego ataku na południowy kraniec linii El Alamejn, wzdłuż pasma wzgórz Alam Halfa, ale w chwili obecnej ich linie obrony były tam słabe. Gdyby więc Rommel teraz zaatakował, mógłby je łatwo przerwać. Fałszywa depesza brzmiała: „Tu «Kondor». Potwierdziliśmy informacje z najbardziej wiarygodnego źródła. 8. Armia planuje stworzyć ostateczną linię obrony w bitwie o Egipt, pod Alam Halfa. Nadal czekają na posiłki, ale nie są jeszcze gotowi na nic więcej, poza prowizoryczną obroną". Dalszy tekst depeszy zawierał trochę danych na temat posiłków i zaopatrzenia, które właśnie dotarły do Port Saidu. Wiadomo też, że Rommel otrzymał i przeczytał tę depeszę, później bowiem znaleziono ją - z jego znakiem - wśród zdobyczy wojennych. Kilka dni później „Kondor" przysłał następny meldunek, tym razem donosząc o brytyjskim planie bitwy, jaka miała rozegrać się wzdłuż grzbietu Alam Halfa. Po przeczytaniu treści meldunku, Rommel „aż klepnął się w udo z radości". Niemiecki generał stwierdził: „Nasz szpieg w Kairze jest największym z naszych bohaterów" - i zwrócił się do OKW o odznaczenie go Krzyżem Żelaznym. Chyba nie byłby taki zadowolony, gdyby wiedział, że to Brytyjczycy świadomie wabią go na ruchome piaski Ragilu. Aby upewnić się, że Rommel połknął haczyk, Brytyjczycy opracowali jeszcze jeden plan. De Guingand nakazał swoim kartografom wykonanie mapy Ragilu, opisującej grunt na tym terenie jako „twardy", czyli nadający się dla czołgów. Teraz trzeba było dostarczyć mapę do rąk samego Rommla, i to w sposób nie budzący jego podejrzeń. Zadanie to miał wykonać „major Smith", który przebywał w areszcie od czasu wykrycia jego związku z Hekmeth Fahmy. Teraz zmuszono go do wyjazdu samochodem patrolowym na pustynię w pobliżu linii niemieckich, z fałszywą mapą przy sobie. Niemcy dostrzegli zbliżający się samochód. Nagle usłyszeli głośną eksplozję i zobaczyli, jak podmuch wyrzuca łazika wysoko w powietrze. Wysłali na miejsce patrol, Wory znalazł ciało majora - i fałszywą mapę. Churchill napisał później z zadowoleniem - że ta „fałszywa informacja osiągnęła swój cel. Od tego momentu bitwa przybrała dokładnie taki obrót, jakiego życzył sobie Montgomery". Rommel zdecydował się Wykorzystać w swoim ataku szlaki oznaczone na mapie jako „twarde". Nocą 24 sierpnia 1942 roku Rommel zawiadomił Berlin, że ofensywa rozpocznie się w nocy z 30 nad 31 sierpnia. Już kilka godzin później Alexander przeczytał tę depeszę w Kairze, po czym wysłał wiadomość do Churchilla do Londynu: „«Zip» [ustalony
114
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
wcześniej kryptonim ofensywy Rommla], teraz tyle samo forsy każdego dnia". Pierwszego września tuż po świcie wysłał premierowi pilną depeszę, zawierającą tylko jedno słowo: „Zip". Atak Rommla rozpoczął się, ale Montgomery był przygotowany na jego odparcie. Saperzy ułożyli nowe pole minowe dokładnie tam, gdzie miało nastąpić główne uderzenie sil niemieckich. Gdy niemieccy saperzy otrzymali rozkaz rozminowania drogi przez pole minowe, niebo nad ich głowami zapełniło się samolotami brytyjskimi. Pierwsza fala samolotów zrzuciła flary, które oświetliły długie kolumny wojsk pancernych. Przybyłe w drugiej fali bombowce zarzuciły całą okolicę bombami kruszącymi. O świcie okazało się, że Rommlowi nie udało się osiągnąć nawet jednego z zamierzonych celów. Według planów, jego armia miała wkroczyć w świetle księżyca na 48 kilometrów w głąb terytorium nieprzyjaciela, po czym zwrócić się na północ i uderzyć w kierunku Morza Śródziemnego. Rommel zanotował w swoich zapiskach: „Nieoczekiwane i silne pola minowe zatrzymały na zbyt długi czas siły uderzeniowe, przez co straciliśmy element zaskoczenia, który stanowił podstawę naszego planu". Czy Rommel powinien był odwołać natarcie? Niemiecki dowódca postanowił posuwać się dalej na wschód, gdy otrzymał meldunek, że droga przez pole minowe jest wolna. Wtedy pojawiła się nowa trudność. Został wcześniej poinformowany, że odcinka tego broni jedna dywizja pancerna. Jego dane wywiadowcze nie były jednak prawdziwe. Montgomery w tajemnicy wysłał tam jeszcze trzy dywizje pancerne. Aby stawić im czoła, Rommel rozkazał, by Afrikakorps zawrócił na północ wcześniej niż planowano. W ten sposób wpadł w pułapkę, przygotowaną przez Montgomery'ego, gdyż na jego drodze rozciągały się zdradliwe ruchome piaski Ragilu i pasmo wzgórz Alam Halfa, z ukrytymi wśród nich potężnymi bateriami.
ALAM HALFA
115
mając nadzieję, że uda mu się zwabić Brytyjczyków wprost pod ich ogień. Montgoery nie dał się jednak oszukać - zbyt wielu generałów straciło w przeszłości zbyt wiele czołgów, by dał się nabrać na ten fortel. Tym samym zmusił Rommla do wycofania się za własne pola minowe. Bitwa pod Alam Halfa zakończyła się. Tylko mała część brytyjskich sił pancernych wzięła w niej udział, nie musiała natomiast w ogóle walczyć piechota*. Pomimo to, Brytyjczycy stracili 1640 ludzi: zabitych, rannych i zaginionych, a także 68 czołgów i 18 dział przeciwczołgowych. Gdy Rommel otrzymał swoje meldunki z placu boju, stwierdził, że jego straty to: 4800 ludzi, 50 czołgów i 70 dział**. W wojnie na wyczerpanie, w której nie mógł liczyć - jak Brytyjczycy - na szybkie przybycie posiłków, były to straty bardzo poważne. Rozwiała się ostatnia szansa Rommla na zdobycie Kairu. „Lis Pustyni" dał się przechytrzyć. Zmęczony i schorowany Rommel zaczął tracić serce do walki. Wiedział, że został oszukany, napisał bowiem, że „...brytyjskie dowództwo wiedziało, że mamy zamiar zaatakować". Skąd wiedziało i w jaki sposób został oszukany - tego Rommel nigdy już się nie dowiedział. Nigdy też nie dowiedział się, że „Enigma" została rozpracowana, oraz że jego siatka szpiegowska w Kairze dostała się pod kontrolę brytyjską. Jeżeli chodzi o Montgomery'ego, to zostawił Rommla w spokoju na następnych kilka tygodni. Nie zrobił nic, by wyprostować front czy odzyskać stracone tereny. Montgomery uznał, że Rommel przebywa dokładnie tam, gdzie on sobie tego życzy, i powrócił do swojej kwatery głównej, by tam „metodycznie przygotowywać się do późniejszej ofensywy". Ofensywa ta miała wkrótce przejść do historii jako bitwa pod El Alamejn. m
Wkrótce po ponownym podjęciu ofensywy siły Rommla natknęły się na ruchome piaski. Czołgi, samochody opancerzone, półciężarówki i ciężarówki tuzinami grzęzły w podłożu, oznaczonym na fałszywej brytyjskiej mapie jako „twarde". Gdy tylko załogi wyszły z pojazdów, by uwolnić je z pułapki, dziesiątki samolotów RAF zaczęły bombardować niemieckich żołnierzy i ostrzeliwać z karabinów maszynowych. Tego dnia katastrofa goniła katastrofę. Paliwo przyrzeczone Rommlowi dla jego ofensywy jeszcze nie nadeszło. Co się z nim stało? Rommel nie wiedział, że „Ultra" ujawniła terminy wyjść z portu statków, wiozących dla niego zaopatrzenie, dzięki czemu RAF i brytyjska marynarka wojenna zatopiły trzy tankowce, wysłane z Włoch. Gdy nadeszła noc, pustynia była pełna płonących pojazdów armii niemieckiej. Wysokie słupy czarnego dymu z płonącego paliwa unosiły się w kierunku krwistoczerwonego zachodu słońca. Nie było ucieczki, nie było żadnej osłony. Rankiem 3 września, dokładnie 3 lata od wypowiedzenia przez Wielką Brytanię wojny Niemcom, Rommel udał się na pole bitwy, by zobaczyć, czy jeszcze da się cokolwiek zrobić. W ciągu ostatnich dwóch godzin jego samochód został sześć razy zaatakowar •/ przez nisko lecące myśliwce, a raz niemal został trafiony przez rozgrzany do czerwoności odłamek metalu o długości 20 centymetrów. Roje myśliwców atakowały co chwila, a na każdy pocisk wystrzelony przez Niemców, Brytyjczycy odpowiadali dziesięcioma, meldował Rommel. Rankiem 4 września niemiecki dowódca nakazał odwrót. Osłonił go, jak zawsze, armatami przeciwpancernymi* kal. 88 mm, • Byty to armaty przeciwlotnicze kal. 88 mm, które bardzo dobrze sprawdziły się jako przeciwpancerne (przyp. T.R.).
* Nie jest to zgodne z prawdą; biły się brygady: 2. nowozelandzka, 20. australijska (pod wspomnianym Tel-el•Aisa), 32. angielska (przyp. T.R.). ** Według innych danych 2910 ludzi i 55 dział (przyp.T.R.).
l ALAMEJN
E
El Alamejn Po zwycięstwie pod Alam Halfa Montgomery zaczął opracowywać plany operacji „Lightfoot" („Lekkonogi") - ofensywy, która wraz z operacją „Torch" miała na celu wyparcie państw „osi" z Afryki i stworzenie na południu Europy nowego frontu, rozciągniętego wzdłuż całego wybrzeża Morza Śródziemnego. Hitler byłby zmuszony do obrony takiego frontu. Manewr wprowadzania w błąd przeciwnika jeszcze raz miał odegrać kluczową rolę w planach Montgomery'ego. Przez cały wrzesień i pierwsze tygodnie października 1942 roku Brytyjczycy prowadzili operację zaplanowaną jako preludium dla „Lightfoot". Radiostacja zdobyta po aresztowaniu Epplera i Monkastera, szyfr „Czarny kod" oraz „pierwsze skrzypce", czyli grupa niemieckich agentów zwerbowanych przez służby brytyjskie działające na Bliskim Wschodzie i w Wielkiej Brytanii, grały teraz wspólną melodię. Do Rommla i OKW docierały informacje, że z przyczyn politycznych i wojskowych 8. Armia nie będzie w stanie rozpocząć większej ofensywy wcześniej niż w połowie listopada. W rzeczywistości Montgomery zamierzał przypuścić atak 23 października, podczas pełni księżyca. Zespołem wykonującym tę swoistą kantatę dyrygował pułkownik Dudley Clarke. Gdy Clarke został wysłany do Waszyngtonu wraz z pułkownikiem Johnem Bevanem z LCS, by poinformować amerykański Komitet Szefów Sztabów o brytyjskich operacjach wprowadzania przeciwnika w błąd, planowanych na wrzesień 1942 roku, jego batutę przejął przebiegły huzar, pułkownik Noel Wild. Clarke i Wild pisali swoje koncerty bojowe w kwaterze założonej w dawnym burdelu, niedaleko „Groppis" - słynnej kairskiej restauracji przy ulicy Kasr-el-Nil. Genialnym twórcą, który skomponował całą operację - a później plan „Jael" - był jednak sam Clarke. Ten zręczny i zaskakujący człowiek był ekspertem od tajnej wojny, prowadzonej w oparciu o nieortodoksyjne zasady. Znany był z dziwnego zachowania, ponieważ - jak wspomina były dowódca sił RAF w basenie Morza Śródziemnego, marszałek Królewskich Sił Powietrznych, sir John Slessor - podobno spędzał czas „kręcąc się po Stambule przebrany za muftiego". Kierowana przez niego organizacja A-Force była ceniona za swoje umiejętności tworzenia całych dywizji i armii z nie istniejących żołnierzy. Przynajmniej raz udało mu się przekonać Eisenhowera, że Wielka Brytania trzymała w Lewancie rezerwę, składającą się z dwóch armii dziewiątej i dziesiątej. W czasie gdy kampania włoska przynosiła porażki z powodu braku piechoty, Eisenhowerowi nie było przyjemnie usłyszeć, że armie te istniały tylko na papierze. To właśnie Clarke był autorem operacji „Bertram", która obejmowała działania utajniające i mylące, prowadzone w ramach ofensywy „Lightfoot"
117
generała Montgomery'ego, i miała później posłużyć jako wzorzec dla podobnych operacji, planowanych na „D-Day". Clarke otoczył się dziwaczną grupą ludzi, wśród których znaleźli się bankier, chemik, iluzjonista, scenarzysta, artysta, kilku pracowników wywiadu, kilku wykładowców wyższych uczelni oraz Noel Wild, który opuścił swój elitarny 11. pułk huzarów, by przyłączyć się do Clarke'a i jego A-Force. Wyglądało na to, że od Bagdadu po Gibraltar pełno jest ludzi gotowych pracować dla niego. Dla celów operacji „Bertram" Clarke nawiązał bliską współpracę z szefem sztabu Montgomery'ego, de Guingandem. W czasie ich pierwszego spotkania, które odbyło się na piaszczystej pustyni na brzegu Morza Śródziemnego, gdzieś w okolicy Burg-el-Arab, de Guingand przedstawił nowemu współpracownikowi plany Montgomery'ego. Front El Alamejn rozciągał się na przestrzeni ponad 60 kilometrów, od wybrzeża Morza Śródziemnego do Depresji Qattara - ogromnego, niemożliwego do przejścia morza piasku. Jedyne, co Montgomery mógł zrobić w takiej sytuacji, a z czego Rommel doskonale zdawał sobie sprawę, był atak frontalny na sektor północny. Zdecydował się więc na taki atak, chciał jednak utrzymać swoje przygotowania w tajemnicy i zasugerować przy tym nieprzyjacielowi, że uderzenie nastąpi jednak od południa. Ześrodkowania wojsk w sektorze północnym nie można było utrzymywać w tajemnicy w nieskończoność. Montgomery postanowił więc przekonać nieprzyjaciela o minimalnej skali tego ześrodkowania i tak zorganizować przygotowania, by w momencie osiągnięcia pełnej gotowości bojowej Rommel wciąż był przekonany, że Brytyjczycy potrzebują do tego jeszcze trochę czasu - tydzień lub dwa. Na pierwszy rzut oka problem nie wydawał się skomplikowany, rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Rozciągająca się wokół El Alamejn monotonna, pustynna równina pokryta była twardym piaskiem, spod którego gdzieniegdzie wystawało kamieniste podłoże. Ogólnie rzecz biorąc, cały ten teren był dobrze widoczny z pozycji Rommla. Zespół A-Force musiał teraz znaleźć jakiś sposób na zamaskowanie ogromnych sił Montgomery'ego, w skład których wchodziło 1000 czołgów, 1000 dział i 81 batalionów piechoty oraz kilka tysięcy pojazdów, przewożących dziesiątki ton zaopatrzenia. Łącznie trzeba było przerzucić około 150 tysięcy ludzi i 10 tysięcy pojazdów przez pustynię, oczywiście bez wiedzy Rommla. Ludzie i sprzęt mieli być ukrywani lub wystawiani na widok niemieckich samolotów rozpoznawczych zgodnie z planem, który mógł się powieść tylko z udziałem wielkiego czarodzieja lub chaldejskiego maga, wydawało się to bowiem przerastać możliwości zwykłego człowieka. Gdyby na przykład nieprzyjaciel zaczął podejrzewać, że w północnym sektorze toczą się przygotowania do ofensywy - a nieprzyjaciela Brytyjczycy mieli przebiegłego - to wystarczyłoby, żeby przyłożył do skały szklankę, a do szklanki ucho. Drgania podłoża powiedziałyby uważnemu obserwatorowi wszystko, co musiał wiedzieć a operacja „Bertram" musiałaby zakończyć się katastrofą. Wszystkie te przygotowania były jednak konieczne, by Montgomery mógł wykorzystać element zaskoczenia. Ue Guingand oświadczył Clarke'owi: „O to właśnie chodzi. Musisz ukryć 150 tysięcy ludzi, tysiąc dział i tysiąc czołgów na równinie tak płaskiej i twardej jak stół bilardowy, a Niemcy nie mogą się o niczym dowiedzieć, choć będą nas obserwować przez ca ty czas, wsłuchiwać się w każdy odgłos, nanosić na mapy każdy ślad opon. WszySc y cholerni tubylcy będą was obserwować i za paczkę herbaty donosić Niemcom, co r °bicie. Wiem, że tego się nie da zrobić, ale wy po prostu musicie!"
118
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 193S-1942
Clarke odbył konferencję z podpułkownikiem Geoffreyem Barkasem, scenografem z zawodu, oraz majorem Jasperem Maskelyne - iluzjonistą, swoimi dwoma głównymi specjalistami od maskowania. W ciągu dwóch godzin, które spędzili w poczekalni trzeciej klasy na stacji kolejowej Alamejn, wystukali na prastarej, zacinającej się maszynie do pisania plan, który w zasadzie został żywcem wzięty z literatury. Jego autorzy stwierdzili, że jedynym sposobem na ukrycie całej armii było wykorzystanie metody użytej przez Malcolma w Lesie Birnamskim, polegającej na posuwaniu się do przodu, pod kamuflażem, na tyle wolno, by najlepsze oczy i obiektywy przeciwnika nie dostrzegły ruchu. Teraz Clarke zaczął dyrygować swoim dziwacznym chórem wywiadowczym. Śpiewakami byli ubrani w kefije i agale tubylcy znad Eufratu, Żydzi z pejsami i w kaftanach, Egipcjanie w fezach, Kurdowie w wysokich filcowych kapeluszach, sunniccy mieszczanie w czapkach astrachańskich, a pieśnią - wszystkie języki Bliskiego Wschodu. Barkas przygotował natomiast jeden z największych trików magicznych w historii świata. Zaczął od 6 tysięcy ton zapasów, które trzeba było ukryć w odległości 5 mil od frontu, większość w okolicy stacji Alamejn. Jak jednak zbudować magazyn bez wysadzania w powietrze skał i bez prowadzenia większych prac inżynieryjnych? Barkas i jego pierwszy asystent, major Michael Ayrton, malarz z zawodu, wyszukali na pustyni duży kompleks obudowanych drewnem rowów przeciwodłamkowych, zbudowanych przed rokiem. Ayrton, który z racji swego zawodu doskonale orientował się w niuansach świateł i cieni, obstawił rowy beczkami z benzyną, po czym obleciał samolotem całą okolicę, by sprawdzić, czy wewnętrzny rozkład cieni w rowach, widoczny na zdjęciach lotniczych, uległ większym zmianom. Analiza zdjęć wykonanych w czasie lotu wykazała, że takich zmian nie było. W ciągu trzech następnych nocy w rowach ukryto 2 tysiące ton benzyny. Brytyjskie służby nasłuchu radiowego, śledzące bez przerwy niemiecką łączność lotniczą, nie natrafiły na żaden dowód świadczący o wykryciu przez nieprzyjaciela jakichkolwiek ruchów wokół rowów. Teraz Barkas i Ayrton postanowili rozwiązać problem ukrycia zapasów i wymyślili prawdziwy majstersztyk. W ciągu następnych trzech nocy na wybrane miejsce przewieziono 4 tysiące ton zapasów, które ułożono w stosy i przykryto siatkami w taki sposób, aby przypominały dziesięciotonowe ciężarówki i żołnierskie namioty. Trzeba było także ukryć jakoś artylerię, bowiem Montgomery planował rozpocząć operację „Lightfoot" ogniem zaporowym z tysiąca dział. Artylerię trzeba było zakamuflować, i to nie jeden, a dwa razy: pierwszy raz w rejonie koncentracji, a drugi - na ostatecznych pozycjach. Zadanie to niosło ze sobą szczególne trudności, bowiem zarówno działa, jak ciągniki, mają charakterystyczne, trudne do ukrycia sylwetki. Ale i tutaj znaleziono względnie proste rozwiązanie. Ciągnik i działo, ustawione blisko siebie, mogły udawać trzytonową ciężarówkę. W ciągu jednej tylko nocy ustawiono na pozycjach trzy tysiące dział, lawet i ciągników, upozorowanych na 1200 ciężarówek widok na pustyni bynajmniej nie niezwykły. W przededniu operacji „Lightfoot" cały ten sprzęt miał zostać przetransportowany na pozycje wyjściowe, oczywiście po przy' gotowaniu 1200 fałszywych ciężarówek, które miały pozostać na miejscu, by ukryć cały manewr. Ale jak ukryć ruchy całego korpusu wojsk pancernych? Specjaliści od maskowania mieli na to swój sposób. Nieopancerzone pojazdy korpusu, jak ciężarówki i inne tego typu wozy, zostały otwarcie przeprowadzone w rejon natarcia już na trzy tygodnie przed dniem „Zero", aby - jak pisał później Barkas - „nieprzyjaciel
£1 ALAMEJN
119
przyzwyczaił się do tego widoku [koncentracji] i stał się mniej czujny, gdy przez jakiś czas nic się nie wydarzy". Dokładnie tak się stało: Niemcy obserwowali uważnie nową koncentrację wojsk tylko do czasu uzyskania dowodów na to, że główne siły uderzeniowe zbierają się na południu. Później Niemcy doszli do wniosku, że zadaniem tych pojazdów było jedynie zaopatrzenie stacjonującej na froncie piechoty. Jednak pancerne wozy bojowe - 720 czołgów, dział samobieżnych, samochodów opancerzonych, pojazdy z bronią - także musiały jakoś dostać się w rejon natarcia. Dla Barkasa był to największy, a raczej najcięższy problem do rozwiązania. W końcu zdecydowano się na ustawienie sprzętu pancernego na tyłach frontu, w trzech składach pośrednich, które nazwano „Murrayfield-North", „Murrayfield-South" oraz „Melting Pot". Wszystkie trzy składy znajdowały się obok wyraźnie widocznych śladów konwojów, które wydawały się prowadzić w głąb sektora południowego. Nieco dalej na zachód znajdowały się inne ślady, tym razem skierowane na północ. Gdy rozpoznanie lotnicze Rommla wykryło skupisko wojsk pancernych, jego sztabowcy doszli do wniosku, że siły te kierują się na południe. Ostatniej nocy przed atakiem wojska pancerne wyruszyły najpierw na południe, potem jednak zawróciły i po własnych śladach udały się na północ. Tam, w obszarze nazwanym „Martello", wszystkie czołgi ukryto pod „parasolami przeciwsłonecznymi", przypominającymi dziesięciotonowe ciężarówki. Osłony te wzniesiono tydzień wcześniej, by jeszcze bardziej wprowadzić przeciwnika w błąd. Aby ukryć wyjście wojsk pancernych z punktów „Murrayfield" i „Melting Pot", inżynierowie Barkasa zbudowali makiety pojazdów pancernych. Jako budulec posłużyły maty z włókna palmowego, które krajowcom zastępowały łóżka. Natomiast ślady ruchów wojsk na północ usunięto zamiatając pustynię do czysta. Do świtu „Murrayfield" i „Melting Pot" wyglądały tak samo jak poprzedniego wieczoru, nadal udawały potężną armię pancerną czekającą na rozkaz wymarszu na południe. Prowadzonym na północy przygotowaniom do ofensywy towarzyszyły równie intensywne działania w sektorze południowym. Aby wprowadzić Niemców w błąd co do lokalizacji głównych sił operacji „Lightfoot" i przekonać Rommla, że powinien w porę przerzucić niektóre ze swoich dywizji, by usunąć zagrożenie, 27 września ludzie Ayrtona i Barkasa zbudowali trzydziestokilometrowy odcinek fałszywego wodociągu. Operacja otrzymała kryptonim „Diamond" („Diament"). Prace przebiegały dokładnie tak, jak przy budowie normalnego wodociągu. Najpierw saperzy wykopali rów o długości 8 km, następnie wzdłuż rowu ułożono „rurę" z czterogalonowych baryłek z benzyną. Jednak po zmroku baryłki przenoszono dalej, stary rów zakopywano i rozpoczynano kopanie nowego. Postępy budowy dokładnie kontrolowano, a by zgadzały się z tempem budowy prawdziwego wodociągu. Aby jeszcze bardziej wyprowadzić Niemców w pole, wszystkie okoliczności miały wskazywać na to, że ostateczny termin ukończenia budowy przypada najwcześniej na dwie doby po godzinie „zero". Zbudowano także trzy fałszywe stacje pomp, kilka „zbiorników napowietrznych", kilka „stacji napełniania kanistrów" i jeden płytki „zbiornik retencyjn y"- Niedaleko „punktów napełniania kanistrów" poustawiano fałszywe pojazdy, a z powietrza można było nawet dostrzec „ludzi napełniających pojemniki wodą". Na c ałym tym obszarze odbywał się także prawdziwy ruch kołowy, o natężeniu wystarczającym, by sprawić wrażenie, że wodociąg jest jak najbardziej prawdziwy. Oczywiście, przeprowadzenie ataku z kierunku południowego wymagało ogromn ych ilości zaopatrzenia. Na południowym krańcu „wodociągu" zbudowano więc
120
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
„skład zaopatrzeniowy", który otrzymał kryptonim „Brian". Na terenie składu znajdowało się blisko 700 „piramid", sprawiających wrażenie, że zawierają 9000 ton amunicji, benzyny i ropy, zapasów żywności i sprzętu inżynieryjnego. Następnie inżynierowie wprowadzili na ten teren „trzy i pół pułku artylerii polowej". Widoczne pod siatkami maskującymi lufy dział, w rzeczywistości były słupami telegraficznymi. Tutaj jednak zastosowano podwójny podstęp. Pozwolono, by kamuflaż zużył się w sposób naturalny, umożliwiając nieprzyjacielowi zorientowanie się w oszustwie, dzięki czemu przestał on zwracać uwagę na te pozycje. Następnie, tuż przed atakiem, fałszywe działa zastąpiono prawdziwymi, z najprawdziwszą obsługą. Przez cały dzień żołnierze leżeli w absolutnej ciszy, w bezruchu. Gdy Montgomery dał wreszcie rozkaz do przeprowadzenia od południa niewielkiego ataku, by nadać operacji „Bertram" pozory realności, lekceważone przez Niemców działa przemówiły. Plan „Bertram" został przeprowadzony bez większych potknięć. Budowa „wodociągu" w sektorze południowym nie została jeszcze ukończona, a ponieważ wszystko wskazywało na to, że siły uderzeniowe nadal znajdują się w punktach „Murrayfield" i „Melting Pot", przygotowane do uderzenia na sektor południowy, Niemcy mogli założyć, że w najbliższej przyszłości nic im nie grozi. Na północy widać było jedynie koncentrację dużej liczby trzy- i dziesięciotonowych ciężarówek. W rzeczywistości jednak w okolicy czaił się cały korpus pancerny, gotowy w każdej chwili ruszyć do akcji, a pod palącym słońcem pustyni ukrywała się piechota. Jeżeli gdzieś przerwana została cisza radiowa lub tuman pyłu wzniósł się ku niebu spod gąsienic czołgu, to mogło się to wydarzyć tylko na południu. Fizycznym metodom wprowadzania przeciwnika w błąd towarzyszyła równie nieprzenikniona mgła operacji werbalnych. Wild systematycznie budował wiarygodność kontrolowanych przez siebie agentów niemieckich, pozwalając im na przekazywanie niemieckim kontrolerom dobrze wybranych, cennych informacji. Do Waszyngtonu wysyłano całkowicie prawdziwe meldunki, szyfrowane „Czarnym kodem", informujące o przyjeżdżających konwojach i ich ładunkach, oraz równie prawdziwe raporty mówiące o tym, jak bardzo Brytyjczycy są zaniepokojeni sytuacją społeczną w Indiach. Prawdziwym raportom towarzyszyły jednak fikcje „Bertrama", kierujące uwagę Rommla ku południowemu krańcowi frontu Alamejn. Realizację planu „Bertram" zakończono 21 października. Czy był skuteczny? Wszystko wskazywało na to, że tak, ponieważ zarówno „Ultra", jak brytyjskie służby „ Y" informowały, że Rommel jest co prawda niespokojny, ale niczego nie podejrzewa. Szef sztabu Rommla, generał Fritz Bayerlein, wypowiadał się później na temat źródeł powodzenia tego podstępu. Przyznał, że Montgomery wspaniale skoordynował wykorzystanie ogromnej liczby prostych w zasadzie środków, które przekonały Niemców, że uderzenie nastąpi z sektora południowego, podczas gdy w rzeczywistości uderzył z północy. Bayerlein stwierdził też, że niemiecki wywiad dał się całkowicie oszukać, a najwyższe dowództwo wojsk niemieckich nie otrzymało żadnego ostrzeżenia co do rzeczywistego czasu lub miejsca natarcia. O ile jednak Niemcy byli nieświadomi zamiarów Brytyjczyków, to dzięki „Ultrze" wszystkie plany Rommla były na bieżąco ujawniane, a do Montgomery'ego i A-Force dochodziły pełne informacje na temat reakcji Rommla na plan „Bertram" i wiele innych danych. „Ultra" osiągnęła już wysoką sprawność, a cała łączność między Rommlem a OKW i Comando Supremo w Rzymie była z konieczności prowadzona drogą
ELALAMEJN
121
radiową i z wykorzystaniem „Enigmy". Gdyby dowództwo niemieckie i włoskie zdecydowało się położyć w Afryce kabel telefoniczny, być może historia wojny potoczyłaby się inaczej. Państwa „osi" tak jednak nie postąpiły, a kable, ułożone przez Włochów jeszcze przed wojną na dnie morza, zostały wyciągnięte na powierzchnię i przecięte. „Ultra" dostarczała Montgomery'emu bardziej szczegółowego obrazu posunięć nieprzyjaciela, niż jakikolwiek generał kiedykolwiek otrzymał w tej wojnie. Montgomery oraz jego wywiad i sztaby operacyjne wiedzieli wszystko o stanie i rozlokowaniu Afrikakorps, znali stan zaopatrzenia armii niemieckiej, terminy wyjścia w morze i trasy konwojów zaopatrujących Rommla, mieli spisy wiezionych przez nie towarów, znali liczebność i stan jego czołgów, lotnictwa, a nawet szczegóły dotyczące stanu zdrowia i umysłu samego dowódcy*. Można więc zaryzykować twierdzenie, że w dłuższej perspektywie czasu to „Ultra", a nie „Bertram" czy „Lightfoot", stanowiła czynnik decydujący o zwycięstwie w wojnie w Afryce Północnej. Afrikakorps przestał być elitarny, chociaż nadal stanowił potęgę zdolną do zadania poważnych strat, a nawet klęski armii Montgomery'ego. Najsłabszym punktem armii niemieckiej było zaopatrzenie z Włoch, a „Ultra" ujawniła wszystko, co Brytyjczycy musieli wiedzieć, by przeciąć tę trasę niemal definitywnie. Po uzyskaniu zgody Churchilla, który miał ostatnie słowo we wszystkich sprawach dotyczących „Ultry", Montgomery zażądał przeprowadzenia kampanii lotniczej i morskiej na nie spotykaną dotychczas skalę, przeciwko konwojom zaopatrzeniowym Rommla. Żądanie Montgomery'ego zostało spełnione, i w sierpniu 30% zaopatrzenia Rommla wylądowało na dnie morza. We wrześniu historia się powtórzyła, a w październiku armia Rommla straciła aż 40% zaopatrzenia. Oddziały, czołgi, działa, uzbrojenie, zaopatrzenie medyczne, a przede wszystkim benzyna, zamiast na pustynię, trafiały na dno morza. Mussolini**, który był odpowiedzialny za zaopatrzenie Rommla, stwierdził w swoim memorandum, nieco jednak za późno, że jeżeli statki będą zatapiane w dotychczasowym tempie - 55 do 80 tysięcy ton miesięcznie - to w ciągu sześciu miesięcy z włoskiej marynarki handlowej ocaleją jedynie kutry rybackie. Konsekwencje brytyjskich operacji na Morzu Śródziemnym były dla Afrikakorps katastrofalne. Meldunek dostarczony przez „Ultrę" 19 października 1942 roku - cztery dni przed dniem „zero" operacji „Lightfoot" - zawierał informację, że przy obecnej racji pół kilograma chleba dziennie na żołnierza, zapasów wystarczy na trzy tygodnie. Braki opon i części zamiennych były tak dotkliwe, że co trzeci pojazd Rommla stał w warsztacie przez dwa tygodnie. 8. Armii, której siłę bojową oceniano na 195 tysięcy żołnierzy, Rommel mógł przeciwstawić jedynie 50 tysięcy Niemców 1 54 tysiące Włochów. Brytyjczycy mieli więc znaczną przewagę. Co gorsza, armię Osi dziesiątkowały choroby, a amunicji wszelkiego typu starczyłoby tylko na dziewięć dni walki. W miesiąc po tym, jak Brytyjczycy przechwycili szczególnie alarmujące informacje n a temat rozpaczliwej sytuacji Afrikakorps, Rommel zdecydował się opuścić front ski T ^ ° a ł y t e k S ' P o ś w i e c o n y działaniom w Afryce Północnej przebija się (typowe dla części literatury brytyjr ó ^ . S ? r o w a d z a n i e przeciwników do niemal bożyszcza Rommla i niemieckiego Korpusu Afryka. Byli tam wnież Włosi, którzy odgrywali poważną rolę, a niemiecki DAK stanowił część niemiecko-włoskiej (lub wło,, °"niemieckiej) Armii Pancernej (przyp. T.R.). Nie Mussolini osobiście, ale dowództwo włoskiej marynarki wojennej (Supermarina) (przyp. T.R.).
122
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
Alamejn i powrócić do Niemiec, by osobiście wyjednać u Ftihrera lepsze zaopatrzenie, a także poddać się leczeniu. Podjął tę decyzję w oparciu o prognozy Fremde Heere West*. Szef tej organizacji, zajmującej się zbieraniem i analizą informacji wywiadowczych, wysłał do kwatery Rommla swojego oficera z informacją, że według danych wywiadowczych ze wszystkich możliwych źródeł, 8. Armia jeszcze przez kilka tygodni nie będzie w stanie przypuścić żadnego ataku. Dopiero po takim zapewnieniu Rommel zdecydował się wyjechać - i po raz drugi opuścił swoją armię w przededniu ofensywy brytyjskiej. Nie pierwszy i nie ostatni raz został wprowadzony w błąd przez FHW. Działalność tej organizacji, której znaczenie w prowadzeniu zwycięskiej wojny było równie wielkie dla Hitlera, jak i jego generałów, stało się przedmiotem śledztwa, prowadzonego przez Gestapo. W rezultacie kilku wysokich rangą funkcjonariuszy FHW zakończyło życie na szubienicy za zdradę. Ale to nie zdrada była przynajmniej w owym czasie - przyczyną dezinformacji. Tym razem był to efekt kampanii prowadzonych przez A-Force i LCS. Wywiad FHW był jedną z najważniejszych - i najbardziej narażonych na dezinformację - służb działających w łonie Wehrmachtu. Ironia losu sprawiła, że służbę tę utworzono, by chroniła najwyższe dowództwo armii niemieckiej właśnie przed dezinformacją. Do sztabu oddziału, który mieścił się na plantacji modrzewi w Zossen pod Berlinem, docierały najważniejsze zdobycze rozbudowanych i kosztownych tajnych służb. Wszystkie plany, opracowywane przez OKW, w dużej mierze zależały od dokładności opinii FHW. Gdyby więc FHW dało się oszukać, to było wielce prawdopodobne, że oszukać można także całe najwyższe dowództwo armii niemieckiej. Zadanie FHW polegało na analizowaniu masy skomplikowanych i fragmentarycznych danych wywiadowczych i konsolidowaniu ich w kilka chłodnych akapitów skoncentrowanej informacji. Co ważniejsze, celem tej analizy było oddzielenie prawdy od informacji fałszywych, które trafiały przez cały czas do rąk pracowników FHW. Późnym latem 1942 roku wywiad FHW stanął wobec niezwykle skomplikowanego problemu wywiadowczego: jakie były dalsze plany Brytyjczyków i Amerykanów w Afryce? Informacje, dostarczane przez dziesiątki różnych źródeł wskazywały na to, że Brytyjczycy uderzą w kierunku na zachód od El Alamejn, natomiast Amerykanie wydawali się prowadzić przygotowania do inwazji na porty Afryki Północnej. Przypuszczenia te pokrywały się z rzeczywistymi planami aliantów. Podczas wczesnych etapów operacji luki w systemie bezpieczeństwa były tak duże, że aż trudno uwierzyć, by wywiad FHW miał jakiekolwiek trudności ze zdobyciem tych informacji. Ku oburzeniu dowódców najwyższej rangi po obu stronach Atlantyku, cały Waszyngton z zapałem plotkował o nieuchronnym desancie alianckim. W ramach pierwszej większej misji OSS amerykańscy agenci, nieudolnie udający konsulów, urzędników ambasad i strażników misji dyplomatycznych, całymi tuzinami schodzili z pokładów statków i samolotów w każdym porcie Afryki Północnej od Tunisu po Dakar, oczywiście pod czujnym okiem opłacanych przez Niemców agentów. Co gorsza, 2 października 1942 roku niemiecka stacja nasłuchu radiowego, monitorująca rozmowy radiotelefoniczne, namierzyła rozmowę między oficerem gaullistowskiego wywiadu w Londy* Fremde Heere West (FHW) - Obce Wojska Zachód; oddział niemieckiego wywiadu pracujący na kierunku zachodnim i południowym. FHW oraz FHO (Fremde Heere Ost) wchodziły w skład niemieckiego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) (przyp. T.R.).
EL ALAMEJN
123
nie a dyplomatą Wolnej Francji w Waszyngtonie, prowadzoną bez zastosowania jakichkolwiek środków bezpieczeństwa. Nasłuch ujawnił, że po operacji, którą nazwano „Torch", alianci planowali założenie kwatery głównej w Algierze. Jakby tego nie było dosyć, inny oficer gaullistowskiego wywiadu, niejaki Clamorgan, podróżujący z Lizbony do Tangeru, zginął w katastrofie lotniczej pod Kadyksem. Fale wyrzuciły zwłoki na plażę, a znalezione przy nich dokumenty dostały się w ręce wywiadu hiszpańskiego, który przekazał je Niemcom. Treść tych dokumentów również wyraźnie wskazywała na szczególne zainteresowanie aliantów Algierem. Operacja „Torch", przynajmniej w swojej początkowej fazie, nosiła w sobie wszystkie znamiona katastrofy, którą zakończyła się operacja „Menace" („Groźba") - podjęta przez aliantów nieudana próba zdobycia portu Dakar. Dziwny splot okoliczności sprawił jednak, że informacje o operacji „Torch", w połączeniu ze wszystkimi działaniami dezinformacyjnymi, zmierzającymi do ochrony tajemnic operacji „Lightfoot", wprowadziły FHW w stan zupełnego zamroczenia. Według publikowanych przez wywiad niemiecki raportów, armie brytyjskie i amerykańskie nie posiadały wystarczającej liczby żołnierzy ani sprzętu, by przeprowadzić takie ekspedycje. Montgomery nie mógł atakować bez znacznych posiłków, które jeszcze nie dotarły na miejsce. Co więcej, Churchill wydawał się poświęcać więcej uwagi rebelii w Indiach i zagrożeniu brytyjskich pól naftowych w Persji i Iraku przez armię niemiecką niż nowej ofensywie w Afryce Północnej. Niemcy mieli też dowody na to, że duża armia brytyjska przekroczyła w ciągu ostatnich kilku tygodni rzekę Jordan, kierując się na wschód. Plotki głosiły też, że być może alianci są wystarczająco silni, by dokonać skoku przez Atlantyk, a potem przez Zatokę Biskajską, i wziąć Dakar, w owym czasie okupowany przez niewielkie siły francuskich wojsk kolonialnych. Ale Amerykanie wydali czterdzieści milionów franków na działalność sabotażową i propagandową w Senegalu - twierdziły raporty, tym razem całkiem zgodnie z prawdą - o wiele więcej, niż gdziekolwiek indziej w Afryce. Do Senegalu przyjeżdżało więcej agentów niż w jakiekolwiek inne miejsce, a łączność radiowa z Ameryką nasilała się z każdym dniem. Czyż Brytyjczycy nie usiłowali już raz zdobyć Dakaru? Nawet Kriegsmarine kiedyś planowała zdobycie tego portu. Jeżeli zaś chodzi o inne tajne działania w pozostałych portach Afryki Północnej, to specjalistom z FHW wydawało się, że nasilenie operacji w Senegalu było sztuczne, a ich głównym celem była dezinformacja. Także dokumenty znalezione przy zwłokach Clamorgana mogły być podrzucone. Co więcej, nic nie wskazywało na jakiekolwiek przygotowania do ofensywy na froncie pod El Alamejn. Wywiad FHW był przekonany, że możliwości Brytyjczyków w Afryce Północnej ograniczały się do prowadzenia zaczepnej obrony do listopada lub grudnia, kiedy to nadchodząca pora deszczowa spowodowałaby przerwanie wszystkich działań aż do wiosny. Takie właśnie opinie wywiadu docierały do Rommla, a ten usiłował znaleźć w nich serlb - Niepokoił się, jego Fingerspitzengefiihl - szósty zmysł - mówił mu, że szyu e J się coś niedobrego, ale nie był pewien, co. Dlatego popełnił duży błąd, który °kazał się tragiczny w skutkach: rozdzielił swoje siły pancerne, składające się z cztere ch dywizji (pięćset czołgów). 15. dywizja pancerna i dywizja pancerna „Littorio" stanęły na północy, na wprost stacji El Alamejn, natomiast 21. dywizja pancerna i dyWizja pancerna „Ariete" zostały ustawione na pozycjach dokładnie naprzeciwko osi fałszywego zagrożenia z południa. Następnie Rommel rozlokował niemiecką 90. dyWl zję lekką i włoską dywizję „Triest" na tyłach sektora północnego i przekazał doif
124
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
wództwo generałowi Georgowi Stumme, człowiekowi w podeszłym wieku, choremu na serce. Sam Rommel również poważnie zachorował. Jego stan był tak ciężki, że żołnierze wnosili go na rękach do samochodu, a ból nie dawał mu spać. Pomimo choroby, z pewnością pozostałby pod El Alamejn, gdyby tylko wiedział, że brytyjski atak jest nieunikniony. Ponieważ jednak plany te nie były mu znane, „z ciężkim sercem" opuścił Afrykę 23 września, czyli dokładnie miesiąc przed godziną „zero" operacji „Lightfoot". Pierwszym przystankiem w tej podróży był Rzym, gdzie spotkał się z Mussolinim, by oświadczyć, że „...jeżeli nie otrzymamy zaopatrzenia przynajmniej w takiej ilości, jakiej żądaliśmy, to będziemy musieli opuścić Afrykę Północną". Następnie poleciał do kwatery Hitlera w rosyjskiej Winnicy, gdzie zjawił się dokładnie w tym samym czasie, gdy Fiłhrer dymisjonował generałów na prawo i lewo za - jak sądził - niewykonanie jego rozkazów na Kaukazie. Rosjanie zatrzymali Niemców pod Stalingradem, tak jak Anglicy - Rommla pod El Alamejn. Hitler cierpiał na nadciśnienie i uporczywe biegunki, a jego euforyczne przekonanie, że Armia Czerwona została zniszczona, powoli się rozwiewało, w miarę jak zaostrzała się rosyjska zima. Mimo to wykrzesał z siebie dość energii, by kordialnie powitać Rommla. Będący dalekowidzem Hitler włożył okulary, by dokładnie widzieć mapy, na których Rommel objaśniał mu sytuację pod El Alamejn. Generał poruszył następnie kwestię zaopatrzenia. Tutaj, jak oświadczył, sytuacja była niemal katastrofalna. Tylko w pierwszym tygodniu września Brytyjczycy zatopili siedem statków z zaopatrzeniem, w tym trzy tankowce. Rommel podejrzewał Włochów o zdradę lub przynajmniej o przecieki ważnych informacji, co znaczyło mniej więcej to samo. Swoje położenie pod względem dostaw paliwa, amunicji i świeżych oddziałów określił jako rozpaczliwe, i stwierdził, że mogło go uratować jedynie utrzymanie dostatecznego i ciągłego zaopatrzenia. Hitler, zamiast jak zwykle zareagować na takie oświadczenie wściekłością, powiedział: „Nie martw się, pragnę zapewnić Afryce całe potrzebne wsparcie. Bez obaw, dostaniemy Aleksandrię". Długo opowiadał o nowych promach morskich, które szybko dostarczą Rommlowi zaopatrzenie, o nowych myśliwcach, nowych czołgach, nowych moździerzach wielolufowych - uzbrojeniu lepszym, niż kiedykolwiek mieli Brytyjczycy. Mówił także o nowej, tajnej broni, która charakteryzowała się taką siłą rażenia, że potrafiła „zdmuchnąć człowieka z konia na odległość dwóch mil". Miał na myśli bombę atomową. Po zakończeniu spotkania, Hitler prosił Rommla, by dobrze odpoczął. Rommel poleciał do Wiener Neustadt w Austrii, skąd przewieziono go samochodem na leczenie do położonego w górach Semmeringu. Przybył tam 6 października 1942 roku, wciąż najwyraźniej nieświadomy zbliżającej się alianckiej ofensywy. Gdy jednak jego kabriolet powoli piął się pod górę krętą, alpejską drogą, Rommel wygłosił uwag?/ która świadczyła o tym, że nie ufał już w pełni Hitlerowi. „Zastanawiam się, czy [Hitler] przypadkiem nie powiedział mi tego wszystkiego, żebym siedział cicho" - rzekł do żony. Hitler był natomiast rozczarowany wyraźnym defetyzmem Rommla. „Tak naprawdę, uważam, że nie należy pozostawiać żadnego człowieka tak długo na tak ważnym stanowisku. Może stopniowo zacząć tracić panowanie nad sobą... - stwierdził Hitler. - Podobne wrażenie odniósł Góring. Uważa on, że Rommel stracił całe swoje opanowanie". Stosunki między Hitlerem a Rommlem zaczęły się psuć.
H ALAMEJN
125
Wieczorem 23 października 1942 roku zachód słońca był wyjątkowo piękny; niebo najpierw pokryło się złotem, a potem nad pustynią zapadł liliowy zmrok. Wzdłuż całego frontu pod El Alamejn zapadła martwa cisza, czasami tylko przerywana szczeknięciem dzikiego psa czy sykiem wystrzelonej rakiety oświetlającej. W niemieckim sztabie, ukrytym w wąwozie ciągnącym się na zachód od Tel-el-Eisa, nic nie wskazywało na to, że tej nocy nastąpi atak armii brytyjskiej. Generał Stumme jadł wraz ze swoim sztabem kolację przy rozstawionym na kozłach stole. Pieczyste było smaczne ktoś tego dnia upolował gazelę. Dokładnie o godzinie 21.40 niebo na wschodzie rozświetlił największy huragan ognia, jaki zdarzył się od początku wojny. Wystarczyło kilka sekund, by pierwsze podmuchy dotarły do stołu Stummego. Rozpoczęła się operacja „Lightfoot". Już samo natężenie ognia świadczyło o tym, że nie był to typowy ostrzał artyleryjski; co minutę eksplodowały tysiące pocisków. Stumme był zszokowany i zaskoczony, podobnie jak wszyscy jego dowódcy dywizji i oficerowie wywiadu. Przecież nic nie wskazywało na to, by Brytyjczykom udało się zebrać i ukryć w sektorze północnym tak potężną artylerię. Nie było też właściwie podstaw, aby sądzić, że przygotowywali jakikolwiek atak, nawet z kierunku południowego. W ciągu kilku minut od rozpoczęcia ostrzału artyleryjskiego w sektorze północnym, generał dowodzący 21. dywizją pancerną zameldował przez telefon, że Brytyjczycy przypuścili także od południa albo atak zasadniczy, albo coś, co taki atak przypominało. Inne meldunki, docierające do Stummego, jeszcze bardziej utrudniły lokalizację głównych sił nieprzyjaciela, ponieważ ostrzał rozpoczął się wzdłuż całego frontu, by później stopniowo koncentrować się na kierunku północnym. Wkrótce pojawiło się następne zagrożenie. Posterunki obserwujące wybrzeże Morza Śródziemnego tuż za niemiecką linią frontu meldowały, że okręty wojenne, wspierane przez silne formacje bombowców, rozpoczęły ostrzeliwanie obsadzonego przez 90. dywizję lekką odcinka od El Daba po Sidi Abd-el-Rahman. Brytyjska ciężka artyleria ostrzeliwała niemieckie pozycje, a torpedowce pływały wzdłuż brzegu, kładąc zasłonę dymną, spoza której - jak meldowali obserwatorzy - dochodziły odgłosy jak w czasie prowadzonego na wielką skalę desantu morskiego. W powietrzu czuło się spaliny, słychać było ryk silników, grzechot łańcuchów kotwicznych, głosy ludzi wydających komendy przez głośniki, a zawieszony w powietrzu ognisty deszcz rakiet oświetlał plaże. Stumme zareagował natychmiast; wysłał na teren domniemanego uderzenia pułk odwodowy 90. dywizji lekkiej, by przy pomocy dywizjonów bombowych 1 myśliwskich uniemożliwić próbę alianckiego desantu na tyłach wojsk niemieckich. Artyleria i czołgi rozpoczęły systematyczny ostrzał wód przybrzeżnych. Ale gdy zasłona dymna w końcu opadła, oczom Niemców ukazało się tylko kilka tratw, bezwładnie kołyszących się na falach. Desant okazał się podstępem, w którym Brytyjczycy po raz pierwszy użyli swojej nowej broni: dezinformacji dźwiękowej i zapachowej. Odgłosy bitwy zostały odtworzone z nagrań przez wzmacniacze, ustawione w pobliu brzegu. Rakiety oświetlające były wystrzeliwane automatycznie. Zapach spalin Pochodził z umieszczonych na tratwach kanistrów. Fortel ten Brytyjczycy zastosowa" jeszcze wiele razy, zawsze z tym samym skutkiem. Stumme dał się oszukać. Wyprowadził z pola bitwy jedną ze swoich najlepszych dywizji. O świcie w kwaterze Stummego nadal nie wiedziano, co Brytyjczycy właściwie Zamierzają. Ogień artyleryjski zniszczył niemiecką sieć telekomunikacyjną. Stumme
126
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
postanowił osobiście dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja, wsiadł do opancerzonego transportera półgąsienicowego i udał się do sztabu 90. dywizji lekkiej. Nie dotarł jednak do celu. W rejonie Wzgórza Nr 21 w sektorze północnym, jego wóz dostał się pod ogień brytyjskich dział przeciwpancernych i karabinów maszynowych. Stumme spadł z samochodu i zmarł na zawał serca. Afrikakorps nie miał już dowódcy. W południe OKW otrzymało wiadomość o jego śmierci. Dokładnie o tej samej godzinie generał Montgomery siedział w swojej przyczepie zaparkowanej na brzegu morza w Burg-el-Arab, niedaleko El Alamejn, i spokojnie czytał otrzymaną przed chwilą depeszę „Ultry", zawierającą wiadomość o śmierci generała Stummego, pełniącego obowiązki dowódcy Afrikakorps*. Bertram i „Ultra" triumfowali. W góralskiej chacie Rommla we wsi Semmering, położonej wysoko w Alpach austriackich, zadzwonił telefon. Feldmarszałek Keitel dzwonił z kwatery głównej Fuhrera, którą właśnie przeniesiono z powrotem do Gierłoży w Prusach Wschodnich. Keitel poinformował Rommla, że Brytyjczycy właśnie rozpoczęli pod El Alamejn silne uderzenie, a Stumme zaginął, prawdopodobnie już nie żyje. Spytał, czy stan zdrowia pozwoli mu na natychmiastowe objęcie dowództwa. Od godziny 14.00 w Wiener Neustadt miał czekać na niego Heinkel III, gotowy do drogi. Rommel odpowiedział, że będzie gotów za godzinę. Keitel poprosił go jednak, by zaczekał na następną wiadomość. Telefon zadzwonił ponownie o północy. Tym razem sam Hitler pytał Rommla, czy czuje się na siłach powrócić do Afryki. Gdy ten odpowiedział, że czuje się świetnie, Fiihrer stwierdził, że ma obowiązek go prosić, by powrócił do Afryki i przejął dowództwo. Dwudziestego czwartego października w południe Rommel wylądował na lotnisku Ciampino pod Rzymem. Wiedział już, że żaden z nowych rodzajów broni, obiecanej przez Hitlera, nie dopłynął do Afryki, a dostawy zaopatrzenia były o wiele mniejsze od tych, jakich żądał od OKW i Comando Supremo. O tym, jak tragiczna jest sytuacja Afrikakorps, miał się jednak dopiero dowiedzieć. W Ciampino przywitał go generał Enno von Rintelen, niemiecki attache wojskowy ambasady w Rzymie, który poinformował go, że Brytyjczycy nadal posuwają się do przodu, a zapasy paliwa na całym froncie wynosiły tylko trzy racje na pojazd. Rommla dławiła gorycz. Bez dostaw jego armia nie miała szans. Zażądał od Rintelena, by zrobił wszystko, żeby jeszcze tej samej nocy wyszły w morze statki z dostawami paliwa i amunicji dla wojsk w Afryce Północnej. Potem wszedł do swego samolotu i odleciał do Derny w Libii. Tymczasem Rintelen powrócił do Rzymu i natychmiast spotkał się z głównodowodzącym armii niemieckiej w basenie Morza Śródziemnego i w południowo-wschodniej Europie, feldmarszałkiem Albertem Kesselringiem, który natychmiast przystąpił do działania. Najpierw zadzwonił do Mussoliniego, Duce zadzwonił z kolei do głównodowodzącego włoskiej marynarki wojennej: należy niezwłocznie załadować paliwo i amunicję na wszystkie wolne statki i wysłać je w drogę. Następnie Kesselring przesłał długą depeszę radiową do Rommla, informując go, że niewielki konwój, składający się z pięciu statków z amunicją i paliwem, powinien w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin przybić do jego portów zaopatrzeniowych. W swojej depeszy podkreślił, że statki powinny dotrzeć do celu bez przeszkód, bowiem nad całym morzem, od Sycylii po Afrykę Północną, unosiła się gęsta mgła. Maszyna Turinga rozszyfrowała * Gen. Stumme pełnił obowiązki dowódcy niemiecko-włoskiej Armii Pancernej (przyp. T.R.).
EL ALAMEJN
127
meldunek, który niemal w tym samym czasie trafił na biurko Winterbothama w Londynie, co do Rommla w Afryce. Od rozpoczęcia operacji „Lightfoot" Winterbotham nie schodził ze służby, pilnując, by wszystkie procedury zabezpieczające „Ultrę" były bezwzględnie przestrzegane. Istniało niebezpieczeństwo, że w ogniu walki dowódcy zmienią przepisy regulujące dostęp do tego źródła informacji. Teraz „Ultra" ujawniła próbę dostarczenia Rommlowi zaopatrzenia, najważniejszą w tej kampanii. Konwój trzeba było jakoś zatrzymać. Winterbotham stwierdził jednak, że w tym konkretnym przypadku będzie to niebezpieczne. Zgodnie ze stale obowiązującymi rozkazami, nie wolno było atakować okrętów nieprzyjaciela tylko na podstawie informacji uzyskanych przez „Ultrę". Przed rozpoczęciem jakiegokolwiek ataku należało wysłać w kierunku jednostki nieprzyjaciela samolot, w celu nawiązania kontaktu wzrokowego. Dzięki takim środkom ostrożności nieprzyjaciel był przekonany, że to rozpoznanie powietrzne (a nie dekryptaż) było przyczyną, dla której Brytyjczykom udawało się z taką dokładnością i tak często zatapiać wrogie jednostki. Gdyby pięć różnych statków, płynących różnymi trasami pod osłoną mgły, zostało równocześnie zaatakowanych, „Ultra" mogła znaleźć się w niebezpieczeństwie. Czy nie lepiej pozwolić, by statki dopłynęły do celu? Gdyby jednak Rommel dostał posiłki, mógłby oprzeć się operacji „Lightfoot", czy nawet odeprzeć ofensywę. Tylko jeden człowiek mógł podjąć decyzję, jak dalej postąpić. Tym człowiekiem był Churchill. Właśnie minęła północ z 26 na 27 października. Churchill przebywał w Cheąuers, i Winterbotham z własnego doświadczenia wiedział, że premier jeszcze nie śpi. Podniósł słuchawkę specjalnego, szyfrującego telefonu i przedstawił mu swój dylemat: co było ważniejsze, zwyciężyć Rommla czy chronić „Ultrę"? Churchill dość długo wahał się, rozpatrując różne rozwiązania. Wreszcie podjął decyzję. Należy zaatakować i zatopić statki. Tym razem Churchill wolał zaryzykować los „Ultry". W ciągu następnej godziny wysłano instrukcje na Maltę. Tuż po świcie 27 października, z lotnisk Luqa i Halfar wystartowało dwadzieścia samolotów Beaufort i Bisley. Pierwszy z włoskich statków, Proserpina, krył się we mgle, niedaleko Tobruku. Statek płynął pod silną eskortą. Wywiązała się walka, w której Brytyjczycy stracili sześć samolotów, ale Proserpina zatonęła. Następnie na północny zachód od Tobruku Wellingtony RAF wytropiły w świetle rakiet oświetlających tankowiec Tripolino. Statek zatopiono. Towarzysząca mu Ostia została storpedowana i zatonęła o świcie 28 października. Mniej więcej o tej samej porze eskadra Beaufortów natknęła się 96 kilometrów na północ od Tobruku na Zarę, którą samoloty storpedowały i zatopiły. Towarzyszący mu Brioni dotarł do Tobruku, ale został zatopiony przez amerykańskie Liberator y, zanim zdążył wyładować paliwo. Rommel wpadł we wściekłość. Właśnie gdy jego siły toczą najważniejszą i najtrudniejszą | itwę w tej kampanii, Brytyjczykom udaje się niemal w ciągu jednej nocy zniszcz yć statki wiozące mu zaopatrzenie. Domagał się natychmiastowej odpowiedzi, w jaki sposób Brytyjczykom udało się odnaleźć wszystkie te statki w gęstej, morskiej mgle? Miał poważne podejrzenia. 1 listopada wysłał do Kesselringa depeszę z żądaniem przeprowadzenia drobiazgowego śledztwa w poszukiwaniu źródła przecieku - niedyskrecja radiowa, zdrada Włochów, czy luki w systemie bezpieczeństwa „Enigmy", do tej pory nigdy nie kwestionowanym. Rozszyfrowany tekst depeszy trafił na biurko Winterbothama w Londynie. Stało się to, czego się najbardziej obawiał.
128
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
Menzies i Winterbotham bacznie przyglądali się narastającemu zagrożeniu dla „Ultry". Co można zrobić, by odwrócić podejrzenia Niemców? Winterbotham zaproponował jedyne możliwe rozwiązanie. Niech MI-6 w Kairze wyśle do nie istniejącej grupy agentów we Włoszech depeszę, zaszyfrowaną w taki sposób, aby Niemcy potrafili ją odczytać. Ma zawierać podziękowania za informacje o ruchach statków z Neapolu i obietnicę podwyżki pensji. Menzies zgodził się i wiadomość została wysłana około 2 listopada. Nasłuch łączności pomiędzy Kesselringiem a Rommlem wykazał, że zgodnie z planem depesza została przechwycona przez Niemców, którzy szybko rozpoczęli śledztwo. Na razie „Ultra" była bezpieczna. Od chwili gdy padły pierwsze strzały w bitwie pod El Alamejn, losy armii Rommla były przesądzone. Niemcy stali wobec większych i lepiej wyposażonych sił imperium, ich linie zaopatrzenia zostały przecięte, nie mieli dokładnych danych wywiadowczych, dniem i nocą nękały ich naloty bombowe, a każdy ważniejszy ruch natychmiast wykrywała „Ultra". Dla generała Rommla nie było już nadziei. W serii depesz skierowanych do Hitlera - i bez wyjątku przechwyconych przez „Ultrę" - Rommel ostrzegał, że nie ma już dość paliwa, by wycofać dwie niemieckie i cztery włoskie dywizje zmotoryzowane, które nieuchronnie dostaną się do niewoli. Zapasy amunicji były znikome i nawet czołgi z braku ropy nie mogły się wycofać zbyt daleko. Odpowiedź Hitlera dotarła do Montgomery'ego szybciej niż do Rommla, ponieważ jego „Enigma" była zepsuta - do mechanizmu dostał się piasek. Oficer łączności Rommla musiał prosić o retransmisję, która nastąpiła dopiero dwie godziny później. W tym czasie maszyna Turinga rozszyfrowała odpowiedź Hitlera, którą Montgomery otrzymał godzinę wcześniej niż Rommel. Jej treść brzmiała: Do Feldmarszałka Rommla: W sytuacji, w której się znalazłeś, nie ma innej możliwości, jak bronić się do końca i skierować do walki każdego żołnierza i każde działo. Podejmowane są największe wysiłki, by wam pomóc. Pomimo przewagi wroga, jego siły także muszą być na wy czerpaniu. Nie pierwszy raz w historii silna wola zatriumfuje nad większymi batalionami. Jeżeli natomiast chodzi o Twoich żołnierzy, możesz im pokazać, że nie ma innej drogi poza drogą do zwycięstwa lub śmierci. AdolfHitler
Gdy Rommel przeczytał depeszę, ogarnęła go rozpacz. Później napisał, że nawet najbardziej oddani żołnierze giną od bomb. Broń, paliwo, samoloty, posiłki - tylko to mogło pomóc. Ale nie słowa. „Ogarniająca nas gorycz ustąpiła, gdy zobaczyliśmy u naszych żołnierzy prawdziwego ducha wałki". Teraz jego wojsko ginęło, a on sam w liście do żony pisał: „Nocami leżę z otwartymi oczami, natężając mózg jak wyprowadzić moje oddziały z tego nieszczęścia. Czekają nas bardzo trudne dni, być może najtrudniejsze dla człowieka. Zmarli mają szczęście, dla nich jest już po wszystkim". Oczekiwana katastrofa nadeszła 4 listopada 1942 roku. Montgomery ostatecznie przerwał front. 5 listopada wojska Rommla rozpoczęły bezładny odwrót. Na szosie z El Alamejn do nowej pozycji w Fuka powstał ogromny korek o długości około 100 km. Noc była wyjątkowo ciemna, ale samoloty RAF oświetliły ją tysiącami rakiet, które zawisły nad pustynią jak ogromny kandelabr. O świcie 7 listopada sztab Rom-
EŁ ALAMEJN
129
mla dotarł do drutu okalającego lotnisko Fuka. Za sobą Niemcy widzieli ogromny, wznoszący się ku niebu tuman kurzu. Nadciągająca burza piaskowa zakryła obraz zniszczenia - wraki czołgów, ciężarówek, sanitarek, samochodów opancerzonych, poprzewracane namioty, wszystkie ogarnięte pożarem po nocnym nalocie. Kolumny dziesiątków tysięcy ludzi wlokły się pieszo przez pustynię. Zapasy benzyny wyczerpały się, oddziały nie miały więc innego wyboru, musiały jakoś wyjść z tego „kotła czarownic", pełnego ognia i kurzu. Według raportów, dostarczonych Rommlowi tego ranka, z ponad pięciuset wozów pancernych, którymi kiedyś dowodził, pozostało tylko dwanaście. To wszystko. Reszta sprzętu - wszystkie czołgi i samochody pozostały na placu boju, tam gdzie trafiły je pociski przeciwnika, rozbite i spalone, pozbawione gąsienic przez miny lub po prostu porzucone z braku paliwa. 15 listopada Rommel zdał sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. Udało mu się co prawda uratować resztki wojsk pancernych z totalnej zagłady, ale jego statki zaopatrzeniowe zostały zatopione. Co gorsza, alianci rozpoczęli inwazję Afryki Północnej w ramach operacji „Torch". Armia aliancka, tym razem składająca się głównie z Amerykanów, realizowała wielkie plany strategiczne Brooke'a, zajmując Casablankę, Algier i Oran. Eisenhower po raz pierwszy w swojej karierze dowodził działaniami bojowymi, co wywoływało szczere zaniepokojenie Brooke'a. Nie przeszkodziło to jednak w całkowitym zaskoczeniu Hitlera. Ten jednak zareagował z właściwą sobie szybkością i odzyskał strategiczną pozycję Osi w Afryce Północnej, zdobywając duży włosko-niemiecki przyczółek w Tunezji, do którego mógł się wycofać Rommel. Rommel przybył do Afryki, by sprawić Brytyjczykom nowożytną bitwę pod Kannami, ale przegrał tę batalię. Wymarzona Aleksandria i Kair leżały teraz daleko za nim, a jego straty były ogromne. 59 tysięcy jego żołnierzy zginęło w walce, zostało rannych lub zaginęło, wśród nich 34 tysiące Niemców. Stracił pięćset czołgów i czterysta dział. Jego ulubionej 21. dywizji pancernej skończyło się pod Mersa Matruh paliwo; czołgi stanęły w formacji „jeża", by walczyć do końca, ale załogi opuściły w końcu swoje pojazdy i wyszły pieszo z pułapki. Rommel, rozczarowany i wściekły na Fuhrera, postanowił opuścić swój punkt dowodzenia bez zezwolenia, by udać się samolotem do jego kwatery głównej. Chciał zmusić Hitlera, by zgodził się albo na właściwe wzmocnienie i zaopatrzenie wojsk, albo ich ewakuację, zanim zostaną schwytane w pułapkę i zniszczone. W liście do żony Rommel napisał: „Decyzja, czy przeżyję t? porażkę, leży w rękach Boga. Ciężki jest los pokonanych". Rommel przybył do Gierłoży w Prusach Wschodnich 28 listopada po południu. 0 godzinie 17.00 Fiihrer wezwał go do siebie. Spotkali się w zbudowanej głęboko pod ziemią sali konferencyjnej, dusznej i wilgotnej, z której Hitler rządził niemal całą Eu'opą. Atmosfera spotkania była zupełnie inna niż ostatnim razem, tuż przed atakiem rytyjczyków pod El Alamejn. Rommel napisał później, że panował tam „wyraźnie odczuwalny chłód". Rommel zaczął od opisania swojej obecnej sytuacji w Afryce, po czym skierował yskusję ku przyszłości. Nie przebierał w słowach; jeżeli armia niemiecka pozostanie w Afryce, zostanie zniszczona. Hitler wybuchł. „Sama wzmianka o kwestii strategiczne J podziałała na niego jak iskra na beczkę prochu" - zapisał Rommel. Hitler oskarżył go o defetyzm, a jego wojska o tchórzostwo. Jego furia wciąż rosła; ostrzegł Rommla, Ze: "•••generałów, którzy sugerowali takie rzeczy w Rosji (...) stawiano pod ścianą i rozstrzeliwano".
130
ŚRODKI SPECJALNE - POCZĄTKI, 1938-1942
Gniew Hitlera nie zbił Rommla z tropu. Generał przeciwstawił się zarzutom i stwierdził, że ocena bitwy o Afrykę Północną z perspektywy Prus Wschodnich nie jest możliwa. Jeszcze bardziej rozwścieczył Fiłhrera sugestią, by on sam, albo Keitel i Jodl pojechali do Afryki i osobiście przeprowadzili inspekcję wojsk. Tego najwyraźniej było Hitlerowi za wiele. Według raportu tajnych służb OSS, Fiihrer powiedział Rommłowi głosem pełnym pogardy: „Herr Generalfeldmarschall, niech pan skapituluje, jeżeli pan tak sobie życzy - od tego jest pan feldmarszałkiem. Jeżeli pan uważa, że nie jest już w stanie ciągnąć tego dalej [w Afryce], oznacza to, że pomyliłem się, dając panu stopień feldmarszałka. A teraz proszę się stąd wynieść!". Usłyszawszy te słowa Rommel zasalutował, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Ledwo jednak zamknął za sobą drzwi, Hitler wypadł za nim z sali i otoczył go ramieniem. „Proszę mi wybaczyć - powiedział. - Jestem dzisiaj bardzo zdenerwowany. Ale wszystko będzie w porządku. Proszę przyjść do mnie jutro, omówimy te sprawy spokojnie. Trudno nawet pomyśleć o tym, że Afrikakorps może zostać zniszczony". Następnego dnia Rommel ponownie stawił się u Hitlera, który oświadczył mu, że wysyła Góringa do Rzymu, by załatwił sprawę zaopatrzenia. Rommel opuścił kwaterę Hitlera i specjalnym pociągiem Góringa pojechał razem z nim do Rzymu, by zażądać od Mussoliniego i armii włoskiej podjęcia działań. Jednak po przyjeździe na miejsce Goring większość swojego czasu poświęcił na oglądanie obrazów i rzeźb, którymi miał nadzieję zapełnić swój pociąg. Na przyjęcie przyszedł ubrany w togę i wysadzane klejnotami sandały, z uróżowanymi policzkami i pomalowanymi na czerwono paznokciami u nóg. Nawet nie usiłował spotkać się z kimkolwiek w sprawach służbowych. Po trzech dniach Rommel postanowił, że skoro w Rzymie nie może nic zdziałać, bardziej przyda się w Afryce Północnej. Był zdegustowany zachowaniem Góringa, który wydawał mu się szalony, podobnie zresztą jak sam Hitler. „W czasie lotu powrotnego do Afryki zdałem sobie sprawę z tego, że straciliśmy teraz całe nasze zasoby - pisał później. - Uratowanie naszej armii przed zniszczeniem, spowodowanym na przykład jakimś szalonym rozkazem, będzie wymagać wszystkich naszych umiejętności". Rommel zrobił wszystko, by uniknąć klęski. Gdy dostał się od wschodu w kleszcze armii Alexandra, a od zachodu Eisenhowera, sprytnie ukrył się w Tunezji i tym samym szybko odzyskał szacunek Hitlera. „Lis Pustyni" jeszcze raz błysnął dawnymi umiejętnościami pod Kasserine, gdzie nagle wynurzył się z pustyni i zadał Amerykanom spore straty, które omal nie przerodziły się w totalną klęskę. Amerykanie dali się zaskoczyć przede wszystkim z powodu nieudolnego dowodzenia (Eisenhower zdymisjonował jednego dowódcę korpusu, generała Lloyda R. Fredendalla, oraz jednego dowódcę dywizji), ale także z powodu braku doświadczenia, które pozwoliłoby im stawić czoła weteranom z Afrikakorps. Amerykanie nie chronili też właściwie swojej łączności radiowej, natomiast Rommel, nauczony smutnym doświadczeniem, robił to dokładnie. Przed atakiem zarządził całkowitą ciszę radiową, a szef wywiadu Eisenhowera, brygadier E.T. Mockler-Ferryman i jego sztab założyli, że skoro nie otrzymali żadnego meldunku z „Ultry", to ataku nie będzie. Za ten błąd w ocenie sytuacji Mockler-Ferryman został zwolniony ze stanowiska i wysłany do Londynu. Zastąpił g brygadier Kenneth W.D. Strong z Królewskich Fizylierów Szkockich*, były attac 1
Royal Scots Fusiliers.
ELALAMEJN
131
wojskowy w Berlinie, utrzymujący bliskie kontakty z konspiratorami ze „Schwarze Kapelle". Strong miał pozostać u boku Eisenhowera do końca wojny. Porażka pod Kasserine nie tylko poważnie zaszkodziła reputacji Eisenhowera, ale także świadczyła o szkodliwości nadmiernego uzależnienia się od informacji z „Ultry". Był to błąd, który alianci mieli powtórzyć w przyszłości w północno-zachodniej Europie. Rommel spokojnie wycofał się spod Kasserine. Później podjął jeszcze jedną próbę wyrwania się siłą z alianckiej pułapki. 5 marca 1943 roku w Medenine w Tunezji zebrał swoją ukochaną 21. dywizję pancerną (którą odtworzył po listopadowej klęsce) i wymierzył silny cios armii Montgomer/ego. Ten otrzymał jednak w porę ostrzeżenie z „Ultry", zorientował się w sytuacji i zorganizował potężny ekran przeciwpancerny, załamując atak, zanim nieprzyjacielowi udało się przerwać jego linie. Rommel wycofał się, pozostawiając 52 ze swoich 140 czołgów, z którymi rozpoczął bitwę. Była to ostatnia z afrykańskich bitew Rommla. 7 marca 1943 roku na rozkaz Hitlera opuścił swój punkt dowodzenia. 10 marca Fiihrer przyjął go w Gierłoży. „Powinienem był pana słuchać wcześniej - powiedział. - Teraz Afryka jest stracona". „Czy naprawdę myśli pan, że wciąż jeszcze możemy osiągnąć pełne zwycięstwo, do jakiego zmierzamy? - zapytał Rommel, a Hitler odpowiedział: - Nie!". „A czy zdaje Pan sobie sprawę z konsekwencji porażki?". „Tak - odpowiedział Hitler. - Wiem, że konieczne jest zawarcie pokoju z jedną ze stron, ale nikt nie zawrze pokoju ze mną." Po tej uwadze Rommel opuścił Hitlera, przekonany, że jego klęska pociągnie za sobą upadek Niemiec. 7 maja 11. pułk huzarów - pierwsze „Szczury Pustyni" z 8. Armii, wkroczyły do Tunisu, a niedobitki Grupy Armii Afryka, w sile około 220 tysięcy Niemców i Włochów, poddały się wraz z całym dowództwem. Wojna w Afryce skończyła się. Kosztowała państwa „osi" ponad 600 tysięcy ludzi, 8 tysięcy samolotów, 6 tysięcy dział, 2,5 tysiąca czołgów, 70 tysięcy ciężarówek i statki o łącznej wyporności 2,4 miliona ton. Alianci stracili około 70 tysięcy ludzi. Było to pierwsze ze zdumiewających zwycięstw, które później miały być uwieńczeniem wspólnych operacji sił alianckich. Spośród warunków koniecznych do inwazji, wyliczonych przez Brooke'a, kilka już spełniono: Morze Śródziemne było otwarte dla bezpiecznej żeglugi, ustanowiono nowy front wzdłuż wybrzeży południowej Europy, stworzono nowe bazy powietrzne, z których można było atakować niemiecki przemysł zbrojeniowy od południa i zachodu. Okoliczności dowiodły, że Brooke miał rację, Marshall jej nie miał, a Eisenhower bardzo chciał ją mieć. Radość ze zwycięstwa odsunęła jednak te przemyślenia na potem. Jeszcze dziewięć miesięcy wcześniej alianci znajdowali się na krawędzi przepaści. Teraz mogli być pewni ostatecznego zwycięstwa, chyba że coś strasznego wydarzy się W „D-Day". Rommel śledził ostatnie dni Afrikakorps ze swojej wysokogórskiej willi w Semmering. Ogarnięty rozpaczą i żałobą po zniszczeniu ludzi i armii, których szczerze i głę°ko kochał, zdał sobie sprawę, że Niemcy stoją w obliczu klęski. Mniej więcej w tym Sa mym czasie odwiedził go przyjaciel, burmistrz Stuttgartu, dr Karl Strolin. W czasie e J wizyty Rommel usłyszał, być może po raz pierwszy w życiu, o istnieniu „SchwarZe Kapelle".
CZĘŚĆ II
Korzenie konspiracji 1934-1943 GEHLEN: Czy nie sądzi Pan, że to zdrada przesądziła o wyniku II wojny światowej? SIBERT: Myślę, że istniał jeszcze jeden, równie ważny czynnik. Złamaliśmy szyfry łączności waszego dowództwa, a wie Pan, że Brytyjczycy robili to od samego początku. Konspiratorów obarczono wielką winą za to, czego nie popełnili - wykorzystaliśmy ich, aby ochronić „Ultrę". GEHLEN: Jeżeli tak było, to od początku byliśmy bez szans. Rozmowa generała Reinharda Gehlena z generałem Edwinem L. Sibertem
Canaris Kontradmirał Wilhelm Franz Canaris, szef Abwehry, spędził pierwszy weekend września 1939 roku w swoim biurze przy Tirpitzufer 76/78, z którego okien rozciągał się widok na kasztany i lipy wzdłuż berlińskiego Tiergarten. W niedzielę 3 września wstał o świcie, aby przeczytać depesze nadesłane przez szefów rezydentur wywiadu z całego świata. Ale przed rozpoczęciem pracy wybrał się wraz ze swoim zastępcą, pułkownikiem Hansem Osterem na spacer po Tiergarten. Szli wzdłuż ścieżek do jazdy konnej, mijając po drodze kilku członków Sztabu Generalnego, którzy, wystrojeni niczym panowie wszelkiego stworzenia, odbywali swoje poranne przejażdżki. Canaris rozmawiał ze swoim towarzyszem o zbliżającym się światowym kryzysie, w ciągu bowiem najbliższych trzech godzin upływał termin brytyjskiego ultimatum dla Niemiec, w którym Wielka Brytania domagała się, aby Hitler wycofał swoje siły z Polski. Co zrobi Fuhrer teraz, gdy po jego blefie przeciwnik zażądał wyłożenia kart na stół? W piątek wieczorem Hitler wywrzeszczał swoją odpowiedź wysłannikowi Kancelarii: „Jeżeli Anglia chce walczyć przez rok, to ja będę walczył przez rok; jeżeli Anglia chce walczyć przez dwa lata, to będę walczył przez dwa lata... Jeżeli Anglia chce walczyć przez trzy lata, to ja będę walczył przez trzy lata..." Gość zauważył jednak, że wojowniczość Hitlera nie była przekonująca, a on sam był najwyraźniej zdenerwowany i spięty. Canaris również był pełen obaw. Właśnie skręcili w Rosengarten, gdzie stał ogromny marmurowy pomnik cesarzowej Augusty Wiktorii, pod którym natknęli się na hiszpańskiego attache wojskowego. „Naturalnie Niemcy przekalkulowali tę wojnę w najdrobniejszych szczegółach, z ostatecznym zwycięstwem włącznie" - stwierdził Hiszpan z wysokości końskiego grzbietu. „Nie przekalkulowali niczego" - odrzekł Canaris. Centrala Abwehry mieściła się w dwóch starych kamienicach z rozklekotanymi windami, które jadąc w górę grzechotały i obijały się o ściany szybu. Biuro Canarisa znajdowało się na czwartym piętrze i przypominało, zdaniem niektórych gości, gabinet jakiegoś szczególnie roztargnionego i zapracowanego wykładowcy. Na podłodze eżał stary perski dywan, z którym Canaris nie chciał się rozstać. Stare, dziewiętnastowieczne biurko z pięknymi okuciami z brązu poplamione było atramentem i nie czyszczone od lat. Na stojącej w rogu pryczy leżał stos starych wojskowych koców, a na nich - ulubieniec i wierny towarzysz Canarisa, jamnik Seppl. Na biurku stał model ekkiego krążownika Dresden i przycisk do papieru w kształcie symbolu Abwehry frzech małp, z których jedna uważnie słuchała z ręką przy uchu, druga spoglądała 2 uwagą przez ramię, a trzecia trzymała łapkę na ustach. Półki regałów uginały się
136
KORZENIE KONSPIRACJI 1934-1943
pod najnowszymi książkami i magazynami. W gabinecie wisiało kilka obrazów. Jeden z nich, podarunek od ambasadora Japonii, przedstawiał diabła, pozostałe były portretami poprzedników Canarisa na stanowisku szefa Abwehry. Za biurkiem wisiała fotografia wykonana w czasie wizyty Hitlera na pokładzie starego pancernika Schlesien, ostatniego okrętu, którym dowodził Canaris. Z tego miejsca Canaris kierował ogromną organizacją szpiegowską, która dostarczała Hitlerowi, Kwaterze Głównej i Sztabowi Generalnemu informacje zdobywane przez wywiad wojskowy, polityczny, gospodarczy i dyplomatyczny. Canaris kierował również pracą kontrwywiadu, wprowadzającego zamieszanie w szeregach wrogów Niemiec. Tuż po dziesiątej, jak tylko wrócili ze spaceru, adiutant przyniósł wiadomość, że brytyjski tajny wywiad MI-6 wysłał wszystkim swoim rezydenturom nowe hasło „Halabarda". Dla Canarisa był to sygnał, że Brytyjczycy uznali wojnę za nieuniknioną. Czas wlókł się niemiłosiernie. W południe włączył radio i ustawił wskazówkę potencjometru na londyńskiej BBC. Dokładnie o 12.15 z eteru dobiegł wysoki, przepełniony smutkiem głos premiera Neville'a Chamberlaina: Przemawiam do was z gabinetu przy Downing Street 10. Dzisiaj rano brytyjski ambasador w Berlinie wręczył rządowi Niemiec ostateczną notę zawierającą ostrzeżenie, że jeśli do godziny jedenastej rząd brytyjski nie otrzyma wiadomości, że Niemcy są gotowe do niezwłocznego wycofania swoich wojsk z Polski - nasze państwa znajdą się w stanie wojny. Muszę wam teraz oświadczyć, że nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi, w związku z czym nasza ojczyzna jest w stanie wojny z Niemcami...
Canaris wyłączył radio i polecił Osterowi, by nadał depeszę, informującą trzy tysiące mężczyzn i kobiet pracujących dla Abwehry o stanie wojny, panującym teraz między Niemcami a Wielką Brytanią i Francją. Następnie zarządził zebranie sztabu i po przejrzeniu rozkazów wojennych dla Abwehry, wypowiedział się na temat brytyjskich służb specjalnych, które teraz stały się jego głównym przeciwnikiem: Muszę was przed nimi ostrzec. Jeżeli niektórzy z was zaczną dla nich pracować, to najprawdopodobniej dowiem się o tym, gdyż, jak sądzę, mam takie możliwości. Zechcą zapewne wysłać o was zaszyfrowaną depeszę, a my - od czasu do czasu - możemy taki szyfr złamać. Wasze nazwiska pojawią się w aktach i rejestrach. To również nie jest najkorzystniejsze. Trudno też będzie przez dłuższy czas nie zauważyć takiej działalności. Wiem także, że [brytyjskie] służby specjalne będą was bardzo potrzebować - a jeśli chodzi o pieniądze, to chciałbym wam oświadczyć, że nie płacą dobrze za usługi, a przy najmniejszych wątpliwościach nie zawahają się, by was zdradzić...
To ostrzeżenie nie było potrzebne. Hierarchowie Abwehry byli absolutnie lojalni wobec swojego małego admirała. Komu jednak był wierny sam Canaris? Było to dziwne, ale uzasadnione pytanie, po ostrzeżeniu bowiem swojej Kolonne przed brytyjskimi służbami specjalnymi Canaris nakazał kilku najbardziej zaufanym współpracownikom, by pozostali po zebraniu, i przedstawił im parę własnych wniosków. Przede wszystkim oświadczył, że o ile klęska Niemiec w tej wojnie będzie miała tragiczne konsekwencje, to zwycięstwo Hitlera będzie jeszcze gorszą katastrofą. Dlatego Abwehrze nie wolno robić nic, co przedłużyłoby wojnę nawet o jeden dzień.
CANARIS
137
Była to zdumiewająca uwaga, zwłaszcza że wygłosił ją dowódca tajnych służb wywiadowczych niemieckiej Kwatery Głównej. W rzeczywistości Canaris już od dawna należał do grupy oficerów zdecydowanie sprzeciwiających się Hitlerowi i jego mesjanistycznym ambicjom co do Trzeciej Rzeszy. W miarę jak Hitler trzymał naród niemiecki coraz silniejszą ręką, krocząc niepowstrzymanie ku nowej wojnie światowej, ewoluowali oni od biernego oporu do aktywnej konspiracji przeciwko Fiihrerowi i partii nazistowskiej. Grupa ta przeszła do historii pod nazwą „Schwarze Kapelle", a Canaris był jednym z jej przywódców. Jako człowiek znający najgłębsze tajemnice Trzeciej Rzeszy i kierujący działalnością jej wywiadu i kontrwywiadu, rzeczywiście mógł poważnie zaszkodzić Hitlerowi i jego polityce. Dlatego już w ciągu pierwszych sześciu godzin stanu wojny z Wielką Brytanią usankcjonował działalność, którą bez przesady można nazwać zdradą*. Oster, który także był członkiem „Schwarze Kapelle", otrzymał polecenie, aby wysłać swojego młodego asystenta, majora Fabiana von Schlabrendorffa do hotelu „ Adlon", gdzie ostatni członkowie brytyjskiej misji dyplomatycznej szykowali się do wyjazdu. Schlabrendorff odszukał tam brytyjskiego attache wojskowego, pułkownika Dennisa Daleya, który akurat rozmawiał z szefem rezydentury MI-6 w Niemczech, majorem Francisem Foleyem. Schlabrendorff poinformował nieufnych Anglików, że już wkrótce wojskowa opozycja przeciwko Hitlerowi otworzy przez Watykan kanał łączności z rządem brytyjskim. Ostrzegł także przed dużym nalotem bombowym, którym Hitler chciał rozpocząć wojnę. Daley podziękował Niemcowi, życzył mu wszystkiego najlepszego i niezwłocznie przekazał wiadomości o tej rozmowie do Londynu. Tego samego ranka stacja radarowa przy ujściu Tamizy namierzyła samolot, który nie powinien był tam się znajdować. Właśnie gdy premier kończył wygłaszać ultimatum dla faszystowskich Niemiec, zawyły syreny, w niebo wzbiły się ogromne balony zaporowe, a załogi baterii przeciwlotniczych stawiły się na pozycjach. Cały Londyn zszedł do schronów przeciwlotniczych. Był to jednak fałszywy alarm. Obiekt zidentyfikowano jako francuski samolot kurierski, lecący do Londynu z nie zapowiedzianą misją. Tego dnia nad Anglią nie przeleciał ani jeden niemiecki samolot, a gdy ostrzeżenie Schlabrendorffa dotarło do Londynu, wywiad MI-6 uznał je za trik - jedną z wielu gróźb i kontrgróźb, wymienianych pomiędzy tajnymi służbami Wielkiej Brytanii i Niemiec w wojnie psychologicznej, która poprzedziła wypowiedzenie tej rzeczywistej. Dopiero po zakończeniu wojny główny oficer operacyjny Hitlera, generał Alfred Jodl wyjaśnił tę sprawę. Hitler rzeczywiście zamierzał pierwszego dnia wojny wysłać swoje bombowce nad Londyn. Jodl jednak przekonał go, by tego zaniechał. Jego zdaniem, nalot nie dawał żadnych konkretnych korzyści, mógł natomiast spowodować odwet n a Niemcach. Ostrzeżenie Canarisa było więc aktem dobrej woli. Canaris otrzymał nominację na szefa Abwehry w ostatnich dniach 1933 roku, a formalnie objął to stanowisko 1 stycznia 1934 roku, w dniu swoich czterdziestych siódmych urodzin. Był niskim, skrytym człowiekiem, nerwowym i ciągle spiętym; lekko Se plenił. Miał melancholijny wygląd, chodził zgarbiony, z rękami splecionymi za plecami. Cechowały go maniery pretorianina cesarza Wilhelma - był uprzejmy, szczery, ••R.).
anie działalności adm. Canarisa jako zdrady jest formułą przeniesioną z frazeologii hitlerowskiej (przyp.
138
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
życzliwy, ostrożny i twardy; potrafił rzucać swoimi błękitnymi oczami iście bazyliszkowe spojrzenia. Wykształcony i obyty w świecie, mówił językami potencjalnych wrogów Niemiec - Anglii, Francji i Rosji - oraz językami ich potencjalnych przyjaciół Hiszpanii i Włoch. Gdy rozpoczynał swoją odyseję, był już niemal całkiem siwy. Dziesięć lat później już nie żył, a świat został pożarty przez niemieckiego Feniksa. Wszystko, co pozostawił po sobie, to ludzie, którzy nie chcieli lub nie mogli mówić, plotki, półprawdy, kilka dokumentów wagi państwowej, córka i małomówna żona Erika, która dożywała swoich lat na wygnaniu w Hiszpanii, w willi użyczonej przez generała Franco, korzystając z emerytury, którą podobno zapewnił jej Allen Dulles, szef Centralnej Agencji Wywiadowczej*. Tajemnice Canarisa nie zostały nigdy całkowicie ujawnione. Opinii o nim było tyle, ilu ludzi zatrudnionych przez Menziesa do oceny jego dziwacznych, niezrozumiałych i skomplikowanych zachowań - opinii przypisujących mu wszystko, od homoseksualnej anglofilii po jezuicką rusofobię. Rzecznik tajnych służb brytyjskich, pułkownik Samuel Lohan uznał Canarisa za „nieskutecznego intryganta, zdradliwego sepleniącego pedała". Profesor sir John Wheeler-Bennett nazwał go „szarym lisem, ukrytym w norze przy Tirpitzufer". Generał Louis Rivet, główny przeciwnik Canarisa we Francji, nazywał go „linoskoczkiem", dodając posępną uwagę, że „nawet najlepsi linoskoczkowie też się zabijają". Generał Efisio Marras, włoski attache wojskowy, który większość wojny spędził w Berlinie, uważał, że Canaris jest „niezwykle inteligentnym człowiekiem, niemal całkiem pozbawionym skrupułów". Ernst Kaltenbrunner, szef Sicherheitsdienst**, elitarnego zakonu, który był prywatną armią Hitlera i śmiertelnym wrogiem Abwehry, krzyczał w czasie procesu Canarisa: „Udowodniłem, że Canaris popełnił najwyższą zdradę w najgroźniejszym możliwym wymiarze". Otto Skorzeny, przywódca SS, oskarżył go, że: „zdradzał Wielkiej Brytanii tajemnice wojskowe swojej ojczyzny, bezpośrednio i dobrowolnie, od samego początku do samego końca swojej kariery". Jodl poinformował Międzynarodowy Trybunał w Norymberdze, że Canaris: „służył wrogowi od wielu lat". Allen Dulles opisał go jako „jednego z najodważniejszych ludzi w historii - dżentelmena, patriotę i wizjonera Stanów Zjednoczonych Europy pod przywództwem Anglii, Francji i Niemiec". Nawet jeden z najbardziej zagorzałych krytyków „Schwarze Kapelle", generał Reinhard Gehlen, który w czasie wojny kierował hitlerowskim wywiadem na Wschód - Fremde Heere - i w zasadzie był sukcesorem Canarisa jako szef powojennego wywiadu niemieckiego, stwierdził, że o ile charakter Canarisa „...nawet teraz okryty jest cieniem niesławy", to „...obdarzony był [on] cechami intelektu, jakich nie posiadał żaden oficer od pierwszej połowy dziewiętnastego wieku..." Jaka jest prawda o tym tajemniczym człowieku? Być może jedynym z Niemców, który zbliżył się do prawdy, był baron Ernst von Weizsacker, sekretarz stanu niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i przypadkowy uczestnik konspiracji, który napisał: Jest jednym z najbardziej interesujących fenomenów naszych czasów, reprezentując typ, który ujawnił się i ukształtował w warunkach dyktatury, a stanowił połączenie bezintere* Central Intelligence Agency (CIA). ** Sicherheitsdienst (SD) - Służba Bezpieczeństwa.
CANARIS
139
sownego idealizmu i przebiegłości, w postaci szczególnie rzadko spotykanej w Niemczech. To byli ludzie o mądrości węży i czystości gołębi... Nie wiem, czy w jego żyłach naprawdę płynęła grecka krew, ale we wszystkich okolicznościach uchodził za przebiegłego Odyseusza. Nawet Hitler to zrozumiał, w przeciwnym wypadku nigdy nie powierzyłby wywiadu członkowi marynarki wojennej. Ale nigdy nie zajrzał mu prosto w serce. Nawet Gestapo... nie wiedziało, jakim był człowiekiem. Canaris posiadał dar pozwalający mu na zmuszanie innych do mówienia, podczas gdy sam nie musiał się odsłaniać. Niezwykle rzadko, przez bardzo wąską szczelinę można było dostrzec jego kryształowo czysty charakter, tę głęboko moralną i tragiczną stronę jego osobowości.
Po stronie brytyjskiej jedynie Menziesowi udało się - przy pomocy Winstona Churchilla i jego ministra spraw zagranicznych, Anthony'ego Edena - przeniknąć tę tajemnicę. Menzies był jednak bardzo powściągliwy w jakichkolwiek uwagach na temat swojego starego przeciwnika. Ograniczał się jedynie do stwierdzenia, że był on „cholernie odważny i miał cholernie mało szczęścia". Kariera i życie Menziesa pod wieloma względami były podobne do kariery i życia Canarisa. Obydwaj urodzili się w elitarnych rodzinach, w wieku intensywnego rozwoju i wzrostu ambicji nacjonalistycznych, i dwa razy w ciągu życia każdego z nich ich ojczyzny decydowały się na rozwiązanie problemów dynastycznych na drodze wojny. Obu powołano do służby w czasie pierwszego z tych wielkich zmagań. W czasie drugiego konfliktu obaj kierowali służbami wywiadowczymi swych państw. Canaris był trzy lata starszy od Menziesa. Urodził się w pierwszym dniu 1887 roku, w dużej, otoczonej murem willi przy jednej z wyłożonych kocimi łbami ulic w Aplerbeck, przedmieściu górniczego Dortmundu. Jego ojciec, podobnie jak ojciec Menziesa, był baronem przemysłu, właścicielem wielu kopalń i hut w tym regionie, matka zaś córką Wielkiego Leśniczego majątku Frankenwald, dóbr książąt Saxe-Coburg-Gotha. Rodzina Canarisa pochodziła z Włoch. Jego przodkowie przybyli do Niemiec w XVI wieku z Sali nad jeziorem Como, by osiąść w Bernkastel, wielkim ośrodku produkcji wina nad Mozelą, gdzie pracowali jako robotnicy w miejscowych winnicach. Jeden z Canarisów był podobno przodkiem Napoleona, a innym był Konstandinos Kanaris*, grecki admirał, którego okręty pokonały turecką flotę Kara Alego pod Chios, wyzwalając Grecję spod władzy Imperium Otomańskiego. W1789 roku niejaki Franz Canaris był szambelanem Rady Elektorów w Trewirze, jednej ze stolic Świętego Cesarstwa Niemieckiego. Był to dwór osobliwy, na którym „.. .szpiedzy i zamachowcy, zdrajcy i oszuści 0 kocim sprycie maszerowali czwórkami w długich pochodach, snując intrygi dynastyczne, religijne i polityczne". Na początku XIX wieku, gdy jeden z Canarisów ożenił S1 C z ewangeliczką, cała rodzina porzuciła katolicyzm i przeszła na protestantyzm. w tym samym czasie Canarisowie zarzucili również handel winem. Rodzina przeniosła f ę na północ, gdzie dziadek Canarisa został królewskim ministrem górnictwa w księstwie Hesji. Wzbogacili się na tym samym boomie, który wyniósł rodzinę KrupPow, zaczęli prowadzić własne przedsiębiorstwa i w czasie, gdy urodził się Wilhelm, b yli już zamożnymi i wpływowymi członkami burżuazji. Kanaris Konstandinos (1790-1877), admirał i polityk grecki, jeden z dowódców floty greckiej podczas wojny me podległość, w nocy na 19 VI1822 r. zniszczył koło Chios przy pomocy branderów 2 okręty tureckie a 9 XI na r e dzie Tenedos - turecki okręt admiralski. Pod koniec życia był prezesem rady ministrów (przyp. T.R.).
140
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
W swoich współczesnych dziejach, rodzina nie miała niemal żadnych tradycji wojskowych. Jednak po ukończeniu gimnazjum realnego w Dortmundzie młody Canaris postanowił, że wstąpi do marynarki wojennej. Pierwszego kwietnia 1905 roku rozpoczął studia na Akademii Marynarki Wojennej w Kilonii. Pod koniec 1906 roku odbył rejs na okręcie szkoleniowym po wodach Morza Śródziemnego, a gdy ukończył studia, został przydzielony do załogi lekkiego krążownika Dresden. Pierwszy okręt Canarisa był jednostką nowoczesną, odbywającą służbę na Atlantyku południowym. Kiedy wybuchła I wojna światowa, Dresden właśnie ładował węgiel w porcie St. Thomas w duńskich Indiach Zachodnich. Okręt wymknął się z portu i rozpoczął morską odyseję, która dzięki odwadze, umiejętnościom i wytrzymałości załogi zajęła trwałe miejsce w historii wojny morskiej. Przez 214 dni okręt grasował niczym szara wilczyca po południowych wodach oceanu, zatapiając statki handlowe, przewożące wołowinę i surowce z Ameryki Południowej do Anglii. Dresden wziął także udział w bitwie w pobliżu Coronel w październiku 1914 roku, gdy admirał Graf von Spee zniszczył eskadrę brytyjskich krążowników pancernych pod dowództwem kontradmirała Christophera Cradocka, sprawiając Brytyjczykom pierwszą od ponad wieku klęskę na morzu. Okręt Canarisa był też jedynym ocalałym z eskadry niemieckiej w stoczonej z Brytyjczykami bitwie koło Falklandów. Dresden umknął i zwodził swoich prześladowców jeszcze przez 100 dni, w końcu jednak został schwytany w pułapkę przez trzy brytyjskie krążowniki na wprost stromych, urwistych brzegów jednej z wulkanicznych wysp u wschodniego wybrzeża Chile. Gdy krążowniki brytyjskie otworzyły ogień uszkadzając okręt, pełniący funkcję oficera sygnałowego i oficera rozpoznania Canaris udał się na pokład HMS Glasgow z protestem przeciwko atakowi argumentując, że Dresden, znajdujący się na wodach neutralnych, nie mógł przyjąć bitwy. W rzeczywistości Canaris chciał zyskać na czasie, aby kapitan zdążył ewakuować załogę i zatopić okręt zanim zdobędą go Brytyjczycy. Brytyjski kapitan odrzucił protest oświadczając, że jego rozkazy nie przewidują przyjmowania jakichkolwiek innych warunków niż walka lub bezwarunkowa kapitulacja. Trzydzieści lat później Canaris miał usłyszeć te słowa ponownie. Nagła eksplozja rozerwała kadłub i Dresden zaczął tonąć. Canaris zasalutował swemu wrogowi i opuścił Glasgow, aby przyłączyć się do swej załogi, która już zebrała się na brzegu. Marynarze śpiewali niemiecki hymn narodowy, którym żegnali swój okręt, powoli zanurzający się w falach, z flagą bojową wciąż powiewającą na maszcie. Załoga została internowana przez rząd chilijski na wyspie położonej na Pacyfiku o 500 mil od brzegu. Canaris nie pozostał tam długo. Przekupił kapitana kutra rybackiego, który zabrał go na kontynent. Tam udał się do ambasady niemieckiej w Santiago, gdzie otrzymał fałszywe dokumenty. Teraz był Chilijczykiem angielskiego pochodzenia o nazwisku Reed-Rosas. Następnie udał się samochodem do Osorno, a stamtąd ucharakteryzowany na metysa, ruszył - w środku zimy - w drogę przez Andy. W małym górskim miasteczku Neuąuen, wsiadł w pociąg do Buenos Aires. Tam załatwiono mu kabinę na holenderskim parowcu Frisia, płynącym do Rotterdamu. 17 września 1915 roku Canaris stawił się w Sztabie Admiralicji w Berlinie. Wyglądał jak cień, był schorowany i wynędzniały, cierpiał na nawroty malarii i zapalenie jelit. Jego odyseja została doceniona. Cesarz Wilhelm zawiesił na piersi młodego porucznika Krzyż Żelazny. Gdy po zakończonej kuracji Canaris wrócił z urlopu, czekał na niego awans na kapitana i przydział pod komendę kapitana Kurta von Krohna,
CANARIS
141
szefa hiszpańskiego oddziału „Etappe" - niemieckiej tajnej organizacji wywiadowczej i zaopatrzenia floty. Na początku 1916 roku znalazł się w Madrycie. Rozpoczęła się jego kariera tajnego agenta - i długa historia związków z wywiadem brytyjskim. Tajna wojna między Niemcami a Wielką Brytanią rozpętała się na dobre. Była to walka o najwyższą stawkę, w której życie człowieka nie liczyło się zbyt wiele. Naerodą dla zwycięzcy było panowanie nad Morzem Śródziemnym i Kanałem Sueskim, kontrola nad rozległymi polami naftowymi Arabii i Persji, a - dla Wielkiej Brytanii nad liniami komunikacyjnymi z jej posiadłościami na wschód od Suezu. Niemieckie okręty podwodne, operujące z austro-węgierskiego portu Pula na Adriatyku zbierały obfite żniwo wśród statków Ententy, których wiele zatonęło wskutek działalności Canarisa wśród dokerów Kartageny. Latem 1916 roku kapitan Menzies otrzymał rozkaz udania się do Hiszpanii, by tam „zabić lub schwytać" młodego Niemca. Miało to być pierwsze i ostatnie ich spotkanie na polu walki. Tego lata Canaris nie czuł się najlepiej. Powróciły ataki malarii, dawały się we znaki miesiące spędzone w trudach i ukryciu. Kapitan Krohn zdecydował, że Canaris powinien powrócić do Niemiec, by odpocząć i poddać się kuracji. Stosownie do rozkazu, w przebraniu mnicha pielgrzymującego do sanktuarium św. Franciszka udał się w drogę przez Francję do Włoch. Zamiast jednak do Asyżu, pojechał do leżącego na granicy ze Szwajcarią miasteczka Domodossola. Tam dopadł go kontrwywiad Ententy. Canarisa osadzono w więzieniu; powiedziano mu, że stanie przed sądem oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Udało mu się nieco odłożyć rozprawę symulując gruźlicę, nadgryzł sobie nawet język, by pluć krwawą śliną. Potem go zwolniono. Z pomocą przyszli hiszpańscy przyjaciele, wśród nich młody oficer o nazwisku Franco, którzy dowiedziawszy się o aresztowaniu Canarisa, skontaktowali się z włoskim ambasadorem w Madrycie; odpowiednie sznurki zostały pociągnięte i Canaris uniknął plutonu egzekucyjnego. W sierpniu 1916 roku był już z powrotem w Madrycie, a Menzies szybko trafił na jego trop. Krohn zwrócił się do Sztabu Admiralicji o przysłanie okrętu podwodnego, który mógłby zabrać jego chorego asystenta do kraju, ale depesza radiowa została przechwycona przez agencję kryptoanalityczną. W okolicy Kartageny przygotowano pułapkę, w którą miał wpaść zarówno U-boot - do udziału w akcji wyznaczono jednostkę, którą dowodził as niemieckiej marynarki wojennej na Morzu Śródziemnym, kapitan Arnauld de la Periere - jak i sam Canaris. Na miejsce spotkania wyznaczono zatokę Salitrona w pobliżu Kartageny. Ścigany przez Menziesa i ludzi z kontrwywiadu Ententy Canaris dotarł na umówione miejsce i ukrył się na pokładzie niemieckiego parowca Roma, internowanego w zatoce. Menzies dowiedział się wkrótce, gdzie się ukrywa jego przeciwnik. Informatorem był Juan March, młody Żyd, który kontrolował nabrzeże Kartageny, a w przyszłości miał z.lobyć kontrolę nad całą hiszpańską gospodarką. Przy jego pomocy Menzies otoczył Rotnę. Na morzu stały francuskie okręty podwodne Topaze i Opale, gotowe do storpedowania U-35, gdy będzie wchodził do zatoki, aby wywieźć stamtąd Canarisa. Na wypadek, gdyby im się to nie udało, w pobliżu czekały trzy okręty i eskadra wodnopłatów uzbrojonych w torpedy. Nad nabrzeżem Kartageny zapadła ciemna noc, gdy Canaris w towarzystwie dwóch innych agentów wkradł się na pokład niewielkiej łodzi rybackiej i opuścił port, ukryty pośród innych łodzi, udających się na połów makreli. Gdy Menzies dowiedział się
142
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
o ucieczce, natychmiast nadał depesze do francuskich okrętów podwodnych i nawodnych, ustawionych wzdłuż przypuszczalnej trasy, którą Canaris płynął na spotkanie z U-35. Teraz jednak znajdowały się tam dziesiątki łodzi rybackich, a Canaris mógł być na każdej z nich. O godzinie 2.30 -1 października U-35 wpłynął do zatoki Salitrona i zatrzymał się niedaleko latarni morskiej w Tinoso. Gdy kapitan Arnauld de la Periere wyjrzał przez peryskop, zobaczył wokół swego okrętu rój unoszących się na falach łodzi rybackich. Rozkaz nakazywał mu wyszukanie łodzi, nadającej z masztu sygnał „M" kodem Morse'a. Jednak każda z otaczających okręt łodzi miała zawieszoną na maszcie latarnię, a wszystkie one zdawały się błyskać, gdy łodzie kołysały się na łagodnych falach. Słońce już wschodziło - daleko na wschodzie ciemnoczerwone pasmo świtu przecinało już czerń morza i nieba. O godzinie 6.32, zgodnie z raportem Canarisa dla Sztabu Admiralicji, de la Periere dostrzegł kuter z czerwoną banderą, wyświetlający sygnał „M". Canaris! U-boot de la Periere'a podszedł niemal pod samą burtę kutra i powoli się wynurzył. Gdy Canaris i jego towarzysze wskoczyli na pokład okrętu i zniknęli w luku, U-35 zszedł na dużą głębokość i najszybciej jak tylko mógł popłynął w kierunku portu Pula. Dowódcy okrętów Topaze i Opale niczego nie dostrzegli, mimo że cały czas ich peryskopy omiatały okolicę - oślepiły ich promienie wschodzącego słońca. Pierwszą rundę pojedynku z Menziesem wygrał Canaris. W 1917 roku, po długim leczeniu, teraz już kapitan Canaris dostał przydział na okręt podwodny i zatopił około osiemnastu statków na Morzu Śródziemnym. Po wojnie wrócił do pokonanych Niemiec. Cesarz udał się na wygnanie, w Bawarii upadła monarchia, komuniści zdobyli pałac królewski w Poczdamie, a nad Berlinem unosiły się ognie wojny domowej. Zwycięscy alianci narzucili zwyciężonym bezlitosne warunki kapitulacji. Narodziła się Republika Weimarska, a Paul von Hindenburg sprawował niespokojne rządy z tronu wielkich książąt Saksonii. Nad Niemcami zapadła ciemna noc bez nadziei na nadejście świtu. W 1920 roku Canaris uczestniczył w rozgrywkach politycznych. Później oskarżano go o współudział w morderstwie socjalistycznych rewolucjonistów, Karola Liebknechta i Róży Luksemburg, oraz o konspirowanie przeciwko Republice Weimarskiej w celu ponownego osadzenia cesarza Wilhelma na tronie. Gdy w 1928 roku nagle odwołano go ze stanowiska oficera łącznikowego w Sztabie Admiralicji i wysłano za granicę, jego działalnością zainteresował się amerykański wywiad marynarki wojennej. Amerykański attache wojskowy w Berlinie przeprowadził rozpoznanie i odkrył osnutą wokół Canarisa ponurą intrygę, której nigdy całkowicie nie wyjaśniono. Po zakończeniu I wojny światowej rządowi niemieckiemu zezwolono na zachowanie jednego z pionów Sztabu Admiralicji, znanego pod nazwą Oddziału Transportu Morskiego, który posłużył Niemcom za fasadę dla odtworzonej w głębokiej tajemnicy „Etappe". Kto jednak finansował tę organizację? Attache wojskowi Ententy dokładnie śledzili budżet niemiecki i przez dłuższy czas nie mogli się tego dowiedzieć aż do momentu wybuchu skandalu „Phoebus", kiedy się okazało, że Canaris i inni oficerowie inwestowali niektóre fundusze Admiralicji w prywatnych przedsiębiorstwach, aby ukryć pochodzenie funduszy przeznaczonych na finansowanie działalności wywiadowczej. Jednym z takich przedsiębiorstw była wytwórnia filmowa „Phoebus", która zbankrutowała ze stratami 26 milionów marek w złocie. Wierzyciele firmy zaskarżyli jej kierownictwo do sądu, a ci z kolei usiłowali całą odpowiedzialnością obar-
CANARIS
143
czyć Oddział. Prasa niemiecka wspomniała przy tej okazji o Canarisie i niejakim kapitanie Lohmanie, obaj jednak zostali wysłani za granicę, zanim mogli być postawieni przed sądem i złożyć zeznania obciążające rząd niemiecki prowadzeniem nielegalnych, zaczepnych operacji wywiadowczych. W tym samym czasie, pod koniec lat dwudziestych Canaris odegrał także pewną rolę w tworzeniu siatki szpiegowskiej w Europie środkowej oraz na Bałkanach i współpracował z wywiadem przynajmniej jednego z państw Ententy, najprawdopodobniej brytyjskim - w operacji skierowanej przeciwko agentom komunistycznym, którzy zaczęli zalewać Europę Zachodnią, prowokując rewolucje popierające władzę na Kremlu. Dane z jego teczki osobowej świadczą jednak o tym, że w owym czasie odbywał służbę najpierw w randze pierwszego oficera na krążowniku Berlin, potem również jako pierwszy oficer na starym pancerniku Schlesien, a na koniec jako szef sztabu Okręgu Morze Północne. W 1933 roku Canaris został dowódcą bazy morskiej Świnoujście. I tutaj prawdopodobnie jego kariera dobiegłaby końca, gdyby nie wmieszał się w nią ślepy los - i Hitler. Canaris nie był członkiem ścisłej elity, zgrupowanej wokół dowódcy Kriegsmarine admirała Ericha Raedera, nie był też członkiem partii nazistowskiej. Zgodnie z tradycją, stanowisko szefa Abwehry obsadzała marynarka wojenna, a Raeder zaproponował na nie właśnie jego. Canaris stawił się w biurze Fiihrera w Kancelarii Rzeszy. „Chcę czegoś w rodzaju brytyjskiego Secret Service - zażyczył sobie Hitler. - Zakonu, wykonującego swoje zadania z oddaniem". W Nowy Rok 1934 Canaris - teraz już admirał - został nowym szefem Abwehry. Objęcie przez niego tego ważnego i wpływowego stanowiska było zaskakujące. Mówiono o nim, że jest „nieprzejrzysty"; co więcej, należał do masonerii arystokratów i plutokratów, zwanej przez Hitlera „Błękitną Międzynarodówką", której Fuhrer równie mocno nienawidził, co się obawiał. Być może sądził, że oficerem marynarki wojennej łatwiej mu będzie manipulować niż pruskimi militarystami ze Sztabu Generalnego. W każdym razie od samego początku Hitler starał się o względy swojego głównego szpiega. Wszystko wskazuje na to, że utrzymywali między sobą kordialne stosunki, aczkolwiek Canaris nigdy nie został członkiem najściślejszego grona przywódców nazistowskich, z którymi Fuhrer dzielił swoje myśli. Miał jednak dostęp do największych tajemnic Trzeciej Rzeszy, od których teraz zależał los nowych Niemiec i samego Hitlera. Z punktu widzenia Hitlera, wybór Canarisa wcale nie był przypadkowy. Był tylko nieprzemyślany. I później miał tego żałować. W świetle przyszłych wydarzeń trudno jednak z całą pewnością stwierdzić, dlaczego Canaris w ogóle przyjął tę nominację. Być może jakąś rolę odegrały tutaj ambicje- A może liczył na to, że uda mu się zdobyć jakiś wpływ na kapryśnego Fiihrera; kiedyś zauważył, że Hitler jest „rozsądny i dostrzega twój punkt widzenia, jeżeli mu się ten punkt widzenia właściwie przedstawi". (Man kann mit ihm reden - można z nim pogadać). Canaris mógł też przyjąć to stanowisko wierząc, że Hitler był co prawda gwałtownym i zmiennym, ale i użytecznym narzędziem, którym można było z cynicznym realizmem manipulować na korzyść konserwatywnych sił niemieckiej reakcji- Najprawdopodobniej jednak przeważyły otwierające się na tym stanowisku możliwości obalenia reżimu nazistowskiego od wewnątrz. Dowody na potwierdzenie tej hipotezy ujrzały światło dzienne dopiero po wojnie, gdy kapitan Franz Maria Liedig, pracownik oddziału morskiego Abwehry i jeden z naj-
144
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
bardziej zaufanych współpracowników Canarisa, powiedział przesłuchującym go funkcjonariuszom amerykańskiego wywiadu wojskowego, że „Canaris zaczął pracować przeciwko reżimowi od momentu przyjęcia nominacji. «Grupa Canarisa», czyli krąg osób działających wewnątrz Abwehry, była pierwszą zorganizowaną grupą wojskową, która podjęła działalność przeciwko Hitlerowi w oparciu o coś, co przypominało zaplanowany program... To poczucie buntu istniało już na wiele lat przed wojną. W rzeczywistości pojawiło się w 1934 roku, gdy admirał Canaris został mianowany szefem Abwehry". Minęło jednak wiele lat, zanim stało się jasne, czego pragnęli tacy ludzie, jak Menzies czy Canaris. Niemcy były potencjalnym wrogiem, a jak powiedział dobry czarodziej do złego czarodzieja w „Panu Pierścieni": „Kłopot z tym złym ludem polega na tym, że nie wiadomo, kiedy działają razem, a kiedy się nawzajem oszukują".
"SchwarzeKapelle" „Schwarze Kapelle" była pod każdym względem dziełem Canarisa z wyjątkiem nazwy, którą nadały jej do spółki SD i Gestapo. Pozbawiona współpracy ze strony niemieckiego Sztabu Generalnego, organizacja ta okazała się niezdolna do wywołania powstania skierowanego przeciwko Hitlerowi. Ale przez cały okres jej istnienia kilku postępowych, oświeconych i inteligentnych oficerów niemieckich brało udział w tej konspiracji - a przynajmniej zdawało sobie sprawę z jej istnienia. Od 1934 do 1938 roku większość generałów i pułkowników, których posądzano o przynależność do „Schwarze Kapelle", to byli starzejący się malkontenci, narzekający w Herrenklub cytadeli niemieckich konserwatywnych elit władzy - na „rynsztok" wtrącający się w sprawy wagi państwowej. Ludzie ci przyglądali się z niesmakiem obdarzonemu hipnotyczną mocą kapralowi, który nimi rządził (i w końcu ich zniszczył) i byli skłonni tolerować go tylko dopóty, dopóki zapewniał porządek służący celom Rzeszy. Co więcej, Hitler ogłosił armię „jedynym zbrojnym ramieniem Rzeszy"; swoich generałów uważał za psy obronne narodu; przywracał im ich orkiestry, proporce, brygady i dywizje, ich rytuały. Dlaczego którykolwiek z nich miałby przeciwko niemu konspirować? Poza tym istniał jeszcze jeden znaczący czynnik, zapewniający lojalność większości wyższych oficerów niemieckiego Sztabu Generalnego, nie związany z trudnościami, jakie napotykali spiskowcy, snujący swoje plany pod czujnym okiem Gestapo, w społeczeństwie pełnym informatorów. Dzięki tradycji i wyszkoleniu byli lojalni wobec władzy cywilnej. Dla niemieckiego Sztabu Generalnego absolutne i niekwestionowane posłuszeństwo było kanonem, którego siła nie miała sobie równej na całym świecie. W tym właśnie tkwiła tajemnica niemieckiej władzy militarnej. Major Milton shulman, oficer wywiadu armii kanadyjskiej, tak opisywał tę sytuację: Rozkazy przełożonego wykonywano bez pytania, a wszelkie naruszenia tradycji były karane. Życie wojskowych toczyło się nie tylko pod ścisłym nadzorem, ale także pod presją przepisów bezlitosnego kodeksu społecznego... te zautomatyzowane i pozbawione osobowości wytwory korpusu oficerskiego miały tak silną obsesję wszechwładzy przełożonych, że już sama ich obecność wywierała hipnotyczny wpływ na oficerów. Ich życie sprowadzało się do Posłuszeństwa, nie miało żadnego innego celu.
Wynik był oczywisty: „Rzucenie wyzwania Najwyższemu Dowódcy sił zbrojnych, Adolf owi Hitlerowi, było nie do pomyślenia".
146
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
Kilku było jednak gotowych rzucić wyzwanie nieograniczonej władzy człowieka, który przeszedł do historii jako der Fuhrer. Jednym z nich był szef niemieckiego Sztabu Generalnego, generał Ludwig Beck. W 1934 roku miał pięćdziesiąt cztery lata. Zarówno w kraju, jak i za granicą uważano go za najbardziej efektywnego i kompetentnego żołnierza jego pokolenia. Pomimo że piastował najwyższe stanowisko w niemieckich siłach zbrojnych, nie był potomkiem stworzonej przez Fryderyka Wielkiego arystokracji zimnych i wyniosłych junkrów. Jego ojciec był naukowcem i metalurgiem w Hesji, matka zaś pochodziła z rodziny prawników. Urodził się w 1880 roku, ukończył gimnazjum humanistyczne w Wiesbaden, w 1898 roku wstąpił do 15. Pułku Artylerii Polowej w randze oficera-podchorążego i służył w czasie I wojny światowej jako członek sztabu grupy armii bawarskiego następcy tronu, księcia Rupprechta. Po zawarciu rozejmu pozostał w wojsku, a gdy jego żona zmarła przy porodzie córki, całkowicie oddał się karierze. Właśnie to oddanie, w połączeniu z nadzwyczajnymi uzdolnieniami wojskowymi i cechami charakteru spowodowały, że mianowano go szefem Sztabu Generalnego - tego samego dnia, w którym Canaris został szefem Abwehry. Beck, konserwatywny nacjonalista niemiecki, nie ufał swoim nowym przełożonym, Hitlerowi i nazistom. Przynajmniej raz między nim a Hitlerem doszło wcześniej do zasadniczego konfliktu. Pod koniec czerwca 1934 roku nastąpiły dwa wydarzenia, które spowodowały, że jego - i Canarisa - dotychczasowa opozycja przerodziła się w konspirację. W czasie spotkania z Hitlerem 29 czerwca po południu Beck poinformował go, że nie po to objął swoje wysokie stanowisko, by tworzyć armię, której zadaniem będą zdobycze wojenne poza granicami kraju. Jego celem była budowa armii, która będzie bronić Rzeszy. Hitler skwitował te słowa złowróżbnym oświadczeniem: „Panie generale Beck, niemożliwe jest zbudowanie jakiejkolwiek armii i nadanie jej poczucia własnej wartości, jeżeli celem jej istnienia nie są przygotowania do walki. Armie przygotowywane na czas pokoju nie istnieją; istnieją, aby odnosić wojenne triumfy". Beck przypomniał jednak Hitlerowi o przyrzeczeniu złożonym Hindenburgowi, że nie poprowadzi Niemiec ku następnej wojnie. Przed wyjściem wspomniał także proroczo Hitlerowi, że następna wojna przeobrazi się w konflikt rozgrywany na wielu frontach, którego Niemcy nie wytrzymają. Beck powrócił do wielkiej marmurowej sali przy Bendlerstrasse, gdzie znajdowała się siedziba jego sztabu. Przyjął telefon od Canarisa, który ostrzegał go, że Hitler zamierza przeprowadzić czystkę w celu pozbycia się całej opozycji. Śmierć była przeznaczona między innymi generałowi Kurtowi von Schleicherowi, poprzednikowi Hitlera na stanowisku kanclerza, znanemu jako przebiegły gracz obsadzający najwyższe stanowiska w kraju i apostoł „spartańskiej czarnej polewki", jak nazywano pruska etykę militarystyczną. Innym skazanym był przyjaciel i asystent Schleichera, generał Kurt von Bredow, niegdyś wysoki funkcjonariusz Abwehry. Canaris powiedział, że zdaniem Hitlera Schleicher i Bredow zawiązali z francuskim ambasadorem Andre Francois-Poncetem spisek, zmierzający do przywrócenia Hohenzollernom niemieckim tronu. Beck wiedząc, że zarzuty te niezbyt rozmijały się z prawdą, musiał działać szybko. Wysłał jednego ze swoich przyjaciół, aby ostrzegł Schleichera o niebezpieczeństwie. Generał jednak, właśnie powróciwszy po miesiącu miodowym z nową, młodą żoną, niezbyt przejął się tym ostrzeżeniem. Skonstatował jedynie, że Bóg zniechęcił go do dalszego angażowania się w działalność polityczną.
SCHWARZE KAPELLE"
U7
Tuż po dwunastej w południe 30 czerwca ktoś zadzwonił do ogrodowej furtki Schleicherów. Nie spodziewający się niczego złego kucharz otworzył zamek i wyszedł na zewnątrz. Ogrodową ścieżką maszerowało pięciu mężczyzn. Odepchnęli kucharza i skierowali się prosto do gabinetu, gdzie Schleicher pracował i zapytali go, czy jest generałem Kurtem von Schleicherem, byłym kanclerzem Niemiec. Gdy ten, unosząc się lekko z fotela, potwierdził, że jest nim, mężczyźni wyciągnęli pistolety i zastrzelili go. W sąsiednim pokoju pani von Schleicher właśnie układała kwiaty w wazonach. Na odgłos strzałów wpadła do gabinetu z naręczem róż i w ogrodowych rękawiczkach. Ją również zastrzelono. Tego samego popołudnia generał Kurt von Bredow pił właśnie z przyjaciółmi herbatę w hotelu „Adlon", gdy goniec z Bendlerstrasse przyniósł mu kopertę z wiadomością o śmierci Schleichera. Zwrócił się do towarzyszącego mu dyplomaty francuskiego i rzekł półgłosem: „Zastanawiam się, dlaczego te świnie jeszcze mnie nie zastrzeliły". Dyplomata w nadziei, że uda mu się przynajmniej chwilowo zapewnić Bredowowi bezpieczeństwo, zaprosił go do siebie na kolację, ale Bredow podziękował za zaproszenie i opuścił hotel. Był w mundurze, a ponieważ było lato, miał na sobie białą, lnianą kurtkę. Gdy wsiadał do taksówki, podszedł do niego młody pułkownik ze Sztabu Generalnego. „- Właśnie zamordowali Schleichera" - poinformował go Bredow. „- Był jedynym człowiekiem, który mógł uratować Niemcy. Był moim przywódcą. Teraz nic już dla mnie nie istnieje". Wsiadł do taksówki i pojechał do domu. Było około piątej po południu, gdy ktoś zadzwonił do frontowych drzwi. Bredow otworzył, wciąż jeszcze ubrany w białą kurtkę i szare bryczesy z czerwonymi lampasami. Dostał kulę w serce. Wiele mordów popełniono jeszcze tej nocy i w ciągu następnych kilku dni. Agenci SS szaleli w całych Niemczech, mordując każdego, kogo Hitler wskazał jako groźnego dla swoich planów zdobycia pełni władzy. Ten spazm ambicji i zemsty, który przeszedł do historii pod nazwą „Noc Długich Noży", wywarł wpływ na Canarisa. Kapitan Liedig zeznawał później: „Wydarzenia 30 czerwca 1934 roku udowodniły Canarisowi, że Hitler jest i pozostanie zagorzałym rewolucjonistą, dla którego zaufanie, uczciwość i prawda stanowiły jedynie instrument polityki". Od tego momentu Canaris zaangażował się, zdaniem Liediga, w „zręczne intrygi", zmierzające do „wywarcia wpływu, a w końcu do przekonania innych organizacji militarnych, władz wojskowych i podobnych służb o niebezpieczeństwie związanym z reżimem Hitlera i konieczności usunięcia go". Abwehra stała się „centrum grawitacji, ku któremu kierowały się wszystkie działania antyhitlerowskie, organizowane w łonie sił zbrojnych". Hitler wdał się w niebezpieczną grę nie po raz pierwszy ani ostatni. Mógł się obawiać, że natychmiast po „Nocy Długich Noży" spotka się z buntem Sztabu Generalnego. Ty; .iczasem jednak wszyscy starsi rangą członkowie kasty ograniczyli się do złożenia protestów. Zasłużony generał z czasów I wojny światowej, a obecnie marszatek polny, August von Mackensen i dowódca elitarnych Huzarów Trupiej Czaszki wezwali Hitlera do przywrócenia przyzwoitości w życiu publicznym i sprawach państwowych. Blady i spięty, Hitler przez chwilę milczał a następnie odrzekł: „Może tak Sl ? stanie, jak chcecie, ale nie mogę ręczyć za siebie". Znaczące siły wewnątrz Sztabu Generalnego zaczęły się teraz sprzymierzać przeciwko Hitlerowi i nazistom. Kiedy minister wojny, generał Werner von Blomberg wydał
148
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
rozkaz, w którym zamordowanych generałów nazwał zdrajcami i zakazał oficerom Sztabu Generalnego udziału w ich pogrzebach, wbrew jego rozkazom, Mackensen, Beck i świeżo nominowany zastępca Canarisa, Oster zebrali się przy katafalku, a potem, ubrani w paradne mundury, niosąc na purpurowych poduszkach medale Schleichera, poszli na cmentarz za karawanem, ciągniętym przez zaprzęg karych koni z czarnymi pióropuszami. U wrót cmentarza kondukt został zatrzymany przez mężczyzn w czarnosrebrnych mundurach SS. Ogarnięty wściekłością Mackensen zwołał zebranie stowarzyszenia Schlieffen, działającego wewnątrz Sztabu Generalnego. Czterystu oficerów zebrało się w starym arsenale w centrum Berlina, aby pod wielkimi rzeźbami przedstawiającymi „Maski umierających wojowników" jednogłośnie uznać, że Schleicher i Bredow nie byli zdrajcami, lecz polegli na polu chwały. Zgodnie z kodeksem dyscyplinarnym korpusu oficerskiego rezolucja ta była równoznaczna rebelii. Następnie Mackensen wraz z trzydziestoma innymi oficerami, członkami stowarzyszenia podpisali list do prezydenta von Hindenburga, w którym przedstawili szczegóły „egzekucji" Schleichera i Bredowa i zwrócili się do prezydenta z żądaniem przywrócenia ich nazwisk na tablicy poległych ich formacji - trzeciego pułku Piechoty Gwardii, macierzystego pułku Hindenburga - z której zostały usunięte na rozkaz Hitlera. List datowany 18 lipca 1934 roku został dwa dni później odesłany do dóbr prezydenta w Neudeck w Prusach Wschodnich. Nawet jeżeli dotarł do Hindenburga, to prezydent nie był w stanie go przeczytać, konał bowiem w swoim starym łóżku polowym, które służyło mu jeszcze pod Tannenbergiem, z biblią w rękach i Valhallą przed oczyma. Zmarł 2 sierpnia 1934 roku o dziewiątej rano, a pogrążony w głębokiej żałobie Mackensen odłożył sprawę Schleichera i Bredowa na bok. Uwagę Becka i jego generałów zajęły całkowicie plany ceremonii pogrzebowej prezydenta. Hitler natomiast snuł swoje własne plany - zamachu stanu. W dniu śmierci Hindenburga, o trzeciej po południu, minister wojny Blomberg wydał rozkaz, by członkowie Sztabu Generalnego przedefilowali u stóp Kolumny Zwycięstwa - wielkiej wieży z piaskowca otoczonej rzędami armat zdobytych na Francuzach. W całych Niemczech Wehrmacht zbierał się na podobnych ceremoniach. Tego samego popołudnia Hitler ogłosił się Fuhrerem i rozkazał, aby siły zbrojne złożyły przysięgę wierności jemu - tylko jemu, a nie narodowi czy konstytucji. Armaty oddały salwę honorową ku czci zmarłego Prezydenta. Orkiestra odegrała pieśń „Ich hatf einen Kameraden!". Potem nastąpiły dwie minuty ciszy, po czym Blomberg wystąpił, aby przyjąć Fahneneid - przysięgę krwi rycerzy Zakonu Krzyżowego. Dowódca armii, generał Werner von Fritsch, a po nim Beck, każdy z flagą Trzeciej Rzeszy w jednej ręce i Biblią w drugiej, powtarzali: Składam przed Bogiem tę świętą przysięgę, bezwarunkowego posłuszeństwa wobec Adolfa Hitlera, Fiihrera Niemieckiego Narodu i Ludu, Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych, i jestem gotów jako mężny żołnierz oddać swoje życie w dowolnej chwili za tę przysięgę.
Cały Sztab Generalny powtórzył przysięgę. Do tego momentu mogli jeszcze Hitlera odrzucić. Teraz jednak zawarli z nim pakt krwi; przysięgli posłuszeństwo na całe życie i bez stawiania pytań.
SCHWARZE KAPELLE"
149
Beck szedł wraz z Fritschem z powrotem do Truppenamt ulicą Siegesallee, mijając stojące tam pomniki władców Niemiec. Zatrzymawszy się pod pomnikiem Ottona Ospałego stwierdził: „- To godzina przeznaczenia. [Ta przysięga] oznacza samobójstwo moralne i fizyczne". Nieco dalej jeszcze raz zatrzymał się i powiedział: „- Zaskoczył nas, nie zdawałem sobie sprawy, że składałem przysięgę zupełnie nowego rodzaju". Od tej pory aż do chwili, w której zapłacił za tę przysięgę własnym życiem, Beck nigdy nie przestał żałować, że złożył Fahneneid Adolfowi Hitlerowi.
PRZYJACIEL CZY WRÓG?
Przyjaciel czy wróg? Hitler obdarzył Canarisa wielką władzą i funduszami na odbudowę tajnych służb niemieckich. Canaris zdecydowanie faworyzował ludzi podobnych sobie - cichych, zorganizowanych, dobrze urodzonych i mających własne dochody - i przy ich pomocy szybko zorganizował służby wywiadowcze i kontrwywiadowcze o światowym zasięgu. Szczególnie pomyślnie udało mu się stworzyć sieć wywiadowczą w Hiszpanii, która stała się kamieniem węgielnym jego tajnego imperium. Ale tam równie aktywnie działało MI-6, i to właśnie dzięki hiszpańskim kontaktom Menzies dowiedział się o rosnącym rozczarowaniu Canarisa Fuhrerem i jego nowymi Niemcami. Informacje te pochodziły od don Juana Marcha, syna niepiśmiennego rybaka z Majorki, który udzielił Menziesowi pomocy w 1916 roku przy próbie schwytania Canarisa w Cartagenie. Teraz dzięki swemu bogactwu, don Juan March był już hiszpańskim szlachcicem i człowiekiem na tyle wpływowym, aby być lojalnym tylko wobec jednego narodu. Podczas gdy Hiszpania zmierzała ku wojnie domowej, March nadal utrzymywał bliskie kontakty z Menziesem i MI-6. Jednocześnie jednak kontaktował się z Canarisem i coraz potężniejszymi siłami, żądającymi interwencji Niemiec na ogarniętej niepokojami hiszpańskiej scenie politycznej. Niemcy obawiały się komunistycznego rządu w Hiszpanii, a gdy wybuchła wojna domowa, Canaris latał swoim osobistym Ju-52 przez Pireneje, organizując transporty broni, finanse i wywiad dla faszystowskich sił powstańczych generała Franco. Właśnie wtedy, podczas jednego ze spotkań z ludźmi pokroju Marcha, Canaris ujawnił swoje poglądy. We właściwym czasie March przesłał tę wiadomość Menziesowi do Londynu, wzbogacając ją pierwszymi informacjami na temat konspiracji, która później stała się znana pod nazwą „Schwarze Kapelle". W swoim meldunku March relacjonował, że Canaris wykazuje sporą rezerwę wobec militarnych zamiarów Hitlera. Canaris „ani nie kocha swoich nowych panów, ani im nie ufa" - donosił March, dodając: „...Obecnie jest on naszym najlepszym sojusznikiem w Europie". Nieco później, w innym raporcie, March ostrzegał Menziesa, że Canaris jest człowiekiem, którego „należy śledzić, dbać o jego względy, a prawdopodobnie uda się go pozyskać... «jako śpiącego partnera brytyjskich służb szpiegowskich»". Dla Menziesa była to intrygująca perspektywa - nowy szef konkurencyjnej służby wywiadowczej, gotów do współpracy z MI-6 przeciwko Hitlerowi. Ale czy to było możliwe? Czy Canarisowi można było zaufać? Pytania te głęboko podzieliły niewielką grupę oficerów, dowodzących MI-6. Jeden z nich pisał później:
151
VV najlepszym wypadku wyglądało to na niezwykle pomyślną grę. W najgorszym, stałoby się zaproszeniem do dobrze zastawionej pułapki z tragicznymi konsekwencjami. Ci, którzy widzieli w bolszewizmie głównego wroga woleli patrzeć na raporty o Canarisie w sposób bardziej optymistyczny. Podkreślali, że osiągnięcie porozumienia między brytyjskim Secret Service a Canarisem umożliwi połączenie posiadanych przez oba wywiady informacji o międzynarodowym komunizmie. Ci jednak, którzy uznawali Niemcy za potencjalnego wroga Wielkiej Brytanii, byli bardzo podejrzliwi. Kariera Canarisa nie świadczyła, by był kimś więcej niż dobrym niemieckim patriotą, mógł być też - prawdziwą kanalią.
A jednak w ciągu ostatnich kilku lat poprzedzających wybuch wojny zgodzono się co do tego, że Canaris próbował utworzyć tajne kanały łączności pomiędzy rządem niemieckim i brytyjskim. Czy robił to na rozkaz Fiihrera, czy też realizował swoje własne tajne zamiary? Hitler od samego początku zalecał Canarisowi zachowanie najwyższej ostrożności przy prowadzeniu operacji wywiadowczych skierowanych przeciwko Anglii. W nadziei, że Trzeciej Rzeszy uda się zawrzeć sojusz z Wielką Brytanią, wydał mu ścisłe instrukcje, aby Abwehra nie zrobiła niczego, co mogłoby wywołać obawy lub podejrzenia Brytyjczyków. Zezwolił Canarisowi na osadzenie w Wielkiej Brytanii agentów, ale nie w celu prowadzenia operacji szpiegowskich - ich zadaniem miało być utrzymanie tajnej łączności pomiędzy rządami. Instrukcje takie miały już w historii swój precedens w 1889 roku, gdy jeden z poprzedników Canarisa, major Waenker von Dankenschweil otrzymał dokładnie takie samo polecenie od kanclerza Leo von Capriviego. W1935 roku, jeden z pierwszych rozkazów Canarisa spowodował wysłanie hanowerskiego kawalerzysty, kapitana Roberta Treecka do Anglii, aby tam nawiązał kontakt z Menziesem. Treeck zamieszkał w sąsiedztwie Menziesa w Luckington, niewielkiej wsi w Wiltshire Hundreds, między Bath a Chippenham, gdzie znajdowała się wiejska posiadłość Menziesa, Bridges Court. Wiosną 1935 roku przed pałac Luckington Manor, należący do londyńskiej damy Dody Hartmann, zajechały wozy meblowe i przyczepy z końmi. Po skończonej przeprowadzce w pałacu zjawił się sam Treeck w towarzystwie metresy, baronowej Violetty de Schroeders, z pochodzenia Chilijki. Wraz z Treeckiem przybyli kucharz, koniuszy, kamerdyner i lokaj. Na miejscu zatrudnił portiera, gospodynię, dwóch podkuchennych, trzy pokojówki, dwóch stajennych i trzech ogrodników. Od momentu gdy Treeck pojawił się w okolicy, stało się jasne, że zostanie zaakceptowany przez miejscowe towarzystwo, co by wskazywało na przychylność samego Menziesa. Treeck wstąpił do klubu Beaufort Hunt, którego Menzies był jednym z najbardziej liczących się członków. Klub ten był tak ekskluzywny, że miał swoje \;łasne barwy - błękitnopłowe zamiast różowo-czarnych - ale jego działalność bynajmniej nie ograniczała się do gonitw za lisem. Stanowił również jedną z najbardziej wpływowych grup politycznych w Wielkiej Brytanii. Treeck oświadczył, że urodził się na Łotwie i w czasie I wojny światowej służył w ułanach. Komuniści wywłaszczyli jego ojca z dóbr rodzinnych, a w czasie ucieczki całej rodziny do Niemiec Treeck został ranny w gardło, o czym świadczy wyraźnie widoczna blizna. Nigdy nie ujawnił, że należał do Abwehry, chociaż we wsi krążyły pogłoski, że jest niemieckim agentem. Okazało się też, że wynajął w Anglii kilka innych kosztów-
152
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
nych domów. Należał do nich dom przy 12 Cheyne Place w Londynie, w ulubionej dzielnicy brytyjskich polityków, wydawców i bogatej szlachty, oraz Guilsborough House, niewielka posiadłość z pałacem, położona w samym środku terenów łowieckich w Northamptonshire. Tam Treeck wstąpił do klubu Pytcheley, jedynie o włos mniej ekskluzywnego od Beaufort. 27 kwietnia 1938 roku wziął cichy ślub z baronową de Schroeders. W dokumentach napisał o sobie, że ma czterdzieści jeden lat i jest „dżentelmenem utrzymującym się z prywatnego majątku", natomiast jego żona napisała o sobie, że ma trzydzieści osiem lat, również żyje z własnego majątku i nazywa się Violetta Cousino lub de Schroeders. Świadkami na ślubie była para przyjaciół - Connor Carrigan, anglo-irlandzki sportsmen oraz ozdoba śmietanki towarzyskiej, pani Pearl Balfour. Było oczywiste, że Treeck został wysłany w celu utrzymania kontaktów z brytyjskimi reprezentantami „Błękitnej Międzynarodówki" - niewielkiej, ale bardzo ekskluzywnej arystokracji politycznej i handlowej, która trzymała w swoich rękach rzeczywistą władzę w Europie. Przy wszechobecnej wśród nich miłości do koni i polowań, członków „Błękitnej Międzynarodówki" najprościej było spotkać - i zjednać sobie - w czasie gonitw za lisem i następujących po nich z reguły przyjęć. Kluby, szczególnie Beaufort, którego Mistrzem był książę de Beaufort, Wielki Koniuszy pałacu Buckingham, zajmowały się raczej konspiracją polityczną niż sportem. Mimo całej swojej niechęci do arystokracji, Hitler dokładnie wsłuchiwał się w opinie brytyjskich klas wyższych. W końcu to ci ludzie rządzili światowym imperium. Treeck nieprzypadkowo obrał Luckington Manor na swoją wiejską rezydencję. Każdemu, kto przestudiował „Przewodnik Kelly'ego po klasach utytułowanych, posiadaczach ziemskich i oficjalnych urzędnikach państwowych", nietrudno było zgadnąć, gdzie Menzies spędza niedzielne poranki. Nigdy jednak się nie dowiemy, jak głęboko udało się Treeckowi spenetrować środowisko Menziesa. Ich posiadłości oddzielał jedynie cisowy żywopłot, ale nawet jeśli Treeck kiedykolwiek tę granicę przekroczył to Menzies nigdy tego nie ujawnił. Nikt nie dotrzymywał tajemnic lepiej od „Pułkownika". W czasie polowań, gdy ich konie przeskakiwały kolejne mury z polnych kamieni, Menzies krzyczał do Treecka „Deutschland iiber alles!" - nie bez odcienia pogardy. Ale w swoich prywatnych kontaktach, o ile takie w ogóle zaistniały, obaj byli bardzo dyskretni. Wiadomo jedynie, że Treeck tylko raz oficjalnie zwrócił się do Menziesa, gdy tuż po polowaniu pili sherry. Zdarzenie to miało miejsce na tarasie pałacu księcia Beaufort w Badminton. Treeck zapytał Menziesa, czy może z nim zamienić parę słów i uzyskał zgodę. Przez jakiś czas panowie przechadzali się po trawniku pod wielkimi cedrami, wtedy Treeck powiedział - zgodnie z relacją Menziesa - że Canaris rozkazał mu się z nim skontaktować i działać w charakterze oficera łącznikowego w „sprawach, które mogą ich obu dotyczyć". Później Menzies powiedział, że nie odrzucił tej propozycji. Odrzekł jedynie, że nie będzie Treeckowi utrudniał zadań w Anglii, pod warunkiem jednak, że działalność ta będzie całkowicie legalna. Treeck pozostał w Luckington i Guilsborough aż do wybuchu wojny. Później wyjechał do Niemiec, pozostawiając na miejscu większość swoich ruchomości, włącznie z końmi, strzelbami sportowymi Kruppa, kolekcją drezdeńskiej porcelany, zapasami dobrego wina i garderobą pełną ubrań do konnej jazdy i strojów sportowych. Wszystkie te dobra zostały przekazane Syndykowi Majątku Nieprzyjaciela i później sprze-
PRZYJAC1EL CZY WRÓG?
153
dane na aukcji. Jeden z kanałów tajnej łączności z Canarisem został zamknięty. Tuż przed wybuchem i podczas wojny Canaris znalazł inne sposoby kontaktu z Menziesem, zawsze jednak aktualne zostało pytanie: Czy Canarisowi można było zaufać? Na zawsze pozostało ono bez odpowiedzi. O ile więc co do Canarisa zawsze istniały pewne wątpliwości, to nikt nigdy nie kwestionował motywów i lojalności Reinharda Heydricha, szefa drugiego wywiadu niemieckiego. Ci dwaj byli przyjaciółmi - przynajmniej na pozór. Jednak Heydrich nagle zdobywszy ogromną władzę, zaczął z niej bezwzględnie korzystać, w znacznym stopniu przyczyniając się do rozczarowania Canarisa nazizmem. Canaris służył niemieckiemu Sztabowi Generalnemu. Heydrich, jako szef Sicherheitsdienst (SD), służył partii nazistowskiej i SS, przekształconym przez Heinricha Himmlera w fanatyczny, tajny zakon wojskowy, łączący rytuały i obyczaje teutonizmu z zimną i bezwzględną polityką siły. W sposób nieunikniony Heydrich i Canaris zostali rywalami, jak rywalami była armia niemiecka i SS, mimo że podobna była ich działalność na rzecz tajnych interesów Trzeciej Rzeszy. Te dziwne stosunki miały jednak znacznie bardziej skomplikowaną naturę. Reinhard Tristan Eugen Heydrich był synem śpiewaka operowego i aktorki stąd jego imiona, wzięte z wagnerowskich oper. Urodził się w 1904 roku w Halle, niewielkim miasteczku w Lesie Teutoburskim, w jednym z wielu typowych dla okolicy domków ze stromymi dachami. W 1922 roku wstąpił do marynarki, a w 1923 roku odbył rejs na krążowniku szkolnym Berlin, gdzie zetknął się z Canarisem, wówczas pierwszym oficerem na tym okręcie. Heydrich był wysokim blondynem i wszystko co robił, robił dobrze. Był zdolnym oficerem, sygnalistą pierwszej klasy, doskonałym sportowcem - już wtedy stanowił żywy przykład nazistowskiej doktryny o wyższości rasy nordyckiej. Egzaminy do wywiadu marynarki wojennej zdał z wyróżnieniem, wykazując się doskonałą znajomością angielskiego, francuskiego i rosyjskiego; później został też świetnym pilotem myśliwskim. Do domu Canarisa trafił dzięki doskonałej grze na skrzypcach. Grał dojrzale i delikatnie, a gdy pani Canaris usłyszała pewnego wieczora w mesie oficerskiej Berlina jego muzyczne popisy, natychmiast zaprosiła go do udziału w małych koncertach muzyki kameralnej, które organizowała u siebie, w niedzielne popołudnia po grze w krykieta. Niewątpliwie Canaris żałował później, że kiedykolwiek wpuścił tego człowieka za próg swego domu. Heydrich zrobiłby w marynarce błyskotliwą karierę, gdyby nie jego nieopanowany apetyt seksualny. W1929 roku został oficerem łączności na pokładzie okrętu flagowego Floty Bałtyckiej, pancernika Schleswig-Holstein, i wtedy poznał dziewiętnastoletnią piękność, Linę Mathilde von Osten, córkę dyrektora szkoły na bałtyckiej wys P!e F .hmarn. Uratował ją, gdy jej żaglówka przewróciła się podczas wieczornej przejażdżki, a w grudniu 1930 roku odbyły się ich zaręczyny. W tym samym czasie Heydrich uwodził córkę dyrektora wielkiej korporacji chemicznej, IG Farben-Industrie, Prowadzącej rozległe interesy z Kriegsmarine. Dziewczyna zaszła w ciążę, a jej ojciec Za żądał, aby Heydrich się z nią ożenił. Ten jednak odmówił twierdząc, że nigdy nie °zeniłby się z dziewczyną tak lekkiego prowadzenia. Zrozpaczony ojciec poskarżył si C dowódcy Kriegsmarine, admirałowi Erichowi Raederowi, który polecił Heydrichowi ożenić się z dziewczyną, a gdy ten ponownie odmówił, nie miał innego wyboru
154
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
jak postawić go przed sądem honorowym. Sąd dał Heydrichowi ostatnią szansę poślubienia dziewczyny i uratowania kariery. Ale on zamiast zastosować się do wyroku, oskarżył dziewczynę o kłamstwo twierdząc, że ojcem dziecka jest ktoś inny. Pełnym arogancji tonem oświadczył też, że nie ożeniłby się z nią nawet za cenę swojej kariery w marynarce. Sąd zareagował bardzo ostro; w kwietniu 1931 roku Heydricha wydalono z wojska, a jego papiery ostemplowano słowami „Zwolniony za zachowanie niegodne oficera". Heydrich został wyrzutkiem. Wydawało się, że jest zrujnowany. Z pomocą przyszła mu panna von Osten, równie piękna jak sprytna i do tego nieźle ustosunkowana w partii nazistowskiej. Załatwiła mu spotkanie z Heinrichem Himmlerem, zajętym wtedy organizowaniem SS - cesarskiej gwardii Nowych Niemiec. Panowie spotkali się 14 lipca 1931 roku na kurzej farmie Himmlera w Waldtrudering pod Monachium. Inteligencja Heydricha zrobiła na Himmlerze duże wrażenie. Dał mu dwadzieścia minut na opracowanie planu przyszłych służb bezpieczeństwa i wywiadu partii nazistowskiej, po czym plan ten zatwierdził i powierzył Heydrichowi zadanie zorganizowania nowej machiny wywiadowczej. 5 października 1931 roku do kwatery głównej partii nazistowskiej w Hamburgu przyszedł telegram następującej treści: Członek partii Reinhard Heydrich, Hamburg, numer legitymacji 544916 zostaje od października tego roku na mocy decyzji kwatery głównej partii mianowany członkiem sztabu Reichsfiihrera SS Himmlera w randze Sturmfiihrera SS.
Właśnie wtedy narodziła się najmłodsza wówczas służba wywiadowcza Europy. Heydrich szybko wspinał się po szczeblach kariery w partii nazistowskiej. Jeden z jego zastępców, brigadefuhrer SS, Walter Schelłenberg twierdził, że źródłem siły Heydricha była jego właściwość „postrzegania z niezwykłą ostrością moralnych, ludzkich, zawodowych i politycznych słabości innych ludzi..." Heydrich prawdopodobnie przyjaźnił się nadal z Canarisem, a gdy ten ostatni przybył do Berlina by objąć stanowisko szefa Abwehry, często widywano ich razem. Obydwaj powrócili do swoich wykwintnych rozrywek - krykiet i muzyka kameralna w domu Canarisów w niedzielne popołudnia. Berlińczycy widywali ich jedzących razem u „Horchera" lub jeżdżących konno w Tiergarten. Gdy Canaris przeprowadził się do domu przy Dollestrasse w dzielnicy Siidende na przedmieściach Berlina, Heydrich, już żonaty z panną von Osten, wynajął dom przy tej samej ulicy. Gdy Canaris przeprowadził się na Betastrasse w innej ekskluzywnej dzielnicy podmiejskiej, Schlachtensee, Heydrich uczynił to samo w sześć miesięcy później. Przez cały ten czas obydwaj szefowie wywiadów spiskowali przeciwko sobie. Heydrich wyznaczył kilku szpiegów z SD, by śledzili agentów Abwehry i zainstalował mikrofony w biurze Canarisa. Canaris natomiast zdobył Ahnenliste Heydricha - „drzewo genealogiczne", które musiał przedstawić każdy członek partii nazistowskiej. Podejrzewał, że Heydrich, którego rozkazy później stały się przyczyną śmierci 6 milionów Żydów, posiadał żydowskich przodków. Gdyby to nie wystarczyło do powieszenia kogoś w Trzeciej Rzeszy, to na dodatek Heydricha podejrzewano także o skłonności homoseksualne. Po zebraniu tych informacji, Canaris wysłał teczkę personalną Heydricha na przechowanie do przyjaciela w Szwajcarii z instrukcjami, by przekazał je
PRZYJACIEL CZY WRÓG?
155
redakcji New York Times, gdyby Canarisowi lub komuś z jego rodziny przytrafiła się jakaś „niemiła przygoda". Canaris poinformował Heydricha o swoich dokonaniach, a ten, świadomy, że publikacja tych akt może zrujnować jego karierę, nie podjął żadnych działań przeciwko rywalowi. Canaris prowadził z Heydrichem i innymi hierarchami nazistowskimi bardzo niebezpieczną grę. Być może kierował się w niej jedną z zasad Machiavellego, która głosiła: Gdy bezpieczeństwo całego państwa zależy od podjęcia jakiejś decyzji, nie wolno dopuścić, by przewagę zdobyły jakiekolwiek względy sprawiedliwości lub niesprawiedliwości, łaskawości czy okrucieństwa, sławy lub wstydu. Odkładając wszystkie inne względy na bok, należy zadać tylko jedno, jedyne pytanie: jakie postępowanie uratuje życie i wolność kraju?
SPISKOWCY
157
Neurath i Fritsch byli tak wstrząśnięci spotkaniem, że, złamawszy przysięgę, naradzili się z Beckiem jak powstrzymać Hitlera. Ponownie stawili się przed Fuhrerem i usiłowali przekonać go, że jego propozycje były nierealne i niebezpieczne. Nie mieli jednak racji sądząc, że uda im się przekonać Hitlera. W tym momencie zdecydowali się poinformować o wszystkim zachodnie mocarstwa i zwrócili się do Canarisa o pomoc. Canaris oświadczył, że nie będzie z tym trudności. Canaris typował do tej roli majora Francisa Foleya, byłego oficera piechoty i rezydenta MI-6 w Berlinie od 1920 roku do wybuchu wojny brytyjsko-niemieckiej we wrześniu 1939 roku. O Foleyu mówiono, że ma wygląd urzędnika, umysł rozwodowego adwokata, a maniery handlarza bydłem z Somerset. Pracował w brytyjskim Konsulacie Generalnym, ukrywając się pod tytułem „urzędnika Kontroli Paszportowej Jego Królewskiej Mości", z którego korzystała większość pracowników MI-6 przydzielonych do brytyjskich ambasad na całym świecie. Zza konsularnego biurka Foley wysyłał do centrali meldunki o tajemniczych wydarzeniach i ludziach, pojawiających się w Niemczech masowo od zakończenia I wojny światowej. Jego misja nie była tajemnicą dla Canarisa, niewątpliwie uzyskał nawet jego zgodę na pozostanie w Niemczech, gdyż stanowił użyteczny kanał kontaktowy z Brytyjczykami. Teraz dzięki Foleyowi Brytyjczycy dowiedzieli się o narastającym kryzysie pomiędzy Hitlerem a Sztabem Generalnym - kryzysie, od którego zależeć miał pokój w Europie, a potem na całym świecie. Hitler zdawał sobie sprawę z tego, że wojna jest ostatnią rzeczą, której pragną jego generałowie. W każdym ważniejszym momencie jego kariery zawsze znalazł się jakiś generał, który mu się przeciwstawiał. W każdym punkcie zwrotnym pojawiał się któryś z tych patrycjuszy w mundurach, czekając tylko na właściwy moment, by przywrócić Hohenzollernom tron lub politykować z Rosjanami. Teraz, gdy przedstawił jedną z najodważniejszych koncepcji w historii współczesnych Niemiec, generałowie znowu mu się przeciwstawiali. Jeżeli miał swój plan wprowadzić w życie, musiał raz na zawsze pozbyć się wszystkich przeciwników ze Sztabu Generalnego i postawić na ich miejscu ludzi, którzy wykonają jego rozkazy bez sprzeciwów i dyskusji. Pierwszy cios dosięgnął Blomberga. W grudniu 1937 roku pięćdziesięciodziewięcioletni Blomberg, wdowiec, zwrócił się do Fuhrera z prośbą o zezwolenie na ślub z dwudziestosześcioletnią maszynistką biurową. Hitler życzył marszałkowi wszystkiego najlepszego, był nawet świadkiem na ich ślubie. Gdy tylko jednak państwo młodzi wyjechali w podróż poślubną na Capri, po Berlinie zaczęły krążyć plotki, że nowa pani marszałkowa „lubi się zabawić" i że była zatrzymywana przez policję za prostytucję i drobne oszustwa. Za plotkami krył się Góring, który zażądał dymisji Blomberga. Góring uzyskał od Himmlera akta Feldmarschallin i przedstawił je Fiihrerowi. Stanowiły one dowód prawdziwości plotek, a Hitler okazał głębokie zaniepokojenie całą sprawą. iNJatychiniast nakazał Blombergowi powrót z miodowego miesiąca, a gdy Marszałek polny odmówił rozwodu z żoną, pozbawił go dowództwa. Kogo mianować na opuszczone przez Blomberga stanowisko? Logiczny wydawał się wybór Fritscha, ale Góring także aspirował do stanowiska ministra wojny, postanowił więc pozbyć się konkurenta. Zdobył w SD akta Fritscha i położył je na biurku Hitlera. Zawierały opis szalenie kłopotliwej historii; Fritsch został oskarżony przez niejakiego Otto Schmidta, obecnie znajdującego się w rękach policji, o popełnienie czynów nierządnych z męską prostytutką o przezwisku „Joe Bawarczyk" na dworcu
158
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
kolejowym w Wannsee. Gdy Fritsch dowiedział się o zarzutach, zażądał by Fiihrer osobiście go wysłuchał. Hitler zgodził się, ale - bez wiedzy Fritscha - kazał sprowadzić Otto Schmidta na spotkanie. Ten powtórzył swoje zarzuty i chociaż Fritsch im zaprzeczył, Hitler oświadczył że od tej chwili jest zwolniony ze stanowiska. Poza dość wątpliwymi zeznaniami Otto Schmidta nie istniały żadne inne dowody przeciwko Fritschowi. Spisek zorganizował Goring do spółki z Himmlerem i Heydrichem by oczernić oficera bez skazy, gdyż żadnemu z wielu funkcjonariuszy Gestapo, rozesłanych po całych Niemczech i Prusach Wschodnich, by przeprowadzili wywiady z „rodziną wojskową" Fritscha, nie udało się zdobyć żadnego zeznania, potwierdzającego jego homoseksualne skłonności. Pomimo to rozpoczęto przygotowywanie aktu oskarżenia, a Hitler zaczął planować reorganizację Wehrmachtu w taki sposób, aby Sztab Generalny był zmuszony realizować jego politykę wojenną bez dyskusji. Przy pomocy generała Wilhelma Keitla, służbistego oficera z nieodłącznym monoklem, Hitler stworzył Oberkommando der Wehrmacht*, stanowiące od tej chwili najwyższe dowództwo niemieckich sił zbrojnych. Wszystkie sztaby, włącznie ze Sztabem Generalnym wojsk lądowych, podlegały teraz OKW, a sam Hitler został Najwyższym Dowódcą Sił Zbrojnych, Keitel - szefem Sztabu, a generał Alfred Jodl - szefem Operacyjnym. Hitler zastanawiał się nad zastąpieniem Becka generałem Franzem Halderem, nie zrealizował jednak tego zamiaru, gdyż dowiedział się, że Halder jest bawarskim katolikiem i nigdy przedtem nie był szefem Sztabu Generalnego. Hitler, który darzył generałów będących bawarskimi katolikami taką samą nienawiścią, jak pruskich protestantów, zatrzymał Becka. Do 30 stycznia 1938 roku zrealizował w pełni swoje plany i przygotował listy ofiar, a 4 lutego był już gotowy do przeprowadzenia operacji, która niewiele różniła się od zamachu stanu. Tego poranka „strażnicy radiowi" biegali od drzwi do drzwi jak Niemcy długie i szerokie, sprawdzając czy cały Herrenuolk zasiadł przed swoimi tanimi, produkowanymi przez państwo odbiornikami radiowymi. O pierwszej po południu w większości z 23 milionów niemieckich gospodarstw domowych przed odbiornikami zasiadło 40 milionów pełnoletnich obywateli, by z uwagą wysłuchać pierwszych taktów symfonii „Eroica", która zawsze poprzedzała takie chwile. Potem przyszło słowo. Naród słuchał w osłupieniu, a cała Europa - z niepokojem, listy nazwisk ludzi, którzy właśnie tracili władzę. Minister wojny i dowódca armii odchodzą na emeryturę z powodu złego stanu zdrowia. Wszyscy generałowie po kolei, trzydziestu pięciu najważniejszych dowódców wojskowych Hitlera, zostali zwolnieni, przeniesieni do rezerwy, zdymisjonowani. Joachim von Ribbentrop zastąpił Neuratha na stanowisku ministra spraw zagranicznych; generał Walther von Brauchitsch zastąpił Fritscha na stanowisku głównodowodzącego armii; Goring został marszałkiem polnym; ambasadorowie w Rzymie i Tokio zostali odwołani; opuszczone przez Blomberga stanowisko ministra wojny zajął sam Hitler. Korpus dyplomatyczny i korespondenci prasowi na wyścigi wysyłali depeszę za depeszą, wiadomości obiegły cały świat. Wieczorem Hitler wezwał wszystkich trzystu generałów (w 1923 roku było ich dwudziestu trzech) do Kancelarii Rzeszy, by usłyszeli zarzuty w stosunku do Fritscha i Blomberga w jego wersji. Ci wysłuchali w milczeniu i rozeszli się. Hitler później stwierdził, że obawiał się ze strony generałów aresztowania lub masowej rezygnacji. Generałowie nie zrobili • Oberkommando der Wehrmacht (OKW) - Najwyższe Dowództwo Wehrmachtu.
SPISKOWCY
159
jednak niczego. Wieczorem tego samego dnia Hitler odpoczywał w towarzystwie kilku starych towarzyszy partyjnych, którym powiedział, iż upewnił się, że każdy generał jest albo tchórzem, albo głupcem. Sami generałowie natomiast zasiedli wygodnie w swoich mesach lub klubach i popijając dobre wino zdecydowali, że ostatnie wydarzenia były jedynie przetasowaniem na najwyższych stopniach dowodzenia. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że Hitler właśnie złamał ostatni konserwatywny bastion - ich samych. Nie wiedzieli, że Hitler stał się teraz tym, kim zawsze chciał być: jedynym panem Trzeciej Rzeszy. Nadszedł czas, by zająć się Fritschem. Hrabia Riidiger von der Goltz odważnie stanął przed trybunałem wojskowym, prowadzącym proces Fritscha, i przewodniczącym składu sędziowskiego, świeżo mianowanym marszałkiem polnym Goringiem. Hrabia dosłownie rozniósł każdy dowód przedstawiony przez Gestapo. Udowodnił, że dowódca padł ofiarą spisku, a Schmidt został zmuszony przez oszczerców do złożenia fałszywych zeznań. Goring nie był w stanie wydać wyroku skazującego, musiał więc uniewinnić swoją ofiarę. Wyrok głosił, że generał pułkownik baron von Fritsch jest niewinny. Fritsch wyszedł z sali sądowej jako wolny człowiek, któremu przywrócono honor, ale nie karierę. Schmidta zastrzelono, a Himmler i Heydrich musieli udać się w podróż służbową gdzieś na najdalsze kresy Rzeszy, ponieważ - jak później sami tłumaczyli - spodziewali się, że armia podejmie jakieś kroki, i jeżeli nie zrobi tego teraz, to nie uczyni tego nigdy. Historia dowiodła, że mieli rację. Chociaż Hitlerowi udało się uniknąć rebelii w wojsku, wobec jego władzy zaczęła się krystalizować ukryta opozycja. Liedig zeznawał później: Kryminalna procedura, jaką Hitler zastosował wobec Fritscha wywarła decydujący wpływ na Wehrmacht i Abwehrę. W wyniku tych wydarzeń opinia wojska została podzielona i w tym samym momencie przeciwnicy Hitlera zaczęli się organizować. Ostateczna decyzja dotycząca podjęcia działań zmierzających do obalenia reżimu została podjęta przez grupę Canarisa-Ostera. Wierzyliśmy, że uda nam się otworzyć oczy nawet specjalistom wojskowym na nikczemne i podstępne potraktowanie von Fritscha. Od tamtej pory toczyła się systematyczna i ciągła kampania rekrutacji czołowych żołnierzy dla kampanii antyhitlerowskiej.
Przez cały ten okres generał Beck zachował postawę sfinksa, aczkolwiek później wspominał, że sprawa Fritscha-Blomberga stanowiła preludium dla nowej wojny światowej. Hitler natomiast, który stwierdził kiedyś, że wojna nie jest ostatnim, lecz podstawowym narzędziem sterowania nawą państwową, teraz miał w swoich rękach mstrument, pozwalający mu na realizację zamierzeń - OKW. Wśród szefów departamentów OKW miał tylko jednego, całkowicie oddanego mu zwolennika. Był nim Hermaan Goring. Wszyscy pozostali, z Canarisem włącznie, byli mu przeciwni. Najwyżsi rangą oficerowie OKW byli jednak dosyć osamotnieni w swojej opozycji, bowiem Hitler cieszył się niekwestionowaną miłością i zaufaniem narodu oraz wsparciem szeregowych przedstawicieli armii, przemysłu i Luftwaffe. Wszelkie skierowane przeciwko niemu spiski mogłyby zakończyć się wojną domową. A na takie ryzyko nie mogli się odważyć konspiratorzy ze „Schwarze Kapelle". Ludzie, którzy mieli odwagę przeciwstawić się Hitlerowi, zgromadzili się wokół Becka. Przyjęta przez nich forma opozycji stała się od tego czasu charakterystyczną
160
KORZENIE KONSPIRACJI 1934-1943
cechą niemieckiego planowania wojskowego. Za każdym razem, gdy ludzie ci otrzymali od Hitlera i OKW rozkaz zaplanowania jakiejś wojskowej awantury, skupiona wokół Becka grupa wiernie go wykonywała, przygotowując jednocześnie kontrplan w celu wykazania, że zamiary Hitlera są niebezpieczne i nierealne. Dysydenci zastosowali tę taktykę pierwszy raz w „Bitwie Kwiatów" - inwazji Austrii. Ale Fiihrer mógł sobie teraz pozwolić na ignorowanie swoich generałów. 13 marca 1938 roku wkroczył triumfalnie do Wiednia, czyniąc tym samym pierwszy, doniosły krok w swojej walce o Lebensraum. U jego boku znajdował się młody pułkownik Erwin Rommel, szef ochrony osobistej. Hitler musiał odczuwać wtedy ogromny triumf, bowiem właśnie w Wiedniu rozpoczął swoje dorosłe życie, gdy jako młody człowiek zarabiał na utrzymanie sprzedając topornie namalowane pocztówki i reklamy proszku przeciw poceniu się „Teddy'ego" oraz obrazki przedstawiające świętego Mikołaja. Hitler mieszkał w tym arystokratycznym, barokowym mieście od 1909 do 1913 roku, bez grosza przy duszy i bez pracy. Później wspominał, że studiował sztukę zarabiając „na chleb codzienny najpierw dorywczą pracą jako robotnik, a później malowaniem drobiazgów". Tutaj mieszkał, marzył i konspirował jako najemca łóżka w domu noclegowym za stacją kolejową Meidling lub w 20. Dzielnicy przy Meldemannstrasse 27, gdzie znajdowało się schronisko dla pracujących mężczyzn. Ubrany w stary, rojący się od wszy płaszcz otrzymany w prezencie od węgierskiego Żyda, prezentując się w sposób „dość rzadko spotykany wśród chrześcijan", po raz pierwszy dał się poznać jako człowiek gwałtowny, kłótliwy i wylewny, donosiciel łatwo popadający w nastrój przygnębienia. Wszystkie te cechy objawiły się później, gdy został już Fuhrerem. Teraz wcielił Austrię do Rzeszy. Stał się panem miasta, które przed laty go odrzuciło. Kiedy jednak przeprowadzono analizę zdolności armii do wypełnienia obowiązków okupacyjnych, Hitler był przerażony wynikami. Sztab Generalny nie wprowadził w życie planów mobilizacyjnych, droga do Wiednia była usiana unieruchomionymi czołgami i ciężarówkami, a sposób, w jaki generałowie kierowali kolumnami pancernymi, dowodził sabotażu. To ostatnie było niewątpliwe. Canaris powiedział zresztą w pewnym momencie szefowi wywiadu w austriackim Sztabie Generalnym, generałowi Erwinowi Lahousenowi: „Dlaczegóż, ludzie, nie strzelacie? Wtedy Kapral dowie się wreszcie, że tak nie musi być bez przerwy. Jak inaczej nauczyć tego człowieka rozsądku?". Fuhrer był teraz gotów do następnego ruchu. Po zapewnieniu Czechów, że nie ma żadnych planów co do ich narodu, Hitler rozpoczął operację „Fali Griin" - plan zajęcia Czechosłowacji siłą lub podstępem. Kiedy jednak OKW przekazało Sztabowi Generalnemu rozkaz opracowania operacji „Fali Grtin", Beck ponownie postanowił utrudnić te plany w najlepszy, znany sobie sposób, zauważywszy, że atak na Czechosłowację sprowokuje wybuch wojny na kilku frontach, z powodu przystąpienia do wojny nie tylko Francji i Anglii, ale także i Stanów Zjednoczonych. Hitlera trudno jednak było zbić z tropu. Zażądał, by mimo wszystko przygotowania do inwazji Czechosłowacji toczyły się dalej, starając się jednocześnie uśmierzyć obawy swoich generałów. 1 kwietnia 1938 roku Hitler zwołał spotkanie, by ogłosić „rehabilitację" generała von Fritscha. Przy okazji zadeklarował swoje „niezachwiane postanowienie" wyeliminowania „zagrożenia", jakim w jego opinii była Czechosłowacja. Beck zdawał sobie sprawę z tego, że Hitler ignoruje ostrzeżenia Sztabu Generalnego. Stawił się więc
SPISKOWCY
161
osobiście w Kancelarii Rzeszy by żądać „specjalnych gwarancji", że Hitler nie ma zamiaru wywoływać następnej wojny światowej. Zachowując się jak lis złapany w kurniku, Hitler zapewnił Becka, że nie ma takich zamiarów, przypominając przy tym groźnie szefowi sztabu, że armia jest narzędziem mężów stanu, a jego obowiązkiem jest szukanie sposobów realizacji zadań stawianych wojsku. Beck wiedział, że wyrażając jakikolwiek sprzeciw wobec planów Hitlera padnie ofiarą jeszcze gorszych represji, niż zdarzyło się to Blombergowi i Fritschowi. Odpowiedział jednak odważnie i wprost, że nie będzie realizował rozkazów, z którymi się nie zgadza. Po tej uwadze Beck opuścił Hitlera świadom, że jego kariera jest skończona. Beck nie miał teraz wyboru i musiał podać się do dymisji. Zanim jednak odszedł, zrobił coś ważnego - podjął próbę przekonania generałów, by wszyscy jednocześnie podali się do dymisji w proteście przeciwko operacji „Fali Griin". Nakazał generałowi Karłowi Heinrichowi von Stuelpnagelowi, swemu wiernemu przyjacielowi i spadkobiercy jednego z najważniejszych rodów pruskich, by „zbadał możliwości uzyskania wsparcia dla wspólnych działań... metodami wojskowymi", jak wymijająco nazwał akcję, która w rzeczywistości miała być rewolucją. Stuelpnagel przeprowadził w „Herrenklub" rozmowy z dowodzącymi. Generałowie jednak stwierdzili, że Beck prosi o działania całkowicie sprzeczne z ich wyszkoleniem wojskowym, a mianowicie o zaangażowanie się w politykę przeciw władzy cywilnej. Jeżeli ktokolwiek ma wysadzić Hitlera z siodła, to może to zrobić tylko ten sam naród, który go wybrał, oświadczyli i powrócili do swojej Kirschwasser i gry w karty. Intrygi wyczerpały zdrowie Becka w takim stopniu, że sam podał się do dymisji. Wszystkie jego plany spaliły na panewce. Zanim opuścił swoje biuro w Sztabie Generalnym, wezwał jeszcze kolegów na ostatnie zebranie i powiedział im, że Hitler przypomina szwedzkiego króla, Karola XII, który prowadził swój naród od jednej awantury wojskowej do następnej, by w końcu zginąć gdzieś w stepach Rosji*. Beck mówił to wszystko ze spokojnym wyrazem twarzy, przypominał wtedy Eldera Moltke, twórcę Sztabu Generalnego, który przyglądał się tej ponurej-scenie z zawieszonego na ścianie portretu. Zakończył przemowę ostrzeżeniem: „Wojna rozpoczęta przez Niemcy natychmiast spowoduje przystąpienie do działań innych państw, a w wojnie z koalicją światową Niemcy przegrają, skazane na łaskę i niełaskę sprzymierzonych przeciwników". Po tym oświadczeniu Beck lekko skłonił się niewielkiej grupie słuchaczy i opuścił swoje biuro. Sztabowcy pozostali jeszcze w sali przeświadczeni, że byli świadkami brzemiennego w tragiczne skutki wydarzenia. Rzeczywiście tak się stało, bowiem Hitler właśnie pozbył się ostatnich ograniczeń, które przeszły do historii wraz z upadłymi generałami. Generał George C. Marshall referował później Kongresowi że: „...eliminacja Becka stanowiła właściwie eliminację ostatniego z efektywnych, konserwatywnych wpływów na niemiecką politykę zagraniczną". H^ler przyjął rezygnację Becka z ulgą. Podczas sprawy Fritscha oświadczył: „Jea ynym (z moich generałów), którego się obawiam, jest Beck. Ten człowiek jest zdolny cos zdziałać". Hitler nie miał racji, bowiem inni generałowie mieli te same poglądy, co eck i w rzeczywistości byli gotowi nawet do zdrady stanu, by mu się przeciwstawić. Jednym z nich był Canaris, który uznał, że najlepszym sposobem na zdławienie plaJest to przenośnia związana z Połtawą. Karol XII zginął 11 XII 1718 r. podczas oblężenia norweskiej twierdzy "itdrichshalls (przyp. T.R.).
162
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
nów Fuhrera jest ujawnienie ich wrogom Niemiec. Należał do nich także zastępca Canarisa, Oster, który za wiedzą Canarisa, a często na jego rozkaz, wydawał kolejne tajemnice Hitlera, by go zniszczyć. Trzecią znaną postacią w tym gronie był jeden z kwatermistrzów Becka, Stuelpnagel, a czwartą - generał Erich Fellgiebel, szef Departamentu Łączności w OKW. Do grupy opozycyjnych oficerów należał także dowódca Berlińskiego Okręgu Wojskowego, generał Erwin von Witzleben - Prusak o orlim profilu i ciężkich powiekach, którego przodkowie zasiadali w niemieckich sztabach generalnych od czasów Fryderyka Wielkiego. Ludzie ci nie potrafili zapomnieć ostatnich słów Becka, a w przyszłości stworzyli zalążek znacznie bardziej aktywnej i zdeterminowanej organizacji konspiracyjnej. Beck pozostał duchowym przywódcą tej grupy. Tamtego pamiętnego popołudnia, po pożegnaniu w Sztabie Generalnym udał się do Mittwochgesellschaft - „Klubu Środowego" - gdzie wygłosił dla niewielkiej grupy przyjaciół intelektualistów wykład o marszałku Foszu. Następnie poszedł do domu przy Goethestrasse 8, w tej samej dzielnicy, gdzie zamordowani zostali Schleicher i Bredow, by spokojnie spożyć samotną kolację wdowca. Czuł się chory, był zmęczony moralnym konfliktem, bał się przyszłości; ale od tego momentu całkowicie oddał się działalności w „Schwarze Kapelle". Następcą Becka na stanowisku szefa Sztabu Generalnego został generał Franz Halder, niewysoki człowiek o pociągłej twarzy ewangelisty i manierach naukowca. Hitler rozkazał mu, by kontynuował pracę nad planem „Fali Griin". Nowy szef z zimną precyzją przejął zadania Becka. W tym samym mniej więcej czasie członkowie „Schwarze Kapelle" przystąpili do planowania pierwszej próby zamachu stanu. Hitler miał zostać pojmany w Berlinie, ale „Schwarze Kapelle" bynajmniej nie miała zamiaru go zabijać. Hitler miał stanąć przed sądem narodu niemieckiego, zgodnie z procedurą opracowaną przez Hansa von Dohnanyi, prawnika, który wkrótce potem otrzymał nominację na zastępcę Ostera w Abwehrze. Osterowi udało się zdobyć kartę zdrowia Hitlera z okresu służby wojskowej w czasie I wojny światowej. Dokumenty zawierały informację, że na skutek porażenia gazami bojowymi zachorował psychicznie, a grupa lekarzy psychiatrów w tajemnicy analizowała stan jego zdrowia psychicznego. Celem procesu miało być udowodnienie Hitlerowi, że jest nieodpowiedzialnym przestępcą, niezdolnym do pełnienia urzędu Fuhrera i kanclerza. Następnie jakaś ciesząca się prestiżem i szacunkiem narodu osoba cywilna miała sformować rząd. Spiskowcy mieli uderzyć w momencie, gdy Hitler wyda ostateczny rozkaz realizacji „Fali Grun" i ataku na Czechosłowację. Przygotowany przez „Schwarze Kapelle" plan zdobycia władzy był dokładny. Fellgiebel miał przeciąć wszystkie linie łączności w całych Niemczech, a Berlin miały okupować oddziały pod dowództwem Witzlebena. Hitler, Himmler, Heydrich, Goring mieli zostać aresztowani i umieszczeni pod silną strażą w jednym z bawarskich zamków. Wuppertalska dywizja pancerna pod dowództwem niemieckiego teoretyka walki pancernej, generała Ericha Hópnera, który przebywał wraz ze swoimi oddziałami w Lesie Turyńskim, miała otoczyć i zmusić do kapitulacji ochronę osobistą Hitlera SS Leibstandarte* z Monachium, najlepiej wyposażoną i wyszkoloną brygadę wojsk niemieckich. Inne oddziały wojskowe miały unieszkodliwić SS. Plan został opracowany * SS Leibstandarte „Adolf Hitler" (LAH) miała wówczas silę batalionu; poniosła poważne straty w bitwie nad Bzurą. Z czasem rozwinięto tę jednostkę do siły dywizji pancernej (przyp. T.R.).
SPISKOWCY
163
w najdrobniejszych szczegółach, wciąż jednak brakowało odpowiedzi na zasadnicze pytanie: czy Wielka Brytania i Franq'a sprzeciwią się inwazji na Czechosłowację? Gdyby mocarstwa zachodnie przeciwstawiły się Hitlerowi, prawdopodobnie udałoby się zapobiec inwazji, a rewolta przeciwko Hitlerowi miałaby szansę na sukces. Była już połowa sierpnia, w Europie narastało trudne do zniesienia napięcie. Na lotnisku Croydon niedaleko Londynu wylądował trzysilnikowy Junkers, z którego wysiadł Ewald von Kleist-Schmenzin, właściciel ziemski z Pomorza i tajny wysłannik „Schwarze Kapelle". Kleist przybył do Londynu z propozycją i ostrzeżeniem. Była to odważna decyzja, bowiem Kleistowi groziło aresztowanie, proces i niemal pewna śmierć z rąk Gestapo, w razie niedyskrecji lub zdrady ze strony Brytyjczyków. Pomimo to, jak później pisał łan Colvin, młody brytyjski reporter w Berlinie - który od czasu do czasu pośredniczył między Canarisem a Brytyjczykami - Kleist otrzymał od Becka i Canarisa instrukcje, by poinformował rząd brytyjski, że „...ustępując pola Hitlerowi rząd brytyjski straci swoich dwóch głównych sojuszników w Niemczech niemiecki Sztab Generalny i naród niemiecki". „- Jeżeli dostarczysz mi dowody, że Wielka Brytania wypowie nam wojnę, gdy wkroczymy do Czechosłowacji, to ja wykończę ten reżim". A co zdaniem Becka stanowiło taki dowód? „Przyrzeczenie udzielenia Czechosłowacji pomocy w wypadku wojny" - wyjaśnił Kleistowi. Wszystko wskazuje na to, że ówczesny szef MI-6, Sinclair oraz Menzies wiedzieli o przyjeździe Kleista, prawdopodobnie od Colvina i ambasady brytyjskiej w Berlinie. Na lotnisku Croydon podjęto specjalne środki ostrożności by ułatwić Kleistowi lądowanie w Anglii, bez żadnych trudności ze strony kontroli celnej, imigracyjnej czy paszportowej. Pod eskortą ludzi z MI-6 udał się do hotelu „Hyde Park", gdzie odwiedził go lord Lloyd Dolobran, mający bliskie powiązania z Menziesem, rządem i pałacem królewskim. I nie tylko, bowiem lord Lloyd był także prezydentem Ligi Morskiej Imperium Brytyjskiego, prezesem British Council i byłym Wysokim Komisarzem anglo-egipskiego Sudanu. Lord Dolobran zjadł z Kleistem kolację w prywatnym gabinecie w restauracji „Claridge's". Tam też Kleist popełnił jeden z pierwszych ewidentnych aktów zdrady „Schwarze Kapelle", mówiąc: „Wszystko już zostało zdecydowane, lordzie Lloyd. Plany mobilizacyjne są gotowe, data dnia «Zero» ustalona, dowódcy grup armii otrzymali rozkazy. Zgodnie z planem, wszystko rozpocznie się pod koniec września i nikt tego nie zatrzyma, chyba że Wielka Brytania otwarcie ostrzeże Hitlera". Gdy lord Lloyd odbierał kolejne dania z windy kuchennej, Kleist odkrył przed nim tajne dane, dotyczące sytuacji w Niemczech. Opowiedział Brytyjczykowi o planach zamachu stanu oraz o niedostatkach armii niemieckiej, uniemożliwiających jej prowadzenie wojny przeciwko koalicji mocarstw światowych; powiedział też, że jeśli Wielka Brytania wraz z Francją i Rosją „twardo sprzeciwią się Hitlerowi" to wtedy /.będzie nadzieja, że dowodzący armią generałowie aresztują go, gdyby nadal upierał S1 ? przy swojej polityce wojennej i w ten sposób skończą z reżimem nazistowskim". Kleist dodał, że Wielka Brytania ma w Niemczech potężnych przyjaciół, do których zaliczają się Canaris i Oster. Słuchający tego wszystkiego lord Lloyd był pod głębokim w rażeniem inteligencji, szczerości i odwagi emisariusza. Następnego ranka Kleist spotkał się z doradcą rządu brytyjskiego w dziedzinie s Praw zagranicznych, Robertem Vansittartem. Jeszcze raz „z największą szczerością i Powagą" powtórzył to wszystko, co wczoraj powiedział lordowi Lloydowi. Yansit-
164
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
tart słuchał z uwagą, ale i niepokojem. Kleist chciał zawrzeć porozumienie, dotyczące granic niemieckich po sukcesie rewolty przeciwko Hitlerowi, a Wielka Brytania nie chciała kupować pokoju cudzym kosztem. Zarówno wtedy, jak i później, podejmowane przez „Schwarze Kapelle" próby wytargowania czegoś w zamian za pokój pozbawiły konspiratorów sporej części wsparcia w Wielkiej Brytanii. Następnym rozmówcą Kleista był Churchill. Spotkanie odbyło się 17 sierpnia 1938 roku w wiejskiej posiadłości Churchilla w Kentish Weald. Gdy Kleist zwrócił się do Churchilla o oczekiwane w Berlinie gwarancje, ten zasiadł za biurkiem i napisał prywatną opinię, w której zawarł następujące myśli: Jestem pewny, podobnie jak byłem pod koniec lipca 1914 roku, że Anglia pójdzie do boju z Francją u boku, a Stany Zjednoczone są obecnie nastawione silnie antynazistowska. Państwom demokratycznym trudno jest wygłaszać precyzyjne deklaracje, ale zbrojny atak Niemiec na mniejszego sąsiada i krwawe walki, jakie z tego wynikną, spowodują, że całe imperium brytyjskie powstanie i podejmie najpoważniejsze decyzje. Bardzo proszę nie dać się zwieść tej uwadze. Wojna taka, skoro już się zacznie, będzie toczyć się jakby miała być ostatnią, do ostatniej kropli krwi i nie należy tutaj brać pod uwagę tego, co wydarzy się w ciągu pierwszych kilku miesięcy, lecz to, gdzie znajdziemy się pod koniec trzeciego lub czwartego roku walk.
Podobno napisawszy to Churchill powiedział Kleistowi: „Możecie dostać wszystko, najpierw jednak przynieście nam głowę Hitlera". Po raz pierwszy Churchill, w interesie polityki brytyjskiej, namawiał „Schwarze Kapelle" do otwartej rebelii. Następnym razem zrobił to dopiero w 1944 roku, po „D-Day". Kleist powrócił do Berlina w takiej samej tajemnicy, w jakiej wyjechał. Po obiedzie z Colvinem poszedł do biura Canarisa przy Tirpitzufer. Tam, w czasie spotkania w cztery oczy zameldował: „Nie znalazłem w Londynie nikogo, kto zechciałby wykorzystać nadarzającą się okazję by wywołać wojnę prewencyjną. Odniosłem wrażenie, że w tym roku chcą za wszelką cenę uniknąć jakichkolwiek działań wojennych... Powiedzieli, że zgodnie z brytyjską konstytucją nie wolno im podejmować jakichkolwiek zobowiązań w odniesieniu do sytuacji, która jeszcze nie zaistniała". List Churchilla był daleki od otwartej deklaracji, której tak oczekiwał Beck i Canaris. „Schwarze Kapelle" nie zawiesiła jednak przygotowań do zamachu stanu. 8 września 1938 roku, na pięć dni przed planowanym rozpoczęciem operacji „Fali Griin"/ Stuelpnagel udostępnił spiskowcom ostateczne rozkazy Hitlera dotyczące tej operacji, dając im tym samym czas na przygotowanie się do przejęcia władzy. Sztab Generalny tymczasem nie robił nic, co mogłoby przyspieszyć czy ułatwić realizację „Fali Griin". Pojawiły się braki taboru kolejowego i paliwa, a tajna mobilizacja wlokła się w takim tempie, jak gdyby poczta i telegraf nie istniały. OKW zauważyła przy tym, że korpus oficerski wykonuje swoje zadania zupełnie bez entuzjazmu*. W miarę pogłębiania się kryzysu czeskiego rząd brytyjski nie podjął żadnych kroków, by zniechęcić Hitlera czy mobilizować do działania „Schwarze Kapelle". Rozpoczęto natomiast działania zmierzające do pogodzenia zwaśnionych stron. Chamber* Mobilizacja i koncentracja armii niemieckiej przebiegły sprawnie - wyciągnięto wnioski z niedociągnięć w czasie aneksji Austrii (przyp. T.R.).
SPISKOWCY
165
lain poleciał do Berchtesgaden, by wypracować pokojowe rozwiązanie konfliktu. Canaris właśnie jadł kolację, gdy dowiedział się o misji Chamberlaina. Odłożył nóż i widelec stwierdzając kwaśno, że wiadomość odebrała mu apetyt i wybuchnął: „Co on... odwiedzać tego człowieka!". Colvin pisał później: Początkowo mamrotał bezgłośnie, jak gdyby trudno mu było to zrozumieć. Potem wstał od stołu i zaczął chodzić po pokoju. Był do głębi wstrząśnięty i już nie skończył kolacji... Admirał przeprosił szefów departamentów i poszedł wcześnie spać. Czy popełnił błąd, wyciągając rękę do Brytyjczyków?... Może sądzili, że jego celem było jedynie podstępne sianie niezgody.
Wrażenie Kleista, że Brytyjczycy pragnęli za wszelką cenę uniknąć wojny, okazało się słuszne. Ceną tą okazał się rozbiór Czechosłowacji. Pokojowe rozstrzygnięcie konfliktu uniemożliwiło konspiratorom ze „Schwarze Kapelle" jakiekolwiek działanie. Państwo czeskie zostało zlikwidowane, a rewolta załamała się. Jak mogli aresztować Hitlera i postawić go przed sądem jako zbrodniarza wojennego, skoro właśnie udało mu się osiągnąć zwycięstwo, nie przelewając ani jednej kropli krwi? Spiskowcy już nigdy nie mieli równie dobrej okazji przeprowadzenia zamachu stanu, przynajmniej do 1943 roku. Już nigdy więcej nie udało im się w takim stopniu zjednoczyć dla jednego celu - pozbycia się Fiihrera. Liedig zeznawał później, że od tamtej pory wszystkie spiski przeżarte były na wylot „rywalizacją, uprzedzeniami, chciejstwem, słabościami ludzkiego charakteru", które utrudniały jakiekolwiek efektywne działanie. Była to główna przyczyna, dla której Canaris zdecydował się działać sam lub przy współpracy małej grupy najbardziej zaufanych generałów. Teraz Canaris stał się - jak podobno stwierdził Beck - „przeznaczeniem Niemiec na dobre i na złe".
WYBUCH WOJNY
wojny, włącznie ze środkami obrony królestwa przed atakiem z powietrza. Produkcję samolotów wojskowych zwiększono z 250 do 600 miesięcznie. Ta ostatnia decyzja, w połączeniu z danymi wywiadowczymi dostarczanymi przez „Ultrę" kosztowała Hitlera przegraną w bitwie o Wielką Brytanię. Można więc stwierdzić, że w ostatecznym rozrachunku Canaris i spiskowcy spod znaku „Schwarze Kapelle" osiągnęli przynajmniej częściowo swój cel. Nie udało im się, co prawda, zapobiec wojnie, przyczynili się jednak pośrednio do tego, że Hitler nie był w stanie jej wygrać. Rząd brytyjski był równie dobrze poinformowany o zamiarach Hitlera, jak o jego nastrojach. W styczniu 1939 roku Cadogan ostrzegł rząd, że „...stan zdrowia psychicznego Hitlera, jego szaleńcza furia, skierowana przeciwko Wielkiej Brytanii i jego megalomania wywołują zaniepokojenie otaczających go przedstawicieli nurtu umiarkowanego i są całkowicie zgodne z planami przeprowadzenia desperackiego uderzenia na mocarstwa zachodnie". Co więcej, dodał Cadogan, „...władze niemieckie z którymi konsultowałem się, włącznie z kręgami antynazistowskimi zgodziły się, że rozkazy Hitlera zostaną wprowadzone w życie i nie należy oczekiwać, by jakakolwiek rewolta mogła nastąpić podczas pierwszych miesięcy wojny".
Wybuch wojny Wszelkie podejmowane przez Brytyjczyków wysiłki, zmierzające do wyjaśnienia celu działań podejmowanych przez Canarisa pod koniec 1938 i w pierwszej połowie 1939 roku nie przyniosły oczekiwanego efektu. Wydawało się, że Canaris prowadzi podwójną, a nawet potrójną grę. Starał się wprowadzać do Wielkiej Brytanii agentów przedstawiających jakąś wartość dla Abwehry. Rozsiewali oni plotki i kontrplotki, starając się zaognić sytuację i tak pełną już napięcia. Tymczasem inni agenci przybywali do Londynu, by budować tajne mosty pomiędzy Abwehrą, niemieckim Sztabem Generalnym i rządem Wielkiej Brytanii. Dużo czasu musiało upłynąć, by motywy kierujące postępowaniem Canarisa wreszcie stały się jasne. Był to okres największego w dziejach napięcia w stosunkach brytyjsko-niemieckich. Niemcy i Włosi ogłosili „Pakt Stalowy", a Mussolini wydawał się gotów do przeprowadzenia inwazji na Bałkany. W marcu 1939 roku niemieckie wojska okupowały już całą Czechosłowację, którą Hitler nazwał „Protektoratem Czech i Moraw"*. Chamberlain zarzucił mu złamanie danego wcześniej słowa, że nie wkroczy na pozostałe terytoria państwa czeskiego, ale Hitler odrzucił angielsko-francuskie noty protestacyjne. Chamberlain ogłosił gwarancje Wielkiej Brytanii i Francji dla Polski i zarządził wprowadzenie powszechnego obowiązku wojskowego. Wszędzie trwały przygotowania do wojny. W Wielkanoc tego roku Londyn po raz pierwszy w swej historii usłyszał dźwięki syren przeciwlotniczych. Były to na razie tylko ćwiczenia. Chociaż program „Ultra" nie został jeszcze uruchomiony na dobre, rząd brytyjski był dobrze poinformowany o zamiarach Hitlera. Informacje pochodziły zarówno od brytyjskiego wywiadu, jak i od emisariuszy ze „Schwarze Kapelle", którzy przybywali do stolicy. Wszyscy ci Niemcy, przeważnie noszący wspaniałe, historyczne nazwiska, przybywali do Londynu w tajemnicy, by na polecenie Canarisa, Ostera i Becka wyjednać u rządu brytyjskiego zablokowanie następnego ruchu Hitlera - planu „Fali Weiss", czyli ataku na Polskę. Wśród nich znaleźli się - młody major Fabian von Schlanbrendorf oraz Helmut hrabia von Moltke, stryjeczny praprawnuk słynnego marszałka polnego, współtwórcy Sztabu Generalnego. Chociaż Brytyjczycy otwarcie nie wystąpili zbrojnie przeciwko Hitlerowi, Komitet Obrony Imperium będący właściwie najwyższą radą wojskową państwa, nakazał przyspieszyć przygotowania do * Niemcy okupowali Czechy i Morawy, które jako protektorat weszły w skład Rzeszy. Słowacja ogłosiła i podległość, ale pod protektoratem Niemiec, a północną część Rusi Zakarpackiej zajęli Węgrzy i ustano tym samym wspólną granicę polsko-węgierską (przyp. T.R.).
167
Być może w odpowiedzi na te i inne ostrzeżenia co do sytuacji w Niemczech rząd brytyjski zaczął zastanawiać się nad możliwością zorganizowania zamachu na życie Hitlera. Menzies przyznał później, że poparł plan zaproponowany przez brytyjskiego attache wojskowego w Berlinie, generała Masona-MacFarlane'a. MacFarlane był człowiekiem obdarzonym talentem do tajnych misji (w 1943 roku wysłano go w tajemnicy do Rzymu, by wynegocjował kapitulację Włoch). Plan MacFarlane'a przewidywał zastrzelenie Hitlera przez snajpera, wyposażonego w dalekosiężny karabin z celownikiem optycznym, ukrytego w jakimś mieszkaniu, z którego widoczny jest budynek Kancelarii Rzeszy. Zgodnie z artykułem, opublikowanym w 1971 roku w niemieckim magazynie Der Spiegel, którego autorzy dotarli do notatki znalezionej w Imperialnym Muzeum Wojny, MacFarlane stwierdził, że „śmierć Hitlera mogła w owym czasie spowodować obalenie narodowego socjalizmu i uratować miliony istnień ludzkich". Autorzy artykułu stwierdzili jednak, że rząd brytyjski odrzucił tę propozycję ze względu na jej „niesportowy" charakter oraz na „zasadniczą niechęć państw demokratycznych do posługiwania się morderstwem". W nieco późniejszych czasach brytyjski rząd nie miewał już tak silnych skrupułów. Wkrótce po inwazji na Czechosłowację - jak pisał Cadogan - „Hitler zarzucał nas niespodziankami z zapierającą dech w piersiach szybkością", Canaris spróbował innej strategii. 3 kwietnia 1939 roku sprokurował raport o planowanym przez Luftwaffe ataku z zaskoczenia na flotę brytyjską. W drugim, podobnym raporcie ostrzegał, że niemieckie okręty podwodne patrolują wody kanału La Manche i ujście Tamizy. Rząd brytyjski dał wiarę tym raportom, zwołano więc zebranie wszystkich ministrów. Jeszcze te go samego dnia Pierwszy Lord Admiralicji, Stanhope odwiedził lotniskowiec Ark Royal, b y oznajmić, że „...krótko zanim opuściłem Admiralicję konieczne stało się wydanie r °zkazu sprawdzenia gotowości do prowadzenia ognia dział przeciwlotniczych floty, b y przygotować się na wszystko, cokolwiek miałoby się zdarzyć". Echa tego oświadcz enia obiegły cały świat. Potężna flota brytyjska była gotowa do natychmiastowych, zdecydowanych działań. Wydawało się, że wybuch wojny jest bliski i nieodwracalny*. Jeszcze w 1938 r., gdy zaczął narastać kryzys sudecki gen. Gamelin powiedział, że okręty brytyjskie nie wpłyną Wełtawę by bronić Pragi. Oświadczenie lorda Stanhope a miało charakter propagandowy (przyp. T.R.).
na
168
KORZENIE KONSPIRACJI 1931-1943
Alarm okazał się fałszywy, podobnie jak wcześniejsze ostrzeżenie - prawdopodobnie również autorstwa Canarisa, przed bombardowaniem Londynu, zaplanowanym jakoby przez Hitlera na marzec 1939 roku. W owym czasie wydawało się, że podrzucając swoje raporty Canaris mocno przesadził. Powszechnie uważano, że stanowią one element prowadzonej przez Hitlera sprytnej, nieustającej wojny nerwów. Canarisa oskarżano o pichcenie plotek i świadome wprowadzanie świata w błąd, by zachwiać poczuciem bezpieczeństwa mocarstw zachodnich. Jego wiarygodność została zakwestionowana. Jednak w świetle przyszłych działań można przypuszczać, że prowadząc taką kampanię Canaris kierował się innymi motywami. Rozczarowany brakiem reakcji Brytyjczyków na ostrzeżenia, przekazywane przez jego emisariuszy, chciał ich zmusić strachem do podjęcia działań zniechęcających Hitlera do akcji. Jedynym skutkiem, jaki udało mu się osiągnąć, była utrata wiarygodności w oczach rządu Jego Królewskiej Mości. A jednak te wszystkie plotki i fałszywe meldunki, jakimi dosłownie zasypany został rząd brytyjski tej wiosny i lata, przyniosły w końcu skutki korzystne dla Canarisa i „Schwarze Kapelle", a niepomyślne dla Hitlera. Po fakcie okazało się, że pogłoski te były w większości prawdziwe. Niespodzianki o których pisał Cadogan były dla Brytyjczyków zaskakujące tylko dlatego, że ich ówczesne wyposażenie wywiadowcze nie pozwalało na ocenę prawdziwości danych, pozyskiwanych z różnorodnych źródeł. Także sam charakter tych źródeł stanowił problem, bowiem emisariuszy „Schwarze Kapelle" można było uznać również za niezadowolonych monarchistów lub - za zdrajców. Trzeba przyznać, że żadna z tych grup nie stanowi zbyt wiarygodnego źródła informacji. Wysyłane przez nich ostrzeżenia zmusiły jednak Brytyjczyków nie tylko do poprawienia stanu obrony kraju, ale i do wzmocnienia aparatu wywiadowczego. Stworzono nową organizację o nazwie Situation Report Centre*, na czele której stanął Victor CavendishBentinck, związany dotychczas z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, bliski krewny księcia Portland. Od tej pory nadzorował on pracę innych organizacji wywiadowczych, mając do pomocy komitet złożony z dyrektorów służb wywiadowczych marynarki wojennej, armii i lotnictwa, odpowiedzialnych za zbieranie, ocenę i rozprowadzanie wszystkich danych wywiadowczych niezależnie od ich źródła. Cavendish-Bentinck, który posiadał niezwykle szeroką wiedzę o Niemczech, stopniowo rozszerzał swoją władzę na wszystkie dziedziny wywiadu - ofensywnego, defensywnego, tajnego, technicznego, dywersyjnego i politycznego. Situation Report Centre stał się zalążkiem Joint Intelligence Committee**, kierowanym także przez Cavendish-Bentincka. SRC stał się więc organizacją, na wynikach której Brytyjczycy oparli wszystkie swoje pomyślne operacje wywiadowcze, prowadzone w czasie II wojny światowej. Niemal w ostatniej chwili pokoju Canaris i jego grupa jeszcze raz podjęli próbę odwrócenia nadchodzącej katastrofy. Jeden z oficerów niemieckiego Sztabu Generalnego został wysłany do Londynu oficjalnie jako obserwator wojskowy, a w rzeczywistości w celu nawiązania kontaktów z „oficerami brytyjskich sił zbrojnych i wywiadu". Posłańcem tym był podpułkownik wojsk pancernych, Gerhardt hrabia von Schwerin, szef sekcji angielskiej departamentu, który z czasem przekształcił się w FHW***, niezwykle ważne narzędzie wywiadowcze OKW, a w latach 1943-44 główny ośrodek konspiracji ł
Situation Report Centre - Ośrodek Informacji o Sytuacji. * Joint Intelligence Committee - Połączony Komitet Wywiadów. * Fremde Heere West (FHW) - hitlerowski wywiad na Zachód.
WYBUCH WOJNY
169
przeciwko Hitlerowi. Wydaje się, że wizyta Schwerina była bezpośrednim skutkiem intrygi, zawiązanej przez szefa FHW, generała Ulricha Lissa i jego przyjaciela, zastępcę attache wojskowego przy ambasadzie brytyjskiej w Berlinie, majora Kennetha W.D. Stronga. Kilka lat później, w czasie operacji „D-Day", Strong został szefem wywiadu Najwyższego Dowódcy Alianckich Sił Zbrojnych, generała Eisenhowera. Londyńska wizyta hrabiego nie była tajemnicą ani dla Niemców, ani dla Brytyjczyków. Nawet w tak krytycznym momencie historii Europy, sztaby niemiecki i brytyjski nadal praktykowały stary zwyczaj wymiany obserwatorów wojskowych. Sam Liss wybrał się z wizytą na wyspy kilka miesięcy wcześniej. Schwerin starał się o jak najbardziej ofiq'alny charakter tej misji. Wynajął mieszkanie na Piccadilly i zachowywał się jak niemiecki arystokrata. Kazał sobie wydrukować wizytówki i zostawiał je wszędzie, gdzie bywał. Można go było spotkać jeżdżącego konno aleją Rotten Row, bywał w Ascot, Sandhurst i na balu Gwardii. Poza Strongiem i dyrektorem wywiadu marynarki wojennej, admirałem Johnem Godfreyem, niewiele osób znało prawdziwy cel jego pobytu w Londynie. 28 marca 1939 roku Schwerin ostrzegł brytyjską ambasadę w Berlinie: „Hitler zdecydował się przeforsować swoją politykę ekspansji na wschód w tym roku". Teraz Schwerin przyjechał do Wielkiej Brytanii by ostrzec, że 23 maja 1939 roku Hitler oświadczył, że zdecydowany jest „... zaatakować Polskę przy pierwszej nadarzającej się okazji". Pod „kierownictwem" Godfreya Schwerin mógł spotkać się z „pieczołowicie dobranymi urzędnikami Ministerstwa Spraw Zagranicznych i wywiadu oraz członkami Parlamentu". Wszystkim przekazał tę samą wiadomość: jedynym sposobem, by Wielka Brytania mogła zapobiec atakowi Hitlera na Polskę było „wywarcie na nim wrażenia siłą i zdecydowaniem". 4 lipca 1939 roku Godfrey zaprosił Schwerina na kolację do swego mieszkania przy Cadogan Place. Wśród zaproszonych gości znaleźli się także: Menzies, dyrektorzy wojskowych służb wywiadowczych oraz generał James Marshall-Cornwall, stary funkcjonariusz MI-6, który w latach 1928-32 był brytyjskim attache wojskowym w Berlinie, a teraz zastępcą szefa Imperialnego Sztabu Generalnego. Generał Marshall-Cornwall zapisał w swoim dzienniku, że goście „wypili sporo dobrego szampana", a Schwerin jeszcze raz powtórzył swoje przesłanie. Szerzej tak opisał to zdarzenie: Hrabia Schwerin sugerował, by Wielka Brytania wykonała kilka gestów na kontynencie. Powiedział nam, że Hitler zaatakuje Polskę, ale można go będzie powstrzymać, jeżeli Wielka Brytania zademonstruje na Bałtyku potęgę swojej floty. Zaproponował, że może to być na przykład eskadra pancerników. Zasugerował też, że powinniśmy założyć we Francji bazę ciężkich bombowców i wysłać tam dwie w pełni wyposażone dywizje, jedyne, jakie mieliśmy w owym czasie. Następnego dnia przekazaliśmy propozycje Schwerina zainteresowanym władzom, włącznie z premierem, a Schwerin wrócił do Niemiec z pozdrowieniami Menziesa dla Canarisa. Niestety, ziarno zasiane przez Schwerina spadło na kamienisty grunt.
Premier Chamberlain i lord Halifax oświadczyli, że na tym etapie Wielka Brytania e poczyni żadnych kroków. Gdyby tak postąpiła - ostrzegali obydwaj mężowie stanu - demonstracje te jedynie sprowokują Hitlera. Hitler nie potrzebował jednak prowokacji. 22 sierpnia najwyżsi rangą dowódcy We* lrr nachtu zostali wezwani na konferencję do Adlerhorst*, kwatery Hitlera, położonej ni
Adlerhorst - Orle Gniazdo.
170
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
na górze Obersalzberg w Bawarii. Kawalkada samochodów sztabowych ruszyła w górskie doliny, wjechała między szesnasta wieczne domy w wiosce Berchtesgaden i ruszyła w kierunku HohergoU. Następnie samochody wspinały się krętą Kehlsteinstrasse do miejsca, w którym droga kończyła się gwałtownie na zboczu góry Kehlstein. Przed kierowcami otworzyły się ogromne, podwójne wrota z brązu, uruchamiane przez przyciśnięcie guzika przez stojących na straży SS-manów. Procesja samochodów zostawiła za sobą zalane słońcem górskie doliny i wjechała do długiego, wyłożonego marmurem tunelu, oświetlonego oprawnymi w brąz latarniami. Kierowcy zaparkowali samochody na dużym podziemnym parkingu, a dowódcy poszli dalej pieszo. Wąski i krótki tunel doprowadził ich do przestronnej windy obitej miedzianą blachą. Zasiedli w głębokich, skórzanych kanapach i spokojnie czekali, aż winda pokona 120-metrowy szyb, wydrążony we wnętrzu góry. Gdy wreszcie drzwi otworzyły się, generałowie znaleźli się w Orlim Gnieździe, 1855 metrów nad poziomem morza. Hitler pozwolił generałom i admirałom zaczekać kilka minut w przedpokoju, ozdobionym kolekcją porcelany z Nymphenburga i Frankenthalu. Po chwili jasnowłosy olbrzym, szef ochrony osobistej Hitlera, zaprosił ich do salonu Fiihrera. Z sali rozpościerała się iście wagnerowska panorama okolicy. Oczom zebranych ukazał się Untersberg, najwyższy z otaczających Salzburg szczytów, pod którym według legendy śpi cesarz Fryderyk Barbarossa w oczekiwaniu na wezwanie, by powstać i przywrócić Świętemu Cesarstwu Niemieckiemu jego chwałę; dalej widać było wieże kościelne i wzgórza Salzburga, rodzinnego miasta Mozarta. Dowódcy usadowili się w rustykalnych fotelach, w pobliżu masywnego zegara z orłem z brązu i popiersia Ryszarda Wagnera. Na ścianach wisiały duże obrazy olejne, w tym jeden akt - podobno pędzla Tycjana, dwa miękkie, rzucające się w oczy gobeliny, jeden pejzaż Spitzwega, trochę rzymskich ruin pędzla Panninniego i - przypominające nieco ołtarz - dzieło Eduarda von Steinle. Hitler przemówił: „Prawdopodobnie już nigdy nikt nie będzie miał więcej władzy, niż ja mam dzisiaj. Moje życie jest zatem czynnikiem wielkiej wagi. W każdej chwili może mnie jednak wyeliminować jakiś przestępca albo wariat... Nie mamy czasu do stracenia. Wojna musi przyjść za mojego życia". Zawiadomił zgromadzonych, że Ribbentrop podpisał właśnie ze Związkiem Radzieckim traktat o przyjaźni, oraz że o ile przedtem uważał, że atak na Polskę będzie równoznaczny z wojną z Francją i Anglią, to teraz jest pewny, że wojny nie będzie. „Wytrąciłem to narzędzie z rąk mocarstw zachodnich. Teraz możemy ugodzić Polskę w samo serce. O ile wiem, droga jest wolna" - oświadczył Fuhrer*. Deklaracja ta całkowicie zaskoczyła słuchaczy. Fiihrer mówił dalej. Stwierdził, że jego zdaniem żaden brytyjski polityk nie zaryzykuje długotrwałej wojny z Niemcami, jeżeli Rosja nie weźmie udziału w konflikcie. Jeśli chodzi o Francję - kontynuował Fuhrer - to nie stać jej na długie działania wojenne bez pomocy Rosji, co potwierdzały ogromne ofiary, poniesione przez Francję w czasie I wojny światowej. Co więcej, zdaniem Hitlera, wrogowie Niemiec zachowywali się „...jak małe robaki: widziałem się z nimi w Monachium. Boję się jedynie tego, że w ostatniej chwili jakiś Schweinhund wyskoczy z planem mediacji pokojowych". • U podstaw decyzji Hitlera uderzenia na Polskę leżał pakt Ribbentrop - Mołotow, właśnie przygotowyWi do podpisu (przyp. T.R.).
WOJNY
171
Hitler przemawiał z tak ogromną mocą, że żaden z obecnych nie odważył się odezwać. Dlaczego musi wybuchnąć wojna? Fuhrer rzucił pytanie i natychmiast sam na nie odpowiedział: „Bo nie mamy nic do stracenia; możemy tylko wygrać". Przeprowadził szybką analizę sytuacji w świecie i stwierdził, że: Wszystkie te korzystne okoliczności znikną w ciągu następnych dwóch lub trzech lat. Nie wiadomo, ile jeszcze pożyję. Dlatego lepiej, by wojna wybuchła teraz. Wszyscy ryzykowali - Hannibal pod Karinami, Fryderyk Wielki pod Leuthen, Hindenburg i Ludendorff pod Tannenbergiem*. Dlatego dzisiaj my też musimy podjąć ryzyko, ale zrobimy to z żelaznym zdecydowaniem. Po tych słowach zebrani udali się na późny obiad. Zgodnie z opisem przedstawionym w dokumentacji procesów norymberskich, pijany radością Góring wskoczył na długi stół w salonie i wygłosił „krwiożercze podziękowania i krwawe obietnice. Tańczył wkoło jak dzikus". Konferencja ciągnęła się jeszcze długo po obiedzie. Hitler kontynuował popisy oratorskie, wykrzykując do swoich dowódców: „Nie miejcie litości! Brutalne podejście. Osiemdziesiąt milionów ludzi musi dostać, co im się sprawiedliwie należy". Następnie Fuhrer ogłosił, że operacja „Fali Weiss" rozpocznie się natychmiast. Dzień X: 26 sierpnia 1939 roku. „Godzina Zero": 4.30 rano. Cel operacji: „Zniszczenie Polski". Większość dowódców poparła decyzję Hitlera. Czyż Wehrmacht nie zajął Austrii i Czechosłowacji bez oporu? Kilku obecnych - Halder, Witzleben, Stuelpnagel, Fellgiebel, Canaris - zachowało jednak milczenie. Sądzili, że, jeśli pozwolą Hitlerowi na realizację jego planów, wojna będzie nieunikniona. Ale jak go powstrzymać? Canaris jeszcze raz dostrzegł możliwość zniweczenia tych planów i natychmiast z niej skorzystał. Pojechał z Berchtesgaden do Monachium, i tam w hotelu „Cztery Pory Roku" napisał kilka notatek, które wręczył swemu zastępcy, Osterowi. Ten wziął je i wsiadł do nocnego ekspresu do Berlina. Gdy tylko pociąg wyjechał z monachijskiego dworca, Oster spotkał się w korytarzu swego wagonu sypialnego z mężczyzną w cywilnym ubraniu. Człowiekiem tym był major Gijsbertus Jacob Sas, zastępca attache wojskowego ambasady holenderskiej w Berlinie i stary przyjaciel Ostera. Oster wręczył mu notatki Canarisa i wieczorem 23 sierpnia raport o przemówieniu Hitlera leżał już na biurku majora Foleya w Berlinie i na biurkach wszystkich innych, zaprzyjaźnionych z Holendrem służb wywiadowczych. Przeciek był skuteczny, dotarł bowiem zarówno do Londynu, jak i do Paryża. Reakcja francuska była szybka i ostra. Premier Eduard Daladier ogłosił alarm, stawiając w stan gotowości bojowej całą Linię Maginota. Rząd brytyjski także podjął pewne środki ostrożności. Wydano rozkaz koncentracji kluczowych oddziałów obrony wybrzeża i obrony przeciwlotniczej oraz ochrony najważniejszych obiektów. Rozesłano te legramy do dominiów i kolonii, ostrzegając je o potrzebie podjęcia środków obrony, a Lorda Prywatnej Pieczęci** upoważniono do przygotowania obrony cywilnej i procedur ewakuacyjnych. Na mocy otrzymanych od rządu uprawnień, Admiralicja zare* Pierwotny termin realizacji „Fali Weiss" to 1 września. Teraz Hitler licząc, że porozumienie ze Stalinem P°wstrzyma państwa zachodnie od przystąpienia do wojny postanowił uderzyć na Polskę z częściowo tylko gotową Armią Wschodnią i słabą osłoną na Zachodzie (przyp. T.R.). * Lord Privy Seal - Lord Prywatnej Pieczęci.
172
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
kwirowała dwadzieścia pięć statków handlowych w celu adaptowania ich na krążowniki pomocnicze. Admiralicja wysłała ostrzeżenia do jednostek floty handlowej na całym świecie; we wszystkich bazach wojskowych wstrzymano przepustki, obronę przeciwlotniczą postawiono w stan gotowości bojowej, a rezerwiści masowo zgłaszali się do wojska. Wysłane przez Canarisa ostrzeżenie spowodowało więc lawinę skutków. 25 sierpnia OKW i OKH w Zossen otrzymały depeszę. Plan „Fali Weiss" został odroczony. Hitler otrzymał wiadomość, że, niezależnie od paktu zawartego ze Związkiem Radzieckim, w razie agresji na Polskę Anglia i Francja wypowiedzą Niemcom wojnę. By dowieść Fuhrerowi, że nie są to czcze pogróżki, brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, że Wielka Brytania właśnie zawarła sojusz z Polską. Do gry włączył się także Rzym. Mussolini, który otrzymał swój własny egzemplarz przemówienia Hitlera, oświadczył, że w razie wojny Włochy nie wesprą Niemiec, o ile nie otrzymają znaczącej pomocy w postaci materiałów wojennych i dostaw wojskowych. W kwaterze głównej Abwehry Canaris i Oster nie kryli zadowolenia. Człowiek, który uważał się za „największego stratega wszech czasów, wodza nowego typu", który w jednej chwili wydawał rozkazy do ataku, by je natychmiast odwoływać, nie mógł liczyć na poważne traktowanie przez generałów. Zdaniem Ostera, nie było już powodów, by dalej planować zamach stanu; Hitler miał lada moment upaść z powodu swoich własnych działań. Następnego ranka w czasie Kolonne Canaris oświadczył: „Pokój został uratowany na następne dwadzieścia lat". Mylił się. Hitler zdecydował już, co będzie dalej. W Kancelarii Rzeszy powiedział Brauchitschowi, że obecnie „Dzień X" to 1 września 1939 roku oraz, że jeżeli zostanie do tego zmuszony, to poprowadzi wojnę na dwóch frontach. Wojnę, której zdaniem strategów niemieckich Niemcy nie były w stanie wygrać. Wiadomość ta dotarła do Canarisa, obracając wniwecz wszelkie nadzieje na pokój. Przyszłość jawiła mu się jako pasmo klęsk, oznaczających zniszczenie wszystkiego, co było drogie jemu samemu i towarzyszom: Rzeszy, armii niemieckiej, korpusu oficerskiego, władzy, przywilejów, pozycji. Wszystko było stracone. Niebo nad Polską było jeszcze ciemne, gdy nad ranem 1 września 1939 roku samoloty Luftwaffe zrzucały pierwsze bomby. O godzinie piątej, pięć armii niemieckich przekroczyło granicę. 3 września Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Trzeciej Rzeszy.
Watykański łącznik Niemiecki Błitzkrieg zadał Polsce druzgocący cios, wynosząc Hitlera na wyżyny popularności. Wystarczyło zaledwie dwadzieścia siedem dni, by Wehrmacht zniszczył 800-tysięczną armię polską i podbił kraj liczący 33 miliony ludności. Triumf Hitlera rozwiał ostatnie nadzieje członków „Schwarze Kapelle" na pomoc Wehrmachtu w rebelii. Jego dowódcy nie mieli żadnych argumentów, które mogliby przeciwstawić sukcesom na polu walki. Wojna przyniosła jednak także i mroczne wydarzenia, które wbiły się klinem pomiędzy Hitlera a jego Sztab Generalny. SS rozpoczęło eksterminację Polaków - arystokracji, inteligencji, kleru i Żydów. Himmler rozpoczął kampanię przekształcania ziem słowiańskich w nowe lenno rycerzy zakonu krzyżackiego, a Heydrich odpowiadał za wykonanie tego zadania. Canaris zawsze poświęcał wiele uwagi przestępczej działalności SS i SD, nie minęło więc wiele czasu, gdy otrzymał pierwsze informacje o masowych egzekucjach. 8 września 1939 roku poleciał samolotem do Illnau, gdzie stał pociąg specjalny Fiihrera, by złożyć na ręce Keitla ostry protest. „Pewnego dnia cały świat uzna Wehrmacht winnym stosowania tych metod, ponieważ wydarzenia te mają miejsce tuż pod naszym nosem" - ostrzegał. Jego protest nie wywarł jednak wrażenia na Keitlu, który stwierdził, że jeżeli armia sama nie chce „robić tych rzeczy", to nie powinna narzekać na SS i SD, które spełniają ten przykry obowiązek. Canaris wrócił do Berlina i rozpoczął swoje prywatne śledztwo w sprawie zbrodni w czasie polskiej kampanii. Gdy zadanie to stało się zbyt trudne, by podołał mu sam, powołał specjalne Abwehrkommando. Powoli przybywało akt. Canaris i Oster dbali, by dowódcy Hitlera byli na bieżąco informowani o działalności SS w Polsce. Odpowiednie raporty zostały także przekazane do Watykanu i Berna, skąd przesłano je dalej, do Ml-6 i Deuxieme Bureau. Nic więcej nie można było zrobić, ponieważ Hitler odebrał armii jurysdykcję nad Polską i oddał ją w ręce SS. Można było spodziewać się, że armia zaprotestuje przeciwko takiemu ograniczeniu swoich uprawnień, ale nic takiego się nie zdarzyło. Jedynym człowiekiem, który odważył się przeciwstawić Hitlerowi był generał Johannes Blaskowitz*, przypłacił to jednak przeniesieniem do rezerwy. Pozostali generałowie wyciągnęli właściwe wnioski. Każdy, kto cenił karierę, wykonywał teraz bez * Johannes Blaskowitz (1883-1948), generał niemiecki, od 1900 w armii, w 1939 dowódca 8. Armii, od 20 X 1939 r. dowódca niemieckich wojsk okupacyjnych w Polsce; protestował przeciwko terrorowi hitlerowskiemu; później dowodził na Zachodzie i Wschodzie. Uznany za zbrodniarza wojennego popełnił samobójstwo (przyp. T.R.).
174
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
szemrania wszystkie rozkazy Fuhrera. Jeszcze raz konspiratorzy ze „Schwarze Kapelle" zaczęli snuć rozpaczliwe plany rewolty Sztabu Generalnego przeciwko Hitlerowi.
WATYKAŃSKI ŁĄCZNIK
175
i Niemcy. Obowiązkiem Canarisa było zajęcie się zewnętrzną sferą konspiracji. Szef Abwehry zwrócił się do Ostera, by otworzył tajny kanał łączności z rządem brytyjskim. Wykonawczym ramieniem konspiracji był Oster. Jako szef kwatery głównej sztabu i centralnego rejestru Abwehry, zwanego Departamentem Z, Oster miał do swojej dyspozycji aparat urzędniczy i system łączności, który pozwalał na prowadzenie działalności „Schwarze Kapelle" pod przykrywką normalnych operacji wywiadowczych. Oster był żołnierzem saskich strzelców konnych, człowiekiem eleganckim i jednocześnie aroganckim, co najlepiej obrazowało stare saskie przysłowie, które powiesił sobie nad biurkiem: „Orzeł nie poluje na muchy". Pogardzał Hitlerem i nazistami. Z determinacją poszukiwał akt wojskowych, policyjnych i medycznych Hitlera, a to, że jeszcze nie stracił życia z rąk SD lub Gestapo zawdzięczał jedynie murowi milczenia, jaki Canaris zbudował wokół Abwehry. Za zgodą Hitlera, Canaris zawarł z Heydrichem układ pozbawiający nazistowskie organizacje śledcze i służby bezpieczeństwa jurysdykcji nad terytoriami zajętymi przez Abwehrę. Abwehra stanowiła więc idealną przykrywkę dla działalności Ostera. Jego biuro przypominało ul, w którym roiło się od dziwnych ludzi. Pewien historyk pisał później:
Sukcesy zachęciły Hitlera do dalszych działań. 9 października 1939 roku przedstawił swoim generałom nowy projekt podboju, dając tym samym „Schwarze Kapelle" kolejny pretekst do przewrotu. Celem nowej operacji, nazwanej „Fali Gelb" była inwazja Holandii, Belgii i Francji. Miała to być jeszcze jedna kampania typu Blitzkrieg, angażująca wszystkie siły Wehrmachtu. Operacja miała rozpocząć się w najmniej spodziewanym przez aliantów czasie i miejscu - w Ardenach, podczas zimowego przesilenia dnia z nocą. Reakcja członków Sztabu Generalnego i dowództwa armii, poruszonych już mordami popełnionymi w Polsce, była dość gwałtowna. Wciąż jeszcze mieli w pamięci wielkie bitwy I wojny światowej - Ypres w 1914 roku, Loos w 1915 i Sommę w 1916, gdy zimowe kampanie tonęły w morzu krwi i błota. Operacja „Fali Gelb" zbyt przypominała tragiczne działania wojenne we Flandrii. Poza kilkoma wyjątkami, wszyscy sprzeciwiali się tej operacji, uznając ją za czyste szaleństwo*. Hitlera jednak nic nie mogło odwieść od realizacji planu. Odrzucił rady swoich najlepszych generałów i rozkazał, by kampania została przygotowana w ciągu tygodnia, poczynając od 5 listopada. Generałowie byli całkowicie zaskoczeni, a „Schwarze Kapelle" rozpoczęła drugą fazę intrygi, zmierzającej do uwolnienia Niemiec od Hitlera zanim uda mu się zniszczyć cały kraj. Canaris, Oster i pozostali członkowie spisku, którzy teraz pozyskali nawet pewne wsparcie ze strony szefa Sztabu Generalnego, Haldera, postanowili wykorzystać jedyną broń, jaka pozostała do ich dyspozycji. Tą bronią była zdrada. Plan opracowany przez „Schwarze Kapelle" składał się z dwóch części: wewnętrznej i zewnętrznej. W pierwszej spiskowcy planowali marsz na Berlin, uwięzienie Hitlera i obalenie rządów partii nazistowskiej. Dwie dywizje pancerne, przerzucane z Polski na front zachodni miały na rozkaz zawrócić z drogi i skierować się do Berlina, by zabezpieczyć stolicę przed SS. Fiihrer miał stanąć przed sądem, oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości. Sąd miał go uznać za człowieka chorego psychicznie, niezdolnego do przyjęcie odpowiedzialności za swoje czyny i wysłać do szpitala dla umysłowo chorych. Beck miał zostać regentem, a zadaniem armii miało być sformowanie rządu tymczasowego przy wsparciu wszystkich partii politycznych. Miano zwrócić się do któregoś z Hohenzollernów, by ponownie objął tron. Autorem tego planu był jeden z oficerów Abwehry, podpułkownik Helmuth Groscurth. Plan nie przewidywał strzelaniny, barykad, szaleńczych ataków - jedynie szybki i uporządkowany powrót do praworządnego Cesarstwa Niemieckiego, do chrześcijaństwa i spokoju. Ale co się stanie, jeżeli Hitler, Góring, Goebbels, Himmler, Heydrich i inni będą stawiali opór? Wtedy trzeba ich będzie wszystkich rozstrzelać, a odpowiedzialnością obciążyć SS. Powodzenie zamachu stanu zależało jednak przede wszystkim od reakcji przeciwników Niemiec, ponieważ „Schwarze Kapelle" miała zamiar w pierwszej kolejności starać się o zawieszenie broni, a później o rozejm. Konieczne więc było określenie warunków, które skłonne będą przyjąć nie tylko Wielka Brytania i Francja, ale także
Oster raz już ujawnił tajemnice planu „Fali Weiss"*. Teraz uruchamiał następny spisek: jego celem był sabotaż planu „Fali Gelb". Był przekonany, że zniszczenie przez zachodnie mocarstwa operacji „Fali Gelb" już na samym początku, zrujnuje wiarygodność Hitlera i doprowadzi nie tylko do odsunięcia go od władzy, ale także do zawarcia pokoju. Biorąc pod uwagę wojskowy punkt widzenia - Oster wierzył, że wszelkie ofiary, jakie naród będzie zmuszony ponieść w związku z ujawnieniem „Fali Gelb" będą bez porównania mniejsze, niż cierpienia setek tysięcy ofiar i bezmiar zniszczenia, jakie wojna przyniesie innym narodom Europy. A wojny tej Niemcy nie mogły przecież wygrać, chociażby ze względu na przewagę wojskową nieprzyjaciela. Teraz wybrał osobiście łącznika, który miał kontaktować się z Brytyjczykami. Wezwał do swego biura doktora Josefa Muellera, prawnika z Monachium. Mueller był katolikiem, do tego osobistym znajomym papieża Piusa XII, wysoko przez niego cenionym. Był też przyjacielem przewielebnego Ludwiga Kaasa, oraz jezuity ojca Ro-
> Byty duże różnice zdań odnośnie samego planu, ale nie operacji jako takiej.
* Nie „Fali Weiss" jako takiego, ale decyzję uderzenia na Polskę (przyp. T.R.).
Można się było przyzwyczaić do ekscentrycznych postaci, o najdziwniejszych strojach i wyglądzie. Każdy, kto miał cokolwiek wspólnego z tym niesamowitym oszustwem, musiał posiadać albo wiele twarzy, albo tylko jedną - nieprzeniknioną. Prawa ręka nie odważyłaby się nawet wiedzieć, co robi lewa. Żywiołem była gra, w której stawką było życie albo śmierć, a zadaniem - chwytać innych, nie dając się samemu złapać. Oster, który często balansował na skraju przepaści, już od lat pracował w tej surrealistycznej atmosferze. Jego artyzm mógł przyprawić każdego o drżenie, jeżeli wiedziało się, że pracuje jednocześnie dla obu stron - reżimu i opozycji. Posiadał cztery tajne linie telefoniczne. To było niesamowite - obserwować jak rozmawia z czterema agentami, bez mrugnięcia powieką udzielając im instrukcji. Wszystko to działo się w atmosferze, w której szpiegostwo i zdrada stanu mieszały się ze sobą i były już nie do oddzielenia.
176
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
berta Leibera, archiwisty z Watykanu i zaufanego człowieka papieża. Koneksje Muellera były dla „Schwarze Kapelle" bezcenne, a Oster, który znał Muellera jako przeciwnika reżimu nazistowskiego, zwrócił się do niego o stworzenie kanału łączności pomiędzy rządem brytyjskim a Watykanem. Gdy Mueller przyjął to zadanie, Oster polecił mu, aby natychmiast po skontaktowaniu się z Brytyjczykami poprzez Watykan przekazał im informacje o „Fali Gelb" i postarał się dowiedzieć, jakie warunki rozejmu gotowa jest przyjąć Wielka Brytania po obaleniu lub zamordowaniu Hitlera. Mueller zdawał sobie sprawę z charakteru zadania, przyjął je i pożegnał Ostera słowami: „Teraz Hitler albo my!" i przyrzekł, że jeżeli zostanie schwytany, położy głowę pod topór nie zeznając ani słowa. Mężczyźni podali sobie na pożegnanie ręce i Mueller opuścił biuro Ostera. Dwa tygodnie później spotkał się w tajemnicy z Kaasem w jednej z ogrodowych winiarni niedaleko kaplicy Quo Vadis przy Via Appia. W październiku 1939 roku Mueller mógł zawiadomić Canarisa i Ostera, że papież zgodził się na pośrednictwo w rozmowach „Schwarze Kapelle" z przedstawicielem rządu brytyjskiego, brytyjskim ambasadorem przy Watykanie, D'Arcy Osbornem. Mueller pisał w swoim meldunku, że Jego Świątobliwość przyjął propozycję ze słowami: „Niemiecka opozycja musi zostać wysłuchana w Wielkiej Brytanii". Celem wstawiennictwa papieża miało być zawarcie pokoju z zastrzeżeniem, że Anglia i Francja nie będą starały się wykorzystać zamieszek, jakie mogłyby wybuchnąć po obaleniu Hitlera, by wkroczyć do Niemiec. Mueller poinformował Canarisa i Ostera, że papież nie zgodził się go przyjąć w obawie, że wizyty tego typu są obserwowane. Propozycje „Schwarze Kapelle" powinny więc zostać przekazane papieżowi przez ojców Leibera i Kaasa - obydwaj ci księża byli godni najwyższego zaufania. Z drugiej strony papież zgodził się przyjmować D'Arcy'ego, ponieważ tego rodzaju wizyty należały do protokołu. Mueller poinformował swoich mocodawców, że papież skontaktował się już z D'Arcym i czeka na deklarację Wielkiej Brytanii w sprawie współpracy. Raport Muellera dał konspiratorom ze „Schwarze Kapelle" nową nadzieję, bowiem po wybuchu wojny wszystkie dotychczasowe kontakty z Wielką Brytanią zostały zerwane. Helmuth Groscurth zanotował w swoim dzienniku 20 października 1939 roku: „Papież jest wysoce zainteresowany i utrzymuje, że honorowy pokój jest możliwy. Osobiście gwarantuje, że Niemcy nie zostaną oszukane, jak zdarzyło się to w lesie Compiegne. We wszystkich rozmowach o pokoju nieodmiennie pojawia się kategoryczne żądanie usunięcia Hitlera". Długo oczekiwana chwila nadeszła 27 października. Mueller otrzymał polecenie, by udał się po zmroku na spotkanie z ojcem Leiberem w kwaterze księży na Uniwersytecie Gregoriańskim na Piazza Pilotta. W czasie spotkania Leiber poinformował go, że papież otrzymał od D'Arcy'ego wiadomość, że brytyjski minister spraw zagranicznych, lord Halifax, upoważnił D'Arcy'ego do udziału w rozmowach. Nadszedł czas, powiedział ojciec Leiber, by mocodawcy Muellera przedstawili swoje propozycje dotyczące rozejmu. W tym samym jednak momencie „Schwarze Kapelle" otrzymała niespodziewany cios. Ogromny klasztor Benedyktynów w Beuron wznosi się dumnie nad łagodnymi szczytami naddunajskich Gór Szwabskich. Przez ponad osiemset lat mnisi w czarnych habitach spełniali zalecenia nauki świętego Benedykta, modląc się siedem razy w ciągu dnia i raz w nocy. Zdając sobie sprawę z konieczności infiltracji tego wspania-
WATYKAŃSKl ŁĄCZNIK
177
łeeo, barokowego bastionu nauk teologicznych, Himmler umieścił tam swego informatora - wyjątkowo inteligentnego, ale przy tym niecierpliwego, nieobliczalnego i nadmiernie ambitnego mnicha, Hermanna Kellera. Keller od lat starał się obalić opata Rafaela Walsera, podobno nawet udało mu się fałszywie oskarżyć swego przełożonego o nielegalne machinacje walutowe. Dzięki tym oskarżeniom Keller zdobył niemal pełnię władzy nad klasztorem, przynajmniej do momentu, gdy prymas benedyktynów, Fidelis von Stotzingen, zwrócił się do doktora Josefa Muellera z prośbą o zbadanie sprawy. Mueller udowodnił Kellerowi, że zarzuty były fałszywe, za co ten ostatni został zdjęty ze stanowiska przeora i zesłany do klasztoru Benedyktynów na Górze Syjon* w Palestynie. Tam Kellerowi udało się wkraść w łaski Wielkiego Muftiego Jerozolimy, w wyniku czego został agentem - najpierw Abwehry, a potem SD. Dzięki swoim kontaktom z SD Keller odzyskał przeorat w Beuron, a nowy opat Benedykt Bauer zatrudnił go przy tajnych pracach zgromadzenia, co jeszcze bardziej podniosło jego wartość w oczach SD. Teraz Keller mógł wyrównać rachunki z Muellerem. Także Heydrich miał pewne podejrzenia w stosunku do Muellera, nakazał więc Kellerowi, by śledził wszystkie ruchy prawnika w Watykanie. Podejrzenie, że Stolica Apostolska może być miejscem tajnych spotkań konspiratorów nie było Heydrichowi obce. W październiku 1939 roku Keller udał się do Bazylei, gdzie w jednym z barów nad brzegiem Renu spotkał się z berlińskim prawnikiem, Hansem Etscheitem. Etscheit był agentem Abwehry, tym samym, który skontaktował Canarisa z Muellerem. Był także znajomym Kellera, z przyjemnością więc spędził z nim wieczór, uatrakcyjniony dużą ilością wina. Keller, który przyszedł na spotkanie w mnisim habicie, z łatwością zdobył zaufanie Etscheita. Ten z kolei założył, że skoro Keller jest jezuitą, to również musi być antynazistą, i opowiedział mu o planowanym przez „Schwarze Kapelle" usunięciu Hitlera. Właśnie w tym momencie, powiedział Etscheit, Mueller przebywa w Watykanie i negocjuje z Brytyjczykami. Etscheit uważał Kellera za ubogiego mnicha, który wyposażony jedynie w sandały i kaptur pielgrzymuje do Stolicy Piotrowej. Wieczór minął w tak serdecznej atmosferze, że podarował mnichowi 100 franków szwajcarskich, by uprzyjemnić mu nieco podróż przez Alpy. Keller raczej nie potrzebował pieniędzy; natychmiast wsiadł do luksusowego przedziału sypialnego i ruszył w drogę do Rzymu by sprawdzić, co właściwie robi tam Mueller. W Watykanie zwrócił się o informacje do ojca Augustyna Maiera. Powiedział Maierowi, że dowiedział się o zdradzieckich rozmowach Muellera z Brytyjczykami, że działania takie mogą zagrozić neutralności Watykanu oraz że obawia się Muellera, który może jeszcze raz osobiście mu zaszkodzić. Czy Maier cokolwiek wie o tych sprawach? Maier odpowiedział, że nie, ale gdy tylko Keller opuścił jego celę, natychmiast udał się Muellera, by go ostrzec. Spotkali się w hotelu „ Albergo Flora" przy Via Veneto, którego pokoje zarezerwowane były wyłącznie dla personelu Abwehry. Mueller wysłuchał wiadomości spokojnie lecz z uwagą. Gdy stało się jasne, że Keller prowadzi prywatną wendetę, która może zagrozić całej konspiracji, Mueller udał się do Berlina by ostrzec Canarisa i Ostera. W tym samym czasie Keller podążał do Stuttgartu, by zawiadomić swojego prowadzącego z SD i napisać wstępny raport dla Heydricha. Drugi egzemplarz tego raportu miał przykładnie dostarczyć Canarisowi - był w końcu także agentem Abwehry. * Góra Syjon wznosi się w Jerozolimie za bramą o tej samej nazwie (przyp. T.R.).
178
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
Gdy Mueller dotarł do centrali Abwehry w Berlinie, czekał tam na niego Oster wraz ze swoim pierwszym zastępcą i współkonspiratorem, Hansem von Dohnanyim. Mueller otrzymał od nich kopię raportu Kellera dla SD, tę przeznaczoną dla Canarisa, z humorystyczną uwagą, że nie spodziewali się, że kiedyś będą chronić Kellera przed ludźmi takimi, jak on sam. Mueller przeczytał raport, napisany na podstawie rewelacji Etscheita, w którym Keller stwierdzał, że nie zdołał uzyskać w Watykanie żadnego potwierdzenia tych zarzutów. Pomimo to, były one wystarczająco poważne, by powywieszać konspiratorów gdy tylko Heydrich otrzyma więcej danych. Sytuacja stała się jeszcze groźniejsza, gdy konspiratorzy dowiedzieli się, że Heydrich wezwał Kellera do Berlina. Ten wzbogacił nieco swój raport informując Heydricha, że Mueller był zaangażowany w jakiś jezuicki spisek przeciwko Hitlerowi. Następnie Keller udał się na spotkanie z Osterem i Dohnanyim by im przekazać, że Heydrich uznał Muellera za zdrajcę, a jego aresztowanie to kwestia czasu. Uczestnicy spisku byli w niebezpieczeństwie. Uświadomili sobie, że Gestapo dysponuje wystarczającymi argumentami, by zmusić każdego do mówienia, nawet jeżeli jest to ktoś tak odważny, jak Mueller. Oster poinformował Canarisa o zagrożeniu, a ten zaczął działać. Przede wszystkim spotkał się w swoim biurze z Muellerem, gdzie poprosił go o podyktowanie raportu zaufanej sekretarce. W raporcie tym Mueller miał stwierdzić, jakoby jeszcze przed wojną dowiedział się, że niektórzy generałowie planują zamach stanu, by zapobiec wybuchowi konfliktu zbrojnego. Zamiast Becka czy Haldera miał w swoim raporcie wskazać byłego dowódcę armii, generała von Fritscha, którego Hitler zdymisjonował w 1938 roku za szeroko nagłośnione czyny homoseksualne. Po tej aferze generał na własne życzenie wyjechał do Polski, gdzie poległ śmiercią żołnierza. Canaris nakazał Muellerowi wymienić także nazwisko generała Walthera von Reichenau, człowieka, którego Hitler podziwiał i któremu ufał w takim stopniu, że wkrótce miał go mianować marszałkiem polnym. Mocno zaintrygowany Mueller podyktował sekretarce raport, który następnie przekazał admirałowi. Canaris zabrał raport do Kancelarii Rzeszy, by poinformować Hitlera osobiście o jego treści. Powiedział, że z uwagą przemyślał te zarzuty, aczkolwiek, jak stwierdził, skrupulatne śledztwo, prowadzone przez Abwehrę i SD nie dostarczyło żadnych dowodów. Zaniepokojony Hitler czytał raport z zainteresowaniem, ale tylko do momentu, gdy natrafił na nazwisko Reichenau. Rzucił pismo na biurko kwitując to jednym słowem: Shmarren - bzdury. Canaris przeprosił Hitlera za zabieranie mu cennego czasu i wycofał się zapewniając Fuhrera raz jeszcze, że od początku był przekonany o fałszywości raportu. Tego wieczoru Canaris odwiedził Heydricha w jego domu, by omówić całą sprawę. „Wyobraź sobie - powiedział Heydrichowi - idę do Hitlera pewny, że przynoszę mu coś naprawdę ważnego w postaci raportu mojego asa w Watykanie, doktora Josefa Muellera, o planowanym przewrocie wojskowym. A Fiihrer, gdy tylko skończył czytać, wyrzucił mój raport krzycząc: Schmarren". Manewr Canarisa skutecznie, ale na krótko, zahamował śledztwo Heydricha. Zostało ono podjęte na nowo, gdy jedna ze szwajcarskich gazet zamieściła reportaż o wysokich oficerach niemieckiego Sztabu Generalnego, spiskujących przeciwko Hitlerowi. Heydrich natychmiast wysłał Kellera do Watykanu. Canaris otrzymywał wszystkie jego raporty o Muellerze mniej więcej w tym samym czasie, co Heydrich. Niestety,
WATYKAŃSKI ŁĄCZNIK
179
działalność Kellera poważnie hamowała toczące się w Watykanie negocjacje, w których czas odgrywał najważniejszą rolę, jeżeli porozumienie miało zostać zawarte przed rozpoczęciem operacji „Fali Gelb". W końcu Keller posunął się za daleko. Do jego mocodawców dotarły informacje, że chwalił się głośno swojemu rozmówcy w Watykanie (również agentowi Abwehry, o czym jednak nie wiedział) opowiadając mu, że przebywa w Watykanie z tajną misją, której celem jest wykrycie spisku przeciwko Fiihrerowi. Canaris udał się do Heydricha z zarzutem, że nieostrożność Kellera może spowodować ujawnienie tajnych planów i operacji dywersyjnych, związanych z operacją „Fali Gelb". W takiej chwili konieczna jest absolutna dyskrecja, inaczej plan spali na panewce, a tutaj jakiś zapity mnich obnosi się po całej okolicy z opowieściami o tajnych zadaniach i misjach i to gdzie - w Watykanie, który jest przecież terytorium neutralnym! Jeżeli Keller kompromituje operacje Abwehry, kontynuował Canaris, to czy przy okazji nie kompromituje operacji SD? Heydrich nie bez wahania zgodził się, że najlepiej będzie przenieść Kellera do innych obowiązków, gdzie jego długi język nie będzie już szkodził. Canaris poinformował Heydricha, że usługi Kellera nie są mu już potrzebne i zasugerował, by Heydrich również się go pozbył. Keller ze swoją doskonałą znajomością spraw duchowieństwa był jednak dla Heydricha zbyt cenny. Pozostał więc w szeregach SD. Wysłano go wraz z siłami okupacyjnymi do Paryża z misją obserwacji duchownych, rezydujących w stolicy Francji. „Schwarze Kapelle" była o włos od katastrofy, a konspiracja nadal nie przynosiła żadnych wyników. Gdy udało się pozyskać wsparcie, spiskowcy zostali niemal zupełnie pozbawieni możliwości komunikowania się z powodu nasilenia działalności służb bezpieczeństwa, co zawsze poprzedzało zbliżające się operacje militarne. Tym razem służby te chroniły tajemnic operacji „Fali Gelb". Żadna linia telefoniczna, żaden teleks, żaden list nie mogły być uznane za bezpieczne. Także Hitlera trudno było znaleźć, bowiem w obawie przed zamachem stale zmieniał swoje plany, trasy i terminy spotkań. Wiedział, że generałowie są niezadowoleni. Chociaż spisek powoli upadał, w miarę jak Hitler coraz częściej na zmianę ogłaszał i odwoływał kolejne terminy rozpoczęcia operacji „Fali Gelb" - nawet Halder gotów był pogodzić się z zabójstwem. „Czy ktoś nie może skończyć z tym psem raz na zawsze?" - mruknął kiedyś do Canarisa i Ostera. Zaczął też nosić przy sobie pistolet, gdy szedł z wizytą do Hitlera. Zawodziła go jednak odwaga. Nie potrafił, jak potem powiedział, „...zmusić się, by jako istota ludzka i chrześcijanin strzelać do nie uzbrojonego człowieka". Wydawało się, że wszystkie sposoby storpedowania operacji „Fali Gelb" zawiodły. Kiedy 5 listopada 1939 roku dowódca armii niemieckiej generał Brauchitsch udał się do Hitlera, by po raz ostatni sprzeciwić się operacji, ten wpadł w gniew i wyrzucił go ze swego gabinetu. W obawie przed powtórzeniem krwawej łaźni w stylu „Nocy Długich Noży", Halder zalecił, by nie podejmować żadnych dalszych działań zmierzających do odwołania „Fali Gelb" i rozkazał zniszczyć wszystkie plany i dokumenty dotyczące konspiracji i zamachu. „Schwarze Kapelle" nakręciła zegar przewrotu, ale budzik nie zadzwonił. „Nie mamy nikogo, kto rzuciłby bombę, by uwolnić naszych generałów od skrupułów" - oświadczył Oster. Zanim jednak „Schwarze Kapelle" mogła zniknąć na dobre w pomroce dziejów, wydarzyło się coś nowego - incydent w Venlo.
INCYDENT WVENLO
181
nie rozpoczęcia negocjacji z Brytyjczykami w celu zdobycia informacji na temat charakteru i zasięgu spisków przeciw Fiihrerowi. Spotkanie z Bestem i Stevensem odbyło się w centrali MI-6, zakonspirowanej w biurach firmy „Continental Trading Corporation" przy ulicy Nieuwe Uitleg 15. Przeciągnęło się do zmroku, i zakończyło spisaniem przez uczestników memorandum, którego tekst przytacza Schellenberg w swoich wspomnieniach:
Incydent w Yenlo Wojna trwała dopiero od dwóch miesięcy, gdy w listopadzie 1939 roku Sinclair nagle zmarł na chorobę nowotworową, a Menzies zaczął pełnić obowiązki szefa MI-6. Program „Ultra" jeszcze nie zaczął działać, konieczne więc było utrzymanie wszystkich możliwych źródeł informacji o Trzeciej Rzeszy, włącznie ze „Schwarze Kapelle". Trudno było uwierzyć, że niemiecki Sztab Generalny planuje obalenie Hitlera by przywrócić pokój, a jeszcze bardziej problematyczna była możliwość, że do spisku należy także sam Canaris. Menzies postanowił podejść do „Schwarze Kapelle" podobnie, jak jego rząd: z jednej strony strzec się podstępu, a z drugiej - słuchać. Gdy prowadzone w Watykanie negocjacje utknęły w martwym punkcie, wyglądało na to, że Berlin otworzył drugi kanał łączności, tym razem w Hadze. 30 października 1939 roku dwóch najwyższych rangą oficerów MI-6 na kontynencie europejskim - major S. Payne Best i kapitan R. Henry Stevens - czekało na emisariuszy niemieckiego Sztabu Generalnego w holenderskim miasteczku Arnhem. Menzies ostrzegł agentów brytyjskich, że nowa propozycja może okazać się pułapką, zorganizowaną przez Himmlera i Heydricha, by rozpracować wywiad brytyjski lub wprowadzić go w błąd co do jakiejś większej niemieckiej operacji wojskowej. Best, który utrzymywał bliskie kontakty z szefem wywiadu holenderskiego, pułkownikiem van de Plassche, uzgodnił z holenderską strażą graniczną, że emisariusze, zanim dotrą na miejsce spotkania, zostaną zatrzymani na posterunku granicznym i przesłuchani. Porucznik Dirk Klop z wywiadu holenderskiego, przydzielony do operacji, by pomóc Bestowi i Stevensowi w zaaranżowaniu przesłuchania, ustalił, że personalia podane przez emisariuszy były zgodne z ich dokumentami. Na spotkanie stawił się kapitan Schaemmel z wojsk transportowych i kapitan Hausmann z wojskowej służby zdrowia. Ponieważ przesłuchanie i przeszukanie bagażu nie ujawniły niczego niepokojącego, Best i Stevens dali Klopowi znak, by uwolnił emisariuszy. Następnie wszyscy razem wyszli z posterunku policji na ulicę, wsiedli do samochodu Besta i pojechali do Amsterdamu na spotkanie. Ani Best, ani Stevens nie podejrzewali, że emisariusze nie byli tymi, za których się podawali. W rzeczywistości na spotkanie przybył brigadefiihrer SS, Walter Schellenberg, szef sekcji wywiadu zagranicznego SD oraz jego przyjaciel, z wyglądu i manier przypominający austriackiego oficera Wehrmachtu z wyższych sfer, który jednak naprawdę był profesorem psychologii Uniwersytetu Berlińskiego i lekarzem w szpitalu Charite, a nazywał się Max de Crinis. Himmler i Heydrich powierzyli Schellenbergowi i de Crinisowi - za wiedzą i zgodą Hitlera - zada-
Po politycznym zamachu na Hitlera i jego najbliższych współpracowników ma nastąpić niezwłocznie zawarcie pokoju z mocarstwami zachodnimi, na warunkach przywrócenia Austrii, Czechosłowacji i Polsce ich poprzedniego statusu, zarzucenia przez Niemcy dotychczasowej polityki gospodarczej i powrotu do parytetu złota. Jednym z najważniejszych tematów naszej dyskusji była możliwość przywrócenia Niemcom kolonii należących do nich przed I wojną światową.
Po napisaniu memorandum Stevens wyszedł do innego pokoju, by zatelefonować do Menziesa. Ten później wspominał, że wyniki rozmów były „zachęcające". Ostrzegł jednak Stevensa, że z dalszymi negocjacjami musi zaczekać na opinię lorda Halifaxa. Menzies nakazał obydwu negocjatorom ostrożność i zapowiedział, że wieczorem przekaże im dalsze instrukcje. Wieczorem Best i Stevens zaprosili swoich rozmówców na kolację, w czasie której podano, jak wspomina Schellenberg, „...najlepsze małże, jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się jeść". Podczas rozmowy o malarstwie holenderskim i niemieckiej muzyce skrzypcowej Best rzucił propozycję, by wyposażyć emisariuszy w niewielką radiostację i szyfr do łączności z Brytyjczykami. Najpierw jednak, oświadczył Best, trzeba zaczekać na dalsze instrukcje z Londynu. Kolacja już się kończyła, gdy Schellenberg poskarżył się na ból głowy. Odprowadzono go więc do jego pokoju. Best polecił przynieść Niemcowi aspirynę, a sam poszedł do swego biura, by odebrać telefon od Menziesa. Według relacji Menziesa, w czasie rozmowy ostrzegł Besta, że o ile warunki przedstawione w memorandum były interesujące, to jednak nie były zgodne z propozycjami niemieckich negocjatorów we wcześniejszych rozmowach - być może w Watykanie. Oczywiście nie musiało to oznaczać, że nowe zaproszenie jest pułapką, rozbieżności te spowodowały jednak w Londynie pewną nerwowość. Best poprosił o zezwolenie na przekazanie Schaemmelowi radiostacji i szyfru. Menzies zgodził się obiecując przy tym, że dokładne instrukcje dotyczące przekazywania informacji dostarczy rano. Na koniec rozmowy Best przypomniał sobie jeszcze, że Schaemmel i Hausmann zasugerowali, że ich mocodawca //generał" - jest skłonny przylecieć do Londynu na dalsze rozmowy - już na „najwyższym szczeblu". Menzies zgodził się zapytać Halifaxa, czy takie spotkanie jest pożądane. Na tym zakończyli swoją rozmowę. 31 października po śniadaniu Best przekazał Schaemmelowi radiostację (była to wczesna wersja radiostacji walizkowej) oraz szyfr, instrukcję obsługi i harmon ogram łączności radiowej z radiostacją MI-6, znajdującą się w Chiltern Hills, około 65 kilometrów na północ od Londynu. Best przekazał jeszcze Schaemmelowi sygnał wywoławczy ON-4, pokazał mu, jak obsługiwać radiostację, po czym odwiózł emisariuszy swoim buickiem na granicę, gdzie jego goście rozpłynęli się w gęstej mgle.
182
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
Kilka dni później, prawdopodobnie 4 listopada ON-4 przysłał meldunek, że „generał" gotów jest przybyć do Londynu 9 listopada. Kontakt prosił o podanie informacji na temat środka transportu, miejsca wyjazdu oraz gwarancje bezpieczeństwa dla wysłannika i pełne utajnienie całej misji. Wkrótce potem Best otrzymał od Menziesa wiadomość o zatwierdzeniu przez rząd wizyty „generała", którego nazwisko jeszcze nie padło w czasie rozmów - Menzies przypuszczał, że mógł to być Beck. Wysłannik miał przylecieć do Londynu 9 listopada z Kopenhagi. Do przeprowadzenia misji wyznaczono samolot kurierski RAF. 7 listopada Best, Stevens i Schaemmel odbyli krótkie spotkanie na granicy, pomimo bezpośredniego rozkazu Menziesa, by wstrzymać wszelkie spotkania na granicy, a gdyby Niemcy koniecznie chcieli rozmawiać, to jest to możliwe tylko w Hadze lub Amsterdamie. Pomimo zakazu doszło jednak do kolejnego spotkania na granicy, w czasie którego Schaemmel został poinformowany o ustaleniach dotyczących przerzutu. Umówiono też termin i miejsce spotkania z wysłannikiem - 9 listopada, „Cafe Bacchus" w Venlo, niewielkim miasteczku na granicy niemiecko-holenderskiej. Schellenberg - pewny siebie SS-man intelektualista, przyjęty do SD osobiście przez Heydricha - powrócił do centrali w Dusseldorfie, gdzie jeszcze raz omówił plan z „generałem". Prawdziwej tożsamości tajemniczego „generała" nigdy nie ujawniono. Wydaje się jednak pewne, że jeszcze dzień przed wyjazdem do Venlo i Londynu Schellenberg i jego towarzysze zamierzali odbyć tę misję. Wieczorem 8 listopada Schellenberg poszedł wcześnie spać, wziął nawet proszek nasenny. Spał już głęboko, gdy tuż po północy zadzwonił telefon. Z trudem otrząsnął się ze snu i podniósł słuchawkę. Dzwonił Himmler. Schellenberg pisał później, że Himmler zawiadomił go o zamachu na życie Hitlera, który miał miejsce 8 listopada wieczorem. W Biirgerbraukeller w Monachium wybuchła bomba, tuż po tym, jak Hitler zakończył swoje doroczne przemówienie do nazistowskiej starej gwardii. „Kilku starych towarzyszy partyjnych straciło życie, są poważne szkody" - oświadczył Himmler. Właśnie wtedy Himmler przekazał Schełłenbergowi nowe rozkazy dotyczące jego misji w Londynie. „- Nie ma wątpliwości, że za tym wszystkim stoi brytyjski Secret Service" - wspomina Schellenberg słowa Himmlera. „- (Hitler) teraz chce - i to jest rozkaz - byście pojechali na tę konferencję z brytyjskimi agentami, niezwłocznie ich aresztowali i przewieźli do Niemiec". W Biirgerbraukeller w Monachium rzeczywiście wybuchła bomba, a reperkusje tego wybuchu dały się odczuć aż w centrali MI-6 w Londynie. Hitler przybył do piwiarni o 20.07 by spotkać się z nazistami, którzy poparli go w czasie puczu 1923 roku, pierwszej próby zdobycia władzy, która zakończyła się strzelaniną z policją i wyrokiem więzienia. O 20.12 zaczął wygłaszać swoją płomienną mowę, skierowaną głównie przeciwko Churchillowi i Anglii. Przemówienie skończyło się o 21.08, a cztery minuty później, nieco wcześniej niż planowano, Hitler opuścił piwnicę wraz z najbliższymi współpracownikami. O godzinie 21.30 w pomieszczeniu wybuchła silna bomba, zabijając sześciu starych towarzyszy partyjnych i raniąc sześćdziesięciu. Reakcja na zamach była natychmiastowa i ostra, skierowana głównie przeciwko MI-6. Prasa niemiecka jednogłośnie oskarżyła brytyjski Secret Service o zorganizowanie zamachu i zaoferowała 200 000 dolarów nagrody za informacje prowadzące do aresztowania zamachowców. W rzeczywistości MI-6 nie miało nic wspólnego z zamachem, niezależnie od tego, jak bardzo organizacji tej zależało na śmierci
INCYDENT WVENLO
183
Hitlera. Nieco później władze niemieckie aresztowały chorego psychicznie stolarza, Georga Elsnera. W czasie próby przekroczenia granicy niemiecko-szwajcarskiej znaleziono u niego fotografię piwnicy ze znakiem „X" postawionym dokładnie w miejscu podłożenia bomby. Po otrzymaniu wiadomości, że był o włos od śmierci, Hitler zapałał żądzą odwetu. Od początku miał pewne wątpliwości co do misji Schellenberga i wielokrotnie dawał do zrozumienia, że jest zbyt niebezpieczna i powinna zostać odwołana. Teraz rozkazał, by brytyjscy agenci zostali porwani i przywiezieni do Berlina. 9 listopada Schellenberg wstał o świcie, by udzielić instrukcji swojej cywilnej ochronie osobistej, którą dowodził doświadczony oficer SS, Alfred Naujocks. Przekazał Naujocksowi rozkaz Himmlera, po czym obydwaj zasiedli do opracowywania planu akcji. Potem cały zespół udał się do Dusseldorfu. O drugiej po południu Schellenberg wraz z „generałem" przekroczyli granicę holenderską w Venlo i udali się do „Cafe Bacchus", jednej z wielu przygranicznych kawiarenek z kolorowymi markizami i placykiem zabaw dla dzieci. Wszystko wyglądało normalnie, ale tuż za niemiecką granicą Naujocks i jego SS-mani czekali na sygnał do ataku. O 14.08 w wąskiej uliczce pojawił się niebieski buick należący do Besta. Siedziało w nim czterech mężczyzn - Best, Stevens, kierowca i porucznik Klop. Samochód zatrzymał się, gdy ktoś wychodził zza rogu. Najwyraźniej obawiali się czegoś, mimo to powoli jechali w kierunku kawiarni. W tej samej chwili trzy mercedesy przejechały przez posterunek graniczny taranując szlaban. Ostrzelano holenderską straż graniczną z karabinu maszynowego, zmuszając żołnierzy do rozproszenia się. Jeden z mercedesów wjechał z dużą prędkością w uliczkę blokując buicka. Z wnętrza wyskoczył Naujocks i czterech SS-manów. Grupa ta pochwyciła i skuła kajdankami obu Brytyjczyków. Gdy wsadzano ich wraz z kierowcą do mercedesa, Naujocks zauważył, że Klop wyciąga pistolet. Wtedy strzelił i holenderski agent padł martwy. Kierowca mercedesa nie bawił się w zawracanie - wrzucił wsteczny bieg i z rykiem silnika wycofał się w kierunku granicy niemieckiej. Cała operacja trwała mgnienie oka. Best i Stevens, dwaj najważniejsi agenci MI-6 w Europie Zachodniej zostali przewiezieni do Berlina, gdzie umieszczono ich we wspólnej celi w piwnicach budynku centrali SD przy Prinzalbrechtstrasse 8, dawnej szkoły sztuk pięknych. Hitler nie posiadał się ze szczęścia. Wkrótce przyjął Schellenberga, Naujocksa i SS-manów biorących udział w akcji i każdemu z nich wręczył Krzyż Żelazny. Krytycy Menziesa niezwłocznie wykorzystali błędy Stevensa i Besta, by go zaatakować. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w obawie przed dalszymi podstępami zerwało rozmowy w Watykanie, ale sam Menzies nie dopuścił, by wydarzenia te spowodowały przerwanie kontaktów z Canarisem. Być może nie miał pełnego zaufania do admirała i konspiratorów ze „Schwarze Kapelle", stanowili oni jednak kanał łączności, który kiedyś mógł okazać się bezcenny. Co więcej, jak sam później stwierdził, istniały dowody na to, że Abwehra nie uczestniczyła w incydencie w Venlo, a sam Canaris nic nie wiedział o operacji i nie posiadał się z oburzenia, gdy usłyszał o porwaniu. Incydent poważnie zaszkodził działaniom „Schwarze Kapelle". Było oczywiste, że Brytyjczycy staną się jeszcze bardziej ostrożni w kontaktach z Niemcami. Generałowie, których można było podejrzewać o udział w konspiracji gorączkowo wycofywa-
184
KORZENIE KONSPIRACJI 1934-1943
li się z gry, a Gestapo z furią rzucało się na każdy strzęp dowodu świadczącego o spisku. Najpoważniejsze zagrożenie wynikało z ewentualności, że Gestapo zmusi wreszcie Besta i Stevensa do mówienia. Co mogli wiedzieć o rozmowach w Watykanie? Nie wiedzieli na szczęście nic, a w czasie przesłuchań, zgodnie z najlepszymi tradycjami Secret Service, nie powiedzieli niczego, co byłoby użyteczne. Konspiratorzy nie mogli jednak ryzykować. Incydent w Venlo stał się punktem zwrotnym w tajnej wojnie między Wielką Brytanią a Trzecią Rzeszą. Znamienny był fakt, że w pierwszych tygodniach wojny obie strony wykonywały swoje operacje w sposób w miarę łagodny, obawiając się, że nadmierna gwałtowność sprowokuje przeciwnika do odwetu. Porwanie Besta i Stevensa usunęło te skrupuły. Prowadzona już bez białych rękawiczek tajna wojna stawała się coraz bardziej brutalna.
Diabelska intryga Rozmowy watykańskie zostały zawieszone na ponad miesiąc. Podjęto je dopiero wtedy, gdy sam papież zagwarantował dobrą wolę i szczerość intencji Muellera. Po uzyskaniu gwarancji, przekazanych osobiście lordowi Halifaxowi przez Piusa XII, Brytyjczycy powrócili do rozmów organizując spotkanie papieża z D'Arcym Osborne. Według notatki służbowej rządu brytyjskiego, spotkanie odbyło się w Watykanie 12 stycznia 1940 roku. Wszystko wskazuje na to, że stanowiło ono najważniejszy krok ku zawieszeniu broni przed rozpoczęciem operacji „Fali Gelb". Papież ostrzegł D'Arcye'go, że zgodnie z posiadanymi przez niego informacjami, Hitler przygotowuje na luty 1940 roku „gwałtowną, ciężką i pozbawioną skrupułów ofensywę" przeciwko Holandii. Stwierdził też, że „generałowie" byli gotowi ubiec ofensywę pod warunkiem „uzyskania gwarancji pokoju". Wydaje się, że D'Arcy zapoznał się wcześniej z przeprowadzoną przez MI-6 oceną wiarygodności i rzeczywistych możliwości „Schwarze Kapelle". Według tej oceny, całkiem zresztą słusznej, niemieccy wojskowi mieli szansę na powodzenie rewolty. Ministerstwo Spraw Zagranicznych wątpiło jednak, by którykolwiek z „generałów" posiadał odpowiednią inicjatywę. W rezultacie D'Arcy oświadczył papieżowi, że ich zamierzenia są „tak niejasne, że wręcz bezużyteczne". W tym momencie, o ile notatka ministerstwa zawiera dokładne informacje, papież usiłował wycofać się z rozmów. 7 lutego, podczas następnego spotkania z ambasadorem brytyjskim, Ojciec Święty wrócił do sprawy, chociaż zrobił to, jak zauważył sir D'Arcy, z „pewnymi oporami". Tym razem papież powiedział, że posiada nowe informacje o tym, że „część armii jest przygotowana do działania, nawet jeżeli oznacza to ryzyko wojny domowej, pod warunkiem udzielenia gwarancji, że integralność terytorialna Niemiec i Austrii nie zostanie naruszona". W depeszy do lorda Halifaxa D'Arcy napisał, że nowa koncepcja zrobiła na nim wrażenie. Podobne wrażenie musiał odnieść także lord Halifax, ponieważ 17 lutego udzielił D'Arcy'emu instrukcji, że Wielka Brytania nie może działać bez Francji. W tej samej depeszy Halifax podkreślił, że Wielka Brytania będzie gotowa przedstawić swoje warunki „generałom" pod warunkiem, że zaproponują „zdecydowany, potwierdzony przez właściwe autorytety program". Program taki miał przewidywać odszkodowania wojenne dla państw sąsiadujących z Niemcami oraz sztywne gwarancje bezpieczeństwa i swobody wyboru dla Austrii. Były to jedyne Warunki brytyjskie wymienione w tej notatce. Jeżeli jednak wierzyć Muellerowi, Brytyjczycy w rzeczywistości żądali za rozejm znacznie więcej. Tuż przed 1 lutego 1940 roku Mueller przywiózł do Berlina „długo
186
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
oczekiwaną odpowiedź brytyjską, na której opierały się wszystkie nadzieje niemieckiej opozycji w Wojnie Ostatecznej". Odpowiedź ta, zgodnie z relacją Muellera, została napisana przez ojca Leibera na jednej kartce papieru. Została podyktowana przez papieża i zawierała szczegóły na temat traktatu pokojowego, który Wielka Brytania miała negocjować z rządem przejmującym władzę po Hitlerze. Według Johna Wheeler-Bennetta, wysokiego oficera Political Warfare Executive*, odpowiedź została napisana na kartce papieru listowego z prywatnej papeterii papieża, do której ojciec Leiber dołączył swoją wizytówkę. Po doręczeniu przez Muellera listu w Berlinie, Mueller i Dohnanyi napisali raport o rozmowach watykańskich, tym razem zgodnie z terminologią niemiecką. Dokument ten stanowił kwintesencję spisanych przez Leibera oświadczeń papieża, zawierał 12 stron tekstu i przeszedł do historii jako „Raport X". Nazwę tę dokument zawdzięczał Muellerowi, któremu Abwehra nadała kryptonim „Agent X2". Wygląda na to, że notatka Leibera zaczynała się od kategorycznego sformułowania: „Conditio sine ąua non: sformowanie rządu posiadającego zdolność prowadzenia negocjacji". Sformułowanie to stało się podstawową przesłanką „Raportu X". Wydaje się jednak, że Mueller i Dohnanyi zmienili to sformułowanie nieznacznie, ale z doniosłym skutkiem: „Conditio sine ąua non: usunięcie reżimu narodowosocjalistycznego i utworzenie rządu posiadającego zdolność prowadzenia negocjacji". Już po wojnie, dziewięciu pozostałych przy życiu członków „Schwarze Kapelle", którzy widzieli „Raport X" jednogłośnie stwierdziło, że zawierał on „dokładne sugestie Londynu odnośnie formy, jaką ma przybrać nowe państwo (niemieckie)". Sugestie te wspominały o państwie „zdecentralizowanym" - prawdopodobnie federacji państw. O przyszłości Austrii miał zdecydować plebiscyt. Raport przewidywał też, jak to nazwali Brytyjczycy, „odtworzenie Czech" w postaci Czechosłowacji, co rozumiano jako powtórną fuzję terytoriów czeskich i słowackich. Czeskie Sudety miały pozostać w rękach Niemiec. Tutaj jednak świadkowie przestają być jednomyślni. Halder upierał się, że wschodnie granice Niemiec miały zostać przywrócone do stanu z 1914 roku, natomiast według Leibera, państwo polskie miało zostać odtworzone w całości. Sam Mueller wspominał, że obszary, które wypowiedzą się za Niemcami, miały zostać wcielone do Rzeszy. Można tutaj wyciągnąć wniosek, że „Raport X" miał stanowić protokół do traktatu, ale sam w sobie traktatem nie był. Wydaje się, że „Schwarze Kapelle" uznała ten dokument za coś więcej, niż zwykły protokół. 3 kwietnia 1940 roku Canaris i Halder spotkali się w Zossen, by omówić protokół, po czym Halder postanowił niezwłocznie przedstawić dokument głównodowodzącemu, Brauchitschowi, prawdopodobnie w celu zachęcenia generałów do podjęcia jakichś nowych działań przeciwko „Fali Gelb". Halder przekazał Brauchitschowi raport do przeczytania na całą noc, a gdy rano powrócił, zastał głównodowodzącego w „niezwykle poważnym nastroju". Brauchitsch oświadczył: Me powinien pan był mi tego pokazywać. Stoimy wobec najczystszej zdrady stanu (Landsverrat). To nie wchodzi w rachubę, pod żadnym warunkiem. Jesteśmy w stanie wojny. W czasie pokoju do przyjęcia jest, że ktoś nawiązuje kontakt z obcym mocarstwem. W cza• Zarząd Wojny Politycznej (PWE).
DIABELSKA INTRYGA
187
sie wojny coś takiego jest dla żołnierza niedopuszczalne. Co więcej, w tym wypadku kwestia nie dotyczy rządów, ale wyboru filozofii życia. Usunięcie Hitlera będzie więc bezużyteczne.
Brauchitsch zwrócił się przeciwko szefowi Sztabu Generalnego. Najwyraźniej przeżywał konflikt sumienia, nie miał jednak dość siły, by odrzucić starą teorię Sztabu Generalnego, że jeżeli naród rozpoczyna wojnę, to zadaniem sztabu jest tę wojnę wygrać, a nie roztrząsać jej moralne aspekty. Podobnie jak Beck, uważał, że Niemcy nie są w długotrwałej wojnie równorzędnym przeciwnikiem; nie oznacza to jednak, że ludzie na wysokich stanowiskach nie powinni charakteryzować się odwagą moralną. Kto przywiózł ten dokument do Zossen? Brauchitsch domagał się odpowiedzi. Człowieka tego należy aresztować, a dokument wysłać do OKW lub SD i przeprowadzić śledztwo. Halder, który balansował na krawędzi załamania nerwowego od czasu, gdy równocześnie z planowaniem „Fali Gelb" intrygował przeciwko Hitlerowi, odpowiedział: „Jeżeli ktokolwiek ma być aresztowany, niech to będę ja". Brauchitsch nic już więcej nie powiedział o zdradzie, a Halder nie wspominał o rebelii. Halder był potomkiem rodziny, która od trzystu lat przysparzała Niemcom dobrych żołnierzy. Ten energiczny, mądry i sprytny oficer był Bawarczykiem, czyli, jak to kiedyś określił Bismarck, „skrzyżowaniem człowieka z Austriakiem". Uwięziony między młotem swojej moralności kastowej, a kowadłem - katolickiej tradycji, Halder musiał teraz wycofać się ze „Schwarze Kapelle". Płomienie zdrady stały się dla niego zbyt palące. Jeżeli chodzi o dalsze losy „Raportu X", to trafił on do dużego sejfu, wykonanego przez firmę „Pohlschroeder" z Dortmundu, w jednym z bunkrów w Zossen, gdzie Abwehra przechowywała swoje najtajniejsze dokumenty i leżał tam niczym bomba zegarowa. Można więc stwierdzić, że Brauchitsch wyrwał miecz rewolty z rąk konspiratorów działających w łonie najwyższego dowództwa armii. Gdzie indziej jednak wciąż pełgały płomienie zdrady. Tymczasem 3 kwietnia 1940 roku D'Arcy Osborne ponownie stawił się w Watykanie, w gabinecie Piusa XII. Tym razem papież wyraził swoje obawy, że demarche zakończyło się. W rzeczywistości Watykan, w pełni świadomy kryjących się za negocjacjami niebezpieczeństw, stracił do nich zaufanie. Niektórzy ludzie z otoczenia papieża usiłowali ustalić tożsamość mocodawców Muellera, a gdy im się nie udało, zaczęli kwestionować jego pełnomocnictwa. W ciągu następnych dni Hitler, odważniejszy niż kiedykolwiek, rozkazał przeprowadzenie niespodziewanego ataku na Danię i Norwegię. Beck jednak jeszcze się nie poddał. Zdawał sobie sprawę z ryzyka, że jeżeli nie zajdą żadne nowe wydarzenia, alianci uznają rozmowy watykańskie za jeszcze jedno venlo. Postanowił więc raz jeszcze podjąć starania o powrót do rozmów. Mueller wyruszył w drogę do Rzymu, by ostrzec świat przed operacją „Fali Gelb", popełniając największy w dotychczasowej historii wojny akt Landsverrat. Za radą Becka, powierzone Muellerowi przesłanie zostało bardzo „ostrożnie sformułowane". Według późniejszych wspomnień samego Muellera, teraz zawierało ono „pełne oburzenia odżegnanie się od zbliżającego się ataku na Niderlandy" oraz stwierdzenie, że //Hitler zaatakuje, i to w najbliższej przyszłości". Mueller przekazał ostrzeżenie ojcu Leiberowi, po czym udał się do domu opata Huberta Nootsa, Belga z pochodzenia. Noots znał Muellera od dawna i miał do niego zaufanie. Mueller przedstawił opatowi //Szczegółowy opis sytuacji oraz swój punkt widzenia na perspektywy". Po odbyciu dwóch takich spotkań Mueller powrócił 4 maja do kraju, w pełni świadomy niebez-
188
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
pieczeństw, na które był teraz osobiście narażony. Za kilka cygar i zapalniczkę kupił od włoskiego urzędnika imigracyjnego pieczęcie wizowe. Ostemplował swój paszport tak, by daty wjazdu i wyjazdu z Włoch stały się nieczytelne. Ostrzeżenie Muellera obiegło cały Watykan, D'Arcy najprawdopodobniej również o nim wiedział. Kiedy jednak dotarło do Londynu, uznano je za element jakiejś większej operacji dezinformacyjnej, prowadzonej przez SD w celu ukrycia prawdziwych planów Hitlera. Wspomnienie Venlo niełatwo było zignorować, a negocjacje watykańskie zostały w protokołach rządu brytyjskiego określone jako próby „wmanewrowania w partacki układ pokojowy". Sprawa była jednak daleka od zakończenia, bowiem konspiratorzy ze „Schwarze Kapelle" omal nie zapłacili najwyższej ceny za swą działalność. Po dostarczeniu papieżowi ostrzeżenia Muellera, ojciec Leiber poinformował o nim swego kolegę z Uniwersytetu Gregoriańskiego, jezuitę, księdza Teodora Monnensa. Monnens przekazał ostrzeżenie ambasadorowi Belgii, Adrienowi Nieuwenhuysowi, który zlekceważył je, stwierdzając, że „żaden Niemiec by się na to nie odważył". Tuż po Monnensie ambasadora odwiedził opat Noots. Zanim minie tydzień - powiedział Noots - niemieckie czołgi, piechota, spadochroniarze i lotnictwo zaatakują Belgię i Holandię. Tym razem Nieuwenhuys potraktował rzecz poważnie i 2 maja 1940 roku wysłał depeszę do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Brukseli. Gdy zaniepokojony rząd w Brukseli poprosił o więcej danych, 3 maja Nieuwenhuys wysłał do kraju kolejną depeszę, zawierającą dalsze szczegóły ostrzeżenia Muellera. Podobnie jednak jak rząd belgijski, ambasador nie do końca wierzył tym doniesieniom. Rządy brytyjski i belgijski wolały interpretować te rewelacje jako element toczącej się właśnie wojny nerwów. Trudno było uwierzyć, że „Schwarze Kapelle" nie kieruje się zdradliwą perfidią. Forschungsamt* miał jednak oczy i uszy otwarte i wymiana depesz między ambasadorem belgijskim w Rzymie a Brukselą nie uszła jego uwadze. Urzędnicy Forschungsamtu podsłuchiwali rozmowy telefoniczne, otwierali listy, rozszyfrowywali depesze i utrzymywali bliskie kontakty z SD, dostarczając mu - przynajmniej we wczesnym okresie władzy partii nazistowskiej - większość zagranicznych danych wywiadowczych. Ich raporty były drukowane na brązowym papierze z emblematem niemieckiego orła, dlatego nazywano je „brunatnymi ptakami". Forschungsamt przechwycił obydwie depesze Nieuwenhuysa, szybko je rozszyfrował i jeszcze szybciej dostarczył na biurka Heydricha, Himmlera i najprawdopodobniej również Hitlera. Ten, rozwścieczony ewidentną obecnością zdrajcy w swoim otoczeniu, zarządził szczegółowe śledztwo. Dzięki przeciekom, informacje o śledztwie dotarły do Canarisa i Ostera. Mueller, który przebywał już w domu, w Monachium, otrzymał rozkaz przybycia do Berlina i zatarcia za sobą wszelkich śladów. Zaniepokojony tonem tych rozkazów, Mueller wsiadł do samochodu i pojechał - zgodnie z instrukcjami - wprost do domu Ostera. Tam Oster uświadomił mu, że obydwaj są „unurzani po uszy" i przypomniał o przyrzeczeniu, że gdyby jeden z nich trafił na szafot, to nikogo za sobą nie pociągnie. Nakazał Muellerowi, by niezwłocznie udał się do centrali Abwehry na spotkanie z Canarisem. Mueller natknął się na małego admirała w korytarzu, na którym mieściły się * Forschungsamt - służba inwigilacji pocztowej i telekomunikacyjnej.
DIABELSKA INTRYGA
189
gabinety szefów. Canaris sepleniąc, co często zdarzało mu się w chwilach zdenerwowania, powiedział: „Brunatne ptaki! Czy widział pan brunatne ptaki?". Gdy Mueller przecząco potrząsnął głową, kazał mu pójść do biura Dohnanyfego, by zapoznać się z treścią „brunatnych ptaków" i poważnie się nad nią zastanowić. Po przeczytaniu raportów Mueller zorientował się, że zawierają one treść depesz, wysłanych przez Nieuwenhuysa 2 i 3 maja. Stało się to, czego obawiał się najbardziej - mógł zostać uznany za zdrajcę lub prowokatora. Gdy Canaris wszedł do gabinetu i zapytał: „- Czy chodzi o pana?", Mueller odpowiedział: „- Nie jestem pewny, admirale. Może tak, a może nie". Jego opanowanie zrobiło na Canarisie wrażenie. Admirał położył rękę na jego ramieniu i stwierdził: Unser ruhende Poi im der Erscheinung Flucht*.
Następnie zapytał Muellera: „- Czy jest pan gotów na przyjęcie mojego rozkazu?". Warunki pracy Muellera przewidywały możliwość negatywnej odpowiedzi. Mueller odpowiedział, że to zależy od jego treści. Rozkaz był zdumiewający - Liedig nazwał go później „diabelską intrygą". Canaris poprosił Muellera, by ten udał się do Rzymu i zbadał, jak doszło do przecieku w sprawie „Fali Gelb". Rozkaz był wręcz niedorzeczny: Mueller miał pojechać do Rzymu, aby stać się tam „swoim własnym poliq'antem". Przyjął jednak rozkaz. Canaris oświadczył, że musi wyjechać natychmiast, oraz że musi zadzwonić z Berlina do Monachium z poleceniem, by spakowany bagaż czekał już na monachijskim lotnisku. Gdy tylko samolot wzniósł się w powietrze, Canaris nakazał zniesienie kontroli granicznej tego lotu, w nadziei, że utrudni w ten sposób działanie Heydrichowi i ochroni Muellera przed schwytaniem w sieć SD. Przedstawiciel Canarisa we włoskim wywiadzie SIM i jednocześnie szef rzymskiego oddziału Abwehry, pułkownik Hans Helferich został poinformowany, że Mueller przybywa z misją specjalną w celu przeprowadzenia śledztwa w sprawie przecieku tajemnic państwowych. Helferich otrzymał także instrukcje nakazujące mu udzielenie Muellerowi wszelkiej pomocy. Usłyszał także, że ze względu na wagę śledztwa, całym jego przebiegiem będzie kierować Mueller. Po wyjeździe Muellera Canaris poszedł na spotkanie z Hitlerem, by go poinformować, że właśnie rozkazał przeprowadzenie możliwie najsurowszego śledztwa w sprawie rzymskiego przecieku informacji na temat operacji „Fali Gelb". Poinformował też Fiihrera, że misję tę powierzył swojemu agentowi specjalnemu, Josefowi Muellerowi, który jest już w drodze. Hitler udzielił zezwolenia na przeprowadzenie śledztwa. Wykonany przez Canarisa ruch okazał się genialny. Mueller przybył bezpiecznie do Rzymu, gdzie natychmiast skontaktował się z ojcem Leiberem. Podczas spotkania poinformował księdza, że ambasador Nieuwenhuys musi niezwłocznie opuścić Watykan, aby „nie można go było łatwo doscać". Leiber przyrzekł, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by ochronić Nieuwenhuysa. Wskazał także na konieczność utrzymania w tajemnicy udziału w całej sprawie opata Nootsa, który pr^ekazal ambasadorowi informacje na temat „Fali Gelb", oraz zatarcia r oli, jaką oaegrał w niej sa\n Mueller. Mueller odwiedził następnie Helfericha, którego poprosił o udostępnienie akt dotyczących przecieku, chciał bowiem zapoznać się z dotychczasowymi wynikami śledztwa. Aby zrobić dodatkowe wrażenie, Mueller zadzwonił do Canarisa używając Sieci \ najtajniejszego systemu telefonicznego Abwehry. Specjalnie w obecności HelferiNasz biegun spokoju w natłoku wydarzeń.
190
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
cha Mueller przekazał szefowi Abwehry, że przeprowadził „bardzo zadowalającą konwersację" z jego rzymskim rezydentem, który tak umiejętnie poprowadził śledztwo. Sprawozdanie to bardzo pochlebiło Helferichowi, który był człowiekiem nie tylko zgodnym, ale i leniwym; w każdym razie z wdzięcznością przyjął propozycję przejęcia przez kogoś innego dodatkowych prac związanych ze śledztwem. Następnego dnia Mueller spotkał się ponownie z Leiberem. Wspominał później, że Leiber nagle wpadł na doskonały pomysł: „Jeden z naszych ojców, Belg, właśnie wyjechał do Konga i nie można do niego w żaden sposób dotrzeć. Czy nie można obarczyć go winą za wszystko, co zarzuca się «rodakowi», o którym wspomina Nieuwenhuys? Mogłoby to odwrócić podejrzenia od Nootsa". Według Harolda C. Deutscha, który z ramienia OSS prowadził później śledztwo w tej sprawie, „...ten w zasadzie prostolinijny członek Stowarzyszenia Jezusowego wykazywał ewidentne skłonności do chochlikowa tych psot". Mueller zgodził się na tę propozycję i wrócił do centrali Abwehry gdzie oznajmił, że pewien belgijski jezuita, który nagle opuścił Rzym, z pewnością jest tym „rodakiem", o którym wspominał Nieuwenhuys w swoich dwóch depeszach. Pozostał jeszcze jeden problem: w jaki sposób informacje te w ogóle dotarły do Rzymu? Przy pomocy opata Nootsa, który okazał się równie wprawnym spiskowcem, jak Leiber, Mueller wymyślił historię, która musiała Himmlerowi wydać się prawdopodobna. Otóż znienawidzony przez Himmlera hrabia Galeazzo Ciano, zięć Mussoliniego i minister spraw zagranicznych Włoch, wyciągnął je od kogoś z otoczenia Ribbentropa, którego Himmler również nie znosił. Fakt i fikcja zostały więc splecione w taki sposób, by nikt ich już nie umiał rozplatać, a SD je przyjęło. Canaris i Mueller sprytnie rozegrali swoje partie. Śledztwo zostało chwilowo zamknięte, pomimo rosnących wciąż podejrzeń Heydricha wobec Abwehry, którą uważał za gniazdo zdrajców. Niestety, zakończono także watykańskie rozmowy. Gdyby nie incydent w Venlo, być może Brytyjczycy zawarliby porozumienie. W najgorszym wypadku oni i ich sojusznicy na kontynencie mieliby przynajmniej większe zaufanie do „Schwarze Kapelle" i uwierzyliby w konsekwencje operacji „Fali Gelb". Tak się jednak nie stało, gdyż prawda ze zdradą rzadko chodzą w parze. Watykan nie był jedynym kanałem łączności, wykorzystywanym przez „Schwarze Kapelle" w celu pokrzyżowania planów Hitlera w ciągu tych kilku nerwowych miesięcy, które dzieliły napaść na Polskę od momentu rozpoczęcia operacji „Fali Gelb". Wczesnym rankiem 4 listopada 1939 roku strażnik pilnujący ambasady brytyjskiej w Oslo właśnie robił obchód w śnieżnej zadymce, gdy natknął się na paczkę, pozostawioną na kamiennym gzymsie domku portiera. Paczka była ledwo widoczna spod śniegu, i gdyby strażnik nie znalazł jej tego dnia, przeleżałaby nie zauważona jeszcze przez kilka tygodni. Pakiet o powierzchni kartki papieru i grubości około 7 centymetrów był zaadresowany do brytyjskiego attache wojskowego. Gdy ten zjawił się w pracy i otworzył paczkę, znalazł list podpisany przez „życzliwego niemieckiego naukowca", bez żadnych dalszych wyjaśnień. Paczka zawierała niemieckie dokumenty i schematy, dotyczące uzbrojenia. Pakiet został zapakowany do worka kurierskiego i wysłany pocztą dyplomatyczną do Londynu, gdzie wylądował na biurku doktora R.V. Jonesa, pracownika wydziału naukowo-technicznego MI-6, specjalisty w dziedzinie fizyki, filozofii natury i astro-
DIABELSKA INTRYGA
191
nomii- Pierwszym zadaniem, jakie otrzymał Jones w nowej pracy, było zbadanie znajdujących się w posiadaniu MI-6 danych na temat uzbrojenia armii niemieckiej i przygotowanie raportu na ten temat. Zapoznawszy się zatem z całą dostępną w Wielkiej Brytanii wiedzą na temat niemieckich programów zbrojeniowych, Jones zdobył doskonałe kwalifikacje do zbadania i oceny „Raportu z Oslo", jak z czasem nazwano zawartość tajemniczej paczki. „Raport" okazał się zdumiewającym dokumentem. Pośród informacji technicznych znalazły się dane o nowym typie torpedy kierowanej sygnałami akustycznymi, o nowym systemie umożliwiającym Luftwaffe bombardowanie w warunkach złej widoczności, o postępach prac nad dwoma niemieckimi systemami radarowymi - „Wiirzburg" i „Freya". Zawierał jeszcze wiele innych danych, ale Jonesa szczególnie zaintrygował program rakietowy, kryjący się pod kryptonimem „Aggregatprogramm". Według materiałów, Niemcy rozpoczęli już na poligonie Peenemiinde, na bałtyckiej wyspie Uznam, pierwsze próby z dużymi rakietami dalekiego zasięgu. Z raportu wyraźnie wynikało, że w dziedzinie wojskowej zapoczątkowano nowy kierunek rozwoju. Umiejętności niemieckich naukowców były wszystkim dobrze znane. „Poczyniono ogromne postępy w rozwoju broni rakietowej i trudno nawet uzmysłowić sobie, co czekałoby aliantów, gdyby Niemcy mieli dość czasu na ukończenie tych programów". Na razie jednak wojna dopiero się zaczynała i nie było nikogo, kto byłby w stanie ocenić wiarygodność „Raportu z Oslo". Dopiero po potwierdzeniu istnienia X-Gerat - urządzenia do naprowadzania bombowców na cel, pozwalającego Luftwaffe na dokładne wstrzeliwanie się w brytyjskie miasta, wykorzystane w czasie nalotu na Coventry - oraz wykradzeniu planów radaru „Wurzburg" w czasie rajdu komandosów na francuską wioskę Bruneval - wywiad naukowy gotów był przyjąć raport do wiadomości. Wydarzenia te miały jednak miejsce dopiero w latach 1941^12. Być może anonimowość nadawcy „Raportu z Oslo" była przyczyną, dla której dokument przyjęto z niedowierzaniem. Kim był ten „życzliwy naukowiec niemiecki", czy raport był prawdziwy, czy stanowił kolejny element prowadzonej przez Hitlera taktyki zastraszania? Przez wiele lat autor raportu pozostawał nieznany do momentu ujawnienia metod pracy Canarisa. Podczas oceny raportu, zarówno doktor Jones, jak jego współpracownik, doktor Robert Cockburn, szef Sekcji Środków Przeciwradiolokacyjnych* w Telecommunications Research Establishment długo zastanawiali się nad tym, kto w niemieckiej hierarchii mógł zajmować wystarczająco wysoką pozycję, by zdobyć informacje na temat niemieckiego programu rozwoju tajnych broni. Wielu naukowców mogło mieć dostęp do poszczególnych części programu, ale nikt, jak przypuszczano, nie miał wiedzy o całości. Tylko ludzie tacy, jak Canaris, byliby w stanie uniknąć inwigilacji Gestapo i przekazać pakiet bezcennych dokumentów za granicę. „Raport z Oslo" mógł być kolejnym przeciekiem, zmierzającym do tego samego celu, co inne, potwierdzone działania Canarisa w ramach //Schwarze Kapelle". Cockburn stwierdził później: „Wydawało się całkiem możliwe, że «raport» był dziełem Canarisa. Nigdy jednak nie udało nam się znaleźć autora. Nigdy też nie udało nam się stwierdzić, kto poza Canarisem lub jego agentami m °gł go sporządzić". * Radar Countermeasures Section of the Telecommunications Research Establishment (TRE) - sekcja środków Przeciwradiolokacyjnych w Zarządzie Badań Telekomunikacyjnych.
192
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
Pogląd, że to Canaris był jego autorem, jest jedynie spekulacją, ale wiele innych działań o porównywalnym znaczeniu było, bez wątpienia, dziełem „Schwarze Kapelle". Znalazły się wśród nich epizody takie, jak „Raport z Lizbony" z 1943 roku, zawierający jeszcze więcej cennych informacji na temat niemieckiego programu rakietowego, uzupełnionych wskazówkami politycznymi o ogromnym znaczeniu. W1943 roku Brytyjczycy otrzymali „Raport ze Stambułu", który dostarczył MI-6 klucz kodów do „Enigmy", stosowanych przez Abwehrę w dalekosiężnej sieci łączności. W latach 1942-43 pojawił się „Raport berneński", w którym przekazano OSS wszystkie istotne depesze niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z ostatnich dwóch lat. Tajemnica otacza również źródła największego prawdopodobnie sukcesu, odniesionego przez jakikolwiek wywiad w czasie II wojny światowej - ewolucji programu „Ultra". Zbudowana w Bletchley maszyna Turinga została tak zaprojektowana, by duplikować - przynajmniej w pewnym stopniu, a więc i łamać tajne kody niemieckiej maszyny „Enigma". Ponieważ jednak „Enigma" była w stanie wykorzystać nieskończenie wielką liczbę szyfrów, które zależały jedynie od stosowanych procedur kodowania, znajomość tych procedur ułatwiała wykorzystanie maszyny Turinga i miała najwyższe znaczenie dla brytyjskich kryptoanalityków. Ich wiedza pochodziła częściowo ze zdobytych na nieprzyjacielu maszyn, a czasami zdobywano ją na polu bitwy, wraz z kluczami kodowymi i harmonogramami przekazów. Przechwycenie w maju 1941 roku nietkniętej maszyny i związanych z nią materiałów na pokładzie „U-110" przyczyniło się w ogromnym stopniu do poznania niemieckich sposobów szyfrowania. Istnieją jednak inne przesłanki świadczące o tym, że konspiratorzy ze „Schwarze Kapelle" niemal od początku wojny regularnie i systematycznie zaopatrywali MI-6 w procedury szyfrowania „Enigmy". Wydaje się, że głównym celem tych aktów zdrady było ujawnienie planów Hitlera, sformułowanych jego własnymi słowami (ponieważ Hitler korzystał z „Enigmy" do wysyłania depesz), by umożliwić aliantom podjęcie odpowiednich środków zaradczych. Dlaczego jednak „Schwarze Kapelle" miałaby zdradzać kody do „Enigmy"? Od momentu, gdy Hitler 5 listopada 1937 roku ogłosił swój zamiar wywołania wojny, „Schwarze Kapelle" ujawniła światu niemal wszystkie jego tajemnice. Udostępnienie Wielkiej Brytanii kodów do „Enigmy" było niewątpliwie najszybszą, a dla konspiratorów i najbezpieczniejszą, drogą do ujawnienia zamiarów Hitlera. To przypuszczenie nie jest tak nieprawdopodobne, jak mogłoby się wydawać. Kto spośród konspiratorów miał wystarczająco silne motywy i dogodne okazje, by zdradzić sekrety „Enigmy"? Podejrzenie padło na generała Ericha Fellgiebela, szefa łączności OKW, który został w końcu stracony przez Gestapo za zdradę stanu, oraz jego zastępcę, generała Fritza Thiele, który także poniósł śmierć z rąk oprawców. Sam Hitler był także głęboko przekonany, że Fełlgiebel i Thiele utrzymywali kontakty z Brytyjczykami. Hitler posunął się w swoich przypuszczeniach tak daleko, że w czasie rozmowy z ministrem resortu uzbrojenia, Albertem Speerem stwierdził, że Fełlgiebel posiadał bezpośredni kanał łączności z Brytyjczykami w Szwajcarii. Fellgiebelowi rzeczywiście udało się niepostrzeżenie dla OKW i Gestapo założyć tajne linie telefoniczne i teleksowe, łączące jego kwaterę główną z placówkami konspiracji, rozsianymi na przestrzeni tysięcy kilometrów kwadratowych. Istnieją jeszcze inne, bardziej wymowne powody, by podejrzewać Fellgiebela o zdradę. To on był odpowiedzialny za eksperymentalny program „Enigmy" i to jego
DIABELSKA INTRYGA
193
rekomendacja spowodowała wprowadzenie „Enigmy" w całym Wehrmachcie. Co więcej, Fełlgiebel i Thiele, którzy byli także bliskimi przyjaciółmi, byli głównymi doradcami i szefami całej łączności między OKW a armią, mieli też wiele do czynienia z ustalaniem warunków łączności nie tylko dla pozostałych dwóch formacji sił zbrojnych, ale także dla Abwehry i SS. Kontrolowali opracowywanie i dystrybucję niemal wszystkich szyfrów, byli też odpowiedzialni za bezpieczeństwo łączności radiowej i wywiad radiowy. Tylko kilka obszarów tajnej łączności było kontrolowanych przez Abwehrę. Obydwaj oficerowie byli członkami „Schwarze Kapelle", przy czym Fełlgiebel został przyjęty po zamordowaniu Schleichera. Dlaczego jednak Fełlgiebel zdecydował się przystąpić do konspiracji? Być może ze względu na głęboką przyjaźń z Beckiem, a może dlatego, że jak niemal wszyscy pierwsi członkowie „Schwarze Kapelle", czuł się wilhelmińczykiem i żołnierzem starego Cesarstwa Niemieckiego. Fełlgiebel urodził się w 1886 roku na Śląsku w rodzinie obszarniczej. Był człowiekiem utalentowanym i inteligentnym, znawcą klasyki, naukowcem, doskonałym technikiem i jeźdźcem. Jego antypatia do Hitlera wynikała nie tylko z przyczyn społecznych czy moralnych, ale także z jego poglądu, który dzielił z innymi członkami Sztabu Generalnego, że polityka wojskowa Hitlera jest strategicznym szaleństwem, które kiedyś zniszczy Niemcy. Podobnie jak Canaris, także i Fełlgiebel oświadczył kiedyś publicznie, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by zniweczyć plany Hitlera. Być może spośród wszystkich konspiratorów on jeden zajmował najkorzystniejsze stanowisko dla zrealizowania tej deklaracji. Jest pewne, że prowadził nielegalną łączność radiową z Brytyjczykami, że miał dostęp do wszystkich szyfrów, procedur kodowania i harmonogramów przekazów radiowych „Enigmy". Dlaczego jednak nie użył radia - najlepiej mu znanego urządzenia - jako narzędzia do zniszczenia Hitlera? W tajemnym świecie łączności, możliwości dowodzącego były nieograniczone. Niezależnie od tego, kto dostarczał Wielkiej Brytanii informacji o „Enigmie", i od jej możliwości rozszyfrowywania tajnych depesz Wehrmachtu, gdy na horyzoncie pojawiła się groźba „Fali Gelb", maszyna Turinga nie była jeszcze w pełni zdatna do użytku. Brytyjczycy otrzymali jednak dość ostrzeżeń, by mieć się na baczności. Poza informacjami, które przeciekły do Watykanu za pośrednictwem Muellera, przez całą jesień, zimę i wiosnę 1939 i 1940 roku także Oster podejmował kolejne próby ostrzeżenia Brytyjczyków o planach podboju Belgii, Holandii i Francji. Oster głęboko przejmował się swoim udziałem w konspiracji. Był lojalny wobec ojczyzny, jak przystało na żołnierza i obywatela, usiłował więc uspokoić swoje sumienie słynną maksymą Talleyranda: „Trahison est une cjuestion du datę"*. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że w rozumieniu prawa obowiązującego żołnierza niemieckiego, był winn ym najgorszej zdrady. Już w październiku 1939 roku zwierzył się Leidigowi: Nie ma już dla mnie powrotu. Gdy robi się coś dla jakiejś większej sprawy, o wiele prościej jest wziąć do ręki pistolet i zastrzelić kogoś, albo pobiec wprost pod ogień karabinu maszynowego, niż przyjąć na swoje barki to, co ja zrobiłem. Błagam cię, byś po mojej śmierci Pozostał mi przyjacielem, który wie w co byłem wplątany i co zmusiło mnie, bym czynił M r a h iison..." - Zdrada jest kwestią daty.
194
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
rzeczy, których inni być może nigdy nie zrozumieją, a przynajmniej nigdy sami by ich nie zrobili... Można o mnie powiedzieć, że zdradziłem swój kraj, ale tak naprawdę nie jestem zdrajcą. Uważam siebie za lepszego Niemca od tych, którzy biegają za Hitlerem. Moim zamiarem i obowiązkiem jest uwolnienie Niemiec - a więc i świata - od tej plagi.
Oster mógł sobie zaoszczędzić tych rozterek duchowych, bowiem jego ostrzeżenia nie budziły zaufania ani niepokoju; wciąż były odrzucane jako dezinformacja czy „elementy wojny psychologicznej". W sumie ujawnił sam lub zezwolił na ujawnienie piętnastu z dwudziestu ośmiu różnych terminów rozpoczęcia operacji „Fali Gelb". Za każdym razem - z wyjątkiem ostatniego - Hitler przekładał uderzenie ze względu na pogodę, która tej zimy i wiosny była szczególnie kapryśna. Większość tych ostrzeżeń przekazywał przez swego przyjaciela, majora Sasa, który pełnił rolę głównego informatora Zachodu. Sas przekazywał informacje wywiadowi holenderskiemu i belgijskiemu, a te z kolei przekazywały je dalej do Menziesa. Gdy jednak kolejne daty dnia „Zero" mijały bez żadnych skutków, wszystkich zmęczyły te, jak sądzili, bajki o żelaznym wilku. Wywiady holenderski i belgijski traciły zaufanie do Ostera, uznając go w końcu za niewiarygodnego agenta, który prawdopodobnie jest także niebezpiecznym prowokatorem. Ze względu na utratę zaufania ostatnie ostrzeżenia Ostera w ogóle nie zostały przekazane Menziesowi. Jeżeli chodzi o Sasa, to podzielił on los typowego „proroka we własnym kraju". Posłusznie przekazywał swemu rządowi ostrzeżenia Ostera, włącznie z informacją o tym, że tym razem, w przeciwieństwie do I wojny światowej, Holandia nie uniknie inwazji, oraz o planach inwazji na Belgię. Jego zwierzchnicy od początku jednak byli sceptyczni, a w końcu uznali go za ofiarę wojny nerwów, sterowanej przez Abwehrę z Berlina. Tymczasem mijały tygodnie i miesiące. W kwietniu 1940 roku Hitler niespodziewanie odwrócił swoją uwagę od Belgii, Holandii i Francji, by zająć Danię i Norwegię. Za namową Canarisa, Oster raz jeszcze przekazał Sasowi ostrzeżenie o ataku. Intencją ostrzeżenia, jak później wspominał Liedig, było „spowodowanie, aby brytyjska flota przeprowadziła pokaz siły na wodach norweskich, co zmusiłoby Hitlera do odwołania planów". I kolejny raz ostrzeżenie zostało zlekceważone przez Holendrów, Duńczyków, Norwegów i Brytyjczyków. Alianci otrzymali więc następny, druzgocący cios. Zdumiewające, ale nawet to nie podniosło w ich oczach wiarygodności ostrzeżeń przed operacją „Fali Gelb". Oster i Sas upierali się jednak przy swoim. W poniedziałkowy wieczór 6 maja 1940 roku, Oster poinformował Sasa, że według najnowszych ustaleń, dzień „Zero" dla operacji „Fali Gelb" został wyznaczony na 8 maja, oraz że tym razem Niemcy mogą poprzedzić atak ultimatum. Sas wysłał zaszyfrowaną depeszę do holenderskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wiadomość okazała się jednak kolejnym fałszywym alarmem. 8 maja zaczął się i mijał spokojnie, a operacja „Fali Gelb" nie była wprowadzona w życie. Jeszcze tego samego dnia Oster zadzwonił jednak do Sasa by poinformować go, że Hitler wyznaczył ostateczny termin operacji na czwartek 9 maja. Jeżeli odwołanie rozkazu nie nastąpi do godziny 21.30 w poniedziałek, 8 maja, następnego dnia Wehrmacht ma wkroczyć do akcji. Tego wieczoru Oster i Sas zjedli razem kolację w restauracji „Horchers", gdzie wierny i zawsze pogodny kierownik, herr Haeckh nie spuszczał ich stołu z oka. Musieli być ostrożni, bowiem Abwehra zatrudniała - o czym Oster wiedział - głuchoniemych,
IABELSKA INTRYGA
D
195
którzy bez trudu odczytywali z ruchu ust treść rozmów osób ze szczytów władzy. Była to właściwie nie kolacja, a stypa, jak oświadczył Sas po wojnie przed holenderskim Trybunałem Parlamentarnym. Około godziny 21.30 Oster i Sas wstali od stołu i udali się do biura OKW przy Bendlerstrasse. Sas czekał na ulicy w taksówce. Po dwudziestu minutach Oster wyszedł z biura i powiedział mu: „Mój drogi przyjacielu, już po wszystkim. Nie było odwołania rozkazu. Ta świnia wyjechała już na front zachodni. Teraz jest już naprawdę po wszystkim. Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze kiedyś po wojnie". Oster ujął w palce guzik u płaszcza przyjaciela i dodał: „Sas, zrób coś dla mnie. Wysadź mosty na Mozie". Przyjaciele pożegnali się jeszcze raz i Sas pośpieszył do biur poselstwa holenderskiego, by zawiadomić ministerstwo wojny w Hadze. Przekazał tam zakodowaną informację od Ostera porucznikowi marynarki wojennej, po czym wraz z kolegami zaczął palić tajne dokumenty. Około północy odebrał telefon od człowieka, który w przeszłości nie dawał wiary jego informacjom - szefa wywiadu holenderskiego, pułkownika van de Plassche. „- Właśnie dostałem fatalne wiadomości na temat operacji pańskiej żony - oświadczył pułkownik. - Co jej jest? Czy skonsultował się pan ze wszystkimi lekarzami?". Rozwścieczony brakiem rozwagi van de Plasschego, Sas odpowiedział gniewnie: „- Tak, ale nie rozumiem, jak może pan zawracać mi głowę w takich okolicznościach. Teraz pan wie wszystko. Nic już nie można zmienić, jeżeli chodzi o operację. Odbędzie się jutro o świcie". O trzeciej rano następnego dnia nad holenderskimi polami tulipanowymi pojawiły się pierwsze Stukasy. Mosty na Mozie nie zostały wysadzone*. Niemieckie czołgi przetoczyły się o świcie przez zachodnią granicę i za cztery dni Rotterdam zamieniony został w kupę dymiących zgliszczy**. Pomimo kolejnych ostrzeżeń „Schwarze Kapelle", pomimo ujawnianych przez „Ultrę", a potwierdzonych przez rozpoznanie lotnicze informacji, że Hitler koncentruje ogromne siły za Linią Zygfryda, Wehrmacht działał w warunkach „całkowitego zaskoczenia taktycznego... niemal w każdym przypadku" - jak to później opisał Churchill.
* Po prostu niemieckie grupy szturmowe opanowały posterunki holenderskie pilnujące n mostów. ** Uderzenie bombowe na Rotterdam było aktem mającym zmusić Holandię do przerwaniia walki. Skierowano taką notę do Berlina, ale Luftwaffe nie potrafiła już (czy nie chciała) z—«—•« —»--• o- ataku bombowym ienić rozkazu ( Przyp.
CANAR1S PRZY PRACY
Canaris przy pracy 19 lipca 1940 roku Hitler wszedł na mównicę na scenie berlińskiej opery. Ubrany był w prosty, szary mundur, a na jego lewej piersi widniał Krzyż Żelazny - ten sam, który otrzymał w 1914 roku za udział w bitwie pod Ypres, po której Menzies dostał swój DSO*. „...Jeszcze raz apeluję do rozwagi i zdrowego rozsądku Wielkiej Brytanii" mówił Fiihrer, ofiarowując wyspiarzom łaskę zwycięzcy. „Uważam że moje położenie upoważnia mnie do takiego apelu, ponieważ nie jestem kimś zwyciężonym, błagającym o łaskę, ale zwycięzcą, przemawiającym w imię rozsądku. A nierozsądne byłoby, gdyby ta wojna miała nadal trwać". Wielka Brytania zlekceważyła apel Hitlera, nie zważając nawet na to, że Niemcy święciły kolejne zwycięstwo, a konspiratorzy ze „Schwarze Kapelle" w desperacji znowu zaczęli snuć plany przewrotu. W paryskim hotelu „Meurice" rozpoczęła się nowa faza konspiracji przeciwko Hitlerowi. Kilku jej uczestników spotkało się w jednym z apartamentów pod pozorem planowania triumfalnego wjazdu Hitlera do stolicy Francji. Wśród konspiratorów znajdował się generał Karl Heinrich von Stuelpnagel, szef departamentu gospodarczego OKW - generał Eduard Wagner, generał Erich Fellgiebel oraz dwóch pułkowników, których nazwiska warto zapamiętać: Henning von Tresckow i Klaus hrabia von Stauffenberg. Po zakończeniu spotkania konspiratorzy udali się do pokoju Stuelpnagela, gdzie zgodzili się, że zwycięstwa Hitlera odebrały im - przynajmniej na jakiś czas - wszelką nadzieję na przeprowadzenie skutecznego przewrotu. Teraz można było jedynie planować zamach stanu zgodnie z założeniami Sztabu Generalnego. Stauffenberg tylko kilka razy wtrącił się do tych rozmów. „Hitler nie jest wielkim generałem - stwierdził. - Wszyscy wielcy generałowie w historii byli także wielkimi prawodawcami. A Hitler nie jest prawodawcą. Nie jest Karolem Wielkim, Justynianem, czy nawet Napoleonem. Jest człowiekiem opętanym żądzą nihilistycznej władzy i upodobaniem do okrutnych widowisk, i właśnie dlatego należy go usunąć". Stauffenberg zaczął powoli sprzyjać koncepcji tyranobójstwa, tak długo odrzucanej przez Becka i tylko pośrednio branej pod uwagę przez Ostera i Canarisa. Hrabia von Stauffenberg miał wtedy trzydzieści trzy lata. Był synem szwabskiego arystokraty z rodziny, której drzewo genealogiczne sięgało 1262 roku. Urodził się w zamku Greiffenstein, będącym od stuleci siedzibą wirtemberskiej arystokracji. Jego ojciec był starszym marszałkiem i osobistym skarbnikiem na dworze Wilhelma II, a mat* Distinguished Seryice Order DSO - order przyznawany za wybitne osiągnięcia dowódcy w obliczu nieprzyjaciela.
197
ka - prawnuczką marszałka polnego, Augusta hrabiego Neithardt von Gneisenau, jednego z założycieli pruskiego Sztabu Generalnego. Wszyscy Stauffenbergowie byli katolikami. Po ukończeniu szkoły dla synów rodzin arystokratycznych w Stuttgarcie, Stauffenberg najpierw chciał zostać architektem, potem wiolonczelistą, w końcu jednak zdecydował się na karierę żołnierza. Otrzymał przydział do elitarnego 17. Pułku Kawalerii w Bambergu i ożenił się z baronówną Niną von Lerchenfeld, córką bawarskiego dyplomaty - kariera typowa dla członka tej kasty i klasy. Nieco mniej typowa była jego opinia o Hitlerze. Moralna opozycja Stauffenberga wobec Hitlera rozpoczęła się po „Nocy Długich Noży", gdy naziści zaczęli rosnąć w siłę i nasiliła się po pogromie Kristallnacht, w listopadzie 1938 roku. Rozpoczynając studia na Akademii Wojennej, Stauffenberg wypowiadał się o Hitlerze z najwyższym niesmakiem. Właśnie wtedy wykazał się niezwykłymi uzdolnieniami w dziedzinie wojskowości, historii i ekonomii, które predestynowały go do stanowiska szefa sztabu generalnego w przyszłości. Był niezwykle przystojny, a niektórzy nawet twierdzili, że piękny. Wysoki, o arystokratycznym wyglądzie i sylwetce, inteligentny, energiczny. Stauffenberg wstąpił do 6. Dywizji Pancernej, walczył w Polsce i Francji, a w przededniu kapitulacji Francji otrzymał przydział do Sztabu Generalnego. Już jako oficer Sztabu Stauffenberg podróżował do wszystkich sztabów Wehrmachtu i właśnie w czasie podróży służbowych dowiedział się o zbrodniach SS w Polsce. To wiedza o masowej eksterminacji polskiej arystokracji i Żydów skierowała go na drogę tyranobójstwa. Stauffenberg nie bał się obciążenia przysięgą i nie podzielał chrześcijańskiego poglądu, że nowe państwo nie może powstać w wyniku mordu. Większość starszych i bardziej konserwatywnych członków konspiracji nadal jednak odrzucała koncepcję tyranobójstwa z przyczyn religijnych i moralnych. Starali się natomiast zdobyć pomoc i zachętę ze strony Wielkiej Brytanii. W tym celu jeden z członków „Schwarze Kapelle" i „Klubu Środowego", były ambasador Niemiec przy Kwirynale, Ulrich von Hassell opracował na prośbę generała Becka memorandum, które miało zostać przesłane tajnymi kanałami do Londynu. W memorandum członkowie „Schwarze Kapelle" przedstawili swój zamiar obalenia Hitlera i partii nazistowskiej oraz stworzenia monarchii konstytucyjnej w oparciu o wzory brytyjskie. Beck miał zostać szefem rady regencyjnej w okresie przejściowym, kto jednak miałby zostać nowym cesarzem? Czy Brytyjczycy zaakceptowaliby restaurację pruskiej monarchii? Konspiratorzy uważnie studiowali stare oświadczenia polityczne i z zadowoleniem odkryli, że na początku lat trzydziestych Churchill oświadczył, że restauracja Hohenzollernów byłaby wydarzeniem względnie korzystnym w porównaniu z rosnącą władzą nazizmu. Oświadczenia te straciły już wszelką aktualność, ale konspiratorzy z rozpaczą tonącego wydobyli na światło dzienne nazwisko Hohenzollernów i związali swoje nadzieje z wnukiem cesarza, księciem Ludwikiem Ferdynandem pruskim. Czy ten sympatyczny playboy był jednak skłonny przyjąć ryzykowną rolę pretendenta? „Tak" - odpowiedział książę Ludwik przez pośrednika - był skłonny. Konspiratorzy zaakceptowali go, pomimo niezbyt pochlebnej opinii jaką cieszył s ię książę. Swoją młodość spędził na licznych romansach, z których najsłynniejszy Połączył go z aktorką filmową Lily Damitą, która rzuciła go dla księcia Kentu, a później Errola Flynna. Na temat jego prowadzenia się krążyły setki plotek, a co gorsza, on sam podobno bardzo niepochlebnie wypowiadał się o swoich królewskich kuzynach, rządzących Anglią. Posiadał jednak inne, ważne koneksje. Ożenił się z byłą wielką
198
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
księżną Rosji, Kirą, a w Ameryce posiadał potężnych przyjaciół, do których zaliczano Henry'ego Forda i prezydenta Roosevelta. Przyjęcie memorandum Hassella i plany restauracji monarchii Hohenzollernów spowodowały, że konspiracja nabrała charakteru niemożliwej do spełnienia bajki. Tylko zupełnie zdesperowani ludzie mogliby w tak katastrofalnym momencie historii wierzyć jeszcze, że Brytyjczycy, z armią doświadczoną przez Wehrmacht, w ogóle wzięliby pod uwagę możliwość współpracy z grupą spóźnionych jakobitów. Przy całej swojej odwadze konspiratorzy powinni byli zorientować się, że Brytyjczycy przystąpili już do wojny totalnej, w której „Schwarze Kapelle" mogła liczyć jedynie na rolę narzędzia. Kilka sprytnych brytyjskich umysłów szybko zrozumiało, jak ogromne korzyści strategiczne można było osiągnąć dzięki niemieckim dysydentom. Sefton Delmer, wysoki urzędnik Zarządu Wojny Politycznej - jednego z departamentów ministerstwa spraw zagranicznych, odpowiedzialnego za fortele strategiczne - napisał później: „(gdybyśmy mogli) jakoś wmanewrować generałów w działania przeciwko najwyższemu wodzowi, nie miałbym wyrzutów sumienia. Zamach stanu przeprowadzony przez generałów, niezależnie od wyniku, a nawet samo podejrzenie, że wśród nich działa konspiracja antyhitlerowska, mogłyby okazać się pomocne w przyspieszeniu upadku Hitlera". Delmer pisał dalej: „Wszystko, co mieliby zrobić, to obalić za nas Hitlera i okazać gotowość do rozpoczęcia rozmów pokojowych". Brytyjczycy nie mieli jednak najmniejszego zamiaru zawarcia rozejmu - ich celem było zasianie atmosfery podejrzeń i niezgody pomiędzy Hitlerem a jego generałami. Memorandum Hassella dotarło w końcu do Londynu dzięki kontaktom, nawiązanym przez MI-6 i Abwehrę w Belgii, i stało się narządziem do wzniecania niezadowolenia wśród niemieckich wojskowych. Nie było też ostatnią z propozycji „Schwarze Kapelle", która, w miarę nasilania się działań wojennych, przesyłała tajnymi kanałami dalsze. Brytyjczycy przyjmowali te propozycje z obojętnością lub udawanym zainteresowaniem, kanały łączności traktowali jednak poważnie i starali się je utrzymać. Konspiratorzy gotowi byli zdradzić tajemnice Trzeciej Rzeszy, by dowieść swojej dobrej woli, mogli stanowić źródło użytecznych informacji wywiadowczych, a w drugą stronę przekazywać fałszywe informacje na temat zamiarów aliantów. Istniała także możliwość, że dzięki umyślnemu dopuszczeniu do przecieków na temat działalności konspiracji, Brytyjczykom uda się w jeszcze większym stopniu zirytować Hitlera i nazistów. „Schwarze Kapelle" była jednak postrzegana od samego początku jako użyteczny środek do prowadzonej od środka dywersji przeciwko Trzeciej Rzeszy. Już w pierwszych miesiącach wojny podjęto więc decyzję wykorzystania konspiratorów ze „Schwarze Kapelle" do świadomej i cynicznej manipulacji. Polityka ta musiała prędzej czy później doprowadzić do masakry spiskowców, którzy ryzykowali nie tylko represjami Gestapo, ale i zdradą ze strony tych, których pomocy oczekiwali. Do masakry doszło po nieudanej próbie zamachu na Hitlera, podjętej przez „Schwarze Kapelle" 20 lipca 1944 roku, już w czasie gdy armia aliancka czyniła ogromne postępy we FrancjiKatastrofa nie spowodowała jednak specjalnych wyrzutów sumienia. Delmer pisał później: „Przykro mi, że generałowie zakończyli życie na hakach do mięsa. Nie mogę jednak powiedzieć, bym czuł jakikolwiek żal z powodu robienia im fałszywych nadziei"Podczas gdy inni członkowie „Schwarze Kapelle" rozważali możliwość przeprowadzenia zamachu stanu i zakończenia wojny na drodze negocjacji politycznych,
CANARIS PRZY PRACY
199
Canaris usiłował nieco utemperować ambicje Fuhrera przy pomocy bardziej subtelnych i realistycznych metod. Po upadku Francji i wycofaniu armii brytyjskiej z kontynentu latem 1940 roku, Hitler wydał rozkaz, by sztab zajął się planowaniem operacji „Lew Morski", czyli inwazji na Wielką Brytanię. Zgodnie z rozkazem, służby wywiadowcze Canarisa rozpoczęły ekspansję na Wyspy Brytyjskie w celu zapewnienia Wehrmachtowi informacji, potrzebnych do celów bojowych i okupacyjnych. Generał Ulrich Liss, szef FHW i człowiek odpowiedzialny za przygotowywanie opracowań na podstawie wstępnych danych wywiadowczych, otrzymywanych od Canarisa, zauważył jednak coś nietypowego w sposobie, w jakim mały admirał realizował swoje zadania: Wiecie, że często widywałem Canarisa podczas „Fali Gelb" oraz planowania pracy wywiadu do celów operacji „Lew Morski"... Podczas operacji „Fali Gelb" doszedłem do wniosku, że ofensywne działania wywiadowcze, prowadzone przez niego przeciwko Francji, Norwegii, Belgii i Holandii były wzorem wydajności. Pomyślałem wtedy, że chociaż starał się, by jego praca przeciwko Anglii wydawała się wydajna, nie wykonywał jej jednak z przekonaniem. Nigdy nie udało mu się otrzymać z Anglii całkowitych danych wywiadowczych, jakich potrzebowaliśmy, by dokładnie oszacować silne punkty i zamiary Anglików.
Nawet uwagi Lissa były jednak zbyt powściągliwe, bowiem podejmowane przez Abwehrę działania przeciwko Anglii były chaotyczne, jałowe, a w kilku przypadkach nawet absurdalne. Canaris posiadał w Anglii sporą liczbę rezydentów, nie stanowili oni jednak siły zdolnej wstrząsnąć posadami imperium. Byli to z reguły agenci pośledniej kategorii, awanturnicy, dysydenci, skłóceni z życiem, nieudacznicy, fantaści, sprzedajni zdrajcy - do tego niedostatecznie przeszkoleni w sztuce szpiegowania, o ile w ogóle takie przeszkolenie posiadali. Większość z nich była znana służbom MI-5 i Special Branch* Scotland Yardu, które szybko zgarnęły ich w swoje sieci gdy tylko wybuchła wojna. Tylko kilku posiadało jakiekolwiek znaczące informacje wywiadowcze i działało z głębokim poświęceniem, tak charakterystycznym dla członków „Schwarze Kapelle" czy agentów brytyjskich i amerykańskich, wysyłanych w teren po 1942 roku. Typową przedstawicielką tej gromadki była Dorothy Pamela O'Grady - niska, ciemnowłosa, chciwa kobieta, właścicielka taniego pensjonatu w Sandown na wyspie Wight, która latem wynajmowała pokoje turystom, a zimą rysowała odręczne plany obrony, przecinała przewody telefoniczne i pisała prymitywnym atramentem sympatycznym informacje wywiadowcze, które wysyłała do Portugalii. W grudniu 1940 roku skazano ja. za te przestępstwa na karę śmierci, później jednak została ułaskawiona. Jedynym niemieckim agentem, któremu udało się zdobyć jakiekolwiek znaczenie był człowiek znany pod kryptonimem „Snów"**, określony później przez Mastermana jako „fons et °ngo '*** wszystkich operacji XX-Committee, prowadzonych w przyszłości. Snów był Kanadyjczykiem i naprawdę nazywał się Alfred George Owens. Już w 1936 roku zaoferował usługi płatnego szpiega najpierw wywiadowi brytyjskiej m arynarki wojennej, później MI-6, by na koniec przedstawić ofertę Abwehrze. Służ* Special Branch - Oddziat Specjalny Scotland Yardu. **.,Snów"-„Śnieg". * Źródło i początek (przyp. red.).
200
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
by MI-6 szybko jednak wykryły jego kontakty z Abwehrą i chociaż pozwolono, by Snów działał przez kilka miesięcy, 4 września 1939 roku - następnego dnia po wypowiedzeniu wojny Niemcom - został aresztowany przez Special Branch. Powinien był trafić na szubienicę, ale na „sugestię" MI-6 dostarczono mu do celi w więzieniu Wandsworth jego radiostację, służącą do kontaktów z Abwehrą. Już 5 września Snów nawiązał kontakt z Abwehrą w Hamburgu, wysyłając istotne, ale fałszywe informacje meteorologiczne, opracowane na podstawie znanych Niemcom prawdziwych danych. Abwehrą nie zdawała sobie sprawy, że Snów został „odwrócony" i przez kolejnych kilka miesięcy jego mocodawcy uważali go za swojego najważniejszego agenta w Wielkiej Brytanii. Snów nadal wysyłał meldunki do Hamburga, a później na Półwysep Iberyjski. Na podstawie udzielanych mu przez radio instrukcji, Brytyjczycy byli w stanie przechwycić wszystkich szpiegów Abwehry, którym zdarzyło się dostać do Anglii od czerwca 1940 roku do końca wojny. Równie ważne były szyfry i kwestionariusze wywiadowcze Snowa, które pozwoliły Brytyjczykom zorientować się w charakterze zamiarów Niemiec w czasie tych kilku miesięcy, gdy groziła im inwazja. Niewiele lepiej prezentowała się działalność Abwehry, prowadzona w związku z operacją „Lew Morski". Chociaż dyrektywy dotyczące „Fali Gelb" wyraźnie wskazywały na Wyspy Brytyjskie jako cel ostateczny, Canaris najwyraźniej nie przeprowadził żadnych realnych przygotowań do większych operacji wywiadowczych, skierowanych przeciwko Anglii. Gdy 21 czerwca 1940 roku otrzymał od Keitla rozkaz rozpoczęcia operacji „Homar", jego związane z tym działania trudno nazwać sumiennymi. Zamiast pokierować operacją osobiście, Canaris zlecił rozpoczęcie operacji szefowi oddziału Abwehry w Hamburgu, kapitanowi Herbertowi Wichmannowi, a sam zajął się czymś innym. Wszystkie zasoby, jakie Wichmann mógł poświęcić na operację „Homar", to piętnastu niedostatecznie przeszkolonych agentów drugiej kategorii, którzy mieli wykonać ogromne zadanie Gondomara*: ...Bo czyż dla innego celu przeznaczam mój letni wypoczynek, niż dla przekazania większej wiedzy o stanie i sile królestwa Białej Anglii?
Pierwszych czterech agentów wyruszyło w drogę 2 września 1940 roku z portu Le Touquet. Byli to: Carl Meier, dwudziestopięcioletni Holender pochodzenia niemieckiego; Charles van der Kieboom, dwudziestosześcioletni mieszaniec, o wyraźnie orientalnych rysach; Sjord Pons, holenderski sanitariusz wojskowy w wieku dwudziestu ośmiu lat oraz Rudolf Waldberg, jedyny członek grupy, znający język angielski. Cała czwórka otrzymała mniej niż przeciętne przeszkolenie w dziedzinie korzystania z radiostacji, podstaw kryptologii i brytyjskich spraw wojskowych. Agenci wylądowali 0 świcie w okolicy Hythe i Dungeness, z silnym kacem i sporym pechem, bowiem * Gondomar, hrabia, tytuł, z którego korzystał Diego Sarmiento de Acuna (1567-1626), hiszpański ambasador w Anglii (w latach 1613-1618 i 1619-1622), który przekonał króla Jakuba I do zerwania powiązań z Francją 1 protestantami.
CANARIS PRZY PRACY
201
Meier i Pons zostali natychmiast zatrzymani przez mocno zaskoczonego szeregowca z lekkiej piechoty Somerset, który natknął się na nich, gdy ukryci za piaszczystą wydmą z zapałem atakowali kawał niemieckiej kiełbasy. Waldbergowi udało się wysłać do Niemiec tylko jeden, krótki meldunek, zanim pragnienie zmusiło go do odwiedzenia niewielkiego miasteczka Lydd. Nie znając brytyjskich przepisów, zabraniających sprzedaży alkoholu przed dziesiątą rano, Waldberg poprosił karczmarza o sprzedanie mu kwarty moszczu - o dziewiątej rano. Karczmarz poradził mu, by zerknął na zegar na wieży kościelnej i wrócił za godzinę. Walberg usłuchał, a gdy wrócił, czekało już na niego dwóch policjantów na rowerach, którzy go aresztowali. Kieboom także został schwytany w ciągu 24 godzin po wylądowaniu i - z wyjątkiem Ponsa - wszyscy członkowie wyprawy zostali później straceni. Pons przekonał ławę przysięgłych, że w rzeczywistości jest holenderskim patriotą, a do Abwehry przystąpił jedynie po to, by dostać się do Anglii i służyć księciu Holandii, Bernardowi. Pierwszy etap operacji „Homar" zakończył się porażką. Nie inaczej zakończył się drugi etap, gdy jedenastu dalszych agentów wylądowało w oddalonych od siebie rejonach wysp. Wszystkich złapano i skazano na dożywotnie ciężkie roboty lub śmierć przez powieszenie. Dwóch z nich, o kryptonimach „Tatę" i „Summer" zostało specjalnymi agentami XX-Committee i miało w przyszłości odegrać znaczącą rolę w brytyjskich operacjach dezinformacyjnych. Anglia z pewnością stanowiła trudne zadanie dla Canarisa. Pierwszą przeszkodą do pokonania był kanał La Manche, a brytyjska przewaga na morzu i w powietrzu sprawiała, że przerzucanie agentów tam i z powrotem stało się zadaniem niezwykle skomplikowanym, nie na tyle jednak, by leżało poza możliwościami Abwehry, gdyby tylko wywiad niemiecki był do niego dostatecznie przekonany. W innych dziedzinach Canaris osiągał znaczące wyniki. W czasie przygotowywania operacji „Lew Morski", Hitler i OKW stanęli wobec niemal całkowitej próżni wywiadowczej, którą brytyjskie służby dezinformacyjne mogły wypełnić fałszywymi informacjami, według których Wielka Brytania dysponowała znacznie większą siłą, niż w rzeczywistości. W konsekwencji FHW nie było w stanie oszacować dokładnie siły bojowej i lokalizacji brytyjskich sił obrony. Oficer operacyjny Hitlera, Jodl, 31 lipca 1940 roku wyraził opinię, że „niemieckie siły muszą stawić czoła jedynie słabej armii brytyjskiej, która nie miała czasu na to, by z tej wojny wyciągnąć jakieś nauki". Jednakże Hitler, zaintrygowany brakiem dokładnych informacji wywiadowczych, nie zgadzał się z tym zdaniem twierdząc: „Stoimy wobec przygotowanego do obrony i całkowicie zdeterminowanego przeciwnika". Pogląd ten podzielał Canaris, który meldował Fuhrerowi, z e, jego zdaniem, „...nawet weterani z Dunkierki nie są skłonni do przyjęcia pokoju". 2 września, gdy rzeczywiste siły brytyjskie liczyły dwadzieścia dziewięć dywizji, Canaris w swoim raporcie ocenił ich liczebność na trzydzieści siedem, dysponujących Pełnym wyposażeniem, chętnych do walki, przeszkolonych i zdeterminowanych odeprzeć każdą inwazję. Dywizje te rzeczywiście były zdeterminowane, jednak było ich znacznie mniej i były znacznie gorzej wyposażone niż w meldunkach Canarisa. To już było zbyt wiele dla Hitlera, który od tej pory zaczął traktować operację „Lew Morski" mniejszym stopniu jako plan inwazji, w większym jako operację mistyfikacyjną, odwracającą uwagę od planów i zamiarów na Wschodzie. Jeżeli operacje, prowadzone przez Canarisa w Anglii były nieskuteczne, to podejmowane przez niego próby stworzenia ośrodków wywiadowczych w „Makreli"
202
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
- jak Abwehra nazwała Wolną Irlandię - były wręcz humorystyczne, nawet jeżeli potrafił zdobyć pomoc IRA*. Po raz pierwszy Abwehra podjęła próbę infiltracji Irlandii 28 stycznia 1940 roku, gdy starzejący się austriacki akrobata, Ernst WeberDrohl przybył tam na pokładzie U-boota by zawrzeć pakt z IRA. Spośród wszystkich agentów II wojny światowej, Weber-Drohl był najzabawniejszy**. Przed wojną występował w cyrkach Europy jako „Żelazny olbrzym Atlas" oraz „Drohl, najsilniejszy człowiek świata". Był też całkiem dobrze znany w Irlandii, gdzie występował w wodewilach jako zapaśnik i ciężarowiec. Miał nadzieję, że jego irlandzcy krewni - dwoje dzieci z nieprawego łoża, które spłodził jakieś trzydzieści lat wcześniej ze swoją irlandzką kochanką - pomogą mu w założeniu gabinetu chiromanckiego. Wkrótce jednak został aresztowany przez policję irlandzką, ukarany grzywną w wysokości trzech funtów i wypuszczony po złożeniu przyrzeczenia, że nie podejmie żadnych działań nieprzyjaznych dla Eire***. Udało mu się w końcu odnaleźć „krewnych", ci jednak nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. W tych okolicznościach, bez grosza przy duszy i bez pracy, Weber-Drohl zdecydował się pracować dla Anglii przeciwko Niemcom, a XX-Committee zyskał nowego agenta. Po Weber-Drohlu przybył Hermann Goetz, hamburski prawnik, o którym sądzono, że może poruszać się po terytorium nieprzyjaciela „pewnym krokiem lunatyka". Jego kroki okazały się nieco mniej pewne, bowiem w rzeczywistości określono go później jako „najbardziej niedorzecznego, a co gorsza, najbardziej pechowego szpiega w historii". Goetz, gentleman w każdym calu, został dowieziony nad Anglię Heinklem i zrzucony na spadochronie (za trzecim podejściem) w misji „związane] w pewien sposób z niepraktycznym planem, oznaczonym kryptonimem «Kathleen», niemieckiej inwazji (Eire); plan ten został przedstawiony Abwehrze w Hamburgu przez emisariusza IRA". Pech dopadł Goetza niemal natychmiast po lądowaniu. Zamiast w Eire, wylądował w Ulsterze i nie mógł zakopać swojego munduru Luftwaffe, bo w czasie skoku zgubił saperkę. Wciąż ubrany w mundur, postanowił pójść piechotą przez dzikie pustkowie do odległego o blisko 100 kilometrów planowanego miejsca zrzutu, ale baterie w jego latarce, na której widniał napis: „Wykonano w Dreźnie" szybko się wyczerpały. Chociaż Goetz miał przy sobie sporo pieniędzy - raport OSS wspominał o równowartości 200 tysięcy dolarów w banknotach brytyjskich i irlandzkich, szedł głodny, bowiem nie uświadamiał sobie, że posiadał walutę ważną zarówno w Eire, jak w Ulsterze. Był zmuszony przepłynąć przez rzekę Boyne „z wielkim trudem, bowiem ciężar mojego futrzanego okrycia wyczerpywał mnie" - jak później napisał, dodając żałośnie: „Przeprawa ta kosztowała mnie utratę atramentu sympatycznego". Ostatecznie Goetz pozbył się munduru, i miał na sobie „...buty z cholewami, bryczesy i sweter, a na głowie mały, czarny beret... Zachowałem czapkę wojskową, która służyła mi jako naczynie do picia oraz moje medale wojenne, te ostatnie z przyczyn sentymentalnych". Peter Fleming tak później opisał ten epizod: „Ta samotna, pełna odwagi, zagubiona postać, mozolnie przedzierająca się przez irlandzkie pustkowia w butach z cholewami, z małym, czarnym beretem na głowie i kieszeniami wypełnionymi medalami z lat 1914-1918, świadczyła o tym, jak dalece działania po* Irish Republican Army (IRA) - Irlandzka Armia Republikańska. ** Gra stów - ang. „droll" - zabawny, komiczny. *** Eire - oficjalna nazwa Irlandii.
CANARIS PRZY PRACY
203
dejmowane przez wywiad niemiecki odbiegały od oczekiwanych norm subtelności i podstępu..." W końcu Goetz dotarł do konspiracyjnej kryjówki w Dublinie, w domu niejakiego Stephena Helda - członka IRA - o którym w owym czasie sądzono, że pracuje dla Menziesa. Kilka dni później dom splądrowała bojówka IRA, pozbawiając Goetza wszystkich pieniędzy. 22 maja 1940 roku dom ponownie stał się celem ataku, tym razem policji. Held został aresztowany, a Goetzowi udało się przeskoczyć mur ogrodowy i zniknąć w Dublinie, pozostawiając resztki swojego sprzętu szpiegowskiego. Prawdopodobnie za namową Brytyjczyków policja obiecała 3000 funtów nagrody za jego głowę, co spowodowało, że Goetz został zdradzony przez IRA, schwytany i osadzony w więzieniu. Tuż przed przekazaniem w ręce Brytyjczyków Goetz zdążył skorzystać z ostatniego elementu wyposażenia Abwehry, jaki mu pozostał kapsułki z cyjankiem potasu. Umarł narzekając, że IRA była „zepsuta do szpiku kości". Czy IRA była równie źle nastawiona do Niemiec, jak do Goetza? Jeden z tajnych raportów amerykańskich zawierał informację, że IRA liczyła około 5000 członków w całej Irlandii, oraz że „niemieccy agenci przebywali w Irlandii, a agenci IRA w Niemczech". W raporcie stwierdzono również, że „o ile meldowano, że niemieccy agenci byli przerażeni luźną organizacją IRA", to „Niemcy starali się (ją) wykorzystać zarówno do celów sabotażu, jak szpiegostwa". W rzeczywistości jednak stosunki między Abwehra a IRA były znacznie ściślejsze i bardziej niebezpieczne, niż w owym czasie przypuszczano. Sean Russell, były szef sztabu IRA, był agentem Abwehry. Wraz z innym czołowym działaczem IRA, Frankiem Ryanem, udał się tuż przed wybuchem wojny do Berlina, by zaoferować swoje usługi Niemcom dla sprawy Zjednoczonej Irlandii. Oferta została przyjęta i obydwaj Irlandczycy zostali wyjątkowo dobrze przeszkoleni. 8 sierpnia 1940 roku Ryan i Russell, wraz z niewielką grupą Irlandczyków, zwerbowanych w obozach jenieckich, weszli w Kilonii na pokład U-boota, który miał ich przerzucić do Irlandii, by synchronizowali tam działalność IRA w obliczu zbliżającej się inwazji na Anglię. Wybierając Russella Canaris miał jednak równie mało szczęścia, co w przypadku Goetza czy Webera-Drohla. W czasie rejsu U-bootem Russell stracił nagle przytomność i zmarł na zawał serca, a cała drużyna powróciła do Niemiec, gdzie została rozwiązana. Niemiecka obecność w neutralnej Eire stała się jednak dla Brytyjczyków później Amerykanów - poważnym problemem. Zaniepokojenie to narastało przez kolejne cztery lata, do momentu podjęcia drastycznej i bezprecedensowej operacji, której celem była ochrona tajemnic „D-Day" przed IRA i agentami SD i Abwehry, którym udało się przedostać do Irlandii. Tego samego lata, gdy nad francuskimi plażami unosiło się widmo operacji „Lew Morski", Canaris skoncentrował całą uwagę na Hiszpanii i Gibraltarze. Abwehra czuła się najlepiej w Hiszpanii; niektórzy twierdzili wręcz, że sprawowała w tym kraju rządy. Wpływ Canarisa na Franco był znaczny, a na tamtejsze ministerstwo spraw zagranicznych, Armadę i tajne służby Dirección de Seguridad - jeszcze większy. Czy to nie „M. Guillermo", jak brzmiał kryptonim Canarisa, zdobył dla Franco pomoc Wojskową, finansową i gospodarczą w czasie wojny domowej? Franco miał wszelkie powody, by czuć się zobowiązanym wobec Canarisa za dawne przysługi, do których teraz miał dojść jeszcze jeden powód do wdzięczności.
204
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
30 czerwca 1940 roku Jodl przedstawił Fuhrerowi strategiczną analizę wojny, z której jasno wynikało, że głównym celem Niemiec jest pokonanie Wielkiej Brytanii, a jednym ze sposobów na osiągnięcie tego celu jest zdobycie Gibraltaru. Jodl argumentował, że posunięcie takie przecięłoby połączenie Anglii z Imperium na Wschodzie, niszcząc jedno z ogniw łańcucha, którym Anglia niewątpliwie otoczy Niemcy, gdy tylko stanie się dostatecznie silna. Konieczna była jedynie szybka decyzja, bowiem każdy następny dzień działał na niekorzyść Niemiec. Hitler udał się do Berchtesgaden, by tam przemyśleć tę koncepcję. Dopiero 13 lipca wygłosił opinię, że zdobycie Gibraltaru i inwazja na francuską Afrykę północno-zachodnią może zmusić Wielką Brytanię do poddania się. Po tej deklaracji Jodl przejął inicjatywę i zorganizował grupę zwiadowczą, która miała udać się do Hiszpanii. Jej dowódcą został Canaris. Canaris i pozostali członkowie grupy opuścili Berlin z fałszywymi paszportami i w cywilnych ubraniach. Podróżując różnymi drogami i rozmaitymi środkami lokomocji dotarli do Madrytu, gdzie nawiązali kontakt z szefem lokalnej rezydentury Abwehry, Wilhelmem Leissnerem. Agent ten kierował wszystkimi operacjami Abwehry na Półwyspie Iberyjskim i w Maroku. Działał pod pseudonimem „Gustav Lenz", a jego przykrywkę stanowiła spółka eksportowo-importowa „Excelsior", handlująca ołowiem, cynkiem, korą korkową i rtęcią. Leissner, który pracował z Canarisem w rejonie Morza Śródziemnego w czasie I wojny światowej, miał opinię „zdziwaczałego, starego myszołowa" w „egzotycznej ptaszarni". Zawsze ubrany w „staromodne, źle leżące garnitury w smutnym, ciemnoszarym kolorze i białe koszule z wysokimi, krochmalonymi kołnierzykami, z dobrze utrzymanymi, zawiniętymi do góry wąsami, wyglądał jak model ze starych reklam pomady do wąsów". Jego organizacji nie można było jednak lekceważyć, bowiem w samej tylko Hiszpanii zatrudniał 717 pełnoetatowych funkcjonariuszy i agentów oraz ponad 600 nieetatowych pracowników. Na mocy instrukcji, wydanej przez Franco 6 września 1940 roku, Lenz mógł zwracać się o pomoc w pracy wywiadowczej do wszystkich hiszpańskich konsulów, akredytowanych w Anglii. Canaris rozesłał swoich ekspertów do różnych regionów Hiszpanii, by przeprowadzili tam rozpoznanie. 27 lipca 1940 roku, gdy wszyscy ponownie spotkali się w Madrycie, napisał raport, który był prawdziwym majstersztykiem dobrze skalkulowanego zniechęcania. Nie, atak na Gibraltar z zaskoczenia nie wchodził w rachubę; rozstaw torów francuskich i hiszpańskich linii kolejowych był inny niż w Niemczech, niemieckie wojska musiałyby więc przesiadać się do innych pociągów na granicy hiszpańskiej, co oczywiście musiałoby zostać zauważone. Co gorsza, na Gibraltar prowadziła tylko jedna, jedyna droga i Niemcy musieliby nią jechać. Brytyjczycy zdawali sobie sprawę z zagrożenia dla twierdzy i podczas pobytu Canarisa w Madrycie solidnie wzmocnili tamtejszy garnizon. Co więcej, położenie geograficzne twierdzy uniemożliwiało zastosowanie ogólnie przyjętych zasad sztuki wojennej. Strome urwiska, porywiste wiatry, ograniczone możliwości lądowania uniemożliwiały przeprowadzenie desantu szybowcowego i spadochronowego. Brytyjczycy zaminowali wąski półwysep, łączący Gibraltar ze stałym lądem, a ich działa mogły ostrzeliwać ten wąski pasek ziemi z kilku różnych kierunków. Wszelkie siły lądowe, które musiałyby tamtędy przejść poniosłyby ciężkie straty. Linie kolejowe i drogi były w złym stanie i nie wytrzymałyby ruchu ciężkich transportów bez częstych napraw, których Hiszpanie nie mogliby przeprowadzić bez niemieckiej pomocy. Możliwość likwidacji części gar-
CANARIS PRZY PRACY
205
nizonu poprzedzającym inwazję atakiem bombowym nie przedstawiała się zbyt optymistycznie, Brytyjczycy dysponowali zbyt silną obroną przeciwlotniczą. Garnizon można było osłabić ostrzałem artyleryjskim, ale siły uderzeniowe potrzebowały w tym celu jedenastu lub dwunastu pułków artylerii, dysponujących przynajmniej szesnastoma działami kal. 380 mm i szesnastoma działami szturmowymi kal. 210 mm, których w owym czasie Wehrmacht potrzebował gdzie indziej, o czym Canaris dobrze wiedział. Przeprowadzona w ograniczonej skali operacja morsko-powietrzna miała szansę powodzenia, o ile zostanie osiągnięty element zaskoczenia, co, jak podkreślił jeszcze raz Canaris, było niemożliwe. Co więcej, gdyby w ogóle brano taki atak pod uwagę, siły szturmowe musiałyby skorzystać z afrykańskiego portu Ceuta. Niestety, zainstalowane w Ceucie żurawie portowe nie byłyby w stanie rozładować ciężkiego sprzętu wojskowego w tak krótkim czasie. Canaris zakończył swój raport stwierdzeniem, że wszelkie tego typu operacje mają szansę na sukces jedynie w przypadku uzyskania zgody i pomocy rządu hiszpańskiego. Czy było to jednak możliwe? Canaris podjął odpowiednie kroki by upewnić się, że nie. Gdy Serrano Suńer, szwagier Franco i minister spraw zagranicznych Hiszpanii przybył służbowo do Rzymu, zgłosił się do niego - i został przyjęty - doktor Josef Mueller, który przetrwał wszystkie podchody Himmlera i Heydricha i nadal był przedstawicielem Canarisa w Stolicy Apostolskiej. „Admirał prosi pana, by przekazał pan Franco, by za wszelką cenę trzymał Hiszpanię z dala od tej gry" - wyszeptał Mueller Hiszpanowi. „ - Może wam się wydawać, że jesteśmy teraz silniejsi. W rzeczywistości nasza sytuacja jest rozpaczliwa a nadzieje na wygraną w tej wojnie są nikłe. Franco może być pewien, że Hitler nie wykorzysta swoich sił zbrojnych, by wkroczyć do Hiszpanii". W Madrycie Canaris poprosił Franco, by zwrócił się do Hitlera o dziesięć piętnastocalowych dział, potrzebnych do operacji „Felix", jak brzmiał teraz kryptonim inwazji na Gibraltar, wiedząc oczywiście, że tak ciężkie działa jeszcze nie istnieją i muszą dopiero zostać wyprodukowane, co oczywiście potrwa. Canaris kontynuował swoją strategię subtelnego zniechęcania w Berlinie, a gdy Suńer wrócił do kraju oświadczył Franco, że jego zdaniem „...w Berlinie w sprawach hiszpańskich panowało całkowite zamieszanie - i dodał, że -jedną z przyczyn tego zamieszania jest osobliwa rola odgrywana przez admirała Canarisa". 23 października 1940 roku Hitler osobiście udał się w podróż koleją przez całą Europę do Hendaye u stóp Pirenejów, by odbyć z Franco rozmowy na temat operacji „Felix". Niski Hiszpan spóźnił się blisko dwie godziny na spotkanie. Hitler starał się „onieśmielić Franco" i przez dziewięć godzin wygłaszał „...duszący słowotok, którym z reguły ogłuszał swoje ofiary, jak boa dusiciel, pokrywający zdobycz śliną przed połknięciem". Hitler opisywał potęgę Wehrmachtu, wyniki bombardowań Londynu, walki U-bootów na pełnym morzu, trudne położenie Anglików. Franco pozostał jednak uprzejmy, dystyngowany i niewzruszony, nie złożył też żadnych obietnic w stosunku do operacji „Felix". Istniały, jak stwierdził, pewne trudności - związane z artylerią, z kupowaniem benzyny w Ameryce a gdyby przystąpił do Osi, wystąpiłyby problemy ze zbożem, a nawet z telekomunikacją, bo to Amerykanie byli właścicielami wszystkich linii telefonicznych w Hiszpanii. Dyktatorzy rozstali się nie uzgadniając niczego. Hitler najwyraźniej tym razem został wymanewrowany. Później zażądał jednak od Franco wyraźnej deklaracji, a 6 lutego 1941 roku napisał do niego o tym, jak Pilna staje się operacja „Felix". Franco odpowiedział 26 lutego listem, który zaczynał
206
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
się od słów: „Pański list z szóstego lutego powoduje, że pragnę udzielić natychmiastowej odpowiedzi...". Franco został poinformowany przez Canarisa, że Hitler nie wkroczy do Hiszpanii, o ile pozostanie ona neutralna. Hiszpania nie podniosła się jeszcze po nieszczęściach wojny domowej i Franco nie chciał rozpoczynać awantury, która mogła pozbawić go pomocy Ameryki i imperium brytyjskiego oraz dostępu do ich rynków. Ta historia o intrydze godnej średniowiecza zakończyła się, gdy Hitler zwrócił swoją uwagę ku Rosji*. Komentując ją, Hitler powiedział Mussoliniemu, że wolałby „skazać się na wyrwanie czterech zębów niż przeżyć to jeszcze raz". Przy sprytnej pomocy swojego starego przyjaciela, don Juana Marcha, Canaris spowodował jedną z najpoważniejszych dotychczas porażek dyplomatycznych Hitlera. Jeden z łączników Canarisa z okresu międzywojennego, łan Colvin, napisał później: „...w Hiszpanii [Canarisowi] udało się stworzyć coś trwałego. Uratował on tę pełną tajemnic ziemię przed długotrwałym cierpieniem". Także Wielkiej Brytanii Canaris wyświadczył godną uwagi przysługę. Gdyby zamiary Hitlera wobec Hiszpanii i Gibraltaru spełniły się, mógłby on rzucić Wielką Brytanię na kolana, blokując dostawy żywności i ropy naftowej z odległych terytoriów imperium. Późną zimą 1940-1941 roku pochód Wehrmachtu powstrzymały na zachodzie Pireneje i kanał La Manche. Hitler rozpoczął już przygotowania do operacji „Barbarossa" - planu inwazji na Rosję - oraz niemieckiego podboju Afryki Północnej, dzięki któremu miał nadzieję zrealizować swoje marzenie o imperium na Bliskim Wschodzie**. Kluczem do powodzenia obu operacji były kraje bałkańskie, a szczególnie Bułgaria - niewielki naród, którego upadek w 1918 roku zwiastował klęskę Niemiec. W przeciwieństwie do Franco, car Borys - władca, którego głównym zajęciem wydawało się być prowadzenie lokomotyw z dużą prędkością - dał się uwieść pochlebstwom Hitlera i przystąpił do Osi. Wkrótce po Bułgarii zrobiły to także Rumunia i Węgry, i fala w kolorze feldgmu powoli, acz nieubłaganie zaczęła rozlewać się po Bałkanach w kierunku Bosforu***. Gdy niemieckie czołgi przetaczały się przez mosty na Dunaju, inne siły niemieckie rozpoczęły lądowanie w Libii. Wydawało się, że Niemiec nic już nie powstrzyma. Jugosławia i Grecja były teraz bezpośrednio zagrożone atakiem Niemiec. Rządzący Jugosławią książę Paweł nagle jednak zadeklarował się jako sojusznik Niemiec i 24 marca 1941 roku podpisał z nimi traktat. Reakcja Churchilla była porywcza i natychmiastowa. Na rozkaz Menziesa, przebywający w Belgradzie agenci brytyjscy zapewnili wsparcie dla generała Borivoja Mirkovicia, dowódcy jugosłowiańskiego lotnictwa wojskowego i wywołali rebelię****. O świcie 27 marca probrytyjscy powstańcy przejęli wszystkie kluczowe punkty w Belgradzie, włącznie z pałacem. Król Piotr II został osadzony pod strażą zdecydowanych na wszystko oficerów, a rządy przejął * Informacje adm. Canarisa odegrały pewną rolę w ocenie sytuacji przez gen. Franco, ale nie byty decydujące. ** W zimie 1940^11 Hitler nie planował żadnej poważnej akcji w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. W grę wchodziło wzmocnienie Włochów w Libii i ewentualne uderzenie na Turcję, jeśli ta przeciwstawi się inwazji na Grecję (przyp. T.R.). *»* Odwrócona kolejność. Najpierw Rumunia i Węgry przystąpify do Paktu Trzech (20 XI1940), a Bułgaria dopiero 1 marca 1941 r. (przyp. T.R.). **** Dowódcą lotnictwa był gen. Duśan Simović i on kierował wojskową grupą opozycyjną; gen. Borivoje Mirkowić był jego pomocnikiem (przyp. T.R.).
CANARIS PRZY PRACY
207
generał Duśan Simović, którego biuro w ministerstwie lotnictwa stanowiło ośrodek opozycji przeciwko niemieckiej penetracji Bałkanów. Książę Paweł, który jako regent wynegocjował pakt z Hitlerem, został aresztowany wraz z dwoma innymi regentami i potem wyjechał do Grecji*. Bezkrwawy przewrót zakończył się przed zmrokiem, a napięcie z wolna ustępowało oznakom powszechnej radości. Wszędzie pojawiły się flagi angielskie i francuskie, a niemiecki poseł został publicznie obrażony przez tłum Serbów opluwających jego samochód. Hitler wpadł w furię. Natychmiast zwołał zebranie OKW i rozkazał, by Jugosławię zniszczono „...jako siłę militarną i jako jednostkę państwową...". Rozkazał też, by Luftwaffe przeprowadziła „bezlitośnie brutalne" bombardowania Belgradu w dzień i w nocy. „Ultra" ujawniła, że następne ruchy Hitlera całkowicie zdezorganizowały wszystkie dokładnie opracowane harmonogramy czynności przygotowawczych do inwazji na Rosję. Rankiem 6 kwietnia 1941 roku Luftwaffe uderzyła na Belgrad, rozpoczynając operację pod kryptonimem „Kara". Niemieckie bombowce, startujące z baz w Rumunii i Bułgarii metodycznie niszczyły stolicę Jugosławii. Operacja trwała trzy dni, blisko 17 000 mieszkańców stolicy straciło życie lub zaginęło pod gruzami. Ogrom zniszczeń wywarł wrażenie na Canarisie, który przybył do Belgradu samolotem wkrótce po tym, jak niemieckie siły inwazyjne zajęły miasto. Admirał przybył po zdobyczne dane wywiadowcze, które miały pomóc Abwehrze w penetracji Turcji i Bliskiego Wschodu. Dostrzegł w ruinach Belgradu klęskę swoich bezskutecznych wysiłków zduszenia mściwej woli Fuhrera. Dowiedział się wcześniej o planach ataku i przekazał ostrzeżenie władzom jugosłowiańskim, co spowodowało ogłoszenie stolicy 3 kwietnia miastem otwartym. Teraz jednak Canaris zrozumiał, że jego działania, które i w tym wypadku stanowiły zdradę stanu, były bezskuteczne. Przez cały dzień mały admirał jeździł po mieście, aż zmęczony widokiem i zapachem śmierci udał się do odległego hotelu wśród wzgórz. Z Belgradu poleciał do Hiszpanii, gdzie dotarł 11 kwietnia, by doznać tam załamania, z którego już nigdy się nie podniósł.
* Księcia Pawła odesłano do Grecji i stamtąd Anglicy przewieźli go do Afryki gdzie zmarł (przyp. T.R.).
ZAMACH NA HEYDRICHA
Zamach na Heydricha Canaris starał się teraz wytrwale, przebiegle i z pełną determinacją niweczyć zamiary Hitlera wszędzie tam, gdzie było to możliwe. Tymczasem do 1942 roku Hitler miał pełne zaufanie do małego admirała. Błyskawiczny podbój Europy Zachodniej był również wynikiem skutecznej pracy Abwehry. Wielka Brytania jeszcze się nie poddała, porażkę tę trudno było jednak przypisać wyłącznie służbom Canarisa. Hiszpania, co prawda, nie zdecydowała się na przystąpienie do Osi, ale Abwehra dokładnie spenetrowała wszystkie poziomy rządu hiszpańskiego. Wywiad szwedzki był tak głęboko spenetrowany przez agentów niemieckich, że praktycznie znalazł się pod kontrolą Niemiec, a Abwehra miała dostęp do większości, a czasem wszystkich szwedzkich raportów dyplomatycznych z Londynu i Waszyngtonu. Potężne siły Abwehry funkcjonowały w Szwajcarii, być może jako zwiastun przyszłej okupacji. We Francji kontrwywiad Abwehry skutecznie neutralizował siły ruchu oporu. Działania podejmowane przez Canarisa na Bałkanach także przynosiły sukcesy, a Egipt, Turcja, Irak, Persja, Syria i Liban były nasycone szpiegami niemieckimi. W samym Vaterlandzie Abwehra działała tak efektywnie, że żaden obcy agent nie miał szans przetrwania. O ile więc Hitler miał powody do zadowolenia z pracy Canarisa, to wielu członków najwyższego kierownictwa partii nazistowskiej przyglądało się jego pracy podejrzliwie i bez zaufania. Najważniejszym z przeciwników Canarisa był Reinhard Heydrich. Nadal utrzymywali jak najbardziej przyjazne stosunki, ale Heydrich bez przerwy podejmował starania, by obalić Canarisa i wcielić Abwehrę do SD, tworząc w ten sposób imperium wywiadowcze, kierowane przez jednego tylko człowieka: samego Heydricha. Wiosną 1942 roku Heydrich w końcu znalazł potrzebne mu dane - natknął się na oczywiste dowody zdrady, popełnionej przez wysokiej rangi oficera, podwładnego Canarisa. Człowiek ten, oznaczony kryptonimem „Franta", był jednym z najwyższych rangą funkcjonariuszy centrali Abwehry w Dreźnie, skąd Canaris kierował operacjami prowadzonymi w Rosji południowej, na Bałkanach i na Bliskim Wschodzie. Sprawa „Franty" zaczęła się 5 kwietnia 1936 roku wieczorem, gdy szef sekcji kontrwywiadu czeskich służb specjalnych (najlepszej służby wywiadowczej w Europie Środkowej), major Josef Bartik, wysiadł ze swego samochodu niedaleko jednej z wiosek, położonych na granicy czesko-niemieckiej. Kulejąc, Bartik pomaszerował wzdłuż alei topolowej. W chwili, gdy zegar na wieży kościelnej w pobliskiej wiosce Neugeschrei wybił 20.30, Bartik był już na skrzyżowaniu pomiędzy młynem parowym a magazy-
209
nem. Musiał jeszcze chwilę zaczekać, zanim z ciemności wyłoniła się postać w długim, ciemnym płaszczu, w berecie na głowie, z chlebakiem przerzuconym przez ramię. Przybysz wszedł w krąg światła pod latarnią uliczną i podał hasło: „Altvater", niemieckie słowo oznaczające patriarchę, po czym dodał po niemiecku „Griiss Gott!". Przybyszem był „Franta". Obydwaj mężczyźni udali się do samochodu Bartika, gdzie na tylnym siedzeniu „Franta" wyłożył pakiet dokumentów. Późniejsze śledztwo wykazało, że zawierały plany Abwehry, strukturę organizacyjną SD w Saksonii i jej obowiązki operacyjne oraz opis pracy i obowiązków niemieckich agend granicznych. Dane te miały spore znaczenie dla Czechów - oraz dla MI-6, z którym czeski wywiad zawarł sojusz. „Franta" otrzymał za materiały zapłatę w wysokości 3000 marek i 200 koron czeskich. Na odchodnym podał Bartikowi adres na poste restante, przez który mieli się dalej komunikować. Potem „Franta" wysiadł z samochodu, przeszedł 50 metrów dzielących go od granicy niemieckiej i znikł w ciemnościach. Bartik pojechał do Pragi, gdzie za kilka dni spotkał się z szefem rezydentury MI-6 w stolicy Czech, majorem Haroldem Lehrsem Gibsonem. Od tej chwili do czasu mianowania Heydricha protektorem Czech i Moraw w 1941 roku „Franta" nieprzerwanie dostarczał Czechom rozkazy operacyjne OKW oraz materiały, które później opisano jako „tajne dokumenty, przygotowane do osobistego wykorzystania przez admirała Canarisa". Kopie wszystkich tych materiałów Czesi przekazywali Gibsonowi. „Franta" ujawnił także wiele siatek szpiegowskich Abwehry i SD w Finlandii, Estonii, Rumunii, Bułgarii, Jugosławii, Grecji, Turcji, Persji, Egipcie, na Łotwie i na Węgrzech, a także sporo informacji o działalności SD w Szwecji, Holandii i Belgii. Później twierdzono, że to jego ostrzeżenia pozwoliły Gibsonowi, rządowi czeskiemu i najwyższej rangi funkcjonariuszom wywiadu na ucieczkę tuż przed wkroczeniem niemieckich sił okupacyjnych do Pragi w marcu 1939 roku. Od „Franty" miały także pochodzić ostrzeżenia o hitlerowskich planach okupacji Polski i inwazji Norwegii, Danii, Holandii, Belgii i Francji. To jego informacje pozwoliły też Brytyjczykom na przewiezienie królowej Holandii, Wilhelminy oraz króla Norwegii, Haakona za granicę, zanim mogli ich schwytać Niemcy. „Franta" ostrzegł także tzw. Trzech Królów - szefów czeskich służb wywiadowczych, którzy pozostali w Pradze po operacjach Wehrmachtu przeciwko Grecji, Jugosławii, Bułgarii, Rumunii, Węgrom i Rosji. Informacje te zostały przekazane do Londynu przez praskie radiostacje Trzech Królów - Sparta I i Sparta II. Kim był „Franta" i jakimi kierował się motywami? Początkowo wydawało się, że był elementem jakiegoś planu penetracji brytyjskich służb wywiadowczych i podsuwania fałszywych informacji. Niemal w każdym jednak przypadku porównanie z innymi źródłami wywiadowczymi, takimi jak na przykład „Ultra", potwierdzało prawdziwość niezwykle bogatych materiałów dostarczanych przez „Frantę". A może prowadził on w imieniu Canarisa i Ostera jakąś inną grę, która polegała na ujawnianiu Wielkiej Brytanii planów Hitlera i OKW, by Brytyjczycy mogli im przeszkodzić? To wyjaśnienie także wydawało się prawdopodobne, ponieważ nikt z wyjątkiem szefów służb operacyjnych i wywiadowczych nie mógł mieć dostępu do tak szczegółowych informacji. Mówiąc wprost - jak na jednego człowieka „Franta" wiedział zbyt wiele. Na początku 1941 roku Heydrich rozpoczął planowe niszczenie czeskiego podziemia. Niemiecki wywiad radiowy odkrył istnienie Centralnego Komitetu Oporu
210
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
Wewnętrznego UVOD - efektywną i wyjątkowo zjadliwą organizację szpiegowską działającą w Pradze i posiadającą powiązania z Londynem. Organizacją tą kierowali Trzej Królowie. 22 kwietnia 1941 roku Gestapo schwytało w czasie akcji w jakimś mieszkaniu pierwszego spośród Trzech Królów - podpułkownika armii czeskiej 0 nazwisku Bałaban. W czasie podobnej operacji 13 maja Gestapo schwytało drugiego, podpułkownika armii czeskiej o nazwisku Masin. Niemcy wpadli do mieszkania, w którym przebywał, w czasie gdy Sparta I nadawała informacje wywiadowcze do Londynu. Trzeci z Trzech Królów, kapitan Vaclav Moravek, przebywał w tym samym mieszkaniu, nadzorując przekaz. Gdy Masin ostrzeliwał się, Moravek - jedyny człowiek, który wiedział, kim jest „Franta" - uciekł razem ze Spartą I i operatorem radiostacji. Masin zastrzelił na klatce schodowej trzech agentów Gestapo, po czym potknął się i przewrócił łamiąc przy tym nogę o poręcz schodów. Gestapowcy rzucili się na niego, nie zabijając jednak; potrzebowali jeńców nadających się do przesłuchania. Masin został po ciężkich torturach rozstrzelany. Milczał do końca. Moravek z radiostacją i operatorem uciekli z mieszkania przez okno, ześlizgując się z wysokości blisko 14 metrów po przywiązanym do kanapy drucie, który służył jako antena radiostacji. Podczas ucieczki drut prawie odciął Moravkowi palec, który zwisał mu na kawałku ścięgna. Operator Sparty I został niemal natychmiast schwytany i podobnie jak Masin, zmarł w milczeniu. Moravkowi udało się uciec. Gdy tylko dotarł w miarę bezpieczne miejsce, odciął palec żyletką, wrzucił go do klozetu 1 natychmiast po tej „operacji" udał się do lokalu, w którym znajdowała się radiostacja Sparta II. Stamtąd zawiadomił Londyn, że Gestapo niebezpiecznie zbliża się do niego i do „Franty". W rzeczywistości agenci Heydricha już zidentyfikowali „Frantę" jako „doktora Paula Steinberga", wiedzieli jednak, że nie jest to prawdziwa tożsamość szpiega i nie posiadali jeszcze jego adresu. Londyn ostro zareagował na ostrzeżenie Moravka. Na prośbę czeskiego rządu emigracyjnego, Połączony Komitet Wywiadów polecił, by do Pragi udała się specjalna misja w celu zamordowania Heydricha. Misji nadano kryptonim „Antropoidzi"; zamachowców zrzucono nad Czechosłowacją w grudniu 1941 roku. Do tego momentu jednak Heydrichowi udało się określić prawdziwe personalia „doktora Steinberga". Był nim Paul Thummel, Saksończyk, członek starej gwardii nazistowskiej, posiadacz Złotej Odznaki Partyjnej zatrudniony przez Abwehrę w Pradze jako szef „sekcji zajmującej się Czechosłowacją, Bałkanami i Bliskim Wschodem". Thummel został aresztowany, co ponownie spowodowało silną reakcję Londynu. Antropoidzi otrzymali polecenie odłożenia zamachu na Heydricha, by najpierw uratować Thummela. Operacją miał kierować Moravek, a „Franta" miał być przewieziony do Anglii. Najwyraźniej Thummel był kimś więcej, niż tylko zwykłym szpiegiem. Zdemaskowanych szpiegów z reguły spisywano na straty - chyba, że ich usługi były dla Anglii tak istotne, że uzasadni, >iy oszczędzenie ich do dalszych zadań. 22 lutego 1942 roku Thummel został przewieziony do kwatery Gestapo. Traktowano go nawet z pewną uprzejmością, ze względu na rangę i znaczenie w partii nazistowskiej. W czasie sądu wojennego Thummel wyjaśnił, że starał się wykorzystać Moravka do spenetrowania UVOD w celu zniszczenia całego reseau. Był już bardzo bliski celu, gdy go aresztowano. Zaprzeczył jednak, jakoby był „Franta". Sprawa została przekazana Himmlerowi, który podczas spotkania z Canarisem zaakceptował przedstawioną przez Thummela wersję wydarzeń i rozkazał jego uwol-
ZAMACH NA HEYDRICHA
211
nienie, co też zrobiono 2 marca. Heydrich nie był jednak przekonany. Thummelowi pozwolono na powrót do jego mieszkania pod warunkiem, że zamieszka z nim agent Gestapo. Tymczasem Londyn zakomunikował Moravkowi swoje zaniepokojenie losami „Franty". Zanim jednak Moravek mógł udzielić odpowiedzi, czy też rozkazać Antropoidom rozpoczęcie misji i wywiezienie „Franty" z kraju, sam został ujęty. 22 marca wieczorem Thummel został ponownie aresztowany, a Gestapo dowiedziało się, że Moravek miał umówione spotkanie z agentem UVOD w niewielkim parku w Pradze. 0 siódmej wieczorem Gestapo otoczyło park niewidzialnym kordonem. Moravek już tam był - siedział na ławce czekając na agenta UVOD, Stanisława Rehaka, znanego jako „Dandys". Gdy o 7.10 „Dandys" podszedł do Moravka, Gestapo zaatakowało. Moravek skoczył w krzaki z pistoletem w każdej ręce i otworzył do gestapowców ogień. Ci odpowiedzieli ogniem, raniąc Moravka w nogę. Nadal jednak mógł biec, spróbował więc wydostać się na teren pobliskiej praskiej Akademii Wojskowej. Niestety, zemdlał, zanim udało mu się uciec - tkwiąca w nodze kula przecięła arterię. Gdy dogoniła go pogoń, jeden z gestapowców przyłożył Moravkowi broń do skroni 1 wystrzelił. Ostatni z „Trzech Królów" nie żył. Nie wystarczyło to gestapowcowi, który wszystkie pozostałe naboje wystrzelił Moravkowi w szyję. UVOD przestało istnieć, Antropoidzi zeszli do podziemia, Thummel siedział w więzieniu podejrzany o zdradę stanu, a Heydrich posiadał już wszystkie dowody, których potrzebował by zaatakować Canarisa i Abwehrę. Wymanewrowanie Canarisa nie było jednak zadaniem łatwym, tym bardziej że ten osobiście przyjechał do Pragi, by bronić siebie i swoje służby przed Heydrichem. Do spotkania doszło 21 maja 1942 roku w centrali Heydricha na zamku Hradczany. W bogato zdobionym salonie Canaris stanął twarzą w twarz z Heydrichem. Według zapisów historycznych, Heydrich oskarżył Abwehrę o „brak politycznej wiarygodności", co w Trzeciej Rzeszy było zbrodnią bliską zdradzie stanu. Następnie Heydrich niemal przepraszająco oświadczył, że na „pewnym poziomie" Abwehry występują „niefortunne niedociągnięcia". „Zalecił" Canarisowi, by SD przejęło funkcje kontrwywiadu, przedstawił też zalety, jakie mogłyby wyniknąć z uchylenia obowiązującego Gestapo i SD zakazu prowadzenia czynności śledczych i przesłuchań w sferach wojskowych. W słowach równie przebiegłych i wieloznacznych Canaris potwierdził zasadność pierwszego „zalecenia", unikając przy tym jakiejkolwiek dyskusji czy decyzji w sprawie drugiego, które pozwoliłoby Gestapo i SD na przesłuchiwanie funkcjonariuszy Abwehry, których podejrzewano o przynależność do „Schwarze Kapelle". W czasie spotkania na Hradczanach dwaj superszpiedzy przyjęli dokument, znany później pod nazwą „Dekalogu Heydricha", wytyczający ścisłe granice działań służb Wywiadu i kontrwywiadu. Na mocy tego porozumienia SD przejęło częściowo obszar działania dotychczas suwerennej Abwehry, pomimo że tuż po zakończeniu spotkania Canaris po cichu wydał swoim ludziom ustny rozkaz, by porozumienie było ^norowane. Jeżeli jednak udało mu się, przynajmniej chwilowo, stawić czoła Heydrichowi, po raz pierwszy w życiu stanął wobec śmiertelnego niebezpieczeństwa, zbliżającego się z innej strony - samego Hitlera. Na mocy dyrektywy OKW, zadaniem Abwehry i Canarisa było nie tylko zdobywacie tajemnic wroga, ale i ochrona tajemnic niemieckich przed przechwyceniem przez
212
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
nieprzyjaciela. Do zimy 1941^2 roku Hitler nie miał zbyt wielu powodów do narzekania. Pamiętnej zimy do tajnej wojny doszedł jednak nowy element: komandosi - elitarne oddziały, stosujące wszystkie sztuki walki wręcz znane Burom, Irokezom i chicagowskim gangsterom. Komandosi napadali wysunięte placówki niemieckie z coraz większą bezczelnością i okrucieństwem. Zwykli, niemieccy żołnierze, strzegący przedmurza nowego imperium Hitlera, zaczęli obawiać się ataków, a najbardziej - ulubionych przez komandosów narzędzi pracy - noża i garrotty. Ataki te wywoływały furię Hitlera. Poświęcał im wiele czasu i uwagi nawet w czasie planowania wielkich operacji na rosyjskich stepach, z udziałem wielu milionów ludzi. Interesujący jest duży wpływ, jaki ataki komandosów wywierały na Hitlera, niewspółmierny do liczby ofiar związanych z tymi operacjami. Hitler niemal bez zmrużenia oka potrafił zaakceptować stratę 10 000 ludzi w Rosji, lecz każdy atak komandosów pogrążał go w ataku furii. Nocą z 27 na 28 lutego 1942 roku brytyjscy spadochroniarze zaatakowali samotną placówkę niemiecką na przylądku Bruneval - kamienistym skrawku ziemi z latarnią morską, wdzierającym się w wody kanału La Manche niedaleko Hawru. Celem ataku było nie tylko zastraszenie czy podrażnienie przeciwnika. Na przylądku, poza latarnią morską, znajdowała się ważna niemiecka instalacja radarowa typu „Wiirzburg". Od upadku Francji brytyjscy eksperci badali działanie radarów niemieckich, starając się opracować radiowe lub elektroniczne środki zaradcze, by ochronić brytyjskie bombowce prowadzące naloty na Europę oraz, co ważniejsze, by oślepić lub wprowadzić w błąd obronę radarową Hitlera, gdy nadejdzie pora inwazji. Rozpoznanie lotnicze zlokalizowało instalację „Wiirzburg" na szczycie wznoszącego się na wysokość 180 metrów urwiska na Bruneval. Zrzuceni na zapleczu stacji radarowej spadochroniarze rozmontowali kluczowe elementy instalacji i pod ciężkim ostrzałem zsunęli się z urwiska na plażę, gdzie czekały na nich łodzie motorowe. Radar „Wurzburg" został rozpracowany. Wśród kół rządzących Anglii zapanowała radość. Niemcy stracili klucz do elektronicznego systemu obrony Europy. Reakcja w Kwaterze Głównej Hitlera była zgoła odmienna. Ogarnięty atakiem furii Hitler żądał informacji, dlaczego brytyjskie służby specjalne potrafiły prowadzić takie ataki, a Abwehra nie. Canaris stworzył specjalny oddział sił uderzeniowych, dywizję „Brandenburg"*, która miała prowadzić ataki podobne do operacji komandosów. Gdzie ta dywizja? Dlaczego nie przeprowadzi w odwecie ataku na wybrzeże brytyjskie? Kanał La Manche to tylko większy rów, wyrzucał z siebie Fiihrer, ale sądząc po mizernych danych wywiadowczych, które Abwehra zdobywała w Anglii, równie dobrze mógłby być tak szeroki, jak cała Azja! Nadeszła pora, by odebrać wywiad z rąk oficerów Sztabu Generalnego i przekazać go wiarygodnej organizacji partyjnej, takiej jak SD. Co Canaris wiedział o radarze brytyjskim? Hitler zażądał odpowiedniej teczki, a gdy dowiedział się, że Abwehra wie niewiele, lub zgoła nic na temat techniki wojskowej, ponownie wpadł w furię. Posłał po Himmlera i nakazał, by w przyszłości SD zajęła się zdobywaniem wszelkich informacji technicznych. Dla Canarisa był to początek końca jego pełnej autonomii w dziedzinie zagranicznego wywiadu wojskowego. Był to także, jak zauważył brigadefuhrer SS Walter Schel• Oddział specjalny „Brandenburg" dopiero w 1943 r. rozwinięty został do siły dywizji, która była używana do działań polowych (przyp. T.R.).
ZAMACH NA HEYDRICHA
213
lenberg, początek końca samego Canarisa. Teraz, gdy rozsierdzony sprawą Thummela Heydrich przedstawił swój plan zjednoczenia Abwehry z SD, Hitler go wysłuchał. Opracowano plany szerokiej reorganizacji, która z pewnością zostałaby zrealizowana - gdyby nie zamach na Heydricha. Misja Antropoidów była pod każdym względem niezwykle ryzykowna. Jej cel zamach na Heydricha - zadowoliłby Czechów, bowiem jako Reichsprotektor Czech i Moraw Heydrich uchodził za człowieka jeszcze bardziej bezlitosnego i brutalnego od Hitlera. Także Brytyjczycy uważali go za wyjątkowo niebezpiecznego przeciwnika: pod dowództwem Heydricha SD stała się zbyt sprawnym narzędziem w wojnie tajnych służb. Zamordowanie jednego z najpotężniejszych władców Trzeciej Rzeszy z pewnością jednak wywołałoby masowy odwet na Czechach, i był to argument, który Menzies musiał brać pod uwagę. MI-6 prowadziło w Czechosłowacji swoją grę wywiadowczą i z pewnością było częściowo narażone na konsekwencje zamachu. Może jednak trzeba było wziąć pod uwagę inne argumenty. Menzies mógł na przykład przypuszczać, że usunięcie Heydricha pozwoli Canarisowi i innym konspiratorom ze „Schwarze Kapelle" na nieco większą swobodę ruchów. Istotny jest również fakt, że Menzies podejmował spore starania, by przeszkodzić brytyjskim planom zamachu na Canarisa, który jego zdaniem miał znacznie wyższą wartość żywy niż martwy. Bez wyrzutów sumienia podpisał jednak wyrok śmierci na Heydricha, zgadzając się na ponowne przystąpienie Antropoidów do akcji. Jeżeli nawet Brytyjczycy kiedyś mieli skrupuły wobec zamachów politycznych, to teraz pozbyli się ich zupełnie. Antropoidów było dwóch. Byli Czechami, nazywali się Jan Kubis i Josef Gabrik i obydwaj pobierali żołd od armii brytyjskiej. Wyposażeni w radiostację i zespół trzech szyfrantów, również Czechów, którymi dowodził porucznik Bartos, zostali zrzuceni zHalifaxa RAF nad czeskimi wzgórzami niedaleko wioski Lidice. Był grudzień 1941 roku, na niebie świecił blado półksiężyc. Wszyscy wylądowali bezpiecznie i szybko wtopili się w czeskie podziemie. Pozostali tam przez sześć miesięcy, czekając na okazję, by uderzyć. Gdy uratowanie Thummela okazało się niemożliwe, zaczęli cierpliwie i systematycznie z pomocą UVOD i poprzez obserwację ruchów Heydricha budować szczegółowy obraz planu dnia ich celu. Łut szczęścia sprawił, że dowiedzieli się dokładnie, dokąd uda się Heydrich 27 maja 1942 roku. Cztery dni wcześniej zepsuł się antyczny zegar, stojący w gabinecie Heydricha. Sekretarka wezwała czeskiego zegarmistrza, by go naprawił. Josef Novotny postawił zegar na biurku Heydricha, a gdy go odstawiał na miejsce, zauważył na biurku kartkę papieru z planem dnia na 27 maja. Novotny chwycił kartkę, zmiął w kulkę i wrzucił do kosza na śmieci. Po zreperowaniu zegara wyszedł z biura. Kilka minut później jedna ze sprzątaczek, Marie Rasnerova opróżniła kosz do swego worka. Już za kilka godzin plan znalazł się w rękach Kubisa i Gabcika. Ku swojej rozpaczy stwierdzili, że 27 maja Heydrich opuszcza Pragę na zawsze. Nie mieli zbyt wiele czasu, by zaplanować zamach. Wiedzieli jednak dokładnie, dokąd i jaką drogą uda się Heydrich tego dnia. Postanowili, że przeprowadzą zamach na praskim przedmieściu Holeśovice, gdzie szosa Praga-Drezno zakręca pod kątem 180° schodząc w kierunku mostu Troja. Heydrich musiał jechać tą drogą ze swojej willi w Panenske-Breschen do zamku Hradczany. Jego samochód, którym rzadko podróżował z eskortą, musiał w tym punkcie zwolnić, by pokonać zakręt.
214
KORZENIE KONSPIRACJI 1934-1943
27 maja o 9.30 Kubis i Gabcik znajdowali się już na wybranej pozycji, z karabinami maszynowymi i granatami ukrytymi pod płaszczami. Towarzyszyło im dwóch innych zamachowców. Rozproszyli się wokół zakrętu szosy. Zgodnie z planem, dziewczyna Gabcika, Rela Fafek, która miała własny samochód, miała jechać przed wozem Heydricha. Kapelusz na głowie dziewczyny miał oznaczać, że Heydrich jedzie bez eskorty. Piąty zamachowiec, ukryty w żywopłocie otaczającym zakręt, miał dać znak lusterkiem, że zbliża się mercedes Heydricha. Gabcik miał zastrzelić Heydricha i jego kierowcę, dając Kubisowi czas na zabranie teczki reichsprotektora. 10.31: Rela Fafek wjechała w zakręt. Miała na głowie kapelusz. Kilka sekund później w żywopłocie błysnęło lusterko. Gabcik wyszedł na drogę i wycelował w zakręt. Gdy pojawił się mercedes Heydricha, Gabcik pociągnął za spust, ale karabin nie wystrzelił - do zamka dostał się piasek. Heydrich i jego kierowca wyskoczyli z samochodu i zastrzelili Gabcika. Jednocześnie Kubis rzucił w ich stronę granat, który wybuchł przy samochodzie, wyrywając drzwi. Heydrich upuścił pistolet. Kubis miał twarz i oczy poranione odłamkami, udało mu się jednak wsiąść na swoją damkę i odjechać. Pozostali dwaj zamachowcy także uciekli. Heydrich chwiejnie przeszedł parę kroków i zemdlał. Zabrano go do szpitala, gdzie początkowo uznano, że rany nie są groźne. Zdjęcie rentgenowskie wykazało jedynie złamane żebro i obecność fragmentów tkaniny i metalu w jamie brzusznej. Fragmenty spalonej, skórzanej tapicerki i tkaniny mundurowej utkwiły w okolicy śledziony, kilka niewielkich fragmentów znalazło się też w opłucnej. Heydrich zmarł jednak 4 czerwca, nie z powodu ran, lecz gangreny. Rozpoczęły się ponure ceremonie żałobne. Ciało Heydricha odziane w czarno -srebrny mundur paradny SS umieszczono w trumnie ze spiżu i srebra i ustawiono na lawecie na dziedzińcu Hradczan. Stała tam pod honorową strażą SS aż nadszedł czas, by szczątki twórcy niemieckiego systemu terroru zostały przewiezione pociągiem okrytym czarnym kirem do Berlina. Antropoidzi wykonali swoją misję, lecz jej cena była ogromna. W Pradze Niemcy rozpętali przeciwko Czechom ratissage (dosłownie: polowanie na szczury, określenie oznaczające w żargonie niemieckim polowanie na człowieka). Aresztowano ponad 10 000 ludzi, przynajmniej 1300 rozstrzelano. Najgorsze represje dotknęły Lidice, niewielką wieś górniczą, w której charakterystyczne domy z piaskowca z dachami z czerwonej dachówki, ustawione na stoku wzgórza otaczały stary, barokowy kościół. Gestapo podejrzewało - niesłusznie - że we wsi ukrywali się Antropoidzi. Nocą SS i oddziały wojska wkroczyły do wsi. Rozkazano, by wszyscy mieszkańcy zebrali się na rynku. W świetle płomieni pieców z pobliskich hut z tłumu wybrano wszystkich mężczyzn w wieku od szesnastu do siedemdziesięciu lat, wyprowadzono na pobliskie pola i rozstrzelano. Kobiety i dzieci załadowano na ciężarówki i wywieziono. Poza kilkoma ocalonymi, zaginął o nich wszelki słuch. Potem zrównano wioskę z ziemiąAntropoidzi ukryli się w katakumbach grekokatolickiego kościoła św. Karola Boromeusza na ulicy Ressl na praskim Nowym Mieście*. Leżąc na wąskich półkach wykutych w skale, by zapewniały miejsce wiecznego spoczynku mnichom, czekali cier* Jest to kościół barokowy, który początkowo był poświęcony Karolowi Boromeuszowi; w 1783 r. zosta! zamknięty. W latach trzydziestych XX w. został odnowiony i przekazany Czechosłowackiemu Kościołowi Prawosławnemu pod wezwaniem św. Cyryla i Metodego. Ulica Resshovo, przy której stoi kościół, znajduje się na praskim Nowym Mieście (przyp. T.R.).
ZAMACH NA HEYDRICHA
215
pliwie, aż członkowie czeskiego podziemia opracują dla nich plan ucieczki w Góry Morawskie, skąd mogli zostać ewakuowani do Anglii. Plan przewidywał zorganizowanie w kościele zbiorowego pogrzebu kilku ofiar czystek Gestapo i wywiezienie Antropoidów w trumnach. Radiotelegrafista i szyfrant - Bartos i jego asystent, mężczyzna o nazwisku Potuchek, nadal utrzymywali łączność z Londynem. W końcu uzgodniono, że 19 czerwca 1942 roku Antropoidzi zostaną ewakuowani z kościoła i wywiezieni w góry. Przedtem zostali jednak zdradzeni przez Czecha, Karela Curdę, który dał się skusić ogłoszonej przez Gestapo nagrodzie w wysokości 10 milionów koron (125 000 funtów). Curda zaprowadził gestapowców do kryjówki Bartosa w Pardubicach. Bartosa nie było w domu, ale Gestapo znalazło jego księgę korespondencji, a w niej kopie depesz wymienianych z Londynem. Zdobyte informacje doprowadziły do jednego z pomocników Bartosa, dziewiętnastoletniego Atii Moravca. Poddano go torturom. Podobno Moravec załamał się, gdy pokazano mu odciętą głowę matki i ujawnił miejsce ukrycia Antropoidów. Gdy kondukt żałobny, który miał ewakuować Antropoidów, dotarł na plac Karola, cały teren był już otoczony przez Gestapo i SS. Żałobnicy musieli zawrócić. Za godzinę oddziały szturmowe SS były już pod kościołem. SS-mani schwytali zakrystiana i zmusili go, by wpuścił ich do kościoła bocznym wejściem. Idących wzdłuż nawy Niemców powitał grad ognia z chóru, gdzie ukrywał się Kubis z kilkoma ludźmi. Kubis zginął, zabity granatem ręcznym. Bartos przyjął truciznę, i w chwili, gdy umierał, zdążył jeszcze strzelić sobie w skroń. SS-mani podjęli teraz próbę dostania się do krypty. Gdy podnieśli płytę, zamykającą wejście do katakumb, znowu powitał ich grad ognia. Gestapo wezwało straż pożarną, by zalała katakumby. Gdy obrońcom zostało już tylko po jednym naboju, pozabijali się nawzajem, a ostatni, który pozostał przy życiu, popełnił samobójstwo. Bitwa o katakumby zakończyła się. Nie zakończył się jednak odwet. Tego dnia zginęło 115 osób, włącznie z byłym premierem Czechosłowacji. Przy życiu pozostał jedynie radiotelegrafista, Potusek, który ukrywał się we wsi Leżaki. 26 czerwca Potusek wysłał do Londynu wiadomość o katastrofie i umówił się na następny przekaz 28 czerwca o 23.00. Depeszy tej jednak już nie wysłał. Został schwytany i rozstrzelany, i wraz z jego śmiercią zakończyła się misja Antropoidów. Tymczasem trumna z ciałem Heydricha dotarła do Berlina, gdzie pod eskortą Leibstandarte SS „Adolf Hitler" - osobistej straży Hitlera - przewieziono ją na lawecie do Kancelarii Rzeszy przy Wilhelmstrasse, gdzie odbyła się oficjalna ceremonia pogrzebowa. Hitler, ubrany w mundur gołębiego koloru, z czarną opaską na ramieniu, położył obok ciała wieniec z orchidei i ogłosił Heydricha „...jednym z największych obrońców naszych ideałów wielkich Niemiec... człowiekiem o żelaznym sercu". Himmler ustawił przy katafalku Rycerzy Zakonu - obergruppenfuhrerów SS - i wygłosił przemówienie o zobowiązaniach przywódców SS wobec pamięci ich „zamordowanego przywódcy". Pamięć o nim, mówił Himmler, powinna zachęcić ich, by dali z siebie Wszystko przy wykonywaniu swoich obowiązków, szczególnie w dziedzinie prowadzenia tajnych operacji za granicą. Powiedział też zgromadzonym obergruppenfuhr erom, że ich osiągnięć w tym „specjalnym obszarze nadal nie można porównać z osiągnięciami brytyjskiego Secret Service". Ciało Reinharda Heydricha było na to aż zbyt wiarygodnym dowodem. Himmler wygłosił kilka uwag na temat brigadefuhrer a SS, Waltera Schellenberga, którego uprawnienia szefa wywiadu zagranicznego SS miały zostać rozszerzone w wyniku zamachu na Heydricha. Himmler nazwał go „be-
216
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
niaminkiem naszej kadry dowódczej" i rozkazał, by obergruppenfuhrerowie udzielili mu poparcia ze względu na jego młody wiek. Schellenberg, syn producenta pianin z Saary i człowiek, który zaplanował incydent w Venlo, miał zaledwie trzydzieści dwa lata, gdy przejął po Heydrichu jego wywiadowcze dziedzictwo. Kondukt żałobny ruszył w kierunku cmentarza. Na marach, okrytych flagą ze swastyką, leżała maska pośmiertna Heydricha. Wśród wielu rządców Trzeciej Rzeszy, zgromadzonych nad grobem Heydricha, znajdował się także Canaris. Jego oczy były pełne łez, a głos „załamywał się z rozpaczy", gdy mówił do Schellenberga: „W końcu był wielkim człowiekiem. Straciłem w nim przyjaciela". Niemieckie służby wywiadowcze już nigdy nie podniosły się po zamachu na Heydricha. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że ten wyprowadzony z całkowitego zaskoczenia cios miał doniosłe konsekwencje. Gdyby Heydrich przeżył i gdyby udało mu się wyeliminować Canarisa, historia wojny wywiadów wokół inwazji aliantów na Francję mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Heydrich miał właśnie jechać do Paryża, by zostać szefem SS we Francji, gdy padł ofiarą zamachu. Schellenberg, którego „...niemal kobieca wrażliwość uczyniła podatnym na nastroje niczym gwiazda filmowa już niepewna sukcesu", okazał się zarówno dla aliantów, jak Canarisa znacznie mniej niebezpiecznym przeciwnikiem. Canaris został na krótko rozgrzeszony. Heydrich stał się, być może, najbardziej godną uwagi, ale nie jedyną ofiarą bezlitosnej wojny pomiędzy brytyjskimi a niemieckimi służbami wywiadowczymi. W samej tylko Wielkiej Brytanii wykonano karę śmierci przez powieszenie na trzydziestu niemieckich agentach. Inni ginęli w tajemniczych okolicznościach, jak wysokiej rangi agent Abwehry, Ulrich von der Osten. Wylądował on w marcu 1941 roku w Los Angeles z fałszywymi dokumentami, w których figurował jako don Julio Lopez Lido. Szesnastego marca zameldował się w nowojorskim hotelu „Taft", a dwa dni później jego zwłoki znalazły się w szpitalu Bellevue. Wszystkie jego ruchy śledziło FBI i brytyjska Koordynacja Bezpieczeństwa - działająca w Ameryce Północnej agenda MI-6 z siedzibą w Centrum Rockefellera. W dniu śmierci Osten jadł kolację w restauracji „Child's". Po wyjściu został śmiertelnie potrącony przez taksówkę. W równie tajemniczych okolicznościach poniósł śmierć niejaki Jan Villen Ter Braak, którego prawdziwych personaliów nigdy nie udało się ustalić. Znaleziono go zastrzelonego na betonowej podłodze schronu przeciwlotniczego w Cambridge w Anglii. Obok zwłok leżała walizka z radiostacją. Nigdy nie dowiedziano się, czy było to samobójstwo, czy mord. Żadna tajemnica nie kryła się natomiast za śmiercią Heydricha - było to typowe morderstwo polityczne. W zasadzie Brytyjczycy sprzeciwiali się egzekucjom mniej ważnych agentów niemieckich, jeżeli możliwe było podjęcie innych środków, gdyż, jak pisał później Masterman: „Żywy szpieg... zawsze może się potem przydać jako punkt odniesienia. Martwy szpieg nie nadaje się już do niczego". O ile więc rozpatrywano kilka planów zamachu na życie arcywroga aliantów - Hitlera, wszystkie te plany zostały z różnych przyczyn odrzucone. Los Heydricha był jednak przesądzony od czasu, gdy przejął kontrolę nad SD. Nie wolno było pozwolić mu żyć, był bowiem zbyt niebezpieczny dla Menziesa, dla sprawy aliantów - i dla Canarisa.
Operacja „Błysk" Canaris był przeciwnikiem planu „Barbarossa" - inwazji na Rosję. Tymczasem w Kwaterze Głównej Fiihrera, ukrytej w lasach pod Kętrzynem w Prusach Wschodnich, w scenerii jakby żywcem przeniesionej z jakiejś mistycznej teutońskiej baśni, Hitler planował swoją następną kampanię. Generał Ulrich Liss wspominał później, że Fuhrer błyszczał przenikliwością i jasnością umysłu, pracował niezmordowanie, pewien sukcesu. Liss zapamiętał także Canarisa, opisującego nie dające się przewidzieć konsekwencje ataku na Rosję. Jej siła mogła być znikoma na granicach, a w głębi kraju nawet słaba. Ale w ogromnym równaniu strategii, gdzie przestrzeń równa się czasowi, miała niewyczerpane rezerwy. Nikt nie wiedział, ile oddziałów Rosja mogła postawić pod bronią. Nikt nie potrafił też prawidłowo ocenić jej potencjału przemysłowego. Canaris nie utracił jeszcze wiarygodności, a rajd na Bruneval i sprawa „Franty" były jeszcze sprawą przyszłości. Najwyżsi dowódcy Kwatery Głównej Hitlera wciąż jeszcze gotowi byli go wysłuchać. I słuchali, gdy kwestionował żądanie Hitlera, by niemieckie siły zbrojne pokonały Rosję w szybkiej kampanii. Może nawet jest to możliwe, argumentował Canaris, co się jednak stanie, gdy kampania nie potoczy się tak prędko, jak oczekiwano? Co się stanie, jeżeli przedłuży się do zimy - strasznej, rosyjskiej zimy? Pierwszy raz Canaris bezpośrednio skrytykował Fiihrera. Mówił otwarcie, nawet do człowieka, który wkrótce miał zostać jego wielkim rywalem, Waltera Schellenberga. Schellenberg wspominał później, że Canaris przeklinał plan „Barbarossa" „nie przebierając w słowach". Oskarżał dowódców Wehrmachtu o „brak odpowiedzialności i głupotę" za ich wiarę, że Rosję można pokonać w ciągu trzech miesięcy. Schellenberg pisał później: Nie chciał brać w tym żadnego udziału (tak powiedział), ponieważ nie potrafił zrozumieć, dlaczego generałowie tacy, jak von Brauchitsch, Halder, Keitel i Jodl mogli być tak pełni samozadowolenia i optymizmu, tak nierealistyczni. Wszelkie próby sprzeciwu spełzały jednak na niczym. Przestał być lubiany ze wzglądu na ciągle powtarzane ostrzeżenia. Keitel powiedział mu kiedyś: „Mój drogi panie Canaris, być może w pewnym stopniu rozumie pan Abwehrę, ale pana miejsce jest w marynarce wojennej; naprawdę nie powinien pan udzielać lekcji planowania strategicznego i politycznego". Gdy Canaris powtarzał takie uwagi, z reguły... przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami i mówił całkiem poważnie: „Czy nie uważałby pan tego za całkiem śmieszne - gdyby to wszystko nie było tak rozpaczliwie poważne?".
218
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
Nie był jednak w stanie zniweczyć wielkich planów Hitlera. O świcie 22 czerwca 1941 roku Wehrmacht zaatakował granice Rosji na całej długości, od Zatoki Fińskiej po Morze Czarne. Rosyjska obrona załamała się jak domek z kart na huraganowym wietrze. W pierwszej fazie realizacji planu „Barbarossa" Armia Czerwona straciła 3 miliony ludzi, 22 tysiące dział, 18 tysięcy czołgów i 14 tysięcy samolotów. Zamach stanu, zorganizowany przez Menziesa* w Jugosławii, zapobiegł jednak decydującemu zwycięstwu kampanii zanim nad Morzem Aralskim zebrały się ciemne, zimowe chmury, które z rosnącą gwałtownością zaczęły rozprzestrzeniać się nad bezkresnymi stepami. Gdy armie niemieckie zbliżały się do Moskwy i Leningradu i coraz głębiej wchodziły w bezdroża Ukrainy, generałowie Hitlera zaczęli zdawać sobie sprawę, że nie uda się podbić Rosji w ciągu jednego roku. Zaczęły się kłótnie, a potem pertraktacje z OKW. Armie muszą zająć kwatery zimowe. Nie są wyposażone, jak Rosjanie, w sprzęt odpowiedni do działania w głębokim śniegu i błocie. Przywoływali w rozmowach z OKW los Napoleona w 1812 roku. Ich protesty były jednak bezskuteczne. Podobnie, jak niegdyś Napoleon, Hitler gwałtownie zmieniał nastroje ze skrajnego optymizmu do pesymizmu, pozwalając by jesień bezpowrotnie minęła, zanim rozkazał zdobycie rosyjskiej stolicy. Armie dokonywały podobnych cudów odwagi, podobne też były wyniki obu kampanii. Tutaj jednak podobieństwa się kończyły, bowiem zima, która pokonała Napoleona, była wczesna i łagodna. Ta, która zaskoczyła Hitlera, była wczesna i ostra**. W Kwaterze Głównej na nowo wybuchły waśnie między Hitlerem a generałami. Jeden po drugim, wszyscy dowódcy grup armii działających w Rosji zostali pozbawiani dowodzenia lub sami z niego rezygnowali, z Rundstedtem i Stuelpnagelem włącznie. Gdy dowódcą armii na froncie moskiewskim został marszałek polny Giinther von Kluge***, wydawało się, że pochód jego armii zakończy się zajęciem stolicy. W krótkie zimowe popołudnie 2 grudnia 1941 roku jeden z oficerów 258. dywizji piechoty przesłał Klugemu depeszę, że dostrzega „odbijający się w wieżach Kremla zachód słońca". Oficer donosił, że jego ludzie walczyli teraz o końcową stację moskiewskiego metra. Była to także końcowa stacja dla Feldgrau. 6 grudnia, w szalejącej burzy śnieżnej, sto nowych dywizji rosyjskich z niezwykłą siłą zaatakowało armię niemiecką. Zanim zapadł zmierzch, Armia Czerwona prowadziła powszechną kontrofensywę. Przez następnych sto dni żołnierze Feldgrau, na wpół pijani schnappsem fasowanym dla ochrony przed mrozem, dziesiątkowani przez odmrożenia, prowadzeni jedynie fanatyczną wiarą w Hitlera, walczyli jak mało która armia przedtem. Hitler osobiście kierował bitwą z kwatery pod Kętrzynem, przekazując rozkazy w depeszach i bezpośrednio przez radio. Z siłą woli, która graniczyła z szaleństwem, rozkazał swoim armiom, by utrzymały swoje pozycje. Żołnierze wykonali rozkaz. Feldgrau zgrupowali się wokół wsi i małych miasteczek i nawet gdy temperatura spadała do 50°C poniżej zera i zamarzały zamki karabinów, walczyli na oślep. Przy życiu * Menzies nie organizował zamachu stanu w Jugosławii. Jest to kolejna próba gloryfikacji służb specjalnych. Jest faktem, iż przewrót w Belgradzie zmusił Niemców do przeniesienia uderzenia na Rosję na termin późniejszy, ale czy fakt ten zapobiegł decydującemu zwycięstwu Niemiec na Wschodzie jest tylko hipotezą (przyp. T.R.). ** Zima 1941-42 r. nie była „niezwykle ostra" (przyp. T.R.). * ł ł Marsz. Kluge był dowódcą 4. armii od początku kampanii rosyjskiej. 19 XII 1941 r. zajął miejsce marszFedora Boćka jako dowódca grupy armii „Mitte".
OPERACJA „BŁYSK"
219
utrzymywało ich tylko przyzwyczajenie i dyscyplina. W końcu udało im się odeprzeć atak Rosjan. Posłuszeństwo wobec Hitlera zapobiegło katastrofie. W konsekwencji Hitler zdobył przewagę moralną nad swoimi generałami, której już nigdy nie utracił. Wiosna przyszła równie nagle, jak przedtem zima. Roztopy uniemożliwiły wszelkie ruchy wojsk, zarówno rosyjskich, jak niemieckich. Gdy wyczerpane armie przyglądały się sobie poprzez zalany promieniami słońca step, Hitler zaczął upokarzać generałów, którzy - jego zdaniem - zdradzili go. Czterech marszałków polnych pozbawiono dowództwa i przeniesiono do rezerwy; dwóch dowódców armii i trzydziestu pięciu innych generałów zdymisjonowano. Hitler zwolnił także dowódcę armii niemieckiej, Brauchitscha, ze słowami, że ma dosyć „pełnych pychy, tchórzliwych" generałów. Jego stanowisko przejął sam Hitler, stając się rzeczywistym, a nie tylko tytularnym Najwyższym Dowódcą. Ruchy te zakończyły proces, rozpoczęty zamachami na Schleichera i Bredowa. Był to ostatni manewr, jaki pozostał Hitlerowi do wykonania, by odnieść ostateczny triumf nad własnymi generałami i korpusem oficerskim. Tak niszczących czystek armia niemiecka nie widziała od sprawy FritschaBlomberga. Wheeler-Bennett pisał później: „Dni przywilejów i bezpieczeństwa, przysługujące generałom, minęły bezpowrotnie. Bezpowrotnie przepadł szacunek, jakim automatycznie cieszyli się wszyscy ci, którzy nosili purpurowe lampasy Sztabu Generalnego. Zapłatą za prostytucję, którą tak często staje się władza bez odpowiedzialności, było teraz dla nich upodlenie, beznadziejna służalczość i pogarda ich pana". Poniżenie Sztabu Generalnego i korpusu oficerskiego spowodowało, że niektórzy spośród generałów Hitlera znowu zaczęli myśleć o zdradzie i rebelii. Gdy „Schwarze Kapelle" odkurzała swoje stare plany, 7 czerwca 1942 roku, niczym grom z jasnego nieba, na Rosję spadła letnia ofensywa Hitlera*. Armie niemieckie, wypoczęte i dobrze wyposażone, rozlały się po stepach w kierunku Kaukazu i bezcennych pól naftowych. Generał Friedrich von Paulus prowadził 6. armię na Stalingrad. Unosząca się nad jego armią chmura kurzu oraz dym i płomienie płonących wsi, które znalazły się na jej drodze, widoczne były z odległości 60 kilometrów. Tego lata Oś triumfowała na każdym froncie, a losy aliantów wydawały się przesądzone. Najnowszy sojusznik - Stany Zjednoczone - nadal dochodziły do siebie po niespodziewanym ataku na Pearl Harbor. Podczas gdy Japonia dziesiątkowała flotę brytyjską i amerykańską na Pacyfiku, Afrikakorps Rommla ścigał brytyjską 8. Armię aż pod El Alamejn - Fuhrer nie był jednak zadowolony. Przeniósł swoją kwaterę z Kętrzyna do Winnicy, położonej około 150 kilometrów na wschód od starej granicy polsko-rosyjskiej. Tam dawna animozja pomiędzy Hitlerem a Halderem osiągnęła swoje apogeum. Halder ponownie radził traktowanie rosyjskiego frontu z ostrożnością. Hitler zwrócił się jednak przeciwko szefowi Sztabu Generalnego, krzycząc: „Moje wyczerpanie nerwowe w połowie zawdzięczam właśnie panu! Nie warto ciągnąć tego dalej!". Hitler nakazał Halderowi opuszczenie OKH i armii, a później udzielił Himmlerowi instrukcji, by upewnił się, że Halder trafi do Dachau, starego miasteczka położonego na północ od Monachium, które stało się siedzibą jednego z najstraszniejszych nazistowskich obozów koncentracyjnych. * Dowództwo rosyjskie spodziewało się uderzenia niemieckiego, ale nie rozpoznało kierunku głównego uderzenia - przyjęto iż celem głównym będzie Moskwa.
220
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
Na opuszczone przez Haldera stanowisko Hitler mianował generała Kurta Zeitzlera, byłego szefa sztabu przy dowódcy grupy armii Zachód, marszałku polnym von Rundstedtcie. Generał Zeitzler odegrał pewną rolę w zadaniu Kanadyjczykom klęski pod Dieppe. Teraz jednak Zeitzlerowi powierzono jedynie częściową odpowiedzialność za dowodzenie operacjami na froncie wschodnim. Najwyższa władza decyzyjna i dowodzenie operacjami na wszystkich pozostałych frontach - włącznie z Bałkanami, Sycylią, Włochami, Afryką Północną, a gdy nadszedł czas, także Francją, spoczywała teraz w rękach Hitlera i OKW*. Ta zmiana zakresu obowiązków dowództwa miała przynieść doniosłe konsekwencje w przyszłości, bowiem OKW nie dysponowało ani dostateczną władzą, ani personelem sprawnie wykonującym wszystkie nowe obowiązki. Jeden człowiek, niezależnie od tego, jak doskonałym był strategiem i taktykiem, nie był w stanie ogarnąć wszystkich scen wojny toczącej się na wielu frontach. Następstwa tej sytuacji miały już wkrótce spaść na Niemcy. Dzięki żelaznej woli Fiihrera i jego mistycznemu wpływowi, Niemcy stały się geopolitycznym mocarstwem, rozciągającym się od Cap de la Hague w Cherbourgu po Stalingrad nad Wołgą, od Przylądka Północnego w Skandynawii po góry Elbrus, położone niemal na granicy perskiej, od Hendaye na granicy hiszpańsko-francuskiej po El Alamejn na styku Libii z Egiptem**. Ale w październiku 1942 roku imperium Hitlera osiągnęło granice swej ekspansji. Gigantyczna wojna na ruchomych frontach kończyła się, a Hitler, przyzwyczajony do myślenia w kategoriach kilometrów, teraz musiał walczyć o każdą piędź ziemi. 6. armia von Paulusa zajęła całą Ukrainę*** i wkroczyła do Stalingradu. Niemcom udało się jednak zająć tylko tę część miasta, która leżała na zachodnim brzegu Wołgi****. Pochód Rommla powstrzymano pod El Alamejn, a 23 października 1942 roku Montgomery nagle rozpoczął kontrofensywę „Lightfoot", całkowicie zaskakując Niemców. Ostatniego dnia tego samego miesiąca Kriegsmarine zauważyła na Atlantyku bardzo duże konwoje alianckie. Dokąd szły te okręty? Tego w kwaterze Hitlera nie wiedział nikt. Meldunek sygnalizował jednak, że fortuna odwraca się od Hitlera. „Pochodnia"***** zapłonęła. Tydzień później Hitler podróżował swoim osobistym pociągiem przez wzgórza Frankonii do Monachium, gdzie miał wziąć udział w obchodach dziewiętnastej rocznicy puczu z 1923 roku. Był 7 listopada 1942 roku. Od świtu zainstalowany w pociągu teleks wystukiwał kolejne meldunki o potężnej armadzie alianckich transportowców i okrętów wojennych, które teraz przechodziły obok Gibraltaru w drodze na Morze Śródziemne. Nikt nadal nie znał celu ich żeglugi. „Na podstawie pewnych ogólnych mel* Po rozpoczęciu wojny z Rosją działaniami będącymi na tym froncie kierowało OKH, na pozostałych (w tym i Finlandia) OKW. Podział ten był raczej racjonalny; zaburzenia powodowało jednak to, że Hitler byt Naczelnym Dowódcą Sił Zbrojnych działającym przez OKW i jednocześnie dowódcą armii lądowej działającym przez OKH. W ten sposób podlegał sam sobie (przyp. T.R.). ** El Alamejn leży w dużej odległości od granicy egipsko-libijskiej (przyp. T.R.). "* 6. armia gen. Paulusa zajęła tylko część Ukrainy. Były przecież inne armie: 1. i 4. pancerne oraz 17. ogólnowojskowa (przyp. T.R.). **** Rosjanie utrzymali przyczółek w prawobrzeżnej części Stalingradu, nie można więc mówić iż Niemcy opanowali „tylko tę część miasta, która leżała na zachodnim brzegu Wołgi". Na wschodnim brzegu nie byto jeszcze miasta a tylko kilka osad (przyp T.R.). • „Pochodnia" - ang. „Torch", nazwa operacji.
OPERACJA „BŁYSK"
221
dunków można wysnuć wnioski, że Anglosasi planują wielomiejscowy desant w Afryce Zachodniej" - oświadczył Jodl. Wszystkie domysły wskazywały na Dakar. Zdaniem Jodła kierowały się na Maltę. Jodl konkludował jednak, że nie było żadnych dowodów na to, dokąd naprawdę zmierzali alianci, ani jakie były ich zamiary. Tego wieczora, gdy pociąg Hitlera dotarł pod Beerberg, a on sam kładł się do łóżka w swoim wagonie sypialnym, floty inwazyjne, biorące udział w operacji „Torch" rozpoczęły desantowanie wojsk wzdłuż szerokiego łuku wybrzeża od Casablanki po Bougie. Dopiero o drugiej nad ranem następnego dnia Hitler wiedział już na pewno, jakie są zamiary aliantów. O tej godzinie bowiem obudzono go, by przeczytał meldunek o lądowaniu aliantów we francuskiej Afryce Północnej. Jeszcze osiemnaście miesięcy później Hitler przyznawał: „...nigdy taka myśl nie przemknęła mi nawet przez głowę". Nie tylko Fuhrer był zdumiony. Operacja „Torch" odbyła się w warunkach pełnego zaskoczenia przeciwnika, pomimo wielu przecieków na wczesnych etapach operacji i faktu, że żadna inna ekspedycja nie była bardziej narażona na wykrycie - pod warunkiem oczywiście, że nieprzyjaciel dysponował wiarygodnymi źródłami informacji. Komandor podporucznik Donald McLachlan, oficer wywiadu marynarki wojennej, przydzielony do LCS, tak później opisywał sytuację: Przeprowadzenie najpierw desantu 90 000 ludzi, a później dalszych 200 000, z całym sprzętem i wyposażeniem, na terytorium, które najprawdopodobniej nie było zbyt przyjazne, w odległości 1500 mil morskich od Wielkiej Brytanii i 3000 mil od Ameryki, w zasięgu niemieckiego i włoskiego rozpoznania lotniczego z Sycylii, z konwojami i dywizjonami lotnictwa formowanymi na oczach Hiszpanów (powinien był dodać, że również szpiegów niemieckich) w Gibraltarze - wszystko to było możliwe jedynie w wypadku, gdy nieprzyjaciel musiał do ostatniej chwili domyślać się, gdzie leży miejsce przeznaczenia tych sił zmierzających w kierunku Morza Śródziemnego. Nie można było ukryć faktu ich istnienia, ani tego, że wyruszyły do akcji. Gdzie jednak leżał ich cel?
Właśnie, gdzie leżał ich cel? Hitler wiedział jedynie, że te ogromne siły były przeznaczone do jakiejś operacji. By ją uniemożliwić, rozkazał by „wilcze stada", liczące łącznie czterdzieści U-bootów, strzegły szlaków morskich między Gibraltarem a Dakarem. W tajemniczy sposób alianckie konwoje zmyliły jednak U-booty i weszły na Morze Śródziemne, a spośród wszystkich potencjalnych celów w tym akwenie - Malta, Sycylia, środkowe Włochy, południowa Francja - francuska Afryka północno-zachodnia była najmniej prawdopodobnym. W jaki sposób Hitler dał się aż tak zwieść? Alianci musieli wyciągnąć właściwe wnioski z kampanii pustynnych i katastrofy pod Dieppe, bowiem operacja „Torch" od samego początku została okryta szczelnym płaszczem tajemnicy i działaniami obliczonymi na zmylenie przeciwnika. LCS i powiązane z nim tajne służby, włącznie z XX-Committee rozpoczęły swoją kampanię dezinformacyjną od planu „Solo I", który sugerował, że celem zbierających się w Wielkiej Brytanii sił jest Norwegia lub inwazja Francji przez kanał La Manche, nazywana również planem „Overthrow". Gdy pogłoski te utraciły pozory wiarygodności, uruchomiono plan „Solo II", polegający na rozpowszechnianiu informacji, że konwoje alianckie, zbierające się na Atlantyku, mają udać się do Dakaru we francuskiej Afryce Zachodniej. Rzeczywisty cel konwojów był jednak ściśle strzeżoną tajemnicą, której
222
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
nikt nie ujawnił. Masterman pisał później: „Prawdziwym triumfem operacji «Torch» z naszego punktu widzenia nie był fakt, że udało nam się zrealizować z powodzeniem plany zmylenia czujności Niemców ale to, że nie wykryli oni ani nie odgadli prawdziwych planów. Innymi słowami, był to triumf zabezpieczenia". Mimo to, gdyby nie kilka czynników działających na korzyść aliantów, Niemcy bez trudu mogliby odgadnąć prawdę. Po pierwsze, Abwehra przechodziła w tym czasie gruntowną reorganizację. Canarisowi i jego służbie nie udało się zdobyć jakichkolwiek informacji wywiadowczych, które przeczyłyby fałszywkom podsuwanym przez LCS. Jodl stwierdził później, że „Canaris jeszcze raz nas zawiódł przez swój irracjonalizm i brak stabilności". Co więcej, niemiecki odpowiednik brytyjskiego Bletchley, służba o nazwie B-Dienst, także nie zdobyła żadnych danych kryptoanalitycznych, ujawniających tajemnice operacji „Torch". Przyczyna była dość prosta: Brytyjczycy, którzy byli w głównej mierze odpowiedzialni za wszystkie ruchy morskie związane z operacją „Torch", nałożyli na całą ekspedycję obowiązek zachowania bezprecedensowych i w pełni efektywnych przepisów zabezpieczających łączność radiową. Ostatnim z tych czynników była sama „Ultra", która w owym czasie osiągnęła pełną sprawność operacyjną. Dzięki „Ultrze" alianci zdawali sobie sprawę z tego, co wiedzieli Niemcy i skąd brali te informacje. A „Ultra" ujawniła, że Niemcy o operacji „Torch" nie wiedzieli dosłownie nic. A co „z elementem oszustwa, oryginalnym i złowrogim, który pozostawia nieprzyjaciela równie zaskoczonym jak pokonanym"? Czy w operacji „Torch" zastosowano taki wybieg? „Wilcze stada" patrolujące szlaki morskie, prowadzące do Morza Śródziemnego, nagle rzuciły się w pogoń za konwojem pustych okrętów, idącym do Anglii ze Sierra Leone. Najbardziej zdziwiony był dowodzący konwojem kontradmirał C.N. Reyne. U-booty wykryły jego konwój, oznaczony kryptonimem SL125, u wybrzeży Madery. Wywiązała się trwająca cały tydzień bitwa morska, w której trzynaście z jego jednostek poszło na dno. Jeden z historyków brytyjskiej marynarki wojennej napisał jednak później, że „...gdyby nieprzyjaciel nie został tam zaangażowany, mógłby wykryć ruchy konwojów wiozących wojska biorące udział w operacji «Torch» i statków zaopatrzeniowych i albo je zaatakować, albo odgadnąć cel i miejsce akcji, pozbawiając siły desantowe bardzo ważnego elementu zaskoczenia". Admirał Reyne stwierdził, że był to jedyny wypadek, gdy złożono mu gratulacje z okazji straty jednostek. Czym były losy konwoju SL125 - pomyślnym zbiegiem okoliczności czy gambitem strategicznym? Prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, aczkolwiek Admiralicja oświadczyła potem z niejakim trudem, że „...zły los, jaki przypadł w udziale temu konwojowi, przyniósł korzyści sprawie aliantów, w sposób całkiem nieoczekiwany..." Ponieważ Niemcy z zapałem oddawali się zatapianiu pustych okrętów, wielkie konwoje biorące udział w operacji „Torch" - na szlakach prowadzących do Morza Śródziemnego tłoczyło się ponad 1500 jednostek - dotarły do celu tracąc tylko jedną storpedowaną jednostkę, bez straty nawet jednego żołnierza. Operacja „Torch" była rzeczywiście triumfem, a połączenie zmyślnego zmylenia przeciwnika z efektywnym zabezpieczeniem posłużyło później za wzór przy planowaniu alianckiego desantu w Normandii. Fiihrer został co prawda pozbawiony dokładnych danych wywiadowczych o operacji „Torch", nie wszyscy jednak funkcjonariusze wywiadu niemieckiego byli równie
OPERACJA „BŁYSK"
223
nie doinformowani. Po wojnie odkryto, że kapitan Herbert Wichmann, szef rezydentury Canarisa w Hamburgu, skąd Abwehra prowadziła swoje główne operacje skierowane przeciwko Stanom Zjednoczonym i Wielkiej Brytanii, uzyskał aktualny i dokładny meldunek, w którym źródło „Al" wskazywało na francuską Afrykę Północną jako cel wyprawy. Wichmann bronił się twierdząc, że opatrzył raport klauzulą najwyższej pilności i tajności i natychmiast wysłał do OKW, gdzie musiał on trafić przynajmniej na biurko Keitla. Co jednak naprawdę stało się z raportem? Tego nie wiedział nikt. Canaris pozostał niewzruszony, jak zawsze, gdy rzucano mu wyzwanie. Niemieckie naczelne dowództwo powoli zaczęło uważać, że Canaris nie spełnia właściwie swoich obowiązków. O ile jednak OKW nie powzięło jeszcze podejrzeń, że działa on przeciwko Hitlerowi, to po stronie aliantów byli tacy, którzy w to uwierzyli. Najbardziej wyraźne dowody sympatii Canarisa do Londynu pojawiły się w czasie operacji „Torch", gdy Canaris przybył do Algeciras, hiszpańskiego miasteczka sąsiadującego z Gibraltarem, gdzie znajdowała się jedna z najważniejszych baz Abwehry. Rezydentura MI-6 w Gibraltarze dowiedziała się o jego obecności, szybko więc opracowano plan porwania Canarisa i wywiezienia go do Londynu. Plan został zatwierdzony przez gubernatora Gibraltaru, generała Mason-MacFarlane'a, byłego brytyjskiego attache wojskowego w Berlinie, autora odrzuconej przez Foreign Office propozycji zamachu na Hitlera w 1938 roku. Londyński dziennikarz łan Colvin, który jako pierwszy zaczął zastanawiać się nad lojalnością Canarisa, pisał później, że „Gibraltar otrzymał z Londynu depeszę odwołującą całą operację". Informator Colvina powiedział mu, że zawarta w depeszy wiadomość nie brzmiała: „Zostawcie naszego człowieka w spokoju", lecz: „(Canaris) jest o wiele cenniejszy tam, gdzie jest". Pomimo że operacja „Torch" zaskoczyła Hitlera w najmniej spodziewanym momencie, jego reakcja była szybka. Natychmiast wydał rozkaz, by przebywający w Rzymie marszałek polny Albert Kesselring wysłał najlepsze z aktualnie wolnych oddziałów niemieckich do Tunezji, gdzie miały zdobyć przyczółek. Kesselring wykonał rozkaz, a wśród wysłanych do Tunezji żołnierzy znalazł się młody pułkownik Sztabu Generalnego, hrabia von Stauffenberg. Siły te opóźniły o wiele miesięcy zwycięstwo aliantów w Afryce Północnej. Hitler jednak szybko przestał zajmować się wydarzeniami na afrykańskim teatrze wojennym. Jego uwagę przyciągał teraz Stalingrad, gdzie toczyła się tytaniczna bitwa o miasto. Luftwaffe zamieniła je w dymiące zgliszcza, w których niewielkie oddziałki żołnierzy wpadały na siebie znienacka i toczyły walkę wręcz wśród lasu okopconych kominów. Walczyli o każdą piędź ziemi, o każdy rnetr fabryk i biur, o kanały, o każdy dom. Bitwa trwała przez osiemdziesiąt dni i osiemdziesiąt nocy, a jeden z oficerów 24. dywizji pancernej tak ją opisywał: „Stalingrad przestał być miastem. Za dnia jest jedną ogromną chmurą płonącego, oślepiającego dymu... A gdy nadchodzi noc, jedna z tych gorących cholernych nocy, do Wołgi w skakują psy i rozpaczliwie płyną do drugiego brzegu... Zwierzęta uciekają z tego piekła; nie mogą go długo znieść najtwardsze kamienie; wytrzymują tutaj tylko ludzie". Dla Hitlera Stalingrad był czymś więcej, niż tylko miastem. Był jego obsesją. Podobnie jak Leningrad, to miasto było celem nie tylko wojskowym, ale i psychologicznym. Hitler był przekonany, że gdy te dwa bliźniacze miasta, o nazwach upamiętniających bohaterów rewolucji, wpadną w jego ręce, rządzący Rosją reżim polityczny załamie się. Opętany podobną obsesją Stalin za wszelką cenę starał się utrzymać Stalingrad. Dał temu wielkiemu, przemysłowemu miastu swoje własne imię. W ten spo-
224
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
sób bitwy o Leningrad i Stalingrad przeobraziły się w pojedynek pomiędzy dwoma dyktatorami. Bitwy, prowadzone jednocześnie w Afryce Północnej i na froncie rosyjskim, stały się Jena i Auerstadt Trzeciej Rzeszy. W miarę, jak stawało się jasne, że alianci zwyciężą, Trzecia Rzesza coraz bardziej pogrążała się w ponurym oczekiwaniu klęski. Był to nastrój korzystny dla przewrotu, a gdy na początku 1943 roku forsowana przez Hitlera strategia zaczęła się załamywać, Beck oświadczył Canarisowi, że dla „Schwarze Kapelle" nadchodzi godzina próby. Dopóki Fiihrer odnosi zwycięstwo za zwycięstwem, Sztab Generalny go nie obali, stwierdził. Generałowie i pułkownicy poprą spisek jedynie wtedy, gdy Fuhrer i jego armia zaczną przegrywać. Beck miał rację. Po każdej klęsce rosły szeregi „Schwarze Kapelle", która nagle przestała być tylko grupką siwowłosych moralistów, tęskniących za dawno minioną erą. Kwestie sumienia, Fahneneid, zamachu, usunięcia głowy państwa czy armii w okresie, gdy naród stał wobec śmiertelnego zagrożenia już nie niepokoiły spiskowców w takim stopniu, jak w przeszłości. Większość z nich zgadzała się, że jedyne, co mogło jeszcze uchronić Niemcy przed zniszczeniem - to wyeliminowanie Hitlera. „Schwarze Kapelle" nie składała się już tylko z kilku niezadowolonych wojskowych, z których każdy na własną rękę starał się uratować z czystek Gestapo i SD. Konspiratorzy, co prawda, nadal ryzykowali swoim życiem, teraz jednak posiadali centralne dowództwo, a macki spisku sięgały wszystkich ważniejszych dowództw od Paryża do Smoleńska. Fakt, że przygotowali plan zamachu na życie Hitlera - operację „Błysk", miał równie doniosłe znaczenie jak związany z nim plan przechwycenia władzy w razie powodzenia zamachu. Pozostało jedynie zdecydować, gdzie i kiedy przeprowadzony zostanie atak na Hitlera. Pytanie a co, gdyby przestało odgrywać jakąkolwiek rolę. Instrument, który spiskowcy chcieli wykorzystać do przechwycenia władzy po zamachu na Hitlera nazwano „Fali Valkyrie". Późną wiosną 1942 roku Canaris oświadczył Hitlerowi, że w Niemczech przebywa około 4 milionów zagranicznych robotników, oraz że do roku 1944 liczba ta wzrośnie do 8 milionów. Zwrócił uwagę Hitlera na niebezpieczeństwo, jakie mogła stanowić dla Rzeszy tak wielka liczba zagranicznych robotników i doradził mu opracowanie planu reakcji na ich ewentualną rewoltę. Hitler wyraził zgodę i wydał głównodowodzącemu armii krajowej, generałowi Friedrichowi Frommowi polecenie opracowania planu „Valkyrie". Opracowanie konkretnego planu powierzono szefowi sztabu, generałowi Friedrichowi Olbrichtowi. 13 października 1942 roku plan został ukończony i udostępniony dowódcom okręgów wojskowych jako najwyższej rangi tajemnica państwowa. Olbricht, który był człowiekiem ostrożnym, przebiegłym, dokładnym i spolegliwym, był także jednym z najbardziej zdeterminowanych członków „Schwarze Kapelle". Opracowując plan „Valkyrie" natychmiast zorientował się, że odpowiednio napisany schemat operacji mógł za jednym zamachem posłużyć spiskowcom do przechwycenia władzy i neutralizacji partii nazistowskiej, SS i SD. Plan przewidywał ewentualność zamieszek wywołanych przez ludność obcego pochodzenia w czasie pobytu Fuhrera w jakiejś odległej kwaterze. Ponieważ w takiej sytuacji Hitler nie byłby w stanie osobiście przejąć kontroli nad sytuacją, plan przewidywał przekazanie władzy wykonawczej wojsku, a konkretnie generałowi Frommo-
OPERACJA „BŁYSK"
225
wi - oficerowi, którego polityczna lojalność wobec Hitlera była, jak później wykazały okoliczności, co najmniej wątpliwa. Fromm był uważany przez konspiratorów, a szczególnie przez swojego szefa sztabu, za człowieka prawego i uczciwego, który poparłby spisek w razie śmierci Hitlera. Co więcej, był leniwy i bez przerwy jeździł na polowania, upoważniając Olbrichta do podpisywania w jego imieniu dokumentów i rozkazów najwyższej rangi. Uzbrojony w takie pełnomocnictwa, Olbricht wzbogacił w imieniu Fromma plan „Valkyrie" w takie klauzule i załączniki, które nie miały nic wspólnego z tłumieniem zamieszek wewnętrznych, natomiast świetnie nadawały się do przechwycenia władzy i neutralizacji bazy partyjnej, na której opierała się władza Hitlera, nie tylko w Berlinie i innych większych miastach, ale w całej Rzeszy. Wystarczyło, by Olbricht ogłosił kod planu „Valkyrie", by wszystkie oddziały wojska w całej Rzeszy natychmiast stanęły gotowe do „ochrony" biur i funkcjonariuszy partii i rządu, urzędów pocztowych i telegraficznych, redakcji prasowych i radiowych, sieci kolejowych i transportu publicznego. Olbricht posiadał władzę ogłaszania stanu wojennego i godziny policyjnej, zawieszenia wszelkich prywatnych podróży, unieruchomienia służb pocztowych i telekomunikacyjnych, wprowadzenia sądów wojennych i natychmiastowych egzekucji bez prawa apelacji. Plan „Valkyrie" dawał armii całkowitą władzę nad wszystkimi pozostałymi rodzajami sił zbrojnych, z SS włącznie, przewidywał też umieszczenie we wszystkich głównych ośrodkach miejskich oficerów łącznikowych, których obowiązkiem byłoby sprawdzenie, że rozkazy „Valkyrie" są realizowane niezwłocznie i bez zbędnych pytań. Mówiąc w skrócie, plan „Valkyrie" zapewniał „Schwarze Kapelle" możliwość kontroli każdego aspektu życia w Niemczech oraz - co było istotne - również oddziały wojska które realizowałyby tę kontrolę. Jedną z konsekwencji planu Olbrichta było sformowanie jednostek bojowych „Valkyrie" o rozmiarach pułku, rozmieszczonych we wszystkich kluczowych punktach Niemiec. Ludzie ci zostali tak uzbrojeni, przeszkoleni i rozlokowani, by byli w stanie stawić czoła każdemu, z SS włącznie. Tym razem „Schwarze Kapelle" była lepiej niż kiedykolwiek przygotowana do planowanego zamachu. Konspiratorzy byli przekonani, że udało im się nawiązać z aliantami kanały łączności, które mogli wykorzystać do wynegocjowania warunków zakończenia działań wojennych. Wierzyli też, że udało im się zdobyć sympatię i współpracę człowieka, który był ulubieńcem Hitlera, a dla wszystkich Niemców bohaterem. Człowiekiem tym był marszałek polny, Giinther von Kluge. Dowódca grupy armii „Mitte", Kluge, nie darzył Hitlera specjalną sympatią, nie był też zaślepiony obawą przed Fahneneid, przynajmniej nie w takim stopniu, jak większość pozostałych marszałków Rzeszy. Był całkowicie oddany Niemcom i sobie samemu, a gdy któryś z obiektów jego oddania był zagrożony, gotów był posunąć się nawet do zdrady. Kluge był nie tylko odważnym żołnierzem i zdolnym generałem, podejmującym właściwe i szybkie decyzje; był także wyznawcą pruskiej etyki żołnierskiej, którą mu wpojono, gdy był jeszcze kadetem. „Panowie - mawiał jego wykładowca - macie przed sobą najwyższy cel. Nauczymy was, jak ten cel osiągnąć. Jesteście tutaj, by nauczyć się tego, co nadaje życiu człowieka prawdziwe znaczenie. Jesteście tutaj by nauczyć się, jak umierać!". Kluge był całkowicie opętany tą heroiczną doktryną. Miał w zwyczaju kierować ruchami swoich dywizji pancernych z lecącego
226
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
na niskiej wysokości nad polem bitwy Fieselera Storcha. Podobno wpadał w ekstazę na widok potężnych dział i czołgów, majestatycznie posuwających się po rosyjskim stepie. Kluge urodził się w 1882 roku w Poznaniu, w rodzinie jednego z kanonierów kaisera. W czasie kampanii rosyjskiej właśnie przekroczył sześćdziesiątkę i miał za sobą udział we wszystkich poważniejszych kampaniach tej wojny. W 1939 roku dowodził armią, która okupowała czeskie Sudety, a później brała udział najpierw w zniszczeniu polskiej armii, a potem w zdobyciu Warszawy*. W1940 roku dowodzone przez niego wojska zmusiły armię belgijską do kapitulacji, otoczyły brytyjskie siły ekspedycyjne pod Dunkierką, przełamały zorganizowany opór armii francuskiej pod Rouen, zdobyły półwysep Cherbourg i Bretanię i doszły na południe aż do Zatoki Biskajskiej. W Rosji jego 4. armia brała w niewolę korpus za korpusem Armii Czerwonej, a czołgi dotarły aż do Moskwy, biorąc po drodze do niewoli całą grupę armii, liczącą 600 000 ludzi pod Briańskiem**. To właśnie oddziały Klugego dotarły w grudniu 1941 roku do ostatniej stacji moskiewskiego metra i zostały następnie odrzucone przez rosyjską kontrofensywę. Dzięki tym osiągnięciom, Kluge cieszył się ogromnym szacunkiem Hitlera. Za każdym razem, gdy Hitler telefonował do niego, by przedstawić kolejną koncepcję taktyczną, Kluge po prostu odpowiadał: „Ależ mój drogi Fuhrerze, to co pan proponuje jest po prostu niepraktyczne; funkcjonuje pan w świecie fantazji (Wol-
kenkuckucksheim)".
Kluge miał jeden słaby punkt: ambiwalentny stosunek do polityki. Nie był generałem nazistowskim, był człowiekiem Kaisera, i o ile nie zrobił nic, by przeszkodzić Hitlerowi i nazistom, gdy przechwytywali władzę, nigdy nie pogodził się z nowym systemem. Uznał reżim za prawnie ukonstytuowany rząd Niemiec i złożył przysięgę Fahneneid wobec szefa tego rządu, ale kiedy szef Sztabu, generał Henning von Tresckow - człowiek, wobec którego marszałek polny żywił głęboki szacunek - zakwestionował zasadność składania tej przysięgi, Kluge obracając w palcach swój Krzyż Żelazny stwierdził: „Jestem żołnierzem, a nie politykiem". Ze względu na ten brak poglądów politycznych, lojalność marszałka stała się celem zabiegów zarówno Hitlera, jak „Schwarze Kapelle". Ze względu na jego przymioty Beck wierzył, że to właśnie Kluge stanie się najpotężniejszym sojusznikiem „Schwarze Kapelle" w chwili, gdy kraj stanął w obliczu katastrofy. Hitler był przekonany, że buławy, medale i nagrody pieniężne wystarczą, by kupić wierność najwyższych dowódców. Na sześćdziesiąte urodziny przyznał marszałkowi ze swych własnych funduszy nagrodę w wysokości 250 000 marek oraz premię roczną w wysokości 60 000 marek - niezgorsza fortuna dla oficera o ograniczonych źródłach dochodu. Kluge zakupił majątek w Rathenow i wbrew zasadom wpajanym członkom korpusu oficerskiego, które podkreślały konieczność zachowania niezależności od władzy cywilnej, przyjął dar Hitlera. Przyjął także zezwolenie na budowę i zakup materiałów budowlanych w okresie, gdy każda cegła była potrzebna do naprawy szkód po bombardowaniach. Postępując w taki sposób, Kluge nieodwołalnie odizolował się od pozostałych członków swojej „oficjalnej rodziny", oddając niejako swoją osobę do dyspozycji Tresckowa, jednego z najbardziej aktywnych przedstawicieli młodego pokolenia członków „Schwarze Kapelle". * 4. armia gen. Kluge nie brata udziału w walkach o Warszawę (przyp. T.R.). * Tyle miała wziąć cała grupa armii „Mitte", a nie armia Klugego (przyp. T.R.).
OPERACJA „BŁYSK"
227
Tresckow miał wtedy zaledwie czterdzieści jeden lat. Urodził się w Wartenburgu, w majątku położonym na zboczach gór Harzu. Wstąpił do 1. pruskiej Gwardii Piechoty, a w 1932 roku rozpoczął studia na Akademii Wojskowej, gdzie uznano go za „człowieka zdecydowanie ponadprzeciętnego". Urodzony grand seigneur, Tresckow postrzegał Hitlera jako amatora w dziedzinie wojskowości, którego iluzje i upór groziły, że armia niemiecka zagrzebie się na zawsze w rosyjskich stepach. Tresckow szedł na wojnę z zamiarem usunięcia Hitlera przy pierwszej nadarzającej się okazji. Szybko też otoczył się innymi konspiratorami, takimi jak major Fabian von Schlabrendorff, energiczny i zdeterminowany młody oficer, który już od dawna służył Canarisowi. Obydwaj już od wielu miesięcy omawiali plany pochwycenia Hitlera na rosyjskim froncie, postawienia go przed sądem i stracenia. Nigdy jednak nie udało im się zrealizować tych planów ze względu na nadzwyczajne środki bezpieczeństwa, które Hitler podejmował, by ochronić życie. Zamach na życie Hitlera miał szansę jedynie w przypadku przystąpienia do spisku kogoś z jego bezpośredniego otoczenia. Tym człowiekiem był Kluge. Latem 1942 roku zarówno Tresckow, jak Schlabrendorff służyli w sztabie Klugego w jego kwaterze w lesie pod Smoleńskiem. Wtedy też zaczęli naciskać na marszałka polnego, by przystąpił do spisku na życie Hitlera. Tresckow wykorzystał fakt przyjęcia prezentu od Hitlera, jako narzędzie szantażu, by zmusić go do wysłuchania KarlaFriedricha Gordelera, byłego nadburmistrza Lipska i potencjalnego kanclerza w przyszłym rządzie regencyjnym Becka. W październiku 1942 roku ten kościsty ekonomista w zaawansowanym wieku, przedstawiający się jako pastor „Pfaff", wynurzył się z mrocznego lasu, przebrany za wędrownego kaznodzieję, który przyszedł, by głosić ewangelię pośród Feldgrau. W rzeczywistości przybył, by głosić ewangelię rewolucji, a jego kilkugodzinna rozmowa z Klugem była niezmiernie interesująca. Górdeler oświadczył marszałkowi polnemu, że w kwietniu 1942 roku odbył podróż do Sztokholmu (na zlecenie Canarisa i Ostera), by wyjaśnić cele „Schwarze Kapelle" Jacobowi i Marcusowi Wallenbergom - szwedzkim międzynarodowym bankierom, którzy często podróżowali w sprawach służbowych do Niemiec i Anglii. Znali osobiście zarówno Menziesa, jak i Churchilla. Górdeler spotkał się z Marcusem Wallenbergiem w tajemnicy w starym, pełnym przeciągów domu przy Styrmansgatan, w miejscu specjalnie wybranym przez Gordelera, by łatwiej mu było zgubić obstawę. Górdeler opowiedział Wallenbergowi o opracowanym przez „Schwarze Kapelle" planie zamachu na Hitlera i zapytał, jakie warunki zawieszenia broni będą skłonni przyjąć Amerykanie i Brytyjczycy, jeżeli zamach się powiedzie. Wallenberg, który właśnie wrócił z Londynu, gdzie rozmawiał z Churchillem, nie był nastawiony zbyt optymistycznie. Oświadczył, że zgodnie ze stanem jego wiedzy ani Amerykanie, ani Brytyjczycy nie są skłonni do składania na wyrost jakichkolwiek obietnic, które mogłyby potem krępować ich politykę wobec Niemiec. Gdyby spiskowcom udało się uwolnić ich naród od nazistów, to dobrze. Muszą jednak najpierw działać, a później dopiero starać się o uzgodnienie warunków. Wallenberg był jednak życzliwy i chętny do pomocy, zapewnił też Gordelera, że gdy pozbędą się już Hitlera, on sam niezwłocznie skontaktuje się z Churchillem. Na tym zapewnieniu spotkanie zakończyło się i Górdeler poleciał z powrotem do Berlina, by zdać relację Osterowi. Górdeler ujawnił te wszystkie informacje Klugemu w czasie spaceru po lesie otaczającym kwaterę marszałka polnego w Smoleńsku. Czy Kluge zechciałby udzielić
228
KORZENIE KONSPIRACJI, 1934-1943
swego autorytetu spiskowcom? Kluge wahał się. Od czasu, gdy jego armie omal nie załamały się pod Moskwą pamiętnej zimy 1941^12 roku uważał, że strategia Hitlera nieuchronnie prowadzi Rzeszę ku zagładzie. Marszałek polny nie lubił jednak działać wprost. O ile rozumiał konieczność zakończenia wojny, to jednak dopóki żył Hitler miał związane ręce. Gdyby jednak ktoś pociągnął za spust, a Beck rzuci hasło, Kluge zacznie działać. Było to porozumienie o doniosłym znaczeniu, bowiem „Schwarze Kapelle" pozyskała, lub sądziła, że pozyskała w osobie marszałka Klugego nie tylko znaczącego sojusznika, ale także ważny punkt władzy na froncie rosyjskim. Teraz wystarczyło czekać na dogodny moment do usunięcia Fiihrera. Moment ten nadszedł wreszcie 2 lutego 1943 roku, w dniu klęski Wehrmachtu pod Stalingradem. Von Paulus, którego Hitler mianował marszałkiem polnym, poddał się Armii Czerwonej wraz ze swoimi 24 generałami, dwoma tysiącami oficerów i 90 tysiącami ubranych w łachmany żołnierzy. Zakończyła się ogromna bitwa, która kosztowała Niemcy 175 tysięcy zabitych i rannych, za którą odpowiedzialność spadała tylko i wyłącznie na barki Hitlera. Ten zareagował w możliwy do przewidzenia sposób - obarczając von Paulusa winą za klęskę i oświadczył, że sam chętniej by popełnił samobójstwo, niż dał się wziąć wrogowi żywcem do niewoli. Katastrofa spowodowała kolejny kryzys wśród dowództwa, a Beck, zdając sobie sprawę z panującego wśród generałów gniewu, zapalił lont pod operacją „Błysk" - lont, który kończył się aż w kwaterze Klugego pod Smoleńskiem. Działając za namową Tresckowa i Schlabrendorffa, Kluge zaprosił Hitlera by odwiedził jego kwaterę. Ku zdumieniu wszystkich zainteresowanych, Hitler przyjął zaproszenie. Długo oczekiwana przez spiskowców okazja wreszcie nadeszła, a Canaris i Oster natychmiast przylecieli do Smoleńska pod pozorem podróży służbowej, by poczynić ostatnie przygotowania do operacji. Plan był dość prosty. W osobistym samolocie Hitlera planowano podłożyć ładunek wybuchowy nastawiony na eksplozję w czasie podróży powrotnej ze Smoleńska. Osterowi udało się zdobyć pewną ilość brytyjskiego plastiku i kilka zapalników, zdobytych przez Abwehrę w koszarach SOE Satory w Paryżu. Bombę zbudowali Tresckow ze Schlabrendorffem. Paczki ze środkiem wybuchowym opakowali papierem w taki sposób, by przypominały dwie butelki „Cointreau" - jedynego likieru sprzedawanego w kanciastych butelkach. Tymczasem w Berlinie trwały przygotowania do przejęcia władzy. Po otrzymaniu sygnału „Błysk" ze sztabu Klugego, Olbricht miał niezwłocznie wydać rozkaz rozpoczęcia operacji „Valkyrie", a przebywający w stolicach państw neutralnych agenci Abwehry przygotowywali się do rozmów pokojowych z aliantami. W południe 13 marca 1943 roku transportowy Focke-Wulf 200 Fiihrera wyłonił się z chmur nad Smoleńskiem. Towarzyszyła mu eskorta myśliwców Me-109. Gdy samolot wylądował na lotnisku polowym, wysiadł z niego Hitler w towarzystwie blisko trzydziestu sztabowców, lekarza oraz osobistego kucharza, który wiózł dla Fiihrera specjalną żywność. Kluge i Tresckow powitali wodza. Oddali sobie rzymskie honory i pojechali do kwatery Klugego, by omówić sytuację na froncie rosyjskim. Później Kluge zaprosił Fiihrera na obiad. Schlabrendorff tak wspominał tę scenę: Hitler, jak zwykle otrzymał specjalny posiłek, przygotowany przez kucharza, którego przywiózł ze sobą. Smak i wygląd jedzenia najpierw sprawdzał jego lekarz. Przyglądanie się
OPERACJA „BŁYSK"
229
jedzącemu Hitlerowi było przeżyciem bardzo nieprzyjemnym, jedzenie - głównie mieszane jarzyny - zbierał z talerza prawą ręką. Nie podnosił jednak ręki do ust, lecz pochylał się z otwartymi ustami nad talerzem. Od czasu do czasu popijał różne napoje bezalkoholowe, przygotowane w jego kwaterze. Na jego rozkaz nie wolno było palić po jedzeniu.
Podczas obiadu Tresckow podszedł do jednego z członków orszaku Hitlera, pułkownika Brandta, i zapytał, czy byłby tak dobry i zabrał do Berlina niewielką paczkę zawierającą dwie butelki likieru dla generała Helmuta Stieffa. Brandt zgodził się natychmiast. Po powierzeniu bomby Brandtowi, Schlabrendorff podszedł do telefonu i zamówił błyskawiczną rozmowę z kapitanem Ludwigiem Gehre z centrali Abwehry w Berlinie. W czasie rozmowy Schlabrendorff napomknął, że Ftihrer wydaje się świetnie bawić podczas wizyty oraz wyraził zadowolenie z dostarczonych mu moreli. Te ostatnie słowa były zakodowanym sygnałem. Gehre udał się natychmiast do biura Ostera, a Oster zadzwonił do Olbrichta, który z kolei wydał pierwsze rozkazy operacji „Valkyrie". W ciągu następnych trzydziestu minut rozkazy te zostały przekazane wszystkim dowódcom, stawiając sztaby wszystkich okręgów wojskowych - jak Niemcy długie i szerokie - w pogotowiu. Tymczasem w Smoleńsku skończył się obiad i po godzinnej rozmowie z marszałkiem Kluge Fiihrer zaczął szykować się do powrotu do Reszla. Gdy wchodził na pokład samolotu, Schlabrendorff włączył znajdujący się w bombie mechanizm, nastawiając zapalnik tak, by bomba wybuchła za trzydzieści minut, gdy FW-200 będzie lecieć na wysokości dwóch i pół kilometra nad Mińskiem. Schlabrendorff przekazał paczkę Brandtowi, który umieścił ją w komorze bagażowej, znajdującej się w ogonie samolotu. Hitler pomachał jeszcze na pożegnanie ręką i samolot potoczył się po pasie startowym, by za chwilę wraz z eskortą myśliwców wzbić się w niebo. Schlabrendorff wrócił do kwatery, by zadzwonić do Gehrego z wiadomością, że samolot Hitlera znajduje się w drodze do Reszla. Trzy godziny później, do kwatery marszałka Klugego przyszedł teleks z informacją, że Hitler bezpiecznie wylądował w miejscu docelowym. Zdumiony Schlabrendorff pośpieszył tam, by odzyskać paczkę zanim ktoś ją otworzy i odkryje jej zawartość. Do kwatery wracał pociągiem. W swoim przedziale sypialnym rozpakował pakunek i odkrył, co się stało. Zapalnik zadziałał i kwas zaczął ściekać na drut detonatora, zanim jednak drut całkowicie skorodował, kwas zamarzł. Dopiero po latach pilot Hitlera wyjaśnił, że w drodze powrotnej natrafił na chmury i turbulencje, aby więc oszczędzić Ftihrerowi dodatkowych wrażeń, wprowadził samolot na większą wysokość. Spowodowało to gwałtowny spadek temperatury w komorze bagażowej, gdzie Brandt umieścił paczkę, i w efekcie - zamarznięcie kwasu. Awaria zapalnika i niepowodzenie operacji „Błysk" i „Valkyrie" była ogromnym ciosem dla „Schwarze Kapelle", a szczególnie dla Canarisa, który zrozumiał, że z każdym kolejnym niepowodzeniem spiskowcy tracą wiarygodność w oczach aliantów. Największym wrogiem Canarisa i spiskowców był czas. Czas nie czekał, a po nieudanej operacji „Błysk" nie dał im szansy opracowania następnego planu. Najwyżsi dowódcy Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych spotkali się w Casablance, by omówić swoje własne plany. Nie brali pod uwagę możliwości politycznego porozumienia kończącego wojnę. Możliwości zakończenia wojny, które omawiali, przewidywały tylko całkowite zniszczenie lub pełną kapitulację Trzeciej Rzeszy.
CZĘŚĆ III
Wielka strategia i mała taktyka 1943 „Przykrywka" osiągnęła szczyty wyrafinowania, w miarę jak nabieraliśmy doświadczenia i przebiegłości. Winston Churchill
Casablanca Ważny akt wojny pomiędzy Wielkim Sojuszem a Trzecią Rzeszą rozpoczął się 13 stycznia 1943 roku. Prezydent Roosevelt i premier Churchill w towarzystwie swoich sztabów spotkali się w Casablance, by wspólnie zaplanować operacje na następny rok. Konferencja odbywała się w hotelu „Anfa", z którego rozpościerał się widok na lśniące błękitem wody Atlantyku. Wydawało się, że sytuacja powoli zaczyna sprzyjać aliantom. 6. armia Hitlera właśnie przechodziła przez „rosyjską maszynkę do mięsa" pod Stalingradem, a jego włoscy, rumuńscy i węgierscy sojusznicy na każdym kroku okazywali się zawodni. Marszałek polny Rommel wycofywał się do Tunezji - by przyłączyć się do armii generała Jiirgena von Arnima - a jego kampania stanęła w martwym punkcie. W miarę jednak, jak 8. armia Montgomery'ego zbliżała się ze wschodu, mało kto wątpił jeszcze, że gdy tylko nadejdzie wiosna, wojska Osi zostaną wyparte z Afryki. Tymczasem w Anglii lotnictwo stało się prawdziwą potęgą i rozpoczęło zmasowane uderzenia bombowe przeciwko niemieckim miastom i obiektom przemysłowym. Na morzu jednak aliantom nie wiodło się. Połączona ofensywa sił morskich państw Osi w 1942 roku pozbawiła aliantów 1665 jednostek o łącznym tonażu 7,8 miliona ton. Niemal wszystkie te statki i okręty zostały zatopione na szlakach morskich północnego Atlantyku. Powstrzymano co prawda Hitlera na lądzie, ale losy bitwy o panowanie nad oceanami nie zostały rozstrzygnięte. Celem konferencji w Casablance było przyjęcie wspólnej strategii pokonania Niemiec i Japonii. Brytyjczycy i Amerykanie wciąż nie potrafili osiągnąć porozumienia co do miejsca i terminu uderzenia przez kanał La Manche. Chociaż krwawa łaźnia pod Dieppe wstrząsnęła wieloma sumieniami, generał Marshall przybył jednak na konferencję z przekonaniem, że tym razem zdoła wymusić inwazję na północnozachodnią Francję jeszcze w 1943 roku. Równie zdeterminowany był generał Brooke - za wszelką cenę chciał zapobiec awanturniczej wyprawie przez Kanał, do chwili, gdy wszystkie jego warunki zostaną spełnione. Dla zapewnienia odpowiedniego wsparcia dla swoich argumentów przeciwko wojnie we Francji jeszcze w tym roku, Brooke dostał do dyspozycji frachtowiec liniowy „Bulolo", jako bazę łączności dla Łącznych Operacji i zapełnił go najważniejszymi członkami sztabu wojennego Churchilla. Podczas gdy Marshall i jego zespół przywieźli ze sobą tylko podstawowe dokumenty dla poparcia swoich propozycji, Brooke był przygotowany na każdą ewentualność. Jego „Bulolo", który przywiózł wszystkie dotychczasowe raporty „Ultry", stał w porcie pod silną eskortą, a sama już jego obecność robiła na Amery-
234
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
kanach wrażenie. Generał Albert C. Wedemeyer, szef Grupy ds. Strategii i Polityki ze sztabu Marshalla, tak opisywał później to spotkanie: Spadli na nas niczym szarańcza, z tłumem planistów i innych asystentów wszelkiego autoramentu, wyposażonych w plany, by upewnić się, że nie tylko osiągną swój cel, ale zrobią to dosłownie w biegu i w sposób zapewniający dalsze przewodzenie w strategicznym kierowaniu losami tej wojny... Gdybym był Brytyjczykiem, byłbym z tego niezwykle dumny. Jestem jednak Amerykaninem i miałem nadzieję, że będziemy bardziej elokwentni i lepiej zorganizowani, by lepiej sobie radzić z tymi supernegocjatorami. Od razu było wiadomo, że mamy do czynienia z ludźmi, mającymi za sobą doświadczenie w pracy komisji i racjonalizacji punktu widzenia. Praktycznie przez cały czas zmuszali nas do defensywy.
Przy stole konferencyjnym Brytyjczycy korzystali z jeszcze jednej przewagi. Ralph Ingersoll, oficer wywiadu towarzyszący delegacji amerykańskiej, pisał później: „W sprawach dotyczących Teatru Europejskiego, Brytyjczycy posiadali stuprocentowy, hermetycznie szczelny monopol na dane wywiadowcze o nieprzyjacielu... To oni byli jedynym i niekwestionowanym autorytetem, ponieważ, po pierwsze, my nie posiadaliśmy na kontynencie żadnej służby, którą można by nazwać wywiadem, a po drugie - ponieważ Brytyjczycy takową posiadali, i to doskonałą". „Ultra" była sercem brytyjskiego systemu wywiadowczego, a Ingersoll twierdził później, że Brytyjczycy albo wiele przed Amerykanami ukrywali, albo ujawniali jedynie te dane wywiadowcze, które przemawiały za ich argumentacją strategiczną. Brooke przedstawił swoje propozycje 16 stycznia 1943 roku. Zrobił to w sposób zajmujący i pod każdym względem mistrzowski. W krótkich, urywanych zdaniach, które tak irytowały Marshalla, mówił o konieczności wyeliminowania U-bootów, by umożliwić aliantom rozbudowę sił inwazyjnych w Anglii. Następnie omówił ofensywne operacje na Morzu Śródziemnym, których celem było zmuszenie Hitlera do obsadzenia frontu południowego i południowo-wschodniego kosztem osłabienia francuskich garnizonów. Jego argumentacja była rozbudowana, szczegółowa, a w świetle wiedzy zawartej w aktach przechowywanych na pokładzie „Bulolo", także nie do odrzucenia. Marshall musiał ustąpić, pomimo że dla niego Morze Śródziemne stanowiło „coś w rodzaju czarnej dziury, do której wchodzi się na własną zgubę". Zgodził się udzielić wsparcia operacjom skierowanym przeciwko Europie południowej, ostrzegł jednak Brooke'a, że jest przeciwny „równie zdecydowanie, jak przedtem, nie kończącym się operacjom na Morzu Śródziemnym". Wyraźnie też oświadczył, że amerykańscy szefowie sztabu zgodzą się na dalsze wsparcie dla operacji na Morzu Śródziemnym jedynie wtedy, gdy będą to „działania niezbędne, dyktowane aktualnymi okolicznościami". Przyjęte po konferencji wnioski dokładnie odzwierciedlały argumentację Brooke'a: 1. W pierwszej kolejności wyeliminować U-booty, które stanowią największe zagrożenie dla zaopatrzenia mocarstw zachodnich. 2. Po zniszczeniu sił Osi w Afryce zaatakować Sycylię. 3. Stworzyć przyczółki sił alianckich na Morzu Śródziemnym, które osłabią Oś na Bałkanach, wyeliminować Włochy z wojny i wprowadzić do wojny Turcję po stronie aliantów z jej czterdziestoma czterema dywizjami. 4. Rozpocząć możliwie największe nasilenie nalotów bombowych na miasta niemieckie.
CASABLANCA
235
5. Zebrać możliwie największe siły amerykańskie w Anglii w celu przeprowadzenia na dużą skalę inwazji Europy zachodniej późną wiosną 1944 roku. 6. Kontynuować i rozszerzać wojnę polityczną, dywersję, wojnę gospodarczą, dezinformację w celu osłabienia woli walki i możliwości Niemiec oraz wiązanie ich sił wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Mówi się, że wielka strategia i mała taktyka idą w parze. Na podstawie ostatniego z tych wniosków opracowano całą serię operacji, które nie miały sobie równych w długiej, mrocznej historii dywersji. Konferencja w Casablance zakończyła się. Zanim jednak mężowie stanu i najwyżsi dowódcy powrócili do swoich biur, Roosevelt i Churchill zwołali konferencję prasową a Roosevelt wygłosił oświadczenie, które odbiło się szerokim echem po całym świecie. Ogłosił, że zarówno on, jak premier Wielkiej Brytanii są zdecydowani za wszelką cenę zmusić Niemcy, Japonię i Włochy do bezwarunkowej kapitulacji. Churchill był całkowicie zaskoczony. Później tak tłumaczył to Robertowi E. Sherwood'owi:
Słowa „bezwarunkowa kapitulacja" usłyszałem po raz pierwszy z ust prezydenta w czasie konferencji. Należy pamiętać, że w owym momencie nikt nie miał prawa ogłaszać, że zwycięstwo jest pewne. Pachniało to prowokacją. Sam nie użyłbym tych słów, ale natychmiast stanąłem u boku prezydenta i często broniłem tej decyzji.
Sam Roosevelt później stwierdził, że nie miał czasu przygotować się do konferencji prasowej, i wtedy przypomniał sobie, że Granta nazywano „Dobrą, starą kapitulacją bezwarunkową". „Wypowiedziałem te słowa, zanim zorientowałem się, co robię", tłumaczył się Roosevelt. Raz wypowiedziana i obroniona proklamacja spowodowała ogólną konsternację. Wielu alianckich generałów protestowało, że nie daje ona Niemcom innej szansy niż walka. Eisenhower podobno oświadczył: „Jeżeli masz dwa wyjścia do wyboru - jednym jest wejście na szafot, a drugim szarża na dwadzieścia bagnetów, to każdy raczej zaatakuje dwadzieścia bagnetów". Marszałek Królewskich Sił Powietrznych, sir John Slessor zgodził się, że efekty tej deklaracji „były... niefortunne", a Menzies ostrzegł premiera, że jeżeli warunki kapitulacji nie zostaną złagodzone, armia niemiecka zacznie walczyć z „desperacką odwagą zapędzonych do kąta szczurów". Istniały jeszcze inne powody, dla których Menzies nie zgadzał się z proklamacją. Eliminowała ona możliwość zakończenia wojny na drodze negocjacji politycznych. Bez żadnej nadziei na warunki inne niż bezwarunkowa kapitulacja, konspiratorzy ze „Schwarze Kapelle" nie mieli żadnych powodów, by nadal utrzymywać tajne kontakty z agentami alianckimi, tak przydatne do zdobywania niemieckich tajemnic i podrzucania najwyższemu dowództwu armii niemieckiej fałszywych informacji. A gdyby alianci odrzucili możliwość politycznych negocjacji pokojowych, czy członkowie „Schwarze Kapelle" mieliby jakiekolwiek powody, by zabijać Hitlera i obalać władzę partii nazistowskiej? Podejmując subtelną próbę obejścia polityki bezwarunkowej kapitulacji i utrzymania kanałów łączności z konspiratorami, Menzies zaprosił Duśko Popova, jugosłowiańskiego podwójnego agenta, któremu XX-Committee nadał kryptonim „Tricycle", by spędził z nim weekend w jego wiejskiej rezydencji. W rzeczywistości, ze względu na swoje cenne kontakty z Abwehrą, „Tricycle" służył dwom mo-
236
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
codawcom - XX-Committee i MI-6. W czasie wcześniejszego spotkania z Menziesem, Popov otrzymał zadanie, by dowiedzieć się wszystkiego o ludziach, którzy stanowili jądro antyhitlerowskiej konspiracji w niemieckich służbach wywiadowczych - Canarisie, Osterze i Dohnanyfm. Popov przyjął zaproszenie Menziesa. Później napisał, że w czasie ich spotkania Menzies wygłosił następujące oświadczenie: Wiele się teraz mówi - prawdopodobnie pan też o tym słyszał - o bezwarunkowej kapitulacji. Osobiście nie podoba mi się ta koncepcja. To sformułowanie. Ono nic nie znaczy... Ale taka jest oficjalna polityka aliancka i nie mogę nic zrobić, by ją zmienić. Jest jednak coś jeszcze, co jak sądzę, możemy zrobić. Będzie dobrze, jeżeli pewne osoby w odpowiednich miejscach w Niemczech dowiedzą się, jak właściwie należy to zdanie rozumieć... Należy zapewnić właściwie myślących Niemców - a oni, jak sądzę, zrozumieją to - że nie chcemy zetrzeć Niemiec z mapy. Byłoby to sprzeczne z ideałami wolności, za którą walczymy.
Menzies, który mógł działać tylko i wyłącznie na podstawie upoważnienia Churchilla i z jego wiedzą, ujawnił następnie, że wyznaczy jednego z agentów, aby działał w charakterze skrzynki pocztowej i doradcy. Agent ten miał być „bardzo pomocny wszystkim osobom, pragnącym wyeliminować Hitlera i przystąpić do rozmów pokojowych". Popov pisał później: Menzies nie był już tak optymistycznie nastawiony, jak kiedyś, do zawarcia pokoju przez obejście Hitlera. Miałem wrażenie, że uważałby taki proces pokojowy za możliwy, szczególnie teraz, gdy losy wojny toczyły się niekorzystnie dla Niemiec, gdyby nie motyw „bezwarunkowej kapitulacji"... Nadal jednak pomysł zakończenia wojny o kilka lat wcześniej był zbyt atrakcyjny, by mógł go odrzucić, nawet jeżeli szansę na sukces były znikome.
Tymczasem w Berlinie, po oświadczeniu o bezwarunkowej kapitulacji, Canaris zwrócił się do jednego ze swoich zastępców i totumfackich, generała Erwina Lahousena i zauważył: Zapewne jviesz, mój drogi Lahousen, że studenci historii nie będą musieli zawracać sobie głowy po tej wojnie problemem, kogo obarczyć winą za jej wywołanie. Jeżeli jednak chodzi o określenie, kto jest winien jej przedłużenia, sprawy są nieco bardziej skomplikowane. Sądzę, że druga strona właśnie pozbawiła nas ostatniej broni, która mogła nam posłużyć do zakończenia wojny. Bezwarunkowa kapitulacja, nie, tego nasi generałowie nie przełkną. Teraz nie widzę żadnego rozwiązania.
aiuiicui z,agiauy. i o niemal jecmoczt:Miyi-ii JMC^J^O
Niemcy powoli dojrzewały do rewolucji, ale, jak stwierdzi! Witzleben: „Żaden człowiek honoru nie poprowadzi teraz Niemiec w kierunku takiej sytuacji [kapitulacji]"Wras z porażką operacji „Błysk" wydawało się, że wszelkie nadzieje na obalenie nazistów i zakończenie wojny w drodze negocjacji politycznych nie mają już racji bytu. Jedynie naziści cieszyli się z oświadczenia. Sześć dni po zakończeniu konferencji w Casablance, Hitler i minister propagandy Rzeszy, dr Joseph Goebbels ogłosili swoją
CASABLANCA
237
własną proklamację - „Wojny Totalnej". W przemówieniu wygłoszonym 30 stycznia, Goebbels wezwał naród niemiecki do połączenia sił w celu „zaradzenia nadzwyczajnym zagrożeniom związanym z sytuacją wojskową" i ostrzegł, że ponieważ wrogowie Niemiec prowadzą wojnę by „zniewolić naród niemiecki", sama wojna przeobraziła się w walkę o ocalenie narodu, godną największych ofiar i poświęceń. Niemcy dali się przekonać, że są współczesnymi Spartanami walczącymi pod Termopilami, a żołnierze Feldgrau - „Młotami Boga", jak niegdyś Kaiser nazwał swoją armię - byli pewni ostatecznego zwycięstwa. Alianci także weszli w tę nową fazę wojny z głęboką determinacją, co jeden z historyków opisał następująco: Zmuszenie nieprzyjaciela do bezwarunkowej kapitulacji będzie wymagać każdej broni, jaką posiadamy w arsenale, a nieprzyjaciel będzie zmuszony do stosowania najbardziej desperackich form walki, by się obronić... Koszty takiej wojny, biorąc pod uwagę natężenie oporu, życie więźniów politycznych oraz niemożliwe do zmierzenia czynniki takie, jak spójność społeczeństwa, wartości moralne, pomniki kultury można jedynie zgadywać.
Roosevelt nie pozostawił swoim generałom - i generałom brytyjskim - innego wyboru, jak planowanie, a później rozpoczęcie budzącego największe obawy przedsięwzięcia militarnego: operacji „D-Day".
BITWA O ATLANTYK
Bitwa o Atlantyk Zgodnie z decyzją szefów Połączonych Sztabów w 1943 roku, Atlantyk stał się ogromnym polem bitwy, na którym według słów Churchilla „tropiono się po omacku i zatapiano, stosowano zasadzki i podstępy, wykorzystywano naukę i wiedzę morską". Roty państw alianckich, starając się oczyścić morza od U-bootów i zabezpieczyć szlaki morskie, rozpętały na morzu wojnę o nie spotykanej przedtem skali i gwałtowności, toczącą się od Przylądka Północnego po Przylądek Hatteras, od Przylądka Karola po Przylądek Dobrej Nadziei, od Labradoru po Ziemię Ognistą. Nawet w czasie spotkania premiera z prezydentem w Casablance, gdy na wodach północnego Atlantyku srożyły się wyjątkowo gwałtowne sztormy, bitwa o prymat na oceanach toczyła się bez przerwy. Była to bitwa na okręty, radary, radiostacje, taktykę, umiejętności nawigacyjne i - kryptoanalityczne. Niemcy z niszczącą konsekwencją odczytywali zaszyfrowane meldunki konwojów brytyjskich. Brytyjczycy, dzięki „Ultrze", odczytywali z takimi samym konsekwencjami zaszyfrowane meldunki niemieckich U-bootów. Podczas pierwszych kilku miesięcy roku na morzu panowała względna równowaga sił, a pierwsza bitwa morska przypominała surrealistyczny walc, w którym alianci kierowali swoje konwoje w jedną stronę, by ochronić je przed wilczymi stadami okrętów podwodnych, a Niemcy wysyłali swoje siły w drugą stronę, by zmusić konwoje do powrotu w zasięg ich torped. Przynajmniej przez pierwszych dziewięćdziesiąt dni bitwy wydawało się, że żadna ze stron nie zdaje sobie sprawy, że przeciwnik odczytuje jej tajne meldunki. Pozycja Wielkiej Brytanii, ponoszącej główny ciężar walki, była zdecydowanie słabsza. Alfred Dilwyn Knox, największy kryptograf Anglii, umierał na raka. Choroba została wykryta jeszcze przed wojną, gdy Knox został ranny w wypadku drogowym - jadąc swoim motocyklem do Bletchley zderzył się na polnej drodze z furgonetką piekarza. Knox przeszedł wtedy operację i sądzono, że złośliwy guz został usunięty. Guz pojawił się jednak ponownie w 1941 roku. Choroba przykuła Knoxa do łóżka w jego domu w Hughenden w Dolinie Tamizy, pracował jednak cały czas mimo osłabienia i bólu. Podobno najbardziej wyczerpał go wysiłek umysłowy, konieczny do wyśledzenia pancernika „Bismarck" w maju 1941 roku. Jego rodzina później dowiedziała się, że to właśnie analiza kryptograficzna Knoxa, przeprowadzona przez niego na łożu śmierci, pozwoliła admiralicji na zlokalizowanie i zatopienie wielkiego pancernika. Oparty o stos poduszek, Knox przy pomocy papieru i ołówka zawzięcie atakował specjalny szyfr, stosowany przez dowództwo „Bismarcka". Chociaż Knoxowi nie udało się złamać szyfru (co nie udało się zresztą nikomu) dał radę odczytać rozka-
239
zy Luftwaffe i polecenia dyplomatyczne, związane z wyjściem „Bismarcka" w morze. To właśnie te rozkazy pozwoliły na określenie pozycji „Bismarcka" nocą z 26 na 27 maja 1941 roku, po tym, jak pancernikowi udało się uciec ścigającym go krążownikom, a jego pozycja przestała być znana Admiralicji. Za swój udział w tym ogromnym zwycięstwie w wojnie na morzu Knox został mianowany Kawalerem Orderu Świętego Michała i Świętego Jerzego. Był jednak zbyt chory, by udać się do Pałacu Buckingham i otrzymać odznaczenie z rąk króla Jerzego VI. Monarcha wysłał więc swego pełnomocnika do domu chorego. Knox zdawał sobie sprawę z tego, że umiera, uparł się jednak, by wstać. Pojawił się na balkonie nad salonem całkowicie ubrany i - jak wspominał jego syn - „straszliwie wynędzniały", w ubraniu obwisłym na wychudzonym ciele. Udało mu się zejść ze schodów, by wziąć udział w ceremonii, na której zebrała się cała rodzina. Gdy błękitno-czerwona wstęga z gwiazdą znalazła się na jego piersi, powrócił do łóżka. Premier, który doskonale zdawał sobie sprawę z wpływu Knoxa na losy wojny, podjął starania, by pomóc mu odzyskać zdrowie. W czasie, gdy każdy okręt był potrzebny w bitwie o Atlantyk - a właściwie na wszystkich oceanach - Churchill zaofiarował pani Knox do dyspozycji krążownik, który miał przewieźć jej męża na ciepłe Karaiby. Knox jednak był zbyt chory, by płynąć. Churchill załatwił wtedy choremu specjalną terapię poprzez swojego osobistego lekarza, lorda Morana, prezesa Królewskiego Kolegium Lekarzy i zwrócił się do amerykańskiej ambasady o dostawy świeżych owoców tropikalnych - rarytas w czasie wojny - o które dopominał się chory. Wszystkie starania okazały się bezskuteczne i 27 lutego 1943 roku Knox zakończył życie, niemal do ostatniej chwili pogrążony w pracy nad szyframi U-bootów. Churchill stwierdził, że jego zgon był „klęską narodową", ze względu jednak na oczywistą w okresie wojny potrzebę tajemnicy w tych sprawach nie podano tej informacji do wiadomości publicznej ani nie oddano zmarłemu należnej mu czci. Jedynym publicznym hołdem dla Knoxa był krótki komunikat o jego śmierci, odczytany przed profesorami King's College w Cambridge przez rektora w czasie jednego z regularnych spotkań. Mowa rektora zawierała między innymi następujące słowa: „Jego pracy którą tak hojnie nas obdarzył, mało kto mógł dorównać, a okazała się ona niezwykle ważna w obecnym kryzysie. Jego wysiłek był wielki, a poczucie obowiązku, które nie pozwalało mu spocząć... wpłynęło rujnująco na stan zdrowia". Chociaż w 1943 roku „Ultra" była już przedsięwzięciem na dużą skalę, zatrudniającym 6000 osób, które codziennie rozszyfrowywały 2000 meldunków, na Turinga spadły teraz liczne nowe obowiązki. Turing był człowiekiem o ogromnym potencjale intelektualnym, pozbawionym jednak odporności psychicznej. Gdy przygotowywał w Bletchley baterie urządzeń do penetracji szyfrowanych na „Enigmie" meldunków U-bootów i przewidywania ich ruchów, był już bliski załamania nerwowego. W miarę jak bitwa o Atlantyk zbliżała się do punktu kulminacyjnego, zaczął wykazywać wyraźne objawy przeciążenia umysłowego. Pracodawca Turinga - Ministerstwo Spraw Zagranicznych - zdecydował się wtedy na gest niezwykłej w tych czasach hojności. Turing otrzymał 200 funtów (960 dolarów) oraz samochód z pełnym bakiem do dyspozycji wraz z instrukcją, by udał się na urlop. Matematyk posłusznie wyjechał na wakacje, które poświęcił na wspinaczkę na górę Snowdon - najwyższy szczyt Walii. Po urlopie wysłano go statkiem do Stanów Zjednoczonych, by wymienił z Amerykanami informacje - „Ultra" za „Magie". Wrócił jednak do pracy niewiele zdrowszy.
240
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
Jego mózg walczył nie tylko z szyframi, ciągle zmienianymi przez U-booty; prawdopodobnie w grę wchodziła również choroba. Turing stawał się coraz bardziej ekscentryczny, w sposób widoczny nawet w dziwacznym, zamkniętym świecie Bletchley. Ogarnięty obsesją, że ktoś używa jego kubka do herbaty, poświęcił wiele godzin wytężonej pracy umysłowej na znalezienie sposobu przykucia go do ściany „Domku nr 3" przy pomocy zamka z niemożliwym do złamania szyfrem. Właścicielka pensjonatu „Crown Inn" w Shenley Brooke End zawiadomiła służbę zdrowia w Bletchley, że Turing całe godziny mruczy coś niezrozumiale w swoim pokoju hotelowym. Do tego przestał ścinać, myć i czesać włosy, a jego ubranie często byłe brudne i podarte. Ciągle jednak sumiennie pracował w „Domku nr 3". W chwili podjęcia tych ważnych decyzji bitwa trwała już czterdzieści pięć miesięcy, a jej wyniki były dla Anglii niekorzystne. W 1940 roku Wielka Brytania straciła w wyniku działań wojennych jednostki o łącznym tonażu 4 milionów ton. Większość tych strat zadały flocie brytyjskiej U-booty. W1941 roku, gdy sukcesy „Ultry" wydawały się wskazywać na możliwość pokonania U-bootów - wojenne zniszczenia z rąk Niemców wyniosły kolejne 4 miliony ton. Potem przyszedł rok 1942, w którym alianci stracili najwięcej jednostek handlowych i transportowych o łącznym tonażu aż 8 milionów ton. Większość tych statków zatonęła u wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Do tego momentu Niemcy zatapiali statki na wszystkich wodach w tempie średnio dwóch i pół statku dziennie. Teraz alianci tracili każdego dnia średnio pięć jednostek i wydawało się, że straty te grożą przegraną w całej wojnie. Goebbels ogłosił, że „...niemiecki heroizm zdobywa nawet najgroźniejsze oceany!". Dowódca Floty Okrętów Podwodnych, admirał Karl Doenitz oświadczył: „Nasze okręty podwodne operują na wodach całego atlantyckiego wybrzeża w taki sposób, że plażowicze, a czasami nawet cała ludność nadmorskich miast są świadkami dramatów wojennych, rozgrywających się przed ich oczami w postaci czerwonych pochodni płonących tankowców". Triumfalny nastrój załóg U-bootów znalazł swoje odzwierciedlenie w wierszu, który kapitan Jochen Mohr, dowódca U-124, napisał w czasie operacji na „froncie amerykańskim" i wysłał Doenitzowi przez radio; W ciemnościach nocy gwiazdy toną, U brzegów Hatteras tankowce płoną, Roosevelt ma raport - straty, tonaż, Pięćdziesiąt tysięcy tych ton to od Mohra.
Doenitz rozpoczął rok 1943 z większą liczbą U-bootów niż kiedykolwiek przedtem. Z 57 jednostek, jakie posiadał na początku wojny, jego flota rozrosła się do około 400 okrętów, z których 110 stale przebywało na Atlantyku. W styczniu, gdy gwałtowne sztormy utrudniały operacje U-bootów, zatopiły one trzydzieści siedem jednostek o łącznym tonażu 360 tysięcy ton. Przyczyną tych strat był przynajmniej częściowo fakt, że zarówno Stany Zjednoczone, jak Wielka Brytania korzystały ze swoich służb kryptoanalitycznych „Magie" z dużą ostrożnością w obawie, że nieprzyjaciel zorientuje się w sytuacji. Spowodowało to, że alianci byli gotowi raczej zaakceptować straty floty handlowej, niż kierować swoje konwoje dalej od wilczych stad, zdradzając przy tym swoją znajomość pozycji nieprzyjaciela.
BITWA O ATLANTYK
241
Później sugerowano, że Amerykanie poświęcili nieco za dużo statków dla utajnienia wywiadu kryptoanalitycznego. W rzeczywistości jednak - jeżeli zarzut ten jest słuszny - to wina leży po stronie Brytyjczyków. Amerykanie byli zwolennikami odrzucenia wielu takich środków ostrożności w celu zlokalizowania, zatopienia i zniszczenia okrętów podwodnych, które groziły odcięciem Starego Świata od Nowego. Brytyjskie interwencje wielokrotnie uniemożliwiały Amerykanom prowadzenie ataków przeciwko U-bootom na podstawie samych danych wywiadowczych „Ultry", mogących zdaniem Brytyjczyków dostarczyć Doenitzowi dowodów na penetrację „Enigmy". Generał sir John Slessor, dowodzący większością sił lotnictwa w bitwie o Atlantyk, zapisał później: „Popędliwość Amerykanów w użyciu „Ultry" przyprawiła nas niemal o atak serca. Mieliśmy tak niewiele, by walczyć z Niemcami i Japończykami. Ale o ile gorzej byśmy wyglądali bez „Ultry" i „Magie"!" Argument musiał zostać przyjęty, bowiem marzec przyniósł największe miesięczne straty w tej wojnie -108 jednostek o łącznym tonażu 627 000 ton. Admiralicja wraz z Kanadyjczykami odpowiedzialna była za zapewnienie bezpieczeństwa szlaków handlowych, przecinających Atlantyk północny oraz wielu innych teatrów wojny, gdzie operowały U-booty. Wojna toczyła się nadal w warunkach bardzo chwiejnej równowagi, której szale w każdej chwili mogło przechylić bezpieczeństwo „Ultry" lub jego brak. Na początku 1943 roku „Ultra" ujawniła, że Doenitz coraz bardziej niepokoi się stanem bezpieczeństwa szyfrów i łączności. Ton jego korespondencji z kapitanami U-bootów świadczył wyraźnie o przekonaniu, że Brytyjczycy zdobywali tajne informacje na temat planów wojny podwodnej. Co jakiś czas Admiralicja nagle zmieniała kierunek któregoś konwoju, by uchronić go przed wilczymi stadami. Admiralstab, który potrafił odczytać niektóre depesze Admiralicji zastanawiał się, skąd wiedziano tam o dokładnych pozycjach U-bootów. Kolejne śledztwa prowadzone przez Admiralstab kończyły się jednak przyjęciem wniosku, że zmiany kierunku były albo skutkiem działania zdrajców w Kriegsmarine, albo przemyślnością Brytyjczyków pracujących w Wydziale Siedzenia Okrętów Podwodnych, albo obu tych czynników. Samą „Enigmę" śledztwa oczyszczały z wszelkich zarzutów. Admiralicja podeszła do swoich szyfrów w sposób bardziej rygorystyczny. Gdy „Ultra" ujawniła, że Niemcom ponownie udało się złamać brytyjskie szyfry - za pierwszym razem w 1940 roku konsekwencje tego były dla aliantów katastrofalne - w marcu 1943 roku Admiralicja zarządziła zmianę wszystkich szyfrów. Zmiany takie są zbyt głębokie, by można je było wprowadzić w ciągu jednej doby, a zasięgiem obejmują wszystkie jednostki danej floty na morzach całego świata. Operację ukończono więc dopiero w maju. Tymczasem odnoszone przez Niemców zwycięstwa na morzu wymusiły na aliantach kolejne zmiany, włącznie ze złagodzeniem niektórych ograniczeń dotyczących taktycznego wykorzystania „Ultry". Wcześniej tylko raz podjęto decyZ JC/ że stawka w grze wojennej jest wyższa, niż bezpieczeństwo „Ultry" - mowa tutaj o operacji niszczenia transportowców, wiozących zaopatrzenie dla armii Rommla w Afryce Północnej. Stawka w bitwie o Atlantyk była jeszcze wyższa. Konieczność zmiany strategii stała się oczywista wobec ogromnych strat floty handlowej, poniesionych w marcu, szczególnie ze względu na los ogromnych konwojów, oznaczonych jako „HX 229" i „SC 122". Niemcy rozszyfrowali zakodowany meldunek z SS „Abraham Lincoln", w którym komandor konwoju „HX 229", składającego się z około czterdziestu statków i bardzo silnej eskorty informował Admiralicję w Lon-
242
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
dynie o wyjściu z Ameryki do Anglii w dniu 8 marca 1943 roku. Inne depesze dostarczyły Deonitzowi informacji, że celem konwojów są porty Mersey, Clyde, Belfast i Loch Ewe. Ujawnione też zostały nazwy okrętów eskorty: „Chelsea", USS „Kendwick", HMCS „Frederction" i „Oakville", „Yolunteer", „Abelia", „Pennyworth", „Sherbrooke", „ Anemone", „Beverley", „Highlander". Depesze dostarczyły też szczegółowych informacji na temat wysłanego konwojem ładunku: bomby i amunicja dla wojny powietrznej nad Niemcami, benzyna, czołgi i opancerzone wozy bojowe, samoloty, żywność, karabiny zwykłe i maszynowe, działa i buty, opony i opatrunki, gąsienice czołgowe i mielonka. Doenitz wiedział kiedy konwój wejdzie na wody na zachód od Anglii; znał prędkość i kurs konwoju, a nawet warunki pogodowe. Wszystkie informacje szczegółowo rozważono i omówiono. Następnie opracowano strategię oraz taktykę bitwy i przekazano te plany U-bootom za pomocą „Goliata" - ogromnej radiostacji służącej łączności z U-bootami, zbudowanej we Frankfurcie nad Odrą. Sygnały popłynęły do jonosfery, a stamtąd z powrotem na ziemię, daleko na północ, gdzie na skraju grenlandzkich pól lodowych czaiły się U-booty z wilczego stada Stiirmer „Śmiałków". Po otrzymaniu instrukcji, okręty podwodne wyszły na spotkanie konwoju „HX 229". Tymczasem jednak „Ultra" odczytywała depesze Admiralstabu. Rozszyfrowane teksty niezwłocznie wysyłano do sali śledzenia okrętów podwodnych Admiralicji w Cytadeli - porośniętej bluszczem fortecy pod Łukiem Admiralicji. Szef wywiadu w Sali 39, kapitan Rodger Winn pracował tam ze swoimi asystentami w pomieszczeniu przypominającym dużą salę bilardową. W centrum stał oświetlony przez całą dobę stół o bokach ok. 2,5 metra, którego blat stanowiła mapa północnego Atlantyku. Małe flagi, szpilki i symbole oznaczały położenie alianckich konwojów i niemieckich wilczych stad. Czerwone łuki, wychodzące z baz Coastal Command* i USAAF** w Walii, Szkocji, Irlandii, Nowej Fundlandii i Islandii wskazywały zasięgi wysyłanych do akcji samolotów. To właśnie z tej sali, do której docierały wszystkie dane zdobywane przez wywiad morski, wychodziły rozkazy, nakazujące dowódcom konwojów zmianę kierunku. Winn posiadał pewną swobodę w podejmowaniu decyzji, czy wykorzystać dane „Ultry" do ostrzegania przed ruchami i planami U-bootów. Początkowo jednak kierował konwoje na inne, wolne od okrętów podwodnych szlaki jedynie w przypadkach nie stanowiących zagrożenia dla systemu. Do wyjątków od tej reguły należały sytuacje, gdy U-booty zasadzały się na szlaku statków takich, jak pasażerskie liniowce „Queen Mary" czy „Queen Elisabeth", wiozące duże ilości wojsk amerykańskich czy ważne osobistości, jak Churchill. Winn rozkazał konwojowi „HX 229", by zmienił kurs. Mniej więcej w tym samym czasie Doenitz otrzymał informacje o drugim konwoju - „SC122". Była to grupa sześćdziesięciu sześciu statków, płynących pod silną eskortą okrętów wojennych. Natychmiast po otrzymaniu informacji, Doenitz rozkazał, by wilcze stado Dranger (niemieckie słowo oznaczające „siłę" lub „burzę") ustawiło się na szlaku „SC 122". Gdy depeszę Doenitza przechwyciła „Ultra", Winn wysłał dowódcy konwoju „SC 122" polecenie, by zmienił kurs. Zaczęła się zabawa dwóch konwojów w chowanego po całym Atlantyku, cały czas z prędkością 10 węzłów. Załogi bez przerwy sprawdzały, czy lód • Coastal Command - Dowództwo Wybrzeża Stanów Zjednoczonych (przyp. T.R.). " USAAF - lotnictwo Armii USA (przyp. T.R.).
BITWA O ATLANTYK
243
nie uszkodził poszycia statków i z niecierpliwością wypatrywały Anglii. Gdy konwoje „HX 229" i „SC 122" w końcu połączyły się, formując dużą grupę jednostek na względnie niewielkiej powierzchni oceanu, ścigające je wilcze stada Stiirmer i Dranger postanowiły przypuścić ostateczny atak. Doenitz i Winn, jeden w „Hotel-am-Steinplatz" w Berlinie, a drugi w londyńskiej Cytadeli, obserwowali ten taniec śmierci na swoich mapach. Winn i jego ludzie zdążyli już dobrze poznać wszystkich kapitanów U-bootów. Wiedzieli, na co stać okręty z grup Stiirmer i Dranger. Z codziennych raportów nieprzyjaciela Brytyjczycy wiedzieli niemal tyle samo, co Doenitz na temat stanu jednostek, morale i stanu zdrowia ich załóg, poziomu paliwa i liczby posiadanych torped, kursu i prędkości oraz taktyki ataku. Winn zadzwonił do Coastal Command w Pembroke Dock w Walii i Oban w Szkocji. Od nabrzeży zaczęły odbijać motorówki, wiozące załogi do latających łodzi „Sunderland", majestatycznie unoszących się na falach pod osłoną niskich wzgórz. Z amerykańskich baz lotniczych na Islandii i Grenlandii, w Halifax i na Rhode Island startowały „Liberatory", przydzielone do osłony okrętów z „HX 229" i „SC 122", które teraz szły na wschód w ośmiu ogromnych kolumnach. Wokół konwoju kręciły się szybkie okręty eskorty; na mostkach stali ubrani w ciepłe kombinezony marynarze, wypatrujący nieprzyjaciela. Dmuchawy i kompresory działały pełną parą, napełniając powietrze hałasem. U-booty uderzyły nagle, 17 marca o godzinie 2.01, przy stanie morza 14 i dobrej widoczności. W ciągu jednej minuty U-booty storpedowały cztery statki - „Kingsbury", „King Gruffyd", „Aldermine" i „Ford Cedar Lakę". W ciągu jednej minuty niebo stanęło w płomieniach od eksplodującej amunicji i benzyny. Początkowo sądzono, że był to początek głównego ataku. Niemcy wybrali jednak inną taktykę. Być może to tylko jeden U-boot, kierując się na zielone światło sygnalizacyjne na „Lewadzie", które ktoś przez nieuwagę pozostawił włączone, dotarł w pobliże konwoju, dobrze widocznego na tle nieba, oświetlonego światłem księżyca i zorzy polarnej. Eskortowce ruszyły do akcji, wykonując „płatki śniegu" i „pół-maliny" różne formy operacji ścigania i ataku, ale U-boot zdążył zaszyć się w głębinach. O świcie zlokalizowano sześć U-bootów w odległości 20 mil od „SC 122". Na miejsce nadleciały „Liberatory". Nagle „Granville" został trafiony. Statek eksplodował i zatonął, wyrzucając wysoko w powietrze czołgi i ciężarówki przewożone na pokładzie. Raz za razem U-booty myliły pościg i trafiały statek za statkiem. Tego dnia konwój „SC 122" stracił siedem jednostek, a „HX 229" - dziesięć. Do czasu, gdy konwoje dotarły w pobliże wybrzeża Szkocji w okolicy archipelagu Hebrydy Zewnętrzne, straty powiększyły się o dalszych pięć jednostek. Jeden z oficjalnych historyków napisał, że był to -/poważny cios dla sprawy aliantów". Niemcy stracili w tej operacji tylko jednego U-boota. W sumie w ciągu pierwszych dwóch dekad marca 1943 roku alianci stracili dziewięćdziesiąt siedem jednostek, a do końca miesiąca pozostało jeszcze dziesięć dni. Sytuację pogarszał fakt, że na każde trzy zatopione jednostki, dwie ginęły w czasie konwoju, a konwoje uważane przecież były za główny środek zaradczy przeciw zagrożeniu ze strony U-bootów. Admiralicja zmuszona była stwierdzić, że: „Niemcy nigdy nie byli tak blisko przerwania łączności pomiędzy Starym Światem a Now ym, jak w ciągu pierwszych dwudziestu dni marca 1943 roku", oraz że „...wydalało się możliwe, że nie będziemy w stanie nadal (uważać) konwojów za efektywny system obrony". Jeżeli jednak konwoje okazały się nieskuteczne, to co Admirali-
244
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA ~ 2943
cja mogła zaproponować w zamian? „Tego nie wiedzieli, ale musieli uważać, że chociaż nikt tego otwarcie nie przyznał, patrzyli w twarz klęsce" - napisał oficjalny historyk. „Ultra" nie dała Admiralicji powodów do triumfu - na pewno nie przy sposobie w jaki korzystał z niej personel Działu Śledzenia Okrętów Podwodnych. Wiedza na' temat lokalizacji wilczych stad, a potem odpieranie ich przy pomocy manewrów, eskorty i osłony z powietrza najwyraźniej nie wystarczały. Wilcze stada należało niszczyć zanim dopadną swe ofiary. W kwietniu, gdy „Ultra" dostarczyła złowrogą wiadomość, że na Atlantyk wychodzi 98 U-bootów - Doenitz nigdy jeszcze nie wysłał tylu jednostek naraz - zmiana strategii stała się koniecznością. Ostrożnie złagodzono też ograniczenia dotyczące taktycznego wykorzystania „Ultry". Straty aliantów malały, w miarę jak Admiralicja w coraz większym stopniu ryzykowała wykryciem „Ultry",' kierując odważnie konwoje w wolną przestrzeń pomiędzy czterema stadami okrętów podwodnych, które Doenitz rozmieścił na szlakach północnego Atlantyku. Nowa strategia przyniosła tylko częściowy sukces. Doenitz stracił siedem U-bootów, ale jego wilcze stada zatopiły 56 jednostek alianckich, o łącznym tonażu 330 000 ton. Punkt zwrotny w bitwie o Atlantyk nadszedł wreszcie w maju. Do tej pory wszystko działało na korzyść Niemców. Potrafili odczytywać zaszyfrowane depesze konwojów. Posiadali „Metox" - urządzenie na bazie radaru, wykrywające zbliżające się samoloty, dzięki któremu U-booty w porę mogły zanurzyć się unikając ataku. Alianci nie posiadali też tak silnej eskorty i lotnictwa, jak w późniejszym okresie wojny. Teraz jednak Niemcy zaczęli stopniowo tracić przewagę. Przede wszystkim konwoje miały silniejszą eskortę i osłonę z powietrza. W maju Brytyjczycy zastąpili złamany szyfr nowym. Skuteczną walkę z „Metoxem" zaczął „H2S" - pierwszy radar skonstruowany na bazie urządzenia o nazwie magnetron. Nowy radar charakteryzował się wyjątkowo szerokim zasięgiem i precyzją działania, był też niemożliwy do wykrycia przez „Metox". Na koniec - Brytyjczycy posiadali „Ultrę". Maszyna Turinga doskonale sprawdzała się w odczytywaniu depesz Kriegsmarine. Co więcej, zgodnie z poleceniem Churchilla, zniszczenie podwodnej floty Doenitza stało się celem nadrzędnym wobec bezpieczeństwa „Ultry". Wszystkie amerykańskie i brytyjskie punkty dowodzenia zostały poinstruowane, by niszczyły U-booty niezależnie od okoliczności, w jakich okręty te zostały zlokalizowane. Uwolnieni od związanych z „Ultra" ograniczeń, sztabowcy informowali załogi samolotów o położeniu wszystkich wykrytych U-bootów przez radio wprost z Działu Śledzenia Okrętów Podwodnych. Wyposażone w „H2S" samoloty nawet nocą lokalizowały i atakowały U-booty. Nowa strategia szybko przyniosła wyniki druzgoczące dla Niemców. Do 21 maja Doenitz stracił czterdzieści jeden U-bootów, podczas gdy straty aliantów spadły do poziomu około 200 000 BRT. Doenitz był zmuszony wydać rozkaz wycofania wszystkich wilczych stad z Atlantyku północnego, do czasu wykrycia, jakich środków użyli alianci do lokalizowania U-bootów na morzu. Pomimo to, w czerwcu Niemcy stracili siedemnaście dalszych U-bootów na innych teatrach operacyjnych, a straty aliantów spadły do 22 000 ton. U-booty zostały pokonane w ciągu „miesiąca burzy z piorunami", jak nazwano maj 1943 roku. Dla Doenitza tragedia miała wymiar osobisty - na zatopionych okrętach zginęli jego dwaj synowie. W sierpniu alianckie zwycięstwo na północnym Atlantyku było już czymś więcej, niż chwilowym odwróceniem koła wojennej fortuny. W ciągu tych trzech miesięcy, na
BITWA O ATLANTYK
245
wszystkich wodach świata z wyjątkiem Morza Śródziemnego udało się Niemcom zatopić zaledwie 58 alianckich statków handlowych o łącznym tonażu 323 000 BRT, tracąc przy tym siedemdziesiąt dwa U-booty. Doenitz natychmiast zażądał przeprowadzenia śledztwa, które wykazało jedynie, że aż pięćdziesiąt osiem U-bootów zatonęło w wyniku ataku z powietrza. Jak to się mogło stać? Niemcy zaczęli podejrzewać, że bezpieczeństwo „Enigmy" zostało naruszone, ale - jak pisał jeden z brytyjskich historyków: „Po zbadaniu wszystkich możliwości doszli do wniosku, że nie istnieją żadne dowody zdrady, a ich szyfry są bezpieczne". „Ultra" jeszcze raz znacząco przyczyniła się do zwycięstwa w wojnie z Niemcami. Wcześniej odegrała kluczową rolę w bitwie o Wielką Brytanię, później w zwycięstwie w Afryce północnej, a teraz dała Brytyjczykom zwycięstwo w bitwie o Atlantyk północny. Zwycięstwo na morzu miało doniosłe konsekwencje. Morale załóg U-bootów legło w gruzach, a Doenitz musiał zarzucić taktykę „wilczych stad" na korzyść operacji prowadzonych przez pojedyncze okręty, które miały tylko niewielkie szansę na przeprowadzenie ataku. W rezultacie, podczas przygotowań do inwazji na północnym Atlantyku nie zginął ani jeden żołnierz amerykański. Co więcej, zdobyta przez aliantów przewaga na morzu i w powietrzu stanowiła ważny atut taktyczny, szczególnie w obliczu zbliżającej się inwazji. Niemcy otoczyli północne wybrzeża Europy osłoną z U-bootów, rozciągającą się od Norwegii po granice z Hiszpanią. Zadaniem okrętów było wczesne ostrzeżenie przed zbliżającą się aliancką flotą inwazyjną. U-booty czekały w portach Norwegii, Bretanii i Zatoki Biskajskiej wyposażone w pełne uzbrojenie i zapasy benzyny, gotowe w ciągu sześciu godzin zdziesiątkować okręty inwazyjne i zaopatrzeniowe. Niemieccy marynarze wkrótce jednak odkryli, że patrolowanie wąskich, płytkich wód Kanału i północno-wschodniego Atlantyku nie jest możliwe. Stawało się jasne, że nieprzyjaciel doskonale zna położenie każdego U-boota, i gotów jest zaatakować gdy tylko ponad falami pojawiał się peryskop. Admiralicja - główny autor zwycięstwa w bitwie o Atlantyk - nigdy bezpośrednio nie ujawniła, w jaki sposób doszło do zdobycia tej przewagi. Jeden z oficjalnych brytyjskich historyków przypisał ten sukces „połączeniu intuicji pewnych doświadczonych osób z najnowocześniejszymi środkami technicznymi", i chociaż wspominano przy tym także o danych wywiadowczych, nikt nie powiedział dokładnie, o jaki wywiad chodzi. Nawet sam Doenitz w opublikowanych w 1959 roku pamiętnikach odrzucał pogląd, że jego szyfry zostały złamane, przypisując autorstwo klęski U-bootów doskonałości brytyjskiego radaru. W rzeczywistości radar przyczynił się do niej tylko częściowo. Od „miesiąca gromu z jasnego nieba" do końca wojny, dane wywiadowcze z „Ultry" kierowały alianckie okręty i samoloty wprost na pozycje U-bootów, a radar jedynie wskazywał ich dokładne położenie, szczególnie nocą lub w warunkach gęstej mgły, gdy okręty podwodne wynurzały się na powierzchnię, b y zaczerpnąć świeżego powietrza. Reszty dokonała nowa taktyka ataku w połączeniu z nową, skuteczną bronią. Alianci znowu zapanowali nad morzami, spełniając jeden z przedstawionych przez Brooke'a warunków koniecznych dla inwazji i zmuszając Hitlera do przyznania, że pierwsza rubież niemieckiej obrony została zniszczona. Po zmniejszeniu skuteczności działań niemieckiej broni podwodnej, dowódcy alianckiej marynarki wojennej zwrócili swoją uwagę na ostatnie zagrożenie ze strony
246
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA ~ 1943
floty niemieckiej - silną eskadrę nawodną, ukrytą wśród stoków gór otaczających fiord Alta w północnej Norwegii. W skład eskadry wchodził potężny pancernik „Tirpitz" krążownik liniowy „Scharnhorst", krążownik „Liitzow" oraz całe stado niszczycieli więcej niż dziesięć jednostek. Eskadra ta stanowiła zagrożenie nie tylko dla szlaków handlowych, przecinających Atlantyk północny, ale i dla konwojów idących do Murmańska. Alianci zmuszeni byli wysyłać w okolice brytyjskiej bazy marynarki wojennej w Scapa Flow na Orkadach duże zespoły ciężkich okrętów wojennych, z lotniskowcami włącznie, które pilnowały, by niemiecka eskadra nie przekradła się na wody północnego Atlantyku. Na jakiś czas trzeba było nawet całkowicie wstrzymać wszystkie konwoje do Murmańska. Dopóki eskadra ta, a szczególnie „Tirpitz", były zdolne do walki, żaden konwój, żadna flota inwazyjna nie mogła poruszać się bezpiecznie po wodach Europy. Na przełomie wiosny i lata 1943 roku Admiralicja intensywnie poszukiwała środków, które pozwoliłyby na unieruchomienie lub zniszczenie niemieckiej eskadry. Wszystkie rozpatrywane plany uznano jednak za niepraktyczne. Okrętów nie można było zaatakować od strony morza środkami konwencjonalnymi, bowiem dotarcie do ich kryjówki było niemożliwe. Nie można ich było zaatakować z powietrza, ponieważ stały w odległości 900 mil od najbliższej brytyjskiej bazy lotniczej, daleko poza zasięgiem samolotów. W rezultacie Brytyjczycy byli zmuszeni odwołać się do środków niekonwencjonalnych, czyli w tym wypadku - miniaturowych okrętów podwodnych, zwanych „X-Craft", które okrzyknięto „potomkami elżbietańskich łodzi zapalających", wykorzystanych niegdyś do zniszczenia hiszpańskiej armady. Okręty „X-Craft" miały później odegrać ważną rolę w operacjach wywiadowczych, poprzedzających „D-Day", gdy kierowały siły inwazyjne w kierunku plaż. Jednostki te miały około 15,5 metra długości, ważyły mniej więcej 35 ton, mogły nurkować na głębokość 90 metrów i osiągały prędkość 6,5 węzła na powierzchni i 5 węzłów pod wodą. Załoga „X-Craft" składała się z trzech oficerów i jednego mechanika-ogniomistrza, a uzbrojenie - z dwóch odłączalnych min, zawierających 2 tony środka wybuchowego. Zadaniem tych jednostek było penetrowanie pól minowych, sieci osłonowych przeciwko okrętom podwodnym oraz zapór, chroniących kryjówkę niemieckiej eskadry. Jednostki „X-Craft" stawiały też miny pod stępką ciężkich okrętów podwodnych, powierzając zapalnikom czasowym zadanie ostatecznego zniszczenia celu. Przez całe lato 1943 roku załogi sześciu jednostek szkoliły się na Loch Cairnbawn w Argyllshire. 10 września jednostki stały już gotowe do odholowania przez konwencjonalne okręty podwodne do punktu odległego o około 150 mil morskich od fiordu Alta. Tam okręciki miały zrzucić hol, zaatakować cel i powrócić do okrętów-matek. Otrzymały zadanie zaatakowania „Tirpitza"; dwa miały zaatakować „Scharnhorsta", a jeden „Liitzowa". Wszystkie wyznaczone do operacji jednostki opuściły Loch Cairnbawn 11 i 12 września, ale do fiordu dotarły tylko dwa - X6 i X7. Jednocześnie wykryto, że „Scharnhorst" opuścił kotwicowisko, by wziąć udział w ćwiczeniach. Pomimo to, X6 i X7 kontynuowały operację, wybierając za swój cel „Tirpitza". Nocą z 20 na 21 września obie jednostki bez problemów przedarły się przez pole minowe, ale X6 spotkała po" tem zła przygoda, i X7 musiał iść dalej sam. Operacja zaczęła się komplikować. Najpierw X7 zaplątał się w sieci zaporowe, stracił kontrolę nad sterami i wynurzył się na powierzchnię w odległości zaledwie 25 metrów od potężnego kadłuba „Tirpitza"-
BITWA O ATLANTYK
247
Załodze udało się jednak ponownie zejść pod wodę, podejść pod kadłub przeciwnika i przymocować tam jedną ze swoich min. Następnie X7 poszedł pod kilem w kierunku rufy „Tirpitza", postawił tam drugą minę i rzucił się do ucieczki. Niestety, znowu zaplątał się w sieci, stracił kontrolę nad sterami i wyszedł na powierzchnię. Załoga ,Tirpitza" czekała w pogotowiu. Ostrzelany ogniem ciężkich karabinów maszynowych i obrzucony granatami X7 nie miał szans - zatonął, zabierając ze sobą na dno dwóch członków załogi. Dwaj pozostali oficerowie poddali się. Atak jednak zakończył się powodzeniem. Obie miny eksplodowały „...wyrzucając cały okręt na blisko metr ponad powierzchnię morza". Wybuchy uszkodziły wszystkie trzy główne turbiny okrętu. „Tirpitz" został unieruchomiony, co już wkrótce potwierdzili agenci brytyjskiego wywiadu i „Ultry". Koszt operacji był ogromny - żaden z sześciu miniaturowych okrętów podwodnych nie wrócił do bazy, ale samą operację uznano za „jeden z najodważniejszych czynów w historii". Admiralicja postanowiła na nowo podjąć konwoje do Rosji, nawet jeżeli „Scharnhorst" i „Lutzow" nadal czaiły się gdzieś na wodach Północy. Stacjonująca w bazie Scapa Flow, amerykańska eskadra, została skierowana do innych, pilniejszych zadań. Operacyjne korzyści, wynikające z odważnego ataku maleńkich okrętów podwodnych, były więc ogromne. Wtedy Admiralicja postanowiła rozwiązać problem „Scharnhorsta". Los „Scharnhorsta" został przypieczętowany w Boże Narodzenie 1943 roku, gdy ten ogromny krążownik liniowy o wyporności 32 tysięcy ton i załodze liczącej 2000 ludzi wyszedł w eskorcie pięciu niszczycieli w morze, by zaatakować dwa idące do Murmańska konwoje, łącznie 41 jednostek. Wyjście „Scharnhorsta" zostało wykryte niemal natychmiast - niemiecka eskadra wyszła w morze w dzień Bożego Narodzenia około 19.00, a już o 3.39 następnego dnia o jej „prawdopodobnej" obecności na morzu dowiedziała się silna eskadra brytyjska, w tym pancernik „Duke of York". Późnym rankiem tego samego dnia radar krążownika „Belfast" odkrył „Scharnhorsta" w przesmyku między Przylądkiem Północnym a Wyspą Niedźwiedzią. W mroku arktycznej zimy wywiązała się bitwa. Krążownik „Norfolk" oświetlił przeciwnika flarami, które umożliwiły mu przynajmniej jedno trafienie. „Scharnhorst" rzucił się do ucieczki z prędkością 32 węzłów. Na chwilę udało mu się zniknąć, znowu jednak wykrył go radar „Belfasta". „Scharnhorst" ostrzelał z dział i uszkodził ścigające go krążowniki „Norfolk" i „Sheffield", po czym znowu rzucił się do ucieczki, nie wiedząc, że idzie wprost na pancernik „Duke of York". Towarzyszące „Scharnhorstowi" niszczyciele otrzymały rozkaz powrotu do bazy, który wykonały, pozostawiając krążownik własnemu losowi. Jeszcze tego samego dnia o 16.17 „Scharnhorst" został wykryty przez radary „Duke of York", na pozycji położonej 22 mile na północny wschód od brytyjskiego okrętu. Mimo szalejącej nad morzem zadymki śnieżnej, „Duke of York" udał się w pogoń za ofiarą. Gdy o 16.50 „Scharnhorst" został oświetlony flarami i ostrzelany ogniem z ciężkich dział z 1000 metrów, jego dowódca był całkowicie zaskoczony. Jeden z oficerów z niszczyciela „Scorpion" zapisał: „Zauważyłem, że działa były ustawione Wzdłuż osi okrętu. Jakiż to był piękny widok, gdy tak szedł całą naprzód. Już po pierwszej salwie z „Duke'a" pokład „Scharnhorsta" zalała ściana wody..." Royal Navy wzięła odwet na „Scharnhorście" za porażkę, jakiej doznała 12 lutego 1942 roku, gdy jego bliźniaczy okręt „Gneisenau" na rozkaz Fuhrera wyszedł z Brestu, odważnie wszedł
248
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - lg43
na wody terytorialne Wielkiej Brytanii i nie niepokojony przez nikogo dotarł do Niemiec*. Ucieczka „Gneisenau" wywołała burzę krytyki, skierowanej przeciwko premierowi, a „The Times" oświadczył wręcz, że „był to najbardziej przerażający epizod w ciągu trzystuletniej obecności Wielkiej Brytanii na morzu". „Scharnhorst" potrzebował trochę czasu po niespodziewanym ataku brytyjskich okrętów, ale czternastocalowe działa „Duke of York" strzelały bez przerwy. W sumie „Scharnhorst" otrzymał co najmniej trzynaście trafień z ciężkich dział „Duke'a", dwanaście z lżejszych dział niszczycieli i jedenaście torped. Niebo rozświetliła łuna pożarów, szalejących na pokładzie okrętu; jego kadłubem wstrząsały wybuchy. 27 grudnia o 19.50 „Scharnhorst" spoczął na dnie morza, na 72° szerokości geograficznej północnej i 41° długości geograficznej wschodniej. Zanim poszedł na dno, kapitan wysłał Fiihrerowi depeszę: „Będziemy walczyć do ostatniego pocisku". Tak też zrobił, a gdy nad jego okrętem zamknęły się wody, władza nad północnym Atlantykiem na dobre spoczęła już w rękach aliantów. Z załogi „Scharnhorsta", w której skład wchodziło również czterdziestu kadetów, odbywających swój pierwszy rejs, ocalało tylko trzydziestu sześciu marynarzy. W czasie debaty w Admiralicji stwierdzono z zadowoleniem, że zwycięstwo to „stało się możliwe dzięki dokładnym danym wywiadowczym". Dane te i tym razem dostarczyła „Ultra". Tymczasem „Ultra" wnosiła już swój kolejny wkład w zwycięstwo nad Trzecią Rzeszą, niszcząc niemiecki system zbierania i przekazu danych meteorologicznych. Zarówno alianci, jak Niemcy zdawali sobie sprawę z tego, że pogoda stanowi jeden z najważniejszych elementów planowania działań zaczepnych i obronnych w rejonie najbardziej zdradliwych wód Europy - kanału La Manche. Zachmurzenie, prędkość wiatru, pływy, wysokość fal - wszystkie te czynniki mogły poważnie utrudnić, a nawet uniemożliwić złożone operacje lądowe, morskie i lotnicze, związane z desantem we Francji. Być może Eisenhower pamiętał o klęsce Wielkiej Armady na Kanale w 1588 roku, gdy pisał: „...gdyby zła pogoda trwała wiecznie, naziści nie potrzebowaliby niczego więcej do obrony wybrzeży Normandii!". Dokładne prognozy miały więc kluczowe znaczenie zarówno dla aliantów, jak Niemców, dlatego pozbawienie Niemców informacji na temat pogody stało się koniecznością. Stąd też seria systematycznych, ale nie rozgłaszanych publicznie bitew, rozegranych między Niemcami a aliantami w odległych rejonach północnego Atlantyku. Bitwy te były równie bezlitosne i gwałtowne, jak wszystkie inne walki tej wojny; zaczęły się wraz z wybuchem wojny i zakończyły w dniu kapitulacji. Pierwsza operacja w „wojnie meteorologicznej" rozpoczęła się 10 maja 1940 roku. Do stolicy Islandii, Rejkjawiku zawinął brytyjski krążownik „Berwick". Okrętem tym przybył generał major Robert Sturges z Królewskiej Piechoty Morskiej oraz towarzyszący mu mieszany oddział żołnierzy piechoty morskiej i armii lądowej z zadaniem * Mowa o operacji „Cerberus", w której zespól niemieckich okrętów wojennych (pancerniki „Scharnhorst" i „Greisenau", ciężki krążownik „Prinz Eugen") przeszedł z bazy w Brest przez Kanał do Wilhelmshaven (11-23 luty). Rozpoznanie brytyjskie za późno wykryło jego wyjście (gdzie była „Enigma"?), jego dane zostały częściowo wykorzystane (m.in. postawienie min, na które wpadły oba pancerniki niemieckie). Lotnictwo i jednostki nawodne RN wykonały mało skoordynowane i nieskuteczne ataki na zespół niemiecki. (Patrz. B. Wołoszański, Encyklopedia II wojny światowej, 1.1, Warszawa 1997, s. 146-147) (przyp. T.R.).
BITWA O ATLANTYK
249
założenia bazy, pochwycenia wszystkich przebywających na wyspie załóg U-bootów, utworzenia na miejscu służby meteorologicznej i stworzenia warunków dla brytyjskiej okupacji wyspy. Generał przeprowadził swoją misję szybko i grzecznie, jak na gentlemana przystało, a Islandia stała się najpierw brytyjską, a później amerykańską bazą okrętów i samolotów, biorących udział w bitwie o Atlantyk. Po akcji w Islandii Brytyjczycy zwrócili się ku pozostałym stacjom meteorologicznym na morzach dalekiej Północy. Najpierw zajęli stacje norweskie na Spitsbergenie samotnej, pustej wyspie położonej w głębi Oceanu Arktycznego, która z meteorologicznego punktu widzenia stanowiła jeden z kluczowych punktów Arktyki. W 1940 roku wyspę zajął oddział Duńczyków, działających pod dowództwem brytyjskim. Okupowane przez Niemców duńskie i norweskie stacje meteorologiczne na Grenlandii zostały zniszczone i zastąpione brytyjskimi. Pozbawiona lądowych placówek meteorologicznych Kriegsmarine usiłowała stworzyć na morzach Północy sieć ruchomych stacji, zamontowanych na trawlerach. Plan ten został wykryty przez kryptoanalityków i w kwietniu 1941 roku Admiralicja rozkazała zniszczyć sieć, która już funkcjonowała w trójkącie Islandia-Spitsbergen-Faroes. Trzy krążowniki i cztery niszczyciele zostały wysłane do przeszukania pozycji na północny wschód od Islandii i mniej więcej w połowie drogi między Faroes a Spitsbergenem. 22 maja 1941 roku HMS „Edinburgh" wyśledził i zatopił niemiecki trawler „Miinchen" o wyporności 1200 ton. Eskadra następnie podjęła pogoń za innym statkiem specjalnym, „Lauenburgiem". 25 czerwca 1941 roku krążownik „Nigeria" i trzy niszczyciele dopadły „Launenburga", ukrytego w cieniu wysokiej na 2400 m góry Beerenburg na wybrzeżu Spitsbergenu. Kryjącego się w gęstej mgle „Lauenburga" zdradziły wysyłane z pokładu meldunki radiowe, a radar „Nigerii" pomógł w jego zlokalizowaniu. Kapitan „Nigerii" otrzymał instrukcje, by nie dać załodze „Lauenburga" czasu na zniszczenie radiostacji i „Enigmy". Wystarczyło kilka pocisków z sześciocalowych dział, by cała załoga w panice wyskoczyła za burtę; na pokład trawlera bez przeszkód weszła grupa marynarzy z niszczyciela „Tartar", którzy przejęli cały, nietknięty sprzęt radiowy i „Enigmę". W kilku szybkich akcjach, komandosi i marynarze zniszczyli stacje meteorologiczne na Spitsbergenie, Vaagó (gdzie na pokładzie uzbrojonego trawlera „Krebs" zdobyto kolejną „Enigmę") i Lofotach. Grenlandia stanowiła jednak problem trudniejszy, bowiem 9 kwietnia 1941 roku Stany Zjednoczone ogłosiły wyspę swoim protektoratem. Na podstawie zawartego z Brytyjczykami porozumienia, Stany Zjednoczone przyjęły na siebie obowiązek patrolowania mórz wokół Grenlandii, by uniemożliwić Niemcom powrót na wyspę, pomimo że w owym czasie Stany jeszcze do wojny nie przystąpiły. 13 września 1941 roku Stany Zjednoczone przeprowadziły jedną ze swoich pierwszych operacji przeciwko Trzeciej Rzeszy, gdy kuter amerykańskiej straży przybrzeżnej „Northland" aresztował u wybrzeży Grenlandii trawler meteorologiczny „Buskoe". Niemal niewidoczny spod kamuflażu z niebieskich i białych pasów tkaniny, //Northland" ukrył się w cieniu jednej z ogromnych gór lodowych, tworzących pas Wokół Grenlandii, zwanych storis, skąd mógł spokojnie obserwować przedzierającego się przez pole lodowe „Buskoe". Kapitan „Northlanda", komandor Edward „Góra Lodowa" Smith dostrzegł przez lornetkę, że „Buskoe" wyposażony jest w cały zestaw a nten, które zdradzały, że ma na pokładzie potężny, nowoczesny sprzęt radiowy 2 byt potężny i nowoczesny, jak na zwykły trawler. Komandor zdecydował się zaaresz-
250
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
tować trawler jako potencjalnie wrogą jednostkę. Rozkazał załodze, by oddała do trawlera ostrzegawczy wystrzał z działa. Wystrzał odbił się echem od pływających po całej okolicy gór lodowych; od storis oderwały się ogromne kawały topniejącego śniegu i spadły do morza, wyrzucając tuż przed dziobem „Buskoe" fontanny wody. Trawler natychmiast wciągnął na maszt sygnał o wyłączeniu silników, a „Northland" wynurzył się z cienia góry lodowej i stanął przy jego burcie. Oddział marynarzy wkroczył na „Buskoe", gdzie znalazł dwudziestu siedmiu mężczyzn i jedną kobietę. Według okazanych dokumentów, ludzie ci byli duńskimi „myśliwymi" i norweskimi „traperami", ale znajdujący się na trawlerze sprzęt radiowy świadczył o tym, że zajmują się raczej szpiegostwem lub rozpoznaniem meteorologicznym. Co więcej, załoga przyznała się, że nieco wcześniej wysadziła w okolicy fiordu Franciszka Józefa dwa zespoły ludzi, wyposażonych w radiostacje. Po usłyszeniu tej informacji Smith rozkazał, by „Buskoe" udał się do Zatoki McKenzie, u stóp grenlandzkiego pasma górskiego, którego szczyty wznoszą się na wysokość 4,5 tysiąca metrów n.p.m. Statek został aresztowany. Gdy Smith wszedł na pokład „Buskoe" w Zatoce McKenzie było już jasne, że nie była to wyprawa myśliwska. Statek posiadał doskonałą radiostację, w tym nadajnik główny, nadajnik przenośny, odbiornik główny, odbiornik przenośny, przenośny generator spalinowy i tablicę sterowniczą. Smith pozostawił na pokładzie „Buskoe" straż, a sam skierował „Northlanda" na południe, do fiordu Franciszka Józefa, by schwytać ludzi, którzy zeszli z pokładu trawlera. Załoga „Northlanda" znalazła tam szopę z wystającymi z dachu antenami. 14 września 1941 roku szopę otoczono i wyłamano drzwi. Wewnątrz znajdowało się trzech Niemców. Poddali się bez walki. W ciągu następnych dwudziestu miesięcy amerykańska straż przybrzeżna skoncentrowała wokół Grenlandii znaczne siły, strzegące wyspy przed Niemcami. Tymczasem Duńczycy i Eskimosi patrolowali moreny tego niezwykłego pola bitwy, oświetlonego rozjarzonymi łukami zorzy polarnej. Cały teren bez przerwy smagały sztormy i wichry o prędkości dochodzącej do 230 km/godzinę. Pomimo ekstremalnych warunków, patrole straży przybrzeżnej operowały wzdłuż pokrywającego Grenlandię lądolodu od przylądka Farvel na południowym krańcu wyspy po Scoresbysund za Cieśniną Duńską, wzdłuż pasma górskiego, docierając na północy aż do Ziemi Peary'ego. Raz za razem patrole straży przybrzeżnej chwytały niemieckie grupy, wysyłane na Grenlandię z misją instalacji baz meteorologicznych. Na tej niegościnnej ziemi bez śladu ginęły samoloty, ludzie, statki. 17 grudnia 1942 roku z Narsarssuak na Grenlandii wyszedł uzbrojony trawler straży przybrzeżnej USA, „Natsek", dowodzony przez Thomasa S. LaFarge, artystę i wnuka znanego malarza Johna LaFarge. „Natsek" płynął do Bostonu, z dwudziestosiedmioosobową załogą na pokładzie. Towarzyszył mu zmodyfikowany trawler „Nanok" oraz trałowiec USS „Bluebird". Niewielka eskadra weszła na wody cieśniny Belle Isle. Wkrótce zaczął padać śnieg i „Bluebird" stracił kontakt z pozostałymi jednostkami. „Natsek" przejął prowadzenie, ponieważ głębokościomierz „Nanoka" okazał się niezdatny do użytku. Pogoda stopniowo pogarszała się, i wkrótce jednostki straciły kontakt wzrokowy. Gdy eskadra wychodziła poza zasięg latarni morskiej Point Amour, niebo przejaśniło się nieco, ale wiatr nasilał się coraz bardziej, osiągając siłę huraganu. Na wodzie zaczął się tworzyć czarny lód zjawisko przyrodnicze, które spowodowało wiele katastrof morskich w Arktyce. „Czar-
ITWA O ATLANTYK
B
251
ny lód" powstaje, gdy silny wicher porywa z grzbietów fal całe chmury kropel, które spadają na nadbudówki, wanty, maszty statków, zamarzając w ważące dziesiątki ton lodowe girlandy, a pozbawiony równowagi statek może przewrócić się stępką do góry. Przez trzy dni i trzy noce załogi „Natseka" i „Nanoka" walczyły z „czarnym lodem", odkuwając czym się dało lód od kadłuba. Para okazała się bezużyteczna - zamarzała w momencie zetknięcia z lodem. „Nanok" cudem wydostał się z matni, ale LaFarge przegrał walkę z lodem, który tak długo narastał na „Natseku", aż statek stracił równowagę, przewrócił się i zatonął. Na tamtych wodach rozbitek nie może przetrwać w wodzie dłużej, niż pięć minut. Nawet łódź ratunkowa nie gwarantuje przeżycia, mało komu bowiem udaje się przetrwać pierwszą noc na morzu. Niemcy ponieśli w tej brutalnej wojnie jeszcze większe straty. W operacjach mierzonych nie na godziny czy kilometry, a na miesiące i stopnie geograficzne, gdzie zwycięstwa oznaczały jedynie możliwość postawienia dziwnych symboli na mapach pogody, Niemcy tracili kolejne grupy, wychwytywane przez patrole na lodowcach i statki, uwięzione w polach lodowych. Na lodowych pustkowiach zamarzły setki ludzi, ale przez cały rok 1942 i większość 1943 Niemcy z uporem podejmowali kolejne próby lądowania na Grenlandii, tak wielkie było znaczenie wywiadu meteorologicznego. Amerykanie byli jednak równie uparci. Korzystając z informacji, dostarczanych przez „Magie", potężnych lodołamaczy, patroli poruszających się psimi zaprzęgami i latającymi łodziami „Catalina", które czasem rozpadały się pod naporem arktycznych sztormów, wyszukiwali i niszczyli niemieckie trawlery i stacje lądowe tak długo, aż Niemcy zrozumieli, że na tym froncie bitwę przegrali. Teatr wojny meteorologicznej nie ograniczał się do wód Arktyki. Jej potyczki toczyły się wszędzie tam, gdzie Niemcy podejmowali próby uzyskania danych o pogodzie poza granicami imperium Osi. Stacje położone poza zasięgiem sił alianckich padały ofiarą subtelniejszej broni - były zagłuszane. Wobec stacji znajdujących się na terytoriach neutralnych - jak stacja wywiadu w hiszpańskiej kolonii Ifni w Maroku alianci stosowali sankcje gospodarcze i dyplomatyczne. Przeciwko stacji w Ifni OSS zorganizowało dobrze przygotowaną akcję wywiadowczą. Pozyskane dane pozwoliły amerykańskiemu ambasadorowi w Madrycie, Carltonowi Hayesowi złożyć na ręce rządu hiszpańskiego skargę, a nawet groźbę. A ponieważ hiszpańska gospodarka była głęboko uzależniona od amerykańskiej ropy, Niemcy stracili kolejną stację meteorologiczną. Zniszczenie flot „Etappe" i U-bootów na Atlantyku północnym także przyczyniło się do pozbawienia Niemców wywiadu meteorologicznego, również nie bez wkładu „Ultry". Istotny był fakt, że od pierwszych dni wojny maszyna Turinga pozwalała Brytyjczykom odczytywać niemieckie raporty meteorologiczne. Dane te miały ogromne znaczenie. Właśnie z tych raportów alianci dowiadywali się dokładnie, gdzie i kiedy Pogoda nad kontynentem będzie sprzyjać nalotom. Dowiadywali się też, ile Niemcy wiedzą o pogodzie panującej na Wyspach Brytyjskich, co pozwalało brytyjskiemu lotnictwu na prowadzenie operacji, których Niemcy nie spodziewali się ze względu na niekorzystne warunki pogodowe. Wiele można było też wydedukować z zainteresowania Niemców pogodą nad konkretnymi obszarami. Z punktu widzenia inwazji najważniejszy jednak był fakt, że alianci mogli na podstawie niemieckich raportów meteorologicznych dowiadywać się, gdzie Niemcy spodziewali się ataku ze względu na korzystną dla desantu pogodę, a gdzie nie. Ich kod meteorologiczny okazał się wyjąt-
252
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA
kowo trudny do złamania, ale w 1943 roku, po wielu zmianach i modyfikacjach, niemieckie wojska na zachodzie przyjęły standardowy system szyfrowania, którego nie zmienili aż do inwazji. Różne były koleje wojny meteorologicznej, ponieważ miała ona także inne cele poza pozbawieniem Niemców dobrego wywiadu meteorologicznego. Jednym z nich było na przykład dostarczanie Niemcom fałszywych lub mylących prognoz. Kampania ta rozpoczęła się już w momencie wybuchu wojny, gdy podwójny agent Snów zaczął ze swojej więziennej celi nadawać raporty o pogodzie nad Londynem, by zniechęcić Hitlera do wysyłania Luftwaffe nad stolicę Wielkiej Brytanii. Następnym etapem tej kampanii było przechwycenie niemieckich agentów, którzy usiłowali dostać się na wyspy na północnym Atlantyku, by założyć tam bazy meteorologiczne. Agenci ci zostali „odwróceni" i zmuszeni do wysyłania do Berlina fałszywych danych meteorologicznych. Podwójni agenci XX-Committee w Wielkiej Brytanii także dostarczali swoim prowadzącym fałszywe dane pogodowe. Kampania wprowadzania przeciwnika w błąd, sztuczki techniczne i prowadzona na małą skalę, ale okrutna „wojna w wojnie" zmusiły Niemców do zdobywania danych meteorologicznych na podstawie danych statystycznych, dotyczących zmian pogody nad kanałem La Manche z ostatnich pięćdziesięciu lat, pojedynczych i przypadkowych raportów od U-bootów i samolotów Luftwaffe, danych dostarczanych przez stacje meteo, rozlokowane na terenach zdobytych przez Niemcy, przechwyconych meldunkach stacji alianckich - oraz tego, co mogli zobaczyć na własne oczy wyglądając przez okno. W przeciwieństwie do Niemców, alianci otrzymywali dokładne raporty meteorologiczne. Spośród wszystkich innych czynników zależnych od człowieka, te właśnie raporty okazały się najważniejsze w dniu operacji „D-Day".
LCS i plan „Jael" Do wiosny roku 1943 wszystkie alianckie agencje wywiadowcze zostały postawione w stan pełnej gotowości operacyjnej. Wielki, choć niewidoczny konflikt światowy tajna wojna - w zawrotnym tempie i z niebywałą gwałtownością nabierał nowego wymiaru. Do głosu doszła sztuka mistyfikacji, podstępu i oszustwa. Zwana w skrócie decepcją, sztuka ta zdominowała strategię wojenną. Ludzie z LCS - dziedzice tej jakże brytyjskiej umiejętności, którą filozof na dworze Ludwika XIV Jacąues Benigne Bossuet uwiecznił frazą: „Ah, la perfide angleterre!" (Ach, ta angielska perfidia!) zaczęli knuć tak bezprecedensowe intrygi, że - nawet ku ich własnemu zdumieniu nie znalazłbyś podobnych ani w dziejach Anglii ani Ameryki. Jeśli jednak uparlibyśmy się poszperać w przeszłości, to dotarlibyśmy do nauk Sun Tzu, zdobywcy prowincji Ch'u, Ch'i i Ch'in w roku 600 p.n.e, spisanych na kartach pierwszej w świecie księgi, wykładającej teorię wojskowości. Kiedy Sun Tzu pisał swoje dzieło, miejsce Londynu zajmowały jeszcze pradawne moczary. To nieoceniony Sun Tzu wyłożył precyzyjną definicję zadań, stojących przed LCS i związanymi z nim agenturami na najbliższe miesiące: „Najpierw podetnij wrogowi nogi, co skłoni jego wojska do wyjścia ci naprzeciw. A wtedy mieszaj mu w głowie, podważaj jego morale, podkopuj gospodarkę i korumpuj go na wszelkie sposoby. Skłóć jego dowódców; niszcz go, unikając otwartej walki". Odtąd głównym celem decepcji było czynienie takiego zamieszania w sprawie „Overlord" - pod tym kryptonimem ukryto plany strategicznych operacji alianckich na rok 1944 - by Hitler czuł się „na równi zdezorientowany, co pobity". To mózg wodza Niemiec potraktowano, jak tarczę strzelniczą. Do walki z nim stanęło starannie wybrane grono ludzi spośród brytyjskiej elity społecznej - arystokraci z krwi, majątku i pieniędzy. W składzie osobowym brytyjskich służb specjalnych osobistości te zdecydowanie dominowały. Dziedzice niezniszczalnej kasty, od ponad dwóch wieków władczyni światowego mocarstwa imperialnego, dysponowali niezbędnym bogactwem doświadczeń, nieocenionych w obmyślaniu - z iście lisią przebiegłością - forteli i niebanalnych środków specjalnych. Do pełnienia tej misji przystąpili bez wahań 1 z pełnym poświęceniem - a może i z premedytacją, gdyż wiedzieli doskonale, że nasko misji oznaczałoby zagładę ich klasy. Byli też w pełni świadomi, że dla Wielkiej brytanii jest to ostatnie, rozstrzygające zagranie i podeszli do sprawy, jak Chateaubriand, kiedy jego klasie groziła zagłada w dobie Rewolucji Francuskiej, co nazwał ratowaniem „przemożnego umiłowania wolności, właściwego arystokracji, której ter az bije ostatni dzwon".
254
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
W Storę/s Gate, bunkrze Churchilla pod chodnikami Westminsteru stanowisko koordynatora decepcji powierzono szefowi LCS, pułkownikowi Johnowi Henry^mu Bevanowi, typowemu przebiegłemu i groźnemu zarazem arystokracie. Zupełnie nie znany na forum publicznym, należał do ludzi zamkniętych w sobie i mało towarzyskich, Bevan zajmował centralną pozycję wśród londyńskiej finansjery. Wnuk jednego z największych bankierów i syn czołowego londyńskiego maklera, Bevan w czasach pokoju odnosił również znaczące sukcesy na giełdzie, a jako jeden z tajnych radców monarchy doradzał rodzinie królewskiej w sprawach lokat i inwestycji. Jego nominacja na koordynatora decepcji nie była zaskoczeniem dla nikogo - zajęcie w sam raz nadawało się dla arystokraty. Na czele LCS stało teraz trzech przedstawicieli rodów arystokratycznych - syn Earla Derby, brat Earla Scarborough i Bevan, który przez małżeństwo wszedł do rodziny Earla Lucana, a przez matkę skoligacony był z Viscountami na Hampden i książętami Buccleuch. Edukację Bevan odebrał w „Błogosławionym kolegium" Eton (z Menziesem), a następnie w Christ Church, najdroższym z kolegiów oksfordzkich, gdzie program nauczania skierowany był na edukację zdolnych studentów, których pozycja społeczna predestynowała do objęcia wysokich urzędów w służbie publicznej. Był to zamknięty świat, którego mieszkańcy znali się doskonale na długo przed objęciem posad w Westminsterze. Dla człowieka, którego czekała praca w delikatnej i misternej materii politycznego matactwa Christ Church był idealnym miejscem kształcącym absolwentów, darzących się głębokim zaufaniem i zdolnych do współpracy najwyższej politycznej próby. Pobyt Bevana w Christ Church został przerwany przez pierwszą wojnę światową, gdy odkomenderowano go do słynnego pułku kawalerii Hertfordshires, w którego szeregach zasłużył na Krzyż Wojenny. Pod koniec wojny awansował do sztabu marszałka polnego, lorda Haiga, brytyjskiego naczelnego dowódcy we Francji. Po wojnie wrócił do londyńskiego City, gdzie poślubił lady Barbarę Bingham, której protoplasta, lord Lucan dowodził dywizjonem kawalerii w słynnej Szarży Lekkiej Brygady pod Balaklawą, i której szwagier, lord Alexander, awansował do rangi marszałka polnego, a następnie dowódcy operacji śródziemnomorskich podczas II wojny światowej. Pod koniec wojny Bevan odszedł z Hertfordshires i został oficerem wywiadu w kwaterze głównej Dowództwa Zachodniego w Chester. Kiedy zorganizowano LCS, jego pierwszy szef, pułkownik Stanley, ściągnął go na południe, do swojego sztabu. Wkrótce, po rezygnacji Stanleya, koordynatorem został Bevan. Od pewnego czasu metody decepcji weszły już na trwałe do arsenału strategii wojennej, ale pod kierownictwem Bevana LCS urosło w hierachii wojskowej do rangi kontrolera niemal wszystkich działań brytyjskiego wywiadu. Amerykanie uznali Anglików za ekspertów w grze wywiadowczej na terenie Europy, Bliskiego Wschodu i krajów Oceanu Indyjskiego; założono odpowiednie biura LCS w Waszyngtonie, Kairze, Algierze, Delhi i w końcu w Trinkomali (to jest port w dzisiejszej Sri Lance - red.)W ten sposób zawiadywany przez Bevana obszar miał zasięg globalny i jego władza, kiedy tylko zechciał jej użyć, również obejmowała cały świat. Co prawda, jego autorytet w praktyce nie działał na terenach dowodzonych przez generała Douglasa MacArthura, gdzie - podobnie jak przedstawiciele „Ultry" pod komendą MacArthura wysłannicy Bevana spotykali się z żywymi objawami niechęci do wszystkiego, co brytyjskie. Ale kiedy stawało się to konieczne, Bevan miał dość władzy, aby tak pokiero-
LCSI PLAN „JAEL"
255
wać dowolnym departamentem rządu w Londynie i w Waszyngtonie, aby zechciały działać zgodnie z dyrektywami LCS. Zakres tej władzy był bezprecedensowy. W niektórych sytuacjach nawet Roosevelt i Churchill wydawali swoje osobiste rozkazy i decyzje w myśl zasad decepcji Bevana. W Store/s Gate odnoszono się do Bevana tak, jak Brytyjczycy do swego kata: z zaciekawieniem, nawet z uwielbieniem, ale zawsze ostrożnie i z należytym respektem. Oficerowie spoza Storey's Gate, a zatem i dowódcy armijni, utożsamiali Bevana i jego LCS z grupą mędrców, którym nie zadaje się zbędnych pytań. Nawet Herbert Morrison - słynny z krnąbrności socjalista w rządzie Churchilla i zarazem sekretarz Izby, który nie był człowiekiem łatwym do okiełznania - roztropnie podporządkowywał się decyzjom LCS. Podobnie zachowywały się związki zawodowe, czy „kłopotliwe" organy opinii publicznej, takie, jak „Daily Mirror" i „New York Times". Również BBC i Kościół nie kwestionowały autorytetu Bevana. Ci, którzy często się z nim kontaktowali, zachowywali wrażenie, że właśnie rozegrali partię z przedstawicielem sił nadprzyrodzonych. „Pułkownik Bevan gra po mistrzowsku..." - wspomina generał John R. Deane, szef amerykańskiej misji wojskowej w Moskwie - „...jakby kilku ludzi niezależnie dążyło do wygranej. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nawet jego najbliżsi współpracownicy o wielu jego posunięciach nie mają pojęcia". Podobnie, jak Canaris, Bevan był zdecydowany mieszać w polityce i nasycać historię zagadkami; wiele lat później, kiedy zagadnięto go o pracę w czasie wojny, odpowiedział po prostu: „Sądzę, że nie wolno mi mówić o tym, co robiłem. Rządy państw nie powinny zezwalać na takie wywiady, nawet jeśli dotyczą spraw, które wydarzyły się w czasie wojny". Bevan cieszył się bezwzględnym zaufaniem Churchilla i Roosevelta, ponieważ prezydent Stanów Zjednoczonych doceniał decepcję nie mniej niż premier Wielkiej Brytanii. Bez wątpienia Churchill spędził więcej czasu z Bevanem, gdy obaj nad szklaneczkami brandy obmyślali pułapki i podstępy wojenne - niż w innych, podległych sobie biurach. „Bevan i Churchill - wspomina jeden z oficerów LCS - inspirowali się nawzajem. Tę sztukę posiadła większość adeptów Eton czy Harrow, albowiem szkoły te były wylęgarnią ludzi, potrafiących podejmować trafne i szybkie decyzje w drodze budującej polemiki". I jeszcze bez jednej rzeczy nie można pojąć osobowości człowieka pokroju Bevana - bez jego przynależności klubowej. Klub to instytucja, która w Wielkiej Brytanii wiele mówi o charakterze człowieka. W przypadku Bevana był to Brooks, wedle Georga Trevelyana, „najsłynniejszy klub polityczny spośród kiedykolwiek funkcjonujących w Londynie". Słynął również z tego, że gromadzili się w nim rozmaici hazardziści i ekscentrycy. Charles James Fox stracił w nim 154 tysiące funtów w ciągu miesiąca, a lord Edward Elgar potrafił dzwonić do swego domu w odległym Worcestershire tylko po to, by usłyszeć warczenie swoich psów. To w barze klubu Brooks, Pod portretem Spencera Percevala, jedynego premiera brytyjskiego, który zginął z rąk zamachowca, Bevan spotkał Wingate'a, a ten niebawem został jego zastępcą w LCS. "krotce też Wingate był jedynym podwładnym Bevana dopuszczonym do tajemnic szefa. Pułkownik porucznik sir Ronald Evelyn Leslie Wingate był niskim, krótkowzroczn ym mężczyzną, z czarnymi włosami gładko zaczesanymi do tyłu. Ktoś kiedyś powiedział o nim, że potrafi myśleć o czymś „w dziewięciu aspektach naraz". Był również klasycystą, gołfistą, zapalonym wędkarzem, a jego ulubioną figurą w szachach
256
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - J943
był goniec. Zdawało się, że wszystkie zajęcia, jakich Wingate imał się w życiu, służyły mu potem w jego krótkiej roli na scenach teatru wojennego. Urodził się 30 września 1889 roku, jako najstarszy syn generała, sir F. Reginalda Wingate'a - Paszy Egiptu i Sudanu, zagorzałego wiktorianina - udekorowanego wieloma orderami żołnierza Jej Królewskiej Wysokości. Generał Wingate pochodził ze zubożałego rodu ziemiańskiego z Lowland, od dziewięciuset lat wiernie służącego koronom szkockiej i angielskiej, głównie w wojsku. Jako oficer wywiadu Kitchenera był jednym z tych ludzi, którzy doprowadzili do upadku Mahdiego i mahdyzmu w Sudanie w końcu dziewiętnastego wieku, czym przysporzył imperium Wiktorii 30 milionów poddanych wraz z ogromnym terytorium - drugą pod względem wielkości zdobycz kolonialną korony brytyjskiej. Do roku 1917 generał Wingate był wszechmocnym człowiekiem w Arabii. Stryj pułkownika Wingate'a przyłączył do korony protektorat Adenu, drugi stryj był gubernatorem Malty. Jego ojcami chrzestnymi byli marszałek polny lord Kitchener z Chartumu i marszałek polny książę Roberts z Kandaharu. Matka pochodziła z rodu, w którym mężczyźni od wieków służyli koronie jako kapitanowie i admirałowie. Lawrence z Arabii też pochodził z tej rodziny - choć jako dziecko z nieprawego łoża - zaliczał się także do niej kuzyn Wingate z Birmy. Rodzina ta była żywym symbolem ery imperialnej Wielkiej Brytanii. Wingate uczył się najpierw w prywatnej szkole Bradfield koło Rugby, a potem w Balliol i Oksfordzie - „instytucji kojarzącej się nie tyle z pobieraniem nauk, co z sukcesem", tworzącej wrażenie raczej szczególnej sekty, niż kolegium. Władał biegle francuskim, greckim, urdu i arabskim. Poślubił córkę profesora Paula Winogradowa, byłego rektora Uniwersytetu Moskiewskiego i - mianowany na zastępcę komisarza udał się do Sialkotu w Pendżabie, prowincji Indii. W czasie pierwszej wojny światowej służył jako oficer polityczny w Mezopotamii, gdzie przyczynił się do powstrzymania ekspansji imperium otomańskiego, co zapewniło Wielkiej Brytanii dostęp do pól naftowych Karunu. Lekcje decepcji pobierał u takich mistrzów, jak sir Percy Cox, wybitny znawca spraw arabskich, G.E. Leachman, E.B. Sloane, agent brytyjski posługujący się biegle pięcioma dialektami kurdyjskimi i perskimi, spiskujący przeciw Turkom w Kurdystanie w przebraniu sprzedawcy serów, Gertrudę Bell - niezwykła Angielka, która spędziła większość życia na pustyniach Arabii, jako jedyna kobieta oficer w armii brytyjskiej. Wingate był zaangażowany w próbę uprowadzenia dowódcy armii tureckiej, który odciął drogę korpusowi ekspedycyjnemu w Kuł el Amara nad Tygrysem, wraz z konwojowanym milionem funtów. Był przy zdobyciu Basry, brał udział w marszu na Bagdad i przyczynił się do wyeliminowania tureckich i niemieckich agentów w miastach pamiętających imperia Hetytów, Babilończyków, Asyryjczyków i Sasanidów. W okresie międzywojennym Wingate, jako agent polityczny w Muskacie i w Omanie, pozyskał tamtejsze plemiona pod ścisłą kontrolę Wielkiej Brytanii; następnie sekretarzował agenturze generała gubernatora Rajputany, potem był politycznym agentem w Quett, doradczym i wykonawczym sekretarzem w rządzie hinduskim i w końcu - komisarzem skarbowym i agentem przy generale gubernatorze BeludżystanuPodzielał ojcowskie przekonanie o tym, że jednej dziesiątej ludzkości grozi zagłada, jeśli nie odda się pod skrzydła imperium brytyjskiego. Pod czarującym i dyplomatycznym stylem bycia krył się człowiek przebiegły i twardy. Swoje możliwości intelektualne zawdzięczał treningowi - co zasługuje na wyliczenie - w sianiu i rozwiązy-
LCSI PLAN „JAEL"
257
waniu konfliktów, zbieraniu podatków, ulepszaniu technik komunikacyjnych, pogłębianiu znajomości hindi, urdu i arabskiego, śledzeniu i udziałowi w rosyjskim przewrocie, przytrzaskiwaniu palców lichwiarzom, trzymaniu na dystans muzułmanów od sikhów - wszystkiemu temu, co robił w Indiach i na Bliskim Wschodzie. Jakby odziedziczył ormiańską żyłkę do intrygi; kiedy przyszedł do LCS - wziąwszy przedtem udział w akcji „Menace", ekspedycji generała de Gaulle'a do Dakaru w roku 1940 i w rozmaitych akcjach ochrony belgijskich i polskich depozytów złota - Wingate miał już do czynienia z najprzebieglejszymi ludźmi w świecie. W rozumieniu szarego człowieka, jego biegłość i doświadczenie w intrygach były tak nieogarnione, że aż złowieszcze. A teraz - z Bevanem - mógł zademonstrować swoją wiedzę i umiejętności w planowaniu pracy LCS. Obaj, dzięki koneksjom z członkami rządu, urzędnikami imperium, żołnierzami, politykami i czołowymi dziennikarzami, potrafili zawsze dopiąć swego i zrealizować pomysły o rozmachu szerszym niż szeregowi biurokraci. Wokół Bevana i Wingate'a skupił się krąg ludzi pomysłowych. Można tam było znaleźć pierwszego członka LCS, komandora lotnictwa Dennisa Wheatleya, znakomitego powieściopisarza i adepta kryminalistyki oraz czarnej magii. Wśród bestsellerów jego autorstwa znajdowały się takie tytuły, jak „Eunuch of Stambuł" (Eunuch z Istambułu), „Golden Spaniard" (Złoty Hiszpan) i „The Haunting of Toby Jugg" (Natręctwa Tobiego Jugga). Był tam George Maiłaby, który został Wysokim Komisarzem w Nowej Zelandii, Harold Peteval, w czasie pokoju milioner - producent mydła, a w czasie wojny czołowy oficer wywiadu, Derrick Morley - finansista i armator, James Arbuthnott - król herbaty. I jeszcze profesor Edward Neville da Costa Andrade - jeden z najsłynniejszych uczonych brytyjskich, który powiadał, że jego największą pasją jest „kolekcjonowanie starych ksiąg naukowych i gromadzenie bezużytecznej wiedzy". Profesor był pomysłodawcą małych „świerszczyków", używanych przez alianckich komandosów do rozpoznawania się w ciemności, a głównym obiektem jego zainteresowań było zastosowanie naukowych sztuczek do dezorientowania wroga. Łącznikiem LSC z ministerstwem spraw zagranicznych był sir Reginald Hoare, bankier, a także dyplomata, znawca bocznych uliczek, czyli zakulisowych afer wschodnioeuropejskich stolic. Pentagon reprezentował pułkownik William H. Baumer z Omahy w Nebrasce, świetny produkt akademii wojskowych Creighton i West Point. Kairską placówkę objął brygadier Dudley Clarke - zamożny radca ubezpieczeniowy z Londynu, który rozpracował akcję „Bertram", przyczyniwszy się tym do klęski Rommla pod El Alamejn. W Waszyngtonie zainstalował się pułkownik H.M. 0'Connor dobrze znany w Irlandii właściciel stajni koni wyścigowych oraz major Michael Bratby - artysta. W Indiach natomiast i w Azji południowo-zachodniej przebywał pułkownik Peter Fleming - pisarz, dziennikarz, ornitolog, brat lana Fleminga, autora powieści szpiegowskich. Ludzie ci kontaktowali się z najważniejszymi wojskowymi, wywiadowczymi i politycznymi ośrodkami przy centrach dowodzenia połączonych sił anglo-amerykańskich. W siedzibie COSSAC - świeżo powołanego, planistycznego sztabu inwazyjnego, za decepcję odpowiadał Komitet do spraw Środków Specjalnych (Commitee of Special Means), lub Ops B - podsekcja wydziału operacyjnego. Pomysły LCS realizowane były głównie przez MI-6, MI-5 i XX-Committee, oraz PWE. W Ameryce i w jej strefie wpływów LCS i CSM wykorzystywały przede wszystkim organizację Joint Security Control, która z kolei nadzorowała OSS, FBI, różne amerykańskie agencje
258
WIELKA STRATEGIA 1 MAŁA TAKTYKA - 3943
informacyjne i departament stanu. W ten sposób została pomyślana struktura LCS kamyk rzucony w Storę/s Gate wywoływał kręgi fal docierających wszędzie - d0 sfer politycznych, finansowych, cywilnych, dyplomatycznych, naukowych i wojskowych w końcu, by - jak stwierdził historyk OKW Helmuth Greiner - „przemienić sie w jedną wielką falę deprymującego zamętu". LCS dysponowało również środkami umożliwiającymi, w razie konieczności, umieszczenie dezinformacji wprost na biurku Hitlera i to w ciągu pół godziny od nadania jej biegu z biura Churchilla. W trakcie inwazji zdarzyła się jedna, pamiętna okazja skorzystania z tego sposobu. Niedostrzegalną dla oka, ale zupełnie określoną rolę w wywiadzie i w decepcji odgrywały funkcjonujące w londyńskim City banki. Bevan i Menzies z racji swojej przynależności klasowej i rodzinnej mieli ułatwiony dostęp do rozległego, lecz bardzo hermetycznego świata finansjery i umieli wykorzystać go dla strategicznych celów aliantów. I świat finansjery, bogaty w stulecia doświadczeń, ze swoim przeświadczeniem, iż nie jest ważne, co się wie, ale kogo się zna, z tysiącem niewidzialnych nici łączących londyńskie City i amerykańską Wall Street z każdą stolicą w świecie, ze swoimi koligacjami rodzinnymi, komitetami, kościołami, zasobnością, szybkim obrotem pieniądza i bieżącą informacją finansową - ten świat otwierał przed Bevanem i Menziesem podwoje centrów władzy w Berlinie. Prawdopodobnie jednak najważniejsza linia wpływów LCS wiodła poprzez generała sir Hastingsa Ismaya, szefa sztabu Churchilla, sekretarza do spraw wojskowych premiera, gabinetu wojny i szefostwa sztabów wojennych. Ismay przyjaźnił się z Bevanem i Wingatem, a z tym ostatnim razem awansował w służbie dla korony w Indiach. Jako syn najwyższego sędziego w Mysore, Ismay został porucznikiem w 21 pułku kawalerii, specjalistą do spraw arabskich i perskich, mistrzem polowań na dzika, weteranem drobnych potyczek przygranicznych i pełnym poloru dyplomatą wojskowym. Kiedy Wingate został sekretarzem do spraw polityki wicekróla Indii, Ismay był królewskim sekretarzem do spraw wojskowych. A kiedy Ismay objął stanowisko sekretarza Komitetu Obrony, a następnie szefa sztabu Churchilla, nie omieszkał zaprosić Wingate'a do pracy w LCS. Na „dworze" Churchilla - zdaniem lorda Morana Ismay pełnił rolę kronikarza Pepysa - był doskonałą „oliwiarką" jego poczynań. Członkowie LCS nie zajmowali się taktyką wojenną, ani też dalszymi losami swoich pomysłów. Ich zadanie nosiło charakter wyłącznie strategiczny, a ich podręcznikami była raczej klasyka historii, niż książki z teorii wojskowości. Rad zasięgali częściej od Adama Smitha, niż od Wegecjusza, nie Fryderyk Wielki, a Prokopiusz był im przewodnikiem. Odznaczali się edwardiańską arogancją. Byli intelektualistami o dużym uroku osobistym, ale i ludźmi zdecydowanymi, bezlitosnymi i ambitnymi. Byli potężni, jak szybko przekonywali się ci, którzy mieli okazję spotkać ich na swej drodze, ale ponad wszystko - działali w absolutnej tajemnicy. Nie oczekiwali, że kiedykolwiek ich istnienie i działalność staną się znane. Niestety, tak się nie stało, tak jak nie udało im się powstrzymać zagłady swojej klasy. Był jednak czas, gdy wywierali - jak Churchill - przemożny wpływ na losy wojny. A Churchill, gdyby nie był premierem, to i tak byłby członkiem LCS. W pierwszych miesiącach roku 1943 LCS zajmowało się bez reszty operacjami pozornymi i mylącymi. Chodziło o plan „Jael", a Bevan i Wingate byli jego autoramiPlan miał „skłonić wroga do wydawania mylnych dyspozycji strategicznych w związku
LCS 1 PLAN „JAEL"
259
z operacjami Narodów Zjednoczonych wymierzonymi przeciwko Niemcom" przed D-Day". Składał się z dwóch ważnych elementów zatwierdzonych w Casablance, w pierwszy, o nazwie „Cockade" (Kokarda) przewidywał „zatrzymanie jak największych sił wroga w Europie zachodniej i w rejonie Morza Śródziemnego tak, aby zniechęcić go do przerzucania stamtąd wojsk na front rosyjski". Drugi - „Zeppelin" - pod koniec kampanii tunezyjskiej miał przekonać Hitlera, że alianci nie wylądują na Sycylii i we Włoszech (co było ewidentnym, następnym krokiem całej stosowanej przez nich strategii), ale skierują atak raczej na Grecję albo na południową Francję. Dowództwo sił anglo-amerykańskich życzyło więc sobie, by LCS ze swojej siedziby w Storey^s Gate maskowało ruchy armii i floty faktycznie istniejących, a jednocześnie pozorowało przemieszczanie wojsk, którego w ogóle nie było. Kilka czynników zadecydowało o uproszczeniu tego ogromnego zadania. Po pierwsze, Niemcy nie dysponowali rzetelną wiedzą o sile i przeznaczeniu armii Wielkiej Brytanii, choć wiedzieli sporo o siłach zbrojnych Ameryki. OKW konsekwentnie przeceniało siły brytyjskie o 20 do 30 procent, a ponadto zakładano, że Brytyjczycy mają dwie armie na Bliskim Wschodzie, gdy w rzeczywistości dysponowali oni tam co najwyżej dwoma brygadami. Po drugie - z ustaleń wywiadu uzyskanych przez „Ultrę" i MI-6, z doniesień emisariuszy „Schwarze Kapelle" przekazanych rządom Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii oraz z rosyjskich ocen ruchu wojsk niemieckich - znana była do najmniejszego szczegółu siła i dyspozycyjność armii niemieckich. Te same źródła pokazywały drażliwość Hitlera na punkcie zagrożeń dla granicznych przyczółków jego imperium: Norwegii, Bałkanów i ich „pachy" - Przełęczy Liubliańskiej przez Alpy Julijskie nad Adriatykiem; Wysp Egejskich, które Hitler uważał za bastion południowo-wschodniej Europy i Turcji, która w każdej chwili mogła zrezygnować z neutralności i stanąć po stronie aliantów. Równie przydatne stało się dokonane przez LCS odkrycie natury psychologicznej - że koncepcja strategii militarnej, którą szczycił się Hitler, czyniła go szczególnie podatnym na wpadanie w sidła przeciwników. Całe jego myślenie nastawione było na zasadę imperatywu terytorialnego - gdy dostawał sygnał o zagrożeniu jakiejś twierdzy na granicy swoich włości, reagował pospiesznym umacnianiem słabego punktu posiłkami z rezerw. Można go więc było - z dużymi widokami na sukces - kusić do lekceważenia fundamentalnej zasady prowadzenia wojny: próbować być silnym wszędzie, oznacza nie być nim naprawdę nigdzie. Ale też Hitler nie był strategicznym naiwniakiem. Potrafił zadziwiająco szybko i sprytnie przejrzeć podstęp. Na swoje nieszczęście był jednak źle obsługiwany przez swój wywiad, z czego LCS doskonale zdawało sobie sprawę. Po początkowych sukcesach w latach 1940 i 1941, żaden z wielkich uczestników wojen w dziejach świata nie miał tak omylnych „oczu i uszu", jak Fuhrer. Do roku 1943 współpracujące angielskie i amerykańskie agencje wywiadowcze dobrze już namieszały w głowach ludzi Abwehry i SD. Niemieckie służby deszyfracji radiowej ciągle pracowały dobrze w pewnych przypadkach nawet znakomicie, szczególnie w marynarce wojennej. Ale znacznie lepsze, alianckie systemy ochrony radiowej, uruchomione wcześniej w celu ukrycia ofensywy El Alamejn, teraz z powodzeniem zamącały Hitlerowi prawdziwy obraz sił i zamiarów aliantów. Ponadto wyższość lotnictwa alianckiego skutecznie podcinała skrzydła niemieckim służbom rozpoznania lotniczego. Jeśli chodzi z kolei o aparat oceniający materiał wywiadowczy, to był on wysoce sprawny i pojętny, ale
260
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
cierpiał z powodu dwóch poważnych defektów - na źródłach ich wywiadu nie można było polegać i nie grzeszyły one punktualnością. A nawet jeśli udawało im się przedstawić poprawne oceny, to najczęściej Hitler objawiał skłonność do lekceważenia ich na rzecz „godnych zaufania" ocen partyjnych. Fiihrer był również pozbawiony dobrych służb dyplomatycznych. Wszelkie jego źródła informacji z Wielkiej Brytanii i Ameryki nieodmiennie podlegały ścisłej kontroli MI-5 lub FBI. Do tego wszystkiego „Ultra" na każde zawołanie potrafiła dowiedzieć się, jaka była reakcja Hitlera na dowolny przeciek z obozu alianckiego. Jeszcze jednym czynnikiem podnoszącym wartość i skuteczność LCS był znakomity system komunikacji handlowej, wojskowej i dyplomatycznej. Ta światowa sieć środków komunikacji była dla LCS bazą, umożliwiającą jej przekazywanie instrukcji w sposób szybki, bezpieczny, odpowiedzialny i zsynchronizowany. Oznaczało to na przykład - że historyjka rozpowiedziana w kręgach dyplomatycznych Lizbony nabierała treści przez jakiś polityczny ruch Waszyngtonu, notkę prasową w gazecie sztokholmskiej, manewr wojskowy nad granicą syryjsko-turecką, kontrolowany przeciek z Madrytu, pogłoskę z Kairu i oświadczenie wysokiego rangą dowódcy w Delhi. Dzięki takim środkom komunikacji - tworzonym od dawna na użytek rządców rozległego imperium brytyjskiego - dzwonek naciśnięty przez Bevana odzywał się tam, gdzie sobie tego życzył. Bevan i jego ludzie z LCS wiedzieli, że skuteczność ich pomysłów i operacji zależy przede wszystkim od absolutnej szczelności w zachowaniu alianckich tajemnic. Sukces wymagał bezwarunkowej dyskrecji i zwięzłości we wszystkim, co mówiono i robiono. Jakaś impulsywna wypowiedź, fałszywy krok, rozszyfrowany kod -jakikolwiek z wielu możliwych błędów - mógł przyczynić się do zdemaskowania podstępu. Najmniejsze potknięcie mogło spowodować odkrycie prawdy przez wroga, który - wysnuwszy prawdę z materii oszustwa - mógłby dokonać poprawnego przesunięcia wojsk i groźnie zaskoczyć aliantów. Dla najpełniejszego bezpieczeństwa, prawdę o zamiarach aliantów mogła znać tylko niewielka grupka dowódców alianckich. Czasem nawet przyjaciela należało wprowadzić w błąd, aby skuteczniej zmylić przeciwnika. Sukces jakiejkolwiek decepcji wymagał od wszystkich podległych osób i agencji ślepego posłuszeństwa dyrektywom LCS. Tylko Amerykanie - ku zmartwieniu ludzi z LCS - nie rozumieli tej potrzeby. W wielu brzemiennych w skutki przypadkach Amerykanie, z oczywistych względów nie poinformowani o naturze zleconych im zadań, albo je kwestionowali, albo nawet ignorowali. Problem ten pojawiał się najczęściej wśród agentów terenowych niższych szczebli. Chociaż więc szefostwo alianckich wywiadów jednoczył wspólny cel pokonania agentur niemieckich, na niższych poziomach działalności wywiadowczej zdarzała się zażarta rywalizacja między wywiadami poszczególnych państw, lub nawet między pracownikami operacyjnymi tych samych agencji rządowych. Oczywiście agentów wysyłano nie tylko po to, aby służyli nadrzędnym interesom aliantów, ale także szczególnym interesom swoich rządów. Najczęściej zaś interesy te były rozbieżne, zwłaszcza, gdy w jakiejś sprawie zderzali się ze sobą agenci brytyjscy z rosyjskimi. A już nigdzie problem ten nie urósł do tak drastycznych rozmiarów, jak na Bałkanach i na Środkowym Wschodzie, szczególnie w Turcji, gdzie rządy brytyjski i rosyjski od wieków były w konflikcie. Na tym terenie rozgrywała się cała operacja
LCSI PLAN „JAEL"
261
„Zeppelin" - a jednocześnie był to moment, by agenci brytyjscy walczyli o zachowanie hegemonii brytyjskiej, w czym wywiad rosyjski starał się im przeszkodzić, zniszczyć ich wpływy i zastąpić je swoimi. Jednocześnie brytyjscy agenci o przekonaniach lewicowych spiskowali z rosyjskimi przeciw Amerykanom, zaś amerykańscy kumali się z rosyjskimi przeciwko Brytyjczykom. Tylko w jednym wypadku wykryto agenta brytyjskiego współpracującego z Niemcami przeciwko Rosjanom i (sic!) Amerykanom - zbrodniczego, samotnego nieszczęśnika walczącego o powrót dobrej, starej Europy. A w ogóle fakt istnienia i funkcjonowania LCS świadczył o tym, że świat jest siedliskiem żmij, gdzie najbezpieczniej jest trzymać język za zębami. I bezwzględnie dochowywać tajemnicy. Tak się rzeczy miały, gdy LCS przystąpiła do skrajnie niebezpiecznej i zawiłej gry pod nazwą plan „Jael", w swej istocie bardzo brytyjskiej gry - gdy zwycięstwo odnosi się przy użyciu małych środków i wielkich umysłów. Dla ludzi pokroju Bevana i Wingate'a celem było nie tylko pokonanie Hitlera; było nim także zachowanie imperialnej roli Wielkiej Brytanii w świecie. Kto mógł przewidzieć, że wielkiemu zwycięstwu nad najsprawniejszą machiną wojenną świata nie będzie towarzyszył sukces, który ślubowali osiągnąć ludzie LCS i całego wywiadu Anglii - nie utrzyma się władza Londynu nad światem. Była to smutna ironia wojny wywiadów.
MINCEMEAT" - SIEKANINA
.Mincemeat" - Siekanina 23 maja 1943 roku Hitler zażądał rozpostarcia mapy Bałkanów na stole konferencyjnym w swojej rastenburskiej kwaterze i włożywszy na nos okulary krótkowidza, oświadczył: „Ktoś tu musi czuwać, jak pająk w sieci. Dzięki Bogu mam dobrego nosa i zawsze wyczuwam, co w trawie piszczy, zanim stanie się najgorsze". I orzekł jeszcze: „Musimy bezwzględnie utrzymać w garści Bałkany: miedź, boksyty, chrom, a przede wszystkim... nie możemy dopuścić to tego, co nazywam kompletnym krachem". Wskazawszy na wąskie tureckie cieśniny łączące Morze Czarne z Morzem Śródziemnym, a zarazem oddzielające Europę od Azji, Hitler stwierdził: „Tutaj dojdzie do decydującej rozprawy". I dodał: „Jeśli zdarzy się najgorsze, OKW będzie musiało wydoić - jak się dokładnie wyraził - front rosyjski z takiej liczby dywizji, aby nie dopuścić do sukcesu inwazji alianckiej w tym regionie". Co takiego było na Bałkanach, których nazwa pochodzi od tureckiego słowa na określenie gór - co tak szarpało nerwy Hitlera? Rzecz jasna, nie prześnił się jeszcze stary lecz wciąż żywy niemiecki sen o Drang nacht Osten - o imperium rozciągającym się po Arabię i dalej do Afryki i Indii. Bodaj najważniejszą potrzebą chwili było zachowanie dla Niemiec surowców naturalnych, w które region ten obfitował, a szczególnie rumuńskiej ropy naftowej. Historycznie jednak rzecz biorąc, Niemcy sięgały tu do wzorów strategii imperium brytyjskiego. Major F.W. Deakin, agent brytyjski na Bałkanach podczas drugiej wojny światowej, po wojnie zaś przełożony kolegium świętego Antoniego w Oksfordzie pisał: ... nad biegiem myśli Hitlera krążył cień poprzednich brytyjskich kampanii na Dardanelach i w Macedonii. Wódz niemiecki nie wyobrażał sobie, by Churchill nie był opętany obsesją na punkcie udowodnienia światu roku 1943, jaką wartość miała jego wielka strategia roku 1915, czyli rozstrzygające wówczas zaatakowanie Europy od południowego wschodu. Byto to największa troska Fuhrera, odbijająca się na jego osobistych planach pokonania zachodnich aliantów, realizowanych często wbrew wskazaniom niemieckich ekspertów wojskowych-
Stratedzy alianccy byli świadomi obaw Hitlera o Bałkany. A jednak w momencie, gdy wojska Osi w Tunezji poddały się anglo-amerykańskim armiom w maju 1943, w Casablance już zdecydowano, że następnym krokiem w kierunku Europy będzie Sycylia. I kiedy 11 czerwca 1943 roku alianci zdobyli małą wysepkę Pantelleria, OKW mogło już mieć pewność. Churchill powiedział krótko: „Tylko kompletny idiota mógł nie wiedzieć, że chodzi o Sycylię". Co można było zrobić, by zmylić Hitlera? Otóż
263
była - jak zdecydowano - tylko jedna rzecz do zrobienia: grać na jego przekonaniu, że Sycylia jest obiektem zbyt oczywistym i że alianci planują szeroko zakrojony desant w innych częściach wybrzeży południowej Europy. Aby zamaskować operację „Husky" - jak zakodowano inwazję Sycylii - należy przekonać Hitlera, że alianci upatrzyli sobie dwa punkty: Grecję, jako wstęp do ataku na Bałkany i Sardynię, jako punkt wypadowy inwazji na południową Francję. W tym duchu LCS zaczęło obmyślać kampanię decepcyjną, mającą wykazać, że Churchill zamierza powtórzyć manewr strategiczny z roku 1915 - czyli że alianci naprawdę wyciągają noże i wbiją je w „miękkie podbrzusze Europy". Kiedy plan LCS dojrzał do realizacji, co stało się w czerwcu 1943 roku, LCS sprokurowała podstęp na miarę najpodstępniejszych w historii wojen. Całości planu nadano znamienny kryptonim „Koń trojański", a jego częścią był „Mincemeat" („Siekanina"). Po zakończeniu wojny „Mincemeat" obwołano uroczyście genialnym fortelem wojennym. Genialny to on był, ale jedynie jako wariant starej jak świat dewizy: jeśli zagra się fałszywą kartą, przeciwnik zrobi zgubny dla siebie ruch. Jak świat światem, takie szalbierstwa były na porządku dziennym, czy to w czasie pokoju, czy wojny. Do legendy w tej kuglarskiej sztuce w czasie pierwszej wojny światowej przeszli pułkownik Richard Meinertzhagen i brygadier Archibald Wavell, uczestnicy brytyjskiej kampanii bliskowschodniej w Arabii przeciwko Turkom i Niemcom. Sukces ich podstępu miał zostać powtórzony, jako decydujące zagranie w czasie drugiego wielkiego konfliktu światowego. Churchilla - jak wiadomo - fascynowały fortele, studiował ich historię i uważał, że w nowoczesnej wojnie są one równoprawnym, jeśli nie najlepszym, instrumentem walki. I otóż Wavell, który po pierwszej wojnie doszedł do najwyższych stanowisk w brytyjskiej hierarchii wojskowej, znając pasję premiera, wystosował doń list - memorandum, przytaczający fakty z tamtej sprawy, a Churchill zareagował na to utworzeniem LCS. Wspomnienia Wavella zainspirowały następnie Wingate'a, którego ojciec był jednym z uczestników akcji Meinertzhagena. To Wingate rzucił pomysł, żeby podobną sztuczkę zastosować w wypadku operacji „Husky". W ten sposób „Mincemeat" jest uderzająco podobny do operacji Wavella i Meinertzhagena. Na tym jednak nie kończy się historia ich podstępu, Wavell wykorzystał go jeszcze później w akcji przeciwko Włochom w Północnej Afryce, a i dla planu „Bertram", który zadziwił Montgomery'ego w El Alamejn, był on prototypem. Nic więc dziwnego, że mógł także posłużyć do zamaskowania różnych operacji, przygotowujących „D-Day". Kiedy generał sir Edmund Allenby został dowódcą armii brytyjskiej na Synaju w roku 1917, front stanął w martwym punkcie. Kolejni dowódcy jednostek próbowali bezskutecznie przełamać linię turecko-niemiecką na kamienistej i bezwodnej pustyni w rejonie Gazy. Allenby postanowił spróbować czegoś, co - jak wiedział - wyda się niemieckiemu dowódcy absolutnie niemożliwe: szarżą kawalerii zaatakować słabo bronioną flankę w głębi lądu w Beerszebie, gdzie teren dla konnicy był tak zniechęcający, że nawet wrogowi nikt przy zdrowych zmysłach nie polecałby tej drogi ataku. Zadanie ukrycia manewru przed wrogiem przypadło Meinertzhagenowi - oficerowi wywiadu w sztabie Allenby'ego i Wavellowi - oficerowi dowództwa brygady kawalerii. Pierwszym ich ruchem było zlikwidowanie niemieckiego systemu szpiegowskiego na pustyni i powstrzymanie turecko-niemieckiego rozpoznania lotniczego. Dokonali
264
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - J943
tego pomyślnie. Następnie należało wmówić niemieckiemu dowódcy - generałowi Kressowi von Kressensteinowi, że Allenby ponowi atak w rejonie Gazy, i że wszystkie dotychczasowe ich działania w rejonie Beerszeby były pozorne. Dla tej części planu Meinertzhagen zaplanował swoją ruse de guerre. Zadanie było dwustopniowe: podrzucić przeciwnikowi spreparowane dokumenty potwierdzające zamiar akcji i - w następnym ruchu - zapewnić kryptoanalitycznej sekcji wroga dowody potwierdzające rzekomy zamysł Anglików. Meinertzhagen postanowił zrobić to osobiście. Zapełnił swój notatnik oficera sztabowego zapiskami, wyraźnie wskazującymi, że przegrupowania w Beerszebie są fikcyjne, że atak w Gazie nastąpi kilka tygodni później i że podana data dotyczy prawdziwej ofensywy. Notatnik umieścił w plecaku, razem z banknotem 20-funtowym sporą sumką na owe czasy - co miało robić wrażenie, że zguba nie była zamierzona. Meinertzhagen miał też fałszywy list od żony z wiadomością o narodzinach syna. Kolejny list pozorował korespondencję między dwoma oficerami sztabowymi narzekającymi na gruboskórność i wygórowane ambicje Allenby'ego oraz zawiadamiał, że pierwotny plan ataku na Gazę na koniec października - rzeczywiście przewidywany na ten dzień - zastąpiono nowym planem z datą w połowie listopada. Meinertzhagen spreparował również potwierdzające tę informację kalendarium konferencji Kwatery Głównej i - w końcu - załączył przekonująco wyglądający kod. Dokumenty jako żywo przypominały zwyczajową zawartość plecaka oficerskiego. Meinertzhagen wyjechał 10 października 1917 roku na dzielące linie brytyjskie i niemieckie pustkowie w poszukiwaniu tureckiego patrolu. Niebawem natknął się na jeden ze zwiadów i gdy dostał się w ogień ostrzału, czym prędzej pognał do swoich. W pędzie taktycznie pozbywał się po kolei lornetki, bukłaka z wodą i strzelby, co miało znamionować ucieczkę w popłochu, dopiero na koniec, jak słabnący z ran uciekinier, upuścił plecak, splamiwszy go uprzednio krwią z niewielkiej rany konia. Turcy oczywiście znaleźli plecak i szybko dostarczyli go do dowództwa. Wtedy Meinertzhagen zagrał kolejną kartą. Doszedł do wniosku, że przeciwnik użyje kodu znalezionego w plecaku, aby rozszyfrować wiadomości z brytyjskiej stacji radiowej zainstalowanej na szczycie 150-metrowej piramidy Khufu w Gizie. Stało się tak i Meinertzhagen mógł zacząć karmić wroga fałszywymi informacjami. W pierwszym rzędzie zaaranżował wysłanie z kwatery głównej depeszy z rozkazem szybkiego odnalezienia plecaka. Druga iskrówka wyrażała ubolewanie z powodu karygodnej nieostrożności oficera, który zgubił plecak i zapowiadała postawienie go przed sądem wojennym. Za tym poszedł zakodowany rozkaz: „Pułkownik R. Meinertzhagen, Korpus Kawalerii Pustynnej. Wzywa się do kwatery głównej na przesłuchanie. Powrót do służby dopiero w dniu przewidywanego ataku, to znaczy 14 listopada 1917 roku". Następne wiadomości - w zmienionym już szyfrze - sugerowały, że przed 14 listopada - fałszywym terminem akcji - nie planuje się natarcia, ponieważ Allenby udał się na urlop i nie wróci przed 7 listopada. W ostatnim ruchu pędzla mistrza - na 14 listopada szefostwo Korpusu Kawalerii Pustynnej zostało zaproszone na wyścigi konne do Kairu. Dla uwiarygodnienia tej ostatniej wiadomości w Kairze rozlepiono plakaty, „Gazeta Egipska" zamieściła odpowiednie ogłoszenie, a w pobliżu toru wzniesiono namioty wojskowe. Jednocześnie brytyjski nasłuch przechwycił informacje, że wróg połknął haczyk i wydaje nowe dyspozycje. Meinertzhagen miał na tę okazję kartę atutową. Świadom,
„MINCEMEAT" - SIEKANINA
265
że Turcy cierpią katusze na skutek braku papierosów, wyprodukował jakieś 120 tysięcy paczek papierosów - opiumowanych. Gdy Allenby w tajemnicy i po cichu przeprowadzał swoją kawalerię spod Gazy do Beerszeby - pozostawiając w poprzednim obozowisku 15 tysięcy „koni" ze słomy i brezentu i podtrzymując ożywiony przepływ informacji radiowych, świadczących o tym, że kawaleria nadal stacjonuje w Gazie - Korpus Lotnictwa Królewskiego rozrzucił papierosy nad liniami wroga. Kiedy na Beerszebę spadły o poranku pierwsze bomby - to znaczy 30 października 1917 roku, a 15 tysięcy kawalerzystów poderwało się i runęło do ataku na miasto, Turcy spali głęboko. Obudzeni - byli zbyt otępiali, żeby zniszczyć chociaż studnie Beerszeby. Królewska kawaleria otoczyła ich oddziały i odepchnęła je w kierunku morza, do Gazy. A wtedy Allenby uderzył na Gazę, Turcy zostali pokonani i do 15 listopada armia brytyjska była już na Wzgórzach Judajskich w marszu na Jerozolimę., by „raz na zawsze przegnać Turków ze świętych miejsc chrześcijaństwa". Tak w skrócie przedstawiał się genialny podstęp Meinertzhagena. Ale o pokolenie później, dla celów „Mincemeat", fortel wymagał jeszcze większego sprytu. Przede wszystkim „Mincemeat" zakładał ukrycie zamiaru ofensywy „logicznie oczywistej", a nie „niemożliwej" w oczach wroga, co było zadaniem po stokroć trudniejszym. Po drugie, w nowoczesnej wojnie środki użyte do oddzielenia prawdy od fikcji musiały być wyrafinowane. Jakakolwiek fałszywa informacja zasiana w obozie wroga musiała być odporna na drobiazgowe śledztwo. Skrwawiony plecak mógłby już nie wystarczyć; słowem - nośnik fałszywej wiadomości musiał być autentyczny. Oryginalne rozwiązanie tego ostatniego problemu podsunął komandor porucznik Ewen Montagu z sekcji 17F Admiralicji - wydziału służb tajnych marynarki, odpowiedzialnych za kontakty z agentami decepcji. Montagu był synem lorda Swaythlinga, jednego z żydowskich baronów bankowych. Otrzymał wykształcenie w Westminsterze, Harwardzie i w Trinity College, był radcą królewskim i miał w przyszłości zostać jednym z wielkich angielskich jurystów: Archiwistą Akt Dawnych, Sędzią Pokoju Floty Królewskiej, Ławnikiem w Middle Tempie (siedzibie sądów królewskich w średniowiecznej dzielnicy Londynu). Był też jednym z najlepszych wędkarzy muchowych w Królestwie. Z rozmowy Montagu z dowódcą szwadronu sir Archibaldem Cholmondleyem, ekspertem od antyków i współpracownikiem Montagu'a w Ministerstwie Lotnictwa, wyłonił się nowy element starego fortelu, element godny samego Meinertzhagena. Montagu zadał XX-Committee pytanie: „Dlaczego nie mielibyśmy wziąć jakichś zwłok, nie przebrać ich w mundur oficera sztabowego i nie wyposażyć w rzekomo autentyczne, w najwyższym stopniu tajne papiery, wskazujące, że zamierzamy podjąć atak gdziekolwiek indziej (a nie na Sycylię)?". Tak narodził się człowiek, który nigdy nie istniał. Plan dojrzewał w trakcie wielu spotkań i ostatecznie został zaaprobowany przez Churchilla, Eisenhowera, Połączonych Szefów Sztabów w Waszyngtonie i szefów sztabów w Londynie. Zasadzał się na podrzuceniu aktówki wypełnionej dokumentami, wiodącymi Niemców do wniosku, że alianci zamierzają zaatakować Sardynię i Grecję, a nie Sycylię. Swoistym narzędziem decepcji miały być anonimowe zwłoki. Ciało wedle planu miało być wyrzucone z okrętu podwodnego w pobliżu Huelwy w Hiszpanii, gdzie - jak wiedziano działał agent Abwehry, mający powiązania z lokalną administracją hiszpańską. Korzystnie dla planu niemiecka sieć szpiegowska w Hiszpanii znana była z szybkich, lecz powierzchownych działań operacyjnych. Tak przynajmniej postąpiła w przypad-
266
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
ku dokumentów znalezionych przy ciele oficera francuskiego Clamorgana - wysłano je do Berlina po jedynie pobieżnym ustaleniu ich autentyczności. Nie można jednak było lekceważyć związanego z akcją ryzyka. Niemcy przecież zdyskredytowali dokumenty Clamorgana, jako podrobione, chociaż akurat były one, jak i śmierć Clamorgana - prawdziwe. Czy nie zrobią tego samego z dokumentami człowieka-widma? Albo, przejrzawszy podstęp z jakichś innych powodów dojdą prawdy przez odczytanie dowodów na opak? Zgromadzą wszystkie dostępne siły do odparcia ataku sycylijskiego? I zmuszą dowództwo anglo-amerykańskie do zarzucenia planu „Husky"? Decepcja, broń intrygantów, bywa też obosieczna. XX-Committee jednakże zdecydował się podjąć ryzyko. Wszczęto poszukiwania zwłok człowieka zmarłego na zachłystową blokadę płuc, czyli z wodą w płucach. Pośmiertna obdukcja miała wykazać, że ofiara utonęła w morzu. Chociaż trwała wojna, wcale niełatwo było znaleźć odpowiednie zwłoki. Zdobyto je w sposób godny postaci z kręgu Mr. Pickwicka. Spoczywały w kostnicy przy Horseferry Road (Drogi Dyliżansów), czyli za rogiem siedziby dowództwa MI-6, w podobnym do kaplicy budynku w stylu wiktoriańsko-bizantyjskim, ziejącym lizolem, olejkami do balsamowania i śmiercią. Zgodę rodziców na użycie ciała „dla specjalnych celów medycznych" uzyskano pod jednym warunkiem: że nazwisko zmarłego nie zostanie nigdy ujawnione. Później spekulacjom na temat pochodzenia nieboszczyka nie było końca. Sam Wingate wyraził przekonanie, że zwłoki należały do jakiegoś zapoznanego pijaczyny, utopionego pod mostem Charing Cross. Brooke natomiast z jakiegoś powodu orzekł, że zmarły był wykwalifikowanym ogrodnikiem. Jeszcze inna wersja głosiła, że był to uliczny informator MP. Wszystko, co Montagu - który zapłacił za zwłoki - zechciał, czy mógł powiedzieć sprowadzało się do oświadczenia, że zmarły był człowiekiem młodym, nieco powyżej trzydziestki i niezbyt silnym fizycznie. Na zwróconą mu przez starszego rangą oficera uwagę na temat tej ostatniej cechy nieboszczyka, Montagu odparł krótko: „On nie ma wyglądać jak oficer - tylko jak oficer sztabowy". Zwłoki umieszczono w specjalnym, wypełnionym suchym lodem cylindrze i przewieziono półciężarówką do mieszczących się nad wydawnictwem muzycznym biur XX-Committee przy Regent Street. Tam nieboszczykowi nadano personalia: „Kapitan (w funkcji majora) William Martin, numer 09560, Marynarka Królewska, oficer sztabowy Dowództwa Połączonych Operacji". Ale imię i nazwisko, a nawet zawód - to nie wszystko; Martinowi nie mogło brakować tożsamości i - jakiejś osobowości. Obie te rzeczy Komitet sfabrykował za pomocą rekwizytów z warsztatu Meinertzhagena prywatnych listów. Martin miał więc dowód przekroczenia konta bankowego i grzeczny monit z banku Lloyda. Właśnie się zaręczył i przechowywał rachunek za pierścionek, zakupiony na kredyt u S.J. Phillipsa, firmy międzynarodowych jubilerów przy Bond Street. Aby udowodnić, że narzeczona rzeczywiście istnieje, jedna z sekretarek Montagu'a napisała do nieboszczyka dwa listy miłosne. Przechowywał również, starannie sfabrykowane, listy od ojca i od agentów ubezpieczeniowych rodziny, wszystkie starannie datowane i każdy potwierdzający szczegóły zawarte w innych papierach. Z równym pietyzmem potraktowano daty na rachunkach sklepowych i na skasowanych biletach. Nieboszczyk miał wyruszyć w swoją morską podróż 19 kwietnia 1943 roku, i następnie miał być oddany morzu na wysokości Huelvy między 29 a 30 kwietnia. Martin miał wyglądać na ofiarę wypadku sa-
„MINCEMEAT" - SIEKANINA
267
molotowego. XX-Committee chciał przekonać Niemców, że ciało unosiło się na wodzie przez około cztery lub pięć dni. Aby uzasadnić stopień rozkładu zwłok do tego czasu - rachunki i wykorzystane bilety świadczyły, że nie opuścił on Londynu przed 24 kwietnia. Drobne szczegóły miały uwiarygodnić wielkie oszustwo: dokumenty z teczki Martina ujawniały, że alianci rzeczywiście przygotowują inwazję na Sycylię - ale podstępnie traktują to jedynie, jako przykrywkę dla ataków na Sardynię i Grecję. Najważniejszym „drobiazgiem" w aktówce Martina był fałszywy list osobisty generała Archibalda Nye'a, wiceszefa Imperialnego Sztabu Generalnego do generała sir Harolda Alexandra ze sztabu Eisenhowera, i jednocześnie wykonawcy planu „Husky". Ten i pozostałe podpierające fikcję listy i dokumenty umieszczono w aktówce Martina. W końcu wzięto też pod uwagę możliwość, że Niemcom przyjdzie do głowy pytanie, dlaczego człowiekowi, który pełnił obowiązki zaledwie majora, z takim zaufaniem powierzono rzeczone listy. I tu w sukurs sprawie przyszedł lord Louis Mountbatten. W aktówce Martina znalazł się osobisty list Mountbattena do dowódcy Sił Morskich na Morzu Śródziemnym, admirała floty sir Andrew Cunninghama. Lord Louis przedstawił w nim Martina jako eksperta w werbowaniu kadry mającej wziąć udział w lądowaniu i „scharakteryzował" następująco: „Cichy i nieśmiały na pierwszy rzut oka, naprawdę zna się na tym, co robi. Był przenikliwszy, niż niektórzy z nas w sprawie spodziewanego przebiegu zdarzeń pod Dieppe i bezbłędnie wybrał właściwe transportery oraz sprzęt w ramach eksperymentów przeprowadzonych ostatnio w Szkocji. Odeślij mi go, proszę, tak szybko jak to tylko możliwe, czyli zaraz po desancie" - napisał Mountbatten i dodał figlarnie, z myślą o udawanym celu ataku Sardynii: „Martin przywiezie wam trochę sardynek..." O szóstej wieczorem, 19 kwietnia 1943 roku, operacja „Mincemeat" doczekała się realizacji. Major Martin opuścił ojczyznę na pokładzie okrętu podwodnego HMS „Seraph" (Serafin) i tuż przed świtem 30 kwietnia, na wysokości hiszpańskiego wybrzeża koło Huelwy, starego mauretańskiego miasteczka rybackiego w Zatoce Kadyksu, „Seraph" wynurzył się na powierzchnię. Majora Martina, ciągle jeszcze w cylindrycznym łożu, wyniesiono na pokład. Gdy łódź lekko uniosła się na łagodnej fali, otworzono kontener i wyjęto zwłoki; aktówka zawierająca fałszywe dokumenty była bezpiecznie przymocowana do ciała za pomocą łańcuszka. Jeden z członków załogi nadmuchał kamizelkę ratunkową i Martina delikatnie ułożono na wodzie, a przybrzeżne prądy i wiry od razu zaczęły popychać ciało ku brzegowi. Kilkoma strzałami z broni automatycznej zatopiono kontener i łódź powoli zanurzyła się w morzu. Major Martin został wyłowiony tego samego dnia rano. Topielca zauważył miejscowy rybak, wciągnął go na swoją niewielką łódź i przywiózł do portu. Aktówka ciągle była przytroczona łańcuszkiem do ciała, gdy pieczołowicie przekazano je marynarzom Armady. Nieco później brytyjski wicekonsul w Huelwie, który nie miał pojęcia o mistyfikacji, został poinformowany o znalezisku przez biuro hiszpańskiej marynarki. Zatelefonował z wiadomością do kapitana J.H. Hillgartha, brytyjskiego attache do spraw marynarki w Madrycie, z prośbą o instrukcje. Hillgarth wiedział o sprawie. Polecił wicekonsulowi upewnić się, że aktówkę znaleziono w stanie nienaruszonym. Kiedy wicekonsul zapytał Hiszpanów o aktówkę, otrzymał odpowiedź, że została ona zatrzymana w celu przeprowadzenia dochodzenia sądowego. Ale pożądany przeciek najwidoczniej już nastąpił, ponieważ Hiszpanie przyznali, że lokalny
268
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
urzędnik Abwehry również został poinformowany o wyłowionym ciele. Gdy hiszpański lekarz zbadał zwłoki i zaświadczył, że jest to brytyjski oficer, który w wyniku katastrofy lotniczej zmarł przez utonięcie, urzędnik Abwehry zajął go czymś i sfotografował dokumenty. Z Madrytu, ze starannie skalkulowanym naciskiem, Hillgarth upomniał się o dostarczenie mu aktówki - a o fakcie tym natychmiast doniesiono Abwehrze. A w Londynie, sekcja poległych komisji odszkodowań Admiralicji umieściła odpowiednie nazwisko na liście ofiar wojennych: „Tymczasowy kapitan (w funkcji majora) William Martin, Marynarka Królewska". Śmierć majora Martina została również odnotowana na liście poległych publikowanej w „The Times", z datą 4 czerwca. Lista ta, zupełnie przypadkowo, zawierała nazwiska dwóch oficerów, którzy rzeczywiście stracili życie w katastrofie lotniczej w tym samym rejonie. Tymczasem w Huelwie, major Martin został pochowany z pełnymi honorami wojskowymi. Jego „narzeczona" wysłała stosowny wieniec, z kartką z rysunkiem złamanego serca, a wicekonsul przesłał rodzinie majora Martina kilka fotografii uwieczniających salut z broni nad grobem zmarłego. Na koniec ustawiono kamień nagrobny płaską płytę marmurową, zaświadczającą, że leży tu: William Martin Urodzony 29 marca 1907 roku Ukochany syn Johna Glyndwyr Martina oraz świętej pamięci Antonii Martin z Cardiff w Walii Dulce et decorum est pro patria mori R.I.P. Reąuiescat in pace
Przedstawiciel Abwehry w Huelwie nie tracił czasu. Zawiadomił Berlin o szczęśliwym znalezisku i wspólnie z Armadą wypraktykował mały fortel własnego pomysłu. Listy i dokumenty, w stanie, w jakim je wyjęto, umieścił na powrót w aktówce tak, by Brytyjczycy nie podejrzewali, że wpadły w ręce wroga, mogliby bowiem zmienić lub porzucić plany operacji, o których mówiły te papiery. Aktówkę zwrócono Brytyjczykom przez hiszpańskie ministerstwo spraw zagranicznych. A fotokopie dokumentów wysłano do Berlina do oceny i jednocześnie przedstawiciel Abwehry został przesłuchany na temat najdrobniejszych szczegółów sprawy. Aliancka maszyna deszyfracyjna Turinga potrafiła rozkodować przynajmniej część wiadomości nadawanych przez Abwehrę, większość zatem sygnałów Abwehry dotarła do szefów sztabów i do LCS. Odczytywano je zapewne z najwyższym zadowoleniem, gdyż przedstawiciel Abwehry rozpisywał się szczegółowo o zawartości aktówki i o stanie dokumentów, nie kwestionując ich autentyczności. Odczytał ledwie widoczne zapisy na rachunkach i podał daty listów dokładnie takie, jakich spodziewali się twórcy „Mincemeat". Osobiście stwierdził, że jego zdaniem wszystkie części łamigłówki pasują do siebie idealnie. Dodał jednakże, że Armada prowadzi dalsze śledztwo na temat pilota strąconego samolotu i losu innych pasażerów. „Mincemeat" miał udany start. Ale dalsze postępy operacji zależały od pułkownika barona von Roenne, szefa Fremde Heere West. Roenne też był pewien autentyczności dokumentów. Jego ocena zawartości teczki Martina poszła tropem fałszywej informacji dokładnie sprecyzowanej w liście Nye'a do Alexandra - alianci przygoto-
MINCEMEAT" - SIEKANINA
269
wują poważne akcje przeciwko Sardynii i Półwyspowi Peloponeskiemu, z jednoczesnym mylącym manewrem skierowanym na Sycylię. W niemieckich przekazach radiowych pojawiło się wiele dalszych raportów i ocen, i choć znaczna ich część brała pod uwagę ewentualność przymusowej zmiany alianckich planów, wszystkie zgadzały się co do tego, że prawdopodobniejsze wydaje się uderzenie w cele na wschodnich lub zachodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego, niż na Sycylię. Major Martin wykonał swoje zadanie. Operacja „Mincemeat" okazała się sukcesem. Rozmiary jej powodzenia pokazały dopiero późniejsze wypadki. Fałszywe dokumenty Martina wpłynęły deprymująco na strategiczne rozumowanie Hitlera - przede wszystkim nie miał on wątpliwości, że dokumenty są oryginalne. Armie anglo-amerykańskie przystąpiły bowiem do ostatecznej rozprawy z niemiecko-włoską Grupą Armii „Afryka" w Tunezji i najwyraźniej szykowały się do następnego skoku. Ale gdzie? W chwili, kiedy prąd znosił ciało majora Martina do hiszpańskiego brzegu, Hitler przygotowywał się do największej bitwy czołgów w historii - bitwy pod Kurskiem. Po stratach, których doznał zimą na przełomie lat 1942-43, wszystkie jego siły pancerne czekały na ofensywę kurską, Hitler nie mógł stawić czoła nowej groźbie ataku wzdłuż południowych umocnień jego Fortress Europę. Z frontu rosyjskiego nie był w stanie odwołać ani jednego żołnierza, czy czołgu. Gnębiła go świadomość, że dokumenty MartinajDrzesądzają o nieuchronności kolejnej konfrontacji w niebezpiecznym rejonie Morza Śródziemnego - a szczególnie na Bałkanach. Wyraził swoje rozterki w liście do Mussoliniego, pisząc, że nie martwi się o Drugi Front na Zachodzie w roku 1943. Martwi się o Bałkany. Pisał tam: Rozważam sytuację z najwyższą uwagą. To jest historyczna droga wtargnięcia do serca Europy. [...] Wróg lądujący w tym rejonie, wspierany przez lokalnych nacjonalistów i powstania komunistów, to może prowadzić... do najgorszego ze wszystkich koszmarów, do narażenia południowej flanki Niemiec na Wschodzie i do przerażającego obrotu spraw wspólnego, anglo-amerykańsko-rosyjskiego marszu na same Niemcy.
Na Bałkanach w tym czasie stacjonowały głównie wojska włoskie. Naczelne dowództwo wojsk włoskich dysponowało 33 dywizjami, okupującymi Grecję z jej wyspami, Jugosławię i Albanię; siły niemieckie w Grecji i Jugosławii - wedle stanu na 1 grudnia 1942 roku - składały się tylko z sześciu dywizji, łącznie z elitarną 7. dywizją górską SS i dywizją spadochronową w „Twierdzy Kreteńskiej" - wyspie dominującej na Morzu Egejskim. Ile jednak warci byli Włosi, jako sojusznicy? SD miało już dowody na spisek rojalistyczny w Rzymie, zmierzający do obalenia Mussoliniego i kapitulacji wobec Wielkiej Brytanii i Ameryki. Odkrycie to podkopało pewność siebie Hitlera, który zastanawiał się nad podjęciem ofensywy kurskiej w świetle - zapowiadanych przez papiery „Mincemeat" - zagrożeń szykujących się na południu. Gdyby Włochy rzeczywiście poddały się, Hitler musiałby znaleźć świeże siły, aby zastąpić 33 włoskie dywizje na Bałkanach - nie wspominając o 10 włoskich dywizjach w Rosji*. Kiedy Hitler i OKW deliberowali nad tym problemem, LCS dodało im jeszcze parę nowych zagadek do przemyślenia. Następne zwłoki zostały wyrzucone na brzeg morski koło Cagliari, głównego miasta Sardynii. Topielec w mundurze brytyjskiego * Były już rozbite (przyp. T.R.).
270
WIELKA STRATEGIA 1 MAŁA TAKTYKA - 1943
komandosa należał - jak ustalono - do niewielkiej jednostki zwiadowczej penetrującej wybrzeża Sardynii. Zwłoki, wyposażone w odpowiednią korespondencję, przywiózł w ten rejon okręt podwodny, by utwierdzić Niemców w przekonaniu, że atak pójdzie na Sardynię. Jednakże w rozprzestrzenianiu dezinformacji LCS sięgało po inne sposoby. Co pewien czas agenci LCS dopuszczali do wybranych informacji na temat planów alianckich ambasadora hiszpańskiego w Londynie, Jacoba Marię del Pilar Carlosa Manuela Fitz-Jamesa Stuarta, dziesiątego księcia Albę. Sześćdziesięciopięcioletni hiszpański grandeur był anglofilem i członkiem angielskiego establishmentu bardzo blisko związanym z premierem Wielkiej Brytanii i z jego otoczeniem. Nie można było tego powiedzieć o ministrze spraw zagranicznych Hiszpanii, księciu Francisco Gómez Jordanie, który raporty ambasadora dotyczące sceny angielskiej regularnie przekazywał ambasadorowi niemieckiemu w Madrycie. MI-5 oraz LCS wiedziały o tym i nie wahały się użyć tak dogodnej drogi wprost do serca niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych. Zdarzyło się na przykład - za podszeptem LCS - że niemiecki ambasador w Madrycie, Hans Heinrich Dieckhoff, ostrzegł Berlin, że alianci szykują się do ataku na Grecję, a nie na Włochy. Jego informacja pochodziła oczywiście ze „źródła absolutnie wiarygodnego" - to znaczy - od Jordana. Hitler poczuł się już zmuszony do działania. W dyrektywie wydanej 12 maja 1943 roku zażądał kroków, oczekiwanych przez twórców „Mincemeat": Zważywszy na wstrzymanie walk w Tunezji, w najbliższej kolejności należy oczekiwać prób kontynuacji działań aliantów w rejonie Morza Śródziemnego. Nasze przygotowania musza się skupić właśnie tam. Najbardziej zagrożone są: na zachodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego ~ Sardynia, Korsyka i Sycylia; na wschodnich - Peloponez i wyspy Dodekanezu. Spodziewam się, że dowództwo niemieckie i oficerowie, których dotyczą sprawy obronne w tych rejonach, nawiążą szybką i ścisłą współpracę w celu użycia wszystkich sił i środków dla wzmocnienia rejonów najbardziej zagrożonych. Prawdopodobnie nasz czas jest ograniczony. Działania zaradcze dotyczące Sardynii i Peloponezu mają pierwszeństwo przed wszystkimi pozostałymi.
OKW natychmiast wysłało rozkaz Hitlera do wszystkich dowódców i jednostek, znajdujących się na zagrożonych terenach. Marszałek Rommel został wysłany do Aten, by zorganizować tam dowództwo grupy armii. Na Sardynię przewieziono brygadę „Reichsfiihrer SS". Jednej dywizji pancernej, stacjonującej dotąd we Francji, rozkazano ruszyć w siedmiodniową podróż na lawetach 160 pociągów do Grecji. Hitler osobiście zatwierdził wycofanie dwóch dywizji pancernych z frontu rosyjskiego. Ta dywizja też została skierowana do Grecji 320 pociągami. Podróż ich trwała dziewięć dniPo raz kolejny zawiodły Hitlera jego służby wywiadowcze, i to w decydującym momencie w historii Trzeciej Rzeszy. Oceny sytuacji dokonywane przez wiecznie rywalizujące ze sobą Abwehrę i SD praktycznie uniemożliwiały wygranie jakiejkolwiek bitwy, nie mówiąc o wojnie. A przy tym, jakby nie dość było zamieszania, wywołanego przez papiery „Mincemeat", w momencie ich znalezienia zdarzyła się fatalna w skutkach wpadka w kwaterze głównej Abwehry. Jej zdrada, którą tak długo podejrzewała SD, nagle została udowodniona. Część jej aparatu wykonawczego natychmiast znala-
„MINCEMEAT" - SIEKANINA
271
zła się w więzieniach, pozostawiając tę wielką organizację w stanie zamieszania. A był to moment, kiedy Hitler liczył na każdy gram dobrej, wartościowej informacji szpiegowskiej. Fatalne w skutkach potknięcie Abwehry oznaczało, że jej funkcje spadły na SD, której doświadczenie w prowadzeniu działalności na skalę międzynarodową było znikome. Jej oceny co do zamiarów aliantów w rejonie Morza Śródziemnego pogłębiały obawy Hitlera o Bałkany. Gdyby Abwehra była w pełni operatywna, bez depczącego jej po piętach Gestapo, „Mincemeat" i inne podobne akcje wokół operacji „Husky" już dawno by zdemaskowano, a w najgorszym razie, Niemcy potraktowaliby je podejrzliwie. Kiedy marszałek polny Rommel zakładał swe dowództwo w Grecji, w nocy z 9 na 10 lipca alianci wylądowali na Sycylii. Zaskoczenie w kwaterze Hitlera było całkowite. Sycylia szybko uległa armiom Montgomery'ego i generała George'a C. Pattona. Obudziła się w tym momencie tradycyjna zmora niemieckiego sztabu generalnego okrążenie Rzeszy przez wrogów i wielka niewiadoma - z której strony nastąpi atak? LCS zmorze tej dodawało skrzydeł i bez litości wypuszczało zatrute strzały. Alianci nie zaatakowali Bałkanów... przynajmniej tym razem. Czy jednak nie zrobią tego później? Planiści wywiadów alianckich zapamiętali spontaniczną reakcję Hitlera na skutki operacji „Mincemeat". Z tym większym uporem podtrzymywali jakże realistycznie brzmiący mit o alianckich nożach, wymierzonych w „miękkie podbrzusze Europy". „Mincemeat" stał się zalążkiem planów decepcyjnych wokół samego „D-Day". Podstęp ten był oczywiście tylko jednym z wielu, ale jego genialność i późniejsza sława przyćmiły inne, wcale mu nie ustępujące fortele, których zadaniem było przyciągnięcie sił niemieckich na Bałkany. Mistyfikacje tej miary mogły zmylić każdego, nie tylko Hitlera.
Q]/EBEC
Quebec W sierpniu 1943 roku wojska alianckie ruszyły do zakończenia podboju Sycylii, a w tym samym czasie generałowie Brooke i Marshall spotkali się w Chateau Frontenac w Quebecu, przygotowani do kolejnej konfrontacji poglądów. Dwie poprzednie konferencje tego roku - pierwsza w Casablance w styczniu, druga w Waszyngtonie w maju - nie pogodziły ich w kwestii sposobu wyzwolenia Europy. Wojna na Zachodzie okazywała Wielkim Sprzymierzonym łaskawość. Udało się zmylić Niemców w sprawie Sycylii z katastrofalnym dla nich skutkiem; po zaaresztowaniu Mussoliniego Włochy wydawały się bliskie kapitulacji, Niemcy wycofywali się z Rosji; alianckie naloty bombowe nasilały się z dnia na dzień, siejąc w Niemczech śmierć i zniszczenia, U-booty legły na dnie północnego Atlantyku. Satysfakcja z odniesionych sukcesów nie mogła jednak przesłonić faktu, że przy stole konferencyjnym w wielkim neogotyckim hotelu, z oknami wychodzącymi na rzekę Świętego Wawrzyńca, Amerykanie i Brytyjczycy znów stali przed wyborem jednej spośród dwóch odmiennych koncepcji prowadzenia wojny. Brooke upierał się przy twierdzeniu, że inwazja przez Kanał nie jest najmądrzejszym krokiem, dopóki nie zostaną rozproszone niemieckie siły zbrojne. Należało tego dokonać w drodze strategii i taktyki pośredniej - nękania wroga na peryferiach imperium niemieckiego, bombardowań, odpowiednich posunięć ekonomicznych i politycznych, stałego podważania autorytetu Rzeszy i jej władców, sabotaże, decepcję i pobudzanie ruchu oporu w krajach okupowanych przez nazistów. Marshall natomiast nie zapomniał o Dieppe i uważał, że jedynym sposobem pokonania Niemców jest atak przez Kanał, bezpośrednie starcie z ich armią w wielkiej bitwie i rozbicie jej w puch. Za rozbieżnościami strategicznymi rodziła się - równie poważna - kontrowersja natury politycznej, chodziło nie tylko o sposób, ale i o cel wygrania wojny. Od pierwszych dni wojny Marshall i jego doradcy próbowali ustalić, dlaczego Churchill i brytyjscy szefowie sztabów najpierw wydawali się akceptować plany ataku przez Kanał, a zaraz potem sprytną dyplomacją skłonili Amerykanów do operacji w rejonie Morza Śródziemnego. Z punktu widzenia Amerykanów opóźniało to tylko termin inwazji i ciężar wojny lądowej w Europie spadł na Rosjan. Do najbardziej wpływowych doradców Marshalla należał generał Stanley D. Embick, były szef Wydziału Planowania Wojennego i były zastępca szefa sztabu Armii Stanów Zjednoczonych. Doświadczony mąż stanu i znakomitość w amerykańskiej hierarchii wojskowej, Embick zarówno ze względu na swoją opinię, jak i za sprawą swego zięcia, generała Alberta C. Wedemeyera, szefa Grupy Strategii i Polityki Armii Stanów Zjednoczo-
273
nych, miał wiele do powiedzenia w kształtowaniu amerykańskich planów wojennych. W listopadzie 1942 roku podjął się, pospołu z Wedemeyerem, trudu wydobycia prawdy z bogatej osobowości i retoryki Churchilla. W dokumencie, który od pierwszych słów trącił brakiem elegancji i cynizmem, Embick napisał, że Brytyjczycy od ponad stu lat starają się wszelkimi sposobami utrzymać władzę nad Europą i zarzucił im, iż zamierzają opóźniać klęskę Niemiec tak długo, aż potencjał militarny napierających na Europę Rosjan wyczerpią krwawe bitwy i głód. Szeroko zakrojone operacje w rejonie Morza Śródziemnego służą trzem celom: graniu na czas i oszczędzaniu sił Wielkiej Brytanii, rozpraszaniu i mieszaniu szyków wojskom niemieckim i zapewnieniu brytyjskiej obecności w tym regionie po zakończeniu wojny. Krótko mówiąc, Wielka Brytania, nie licząc się z kosztami ponoszonymi przez aliantów, walczy przede wszystkim o przetrwanie imperium. Ocena ta mogła być bliska prawdy. Ale w rzeczywistości amerykańskim politykom daleko było do jednomyślności w sprawie udziału w szybkim pokonaniu Niemiec. Okręty z siłami amerykańskimi, wysłane do Wielkiej Brytanii, gdzie trwały przygotowania do inwazji, wróciły na Pacyfik. Zanosiło się bowiem na prezentację amerykańskiemu elektoratowi MacArthura - kandydata na prezydenta w wyborach roku 1944. Zwycięstwa na Pacyfiku dałyby mu splendor niepokonanego. Zawsze więc istniała groźba, że z jakichś powodów Ameryka odstąpi od zasady pierwszeństwa sprawy europejskiej w Wielkim Przymierzu, przenosząc swoje zainteresowania na pokonanie Japonii i zostawiając Wielką Brytanię, Niemcy i Rosję własnemu losowi. W maju, na konferencji w Waszyngtonie Brooke i Marshall, jako rzecznicy przeciwstawnych koncepcji strategicznych, z których każda mogła zwyciężyć - niezależnie od ich osobistych poglądów, czy rozbieżności w politycznych celach ich państw podjęli jeszcze jedną próbę zatarcia dzielących ich różnic. I nawet osiągnęli pewien kompromis. Ameryka ponowiła zobowiązanie jak najszybszego pokonania Niemiec, a Wielka Brytania potwierdziła udział w inwazji przez Kanał na wiosnę roku 1944. Kwestią otwartą pozostała nadal inwazja Sycylii. Nie padła też odpowiedź na pytanie, kto imiennie - spod skrzydeł Brooke'a czy Marshalla - obejmie dowództwo w tej wielkiej operacji, czyli który z rządów będzie przewodził powojennemu światu. Popędliwy i szybki, jak drapieżny ptak - otoczony profesjonalnym sztabem - Brooke był zapewne przebieglejszy od Amerykanina. Odznaczał się tym akurat rodzajem sprytu, który wyjątkowo drażnił Marshalla, a już zupełnie rozjątrzyła go wypowiedź senatora Arthura Vandenberga, który żalił się przed podkomisją senacką, że on i jego koledzy „poczuli się niemile poruszeni" brakiem jednomyślności Amerykanów, tym, że Brytyjczycy zawsze wychodzą na swoje, powszechną wśród Amerykanów nieumiejętnością podjęcia jakiejkolwiek decyzji i rzucającą się w oczy brytyjską dominacją w obradach. Co prawda, na tym etapie wojny siły zbrojne Wielkiej Brytanii na europejskim i śródziemnomorskim teatrze wojny były silniejsze i znaczniejsze. To przecież wkrótce siły amerykańskie uzyskają przewagę. A w myśl powszechnie przyjętej zasady naród, który dostarcza najwięcej wojska - wydaje rozkazy i dyktuje politykę. Marshall był zdecydowany skończyć z brytyjską dominacją przy stole konferencyjnym, jak i w wojnie. Kiedy Churchill i Brooke przybyli na pokładzie „Queen Mary" do Halifaxu w Nowej Szkocji, przywieźli ze sobą - tak, jak poprzednio do Casablanki - 250 delegatów, doradców, maszynistek, urzędników, przenośne pomieszczenie dla map oraz Cen-
274
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
trum Informacji Specjalnych, zawierające brytyjskie plany wojenne na każdą ewentualność oraz wywiad, łącznie z „Ultra", dla rzeczowego podparcia tych planów. Tym razem jednak w Chateau Frontenac, jak zwykle wszechstronnie przygotowanych Brytyjczyków spotkała spora niespodzianka. Na miejscu zastali nie mniejszą liczbę Amerykanów, podobnie wyposażonych i w towarzystwie asów wywiadu. Czyżby Amerykanie zdążyli posiąść sztukę taktyki, strategicznego planowania i targowania się? Na to wyglądało. W każdym razie zachowywali się już nie tak beztrosko i towarzysko, jak w Casablance i starali się wyglądać na poważnych, zdecydowanych ludzi interesu. Jak ujął to oficjalny historyk amerykański Maurice Matloff: „...w trakcie przygotowań do spotkania z Brytyjczykami, amerykańscy planiści wojenni wraz ze swoimi szefami sztabów krok po kroku przestudiowali środki wyrazu, dobór reprezentacji i techniki negocjacyjne strony brytyjskiej podczas poprzednich konferencji i nadali delegacji amerykańskiej zbliżony image". Amerykanie zobowiązali się już do udziału w operacji „Overlord" i nie w głowie im były jakieś awantury w rejonie Morza Śródziemnego (a szczególnie we Włoszech). Awantury byłyby wynikiem fiaska rozmów przy tym właśnie stole konferencyjnym. Trochę niejasny stosunek Roosevelta do „Overlord" wynikał z pragnienia, by wojskowa przewaga sił amerykańskich w Europie „mogła usprawiedliwić wybór amerykańskiego dowódcy operacji". Pragnienie to obudziło w prezydencie otrzymane w przeddzień konferencji memorandum sekretarza wojny - Henry'ego L. Stimsona. Roosevelt czytał w nim: Byłoby głupotą żywić nadzieję, że pod komendą brytyjską uda nam się przekroczyć Kanał i rzucić wroga na kolana. Premier i szef imperialnego sztabu [sid] jakiegoś brytyjskiego dowódcy są z gruntu niechętni tej operacji. Ich wyobraźnię przygniatają cienie Passchendaele i Dunkierki. Brytyjska obietnica udziału w Overlord jest tylko ustną deklaracją, gdyż nie mają do tego serca i żaden dowódca brytyjski nie wykaże dość niezależności, wiary i wigoru, by przezwyciężyć naturalne w takiej operacji trudności, z ciężarem negatywnego nastawienia swojego rządu w plecaku.
Miażdżąca dla Brytyjczyków opinia Stimsona wypływała z „ogromnej różnicy wiary", dzielącej dwa mocarstwa. Niemców - zdaniem Stimsona - nigdy się nie pokona działaniami zaczepnymi. Można ich pokonać tylko dzięki przywołaniu całego zapału młodości i zmobilizowaniu całego przemysłu zbrojeniowego aliantów. List Stimsona - jeden z najdramatyczniejszych w tej wojnie - mówił dalej: Wierzę zatem, że nadszedł czas dla pana, panie prezydencie na decyzję o przyjęciu przez pański rząd odpowiedzialności za dowództwo w tym ogromnym i decydującym akcie wojny w Europie. (...) Prawie dwa lata temu Brytyjczycy sami zaoferowali nam stanowisko naczelnego wodza wojsk alianckich. Myślę, że teraz powinniśmy ofertę tę przyjąć - a jeśli to konieczne - z całym przekonaniem, na jakie nas stać.
O kim myślał Stimson? Kto miał zostać naczelnym wodzem Sprzymierzonych? W zakończeniu listu, Stimson postawił wniosek, by Ameryka dała „naszego najbardziej dysponowanego do tej służby żołnierza, zdolnego sprostać wyzwaniu krytycznej chwili". Myślał o Marshallu.
QUEBEC
275
Prezydent przeczytał memorandum i zgodził się ze wszystkimi argumentami Stimsona. Kiedy Churchill przybył porozmawiać z nim prywatnie przed przyłączeniem się do konferencji w Quebec, podjął już decyzję. Chcę - oświadczył Churchillowi skoncentrować w Anglii każdego dyspozycyjnego żołnierza, by wziął udział w planowanym na rok 1944 ataku przez Kanał. Życzy też sobie zaniechania wszelkich późniejszych operacji w rejonie Morza Śródziemnego, a także chce widzieć Marshalla w roli dowódcy „Overlord". Była to druga z doniosłych decyzji odbierających Wielkiej Brytanii strategiczne dowództwo w wojnie; pierwszą było powołanie Eisenhowera na dowódcę operacji „Torch". Tymi dwoma ciosami prezydent Stanów Zjednoczonych skutecznie wyeliminował Brytyjczyków, jako światową potęgę. Churchill znalazł się w paskudnej sytuacji; przyrzekł już stanowisko naczelnego dowódcy Brooke'owi. Ale jak zwykle przebiegle kryjąc prawdziwe uczucia, z udaną serdecznością przyjął propozycję Roosevelta. To Amerykanie mieć będą większość wojska po inwazji, dlaczegóżby zatem dowództwo nie miało przypaść właśnie im? Z drugiej strony, skoro wybrzeża Morza Śródziemnego są teraz sceną drugorzędną, to czy dowództwo w tamtym regionie nie powinno być w rękach Brytyjczyka? Roosevelt nie znalazł żadnych przeciwwskazań pod warunkiem, że Wielka Brytania nieodwołalnie i z oddaniem przystąpi do „Overlord". - Jak najbardziej, bez dwóch zdań - zgodził się Churchill. Kiedy prezydent i premier rozmawiali w posiadłości Roosevelta nad brzegiem Hudsonu, wojskowi delegaci przystąpili do obrad nad rzeką Świętego Wawrzyńca. Roosevelt i Churchill zamierzali do nich dołączyć, jak tylko tamci wykonają czarną robotę. W nowych mundurach, z błyszczącymi dystynkcjami delegaci zasiedli wokół stołu. Wszyscy wiedzieli, że dyskusja nad „Overlord" nie obędzie się bez spięć. Długo nie musieli czekać. Sekretarki starannie przemilczały co mocniejsze i bardziej gniewne wystąpienia, jedynie od czasu do czasu napomykając, że jakiś punkt obrad „załatwiono z użyciem siły". Ale 15 sierpnia 1943 roku spotkanie dwóch sztabów wojennych przypominało istną burzę z piorunami. Mówi się, że admirał Ernest J. King, szef operacji morskich, posługiwał się językiem „wielce niedyplomatycznym". Atmosfera w sali konferencyjnej nie ustępowała pogodzie na zewnątrz - było zimno i wietrznie. Marshall ruszył do ataku z marszu, otwierając spotkanie bezwzględnym żądaniem nadania uderzeniu przez Kanał priorytetowego charakteru wśród wszystkich działań wojennych w Europie roku 1944. Adresował je oczywiście do Brytyjczyków. Brooke w równie agresywnym tonie odparł krótko, że brytyjski sztab wojenny zgadza się z Marshallem. „Overlord" musi być najważniejszą operacją roku 1944, ale... Właśnie to jakże brytyjskie, wszechobecne „ale" rozwścieczało Amerykanów. Brooke następnie z wielkim naciskiem podkreślił „konieczność spełnienia trzech głównych warunków, bez których plan „Overlord" nie może się powieść": po pierwsze - należy zredukować siły Luftwaffe, po drugie - ograniczyć siły niemieckie we Francji, Belgii i Holandii oraz zdolność wroga do sprowadzania posiłków przez pierwsze dwa miesiące po inwazji i - po trzecie - rozwiązać problem zaopatrywania oddziałów zdobywających plaże normandzkie. A jak stworzyć sytuację sprzyjającą sukcesowi „Overlord"? Otóż - przez zaatakowanie Włoch i tym samym związanie tam maksimum sił wroga oraz przez akcje lotnicze z Italii wymierzone w siły powietrzne Niemców. Marshall poczuł, że Ameryka znowu jest wciągana w „czarną dziurę" - w działania na Morzu Śródziemnym. Był prawie pewien, że brytyjska presja na rejon Morza
276
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
Śródziemnego wynika tylko z tego, że Churchill chce mieć po wojnie kontrolę nad Arabią - regionem kiedyś trafnie nazwanym „klamrą imperium brytyjskiego". Myślał tak zapewne nie bez racji, ale samowystarczalna - jeśli chodzi o ropę naftową i pośrednio jedynie zależna od Kanału Sueskiego -Ameryka uważała wówczas Środkowy Wschód za region mało ważny strategicznie i Marshall był przygotowany do odparcia argumentów Brooke'a. Jeśli „Overlord" nie da się statusu pierwszeństwa i jeśli Brytyjczycy nie będą respektowali uzgodnień z Casablanki i Waszyngtonu powiedział twardo - „to całą koncepcję strategiczną USA-Wielka Brytania trzeba będzie zrewidować". Była to zawoalowana groźba „reorientacji ofensywnego wysiłku Ameryki w rejon Pacyfiku". A w takim przypadku Brytyjczycy musieliby sami walczyć z armią niemiecką, bez pomocy amerykańskiej. Ameryka i Wielka Brytania oświadczył Marshall - pokonanie Rzeszy będą musiały uzależnić od sił powietrznych, ponieważ armia Stanów Zjednoczonych zostawi jedynie korpus posiłkowy na użytek „oportunistycznej" operacji przez Kanał. Słońce nad rzeką Świętego Wawrzyńca chyliło się już ku zachodowi i strony postanowiły debatę odroczyć. „Co za ponury i nieprzyjemny dzień" - napisał w swoim dzienniku Brooke. „Z Marshallem nie można się sprzeczać, bo on nawet nie zaczął rozumieć strategicznego problemu... Jedynym argumentem, jaki udało mu się przywołać, była groźba... Wyszliśmy z sali po trzech godzinach, spędziwszy w niej trzy bardzo nieprzyjemne godziny". Tego samego wieczoru uwielbiany przez Marshalla marszałek polny sir John Diii udał się do niego w nadziei pogodzenia stron. Ale nic z tego nie wyszło. Zgodnie z relacją Brooke'a, Diii znalazł Marshalla w nastroju „zupełnej niedostępności i braku chęci do zgody. Groził nawet rezygnacją ze wszystkiego, jeśli będziemy upierali się przy swoim". „To był naprawdę czarny dzień" - pisał Brooke. Jednak czekało go coś o wiele gorszego. Do Cjuebecu zjechali tymczasem Churchill i Roosevelt. Tam, na Równinie Abrahama, gdzie w roku 1759 Wolfe rozbił armię Montcalma*, przysparzając Wielkiej Brytanii obszar większy od Europy, dwaj politycy dołączyli do generałów. Churchill zabrał Brooke'a na spacer po tarasie Chateau i poinformował o decyzji w sprawie mianowania dowódcy naczelnego wojsk alianckich. Oszołomiony i zbity z tropu Brooke pisał potem: Pamiętam, jakby to było wczoraj. Chodziliśmy tam i z powrotem po tarasie... mając przed oczami piękny widok na rzekę Świętego Wawrzyńca i na pole bitwy Wolfe'a o Wzgórza Quebecu. W miarę, jak Winston mówił, całe piękno okolicy zasnuła mgła rozpaczy... A on ani przez chwilę nie pomyślał nawet, co to wszystko znaczyło dla mnie. Ani słowa współczucia, żalu, że musiał podjąć taką decyzję. Jakby mówił o czymś mało ważnym.
Pigułka, którą musiał przełknąć Brooke, następnego dnia nabrała jeszcze większej goryczy. Dotarła bowiem wiadomość, że z kwaterą Eisenhowera skontaktował się pewien włoski generał, aby przedyskutować kapitulację Włoch. Propozycja obejmowała natychmiastowe przyłączenie się do koalicji antyhitlerowskiej. Wspaniała wia* Mowa o bitwie angielsko-francuskiej stoczonej 13IX 1759 roku podczas wojny siedmioletniej; polegli w niej dowódcy obu stron - gen. Wolfe i gen. Montcalm. Zwycięska dla Anglików oddala w ich ręce Quebec i przyniosła na mocy traktatu z 1763 roku oddanie im francuskiej Kanady (przyp. T.R.).
QUEBEC
277
domość, ale to jeszcze nie wszystko. „Ultra" doniosła, że w Alpach gromadzi się armia niemiecka, przypuszczalnie w celu zajęcia północnych Włoch i opuszczonych pozycji włoskich na Bałkanach. We Włoszech stacjonowało w tym czasie trzynaście dywizji niemieckich, gotowych iść albo do Francji, albo do Rosji. Strategia proponowana przez Brooke'a - rozpraszanie sił wroga - stawała się rzeczywistością. Nie było czasu na drobiazgi. Hitlerowska oś kruszyła się szybko. Brooke pospieszył do stołu konferencyjnego i powiedział Marshallowi, że Ameryka i Wielka Brytania powinny wykorzystać sprzyjający moment i bezzwłocznie zacząć przygotowania do inwazji Włoch. „Rozmawialiśmy dość szczerze - napisał Brooke. - Zacząłem od uświadomienia im, że korzenie naszego konfliktu tkwią w tym, «że jeden nie wierzy drugiemu»". Potem Brooke znów nawiązał do sprawy Morza Śródziemnego, szczególnie w świetle nowych propozycji włoskich. Można teraz, powiedział, wessać nie tylko poszczególne dywizje, ale całość niemieckich sił zbrojnych na obszary, strzeżone dotychczas przez garnizony włoskie. Hitler nie będzie już mógł z nich skorzystać do obsadzenia Francji, czy przeciw Rosji. Po trzech godzinach bezpardonowych sporów Brooke napisze: „Ku mojej wielkiej uldze zaakceptowali plan... czyli nasze argumenty zwyciężyły. Marshall zgodził się na natychmiastową inwazję Włoch. 8. armia Montgomery'ego miała przekroczyć Cieśninę Messyńską w ciągu 14 dni, a beniaminek -5 armia pod dowództwem generała Marka Clarka - wylądować w Salerno w tydzień później i rozpocząć marsz na Neapol. Dyskutowano również możliwość użycia amerykańskiej dywizji desantowej na Rzym. W momencie największej desperacji plany Brooke'a brały górę. Tego wieczoru nadeszły wiadomości, że Sycylia została zdobyta, wróg stracił 250 tysięcy ludzi - w tym 65 tysięcy Niemców - alianci zaś 31 tysięcy*. Bezsprzeczne zwycięstwo. Co wobec tego z operacją „Overlord"? Osiągnięto kompromis, na mocy którego Anglicy przychylili się do żądania Marshalla, że odtąd „Overlord" będzie główną operacją roku 1944 oraz przyjęto datę inwazji - 1 maja 1944 roku. Zaaprobowano całościową koncepcję „Overlord" autorstwa generała Frederica Morgana i wysłano rozkazy do Londynu, aby przystąpiono do szczegółowego zaplanowania przedsięwzięcia. Inwazja pójdzie plażami Normandii, tymi samymi, z których Wilhelm Zwycięzca pożeglował w roku 1066 na podbój Anglii. Decepcja i dywanowe naloty bombowe utrudnią i opóźnią odsiecz dywizji pancernych Hitlera, najgroźniejszego wroga inwazji. Marshall zgodził się, że częścią tego utrudniania będzie zdobycie Neapolu, Rzymu, Sardynii, Korsyki i - w miarę możliwości - wysp Dodekanezu. Lotnictwo z baz w rejonie Foggii i w Campanii będzie bombardować Niemcy od południa. Partyzantka bałkańska, jeśli tylko uda się do niej dotrzeć, otrzyma stosowne wsparcie. A co do obaw Brooke'a na temat zaopatrzenia armii alianckich po wylądowaniu na plażach francuskich - dwa sztuczne porty pod wspólną nazwą „Mulberries" (Morwy) doholuje się przez Kanał i zakotwiczy u brzegów Normandii. Największe militarne przedsięwzięcie w historii świata uzyskało zgodę wojennych partnerów i Marshall wrócił do Waszyngtonu, by przyspieszyć wysiłek przemysło* Niemcy stracili na Sycylii 24 tys. zabitych (5 tys.?) i 5,5 tys. jeńców (6,6 tys.?), 13,5 tys. rannych ewakuowano z wyspy. Włosi stracili ok. 2 tys. zabitych i 5 tys. rannych, ale 137 tys. miało dostać się do niewoli. Większa część Włochów z formacji sycylijskich po prostu rozeszła się do domów. Straty 15 Grupy Armii sprzymierzonych wyniosły ok. 19 tys. zabitych, rannych i zaginionych (przyp. T.R.).
278
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
wy, który miał postawić Amerykę na czele mocarstw świata. Brooke zaś, zamiast cieszyć się niewątpliwym, osobistym sukcesem, pozostał, jak bez ducha, rozczarowany i - wedle jego własnych słów: „...czując nieuniknione przygnębienie człowieka po długim okresie nieustannej pracy, walki z przeciwnościami, przezwyciężania różnic w poglądach, stykania się z tępotą, głupotą, z wściekłymi psami i upartymi osłami". A Churchill? Czy rzeczywiście dał się przekonać do „Overlord"? Czy też chciał tylko zyskać na czasie, by jak najlepiej wykorzystać sytuację stworzoną przez kapitulujących Włochów? Napisał potem: „Wiedziałem, że (inwazja Francji) będzie ciężką i niebezpieczną przeprawą. Przerażająca cena krwi i życia ludzkiego, cena wielkich ofensyw pierwszej wojny światowej, przygniatała moje myśli...". Krótko mówiąc, jego pogląd na „Overlord" nie zmienił się. Natomiast bliski katastrofy los wojsk, które wylądowały na brzegach włoskiego Salerno we wrześniu 1943 roku, był tylko przedsmakiem ceny, z którą alianci musieli się liczyć w dniu nazwanym „D-Day". Po zmierzchu 8 września 1943 roku, kiedy wielkie zgrupowanie na Salerno płynęło przez Morze Tyrreńskie, z jednostki flagowej USS „Alcon" został nadany sygnał: „Włochy się poddały!". Kiedy wiadomość się rozniosła, dzikie wybuchy radości poniosły się od statku do statku. Ludziom, którzy przed brzaskiem mieli wylądować w Salerno, wieść o kapitulacji Włoch dodała ducha. Pierwsza aliancka inwazja na kontynencie europejskim może - jak myśleli - obejść się bez rozlewu krwi. Jak relacjonował jeden z żołnierzy: „Nigdy już nie będę świadkiem scen takiego entuzjazmu. Wylądujemy na nabrzeżu portowym Neapolu bez problemu, z gałązką oliwną w jednej ręce i biletem do opery w drugiej!". Flota radośnie parła naprzód, gdy personel „Ultry" przejął niemiecki komunikat radiowy - nic w nim nie wskazywało na to, że operacja została wykryta. W pomieszczeniu operacyjnym „ Alcona" bez zmrużenia oka czuwał generał Mark Clark, dowódca 5. armii Stanów Zjednoczonych. Żołnierze - jeden korpus amerykański i jeden brytyjski - przygotowywali się do wyjścia na 36-milowy pas sierpowatych plaż, rozciągających się od urwisk Sorrento do Paestum. Na północnym horyzoncie spod kłębiastych chmur migotały krótkie błyski ostrzału artylerii morskiej. Chybotliwie, po siatkach z lin ludzie zaczęli opuszczać się do łodzi desantowych. Prowadzone przez małe, przyświecające latarniami statki, łodzie desantowe uformowały się w wielki klucz i skierowały w stronę cichych plaż. Wszędzie panował spokój, nie było oznak oporu. W Paestum, gdzie drogowskazem były doryckie kolumny starej świątyni greckiej, oddziały desantowe 36. dywizji wyskoczyły z łodzi w głębokie po pas fale przybrzeżne. W tym momencie flary oświetliły pas wody, gdzie na falach unosiły się łodzie desantowe. Parę sekund później rozpętała się nawałnica ognia z broni maszynowej i rozległ się grzmot 88-milimetrowych dział. W Paestum, tak jak i wszędzie wokół plaże zamieniły się w płonący dom wariatów, pełen rozdzierającego wrzasku i bezładnej szarpaniny. Clark nie wierzył własnym oczom - Niemcy, przez nasłuch radiowy i rozpoznanie lotnicze wiedzieli o jego przybyciu. O świcie wojska z przyczółka brytyjskiego dotarły już na dwie mile w głąb lądu, nie dołączyła do nich żadna jednostka. Żołnierze stanęli oko w oko z niemiecką dywizją pancerną. Sprawę pogorszyła Luftwaffe, która zaczęła ostrzeliwać statki pociskami nowej generacji - sterowanymi drogą radiową, z napędem rakietowym, odłamkowymi bombami o symbolu FX 1400. Brytyjczycy wiedzieli o tej nowej broni
QUEBEC
279
z „Raportu" z Oslo, czyli już od listopada 1939 roku, ale dopiero teraz mogli się przekonać o jej wartości bojowej. Bomby FX dosłownie rozpruły flotę inwazyjną. Na pierwszy ogień poszły amerykańskie krążowniki „Philadelphia" i „Savannah". Deszcz bomb podziurawił niemiłosiernie krążownik angielski „Uganda", i zatopił pięć transportowców, statek szpitalny i osiem jednostek desantowych. Brytyjskim pancernikiem „Warspite" najpierw wstrząsnęły od dziobu do rufy dwa bliskie celu wybuchy, a trzecia bomba trafiła w kotłownię i o mało go nie zatopiła. Jednocześnie dowódca niemiecki, marszałek Albert Kesselring, sześcioma dywizjami zaatakował Amerykanów i o mało nie zepchnął ich do morza. W tej rozpaczliwej sytuacji Clark zarządził przygotowania do ewakuacji oddziałów amerykańskich w kierunku przyczółków brytyjskich, gdzie było trochę lżej. Tam oddziały alianckie utrzymały się do chwili przybycia znacznego wzmocnienia, wspomaganego znakomitą artylerią okrętową. Na koniec, 16 września front niemiecki się załamał i wojska alianckie ruszyły w głąb lądu. Churchill, skrajnie przybity po usłyszeniu wieści o katastrofie pod Salerno napisał: Bez wątpienia toczyła się oto jedna z najbardziej krytycznych i -przeciągających się bitew. Moje zaniepokojenie nie było tym większe, że od dawna mocno naciskałem na tę właśnie operację. W związku z czym czułem się odpowiedzialny za jej powodzenie. Zaskoczenie, gwałtowność i szybkość - to trzy podstawowe składniki każdej operacji desantowej. Po pierwszych 24 godzinach kończą się możliwości uderzenia w dowolne miejsce. Tam gdzie było dziesięciu ludzi, wkrótce robi się 10 tysięcy [mowa o przeciwniku]. Myślami powracałem w przeszłość. Przypomniał mi się generał Stopford czekający niemal tydzień na plaży w zatoce Suvla w 1915 roku podczas gdy Mustafa Kemal sprowadził dwie dywizje tureckie z Bulair na nie bronione do tej pory pole bitwy.
Co poszło źle? Niemcy, jak Mustafa Kemal, w wielkim pośpiechu przesunęli wojska do krańców plaż - podczas gdy dowódca VI korpusu amerykańskiego, generał EJ. Dawley, zawahał się. Clark odsunął Dawleya od dowodzenia - był to już drugi w ciągu niespełna roku dowódca amerykański pozbawiony funkcji w wyniku postawy w obliczu wroga. Przebieg operacji pod Salerno mógł służyć, jako demonstracja pułapek lądowania desantowego na amfibiach. Udowodnił też, że niezależnie od optymistycznych doniesień służb wywiadowczych, Wehrmacht był ciągle jeszcze najskuteczniejszą, najruchliwszą i najwaleczniejszą armią świata. Co więcej, niemieckiej „tajnej broni" - pocisków sterowanych - nie można już było niefrasobliwie brać za przejaw propagandy. Dla „D-Day" była to lekcja instruktażowa. Należało - na czas lądowania - rozproszyć wojska niemieckie i spowolnić docieranie posiłków. Docenić znaczenie ciężkiej artylerii powietrznej i morskiej. Zredukować do minimum liczebność Luftwaffe. A przede wszystkim - przestrzegać tajności akcji, by do maksimum wykorzystać element zaskoczenia. Rachunek ofiar operacji w Salerno był dla aliantów szokujący: stracili 15 tysięcy najlepszych ludzi. Niemcy stracili poniżej 8 tysięcy, ale przede wszystkim oddalili groźbę utraty Neapolu, który padł łupem aliantów dopiero 2 października, dwadzieścia trzy dni po lądowaniu. Obawy Churchilla o inwazję normandzką okazały się uzasadnione. Jeśli taki był koszt relatywnie mniejszej operacji, to ile przyjdzie zapłacić za „D-Day"?
„SCHWARZE KAPELLE", 1943
Schwarze Kapelle", 1943 Niepowodzenie operacji „Flash" w marcu 1943 roku odbiło się negatywnie na losach „Schwarze Kapelle". Nie dlatego, że spiskowców opuściło pragnienie pozbycia się Hitlera, czy brakowało im oddanych sprawie ludzi i środków. To nie indolencja krzyżowała ich plany. Prześladował ich zwykły pech. Nie należy też zapominać, że próbowali zlikwidować człowieka, kierującego prawdopodobnie najbardziej policyjnym państwem świata, zatrudniającym wybitnie fachowy i czujny aparat. Wewnątrz Rzeszy pracowało ponad 100 tysięcy agentów przeróżnych służb bezpieczeństwa, nastawionych na wykrywanie spisków antyreżimowych, do jakich zaliczała się „Schwarze Kapelle". Pod wszechobecnym cieniem katowskiego miecza, pod czujnym okiem bezwzględnego i sprytnego aparatu bezpieczeństwa, „Schwarze Kapelle" nie ustawała w działaniu, choć nie mogła przecież liczyć - jak członkowie ruchu oporu w innych podbitych przez Niemców krajach - ani na pomoc, ani na słowa otuchy ze strony Ameryki, czy Wielkiej Brytanii. Każda próba kontaktu z aliantami napotykała mur milczenia i urzędowej obojętności; nikt z wyższych władz alianckich nie zamierzał naruszyć mesjanistycznej proklamacji uciemiężonych przez Niemców narodów świata: bezwarunkowa kapitulacja, albo nic. Tymczasem w środku lata 1943 roku do Londynu dotarło wiele zapowiedzi bliskiego rozpadu Trzeciej Rzeszy. Aby przygotować się na taką możliwość, najwyższe dowództwo sił alianckich - COSSAC - sporządziło serię planów wojskowych znanych jako „Rankin". Najważniejszym z nich był „Rankin Case C", plan wielkiej operacji anglo-amerykańsko-kanadyjskiej, która na wypadek upadku nazistów miała zagwarantować porządek na wyzwolonych terenach aż po Odrę i zapewnić Europejczykom* środki egzystencji. Alianci wiedzieli zatem, jak skorzystać z ewentualnego przewrotu antyhitlerowskiego, jednak nadal nie mieli ochoty pomóc ludziom zdolnym do tego czynu. Plany te jednak mówiły również o tym, że Brytyjczycy odkryli w sobie nową wiarę w skuteczność konspiracji. Źródła tej wiary biły z raportów szpiegowskich Menziesa, awansowanego już na generała i udekorowanego orderami Świętego Michała i Świętego Jerzego. Napływające do niego informacje zdawały się wskazywać nie tylko na to, że „Schwarze Kapelle" odżyła po niepowodzeniu operacji „Flash", ale że wokół pułkownika Klausa Philipa Marii księcia von Stauffenberga zgromadziły się świeże siły, ludzie przebieglejsi i zdecydowani na wszystko, w dodatku • Zdaniem autora ludność na wschód od Odry nie jest Europejczykami. Zdaniem wielu ludzi z kontynentu Anglicy też nie są Europejczykami (przyp. T.R.).
281
wywodzący się z kręgów niemieckiego sztabu generalnego. Stauffenberg, jak to widziano z Londynu, ujął cugle spisku w momencie, gdy po serii katastrof Wehrmachtu naziści zaczęli tracić na znaczeniu, sile i sławie. Czy Stauffenberg trafi tam, gdzie jego poprzednicy spudłowali? Mało kto tak brzydził się Hitlerem, jak Stauffenberg, i nikt bardziej nie chciał się go pozbyć. Nagle jednak na drodze jego planom stanęło przeniesienie ze stanowiska w Berlinie do 10. dywizji pancernej w Tunezji, co w praktyce oznaczało eliminację z potencjalnego przywództwa „Schwarze Kapelle". Nie minęło wiele czasu, gdy ten sam pech wojenny przywrócił go konspiracji. Podczas inspekcji odwrotu batalionu dwa amerykańskie myśliwce Thunderbolt wzięły go na cel. Na otwartej przestrzeni nie miał szans ucieczki - kule karabinów maszynowych sięgnęły prawego ramienia, trzeciego i czwartego palca lewej dłoni, lewego oka, a także - okolic oka prawego, w korpusie i kolanie utkwiły odłamki i ostre kamienie, a eksplozja uszkodziła ucho środkowe. Dogorywał w szpitalu wojskowym w Kartaginie. Głowę i ciało spowijały mu bandaże. Ślepy, z kończynami na wyciągach, wegetował odurzony środkami uśmierzającymi ból. Wbrew wszystkiemu przychodził do zdrowia na tyle zadowalająco, że można go było przetransportować do Niemiec. A tam, spoza tłumiących głos bandaży, poczynił dwie znamienne uwagi - do swego wuja, księcia Uxkull, powiedział: „Skoro generałowie dotąd nic nie zrobili, to do akcji muszą wkroczyć pułkownicy" - przeciwko Hitlerowi oczywiście. A synowi profesora Sauerbrucha, operującego go wybitnego niemieckiego chirurga, również członka „Schwarze Kapelle", zwierzył się: „Nigdy bez wstydu nie spojrzę w oczy żonom i dzieciom poległych braci, jeśli nie zrobię czegoś, by powstrzymać tę bezsensowną jatkę". Na przełomie wiosny i lata Stauffenberg częściowo odzyskał siły. Nauczył się samodzielnie robić toaletę i ubierać się bez pomocy, używając zębów, palców nóg i kikuta lewej ręki. Kiedy profesor Sauerbruch doradził mu wyjazd i odpoczynek w ciszy bawarskich lasów, Stauffenberg odpowiedział, że nie ma czasu na wakacje; ma pilną robotę do wykonania. Dowiedział się w czasie wizyty w Berlinie, gdzie miano mu przyprawić protezę ręki, że Ostera i Dohnanyfego, dwóch bojowników konspiracji, Gestapo oskarżyło o zdradę stanu. Oster przebywał w areszcie domowym, a Dohnanyi w więzieniu. W dodatku Beck przeszedł operację raka i nie wyzdrowiał jeszcze na tyle, aby znów przewodzić spiskowi. Canaris zaś chwilowo się przyczaił, próbując odbudować zdziesiątkowaną kadrę Abwehry. Jakie były okoliczności kolejnego ciosu dla „Schwarze Kapelle", czyli wpadki „Belindy", którym to kryptonimem nazwano sztab Abwehry? Ta zawikłana historia zaczęła się w kwietniu 1942 roku, kiedy straże niemieckie na granicy czeskiej w Cehbie zatrzymały i przeszukały członków pewnej żydowskiej rodziny. Znaleziono przy nich znaczną sumę dolarów. Na pytanie, skąd wzięli pieniądze - a większe sumy obcych walut były przedmiotem szczególnie ostrej kontroli - wyjawili, że wyasygnował je dr Wilhelm Schmidhuber, monachijski przedsiębiorca, pełniący również funkcję honorowego konsula portugalskiego w stolicy Bawarii oraz będący powiernikiem i agentem Canarisa. W rzeczywistości Schmidhuber był zaangażowany w „Operację 7" zmontowaną przez Canarisa i wykonaną przez Dohnanyi'ego akcję przerzucenia grupy Żydów z Niemiec do Szwajcarii. Ludzi tych przebrano za agentów Abwehry. Canaris poinformował Heydricha o zatrudnieniu Żydów w roli „agentów". Heydrich nabrał pewnych podejrzeń; ale do chwili śmierci w zamachu w Pradze w maju 1942 roku, nie
282
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
zdołał udowodnić Abwehrze spisku. Wypadek Heydricha zaostrzył czujność pracowników kwatery głównej Gestapo przy Prinz Albrechtstrasse. Nie przegapili więc ir formacji o zatrzymaniu Żydów w Cehbie. Gestapo miało w ręku materiały dowodc we i mogło już wytoczyć najcięższe działo przeciw kadrze Abwehry. Schmidhuber, człowiek słabego ducha i znany łakomczuch został aresztowany i zabrany do kwatery Gestapo w Berlinie. Udało mu się przedtem przekazać Canarisow wiadomość, że jeśli nie odwoła się do protekcji Abwehry w jego sprawie - a Gestapc nie miało prawa oskarżać personelu Abwehry - i uzyskać jego uwolnienia, to powie Gestapo wszystko, co wie o spisku przeciw Hitlerowi. A wiedział sporo, łącznie z działalnością dr. Josefa Muellera w Watykanie. Oster tak poważnie potraktował groźbę, że rozważał zamordowanie Schmidhubera. Ale zanim cokolwiek zrobiono, Gestapo, które nie zamierzało stracić cennej zdobyczy, osadziło go - przynajmniej na pewien czas w jednej z cel lochów kwatery Gestapo, poza zasięgiem Abwehry. Tam w przekonaniu, że został zdradzony przez Canarisa i Ostera, Schmidhuber puścił farbę. Powiedział dość o negocjacjach watykańskich, by uprawnić wtargnięcie Gestapo do kwatery Abwehry i wymusić przesłuchanie Ostera i Dohnanyfego w obecności Canarisa. Kamyk wywołał lawinę. 5 kwietnia 1943 roku dr Manfred Roeder, prowadzący śledztwo z ramienia armii i komisarz Gestapo Sonderegger pojawili się w kwaterze głównej Abwehry. Był to początek końca tej organizacji. Canaris przyjął inkwizytorów osobiście w swoim biurze, bez świadków. Przybysze postawili mu zdumiewający zarzut. Stwierdzili, że Dohnanyi - w porozumieniu ze swoim szwagrem, Dietrichem Bonhoefferem, wybitnym teologiem - jest szpiegiem spiskującym z brytyjskimi tajnymi służbami w celu obalenia reżimu. Ich oskarżenia były częściowo prawdziwe. Dohnanyi rzeczywiście był przez długi czas aktywnym członkiem „Schwarze Kapelle", a Bonhoeffer w imieniu spiskowców odbył kilka podróży do neutralnych stolic europejskich. W poszukiwaniu sankcji prawnych wizyty Roeder zażądał prawa do przeszukania sejfu Dohnanyi'ego. Otrzymał pozwolenie i dokonał rewizji w obecności Ostera i Canarisa. Dohnanyi'emu zarzucano głównie, że brał łapówki za szmuglowanie Żydów z Niemiec do Szwajcarii - co było echem dochodzenia w sprawie „Operacji 7". Kiedy zawartość jego sejfu rozłożono na biurkach, Roederowi wpadł w oko plik papierów, zwany w żargonie Abwehry „kartami do gry". Karty te zawierały informacje i instrukcje dla tajnych misji wywiadowczych, a jedna z nich sugerowała, że Bonhoeffer miał jechać do Rzymu z Muellerem, aby wyjaśnić Watykanowi przyczyny niepowodzenia operacji „Flash". Dohnanyi dostrzegł kartę przed Roederem i wiedząc, że oznacza ona stryczek dla nich wszystkich, przesunął ją do Canarisa, z cichą uwagą, że jako informacja o super tajnej operacji w toku, nie powinna być udostępniana osobom nie upoważnionym. Canaris podał kartę Osterowi, który próbował ją wsunąć do kieszeni płaszcza. Niestety ruch ręki Ostera przyciągnął wzrok Sondereggera, a ten powiedział o tym Roederowi. Stała się rzecz najgorsza. Roeder zażądał oddania karty. Oster zaprzeczył jakoby miał cokolwiek do oddania. Los „Schwarze Kapelle" przez jedną chwilę zależał od żonglerskiej sprawności ludzkich rąk. W końcu jednak Oster wręczył Roederowi kartę. Kazano mu iść do swojego biura i pozostać tam do odwołania. Roeder znalazł również dowody udziału Dohnanyi'ego w „Operacji 7" i dalszą dokumentację, implikującą uczestnictwo Bonhoeffera i Muellera w spisku. Pomimo protestów Canarisa, Roeder oświadczył, że ma prawo aresztować Dohnanyfego. Od-
„SCHWARZE KAPELLE", 1943
283
wieziono go do więzienia Wehrmachtu przy Lehterstrasse 64 w Berlinie, gdzie po paru godzinach znalazł się również Mueller. Oster pozostał w areszcie domowym w Dreźnie, natomiast Bonhoefferowi nie udzielono zgody na takie ustępstwo. Aresztowany i uwięziony w więzieniu Tegel, został umieszczony w celi przejściowej, gdzie „nie mógł się przemóc, aby użyć kocy leżących na drewnianej pryczy, taki bił od nich smród". Rankiem rzucono mu suchy chleb i strażnik więzienny nazwał go Strolchem łajdakiem. W czasie procesu był trzymany w odosobnieniu. Wyszedł z celi, zakuty w kajdanki, dopiero na pierwsze przesłuchanie przed Reichskriegsgericht - sądem wojennym Rzeszy. Przesłuchanie poprowadził Roeder. W czasie osiemnastomiesięcznego dramatu Bonhoeffer kamuflował swoją rolę agenta Abwehry. Ale głównym oskarżonym - bo chodziło o rywalizację między Abwehrą i SD - był Dohnanyi. Przez niego oskarżyciele próbowali uderzyć w całą Abwehrę, a Canaris tymczasem usiłował uratować swoją organizację. Tłumaczył się przed Roederem, że jest zaszokowany samą myślą o udziale Dohnanyi'ego w aferze i że oskarżenia pod adresem jego porucznika powinny być niezwłocznie i szczegółowo zbadane. Sam Hitler został powiadomiony o przesłuchaniach. Roeder nie znalazł w Dohnanyi'm łatwej ofiary. Obaj byli biegłymi prawnikami, a Dohnanyi wykazał się prawdziwym kunsztem w tej konfrontacji. Roeder twierdził, że Dohnanyi jest winien największej zdrady. Dohnanyi upierał się, że jego działalność w Abwehrze nie odbiegała od rutyny operacyjnej. Udało mu się uzasadnić podróże Bonhoeffera, miały to być mianowicie misje wywiadowcze, a nawet kontrwywiadowcze, podejmowane w celu rozpoznania sposobów reagowania przeciwnika. W każdym razie Roeder nie mógł przedstawić sądowi żadnego dowodu na to, że Dohnanyi poddał się i odkrył karty. Bo Dohnanyi twardo dochował tajemnicy. W tym momencie do akcji wkroczył Canaris. Poskarżył się Keitlowi, że Roeder kieruje się pragnieniem zbrukania dobrego imienia armii przez dowodzenie Abwehrze zdrady. Keitel zareagował zgodnie z jego oczekiwaniami - odsunął Roedera od sprawy i wyznaczył na jego miejsce mniej mściwego i nie tak ambitnego urzędnika niejakiego Kutznera. W jego rękach cała sprawa przycichła, a Roedera wyśmiano, gdy nazwał dywizję „Branderburg", czyli „prywatną armię" Canarisa „klubem trutni". Dowódca dywizji, dowiedziawszy się o oszczerstwie, poszedł wprost do Roedera, uderzył go na odlew i wyzwał na pojedynek. Przez chwilę można było uwierzyć, że Dohnanyi jest już bezpieczny, ale w jego psychice dotkliwe ślady zostawił pobyt w więzieniu i proces. Zachorował na zapalenie żył w obu nogach. Jego stan tak się pogarszał, że wzrok i język odmawiały mu posłuszeństwa, co sugerowało zator mózgu. Wszczęto starania o przeniesienie go do kliniki profesora Sauerbrucha, który wcześniej leczył także Becka i Stauffenberga. Znalazł się w końcu w klinice, ale Roeder i Gestapo nie dali jeszcze za wygraną. Roeder stanął przed obliczem profesora i stanowczo zażądał wydania Dohnanyi'ego, jako wyjętego spod jurysdykcji armii. Profesor odmówił, motywując, że ciężki stan chorego uniemożliwia przenosiny pod groźbą utraty życia. Roeder ustąpił i wkrótce znalazł się w jednym z biur adwokatów sądowych - w dzikiej dżungli sądownictwa niemieckiego na Bałkanach. Gestapo jednak nie ustąpiło. Parę tygodni później oficerowie Gestapo przyjechali do kliniki z ambulansem, ale Sauerbruch znów zabronił władzom nachodzenia pacjenta. Wojna podjazdowa trwała kilka miesięcy, aż nagle i nie-
284
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
spodziewanie Gestapo wzięło górę. 22 stycznia 1944 roku, podczas nieobecności Sauerbrucha, w szpitalnym pokoju Dohnanyfego pojawił się gestapowski lekarz, który zabrał go do kliniki Gestapo w Buch. Tam zbadał go profesor Max de Crinis, wspólnik Schellenberga w incydencie w Venlo. Lekarz ten zdecydował, że Dohnanyi będzie zdolny do złożenia zeznań za osiem do dziesięciu dni. „Schwarze Kapelle" znowu była w opałach. Dohnanyi'emu zostało tylko jedno w obronie przed przesłuchaniem w Gestapo. Własna choroba. W liście, przemyconym z więziennej kliniki do żony wyraził dziwaczną prośbę: Muszę zyskać na czasie. Udowodnić, że nie nadaję się do składania zeznań. Najlepszy byłby silny atak dyzenterii. Bakcyle dyzenłerii trzeba koniecznie wydobyć z Instytutu Kocha. Jeśli zapakujesz trochę jedzenia w czerwoną serwetkę, a także zrobisz czerwony kleks na szkle, to będę wiedział, że naczynie to zawiera porządną dawkę zarazy i trafię do szpitala...
Pani von Dohnanyi udało się zdobyć pożądaną kulturę bakterii i przemycić ją mężowi, ale to nie poskutkowało. Wtedy Dohnanyi poprosił ją o zarazki dyfterytu. W kolejnym liście napisał: Me wyobrażasz sobie mojego podniecenia, kiedy zobaczyłem to szkiełko splamione czymś czerwonym... Nie boję się żadnej zarazy. Wiem dobrze, że muszę zachorować, czuję, że to uratuje nie tylko moje życie, ale i wielu innych, którzy są ze mną związani... Oczywiście zażyłem zarazki dyfterytu natychmiast i przeżułem je starannie, ale ze względów praktycznych mogłem to zrobić dopiero o siódmej trzydzieści wieczorem... Wydaje mi się, że wata do tego czasu wyschła zupełnie. A teraz jem cukierki tak szybko, jak to tylko możliwe, słyszałem, że bakcyle dyfterytu nie są zbyt lotne, ale nie znoszą suszy i potrzebują pożywki, aby pozostać przy życiu. Okres inkubacyjny trwa trzy do ośmiu dni. Obawiam się, że będę odporny i nic z tego nie wyjdzie.
Rzeczywiście, za pierwszym razem nie udało się, ale Dohnanyi połknął drugą dawkę i infekcja ładnie się rozwinęła. Był to ciężki przypadek dyfterytu, co trzymało go nie tylko z dala od sądu, ale i w kryzysowym etapie choroby powstrzymywało Gestapo przed próbami dalszych przesłuchań. W końcu Gestapo straciło do niego cierpliwość. Został zabrany z więzienia i zastrzelony na najbliższej kupie złomu bombowego. Towarzyszył mu Bonhoeffer. Gestapo kontynuowało swój atak na Abwehrę, a Schelienberg i SD odkryli dowody bezpośredniego udziału Canarisa w zdradzie. „Przez lata 1941-1942 - pisał potem Schelienberg - w większości koncentrowałem się na uciszaniu zdradzieckich informatorów we Włoszech". SD najwyraźniej było przekonane, że to nie brytyjska kryptoanaliza, a zdradziecka perfidia włoska jest odpowiedzialna za stratę tak wielu transportowców zaopatrujących Rommla. Schelienberg starał się stworzyć wrażenie, że Abwehra - odpowiedzialna za działalność kontrwywiadu wewnątrz Wehrmachtu jest nieudolna i mało energiczna. Szczególnie zaś zależało mu na ugruntowaniu podejrzeń o naturze kontaktów Canarisa z generałem Ame, szefem SIM, włoskiego wywiadu wojskowego i kontrwywiadu. Aby ustalić, na czym naprawdę polega działal-
„SCHWARZE KAPELLE", 1943
285
ność Ame, agenci Schellenberga namówili do współpracy dwóch jego szoferów, co nie było trudne, gdyż mężczyźni ci byli homoseksualistami. Podsłuchiwali prowadzone w samochodzie rozmowy Ame z podwładnymi i przekazywali donosy do placówki SD w Rzymie; ich raporty coraz mocniej wplątywały Canarisa w coś, co Schelienberg nazywał „sprawą poważnego sabotażu we Włoszech". W lipcu 1943 roku marszałek Piętro Badoglio aresztował Mussoliniego i - przejąwszy władzę w imieniu króla - otworzył tajny kanał łączności z kwaterą Eisenhowera, aby uzyskać warunki kapitulacji. Hitler zawsze dopuszczał możliwość włoskiej zdrady. Ostrzegał nawet, że zajmie Włochy, jeśli Badoglio myśli o kapitulacji. I gdy Schelienberg pisał: „Wszystkie raporty otrzymane przez nasz wywiad wojskowy i polityczny wskazują jasno na prawdopodobieństwo takiej postawy Włochów", raporty Canarisa dla Keitla były albo „krzepiące", albo „rozwiewające wątpliwości". Keitel ufał Canarisowi, ale Hitlera nie zadowalały te opinie. Zdecydowano wysłać Canarisa do Włoch. Schelienberg pisze dalej: „Na sugestię Keitla Canaris pojechał omówić sytuację z Ame i zyskać potwierdzenie przyjaźni żywionej przez Badoglio dla Hitlera". Wyjazd ten i jego cel na pewno bardzo Canarisowi odpowiadały. Canaris spotkał się z Ame w Wenecji. Włoski generał poprosił Canarisa o dołożenie wszelkich starań, które mogłyby zapobiec jakimkolwiek niemieckim akcjom uprzedzającym wycofanie się Włoch z wojny. Canaris zgodził się, i dwaj mężczyźni w prywatnej rozmowie na tylnych siedzeniach samochodu Ame postanowili zwołać do Włoch oficjalną konferencję gromadzącą kadrę Abwehry, SD i włoskiego SIM. Na samym wstępie konferencji Canaris zadał podyktowane przez Keitla pytanie. Na użytek obecnych oficerów SD Ame w słowach pompatycznego oburzenia odrzucił sugerowane w pytaniu oszczerstwo i oświadczył z naciskiem, że nie ma cienia prawdy w podejrzeniu złych stosunków między Hitlerem i Badoglio. Premier Włoch - podkreślił generał - zdecydowany jest kontynuować walkę u boku Niemiec aż do ostatecznego zwycięstwa. Konferencję zakończyła właściwa południowcom, entuzjastyczna deklaracja Ame o przyjaźni Badoglia dla Hitlera i nieodmiennym szacunku dla Osi. Po powrocie do OKW Canaris przedłożył raport z konferencji Keitlowi, uważając, żeby podpis pod dokumentem zawierał nazwisko jakiegoś podwładnego. Keitel przyjął raport i zapewnił Hitlera, że Włochy nie mają zamiaru go zdradzić. Hitlera nie opuściły podejrzenia, choć jedyną decyzją w tej sprawie był rozkaz sporządzenia planów kontroli i rozbrojenia wojsk włoskich i wzmocnienie oddziałów niemieckich, stojących na straży przejść alpejskich. Nie wprowadził w czyn groźby zajęcia Włoch i nie próbował aresztować Badoglia. W ten sposób Badoglio mógł bez przeszkód ze strony Hitlera, czy Wehrmachtu negocjować z aliantami poddanie Włoch. Akt kapitulacji strony podpisały w tajemnicy 3 września 1943 roku, z mocą prawną od 8 września. Hitler był zupełnie zaskoczony. Gdy uciekła flota włoska, na którą składało się sześć nowoczesnych pancerników, dosłownie wpadł w furię. Przy wybrzeżach Sardynii, na zbiegłą grupę okrętów spadły z samolotów kontrolowane drogą radiową bomby ślizgowe HS.293. Trafiony okręt flagowy, pancernik „Roma" wybuchł z ciężkimi stratami w ludziach, a drugi został ciężko uszkodzony. Jednakże większość okrętów przybiła wkrótce do nabrzeża Malty. Rano 11 września, admirał sir Andrew Cunningham, brytyjski C-in-C, mógł już wysłać dokładny i radosny sygnał do Lordów Admiralicji: „Mam przyjemność poinformować ich lordowskie mości, że włoska flota wojenna stoi na kotwicach pod działami fortecy maltańskiej".
286
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
Udział Canarisa w skrywaniu włoskich zamiarów był bardzo użyteczny. To dzięki jego staraniom Włochy poddały się, a Hitler stracił flotę włoską*. I Rzym - który swoim zwyczajem z zemsty zamierzał zniszczyć, jak przedtem Belgrad. Nad Canarisem znowu gromadziły się czarne chmury. Schellenberg ujawnił, że przez przekupionych szoferów dowiedział się prawdy o rozmowie Canarisa z Ame i „...mógł nareszcie obdarować Himmlera dossier, zawierającym absolutne dowody zdrady szefa Abwehry". Jedyną reakcją Himmlera było „...nerwowe przygryzienie kciuka zębami" i poinstruowanie Schellenberga, by „...zostawić mu te papiery. Zaniosę je Hitlerowi w odpowiedniej chwili, kiedy tylko będzie to możliwe". Himmler nie zrobił żadnego użytku z dossier Canarisa. Schellenberg próbował dociec przyczyn takiego zachowania: „Jestem pewien, że w tym albo w innym czasie Canaris musiał dowiedzieć się czegoś obciążającego o Himmlerze, bo w przeciwnym wypadku nie ma wytłumaczenia dla reakcji Himmlera na materiał, który mu podetknąłem pod nos". Canaris pozostał na swoim stanowisku i natychmiast zaczął szykować Hitlerowi następną niespodziankę. Aresztowania kadry Abwehry były ciężkim ciosem dla „Schwarze Kapelle". Z Beckiem w szpitalu chorym na raka i Witzlebenem obezwładnionym przez hemoroidy, spisek praktycznie nie miał skutecznego przywództwa. Ale nie wszystko jeszcze było stracone. Marszałek von Kluge i jego kwatera główna w centralnym punkcie frontu rosyjskiego**, był nadal dostępny i to do niego Karl-Friedrich Goerdeler wystosował gorący apel o przyłączenie się do spisku. Goerdeler osiągnął sukces w staraniach o zachowanie w tajemnicy cichego poparcia, którego marszałek udzielił operacji „Flash", ale wobec niepowodzenia tego podstępu, ufność Klugego wobec konspiratorów doznała poważnego uszczerbku. Praca wkładana przez Goerdelera w ożywienie słabej aktywności „Schwarze Kapelle" w następnych, pełnych zagrożeń miesiącach, nie przynosiła większych efektów. Kiedy zatem wrócił z objazdu zniszczonych miast Zagłębia Ruhry, ponowił próbę wciągnięcia Klugego w szeregi spiskowców. Zaczął od napisania bardzo poruszającego listu. „Byłby pan wstrząśnięty nie mniej, niż ja. Wyniki tysiącletniej pracy leżą w gruzach. Nic, tylko sterty kamieni i rumowiska. Odbudowanie tego wszystkiego zajmie czas kilku pokoleniom". W dalszej części list mówił o ucieczce ludności z miast niemieckich, o spadku produkcji przemysłowej***, o demoralizacji zarówno wśród żołnierzy, jak i cywilów. Widać już jasno, że naród upada i że został doprowadzony do upadku przez szalonego i bezbożnego, łamiącego prawa ludzkie wodza. Pozwalam sobie po raz ostatni zaapelować do pana, panie marszałku... Nadeszła godzina podjęcia ostatecznej decyzji o naszym osobistym losie... Interes Niemiec powinien być znowu reprezentowany z całą siłą i rozsądkiem przez przyzwoitych Niemców...
* Adm. Canaris częściowo osłonił elementy rokowań przedstawicieli marsz. Badoglio ze sprzymierzonymi, ale zerwanie Włoch z Niemcami i w ramach tej akcji przejście floty włoskiej do baz brytyjskich oraz przelot części lotnictwa włoskiego na lotniska na Sardynii nie było jego zasługą (przyp. T.R.). ** Marsz. Kluge był wówczas dowódcą Grupy Armii „Środek" (przyp. T.R.). *** Niemiecka produkcja zbrojeniowa szybko wzrastała: punkt szczytowy - lato 1944 roku (przyp. T.R.).
„SCHWARZE KAPELLE", 1943
287
List dotarł do Klugego w sprzyjającym momencie; Wehrmacht na Wschodzie doznawał właśnie większej jeszcze klęski, niż pod Stalingradem - trwała operacja „Cytadela" - bitwa pod Kurskiem. Miała przywrócić Niemcom inicjatywę na froncie rosyjskim - ale operacja nie była dla Rosjan zaskoczeniem. Dzięki „Ultrze" poinformowali o niej Brytyjczycy i sam nasłuch rosyjski przechwycił wiadomości na ten temat. Siły rosyjskie sprytnie rozmieszczone i zamaskowane czekały w gotowości na gigantyczny atak. Rozniosły „Cytadelę" w puch. Straty Niemców były bezprecedensowe. Hitler stracił 70 tysięcy żołnierzy. 3 tysiące czołgów, tysiąc dział, 5 tysięcy pojazdów mechanicznych i 1400 samolotów zamieniło się w złom w ciągu jedenastu dni. Klęska była decydująca. Zakończyły się niemieckie zmasowane uderzenia na Wschodzie, niemieckie dywizje pancerne zostały całkowicie zniszczone. Spiskowcy niecierpliwie czekali na odpowiedź Klugego. Szef jego sztabu, Tresckow, daremnie zabiegał o poparcie spisku u innych generałów frontu rosyjskiego, a misja Goerdelera do marszałka von Rundstedta w Paryżu spotkała się z odmową. Pozostawał tylko Kluge, który jednak wydawał się kompletnie niedostępny, gdy odpowiedział Goerdelerowi, że „nie jest zainteresowany". W rzeczywistości był bardziej zainteresowany, niż chciał i mógł to przyznać. We właściwym czasie, kiedy dowiedział się o poprawie stanu zdrowia Stauffenberga na tyle, aby postawić go na czele „Schwarze Kapelle", wysłał Tresckowa na długi urlop zdrowotny do Berlina, w celu zainicjowania nowego spisku antyreżimowego w kręgu sztabu generalnego, co było ze wszech miar uzasadnione względami tak praktycznymi, jak asekuracyjnymi i fachowymi. Wyraził też zgodę na spotkanie z nowymi liderami „Schwarze Kapelle" w Berlinie. Spotkali się we wrześniu 1943 roku w domu generała Friedricha Olbrichta, którego kwatera przy Bendlestrasse stała się ośrodkiem nowego spisku. Beck, Olbricht, Tresckow i Goerdeler przedyskutowali sytuację z Klugem. W nastroju zaufania i optymizmu, Goerdeler powiedział o drogach łączności „Schwarze Kapelle" z Amerykanami i Brytyjczykami. Próbował rozwiać obawy Klugego, że Brytyjczycy zażądają całkowitego unicestwienia niemieckich sił zbrojnych i przemysłu. Argumentował, że w interesie brytyjskim leży utrzymanie silnych Niemiec w charakterze buldoga na Rosję. W końcu Kluge przyznał mu rację i powiedział, że Hitlera „jeśli to będzie konieczne, trzeba w interesie narodu usunąć siłą". Zadeklarował też swój udział w zamachu stanu. Ze zrozumiałych względów konspiratorów to ucieszyło. W końcu mieli w swoim gronie prawdziwego, doświadczonego w bojach marszałka. Ich radość nie trwała długo. Wkrótce po spotkaniu Kluge został ciężko raniony w wypadku motocyklowym, kiedy jego szofer uderzył w czołg na trasie Orsza-Mińsk. Los nigdy nie rozpieszczał „Schwarze Kapelle". Wypadek Klugego był wielkim ciosem dla spisku, ale jednocześnie Witzlebena powołano na dowódcę Armii Rezerwowej w zastępstwie Becka. Dzięki temu przywódcze jądro spisku pozostało nietknięte, bezpiecznie ukryte w departamencie generała Friedricha Fromma. Za jego to sprawą projekt operacji „Walkyrie" - jako narzędzia zarówno konspiracji, jak i tworzenia przyszłej, nowej państwowości - poszedł do podległych dowódców. Nowi liderzy spisku - Stauffenberg, Olbricht, Tresckow pozostali niezmiennie aktywni i oddani sprawie. Mniej więcej w tym czasie szeregi „Schwarze Kapelle" wsparło kilka ważnych osobistości z Zossen*, a najważniejszą ł
W Zossen mieściło się Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (przyp. T.R.).
288
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA ~ 2943
z nich był pułkownik Alexis baron von Roenne, szef FHW i człowiek, którego doświadczenie w wywiadzie respektowali sam Hitler i OKW. Mniej już zabiegający o poparcie anglo-amerykańskie spiskowcy zdecydowali się przyjąć - zależnie od okoliczności - dwie postawy wobec aliantów. Jeśli nadejdzie „D-Day", a żadne deklaracje poparcia dla „Schwarze Kapelle" nie napłyną, spiskowcy zrozumieją, że niemiecka kontrofensywa zepchnęła aliantów z plaż, a ciężkie straty zmuszają ich do szukania rozejmu. Natomiast jeśli oświadczenia nadejdą, to „Schwarze Kapelle" przygotuje otwarcie lądującym wojskom frontu nad Kanałem oraz ułatwi im marsz przez zachodnią i centralną Europę, tak by zdążyli przed nadejściem Rosjan. Z tym emisariusze „Schwarze Kapelle" rozjechali się do stolic europejskich - Sztokholmu, Berna, Lizbony i Madrytu aby rozpocząć negocjacje z agentami alianckiej dyplomacji i wywiadu. Ten nowy rozdział w historii prób kontaktu z rządami Wielkiej Brytanii i Ameryki zapoczątkował Stauffenberg po objęciu operacyjnego kierownictwa w „Schwarze Kapelle". I taką linię postępowania utrzymywał aż do wigilii „D-Day". W sierpniu 1943 roku w Berlinie Goerdeler ponownie spotkał się z Jacobem Wallenbergiem, szwedzkim bankierem. Było to ich szóste spotkanie od wybuchu wojny i Goerdeler powiedział Wallenbergowi, na pewno z nadmiernym optymizmem, że właśnie zakończyli przygotowania do zamachu we wrześniu. Już teraz więc organizuje się wysłanie do Sztokholmu Fabiana von Schlabendorffa, młodego oficera, niedoszłego zabójcy Hitlera w akcji „Flash", w celu przeprowadzenia pertraktacji z agentami angielskimi i amerykańskimi. Goerdeler prosił Wallenberga o pomoc w „skłonieniu Brytyjczyków do wyznaczenia odpowiedniego człowieka, który nawiązałby kontakt i spotkał się z Schlabendorffem". Wallenberg odparł, że „jak tylko dojdzie do zamachu z zadowoleniem spełni powierzoną mu misję. Poinformuje też aliantów, że reprezentant nowych przywódców Niemiec jest w Sztokholmie. I nie przyjechał tam negocjować, lecz szukać rady, co nowy rząd może zrobić, by nastał pokój". Wallenberg zrelacjonował spotkanie z Goerdelerem swojemu bratu Marcusowi, który z kolei informację tę „podał dalej Brytyjczykom". Dwaj mężczyźni po raz ostatni spotkali się w Berlinie we wrześniu. Na życzenie Wallenberga Goerdeler przygotował memorandum dla Churchilla traktujące o zamiarach „Schwarze Kapelle". Memorandum w ogólnym zarysie nakreślało plany obalenia władzy nazistów i ponownie występowało o jakieś wskazówki co do form brytyjskiego poparcia: „...liderzy grupy pragną mieć jasność, czy zgodnie z wcześniejszymi zapewnieniami ze strony rządu brytyjskiego, będzie możliwe rozpoczęcie negocjacji nad traktatem pokojowym natychmiast po skompletowaniu rządu niemieckiego - pogromcy narodowego socjalizmu". Przedłożono też w liście własną koncepcję „Schwarze Kapelle" na temat warunków pokoju. Wierzyć się nie chce, ale spiskowcy ze „Schwarze Kapelle" byli przekonani, że otworzenie aliantom Wału Atlantyckiego pozwoli im na postawienie warunków pokoju. Goerdeler nie otrzymał od Brytyjczyków żadnej odpowiedzi. W Bernie natomiast Hans Bernd Gisevius, były doradca prawny Gestapo będący pod przykrywką niemieckiej służby dyplomatycznej - emisariuszem „Schwarze Kapelle" do Allena Dullesa, miał więcej szczęścia. Kiedy Dulles przybył do Berna, jako szef komórki OSS w Szwajcarii, z pilną misją nawiązania kontaktu ze „Schwarze Kapelle" Giseviusa i Brytyjczyków od dawna już dzieliła głęboka nieufność. Prawnik (Donovan
„SCHWARZE KAPELLE", 1943
289
faworyzował prawników, jak Menzies bankierów), Dulles nie był nowicjuszem ani w szpiegostwie ani w znajomości specyfiki Szwajcarii - w czasie pierwszej wojny światowej pracował tam jako agent amerykański przeciw Niemcom i monarchii austro-węgierskiej. Później doszedł do wniosku, że najpewniejszą gwarancją pokoju jest odnowienie bliskich stosunków między Wielką Brytanią, Niemcami i Ameryką. W okresie międzywojennym Dulles stykał się z elitą niemieckiego przemysłu i finansjery poprzez berlińskie biuro Sullivana i Cromwella, nowojorskiej firmy prawniczej, dla której pracował oraz dzięki swemu przyjacielowi, Hughowi Wilsonowi, ambasadorowi Roosevelta na dworze Hitlera. Jak rzadko kto znał się na polityce Niemiec. Kiedy Ameryka wypowiedziała Niemcom wojnę, Dulles wstąpił do organizacji Donovana i utworzył komisję ekspertów do spraw Niemiec. Jesienią 1942 roku, kiedy pułkownik David Bruce wyruszył w podróż do Londynu, gdzie miał zostać szefem OSS na Europę, Dulles wrócił na swoje stanowisko w Bernie. Tam, w biurze przy Herrengasse 23, założył amerykańską siatkę szpiegowską na Europę, która - nadzwyczaj hojnie finansowana - rozciągała się od Londynu do Pragi. Jego najcenniejszą zdobyczą szpiegowską był Gero von Schulze Gaevernitz, człowiek osobiście przez Dullesa zwerbowany i szybko awansowany na osobistego asystenta. Ten syn czołowego ekonomisty berlińskiego i liberała, znający Dullesa jeszcze z czasów pierwszej wojny światowej, wżenił się w fabrykancką rodzinę Stinnesów z Nadrenii, ale własny dom znalazł w Szwajcarii, przypuszczalnie dzięki pomocy Canarisa lub Ostera. Z pomocą zaś Gaevernitza Dulles spotkał się z Giseviusem. Brytyjczycy zrezygnowali z usług Giseviusa widząc w nim agenta niemieckiej decepcji. Dulles również nie dowierzał masywnemu, prawie dwumetrowemu Prusakowi, ale dwaj mężczyźni spotkali się jednak, po raz pierwszy, pod osłoną ciemności na schodach Światowej Rady Kościołów. Ustalili sposoby łączności na wypadek inwigilacji Gestapo, a Dulles w porozumieniu ze zwierzchnikami w Waszyngtonie uruchomił linię specjalną na wyłączny użytek depesz na temat „Schwarze Kapelle". Linia ta, o kryptonimie „The Breakers", miała zapewnić komunikatom odbiór wyłącznie przez najwyższe instancje. Depesze pod nazwą „L-Documents" przekazywano nadzwyczaj wąskiemu gronu - wędrowały tylko do pokoju z mapami Białego Domu, do sekretarza stanu Cordella Hulla, do sztabu wywiadu i do Fletchera Warrena, Teksańczyka w funkcji ambasadora i asystenta wykonawczego zastępcy sekretarza stanu. Między marcem 1943 i majem 1944 roku Dulles wysłał w sumie około 145 „Breakersów" do Waszyngtonu. A ponadto pewną liczbę listów i przynajmniej jedną paczkę - rękopis napisanej przez Giseviusa historii „Schwarze Kapelle", dokument niezwykle interesujący i zawierający jakieś 200 tysięcy słów. Waszyngton, jeśli tylko czytał korespondencję Dullesa, powinien być nie gorzej poinformowany o „Schwarze Kapelle", niż Churchill na podstawie swoich źródeł i Menziesa. Wkrótce jednak Dulles połapał się, że jego „Breakersy" nie docierają, gdzie trzeba. Podejrzliwie zakładał, że jakiś rosyjski agent w Waszyngtonie blokuje ich obieg, aby nie dopuścić do układów „Schwarze Kapelle" z zachodnimi aliantami. Hipoteza ta okazała się bezpodstawna, ale nadal żadna z jego depesz nie została odnotowana w zapisach połączonego szefostwa sztabów. Również w tajnej korespondencji między Rooseveltem i Churchillem nie pojawiła się nawet najmniejsza wzmianka o „Schwarze Kapelle". Za obojętnością Amerykanów wobec „Schwarze Kapelle" kryła się nie zdrada, a zwykła nieudolność.
290
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
Rzecz miała się zupełnie inaczej w brytyjskich kręgach wywiadowczych. Wypadki powojenne ujawniły, że z głównego obiegu informacji ktoś bezwzględnie rugował przekazy związanie ze „Schwarze Kapelle". Tym kimś był Harold „Kim" Philby, którego biurko w kwaterze MI-6 sąsiadowało na jednym piętrze z biurkiem Menziesa Philby, uważany za wybornego oficera wywiadu, awansował szybko i już w roku 1943 doszedł w hierarchii MI-6 do stanowiska szefa do spraw Półwyspu Iberyjskiego - podsekcji sekcji V - operatywnego wydziału współpracującego w kontrwywiadowczych operacjach w Hiszpanii i Portugalii. Menzies, bezpośredni sprawca zatrudnienia i awansów Philby'ego, ufał mu bezgranicznie. Był to największy błąd w jego karierze, błąd który kosztował go w końcu życie. Philby bowiem zaliczał się do wybitnie inteligentnych i niebywale podstępnych agentów rosyjskich. Podczas wojny - jak napisali autorzy „Spisku Philby'ego" - „...zadanie Philby'ego, jako rosyjskiego agenta w Wielkiej Brytanii było... przerażająco jasne: pod żadnym pozorem nie dopuścić, aby komukolwiek w Wielkiej Brytanii przyszło do głowy, że istnieje jakikolwiek praktyczny sposób porozumienia z Niemcami - oprócz zniszczenia ich". I tak oto, niezależnie od zdradzania Związkowi Sowieckiemu wszystkich tajemnic MI-6, i w ogóle wszelkich tajemnic państwowych Anglii i Ameryki, które wpadały mu w ręce, Philby próbował zatrzymywać lub kwestionować przechodzące przez jego biurko raporty, sugerujące możliwość układów ze „Schwarze Kapelle". Jakkolwiek Philby bezkarnie niweczył każdą próbę, podejmowaną przez spiskowców w celu nawiązania kontaktów z Brytyjczykami, to jednak wszystkiego nie udawało mu się zablokować, a już na pewno nie miał najmniejszego wpływu na nastawienie Waszyngtonu do „Schwarze Kapelle". Waszyngton bowiem był dokładnie informowany przez Dullesa i nawet jeśli jego depesze nie odnosiły takiego wrażenia, jakiego się spodziewał, nie było to skutkiem prorosyjskiej zdrady w amerykańskiej stolicy. Po prostu najwyższe władze amerykańskie uważały, że sztab generalny Niemiec trzeba wyrwać z korzeniami, jeśli w Europie ma zapanować trwały pokój. A Gisevius? Cóż, nie można było go uważać za całkiem pewne źródło informacji. Czyż nie był urzędnikiem Gestapo? Nic podobnie plugawego, jak o Philbym, nie dało się powiedzieć o najważniejszym informatorze Dullesa w Berlinie. 23 sierpnia 1943 roku, lekarz niemiecki o nazwisku Kochertaler odwiedził księcia Van den Huyvela, szefa komórki MI-6 w Szwajcarii. Książę wysłuchał wszystkiego, co ów człowiek miał mu do powiedzenia i - bez słowa wyrzucił go za drzwi. Mężczyzna pomaszerował wtedy do Geralda Mayera, urzędnika w Biurze Informacji Wojennej, amerykańskiego odpowiednika PWE, i powiedział, że reprezentuje pewnego pracownika sekcji łączności wojskowej ministerstwa spraw zagranicznych Rzeszy. Czy Mayer mógłby zorganizować spotkanie tego urzędnika z panem Dullesem? Mayer miał poważne wątpliwości. Zgodził się jednak zaaranżować spotkanie tego samego dnia po zapadnięciu zmierzchu przy Herrengasse 23. Fritz Kolbe przyszedł do biura Dullesa. Był to 42-letni, niski, żylasty mężczyzna z aureolą jasnych włosów wokół łysej czaszki. Kolbe oświadczył, że jest asystentem do spraw specjalnych ambasadora Karla Rittera, który podjął się ważnych misji dyplomatycznych dla Wehrmachtu. Na zajmowanym stanowisku - powiedział Kolbe -jego zadaniem jest przesiewanie dyplomatycznych „printów" - całości korespondencji i przekazów radiowych aby Ritter był informowany na bieżąco. Nie było praktycznie takich planów i posunięć Wehrmachtu, które by nie przechodziły przez biurko Kolbego.
„SCHWARZE KAPELLE", 1943
291
Kolbe, praktyk i idealista zarazem, przedstawił Dullesowi bardzo kuszącą propozycję. Mógłby, na życzenie Dullesa, regularnie dostarczać rządowi Stanów Zjednoczonych wybór najtajniejszej korespondencji Rittera. Czy DuUes jest tym zainteresowany? - zapytał Kolbe i wyłożył przed oszołomionym Dullesem 186 aktualnych dokumentów dyplomatycznych, autentycznych „printów" Rittera. Dulles poprosił o czas na zapoznanie się z papierami, zaproponował kolejne spotkanie i Kolbe opuścił jego biuro. Dokumenty, które nazwano później „Raportem Berneńskim", mogły pozbawić tchu mniej znającego się na rzeczy szpiega. Składały się na nie najtajniejsze raporty z misji dyplomatycznych do jakichś dwudziestu krajów. Dulles nie miał wątpliwości, że dokumentacja jest oryginalna. Rzeczywiście, kiedy raport porównano z nasłuchami „Ultry" z ostatnich pięciu miesięcy, bez wątpliwości stwierdzono ich identyczność w treści i terminologii powszechnie przez Niemców stosowanej. „Co to było za cudo!" - wspomina Dulles. Rozpościerały się przed nim najgłębsze tajemnice niemieckiej machiny wojennej, barbarzyński portret Rzeszy w majestacie jej potęgi i - słabości. Dulles przetelegrafował zarówno Bruce'owi, jak i Donovanowi do Waszyngtonu streszczenia dokumentów. A oto próbka z tego telegramu: Powinien pan żałować, że nie widzi pan teraz materiałów Woodsa (taki pseudonim nadał Dulles Kolbemu) w całej ich okazałości, przed dokonaniem skrótów i wyciągów. Na jakichś 400 stronach mamy do czynienia z międzynarodowymi manewrami dyplomatycznymi z ostatnich dwóch miesięcy, z obrazem bliskiego dnia sądu ostatecznego i upadku. Z udręczonej kwatery głównej i z półżywego ministerstwa spraw zagranicznych Rzeszy płynie potok lamentów na temat chybionych zabiegów dyplomatycznych. Roztacza się scena, na której nieprzytomni ze zmęczenia szpiedzy i agenci dyplomatyczni usiłują zrobić co w ich mocy, by walczyć z defetyzmem i dezercjami zniechęconych i krnąbrnych satelitów, zdradzieckich sojuszników i opornych państw neutralnych. Czas tajnych służb podległych Canarisowi kończy się... Jawi się obraz łoża śmierci zgniłej dyplomacji i przegranej propagandy nazistowskiej. Czytelnik doznaje skrajnych emocji, kiedy w treści łabędziej pieśni-jaką są te dokumenty - wyzierają okrucieństwo i brutalność w stosunku do zołasnego narodu, ludzi tak strasznie zamotanych w sieci Gestapo, którzy po pięciu latach daremnych bojów...
Ale Dulles mylił się, jeśli oczekiwał, że jego list zostanie w Waszyngtonie przeczytany z należną uwagą; gdy w Londynie raporty wagi dokumentów Kolbego inspirowały do nowego myślenia strategicznego, jak to miało miejsce w przypadku planów Rankina, w Waszyngtonie spotkało je wzruszenie ramion. Bo kogo to obchodziło? Tymczasem to nie faktograficzna treść przesądzała o znaczeniu „Raportu Berneńskiego". Bo chociaż prawdopodobnie Dulles nie wiedział o tym, one przeważnie dublowały informacje szpiegowskie znane już ze źródeł „Ultry" i „Magica". Wartość dokumentów Kolbego tkwiła w tym, że pokazywały one, jak daleko mogą posunąć się niektórzy Niemcy w zdradzie swojej ojczyzny w rozpaczliwej godzinie osobistych, ideologicznych rozrachunków. Postępek Kolbego był tylko kontynuacją tego, co czynił Canaris od początku wojny, za czym szły kolejno - „Raport z Oslo", zdrada Ostera związana z „Fali Gelb" w roku 1940 i liczne operacje wywiadowcze prowadzone przez Canarisa przez cały okres wojny.
292
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -2943
Lizbona, podobnie jak Berno i Sztokholm, była węzłem łączności „Schwarze Kapelle" z aliantami. W lipcu i sierpniu 1943 roku, na polecenie Stauffenberga, Otto John, prawnik Lufthansy, a zarazem uczestnik spisku, pojechał do Lizbony i Madrytu, aby zbadać szansę zainstalowania tam szybkich środków łączności z Waszyngtonem i Londynem. W Madrycie, dzięki rekomendacji charge d'affaires, Willarda L. Beaulaca, John spotkał się na prywatnym obiedzie z pułkownikiem Williamem Hohenthalem, amerykańskim attache wojskowym. Zgodnie ze słowami Johna - powiedział Hohenthalowi, że: Wehrmacht może jeszcze walczyć przez siedem lat, zanim siły jego wyczerpią się zupełnie i jeśli nie znajdziemy sposobu na wcześniejsze zakończenie wojny „przez zmianę u steru władzy"... Powiedziałem, bez podawania nazwisk, że „my" zamierzamy podjąć próbę „zmiany reżimu" przed Bożym Narodzeniem 1943. Do tego celu potrzebujemy poparcia z zewnątrz w postaci deklaracji traktowania nas w sposób, jaki już zagwarantowano Wiochom. Czy możemy pozostać w kontakcie? (Hohenthal) chętnie się zgodził, dał mi tajny numer telefonu do ambasady amerykańskiej i obiecał dochować ścisłej tajemnicy.
Z tym zapewnieniem, John ruszył do Lizbony, gdzie jak sądził, uda mu się porozmawiać z kimś z MI-6. Spotkanie doszło do skutku dopiero pod koniec roku w zaparkowanym samochodzie na jednej z bocznych, ciemnych uliczek Lizbony. Była to właściwie nie zamierzona randka, gdyż „kontakt" w samochodzie okazał się być kobietą, jakąś „Miss Ritą Winsor". „Kiedy jechaliśmy przez miasto - opowiadał John - powiedziała mi, że z Londynu nadeszły ścisłe instrukcje, zakazujące wszelkich dalszych kontaktów z wysłannikami niemieckiej opozycji, i że teraz wojnę rozstrzygnie siła oręża". „Schwarze Kapelle" po raz kolejny została odtrącona, prawdopodobnie za sprawą Philby'ego. John nie był jedynym przedstawicielem „Schwarze Kapelle" w Lizbonie. W lecie roku 1943 baron Oswald von Hoyningen-Huene, były sekretarz Hindenburga, a obecnie ambasador w Portugalii, wysłał przez pośredników, przede wszystkim do Canarisa i Menziesa, zaproszenie na spotkanie, aby na neutralnym gruncie przedyskutować możliwość przymierza między „Schwarze Kapelle" i MI-6. Menzies przyjął zaproszenie przychylnie i spotkałby się z Canarisem, gdyby nie Anthony Eden, który zgodnie ze słowami Menziesa, nie pozwolił nawet odpowiedzieć na zaproszenie. Gdyby Rosjanie dowiedzieli się o takim spotkaniu, to mogliby dojść do przekonania, że Brytyjczycy noszą się z pomysłem zawarcia osobnego paktu pokojowego z Niemcami. Mniej więcej w tym samym czasie „Schwarze Kapelle" zaryzykowała kolejne podejście do MI-6 w Lizbonie. Pewien agent Abwehry przekazał dossier nazwane potem „Raportem Lizbońskim". Raport ten wzmocnił znaczenie gestu ukrytego w „Raporcie Berneńskim" i był, w co wielu Niemców wierzyło po wojnie, największą zdradą, jakiej doznała Trzecia Rzesza. Wśród masy szczegółów technicznych, „Raport Lizboński" ujawniał, że niemiecki program badań i rozwoju produkcji pocisków sterowanych jest realizowany w Peenemunde, na odosobnionej wyspie bałtyckiej około 70 mil od Szczecina. Raport ponadto potwierdzał informację zawartą w „Raporcie z Oslo" z 1939 roku. Dostarczenie go było zapewne wyrazem dobrej wiary i miało zachęcić Menziesa do przyjęcia zaproszenia Canarisa. Zaproszenia nie przyjął, ale je-
„SCHWARZE KAPELLE", 1943
293
denaście dni później raport powędrował wyżej. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku RAF zrównało Peenemunde z ziemią. Jeszcze raz uparci spiskowcy ze „Schwarze Kapelle" zademonstrowali wolę zdradzenia najgłębszych tajemnic Trzeciej Rzeszy. Alianci skorzy byli niezwłocznie wykorzystać ich zdradę, ale uparcie ignorowali stojące za nią motywy. Amerykańskie nastawienie do „Schwarze Kapelle" nie zmieniło się ani na jotę. Trzecia Rzesza miała być unicestwiona w bezpośredniej konfrontacji na polu bitwy, nie było miejsca na żadne polityczne koncesje. Natomiast stosunek Churchilla do „Schwarze Kapelle" był raczej ambiwalentny. W strachu przed morzem krwi, które mogłoby wylać się w momencie największej próby - w „D-Day", gotów był przychylić ucha każdej sugestii, gwarantującej możliwość pokonania Niemców bez otwartej walki - zgodnie z pradawną maksymą Sun Tzu. Jego myślenie szło w kierunku oszczędzenia aliantom operacji wojennych, jeśli tylko istnieje szansa powodzenia dla spisku, czyli usunięcia Hitlera. Ale kiedy Churchill podniósł sprawę „Schwarze Kapelle" w Białym Domu w maju 1943 roku - mając, być może, na myśli manipulowanie spiskiem, w czym Wielka Brytania celowała, gdy wykorzystywała wszelki ruch oporu w Europie do nękania i rugowania nazizmu - a więc na wzmiankę Churchilla Roosevelt zareagował bardzo ostro. Jak zanotował Robert E. Sherwood: „Nie ma wątpliwości, że Roosevelt nigdy nie brał serio tej możliwości, myślał tylko o ostatecznym zwycięstwie". Goerdeler, Gisevius i John nie kłamali, gdy mówili o odrodzonej determinacji spiskowców. W okresie między wrześniem i grudniem „Schwarze Kapelle" dokonała nie mniej, niż czterech prób zamordowania Hitlera. Każdy z zamachów był starannie zaplanowany i za każdym odpowiednio wcześniej projekt „Walkyrie" był testowany pod kątem rzeczywistych i możliwych do przewidzenia zagrożeń dla akcji. Pierwszy z zamachów na życie Hitlera przeprowadził w jego Kwaterze Głównej generał Helmuth Stieff. Materiały wybuchły jednak przedwcześnie, a skutek był jedynie taki, że zastosowano ściślejszą ochronę osoby Hitlera, co uniemożliwiło ponowienie zamachu. Drugą próbę podjął młody oficer sztabowy, mający dostęp do Hitlera w zamku Berghof w Berchtesgaden. Oficer ten, nie ujawnionego nazwiska, proponował przemycenie pistoletu do biura Hitlera na zebranie sztabu i zastrzelenie go z bliskiej odległości. Plan ten również zawiódł, gdyż oficer ów, jako niższy rangą, musiał stanąć z tyłu wielkiej sali, gdzie znalazł się obok ochroniarza z SS i nie mógł sięgnąć nawet po chusteczkę do nosa, a co dopiero po pistolet. W listopadzie 1943 roku pojawiła się nowa szansa. Młody oficer, Axel baron von dem Bussche miał przymierzyć nowy model płaszcza polowego dla Hitlera. Jego plan miał znamiona najwyższej odwagi i poświęcenia: postanowił ukryć na sobie dwie bomby i - kiedy Hitler by się zbliżył - uruchomić zapalniki i wysłać obu do wieczności. Nagły aliancki nalot spowodował, że do przymierzania płaszcza nie doszło z przyczyn wyższych. Kiedy młodzieniec miał już wykonać swoje zadanie, okazało się, że płaszcz dla Hitlera leży w strzępach. W końcu sam Stauffenberg przystąpił do akcji. Chociaż nikt nie oczekiwał, że jednooki, jednoręki, z trzema tylko palcami człowiek będzie manipulował przy bombie, zgłosił się na ochotnika. Oświadczył, że zrobi to podczas roboczej konferencji zwołanej przez Hitlera na 26 grudnia 1943 roku. Stauffenbergowi z bombą w teczce udało się dostać tylko do przedpokoju, gdzie poinformowano go, że spotkanie odwołano. Albo groźny anioł stróż Hitlera, albo może wtyczka SD w „Schwarze Kapelle" - coś lub ktoś chronił Hitlera. I tak dla konspiratorów
294
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
niemieckich zaczął się rok 1944. Ich plany, jak dotąd, skończyły się na nieudanych próbach. Nie wiedzieli nawet, że prawdziwym sprawcą ich niebywałego pecha była „Ultra". Raz za razem bowiem, gdy spiskowcy chcieli przekazać sekrety Trzeciej Rzeszy za pomoc w usunięciu Hitlera i jego nazistów, alianci nie byli zainteresowani darem, ani też nie zamierzali - bo nie musieli - wdawać się w jakieś podejrzane interesy. Niemieccy spiskowcy mogli im powiedzieć bardzo mało lub zgoła nic, czego by nie wiedzieli dzięki „Ultrze". To właśnie „Ultra" - tak skuteczna i pomocna w ostatecznym pokonaniu Trzeciej Rzeszy - odwlekała unicestwienie Hitlera.
"Starkey" W połowie roku 1943 w Londynie zainstalował się anglo-amerykański sztab główny. Jego szefem został generał Frederick Morgan, czterdziestodziewięcioletni artylerzysta i czołgista, człowiek wytworny i wyróżniający się nieco zabawną kurtuazją oraz słabością do Amerykanów. Wszyscy nazywali go COSSAC - od skrótu nazwy zajmowanego stanowiska: Szef Sztabu Naczelnego Dowódcy Sprzymierzonych. Sztab COSSAC znalazł wygodną kwaterę w Norfolk House przy placu Świętego Jakuba, w spokojnym zaułku na tyłach Picadilły, gdzie na świat przyszedł Jerzy III, Josiah Wedgwood* miał swój słynny warsztat z wystawą, gdzie rezydowali premier Dukes oraz Stowarzyszenie Ochmistrzyń Angielskich. Toteż Norfolk House świetnie się nadawał na kluby armii i marynarki wojennej. A w salach klubowych odbywały się robocze konferencje, poświęcone pierwszej kampanii decepcyjnej COSSACA - planu nazwanego „Cockade". „Pewnej pikanterii naszej pracy nad podstępami wojennymi wspomina Wingate - dodawał wiszący w jednej z sal klubowych akt Nell Gwynne, która goła, jak Pan Bóg stworzył, obserwowała nas z ram obrazu, dyskutujących nad kieliszkami brandy z wodą sodową o tym, jak sprytnie podejść wroga". Konsekwencje „Cockade" były mniej zabawne. Pomysł operacji „Cockade" - jednego z projektów decepcyjnych, składających się na plan „Jael" - zrodził się podczas konferencji w Casablance, gdzie Połączeni Szefowie Sztabów alianckich uświadomili sobie, że w roku 1943 armie brytyjskie i amerykańskie nie zdołają zaatakować Europy przez Kanał. Na ziemi angielskiej alianci nie dysponowali potrzebnymi do tak gigantycznej ofensywy ludźmi, okrętami i samolotami. Jednocześnie Churchill ciągle podkreślał, że niesłychanie ważną rzeczą jest utrzymanie w tajemnicy przed Niemcami słabości aliantów na Wyspie. Aby to się powiodło, należało poczynić pozorne przygotowania do ataku na Francję, co powstrzymałoby Hitlera przed odwołaniem stacjonujących we Francji dywizji pancernych i przemieszczeniem ich do Rosji i do Włoch, gdzie zresztą były potrzebne. Naczelne dowództwo alianckie miało także nadzieję, że parę nowych akcji pozornych w Pas de Calais podsyci obawy Hitlera o bezpieczeństwo tego rejonu i zamiast wzmacniać fortyfikacje w Normandii, gdzie alianci istotnie zamierzali wylądować, Hitler poczuje się zmuszony do zbudowania silniejszej linii obrony na wybrzeżach Pas de Calais. Drugim, równie ważnym, celem „Cockade" było zmuszenie Luftwaffe do bezpośredniego starcia powietrznego z siłami powietrznymi RAF i USAAF. Zgodnie z tymi * Josiah Wedgwood (1730-1795), słynny angielski garncarz i twórca naczyń glinianych swego imienia.
296
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
ustaleniami Morgan otrzymał polecenie przygotowania „projektu mistrzowskiego kamuflażu wraz ze schematem intrygi, mającej trwać przez całe lato 1943 roku dla związania wroga na Zachodzie i podtrzymania jego obawy, że jeszcze w tym roku nad Kanałem czeka go szeroko zakrojona operacja wojenna. Najważniejszym elementem „Cockade" była operacja o kryptonimie „Starkey". W ogólnym zarysie miało to być „lądowanie w strefie Kanału, by zwabić Luftwaffe i przez około 14 dni zmuszać ją do intensywnej walki powietrznej w obronie przed desantem alianckim w Pas de Calais". Oprócz planu „Starkey" na „Cockade" składały się jeszcze dwa mniejsze pomysły decepcyjne - „Tindall", sugerujący anglo-amerykańską inwazję północnej Norwegii, oraz „Wadham", który miał sprawić wrażenie, że znajdująca się w Anglii armia amerykańska zamierza dostać się do Bretanii. Nad całością planu czuwał koordynator decepcji, pułkownik Bevan, a u jego boku oficer LCS, major Derrick Morley, pilnował, by grupy planujące zadanie uwzględniały sugestie i polecenia LCS. Samo planowanie złożono w ręce Morgana, jako oficera COSSAC, ale bezpośrednią odpowiedzialnością za powodzenie „Starkey" obciążono głównodowodzącego sił powietrznych, marszałka lotnictwa sir Trafforda Leigh-Mallory'ego. „Starkey" bowiem był wymierzony głównie w Luftwaffe, którą zamierzano zniszczyć w bitwach powietrznych. Podstawowym orężem wykonawców „Cockade" były pozór, fortel i groźba. A poza tym tu i ówdzie jakiś oddział wojskowy, płynący gdzieś okręt, pojedynczy dywizjon w bitwie powietrznej, „przypadkowy" podszept w eterze, drobna wzmianka w gazecie, krótka informacja radiowa, podesłanie szpiega, oznaki niepokoju we Francji - słowem mnogość sygnałów ostrzegawczych, które razem wzięte powinny dać wywiadowi niemieckiemu do zrozumienia, że inwazja Francji jest niepokojąco bliska. Poszczególne grupy projektantów tej decepcji od samego początku stanęły przed ważnym dla sprawy problemem. Jakim cudem groźba inwazji miała być przekonująca, skoro latem 1943 roku na terenie Wielkiej Brytanii znajdowało się mniej wojsk operacyjnych, niż podczas niewielkiej akcji pod Dieppe w roku 1942? COSSAC nie wątpił, że Niemcy mogą wiedzieć lub domyślać się, że na Wyspach Brytyjskich nie ma wystarczającej liczby wojsk alianckich, potrzebnych do tak wielkiego przedsięwzięcia. Pozostawało tylko jedno do zrobienia - liczbę tę rozdmuchać za pomocą zwykłych, lecz dobrze naśladujących prawdę, kłamstw. Niemal natychmiast w prasie i radiu zaczęły pojawiać się pogłoski o planowanej inwazji, co miało wywołać wśród Brytyjczyków nastrój niespokojnego wyczekiwania, jakby pod ich bokiem trwały przygotowania do większej operacji wojskowej. Umiejętnie rozprzestrzeniane pogłoski miały też postawić w stan pogotowia ruch oporu Francji, Belgii i Holandii tak, by spodziewano się inwazji we wrześniu. Pod względem moralnym i politycznym ten ostatni pomysł krył w sobie największe niebezpieczeństwo. Gabinet Wojny musiał bowiem zdawać sobie sprawę z tego, że konspiratorzy najpewniej uwierzą w nieuchronność bliskiej inwazji, wzniecą powstanie, ujawnią się i narażą na pewną śmierć z rąk rozjuszonych Niemców. Jednak bez wywołania objawów wzmożonej aktywności podziemnej, w której Niemcy dopatrzyliby się sygnałów prawdziwej inwazji, „Starkey" nie nabrałby pozorów autentyczności. Tak to widziano w Londynie. Wobec tego dwie brytyjskie agencje wywiadowcze, współpracujące z organizacjami podziemnymi - SOE i PWE otrzymały rozkaz sporządzenia odpowiedniego planu działania. Był gotów do przedłożenia 18 lipca 1943 roku.
„STARKEY"
297
A oto jak SOE i PWE zamierzały podmalować „Starkeya" kolorami prawdy. Agencje przedstawiły, a sztab zaakceptował następujący przepis: Metoda polega na wyreżyserowaniu, na siedem dni przed momentem kulminacyjnym „D-Day" akcji, kilku posunięć politycznych i operacji zaczepnych. Powinny one być przeprowadzone na taką skalę, by zaniepokoić i zdezorientować wroga, natomiast nie sprowokować ludzi z podziemia antyhitlerowskiego do przedwczesnego wybuchu, co groziłoby odkryciem podstępu i ujawnieniem planów inwazji.
Wspomniane operacje zaczepne i polityczne miały polegać na niszczeniu obiektów kolejowych i niemieckich obiektów dowodzenia, zamachach na życie niemieckich osobistości, zrywaniu sieci łączności i atakach na niektóre obiekty przemysłowe. Wszystko miało wskazywać na to, że inwazja nastąpi szybko i że podziemie chce wziąć w niej udział. Projektanci „Starkey" mieli tylko nadzieję, że ruch oporu nie posunie się za daleko. W tak pomyślanej intrydze kryły się słabe punkty. W części planu, wymownie zatytułowanej „The Problem", twórcy z SOE i PWE ostrzegali: Operacje te zostaną przeprowadzone w przededniu czwartej już zimy w tej wojnie. Będą się rozgrywały na obszarach, gdzie nadzieje na odzyskanie wolności są bodaj jedynym bodźcem przetrwania i podsycają ducha oporu. Nasze działania rozbudzą nadzieje na wyzwolenie jeszcze przed zimą, « gdy ona nadejdzie, narody Europy Zachodniej doznają zabójczego rozczarowania.
Ale plan zakładał również, że oszukani ludzie spojrzą na sprawę inaczej, gdy powiodą się operacje gdziekolwiek indziej - szczególnie na Sycylii i we Włoszech, przewidziane na ten sam okres, co operacja „Starkey". W „The Problem" czytamy dalej: „W tych okolicznościach narody Zachodu będą gotowe pogodzić się z operacją «Starkey», jako usprawiedliwioną dywersją i duch będzie się żywił nadziejami na kolejne sukcesy aliantów". Cynizm i groza wieją z każdego zacytowanego tu słowa. W plan „Starkey" wbudowano jednak pewien system gwarancji w nadziei powstrzymania wybuchu powstań ludzi z podziemia. Oto, co zaproponowano: I. Członkowie ruchu oporu i ich partyzantka powinni otrzymać ścisłe rozkazy zachowania spokoju i czekania na dyrektywy z Londynu. II. Na siedem dni przed „D-Day" należy rozrzucić ulotki i rozpowszechnić wiadomość, że przykłady aktywności alianckiej stanowią tylko próbę przed właściwym przedstawieniem. Te środki zapobiegawcze dowództwo zaaprobowało, gdyż - jak to odczuwano „.. .mają one dwie zalety - wprowadzą przeciwnika w błąd na czas trwania akcji i podtrzymają zaufanie sił patriotycznych do celowości naszych rozkazów i tym samym wpoją im wolę rozumnego i ufnego respektowania dalszych instrukcji". Ale nikt nie wątpił, że projektodawcy planu „Starkey" igrają z nieznanym żywiołem - z pomysłami francuskiego ruchu oporu. Nieprzewidywalne również mogły być skutki zastosowania środków specjalnych służących manipulowaniu ludźmi z konspiracji. Przede wszystkim użyto słynące z rzetelności BBC, jako „nieświadomego agenta decepcji, który w dobrej wierze rozpowszech-
298
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
nia wiadomości i zamierzone przecieki. W świecie ówczesnych mediów radio BBC zajmowało szczególną pozycję. Jego nieskazitelna reputacja opierała się na mówieniu całkowitej prawdy, a już na pewno nie był to organ propagandowy rządu brytyjskiego Otaczał je powszechny szacunek, jego serwisów informacyjnych słuchał cały świat, bo była to jedyna wiarygodna stacja radiowa pośród tych, które głównie służyły dezinformacji. W całej Europie szczęśliwi posiadacze radioodbiorników, ryzykując aresztowaniem, co noc słuchali spokojnych, wyważonych, opartych na faktach wiadomości z Londynu; słuchali i byli posłuszni. A twórcy planu „Starkey" wykorzystali BBC do swoich pokrętnych celów - wywołali symptomy powstania antyhitlerowskiego, któremu alianci rzekomo spieszą na pomoc. BBC bezwiednie włączyło się do operacji. A miało się przydać w jeszcze jednym celu - manipulowania oddziałami partyzanckimi. Niemal od początku wojny BBC wzięła na siebie rolę łącznika między Londynem i ruchem oporu w Europie. Zastosowano system łączności, zwany „ Avis". Wiadomości, zwane idioformami lub „messages personnels" nadawano w językach narodowych w dwóch oddzielnych porcjach - „A" i „B". A - jak „Alert" sygnalizowała adresatowi, że ma rozpocząć przygotowania do wyznaczonego zadania. Część B lub „action" oznaczała rozkaz realizacji zadania. Teoretycznie tylko dowódcy komórek ruchu oporu rozumieli treść przekazu i - oczywiście - pracownicy sekcji operacyjnej SOE. Każdego wieczoru punktualnie o godzinie 19.30 i o 21.00 z europejskiej sekcji BBC, z Bush House na Strandzie płynęły w eter „messages personnels" i każdej nocy ktoś na nie czekał. Poprzedzał je fragment V symfonii Beethovena - ody do zwycięstwa. Trwały od piętnastu do dwudziestu minut i zaczynały się od słów: „A teraz kilka «messages personnels»". Konkretne przesłania poprzedzały słowa: „Le chat a neuf vies" (Kot żyje dziewięć razy), a potem, w tempie dyktanda, jakby ktoś dyktował, wyraźnie sylabizując: „Le...chat...a...neuf ...vies". Potem była pauza i „Benedictine est une liqueur douce"Ben-e-dict-ine...est....une...li-queur...douce". „La vache saute pardessus la lunę" (Krowa skacze przez księżyc) - „La...vache...saute...par-dessus...la...lunę". Dla większości ludzi zdania te nic nie znaczyły, ale tych niewielu poinformowanych wiedziało, że trzeba, na przykład, wysadzić tory w Perigord, lub czekać o północy na przyjście agenta w Angers. Nadawano wiadomość „La lunę est pleine d'elephants rouge" i niebawem w Clermont-Ferrant wylatywał w powietrze transformator. Albo - „Romeo embrasse Juliette" - na Orły należy ostrzelać z broni maszynowej ciężarówkę z personelem Luftwaffe. System działał bezawaryjnie. Chodziło o to, by nadal spełniał swoje zadanie. Ale jako „agent" operacji „Starkey" BBC miało teraz nadawać informacje kłamliwe. Poza tym przed sygnałem ustalonym dla planu „Starkey" podawano tylko wiadomości typu „A - jak alert". Do grup partyzanckich we Francji nie kierowano już adresowanych rozkazów typu „B". W ten sposób zabezpieczano się przed niepożądanym zrywem powstańczym. Ale gwarancje tego bezpieczeństwa mieli w ręku ludzie z francuskiego podziemia. Czy będą posłuszni rozkazom z Londynu? Na tym nie kończyła się lista punktów zapalnych planu SOE-PWE. Od chwili upadku Francji, Londyn wysyłał tam agentów SOE w celu przekształcenia francuskiego ruchu oporu w armię podziemną*. Ludzie ci przenosili instrukcje, rozkazy, organizowali * Autor porusza tu jeden z kluczowych problemów stosunku Resistance - SOE i zgodnie z angielskim punktem widzenia uważa, iż Francuzi winni być organizatorami i kierownikami francuskiego ruchu oporu. Francuzi uważali, iż są równorzędnymi partnerami i oni gospodarzą w swoim kraju (przyp. T.R.).
„STARKEY"
299
i szkolili partyzantów w zadaniach szpiegowskich i w umiejętności działania w warunkach tajności, nadawali drogą radiową wiadomości do Londynu, przygotowywali lądowiska dla zrzutów broni, amunicji, materiałów wybuchowych, pieniędzy i następnych agentów. Zadanie podtrzymywania tajnej działalności na terenach okupowanych przez Niemców spełniali z narażeniem życia. Mieli na swoim koncie nieocenione zasługi w kierowaniu rozproszonymi, niezdyscyplinowanymi i ciągle rwącymi się siatkami francuskiego ruchu oporu. Bardzo rzadko mieszano ich do operacji decepcyjnych. W przypadku planu „Starkey" kluczowi agenci, od dawna już działający w terenie i ci wysłani do Francji na czas przedstawienia nie wiedzieli, że „Starkey" jest rodzajem farsy. Z całą powagą wykonywali swoje zadania. Dla twórców planu „Starkey" byli czynnikiem dodającym akcji pozorów autentyczności. Chcieli, by ci agenci w swoim oddaniu sprawie nie wyszli poza ścisłe rozkazy Londynu. Dla francuskiego podziemia i jego angielskich opiekunów „Starkey" był operacją skrajnie niebezpieczną. Jej głównym celem była przecież reakcja Niemców na „inwazję", a częścią ich reakcji obronnej byłoby uderzenie w ruch oporu. Groźbę tę dostrzegł Jacob L. Devers, amerykański generał odkomenderowany do Anglii. Napisał on do generała George'a V. Stronga, szefa wywiadu wojskowego w Waszyngtonie, że „...plan «Starkey» w wykonaniu PWE ... (może) wywołać w Europie powszechne powstanie, narażając na niebezpieczeństwo całą organizację podziemną". Ale Strong, jako członek Joint Security Control, sam w przeszłości usankcjonował fakt manipulowania francuskim ruchem oporu - a szczególnie gaullistami - dla celów decepcyjnych. Ryzyko nie powstrzymało twórców planu. Start operacji „Starkey" ustalono na 9 września i niezwłocznie nadano jej bieg. Organizatorzy z SOE zostali już zrzuceni do Francji, gdzie rozpoczęli przygotowania do „inwazji". Po angielskiej stronie Kanału w końcu lipca, krajobraz urozmaiciły maszerujące gdzieś oddziały wojskowe, kolumny czołgów toczyły się ku południowemu wybrzeżu Anglii, niespodziewanie zamknięto dla gości wakacyjne pensjonaty w miejscowościach wypoczynkowych, poczta ze stref związanych z „inwazją" była przechwytywana i sprawdzana, a telefony podsłuchiwane, myśliwce RAF prowokacyjnie śmigały po francuskim niebie, a prasa i radio ośmieliły się spekulować, że inwazja nastąpi lada moment. Nareszcie nastąpi. I w tym momencie scenariusz wielkiej mistyfikacji zaczął się załamywać. Nawet najlepiej zorientowani w całej operacji zaczęli się gubić. Morgan utyskiwał: „Czy ktoś łaskawie mi powie, co i komu mam powiedzieć, skoro już muszę?" A tymczasem podminowani wiadomościami z zamierzonych przecieków PWE radiowcy i korespondenci prasowi skończyli już z domysłami i spekulacjami na temat inwazji. Amerykańska agencja United Press dumnie doniosła światu: „Jak wiadomo ze źródeł nieoficjalnych alianci już tej jesieni uderzą na Niemcy. Na Berlin maszerują siły anglo-amerykańskie zdolne przeciwstawić się Rosjanom. Mnożą się sygnały, że alianci mogą wylądować we Włoszech i we Francji już za miesiąc". Z Londynu płynęły dziesiątki tysięcy podobnych informacji nadawanych przez korespondentów do ich wydawców na całym świecie. Nadane 17 sierpnia 1943 roku doniesienie radia BBC postawiło Francję w stan najwyższej gotowości, a Francuzów natchnęło najśmielszymi nadziejami: ... rozpoczęło się wyzwalanie krajów okupowanych. Oczywiście nie zamierzamy ujawnić, gdzie nastąpi uderzenie. Ludność okupowanych krajów, która pierwsza powita armie wyzwoleńcze dowie się o tym ostatnia.
300
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
Zanim będziemy w stanie oświecić was w tej najważniejszej dla was kwestii, na początek •pozwalamy sobie skierować do was następujące wezwanie: Nadszedł czas przygotowania i dopracowania waszych działań. Wszystkie posunięcia, które mogłyby się w jakikolwiek sposób przyczynić do sukcesu operacji inwazyjnych na terytorium Francji muszą być dopracowane tak, aby podołały ciężarowi tego zadania. Musicie dzień po dniu i tydzień po tygodniu przygotowywać się do roli, którą odegracie w najbliższej przyszłości - do wyzwolenia waszego kraju. Associated Press i Reuter podchwyciły tę audycję i zrobiły z niej wiadomość o zasięgu światowym. Pod wpływem tej informacji francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego ostrzegł wszystkie siły patriotyczne, żeby szykowały się do inwazji alianckiej, która „może się zacząć każdego dnia". United Press podsyciła płomień nadziei, ogłaszając z Londynu: „Przywódców podziemia francuskiego powiadomiono dziś, że powinni ufnie oczekiwać szybkiej inwazji Francji. Doniesieniom tym wtórują rozpowszechniane w samej Wielkiej Brytanii wieści, że godzina zero zbliża się...". W tym samym czasie sekretarz stanu, Herbert Morrison, kazał przenieść wiele ekip strażackich na południowy wschód Anglii, arcybiskup Canterbury zaczął nawoływać do modlitwy za tych, którzy „za chwilę wkroczą na kontynent europejski", a z Quebecu, w audycji skierowanej do społeczeństwa kanadyjskiego, Churchill obiecał, że inwazja na Europę nastąpi „zanim spadną liście z drzew" - nie mówiąc, z której strony. W ciągu dwudziestu dni lotnictwo Sprzymierzonych trzy tysiące razy atakowało rejon Pas de Calais. Miało to pogłębić we Francji przeczucia nieuchronności wielkich wydarzeń. Wzniecona wskutek tego gorączka inwazyjna ogarnęła całą północno-zachodnią Europę. W ciągu jednego tygodnia, jak donosiła kwatera główna de Gaulle'a, uzbrojeni Francuzi zastrzelili ponad pięciuset żołnierzy w mundurach feldgrau. Plastykowa bomba zabiła dwudziestu trzech oficerów niemieckich w jednej z restauracji w Lilie, w Dijon sabotażyści wykoleili wagony transportujące wojsko, zabijając 250 żołnierzy niemieckich. W Holandii Hendrik Seyff ardt, jedyny holenderski generał stojący u boku nazistów, został zastrzelony przed swoim domem w Hadze przez uzbrojonego agenta SOE. W Belgii brukselczycy szydzili z żołnierzy niemieckich, zadając im pytanie: „Jeszcze nie spakowaliście swoich manatków? Alianci nadchodzą!". W Danii zadeptano na śmierć oficera niemieckiego. Flota duńska uciekła do Szwecji, koło Aalborga eksplodował pociąg wiozący oddziały niemieckie. Panowało takie wzburzenie, że Niemcy wprowadzili stan wyjątkowy*. Atmosfera po obu stronach Kanału nabrzmiewała niebywałym napięciem, podczas gdy za Atlantykiem 19 sierpnia 1943 roku, „New York Times" grubymi tytułami wołał: „Armie gotowe do marszu - mówi Eisenhower", czy „Alianci proszą narody Europy, aby były gotowe". Prasa światowa głosiła, że konferencja w Quebec obradowała nad szczegółami inwazji. Z Francji nadeszły alarmujące wieści, że podziemie szykuje się do powstania, * Wskutek narastania sprzeciwu wobec poczynań niemieckich władz okupacyjnych 28 sierpnia Niemcy zażądali od rządu duńskiego Scaveniusa w formie ultimatywnej wprowadzenia stanu wyjątkowego. Rząd, przedstawiciele Rigsdagu i partii uznali, iż minął czas ustępstw. 29 sierpnia Niemcy wprowadzili w Danii stan wyjątkowy, rozbroili armię duńską (operacja „Safari"), ale część floty przeszła do portów szwedzkich, reszta została zatopiona przez załogi (przyp. T.R.).
„STARKEY"
301
które wkrótce wybuchnie, jeśli nie ostudzi się zapałów. Krótko mówiąc, wielka kampania decepcyjna wymknęła się spod kontroli. W tej sytuacji 20 sierpnia Bevan zwołał na naradę wszystkie agencje zaangażowane w „Cockade". Zdecydowano, że PWE musi przerwać kampanię „gotowości bojowej" ze względu na bezpieczeństwo uczestników wszystkich grup oporu na terenie Europy, gdyż zdano sobie sprawę z tego, że Niemcy wykorzystają wrzenie nastrojów wyzwoleńczych, jako pretekst do zlikwidowania całego podziemia. Oto do czego doprowadziło wysługiwanie się nieświadomymi agentami decepcji - radiem i prasą. PWE musiało ponadto opracować i dostarczyć wszystkim wydawcom poufne pismo z następującymi radami: A. Szerzące się spekulacje prasowe dotyczące możliwości przeprowadzenia ze Zjednoczonego Królestwa inwazji kontynentu jeszcze tego lata mogą poważnie wyprzedzać nasze zamiary militarne i - co groźniejsze - przedwcześnie obudzić nadzieje w sercach zniewolonych narodów całej Europy. B. Fakty przedstawiają się, jak następuje, a podajemy je jako wskazówki o najściślej tajnym charakterze: C. Tego lata sprawą najważniejszą jest zmęczyć wroga psychicznie. Najlepszym środkiem osiągnięcia tego celu jest przekonanie go, że w najbliższej przyszłości przygotowujemy wielki desant. Wyolbrzymianie poczucia zagrożenia wśród Niemców nie może jednak prowadzić do wybuchu w okupowanej Europie przedwczesnych powstań, które w razie klęski spowodowałyby nastroje wielkiego rozczarowania i upadku ducha. Ludność Wysp Brytyjskich też nie powinna liczyć na inwazję tego lata. D. Nasze plany wojenne na to lato przewidują rozległe operacje z użyciem wszystkich trzech formacji wojsk Zjednoczonego Królestwa. Aby osiągnąć pożądane rezultaty tych operacji musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby uniknąć przedwczesnych oczekiwań ludności krajów alianckich co do rzeczywistego lądowania na kontynencie. Należy zatem zminimalizować komentarze na ten temat. W Wielkiej Brytanii radiowe i prasowe spekulacje na temat inwazji urwały się raptownie. Ale nie w Ameryce. Do 28 sierpnia sytuacja we Francji była tak ciężka, że PWE w Londynie poinstruowało swojego przedstawiciela w Waszyngtonie, Davida BowesLyona, syna 14 earla Strathmore'a, krewnego królowej i kuzyna Menziesa, żeby przekazał OWI dyrektywę, sugerującą, że: „...ze względu na pogłębiające się przekonanie o bliskości inwazji musisz podjąć środki najwyższej ostrożności aby uniknąć wzrostu napięcia". Poradzono też OWI, aby przed startem planu „Starkey" „unikała wszelkich spekulacji dotyczących prawdopodobieństwa bliskiej inwazji, a potem - „opublikowała oficjalnie jak najpełniejsze wyjaśnienie celów operacji oraz osiągniętych rezultatów". Z pewnością Londyn nie docenił wigoru mediów amerykańskich, a także ogromu nienawiści Francuzów do Niemców. Ale czy mógł dementować pogłoski o „inwazji", nie ujawniając zarazem Niemcom, że „Starkey" jest mistyfikacją? A czy mógł zniszczyć zaufanie, jakim wśród wszystkich organizacji podziemnych cieszyła się BBC? Odpowiedź na te pytania znalazł generał Dallas Brooks z marynarki królewskiej, pełniący w PWE funkcję doradcy przy realizacji planu „Cockade". Bowes-Lyon otrzymał od niego krótką depeszę: „Zrzuć winę na Niemców". Niebawem wszystkie stacje radiowe kontrolowane przez PWE i OWI nadały następujący przekaz:
302
WIELKA STRATEGIA IMAŁA TAKTYKA - 1943
Strzeżcie się niemieckich prowokacji. Dowiedzieliśmy się, że Niemcy rozpowszechniają preparowane pogłoski, że koncentrujemy armie na naszych wybrzeżach z zamiarem inwazji kontynentu. Nie bierzcie sobie tego do serca, ponieważ prowokacje te mają na celu jedynie wytworzenie wśród was sytuacji, której sami będziecie winni. Zachowajcie spokój! Uważajcie! Róbcie tylko to, co wam powie BBC.
Dalsza część operacji prawem inercji toczyła się dalej. „Flota inwazyjna" przybiła do brzegu Kanału. Zbliża! się dzień „inwazji", a Niemcy ani drgnęli. Przez okres trwania operacji „Starkey" zorganizowano 3215 myśliwskich i bombowych wypadów RAF i USAAF, Niemcy - startowali zaledwie 362 razy. W wigilię „inwazji" Luftwaffe wysłała zaledwie sześć lotów rozpoznawczych nad Kanał i Anglię, a w samym dniu tylko osiem misji rekonesansowych. Mniej, niż zwykle. „Starkey" nie sprowokował ani jednego znaczącego bombardowania, w nocy z 8 na 9 września tylko dziesięć bombowców niemieckich bezładnie zrzuciło swoje ładunki na tak małe miejscowości południowej i południowo-wschodniej Anglii, jak Sneilwell, Thetford, Stanton, Hepworth, East Winch i Palling. Zaatakowali tylko jeden port jednym bombowcem - Hastings. Nad „flotą inwazyjną" przeleciały tylko cztery niemieckie samoloty. We Francji Luftwaffe zareagowała - jak mówiły „poinwazyjne" raporty „Starkeya" - w sposób niezadowalający. 9 września amerykańska 8. armia lotnictwa w sile 1208 samolotów poleciała na cele na wybrzeżach francuskich, by uprawdopodobnić mistyfikację „Starkey". Nie doszło jednak do żadnych większych potyczek w powietrzu. Tylko podczas ataku na fabrykę samolotów Hispano-Suiza i na Beaumont-sur-Oise koło Paryża myśliwce amerykańskie wyrwały Luftwaffe z letargu i zmusiły do kontrataku. Ale bitwę właściwie pozostawiono bateriom przeciwlotniczym. I chociaż 8. armia meldowała strącenie 16 niemieckich myśliwców, to sama straciła pięć bombowców i dwa myśliwce, a sto dwadzieścia dziewięć bombowców uszkodziła niemiecka artyleria przeciwlotnicza. Była to wysoka cena za decepcję. Marszałek von Rundstedt, dowódca armii niemieckiej na Zachodzie, był tak pewien, że inwazja jest udawana, że Luftwaffe pozostawała w drugim stopniu zagrożenia alarmowego. Nadrzędny cel planu „Starkey" - wciągnięcie Luftwaffe w poważną bitwę powietrzną - nie został osiągnięty. Tak zanotowali twórcy planu: W czasie trwania operacji nie zanotowano ani jednego niemieckiego ataku lotniczego na cele naziemne. Prawdopodobnie Niemcy — prawidłowo oceniwszy zagrożenie - doszli do wniosku, że nie opłaca im się atakować w trybie i miejscach wybranych przez przeciwnika. Było to postępowanie zaskakujące dla aliantów, sprzeczne z niemiecką szkołą taktyki walki. ... Takie zachowanie mogło więc być podyktowane względami ekonomicznymi oraz odmową wzięcia udziału w walce na dyktowanych przez nas warunkach i wystawienia się na kpiny.
O znikomej reakcji Kriegsmarine na zaczepki wynikające z planu „Starkey" mówiły również raporty Admiralicji. Zauważono jedynie koncentrację ofensywnych E-bootów w Ostendzie i w Hawrze oraz trałowców w Dunkierce i Boulogne. Ale tenże raport Admiralicji zaznaczał też, że mogło to być jedynie rutynowym przegrupowaniem sił. Jeśli zaś chodzi o nadbrzeżną aktywność defensywną, to jedyny ostrzał niemiecki nastąpił 7 września, kiedy to trałowce oczyszczały przejście w niemieckich polach minowych, przed „plażami inwazyjnymi" planu „Starkey". Jeden z trałow-
„STARKEY"
303
ców zatonął. Wbrew oczekiwaniom nawet w dzień „inwazji" niemieckie stanowiska ogniowe milczały. Zupełnie, jak Luftwaffe - zachowały się przezornie. W podsumowaniu operacji „Starkey" czytamy: Trudno wytłumaczyć ten brak odzewu. Być może Niemcy myślą, że nie znamy pozycji ich baterii i nie chcą ich zdradzić przez otwarcie ognia artyleryjskiego. Może nie chcą też odsłonić tajemnic podziału ról operacyjnych, częstotliwości rażenia i efektywności ostrzału, a zarazem sprowokować jakiegoś odwetowego bombardowania swoich pozycji. Milczenie baterii nadbrzeżnych należy zapewne tłumaczyć niemiecką zasadą nieotwierania ognia za wcześnie.
To samo dotyczyło niemieckich działań na lądzie. W raporcie znalazła się następująca obserwacja: Poza ogniem baterii przeciwlotniczych w czasie realizacji planu nie zauważono żadnych przegrupowań wojska. Żadnego transportu kolejowego, żadnych rzucających się w oczy kolumn samochodów. Nie zanotowano też szczególnej aktywności w sztabach i sektorach obronnych wroga. Nasłuchy bez zmian.
Aktywność telegraficzna Niemców - jeśli uznać ją za pewną oznakę odzewu na działania operacyjne z repertuaru planu „Starkey" była minimalna. Ruch antenowy w dniu „inwazji" jakby zamarł w porównaniu z normalną wymianą depesz. Brytyjski nasłuch dwoił się i troił w śledzeniu komunikatów wroga, ale przejął tylko jedną znaczącą wiadomość. Obserwator niemiecki, śledzący z nadbrzeżnej skarpy „flotę inwazyjną", wykrzyknął przez swój nadajnik radiowy: „Co to za zamieszanie, tam w dole?". Raport z operacji „Starkey" tak ją podsumowuje: ...wydawałoby się, że Niemcy połapali się w prawdziwej naturze całej operacji. Brak reakcji wskazywałby, że nie chcieli wszczynać przygotowań antyinwazyjnych bez sprawdzenia, w jakiej grze biorą udział i -by uniknąć kompromitacji przed Brytyjczykami - poczynili tylko najkonieczniejsze kroki zapobiegające możliwemu wypadowi.
W ten zawoalowany sposób podano do wiadomości, że „Starkey" okazał się fiaskiem. Dopiero później Rundstedt odsłonił kulisy takiego zachowania się Niemców: „Poruszenie wywołane przez Brytyjczyków było zbyt oczywiste, wiedzieliśmy, że to blef". Istotnie, Hitler był tak pewien mistyfikacji, że między kwietniem i grudniem 1943 roku wycofał jedną trzecią swoich wojsk z Zachodu. Łącznie dwadzieścia siedem dywizji z trzydziestu sześciu armii zachodniej przerzucono do Rosji, na Sycylię, do Włoch i na Bałkany. Punkt dla operacji A-Force „Zeppelin" w rejonie Morza Śródziemnego, brak punktu dla operacji „Cockade" autorstwa LCS w Londynie. Francję opuściło pięć dywizji pancernych, dwie zmotoryzowane i dwadzieścia piechoty, a ich miejsce zajęły dywizje o mniejszej wartości bojowej. W Bretanii, w której portach większość U-bootów miała swoje bazy, przed operacją „Cockade" znajdowały się cztery dywizje piechoty i dwie pancerne; ale podczas „Wadham" (części planu „Cockade" skierowanej na Bretanię) Niemcy tak zlekceważyli brytyjską intrygę „inwazyjną", że przenieśli na inne fronty ekwiwalent jednej pancernej i dwóch dywizji piechoty, a inne garnizony ogołocili z czołgów, broni palnej i żołnierzy liniowych.
304
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
W efekcie wycofania niemieckich sił zbrojnych z Bretanii - co Marshall przepowiedział już w roku 1942 podczas zażartej debaty anglo-amerykańskiej nad operacjami „Roundup" i „Sledgehammer" - siły wroga były tak nikłe, że inwazja, a przynajmniej większa operacja zdobycia jakiegoś przyczółka dla przyszłej, decydującej ofensywy w roku 1944, była możliwa już w roku 1943. Pogląd ten Churchill i Brooke zwalczali do końca. Ale prawda jest taka, że alianci niewielkim nakładem sił i środków a w każdym razie siłami dostępnymi w Anglii w lecie 1943 roku, mogli po prostu zejść na ląd w Bretanii, gdzie garnizony niemieckie - według końcowego raportu, były _ „praktycznie ogołocone"*. LCS przeżyło klęskę „Cockade" i składających się nań planów cząstkowych, i jego reputacja została poważnie nadszarpnięta, szczególnie wśród amerykańskich współpracowników COSSACA. Mogli oni z powodzeniem zdemaskować nie tylko LCS, ale i przedinwazyjne plany decepcyjne. Wyniki nieuniknionego dla LCS dochodzenia ujawniono i potwierdzono fiasko „Cockade". Tylko jeden wniosek z akcji zabrzmiał bardziej optymistycznie: zadziałał bezbłędnie jeden ważny czynnik - siły patriotyczne Francji można było doprowadzić do wrzenia - ale nie do niekontrolowanego wybuchu. Podziemie francuskie zademonstrowało pewne zdyscyplinowanie, liczyło się z rozkazami Londynu. Gdyby udało się podtrzymać ich ufność, a do tego przeszkolić i dozbroić, to mogliby odegrać istotną rolę w godzinie prawdziwej inwazji. Nie była to jednak zasługa LCS, ale ciężkiej pracy agentów SOE. Jak na ironię, to SOE zapłaciło najdotkliwszą cenę za klęskę operacji „Starkey". Gdy tylko „Starkey" został odtajniony, do Londynu zaczęły napływać zasmucające wieści o represjach, jakie spadły na najważniejsze siatki agentów SOE. Niemcy, obojętni na groźby rzucane przez realizatorów planu „Starkey", ze zdwojoną mściwością potraktowali kierowany przez SOE francuski ruchu oporu. Za aktywność związaną z operacją „Starkey" konspirację francuską dotknęła wyjątkowa brutalność Niemców, którzy postanowili bezapelacyjnie zlikwidować tajne organizaq'e antyhitlerowskie na terenie Francji. „Starkey" był czymś więcej - jak napisał Morgan - niż zawołaniem „kurtyna w górę!" przed jakąś marną farsą, bo owocował potem, przez wiele jeszcze miesięcy, bólem i ludzkimi tragediami.
* Sprawa Bretanii naciągnięta. 7 lipca 1943 r. na półwyspie było 5 dywizji pozycyjnych, a 28 sierpnia 6 oraz jedna dywizja pancerna, a brak odwodu szybkiego był spowodowany przesunięciem go do Włoch (przyp. T.R.).
"Prosper" Przed siedzibą SOE przy Baker Street 64, w pobliżu powieściowego adresu Sherlocka Holmesa, zatrzymała się taksówka i wysiadł z niej generał Colin McVean Gubbins. Znających go nie dziwiło, że ten Szkot zmierza do siedziby rządu jak zwykle odziany w tartan mieniący się kolorami klanu MacBainów i klanu MacKintosh - kratą ciemogranatową z bukszpanową zielenią. Od września 1943 roku generał objął stanowisko „D" (kryptonim szefa SOE) po sir Charlesie Hambro. Udawał się właśnie do bunkra premiera na Storey's Gate, aby złożyć raport szefowi Imperialnego Sztabu Generalnego, generałowi Brooke'owi, na temat strat, które poniosła jego organizacja podczas realizacji planu „Starkey". Rozmiary tej katastrofy były przerażające. Przede wszystkim zniszczony został doszczętnie „Prosper" - rozległa siatka wywiadowczo-konspiracyjna, którą SOE budowało niezależnie od struktur francuskiego ruchu oporu z myślą o jej użyciu przeciwko Wehrmachtowi w dniu inwazji. Druga znacząca siatka, „Scientist" („Uczony"), rozciągająca się od Paryża po Pireneje, rwała się w strzępy. Poza tym mnóstwo mniejszych ogniw podziemia francuskiego załamało się lub rozpadło całkowicie w wyniku wielkiej obławy, którą Niemcy przeprowadzili na obszarze całej północnej Europy. Dla SOE nastała czarna godzina. Gubbins miał czterdzieści siedem lat, był synem dyplomaty i absolwentem Cheltenham. Urodzony na Obbe, jednej z wysp Zewnętrznych Hybryd, był nieodrodnym synem dumnych rodów szkockich. Przez blisko tysiąc lat jego klan dawał Szkocji wybitnych żołnierzy. Jeden z jego przodków, major Gillies MacBean bronił wyrwy w murach Culloden* i - zanim poległ od kuli, która trafiła go w głowę - osobiście usiekł czternastu Hanowerczyków. Za podobny akt odwagi i w podobnych okolicznościach, broniąc wyłomu w murze w zamku Begum Bagh w Lucknow w roku 1858, kolejny przedstawiciel rodu, major regimentu, generał William MacBean z 93. pułku piechoty, zdobył Krzyż Wiktorii. Sam Gubbins był kawalerzystą, należącym do gatunku „nowoczesnych" generałów, jednym z tych niewielu wysokich rangą dowódców, którzy rozumieli, że wojny połowy wieku dwudziestego toczą się równie często i równie zaciekle na polach bitew, co i obok nich. Karierę wojskową wypełniła mu głównie służba w formacjach specjalnych - kombinacji działań guerilli, manewrów politycznych, sabotażu, decepcji i systematycznie, pod wszelką postacią wywieranej na wrogu presji. W roku 1919 • Mowa o bitwie pod Culloden Moor (27IV 1746 r.), w której armia ks. Cumberlanda rozbiła wojsko pretendenta do tronu szkockiego Karola Edwarda Stuarta (przyp. T.R.).
306
WIELKA STRATEGIA IMAŁA TAKTYKA - 3943
walczył z bolszewikami w północnej Rosji. W latach 1921-1922 rozprawiał się z partyzantami irlandzkimi, a w latach 1925-1928 - z powstańcami hinduskimi. W końcu oddał się służbie dla MI-R, wydziału działań niekonwencjonalnych Biura Wojny, bvł szefem brytyjskiej misji w Warszawie w momencie wybuchu wojny, a kiedy Polacy poddali się, pomaszerował wraz z polskim sztabem generalnym do Bukaresztu*, dzięki czemu zetknął się z pewnymi szczegółami polskiego „zamachu" na „Enigmę". Poprowadził grupę komandosów do Norwegii podczas inwazji niemieckiej 1940 roku został dowódcą brytyjskiej organizacji partyzanckiej założonej do walki z Niemcami na' wypadek najazdu niemieckiego na Wyspy Brytyjskie. Był współzałożycielem SOE i zanim został jego szefem, dowodził oddziałem londyńskim organizacji, przez ostatnie dwa i pół roku dyrygując i przeprowadzając różne operacje w Zachodniej Europie. Gubbins wzbogacił znacznie literaturę traktującą o działalności podziemnej. Pozycja „The Art of Guerrilla Warfare" („Sztuka walki partyzanckiej") wyrosła z jego doświadczeń. Zadziwiła go słabość „regularnych jednostek wojskowych w obliczu wrogo usposobionej ludności, wśród której kilku zuchwalców ma kilka sztuk broni...". Jego „Partisan Leadei^s Handbook" („Podręcznik dowódcy partyzanckiego") radzi, jak przygotowywać zasadzki przy drogach i wykolejać pociągi. Jeszcze jedna pozycja w literaturze przedmiotu - „How to Use High Explosives" („Jak stosować materiały wybuchowe") już po wojnie wpadała często w niepowołane ręce i narobiła kłopotu Brytyjczykom i innym władzom kolonialnym. Teorie Gubbinsa były twarde i praktyczne. „Akcje partyzanckie mają zwykle miejsce w martwym punkcie zasięgu wroga, w formie zasadzki lub napadu... Zatem niewątpliwie najskuteczniejszą bronią dla partyzantów jest broń maszynowa". Radził też: „Donosiciela można tylko zabić i to szybko". Jako człowiek, Gubbins był mieszanką celtyckiego czaru, szkockiej skrytości z angielskim pragmatyzmem. Jak nikt rozumiał bliski związek między wojną ideologiczną i partyzancką. Umiał pobudzać, prowadzić i kontrolować idealistów, ekscentryków, zapaleńców i psychopatów, którzy zaludniali scenę wojny partyzanckiej. W swojej własnej organizacji i w kontaktach z ludźmi - mężczyznami i kobietami, którzy pracowali dla aliantów na wrogim terenie, był oficerem nienagannej uczciwości, inteligencji, sprawiedliwości i humanitaryzmu. Jego ludzie byli mu całkowicie oddani, a on odpłacał im tym samym. Lubił go cały aliancki korpus oficerski. Gubbins nie przybył sam na Storey's Gate. Był z nim dowódca sekcji F, wydziału SOE związanego z brytyjskimi operacjami specjalnymi przeciw Niemcom na terenie Francji i we francuskich koloniach. Każdy kraj, w którym funkcjonowało SOE, był reprezentowany w centrali tak zwaną „sekcją krajową". Szefem sekcji F - francuskiej, i kolejną osobą towarzyszącą Gubbinsowi, był pułkownik Maurice Buckmaster, były dyrektor Ford Motor Company w Paryżu, człowiek o wielkich zdolnościach administracyjnych, zajmujący się godzeniem celów buntowniczej armii cieni we Francji z generalną s : ategią aliantów. Zabrał ze sobą swojego oficera operacyjnego, majora Gerry'ego Morela, przed wojną agenta ubezpieczeniowego z Paryża, pierwszorzędnego lingwistę. Czwartym towarzyszem Gubbinsa był major Nicholas Bodington, były korespondent Reutera w Paryżu, a obecnie ważny pracownik sekcji F. Wiadomości, z jakimi przybyli do sztabu głównego przy Storey's Gate były poważne. Wskutek wpadki „Prospera" sekcja F straciła nie tylko znakomitego agenta, * Niejasne o jakie poddanie się Polaków chodzi: to pomaszerowanie jest fantazją (przyp. T.R.).
„PROSPER"
307
ale i jego niewielki zespół organizatorów siatki, telegrafistów i kurierów, kilku innych agentów sekcji F, prawdopodobnie około 1500 subagentów oraz prawie całą broń, amunicję i materiały wybuchowe, które sekcja F zdążyła już przerzucić i ukryć gdzieś w północnej Francji, gotową do użycia przez francuskie podziemie, aby wesprzeć „D-Day". Jeszcze gorsze bodaj od strat w ludziach i materiałach - jak podkreślił Gubbins - były reperkusje tego faktu. Francuzi zaczęli tracić zaufanie do sekcji F, a ich rosnące podejrzenia i niewiara w SOE mogły odbić się niekorzystnie na przyszłych operacjach. Tragedia „Prospera" nie była pierwszym niepowodzeniem w długim katalogu strat, jakich doznały sekcja F i całe SOE od pierwszych chwil powołania ich przez Churchilla w roku 1940 z rozkazem: „A teraz postawcie Europę w płomieniach". Trzeba jednak zrozumieć, że nawiedzające SOE nieszczęścia przynajmniej po części wynikały z charakteru tej organizacji. W momencie stworzenia została zaprzęgnięta do przysparzania sprawie alianckiej idealizmu, patriotyzmu i nienawiści do wroga w okupowanej Europie. Jej statutowym celem - jak napisał powojenny, oficjalny kronikarz SOE, M.R.D. Foot - było „wybijanie dziur w pancerzu militarnym i ekonomicznym wroga" tak, aby „przejąć go poczuciem zagrożenia i osłabić strategicznie oraz - bezpośrednio wyniszczyć go pod względem materiałowym i - koniecznie - spowodować takie rozproszenie jego sił, by musiał zaniechać działań typu policyjnego". Podobną taktyką posłużyła się Hera, kiedy rozkazała bąkowi doprowadzać do szału jej piękną rywalkę ło. Jak trafnie zauważył Foot: „Najważniejszą sprawą jest zburzyć spokój ducha wrogich dowódców tak, by stracili panowanie nad sytuacją i zaczęli przegrywać kampanię za kampanią, a w końcu może i całą wojnę". Gubbins dobrze wiedział, że siła SOE była zarazem jej słabością. Sekcja F werbowała każdego, kto gotów był zabijać Niemców - kiepsko ubraną podziemną armię złożoną z katolików, komunistów, kapitalistów, rzemieślników, robotników fabrycznych, sabotażystów o rodowodzie anarchistycznym i syndykalistycznym. Podziemny ruch oporu był armią oberwańców, jak irlandzka Sinn Feyn, jak hiszpańscy powstańcy z czasów wojen napoleońskich i domowych, bojówki maoistyczne w Chinach, afgańscy przygranicznicy, amerykańscy kolonialiści i rewolucjoniści rosyjscy. Niewielu z nich miało blade choćby pojęcie o technice i środkach bezpieczeństwa, których walka partyzancka wymaga, w większości nie wiedzieli nawet, jak nabić pistolet i jak z niego strzelać lub jak podłożyć ładunek plastyku. Byli podatni zarówno na penetrację wroga jak i na zdradę w swoich szeregach. Ale Gubbins wierzył, że przydadzą się aliantom w dniach inwazji. Trzeba im tylko dać czas na zorganizowanie, wyszkolenie i nauczenie się rzemiosła partyzanckiego. Wielkim nakładem kosztów, sekcja F przystąpiła do realizacji tego trudnego zadania, wysyłając w teren agentów, telegrafistów i kurierów oraz wiele ton broni, amunicji i materiałów wybuchowych. Przez ponad dwa lata trwało szkolenie i ekwipowanie francuskiego podziemia. A teraz, w regionie paryskim cały ten wysiłek poszedł na marne. Gubbins i Buckmaster obawiali się, że wiele z uratowanych francuskich reseaux (siatek ruchu oporu) straciło operatywność i nie będzie już sprawne w dniach inwazji. Co się stało? Co zaszło? Za wcześnie było wtedy na pełną ocenę zdarzeń orzekł Gubbins - ale szkody już na pierwszy rzut oka były olbrzymie. Rzeczywiste przyczyny i rozmiary szkód można było ocenić dopiero po wojnie, a i wtedy tyle było jeszcze niejasności, że pewien historyk opisał nieszczęsny los „Prospera", jako „kłę-
308
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 3943
bek splątanych nici, historię tak za wikłaną, postawy tak skomplikowane, że opierają się wszelkiej analizie". Nitką prowadzącą do sedna sprawy niech będzie osoba samego „Prospera". Po południu 1 października 1942 roku, major Francis Suttill, najważniejszy agent sekcji F, wybierający się właśnie do Francji, przebywał jeszcze w Nissen, w chacie na obrzeżu lotniska Manston w hrabstwie Kent, gdzie czynił ostatnie przygotowania do swojej misji. Miał wyjechać tej samej nocy. Towarzyszył mu pułkownik Buckmaster i razem sprawdzali, czy nie zabiera czegoś, co by wskazywało, czym, lub kim naprawdę jest - Anglo-Francuzem, urodzonym w Lilie w roku 1910 z matki Francuzki i ojca Anglika, prawnikiem kształconym w Lilie i Stoneyhurst. Szlify oficerskie zdobył w regimencie East Surrey, a po siedmiomiesięcznym przeszkoleniu został agentem sekcji F. Jego misją było założenie siatki w północnej, centralnej i wschodniej Francji i podporządkowanie jej osobistej kontroli w Paryżu. Suttill uczył się na pamięć nowych personaliów: Francois Despree, terenowy specjalista produkcji rolnej, Belg, urodzony w Lilie w roku 1910. Przyswoił też sobie swój nadany mu w sekcji F pseudonim - „Prosper" - od Prospera z Akwitanii, piętnastowiecznego pisarza i uczonego spod znaku Świętego Augustyna, głoszącego wiarę w łaskę i przeznaczenie*. Suttill zmienił tożsamość, ale nie osobowość. Był „dzielnym, ambitnym człowiekiem o silnym charakterze, wielkim uroku osobistym, z widocznymi cechami przywódczymi i otoczonym nimbem inteligencji naturalnej w jego profesji...". Przedtem nie miał żadnej styczności z działalnością tajnych służb, ale ocena jego trenerów mówiła o „nadzwyczajnym opanowaniu i naturalnej predestynacji do działalności tajnej". Ani słowa o słabostkach, ponieważ Suttill odznaczał się skrytym upodobaniem do życia samotniczego. Powołanie znalazł w realizacji idei zasiania w narodzie francuskim ziarna buntu przeciw nazistom. Sekcja F dostrzegła w nim zadatki na świetnego agenta - inteligentny i opanowany pasją czynu. W momencie wyjazdu do Francji nic nie wskazywało na to, żeby „Prosper" kiedykolwiek odwiedził Anglię. Jego ubranie, buty, kapelusz, papierosy, pieniądze, meble, dokumenty, fryzura, przybory toaletowe - wszystko mówiło o bourgeois z Lilie. Gdy obaj mężczyźni sprawdzali jeszcze najdrobniejsze szczegóły ekwipunku „Prospera", pewien pilot na swojej maszynie Lysander wystartował z tajnej bazy lotniczej sekcji F, mieszczącej się w Gibraltar Farm pod Tempsford w hrabstwie Buckinghamshire, około 40 mil na północ od Londynu. Nabrał wysokości nad płaskimi polami, gdzie dzieci Alfreda Wielkiego zabiły duńskiego króla wschodniej Anglii, Guthruma II. Samolot był jednostką należącą do „Księżycowych dywizjonów" - nazywanych tak z racji latania przy świetle księżyca z tajnymi misjami do Europy. Do chwili inwazji jednostka ta miała za sobą 2562 loty nad terytorium wroga, z tysiącem agentów brytyjskich, przerzuconych na terytoria okupowane, przetransportowała też jakieś dwa tysiące ludzi wezwanych do Londynu i przewiozła w sumie 40 tysięcy kontenerów z ekwipunkiem i bronią dla organizacji podziemnych. Lysander wylądował w Manston i dokołował do zabudowań, gdzie w budynku sekcji F przygotowywano jej agentów do misji specjalnych. Buckmaster wręczył „Pro> Prosper z Akwitanii (ok. 390 - po 455) wraz ze św. Augustynem zwalczał semipelagianizm (przyp. T.R.).
„PROSPER"
309
sperowi" mały prezent pożegnalny, co miał w zwyczaju czynić zawsze, kiedy wyprawiał agenta w drogę - złote spinki do mankietów dawał mężczyznom, a złote puderniczki - kobietom. Dzięki temu mieli przy sobie dowód przywiązania szefa, a także mogli te drobiazgi zastawić lub sprzedać, gdyby znaleźli się w biedzie. Ugięty pod ciężarem spadochronu „Prosper" poczłapał do samolotu i po chwili Lysander uniósł się w górę i skierował ku wybrzeżom Francji. Tuż po północy „Prosper" wyskoczył z samolotu i bez przygód wylądował na łące koło Vendóme, starym otoczonym murami mieście 110 mil na południe od Paryża, gdzie Ryszard Lwie Serce pokonał Filipa Augustusa. „Prosper" był już we Francji. Niebezpieczeństwa czyhały na niego na każdym kroku, ale Prosper szybko „zasiał ziarno". Jak opisuje to Foot: „Niezmordowanie werbował, grupował, tworzył oddziały partyzanckie pod kątem przyszłego powstania. Tkał swoją sieć z cierpliwością Penelopy, nieuchwytny dla Gestapo, które z równym uporem tkało morderczą sieć na ludzi z ruchu oporu". Bardzo szybko zawiązał jądro organizacji, rozrastające się w dobrze powiązane reseaux, na których czele stali: „Doktor", „Oślarz", „Murarz", „Orzeszek", „Lokaj", „Satyryk", „Kino", „Orator", „Inspektor" i „Ksiądz". Założył system łączności, courrier (pocztę kurierską), komórki wywiadu, finansów, akcji specjalnych i opieki medycznej. Wkrótce już pracowało dla niego blisko 10 tysięcy ludzi. Wśród nich znalazło się dwóch podwójnych agentów, którzy mieli donieść Abwehrze i SD o obecności „Prospera" we Francji. „Prosper" zaś niebawem już wiedział, że oni wiedzą. Zaczął się dla niego śmiertelny taniec na linie. Wiedzę o „Prosperze" Niemcy zawdzięczali nie tylko donosom podwójnych agentów. Samemu „Prosperowi" zabrakło poczucia zagrożenia. Potrzebował towarzystwa, a czasami obiadował publicznie ze swoim personelem - niemądre to było postępowanie w świecie, w którym kwitło donosicielstwo. Pewnego razu doniesiono F, że „Prosper" pokazywał w nocnym klubie Montmartru, jak działa Steń. Albo, że układał się z SD w sprawie zwolnienia z więzienia dwóch kobiet - konspiratorek z jego reseau. Zapłacił za nie milion franków (5 tysięcy funtów szterlingów lub 24 tysiące dolarów). Nietrudno sobie wyobrazić konsternację „Prospera", gdy jego ludzie odebrali z więzienia dwie... podstarzałe dziwki. Zadania przerastały go jednak, nie mógł już pracować bez zastępcy. Potrzebował też godnego zaufania telegrafisty, a także jakiegoś przyjaciela i powiernika. Wobec tego, lekceważąc groźbę wpadki, wysłał po majora Giłberta Normana, który wylądował na spadochronie koło Tours nocą z 1 na 2 listopada 1942 roku. Norman z miejsca stał się prawą ręką „Prospera". Urodził się 28 lat wcześniej w St. Cloud pod Paryżem. Jego matka była Francuzką, a ojciec Anglikiem - starszym urzędnikiem w międzynarodowej firmie rachunkowej i byłym prezesem Brytyjskiej Izby Handlowej w Paryżu. Kształcony we Francji i w Anglii, Norman został przyjęty do firmy ojca, a w roku 1940 wstąpił do armii. Otrzymał przydział do piechoty, służył jako oficer łącznikowy z naczelnym dowództwem armii polskiej pod dowództwem generała Władysława Sikorskiego i - jako wolontariusz - od początku 1942 roku pracował dla SOE. Nosił pseudonim „Archambault", ale w terenie znano go, jako „Giłberta", co często było powodem zamieszania, gdyż pseudonimu tego używała trzecia ważna postać w siatce Henri A.E. Dericourt. W tej niesamowitej mozaice ludzkiej Dericourt był postacią najbardziej tajemniczą. Francuz z pochodzenia, przed wojną był pilotem linii lotniczych Air France na trasie
310
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
Paryż - Berlin. Wyjątkowej inteligencji i energii życiowej, był osobowością porywającą i zarazem budzącą zaufanie. Natura wyposażyła go w rzadki dar zjednywania sobie ludzi od pierwszego spotkania. Był mistrzem w sztuce sprawiania pierwszego wrażenia. Kiedy 8 sierpnia 1942 roku przybył z Paryża do Londynu, na stacji witał go Andre Dewavrin, szef biura wywiadu de Gaulle'a, Bureau Central de Renseignements et d'Action (Militaire) - w skrócie BRCA. Prosto z dworca zabrano go na przesłuchanie i sprawdzenie przez służbę bezpieczeństwa MI-5 do jego centrum w Battersea, w Królewskim Schronisku im. Wiktorii dla Osieroconych Córek Żołnierzy oraz Marynarzy Poległych w Wojnie Krymskiej. Tam powiedział przesłuchującym, że w momencie wybuchu wojny był zmobilizowany do Francuskich Sił Powietrznych w Aleppo. Był, jak powiedział, kapitanem, pilotem transportowym i oblatywaczem. Kiedy wojska imperium brytyjskiego najechały na Syrię polecił swoje usługi brytyjskiej linii lotniczej, gdzie go przyjęto i do początku roku 1942 pracował na Środkowym Wschodzie. Wtedy zdecydował się wrócić do Paryża, gdyż - jak powiedział - chciał się ożenić. Uczynił to, przeprowadził żonę do wynajętego mieszkania, dał jej dużą sumę pieniędzy i załatwił sobie przerzut do Anglii. Podróżował brytyjską drogą ewakuacyjną przez Hiszpanię i Portugalię. W kolejnym punkcie przesłuchania Dericourt skłamał. Na pytanie, czy kiedykolwiek lub gdziekolwiek miał styczność z wywiadem jakiegoś mocarstwa, odpowiedział stanowczo, że nigdy nie miał do czynienia z tajnymi służbami. Ale major Bodington z sekcji F znał Dericourta z przedwojennego Paryża i wiedział, że robił on coś dla „przynajmniej jednego wywiadu na kontynencie". Ale którego - brytyjskiego, francuskiego, czy - niemieckiego? Dericourt stanowczo zaprzeczył współpracy z wywiadem niemieckim. Przydatność Dericourta stała więc pod znakiem zapytania, władze bezpieczeństwa nie mogły mu wystawić świadectwa wiarygodności. Był przy tym jakoś zbyt zgodny i układny, a w dodatku jego żona pozostawała we Francji i była podatna na presję ze strony Gestapo. Poza tym ani razu w czasie długiej podróży do Anglii nie był zaczepiany przez służby graniczne oraz miał - jak się wydawało - za dużo pieniędzy. I kłamał na temat swojego zaangażowania w tajną robotę przed wojną. Były też sygnały, że nawiązał dobre stosunki z BCRA, które brytyjskie władze bezpieczeństwa uznawały za niepożądane. Ale był też Dericourt pierwszorzędnym pilotem z czterema tysiącami godzin lotów na koncie, znał się doskonale na lotniczej służbie naziemnej, a sekcja F rozpaczliwie potrzebowała wykwalifikowanego oficera ruchu lotniczego we Francji. Jego brytyjscy pracodawcy ze Środkowego Wschodu dali mu świetne referencje, a sam Bodington oceniał go wysoko. Dericourt obiecał, że nie będzie już kontaktował się z gaullistami i został przyjęty do sekcji F. Jego oceny ze szkolenia - przeszedł tylko kurs spadochronowy i pilotowania Lysandra - potwierdziły dobre wrażenie, które zrobił przy pierwszym spotkaniu. Nocą z 22 na 23 stycznia 1943 roku, został zrzucony do Francji koło Pithiviers, na północ od Orleanu. Wrócił do Paryża i otwarcie zamieszkał z żoną, Janinę przy ulicy Pergolese, obok Avenue Foch i Avenue de la Grandę Armee - czyli obok siedziby Gestapo. Żył pod swoim własnym nazwiskiem; był bowiem, jak powiedział, zbyt znany, by używać innego. Znajomym wytłumaczył swoją nieobecność wyjazdem w interesach do Marsylii. Pewna jednak okoliczność była mocno niepokojąca. Sąsiadem Dericourta przez drzwi była jedna z osobistości Abwehry we Francji, oficer kontrwywiadu wojskowego - Hugo Bleicher. Ich ścieżki się przecinały, ale nic nie wskazywało na możliwość zdrady. Bleicher wiedział, kim
„PROSPER"
311
jest Dericourt i co robi we Francji, ale między Abwehrą i Gestapo rozwinęła się taka rywalizacja, że Bleicher nie wydał Dericourta. Dericourt również wiedział, kim jest jego sąsiad, ale jego przyjaciele w hierarchii niemieckiego wywiadu mieli więcej do powiedzenia, niż Bleicher. Wkrótce po powrocie do Francji, Dericourt zjadł obiad z Hansem Boemelburgiem, pederastą i alkoholikiem z Bawarii, który był wysokim urzędnikiem Abwehry we Francji, oraz z ekspertem telekomunikacji, Josefem Goetzem. Później okazało się, że Dericourt znał Boemelburga z czasów przedwojennych, kiedy Niemiec był attache policji SD przy ambasadzie niemieckiej w Paryżu. Niezależnie od tego, jakiej natury łączyły ich stosunki w czasie wojny, Dericourt był wpisany do rejestru SD, jako „ V-mann BOE-48" - agent - konfident, czterdziesty ósmy spośród wciągniętych na listę przez Boemelburga. Drogą służbową Boemelburg przekazał Dericourta Standartenfuhrerowi SS - H.J. Kiefferowi, szefowi kontrwywiadu SD we Francji. A Dericourt, jak potem ujawniono, przyjął od Kieffera około 4 milionów franków (80 tysięcy dolarów) w gotówce na zakup farmy na południu. Z każdego punktu widzenia tego rodzaju kontakty czołowego agenta sekcji F mogły i powinny budzić najgorsze przeczucia. Misja Dericourta należała do najważniejszych wśród brytyjskich (a zatem i alianckich) zadań agenturalnych we Francji. Jako oficer ruchu lotniczego dla regionu paryskiego zaznajomił się z lokalizacją tajnych lądowisk dla „Księżycowych dywizjonów" RAF, wytyczał punkty świetlne pasów startowych i dozorował odloty powietrznych kurierów. Przyjmował zgłaszających się agentów i pomagał im trafiać do miejsc przeznaczenia. Znajdował dla nich kryjówki i organizował transport powrotny do Anglii. On i krąg jego ludzi - pod kryptonimem „Farrier" - odpowiadali za bezpieczeństwo lotnisk i utrzymywali je w należytym stanie, nie dopuszczając do takich kataklizmów, jak przemarsz stada krów z rozjuszonymi bykami na czele. Zajmował się też łącznością z Londynem za pomocą samolotów kursowych. Żeby wszystkiemu sprostać musiał świetnie znać się na swojej robocie. A także znać wielu ludzi z podziemnego świata francuskiego ruchu oporu. Prawdopodobnie skontaktowano Dericourta z „Prosperem", a przynajmniej jeden wiedział o programach działania i ocenach sytuacji drugiego. Możliwe więc, że wytworzyła się pewna więź zaufania między tymi dwoma mężczyznami. Ale czy „Prosper" nie wiedział, że Dericourt zadaje się z wrogiem? A jeśli tak, to czy wiedział, w jakim celu to robi? Odpowiedź brzmi - nie. Przez wiele miesięcy „Prosper" nie miał pojęcia o związkach Dericourta z SD, a kiedy zaczął coś podejrzewać, było już za późno. Dericourt był przyczyną zaniepokojenia „Prospera" już od końca wiosny 1943 roku, ale nie zdradził nikomu z pracowników terenowych przyczyn swoich obaw. Później okazało się, że jego niepokój musiał mieć coś wspólnego z obsługą tajnej poczty przez Dericourta. Skuteczność nasłuchu niemieckiego nie pozwalała telegrafistom SOE nadawać komunikatów dłużej, niż przez parę minut w czasie jednej emisji. Z tego powodu dłuższe raporty i dokumenty agenci sekcji F przekazywali do Londynu w postaci listów, Londyn zaś również preferował kurierów dostarczających instrukcje ludziom z terenu. Kierowanie pocztą kurierską stało się obowiązkiem Dericourta. Po dłuższym czasie „Prosper" zaczął podejrzewać, że jego agent pokazuje tę pocztę SD. Jego podejrzenia nie były bezpodstawne, gdyż Dericourt wprowadził praktykę dostarczania poczty Kiefferowi na czas potrzebny do przeczytania jej, czy skopiowania. Czynił to - jak
312
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - J943
wyjaśnił o wiele później ten akt niewątpliwej zdrady - bo nie uważał tej poczty za rzeczywiście ważną, a za pokazywanie listów Kiefferowi uzyskał zapewnienie nieirtgerowania Niemców w tajny ruch lotniczy. Była to wymówka bardzo pomysłowa w swej prostocie i częściowo zgodna z prawdą. W tym bowiem czasie naczelne dowództwo niezbyt ceniło sobie przekazy od agentów SOE z terenu, albowiem nie uważało ich za wiarygodne źródło wywiadu na temat Niemców. Rzeczywiście, raporty z terenu często bywały mylne, gdyż niejednokrotnie były one tylko odbiciem planów decepcji. Dowództwo wolało polegać na informacjach z MI-6, a w sprawach o szerszym zasięgu zawsze miało do dyspozycji „Ultrę". Tym niemniej poczta kurierska zwykle zawierała sporo informacji na temat personaliów i działalności subagentów SOE oraz dane na temat konspiratorów francuskich. Dlatego też w pewnym sensie poczta kurierska SOE była bardziej przydatna Berlinowi, niż Londynowi, a SD i Abwehra mogły z tego źródła kompletować informacje na temat struktury przeróżnych siatek. Podobną korzyść wywiad niemiecki odnosił z nasłuchu depesz płynących z Londynu pod warunkiem, że Londyn nie wiedział, że Niemcy je przechwytują. W takim przypadku mogły istnieć jakieś inne, bardziej pokrętne powody, dla których Dericourt pozwalał je czytać Niemcom. Okazało się potem, że Londyn wiedział o związkach Dericourta z SD, tak jak SD wiedziało o jego pracy dla SOE. Na czym więc polegała gra Dericourta? Czy był człowiekiem SD penetrującym sekcję F, czy też człowiekiem sekcji F śledzącym SD? A może pracował dla innej agencji brytyjskiej używając sekcji F, jako przykrywki? Jeśli tak było, czy sekcja F znała i aprobowała jego samowolną działalność, co przecież było niebezpieczne dla innych jej agentów we Francji? Można mnożyć możliwości, ale na pewno najgroźniejszą z nich mogła być zgubna intryga sprokurowana przez któregoś z dziwnych czasem partnerów „Prospera". Była i druga - nieostrożność. Do końca wiosny 1943 roku siatka „Prospera" stała się najważniejszą i najsilniejszą ze wszystkich agencji francuskich. Rozciągała się od pól bitewnych pod Sedanem, przez Paryż, krainę wina i zamków nad Loarą, aż do plaż w Nantes. W Paryżu miała łączność z drugim ważnym kręgiem podziemnym z siatką „Scientista", a ponadto jej sprawy wiązały się z całym mnóstwem mniejszych reseaux. „Prosper" nadzorował nie mniej niż sześćdziesiąt większych i mniejszych reseaux. Tak wielka sieć łatwo gubiła oczka, jej tajność była ciągle wystawiana na niebezpieczeństwo. W dodatku przywódcy w rodzaju „Prospera" odznaczali się niestosowną w swojej działalności pewnością siebie, a z drugiej strony francuscy konspiratorzy przejawiali beztroskę w sprawach bezpieczeństwa całej siatki i plotkowali na jej temat gdzie popadnie. Trzeba im przyznać, że w konspiracyjnej robocie byli dobrzy, ale nie umieli trzymać języka za zębami. Jak z troską donosił jeden z brytyjskich agentów „95 procent ludzi zostało złapanych tylko dlatego, że ich przyjaciele klepali ozorem"Francuzi jednak nieodmiennie pałali żądzą pozbycia się najeźdźców. A Brytyjczycy nadal dostarczali im broni, amunicji i materiałów wybuchowych. W maju 1943 roku RAF zrzucił 240 pojemników dla „Prospera". Jak na pojedynczą siatkę i ten etap wojny, zrzuty były pokaźne, ponieważ każdy pojemnik zawierał sześć lekkich Brenów i po tysiąc sztuk amunicji do każdego z nich, 36 karabinów - i po 150 sztuk naboi, 52 granaty, 156 mundurów polowych, 6600 naboi do parabellum kalibru 9 mm i 3168 sztuk amunicji do karabinów 0.303. Chyba nie tylko Opatrzność czuwała nad pomyślnym dokonywaniem zrzutów i przejmowaniem ich zawartości. Jakim cudem Niemcy
„PROSPER"
313
tak długo nikogo nie przyłapali? A przecież kontenery spadały z hałaśliwych samolotów, w ciszy głuchych nocy, gdy wszelki głos niesie się daleko, a wszędzie roi się od węszących agentów. Francuzi zaś zbierali kontenery w nastroju radosnego uniesienia, z hałaśliwym podnieceniem, jakby robili zakupy na targu. Jeden z agentów brytyjskich napisał do rodziny: W tym, co Francuzi nazywają „parachutage", zrzuty spadochronowe, nie było żadnej powagi, ani zachowania zasad tajności. Po zrzuceniu kontenerów zaczęło się niezwykłe przedstawienie. Albert zabrał się do roboty z okrzykiem: „Uwaga wszyscy, lecą blaszanki!" Ludzie z wrzaskiem rzucili się do ucieczki, krzycząc: „Ratuj się, kto może, Bobo, Alphonse, Pierre! Kryjcie się, bo te przeklęte bomby zmiażdżą wam łby!" Kontenery w końcu wylądowały razem ze swoimi spadochronami i wtedy zaczął się wyścig. Zwyciężał ten, kto zwinął i schował najwięcej spadochronów, zanim koledzy go dopadli. Podjeżdżały wozy zaprzęgnięte w woły, a ich woźnice łajali ludzi: „Zaraz, stary, blaszanki mają pierwszeństwo". Ładowanie zaczynało się od kłótni, jak umieścić pierwszy kontener na wozie i kto ma honor go tam władować. Kiedy chciałem skończyć z tym cyrkiem i sam zacząłem pakować kontener na wóz, zostałem zakrzyczany: „Zaraz, zaraz, kapitanie, niech pan pozwoli!", albo, na przykład: „Ależ kapitanie! Nie ma sprawy! Już się robi!" - i moi pomocnicy zabierali się w końcu do dzieła.
Niemcy mieli więc ułatwione zadanie w rozpoznawaniu działalności „Prospera", jego asystentów, subagentów i całej siatki. Zaczęły się mnożyć wpadki, a złapanych brutalnie przesłuchiwano i zmuszano do mówienia. Niemcy kontrolowali życie Francuzów z właściwą sobie sumiennością, od handlu winem do uroczystości pogrzebowych, wszędzie stosując przemoc. Hitlera gniewał fakt szybkiego mnożenia się przypadków szpiegostwa i zaburzeń w zachodnich marchiach imperium nazistów. Na jego osobisty rozkaz, SD i Abwehra przystąpiły do operacji „Donar", nazwanej tak na cześć staroniemieckiego boga piorunów, a wymierzonej w uczestników francuskiego ruchu oporu - sabotażystów i szpiegów działających nie tylko we Francji, ale i w całej północno-zachodniej Europie. Jeden po drugim patrioci tych krajów stawali przed plutonami egzekucyjnymi SD. W ziemię Mont Valerien na przedmieściach Paryża wsiąkało coraz więcej krwi. Coraz więcej konspiratorów chyliło o świcie głowę przed „czarną wdową", czyli gilotyną. Więzienia niemieckie pękały w szwach. Młodzież francuska zaczęła uciekać w góry i formować tam oddziały maąuis - partyzantów. Obie strony dociskały śruby mściwości i odwetu, a sekcja F próbowała zaprowadzić jakiś porządek i dyscyplinę w szeregach tych, którzy mieli wesprzeć aliantów na tyłach wroga. Łatwe to nie było, jeszcze nigdy w dziejach Brytyjczycy nie mieli do czynienia z podziemiem tak krnąbrnym, upartym i ksenofobicznym, tak zdeterminowanym i impulsywnym. W tę naładowaną atmosferę walki na śmierć i życie trafił plan „Cockade" wraz z planem „Starkey". Przystąpienie do tych operacji - obok niepewnych partnerów i nieostrożności członków ruchu oporu - było trzecim przyczynkiem do zguby „Prospera". Oba plany miały przede wszystkim przekonać Niemców, że inwazja Francji jest bliska. Być może z tego właśnie powodu Niemcy z nie spotykaną dotąd determinacją chcieli wdeptać w ziemię najmniejszą nawet iskrę oporu, gdzie tylko się pojawiła. A pod wrażeniem, że wolność stoi za progiem, francuskie podziemie zaostrzyło kampanię sabotażu i egzekucji, a tym samym wzrosło ryzyko
314
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
wpadek. Tym bardziej, że „Starkey" zakładał celowe dezinformowanie agentów terenowych sekcji F. Jeszcze przed zatwierdzeniem całości planu, czyli przed połową lipca 1943 roku, niektórzy agenci byli pilnie wzywani do Londynu na odprawy „inwazyjne", a innych wysyłano do Francji z instrukcjami przeprowadzenia akcji „przedinwazyjnych". O tym, że „Starkey" jest mistyfikacją mieli być poinformowani później, w odpowiednim momencie. Dla „Prospera" i wielu jego towarzyszy - za późno. Czy agentów sekcji F postanowiono poświęcić? A jeśli tak, to kto to wymyślił? W pierwszej fazie przygotowań planu „Starkey" było jasne, że sekcję F wprowadzono w błąd. Zgodnie z oświadczeniem Buckmastera po wojnie: „W połowie roku 1943 (to znaczy po dopracowaniu planu „Starkey") otrzymaliśmy ściśle tajną wiadomość, że „D-Day" może nastąpić wcześniej, niż myślimy. Wiadomość ta związana była ze źródłami międzynarodowej polityki na szczeblach władzy poza zasięgiem naszego rozeznania i my oczywiście nie kwestionowaliśmy poleceń i wykonywaliśmy rozkazy". Jego rozkazy, jak je zapamiętał (wspomina o nich w liście do ministerstwa spraw zagranicznych datowanym 11 listopada 1964 roku) miały „przyspieszyć przygotowania do wsparcia inwazji, na wypadek gdyby do niej doszło jeszcze w tym roku". Nie wspomniano o tym, że połączone naczelne dowództwo zdecydowało już w Casablance, że inwazja z Anglii nie nastąpi przed rokiem 1944. Mogło więc być tak, że sekcja F działała w dobrej wierze i że organizacja, zarówno w Londynie, jak i we Francji, pełniła - przynajmniej do pewnego stopnia - rolę jeszcze jednego „nieświadomego agenta" decepcji zwanej planem „Starkey". „Prosper" jako jeden z pierwszych agentów sekcji F wiedział oficjalnie, że inwazji należy oczekiwać latem. Przybył do Londynu lotem nadzorowanym przez Dericourta, mniej więcej w trzecim tygodniu maja 1943 roku. Na specjalnej odprawie poinstruowano go, żeby trzymał ludzi i plany akcji w gotowości. Dano mu też, jak zapisał Foot, wyraźny „sygnał alarmu (inwazji), wraz z ostrzeżeniem, że cała siatka musi czekać na rozkazy Londynu". Wszystko to było oczywiście kłamstwem i trzeba się domyślać, że przede wszystkim „Prospera" oraz prawdopodobnie jego zastępcę do zadań specjalnych oszukano celowo - był to jeden z punktów planu „Starkey". Ale jednocześnie miał czekać, trzymać swoich resisłants krótko za uzdę tak, by ich nie poniosło. Rząd brytyjski nie życzył sobie rzezi. W czasie tego pobytu w Londynie „Prosper" wspomniał o swoich obawach, związanych z Dericourtem. Jego opinii, jako szefa tak ważnego obwodu szefowie nie powinni byli zignorować. A jednak tak właśnie było. Wszystko wskazuje na to, że misję Dericourta - czymkolwiek by się nie zajmował - uważano za ważniejszą od poczty kurierskiej, od bezpieczeństwa siatki „Prospera", a nawet od jego życia. Przed odlotem do Francji „Prosper" życzył sobie tylko, by tam odebrał go raczej Pierre Culioli, jeden z osobiście przez niego zwerbowanych subagentów z Solonii, niż żeby miał to zrobić Dericourt. Tymczasem Culioli zdążył ostrzec Londyn - przez Dericourta - że Niemcy przystąpili do masowej obławy w jego rejonie. Nie wiadomo, czy ostrzeżenie to dotarło do Londynu, a jeśli nawet, to zostało zignorowane. Culioli odebrał „Prospera" 12 czerwca i obaj szczęśliwie wymknęli się z obławy. Ale nie miało tyle szczęścia dwóch agentów sekcji F, John Macalister i Frank Pickersgill, którzy wylądowali na spadochronach w tym samym rejonie trzy dni później. „Suttill - napisał Foot - wrócił do tajnej roboty w przekonaniu, że termin inwazji jest prawdopodobnie bliski". Ale gdy dotarł do Paryża, jego niepokój pogłębił się jeszcze
„PROSPER"
315
bardziej. Niezwłocznie opuścił dotychczasową kryjówkę i nie podając nikomu nowego adresu zapadł w gąszcz staromiejskich uliczek w pobliżu Porte St. Denis. Zamieszkał w starym hotelu robotniczym przy ulicy Mazagran. Nigdy i nikomu nie wyjawił powodów swego niepokoju. Zapewne podejrzewał, że grozi mu SD; może myślał, że służy za pionka - przynętę w jakiejś intrydze londyńskich zwierzchników. Niezależnie od źródła obaw, był absolutnie przekonany, że alianci uderzą na Francję tego lata, i konsekwentnie przygotowywał swoich zastępców i całą siatkę do wywołania wojny partyzanckiej wspierającej lądowanie aliantów. Słowem, kazano mu podnieść głowę w momencie, kiedy powinien był ją schylić. Niemcy ścięli mu ją gilotyną. W nocy z 22 na 23 czerwca 1943 roku piętnastu oficerów SD wtargnęło do obskurnego hoteliku, gdzie mieszkał „Prosper". Kiedy wrócił do swojego pokoiku następnego dnia, spojrzał w lufy czterem pistoletom Walther. Złapano go, obezwładniono, skuto kajdankami i zawieziono do kwatery SD przy Avenue Foch, gdzie w ciągu godziny znalazł się na osławionym lawendowym dywanie Kieffera, pod wielkim żyrandolem „Prosper" był przekonany, że ktoś go wystawił, bo przeprowadził się do tego hotelu w absolutnej tajemnicy dopiero trzy, czy cztery dni wcześniej. Po wojnie przypuszczano, że dał swój nowy adres sekcji F podczas pobytu w Londynie i zdradziła go depesza przechwycona przez SD, ale nie znaleziono na taką wersję zdarzeń najmniejszego dowodu. Podejrzewano także, że Kieffer uzyskał ten adres z poczty kurierskiej Dericourta, ale brzmi to równie nieprawdopodobnie, jak wersja poprzednia, bo „Prosper" na pewno nie powiedział Dericourtowi, gdzie się wybiera, a już na pewno nie podał adresu w liście kurierskim. Może Kieffer śledził „Prospera" w jego drodze do hotelu, albo wymusił podanie adresu na Gilbercie Normanie, którego aresztował tuż przed ujęciem „Prospera". Foot dorzuca jeszcze jedną możliwość - „Prospera" zdradził Roger Bardet, zastępca szefa podporządkowanej „Prosperowi" komórki „Oślarza" w południowym Paryżu i jeden z ludzi, którzy dzięki zgodzie na współpracę z Niemcami przetrwali wcześniejszą obławę. Ale skąd mieliby oni znać adres kryjówki „Prospera"? Niezależnie od przyczyn wpadki, „Prosper" wstąpił na swoją drogę krzyżową. Nie mógł liczyć na swoją fałszywą tożsamość. Kieffer wiedział, kim jest i co robi. Ale czy znał ukryte składy pochodzących ze zrzutów broni i amunicji? Pierwsze przesłuchanie „Prospera" trwało 64 godziny, bez chwili wytchnienia, bez jedzenia i picia, w pozycji na baczność. Co wie o planach inwazyjnych? Gdzie i kiedy alianci wylądują? O czym rozmawiał na odprawach w Londynie? Gdzie ukrył broń? Gdzie nadaje jego telegraf? Przesłuchujący nie próbowali go torturować, ale byli nieugięci. „Prosper" milczał. Wielu innych ludzi „Prospera" - w tym Gilbert Norman - też siedziało w więzieniu i było poddawanych przesłuchaniom. Kieffer uznał Normana za słabe ogniwo siatki. I miał rację. Norman w końcu się załamał. Ale okazało się, że nie był tak uległy, jak Kieffer by sobie życzył. Norman bowiem próbował zaalarmować Londyn o swojej wpadce przez sprytne umieszczenie sygnału w depeszy, którą kazali mu nadać Niemcy. Próbował też ucieczki i niemal mu się to udało. Zatrzymała go dopiero kula strażnika. Niestety zdążył przedtem częściowo wyjawić miejsca ukrycia broni i „Prosper" postanowił „sprzedać" im resztę w zamian za życie swoich ludzi. Taki handel wymienny zaproponował „Prosperowi" i Normanowi sam Kieffer. Jeśli ujawnią lokalizację składów broni, on im zagwarantuje, że żaden z aresztowanych
316
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 3943
teraz lub później kolegów nie będzie ani zlikwidowany, ani torturowany. Na żądanie „Prospera" wysłał do Himmlera list, w którym pytał o zgodę na układ. „Prosper" nie wątpił, że gwarancje Kieffera staną się bezwartościowe w momencie dostarczenia Niemcom adresów skrytek, ale nie miał innego wyjścia i wyraził zgodę na taki układ Przeniesiono go do więzienia Gestapo przy Prinz Albrecht Strasse w Berlinie. Dobić targu i wyegzekwować cenę miał Norman. Uzbrojone w mapy i spisane przez Normana rejestry, a czasami w jego towarzystwie, SD rozbiegło się po całym podlegającym „Prosperowi" terytorium i skonfiskowało 470 ton broni i składów amunicji. A potem SD zajęło się aresztowaniem setek subagentów. Niemcy jednak dotrzymali przyrzeczenia danego „Prosperowi". Darowali życie wielu aresztowanym, choć niekoniecznie tym najważniejszym. „Prospera" i jego zastępców spotkała śmierć. Normana przez pewien czas oszczędzano, ale w końcu go zastrzelono i spalono. Ze wszystkich najbliższych współpracowników „Prospera" przeżył tylko Culioli. Po wojnie wrócił, jak zjawa z tamtych lat, by stanąć przed francuskim Trybunałem Wojennym pod zarzutem odpowiedzialności za tragedię „Prospera". Oskarżenie to upadło. Wieść o upadku siatki „Prospera" odbiła się szerokim echem daleko poza granicami obszaru jego działania. Również sekcja F dowiedziała się prawie natychmiast, że ich zagraniczne placówki nawiedził cyklon. Wiedziała też o podejrzeniach udziału Dericourta w aferze. Ale nie uczyniono żadnego kroku w tej sprawie, ani go nie odwołano, ani nie zlikwidowano. Przeciwnie, powierzono jego pieczy Bodingtona, który leciał do Francji, by na miejscu oszacować rozmiary nieszczęścia. Odbierał go sam Dericourt, co świadczyło, że wbrew wszelkim domniemaniom sekcja F nadal mu ufa. A on tej ufności nie zawiódł; Bodington bezpiecznie dotarł na miejsce. Kieffer dowiedział się o przyjeździe Bodingtona i zażądał od Dericourta jego adresu, ale ten się wykpił, że go nie zna. Za głowę Bodingtona SD wyznaczyło cenę 10 tysięcy funtów. Tyle był dla nich wart, choć zwyczajowa suma za żywego oficera sekcji F nie przekraczała 5 tysięcy. Dericourt nie zamierzał podjąć tej sumy. Udało mu się bezpiecznie przerzucić Bodingtona z powrotem do Anglii. Przedtem jednak SOE poniosło jeszcze jedną stratę: spalony był już także „Scientist" - szef wielkiego obwodu, rozciągającego się od podnóża Pirenejów, poprzez Wybrzeże Biskajskie, aż do Wandei, i nawracającego ku wschodowi, do Paryża, gdzie „Scientist" mógł połączyć siły z „Prosperem". „Uczony" spalił się na tym samym stosie niemieckiej furii, co „Prosper". A podpałka do stosu zdawała się - podobnie, jak w przypadku „Prospera" - pochodzić prosto z Londynu i z planu „Starkey". „Uczonym" był Claude de Baissac, pochodzący z Mauretanii i wyszkolony w Londynie oficer sekcji F. Miał 35 lat i był człowiekiem „wyjątkowego charakteru" i o „wielkich zasługach". Wylądował koło Nimes kierowany przez radiotelegrafistę 30 lipca 1942 roku i tak skutecznie zaczął rozwijać siatkę o kryptonimie „Scientist", że wkrótce sekcja F musiała mu wysłać ludzi do pomocy, przede wszystkim jego siostrę Lise, agentkę szkoloną w Londynie, która została jego łączniczką z „Prosperem". Zadania zespołu „Scientist" były niesłychanie złożone. Jego siatka, podobnie jak „Prospera", szybko rozrosła się do rozmiarów groźnych dla jej bezpieczeństwa. RAF miesięcznie dowoził mu nie mniej niż 120 ciężkich ładunków broni i amunicji, ponad dwa tysiące kontenerów, więcej, niż „Prosper" otrzymał przez cały czas swej aktywności.
„PROSPER"
317
Hojność Londynu nie wypływała jednak tylko z uwielbienia dla „Scientista". „Ewidentnie szykowało się coś grubszego" - napisał R.A. Bourne- Patterson. Niemcy też to wyczuwali, a prawdę mówiąc chciano, by dostrzegli. LCS i A-Force, przy okazji współpracy nad połączoną strategią planów „Cockade" i „Zeppelin" - jak dotąd ich największych przedsięwzięć - usiłowały odwrócić uwagę OKW od alianckiej inwazji na Włochy, a konkretnie na Salerno 9 września 1943 roku, czyli w dzień symulowanej inwazji wedle planu „Starkey". Celem mistyfikacji, w części dotyczącej „Scientista", było pokazanie OKW, że alianci wylądują nie tylko w Pas de Calais według planu „Starkey", ale i w ważnym dla Niemców rejonie Bordeaux. OKW było niebywale uczulone na punkcie wielkiego portu Bordeaux, stacjonowały w jego rejonie na stałe jednostki pancerne i dywizje doborowej piechoty gotowe do odparcia inwazji. LCS miało nadzieję, że Hitler nie ruszy ich stamtąd pod żadnym pozorem, co wykluczyłoby je z udziału w operacjach we Włoszech. W tej sprawie LCS mogło polegać na znanych z niedyskrecji subagentach z grupy „Scientist". Zarzucano więc komórki „Scientista" bronią i amunicją, co wyglądało na przygotowania do inwazji. Siatka podległa „Uczonemu", zarządzającemu już 10 tysiącami ludzi - armią tym wspanialszą, że rekrutującą się głównie z walecznych Gaskończyków - tego lata dwakroć otrzymała rozkaz gotowości bojowej poprzez serwis informacyjny BBC Avis. I jak tego oczekiwało LCS, ludzie zaczęli ochoczo plotkować, plotki dotarły do SD, które nie zaniechało akcji „Donar", choć tym razem prowadziło ją mniej zajadle, niż Kieffer przeciw „Prosperowi" w Paryżu. SD zareagowało na te plotki bardzo energicznie. Być może Niemcy i tak zareagowaliby ostro, ale gdy skutki planu „Starkey" pobudziły SD do akcji w Paryżu, wiadomym już się stało, że implikowana przez plan „Starkey" groźba inwazji obróciła się przeciw ruchowi oporu. Można powiedzieć, że niemal wszystkie siły na okupowanych terenach Niemcy skierowali do zdławienia ruchu oporu, szczególnie w rejonie Bordeaux. Niemcy schwytali, aresztowali i deportowali - lub zabili - blisko 3000 agentów z różnych ogniw w siatce „Scientista". Okrutny los, który spotkał siatki „Prospera" i „Scientista" niewątpliwie po części wynikał z niefrasobliwości i braku instynktu samozachowawczego pośród samych członków ruchu oporu. Częściowo też za sprawą aktywności władz niemieckiego kontrwywiadu. Ale dla wielu Francuzów zaangażowanych w tę aferę, wyglądało to raczej na zamierzone skompromitowanie ich ruchu wyłącznie na użytek brytyjskiej decepcji. Oskarżenia kierowano głównie przeciw brytyjskim służbom tajnym. Długo jeszcze po zakończeniu wojny stawiano rozmaite, ale zawsze bardzo poważne zarzuty. Chodziło nie tylko o to - co już było jasne - że podziemie francuskie zachęcono do podjęcia tajnych operacji w celu wspomożenia inwazji, której nikt nie miał zamiaru dokonywać. I nie tylko o to, że tak wielu z patriotów przypłaciło tamto oszustwo życiem. Chodziło też o to, że „Prosper" i inni przywódcy ruchu oporu byli karmieni kłamstwami na temat inwazji, gdy ich mocodawcy do pewnego stopnia zdawali sobie sprawę z tego, że będą oni złapani, poddani przesłuchaniom, i powiedzą Niemcom prawdę taką, jaką znali. To znaczy, że inwazja jest rzeczywiście bliska. Szczególnie rola Dericourta jest mocno podejrzana. Wydawało się bowiem, że w pokazywaniu Niemcom poczty kurierskiej - albo z przyzwoleniem Londynu, albo dlatego, że istotnie pracował dla Niemców - kryła się zagadka bezpośredniej przyczyny wpadki „Prospera" i klęska jego siatki.
318
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
Przez jakiś czas zarzuty te pozostawały bez odpowiedzi, pomimo nieustannych interpelacji parlamentarnych, artykułów prasowych i rozmaitych francuskich oraz brytyjskich opracowań historycznych. Jakby włoska omerta - zmowa milczenia, która otaczała większość brytyjskiej aktywności tajnej w czasie wojny - obowiązywała nadal. Ale niektóre duchy przeszłości nie chcą być zapomniane i żyją w opowieściach następnych pokoleń. Harold Macmillan, premier Wielkiej Brytanii w latach sześćdziesiątych miał świadomość, że pod wieloma dokumentami operacyjnymi A-Force figuruje również i jego nazwisko i na temat jego powiązań z francuskim ruchem oporu krążą komentarze. A od niektórych przywódców francuskich, z którymi stykał się już jako premier, zależało, czy poprą jego wysiłki w kierunku wstąpienia Wielkiej Brytanii do Wspólnego Rynku. Ludzie ci zaś byli w czasie wojny zaangażowani w ruch oporu i pamiętali, co się wtedy stało. W rezultacie Macmillan zrobił coś, czego nie ośmielił się zrobić żaden poprzedni premier - na początku lat sześćdziesiątych zlecił napisanie oficjalnej historii operacji, przeprowadzanych przez brytyjskie służby specjalne podczas wojny. Wynik tego niebywałego kroku, czyli książka Foota pod tytułem „SOE we Francji" była znakomita, nieoceniona i... niekompletna. Sam Foot wyjaśniał, że w pracy bardzo mu przeszkadzało to, że wiele centralnych rejestrów SOE spłonęło w pożarze tuż po wojnie, a to, co pozostało znajdowało się w stanie - jak się wyraził - „autentycznego chaosu". Niektóre dokumenty, co Foot przyznawał, były prawdopodobnie sfałszowane, a inne znów celowo zniszczone. Znikły na przykład wszystkie teksty depesz, a one właśnie mogłyby wiele wyjaśnić. Co więcej, Foot powiedział, że nie udostępniono mu żadnych dokumentów traktujących o decepcji prowadzonej na większą skalę. Próbował jednak odpierać zarzuty obciążające SOE w sprawach „Prospera" i „Uczonego". Wyśmiał sam pomysł, jakoby Brytyjczycy celowo zdradzili „Prospera". „Twierdzenie - oświadczył - w rodzaju kompletnego absurdu, jakim jest ten zarzut, przywodzi na myśl anegdotę, związaną z księciem Wellingtonem. Człowiekowi, który nazwał go Kapitanem Jonesem, odpowiedział: „Sir, jeśli mógł pan w to uwierzyć, to znaczy, że jest pan zdolny uwierzyć w cokolwiek". Zaprzeczył również, jakoby „Prosper", czy inni agenci sekcji F byli karmieni fałszywymi informacjami, by w dobrej wierze wyjawić je Niemcom w trakcie przesłuchań. Przywołał historię operacji „Mincemeat" (Siekanina), jako przykład sumienności i przebiegłości, z jaką wszelkie projekty decepcyjne były opracowywane. Oto jak brzmi jego komentarz: ... wysłać paru agentów SOE do Francji, poprzedzając to pogłoskami, że szykuje się iniuazję Francji w roku 1943, zdać się na przypadek, że któryś z nich wpadnie w ręce Niemców i powie im o tym, byłoby nonsensem, projektem, któremu zbywałoby tak na kąśliwości, jak na skuteczności i życiowości. Poza tym, jest to niewątpliwie przypadek, kiedy akurat nie zrobiono żadnego użytku z pracy SOE we Francji dla jakichkolwiek celów decepcyjnych, ani wtedy, ani później. Nikt nie ufał tym agentom na tyle, by powierzyć im zadanie tak delikatnej natury.
To tyle z oficjalnego punktu widzenia, jeśli chodzi o zarzuty, że „Prosper" i „Scientist" byli pionkami w brytyjskiej grze decepcyjnej. Ale w czasie, gdy Foot badał sprawę i pisał książkę, LCS i strategiczna decepcja były ciągle jeszcze sprawami głośnymi. A jednak Foot nie uznał za słuszne podkreślać, że w brytyjskich operacjach militar-
„PROSPER"
319
nych latem roku 1943 decepcja odgrywała rolę dominującą*. Nie zrobił tego albo z powodu braku odpowiednich dokumentów, albo roztropnie przyjął oficjalną wówczas wersję, że decepcja w warunkach zimnej wojny nadal na wielką skalę stosowana, po prostu nie istnieje. W każdym razie Foot nie wspomina nawet ani o „Cockade", ani o „Starkey", a na dobitkę, przecząc samemu sobie, potwierdza rolę decepcji w upadku siatki „Scientist". Pisze dalej, że BBC, jako uczestnik planu decepcyjnego, maskującego kapitulację Włoch i inwazję Salerno, dwukrotnie alarmowało każde z ogniw SOE we Francji o spodziewanej inwazji - alarmy te zaś miały dotrzeć do niemieckich uszu dzięki znanej powszechnie gadatliwości ludzi z komórek „Scientista". Komentuje to następująco: „Twórcy planów decepcyjnych liczyli zawsze na brak dyskrecji, dzięki czemu mogli więcej uwagi poświęcić bezpieczeństwu". Ostatecznie, kiedy pod koniec roku 1969 LCS doszło do wniosku, że dłużej już nie może zaprzeczać swemu istnieniu, sir Ronald Wingate został upoważniony do przemówienia w imieniu Bevana i reszty swoich kolegów. Jednakże on też wyparł się powiązań LCS z SOE. Z właściwą rasowemu politykowi umiejętnością precyzyjnego doboru słów, Wingate w kontekście francuskiego ruchu oporu przesunął punkt ciężkości rozważań na ten temat: „Przy opracowywaniu gier wojennych nigdy nie braliśmy pod uwagę SOE - oni byli zanadto amatorami. A my korzystaliśmy tylko z profesjonalistów". Tymi „profesjonalistami" byli oczywiście ludzie z MI-6 i, w mniejszym stopniu, z ministerstwa spraw zagranicznych oraz Political Warfare Executive. Wingate taktycznie pominął pytanie, na czym wobec tego polegały relacje zachodzące między agencjami wykonawczymi LCS a agenturami SOE i organizacjami podziemnymi na terenach okupowanych przez Niemców. Zabawa w subtelne rozróżnienia skończyła się, kiedy w roku 1972 światło dzienne ujrzały dokumenty zgromadzone w Archiwach Państwowych Waszyngtonu. Wykazywały one, że SOE samo brało aktywny udział w przygotowywaniu i wprowadzaniu w życie planów wspomagających projekty decepcyjne LCS, zazwyczaj we współpracy z PWE. Pierwszym zaś dokumentem na poparcie tego faktu był wspólnie opracowany przez SOE i PWE plan ich udziału w operacjach „Cockade" i „Starkey". Drugi z rzędu, datowany na 3 września 1943 roku, czyli na sześć dni przed „D-Day" według planu „Starkey", dowodził bezspornie, że SOE było zaangażowane w realizację podstępu od początku do końca operacji, to znaczy do 9 września 1943 roku. Dokument ten wykazywał, że agenci terenowi sekcji 7 byli celowo wprowadzani w błąd w kwestii prawdziwego charakteru całej zleconej im operacji. Notatka, pod hasłem „C.A.B.", została wystosowana przez sekcję wywiadu do sekcji operacyjnej COSSAC, kierowniczego pionu dla ruchu wojsk, okrętów i samolotów zaangażowanych do realizacji planu „Starkey". Brzmiała następująco: Plan „Starkey" przewiduje, że SOE powinno skomunikować się ze swoimi punktami kontaktowymi na okupowanych terytoriach w terminie D-9 - do D-7 (dziewięć do siedmiu dni przed „D-Day") i poinformować ich, że „Starkey" jest przedstawieniem na użytek Niemców. SOE otrzymało rozkaz powstrzymania wszelkich akcji aż do soboty rano... Chociaż w tej chwili panuje spokój, pułkownik Rowlandson (z SOE) nie może tego zagwarantować i chciałby zostać upoważniony do poinformowania swoich chłopców tak szybko, jak to tylko możliwe. • Latem 1943 roku w działaniach brytyjskich decydującą rolę odgrywała bitwa o Atlantyk, działania bombowe, operacje w strefie śródziemnomorskiej (przyp. T.R.).
320
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
Niezaprzeczalny związek między LCS, COSSAC i SOE został zatem udowodniony. Francuzi mieli rację. Ich przekonanie, że strategiczna decepcja przyczyniła się do nieszczęścia „Prospera", było zasadne. „Prosper" bowiem opuścił Londyn z zadaniem poczynienia przygotowań do inwazji i kiedy dotarł do swoich, posłusznie zastosował się do rozkazów. Odpowiedzialnie podjął ryzyko, którego mógłby nie przyjąć gdyby był poinformowany, że „Starkey" jest tylko podstępem. Niemcy aresztowali go, a razem z nim wiele ogniw francuskiego podziemia, które udało im się dopaść. Operacja „Starkey" była więc głównym sprawcą katastrofy „Prospera". A do którego miejsca układanki pasuje Dericourt? Czy rzeczywiście pracował dla Niemców i zdradził „Prospera" swojemu „kontaktowi" z SD? Albo też, jeśli ktoś z Londynu autoryzował te kontakty, czyż nie oznacza to, że Brytyjczycy uczestniczyli w dziele wydania „Prospera" Niemcom? Na czym polegała gra Dericourta i kogo w końcu darzył lojalnością? Wyjaśnienia Foota są zadziwiająco niepełne: Prawda jest taka, że był to człowiek oddany jedynie samemu sobie. Znalazł się w pułapce okoliczności. Między młotem i kowadłem. Z jednej strony chciał lojalnie służyć swoim mocodawcom z SOE, a z drugiej gniotły go niewytłumaczalne powiązania z Gestapo. Robił więc, co mógł, by zadowolić obie strony naraz.
Prawda - lub tyle prawdy, ile kiedykolwiek uda się odsłonić - jest na pewno bardziej złożona, niż to, co proponuje nam Foot. „Prosper" i jego niezliczeni towarzysze wpadli, zanim Niemcy przystąpili do obławy - tylko Dericourt uniknął wpadki i przeżył*. Pracował nadal, jako zawiadowca ruchu lotniczego w rejonie paryskim, chociaż SD wiedziało o nim wszystko, a sekcję F ostrzeżono, że jest zdrajcą. Jednak, gdy uporczywie powtarzały się pod jego adresem zarzuty przejścia na stronę wroga, zdecydowano się przerzucić go samolotem do Anglii i poddać przesłuchaniu. Akcję tę nazwano operacją „Knacker", a „knacker" to człowiek zajmujący się kupowaniem i ubojem nieprzydatnych koni dla ich mięsa i kości do sprzedania lub utylizacji. Kazano mu wsiąść do samolotu Hudson koło Angers w nocy z 3 na 4 lutego 1944 roku, ale nie uprzedzono, że na pokładzie zastanie majora Morela z rozkazem zabrania go do Londynu, w razie potrzeby pod groźbą użycia pistoletu. Dericourt dotarł na spotkanie z pilotem Hudsona na lądowisko pod Angers razem z sześcioma innymi agentami. Kiedy ci z bagażem podręcznym weszli do samolotu, Morel oznajmił Dericourtowi, że on też ma lecieć. Dericourt odparł, że jest to niemożliwe, gdyż do świtu musi z tego miejsca odprowadzić rowery, aby nikt ich nie skradł. Morel przyjął to tłumaczenie pod warunkiem, że Dericourt przyrzeknie, że stawi się na polu pod Tour w nocy z 8 na 9 lutego i poleci do Londynu. Tym razem samolot odleciał bez niego. Jeśli pracował dla Niemców, miał czas schować się pod skrzydła swoich protektorów z SD. Ale nie zrobił tego, choć wiedział, że Londyn mu nie dowierza, choćby ze sposobu, w jaki potraktował go Morel. Wiedział też, że prawdopodobnie nie pozwolą mu już wrócić do pracy w terenie. Jeśli rzeczywiście w tym kierunku szły jego podej* Przykład Dericourta dobrze pokazuje złożoność pracy wywiadu (przyp. T.R.).
„PROSPER"
321
rżenia, to nie zamierzał opuszczać Francji bez swojej żony. Kochał ją, a gdyby wyjechał sam, naraziłby ją na aresztowanie przez Kieffera. A jednak widział się z Kiefferem i Goetzem przed opuszczeniem Paryża. Zapytał ich, jakie zadania mógłby wykonać dla nich podczas pobytu w Londynie. Kieffer zlecił mu ustalenie daty i miejsca inwazji. Niewykluczone, że Kieffer lub Goetz wyposażyli go także w jakiś kod, atrament sympatyczny czy numer skrzynki pocztowej, za pomocą których mógłby się z nimi komunikować. W każdym razie Kieffer musiał być prawie pewien, że Dericourt może mu być przydatny, nawet w Londynie. W przeciwnym przypadku nigdy by mu nie pozwolił opuścić Francji. Kiedy Dericourt wraz z małżonką przybyli do Wielkiej Brytanii, sekcja F przyjęła ich grzecznie i z szacunkiem. Nie zatrzymano go w areszcie, jak można było się spodziewać. Został umieszczony w hotelu „Swan" w Stratford-on-Avon, a potem przewieziony wraz z żoną do Londynu, gdzie wynajęto im pokój w „Savoyu". Nikt nie mógł skarżyć się na komfort tych dwóch hoteli. Rachunki płaciła sekcja F, rzadko kiedy tak hojna i tak dbająca o wygodę swoich agentów. To świadczyło, że podejrzany Dericourt ma oddanych i potężnych przyjaciół. Tajny trybunał, powołany specjalnie dla sprawy Dericourta zebrał się 11 lutego 1944 roku w alei Northhumberland, niedaleko Biura Wojny i odpowiednio ze względu na bliskość aresztu w Scotland Yardzie. Przesłuchanie prowadził komandor lotnictwa Archibald Boyle, dyrektor wywiadu i ochrony SOE, oraz H. N. Sporborg, wicedyrektor SOE. Z początku przedmiotem śledztwa był tryb przyjęcia Dericourta na stanowisko oficera - zawiadowcy kursujących między Anglią i Francją samolotów. Zdumiewający stenogram. Od swojej pierwszej operacji 17 i 18 marca 1943 do ostatniej 8 i 9 lutego 1944 roku miał do czynienia jeszcze z siedemnastoma Lysandrami i ośmioma Hudsonami. Przyleciało nimi do Francji czterdziestu trzech agentów, a odleciało do Londynu sześćdziesięciu siedmiu. Nadzorowane przez niego akcje przebiegały bez wypadków, ani w powietrzu, ani na ziemi. A stanowiły one około jednej piątej wszystkich tajnych brytyjskich akcji powietrznych nad Francją w tym okresie - w tym niektóre z rozkazu MI-6. Na Sporborgu, który gotów był wykryć najdrobniejszy dowód, potwierdzający winę podejrzanego, fakt tak bezspornie dobrej roboty zrobił odpowiednie wrażenie i usposobił go łaskawie do oskarżanego o zdradę lub pracę na dwa fronty Dericourta. Komandor Boyle dał jednak wyraz dwuznacznej nieco opinii, że „...fakt, iż - jak się okazuje - nie było żadnych ofiar, nie pozwala jeszcze obalić tezy o jego zdradzie". Trybunał był świadom kontaktów Dericourta z SD, a on podjął się wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi. Zeznał, że wkrótce po powrocie do Paryża na początku roku 1943 dwóch znanych mu sprzed wojny pilotów Lufthansy przybyło do jego mieszkania. Zaprosili go na drinka, on się zgodził, i razem opuścili mieszkanie. W samochodzie siedział trzeci Niemiec - Josef Goetz. Człowiek ten szczegółowo znał przebieg jego kariery - zeznał Dericourt - o czym go na wstępie powiadomił, zapraszając jednocześnie do współpracy z SD. Odmowa wydała się Dericourtowi bezcelowa. Zdecydował się kolaborować. Ale podczas pobytu w Londynie na Wielkanoc, poinformował o swoich kontaktach z SD i - jak sądził - kazano mu je utrzymywać nadal. Kto w Londynie dał mu to polecenie i po co? W tym punkcie przesłuchania jedyne jeszcze dostępne sprawozdanie z tego procesu - oficjalna kronika Foota - zachowuje, jak zresztą należało się spodziewać, milczenie i pełną dyskrecję. Lecz Bodington póź-
322
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
niej zeznał, że oświadczenie Dericourta było zgodne z prawdą. Co więcej, okazało się, że w aktach personalnych Dericourta Bodington napisał ołówkiem notatkę: „Wiemy, że on kontaktuje się z Niemcami, a także jak i dlaczego". Śledztwo naprowadzono wtedy na sprawę tajnej poczty kurierskiej, ale najwyraźniej to też nie wywołało u podsądnego cienia niepokoju. Kiedy wezwano go do odpowiedzi w tej kwestii: „...odpowiedział wymijająco, że nawet jeśli udostępniał korespondencję Gestapo, warto było to robić w imię bezpieczeństwa nadzorowanych przezeń lotów, które dzięki temu nie napotykały żadnych przeszkód". Buckmaster, Morel i Bodington zaświadczyli o lojalności Dericourta, jego niesamowitej odwadze i bezspornej przydatności dla sprawy aliantów. Poparł ich opinię brygadier Eric Mockler-Ferryman, weteran wywiadu, który był G2 Eisenhowera w Tunezji, a teraz przejął poprzednie stanowisko Gubbinsa w SOE - szefa Grupy Londyńskiej. Buckmaster w swym poparciu dla Dericourta posunął się do oświadczenia, że: „...jeśli kiedykolwiek ktoś przewieje czarne chmury znad tej sprawy, gotów jestem założyć się o każde pieniądze, że okaże się on całkowicie niewinny jakiejkolwiek samowolnej zmowy z wrogiem". Tylko MI-5, służba kontrwywiadu, która także miała udział w śledztwie, stanęła przeciw Dericourtowi, a ich opinia była bliska oskarżeniu o zdradę: „Powinniśmy, jeśli decyzja będzie należała do nas, rozpatrywać sprawę przeciwko niemu, jako na tyle poważną, aby zabronić mu podjęcia jakiejkolwiek pracy wywiadowczej poza granicami tego kraju". MI-5 miało ostatnie słowo. Dericourtowi nie pozwolono powrócić w teren, do Francji, ale nie był oskarżony, ani uwięziony czy przetrzymywany. Okazuje się, że na jakiś czas powrócił do „Savoyu", a potem przeprowadził się z żoną do mieszkania w Londynie. Możliwe, że miał stamtąd komunikować się ze swoimi niemieckimi „kontaktami" na polecenie XX-Committee. Bez względu na to, jakie były jego zadania, praktycznie zniknął z pola widzenia, by pokazać się dopiero po zakończeniu inwazji. Sekcja F nie była zadowolona z „procesu" Dericourta. Buckmaster napisał całą serię nerwowych uwag o „wtrącaniu się w jeden z jego najlepszych obwodów, przez ludzi nie rozumiejących warunków terenowych". Morel protestował, że przebieg procesu „wzbudził jego odrazę". Co więcej, Dericourt zachował najwyższy szacunek wybitnych i wpływowych oficerów wywiadu w Londynie. Mockler-Ferryman nadał mu DSO (Distinguished Service Order), wystawiając Dericourtowi świadectwo człowieka „wielkich zdolności i nie zważającego na niebezpieczeństwa", z jawną aluzją, że Dericourt był kimś więcej, niż tylko nadzorcą ruchu lotniczego dla SOE, że działał „w szczególnie trudnych i skrajnie niebezpiecznych okolicznościach", co wymagało „utrzymywania wielu bardzo niebezpiecznych znajomości, szczególnie z oficerami Luftwaffe i Lufthansy". Co znamienne, DSO był medalem, do którego Menzies najczęściej wyznaczał tych zasłużonych agentów, którzy oddali MI-6 nieocenione i wymagające odwagi usługi. Trudno sobie wyobrazić, że mógłby otrzymać go człowiek z kryminalną przeszłością. Dericourt pojawił się ponownie we wrześniu roku 1944, o dziwo, jako pilot Spitfire'a. I znowu - jeśli był agentem SD, jeśli zdradził „Prospera" i innych, jeśli oddał aliantom jakąś wyjątkowo złą przysługę, nie pozwolono by mu nigdy na chwycenie za stery alianckiego samolotu, a już na pewno nie samolotu do zadań specjalnych. Zbyt łatwą by miał okazję do zdrady. Ale nie zdradził. Służył z wielką odwagą, został zestrzelony nad Francją i ciężko poparzony. Jego własny kraj nagrodził go za służbę
„PROSPER"
323
w charakterze pilota myśliwskiego Krzyżem Wojennym. Po zakończeniu wojny wrócił z żoną do Paryża, gdzie podjął pracę we francuskich liniach lotniczych Air France. Ale chmury podejrzeń w stosunku do jego osoby i roli jeszcze się nie rozwiały. Czy był bohaterem, czy zdrajcą? Nikt tego nie wiedział. Ale nawet w okresie panowania silnych nastrojów odwetowych w życiu narodu francuskiego, co zawsze jest nieuchronnym następstwem wojny, kiedy tysiące ludzi oskarżono o kolaborację z Niemcami i stracono, każda próba obciążenia go zbrodnią wielkiej zdrady paliła na panewce. Miał bowiem tyluż zajadłych wrogów we Francji, co oddanych przyjaciół w Wielkiej Brytanii. A ci demonstrowali swoją przyjaźń zapewniając mu łagodne potraktowanie ciężkich oskarżeń przez sąd angielski. Oskarżenie, o którym mowa, koncentrowało się wokół incydentu, który miał miejsce 11 kwietnia 1946 roku, kiedy w trakcie odprawy jego rejsowego samolotu Dakota do Paryża, na płycie starego międzynarodowego portu lotniczego w Croydon, Dericourt został przeszukany przez celnika. Oficer ten otworzył jego walizkę i znalazł tam platynę o wartości 3158 funtów, złoto za około 1500 funtów i banknoty wartości 1320 funtów, i jeszcze miał przy sobie sumę 100 funtów w drobniejszych banknotach. Został oskarżony o przemyt i kazano mu zapłacić 18 000 funtów grzywny oraz odbyć karę pięciu lat więzienia. Stawił się przed urzędnikiem magistratu do dyspozycji sądu magistrackiego w Croydon 12 kwietnia, ale - co znowu znamienne - sprawa została odroczona na jego własne zapewnienie, że wróci i będzie się bronił 23 kwietnia. Musi bowiem odprowadzić swój samolot z powrotem do Paryża, jak wyjaśnił. Dotrzymawszy danego słowa, Dericourt wrócił do Anglii i stawił się przed sądem magistrackim, składając swoją obronę w ręce Dereka Curtisa Benneta, znakomitego radcy królewskiego oraz dwóch adwokatów posiłkowych. Tak wspaniały zespół mógł zostać przywołany jedynie przez kogoś o dużych wpływach i środkach, których Dericourt na pewno nie miał. Bennet powiedział sądowi, że Dericourt przewoził przesyłkę platyny, złota i pieniędzy dla „brytyjskich służb specjalnych we Francji". A następnie kwieciście przedstawił karierę wojenną Dericourta. Sąd był pod wrażeniem. Nie uniewinnił go co prawda, ale z wyroku sądu zapłacił tylko 500 funtów, to znaczy suma ta wpłynęła od jego bezimiennego znajomego. Nie ma wątpliwości, że sprawa została w sądzie załatwiona. Nikt nie zapytał nawet, jaką sprawę „brytyjskie służby specjalne" miały we Francji cieszącej się już od jakiegoś czasu wolnością. Dericourt nie poszedł też do więzienia. Niebawem jednak jego potężni przyjaciele musieli mu ponownie spieszyć z pomocą. Tym razem chodziło o jego życie. W roku 1947 brytyjskie i amerykańskie służby specjalne zakończyły dochodzenie w sprawie byłego ciała wykonawczego SD we Francji, w tym Helmutha Knochena, szefa egzekutywy SD i przekazali oskarżonych Francuzom. W czasie przesłuchań Francuzi trafili na zeznania i materiały, które obciążały Dericourta zdradą. Zarzucano mu głównie, że wyciągnął z poczty kurierskiej jakieś 250 messages personnels i pokazał je SD. Jak przypuszczali Francuzi, z tych przesyłek Niemcy zdołali wydedukować, jak będą się rozwijały kolejne etapy inwazji. Dericourta aresztowano. Spędził w więzieniu Fresnes osiemnaście miesięcy. W końcu, 7 czerwca 1948 roku, stanął przed sądem. Było w zwyczaju, że oskarżony ma prawo wybrać sobie rodzaj sądu. Mógł stawić się przed sądem cywilnym, co dawało mu prawo do apelacji w przypadku uznania
324
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
go winnym. Mógł też wybrać Stały Trybunał Wojskowy w Paryżu, w którego składzie byli oficerowie, wśród nich kilku ekspertów wywiadu, których orzeczenia były ostateczne. Gdyby Trybunał uznał go winnym, egzekucja wyroku byłaby nieunikniona, bez prawa łaski i bez apelacji. Dericourt, najwyraźniej pewien korzystnego dla siebie wyroku, zdecydował się stanąć przed TMP. Pojawił się o godzinie 10.00 tego ranka w pokoju w koszarach Neuilly i - jak odnotował jeden z kronikarzy tamtych dni - „ubrany w czarny garnitur w dyskretne białe prążki, miał na tyle przyzwoitości, że usunął baretkę Legii Honorowej z klapy marynarki. Zachowywał się z godnością, jego spojrzenie nie wyrażało paniki, a jego osobowość budziła powszechną sympatię..." Podczas przedstawiania swojej osoby i czynów wojennych Dericourt nie wyparł się kontaktów z Niemcami. Podał prezesowi Trybunału, M. Dejean de la Batiemu szczegóły nawiązania współpracy z Niemcami, te same, które wyjawił niegdyś swoim mocodawcom z SOE w Londynie. Powiedział też sądowi, że poinformował Brytyjczyków o swoich znajomościach, że otrzymał instrukcję kontynuowania ich, i że następnie udawał „że pracuje dla nich (dla Niemców), aby te kontakty podtrzymać do późniejszego wykorzystania". Ponownie przyznał, że był podwójnym agentem. Po raz pierwszy opisał sposób swego działania: Aby nie obudzić ich podejrzeń •prowadziłem podwójną grę. Podałem im lokalizację ośmiu z czternastu lądowisk. Informacje te nie wywołały żadnych skutków. Mydliłem im oczy. Tych ośmiu lądowisk Londyn nie aprobował. Wiedziałem, że żaden samolot nie zostanie tam skierowany. Ruch oporu na tym nie ucierpiał.
M. Batie nie mógł się powstrzymać od okrzyku: „Cóż za niebezpieczna gra!" Dericourt natychmiast odparował: „Moje zadanie tym bardziej". Wtedy sąd wezwał świadków niemieckich. Wszyscy wydawali się niechętni do powiedzenia czegoś, co mogłoby obciążać Dericourta - niechęć tę francuska prasa zinterpretowała jako sygnał presji wywieranej na nich przez wywiad brytyjski, który musiał im nakazać, aby siedzieli cicho. Poddani krzyżowemu ogniowi pytań przez drogiego i słynnego adwokata Dericourta, chluby palestry - Moro-Giafferi, Niemcy jednomyślnie oświadczyli, że prawdopodobnie Dericourt tylko udawał współpracę, że w rzeczywistości nie powiedział im niczego istotnego. Ponadto byli nim zainteresowani tylko w nadziei, że poda im datę i miejsce inwazji. A co z dwustu pięćdziesięcioma messages personnels? Czy Dericourt je przekazał? Tak, przekazał, oświadczył Knochen, ale okazały się bezużyteczne. Mogłyby mieć pewną wartość jedynie pod warunkiem wylądowania aliantów w Pas de Calais. A wtedy przyszedł czas na zeznania świadków obrony. Z cienia służb tajnych wyłonił się sam Bodington, którego media nazwały „bardzo zagadkowym" i określiły jako członka „brytyjskich służb wywiadowczych". Zapytany, czy zatrudniłby Dericourta na tych samych warunkach, co w czasie wojny, Bodington powiedział, że tak, zatrudniłby. Gdyby otrzymał zadanie powtórzenia działań sekcji F od początku, zrobiłby to z Dericourtem, bez najmniejszych wątpliwości. Mocne to było oświadczenie i zrobiło na sędziach wielkie wrażenie. Równie poruszające były wystąpienia wysokich rangą Francuzów powołanych przez obronę dla wsparcia zeznań Dericourta i Bodingtona. Wszyscy podkreślali, że jako oficer zawia-
„PROSPER"
325
dujący konspiracyjnym ruchem lotniczym zapewniał im pełne bezpieczeństwo. Jednym z nich był generał Henri Zeller, czołowy działacz ruchu oporu, który przemaszerował przez salę sądową, by uścisnąć dłoń Dericourta. Spośród pozostałych świadków wystąpili między innymi M. Roualt, dyrektor prefektury policji i M. Livry-Level, deputowany z Normandii. Wielu ludzi dawało świadectwo niewiarygodnej odwagi Dericourta, niektórzy przysłali Trybunałowi zeznania na piśmie. Kiedy świadkowie obrony skończyli zeznawać, wstał Moro-Giafferi i krzyknął: „Jeśli jest winien zdrady stanu, to mamy dla takich śmierć i pluton egzekucyjny. Ale jeśli nie jest winny, należy mu zwrócić jego dobre imię i zadośćuczynić jego honorowi!". Sędziowie udali się na dwuminutową naradę i powrócili z jednogłośnym werdyktem odstąpienia od wszelkich zarzutów. Ryk aplauzu zatrząsł salą, a komisarz rządowy oficjalnie uwolnił więźnia. Ogłosił też uroczyście, że Dericourt ma prawo znowu nosić rozetkę Legii Honorowej, medale i mundur. Dericourt opuścił koszary jako człowiek wolny. Proces rzucił nieco światła na misję Dericourta. Pod przykrywką zatrudnienia w SOE, został on najwyraźniej upoważniony do wniknięcia w struktury SD. Pozostał tylko cień podejrzenia, że pełniąc tę misję zdradził innych agentów terenowych sekcji F i naraził na niebezpieczeństwo śmierci niezliczonych uczestników francuskiego ruchu oporu. Ale jeśli tak było, to kto mu na to pozwolił? Wielu Francuzom wydawało się, że proces Dericourta został wyreżyserowany. Kto go ochraniał i z jakiego powodu? Czy oddani mu przyjaciele chcieli go tylko nagrodzić za służbę dla sprawy alianckiej? Czy też chcieli ukryć skutki operacji, która, choć nieumyślnie, skutkowała stratą wielkiej liczby brytyjskich agentów i ich francuskich towarzyszy? Osobą najbardziej dociekliwą w tej kwestii okazała się pewna pisarka, panna Jean Overton Fuller. Szukała ona rozwiązania zagadki losu swej przyjaciółki, księżniczki Noor Inayat Khan. Księżniczka Noor, agentka SOE, która została wysłana do Francji latem 1943 roku, a miał ją odebrać Dericourt, została wkrótce złapana i zamordowana w okolicznościach, które wydawały się pannie Overton Fuller bezpośrednio związane z wpadką siatki „Prospera" i dwuznacznymi kontaktami Dericourta z SD. Chciała wiedzieć, kto go upoważnił do tych kontaktów i po co, a jeśli chodzi o niego samego, wymusiła na nim kilka krótkich oświadczeń, które później naświetliły naturę jego misji. Dericourt powiedział jej, że nie tylko został upoważniony do kontaktów z SD, ale dostał również specjalne rozkazy co do sposobu pełnienia tej misji, jako „strategicznej ofiary". Przyznał, że i jego zdaniem „Prosper" był ofiarą tej strategii. Wtedy panna Overton zadała to trudne pytanie: „A zatem wierzy pan, że cała organizacja „Prospera" została złożona na ołtarzu ofiarnym?" Dericourt odrzekł: „Moja teoria a nie zdradzę jej pani - nie jest tak surowa. Wiedziałem i doniosłem o tym Londynowi podczas mojej wielkanocnej wizyty w Londynie w roku 1943, że „Prosper" jest inwigilowany niemal od początku... Szefowie „Prospera" wiedzieli o tym i zajmowali się tym na swój własny sposób". Dodawszy, że Buckmaster nie znał zupełnie jego „innych obowiązków", Dericourt dodał: „Doniosłem o tym oficerowi bardzo wysokiej rangi". Według panny Overton Fuller Dericourt „nie... wierzył, aby to z SOE wyszła tego rodzaju decyzja, choć skłonny jest przyznać, że została podjęta". Oficerowie, od których odebrał rozkazy, jak powiedział, „kierowali się uczciwymi motywami" i to „oni" pomogli mu przetrwać oba procesy, w Croydon i w Paryżu. Nie powiedział jednak pannie Overton kim „oni" są, ani nie podał nazwisk ludzi, którzy wydali mu
326
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
rozkazy specjalne, albo też na czym rozkazy te polegały. „Na temat danych mu instrukcji mógł ujawnić tylko tyle - napisała Overton - że były one związane z brytyjskim wywiadem". Nadal nie usatysfakcjonowana, panna Overton Fuller ponownie odwiedziła Dericourta. Odmówił wprawdzie odpowiedzi na jakiekolwiek dodatkowe pytania, ale napisał dla niej krótkie oświadczenie: Śpię spokojnie, wiem, że nie odpowiadam za aresztowanie „Prospera"... lub innych ludzi Ale z dzisiejszej perspektywy, patrząc oczami innych ludzi, uświadamiam sobie, że sprawy mogą wyglądać zupełnie inaczej, niż prawda o nich. Jak wszyscy agenci wywiadu - brytyjscy, niemieccy czy francuscy - musimy sobie uzmysławiać, że mogliśmy i możemy być ofiarami nadużyć. Błądziliśmy w ciemnościach. Aby pełnić powierzone nam misje, często musieliśmy usuwać z naszej drogi różne przeszkody. Samotnie ryzykowaliśmy życiem każdego dnia, trzy razy dziennie, bez wytchnienia i bez wsparcia. Naszym jedynym skarbem było to, co mieliśmy w sercach i umysłach. A teraz jestem bogaty w przyjaźń tych, którzy wiedzą, czego dokonałem. Więcej powiedzieć nie mogę i nie powiem.
Na tym można by skończyć ze sprawą Dericourta. Ale tuż po wojnie gaulliści rozpoczęli swoje własne śledztwo. Nurtowało ich podejrzenie, że ludzie, którzy obciążyli Dericourta jego niejasną misją, są jednak odpowiedzialni za wpadkę siatek „Prospera" i „Scientista" oraz innych, mniejszych ogniw podziemia z nimi związanych. Ostatecznie ustalili, że za podtrzymaniem kontaktów Dericourta z SD stało MI-6. Żeby wkraść się w łaski Niemców, został upoważniony do udostępniania im poczty kurierskiej. Cel podstępu był stosunkowo prosty; kiedy Dericourt zasłużył sobie na zaufanie niemieckich „kontaktów", pracował nie tylko jako agent bezpośrednio włączony w ich struktury. Stał się również siewcą decepcji w szeregach wroga. W świetle niektórych, wygłaszanych przez samego Dericourta uwag, o „wyższych racjach" i „specyfice wywiadu", nie ma chyba powodów wątpić, że wnioski dochodzeniowe Francuzów były, ogólnie rzecz biorąc, słuszne. Ale powojenna kariera Dericourta wskazywała na to, że musiał oddać tak SOE, jak MI-6, a przede wszystkim sprawie alianckiej, nieocenione usługi. Jak inaczej wytłumaczyć wmieszanie się potężnych protektorów w jego procesy w Croyden i w Paryżu? Co więcej, okazało się, że jego misja była w jakiś sposób związana nie tylko z planami „Cockade" i „Starkey", ale także z tajnymi i decepcyjnymi planami na „D-Day". Został bowiem wycofany z terenu w lutym 1944 roku i nie pozwolono mu tam wrócić aż do września. Dochodzenie francuskie wykazało, że Dericourta wycofano z Francji nie z powodu podejrzeń, ale dlatego, że stracili do niego zaufanie jego francuscy towarzysze walki i groziła mu śmierć ze strony ruchu oporu, co mogłoby go skłonić do szukania ochrony u Niemców. Jeśli tak było, to mógł narazić decepcyjne plany inwazji. W porządku. Materiały i wnioski z dochodzeń wydają się nie podlegać dyskusji. Ale wobec tego na czym polegała mistyfikacja, którą Dericourt zasiał w umysłach Niemców? Raport mówi, że chodziło o 250 messages personnels, które został zobowiązany zdradzić SD. Te „posłania osobiste" były formą komunikowania europejskim organizacjom ruchu oporu instrukcji z Londynu. Miały one nabrać właściwej wartości w dzień inwazji, kiedy francuscy resistants otrzymaliby rozkaz do podjęcia tajnej
„PROSPER"
327
działalności wspomagającej lądowanie aliantów. Skoro więc Niemcy wiedzieli, co znaczą wiadomości zawarte w poczcie kurierskiej i do kogo są adresowane, to mogli wydedukować czas i miejsce inwazji, czyli najważniejszą informację tej wojny. Ale gdy tylko została podjęta decyzja inwazji Europy na brzegi Normandii, to natychmiast wszystkie tajne agencje i organizacje decepcyjne próbowały przekonać Niemców, że inwazja może nastąpić wszędzie, z wyjątkiem Normandii. A najbardziej prawdopodobne jest Pas de Calais. „Cockade" i „Starkey" były pierwszymi planami decepcyjnymi mającymi zwrócić uwagę Niemców na ten port. Misja Dericourta była drugim takim planem. W Londynie wymyślono, że jeśli alianci zostaną rozszyfrowani w wymianie korespondencji z siatkami w rejonie Pas de Calais, Niemcy wywnioskują z nich, że inwazja dokona się w tym miejscu - i podejmą środki obrony w tym rejonie kosztem sił zgromadzonych w Normandii. Należało w tym celu dostarczyć Niemcom sfałszowane messages personnels, podczas gdy prawdziwe instrukcje szły kanałami Niemcom nie znanymi. I na tym polegała cała afera z Dericourtem i podległą mu pocztą kurierską. Tylko w ten sposób Niemcy mogli przejmować, jeden za drugim, messages personnels kierowane do siatek w Pas de Calais, organizacji w wielu przypadkach nie istniejących. Spodziewano się, że Niemcy stopniowo będą gromadzić te listy, i kiedy wysłuchają radia w godzinie prawdziwej inwazji, dojdą do wniosku, że wojska alianckie wzywają na pomoc ruch oporu nie w Normandii, a w Pas de Calais. Na tym właśnie polegał podstęp. Brytyjczykom udało się znakomicie podrzucić Niemcom messages personnels - komunikaty nazywane w dowództwie naczelnym „sztucznymi przekazami" pod egidą Dericourta i sekretnej poczty. Sztuczka była sprytna. I historycznie udokumentowana, jako niezmiernie ważna dla rezultatów „D-Day". Pozostaje jednak pytanie: czy Dericourt wydał „Prospera", rzucił go na żer Niemcom z SD, aby wkraść się w ich łaski? Otóż - na pewno nie. Francuskie służby śledcze nie znalazły żadnych dowodów na to, że SD dowiedziało się z listów kurierskich czegokolwiek na temat „Prospera" i jego podwładnych. Ani też, że jeszcze o nim nie wiedziało, lub nie miało informacji z jakiegoś innego źródła. Co więcej, wydaje się jasne, że Dericourt pokazał Niemcom tylko to, co sam, albo jego brytyjscy mocodawcy, chcieli im pokazać. Przyczyn wpadki „Prospera" należy szukać gdzie indziej. Na wiosnę roku 1943 Londyn wiedział już, że jego sieć jest spalona, głównie przez nieostrożność samych resistants. Ale nawet w tej sytuacji SOE nie miało wyboru i musiało wysłać „Prospera" z powrotem w teren, po „inwazyjnej" odprawie w czerwcu 1943 roku. Jego uczestnictwo w planie „Starkey" było konieczne, a on sam nalegał na powrót do Francji. SOE zaryzykowało i przegrało. Londyn, czy Dericourt nie zdradzili „Prospera" i jego asystentów. Zostali nakryci, gdyż permanentnie nie przestrzegali zasad bezpieczeństwa w działaniach konspiracyjnych, choć trzeba im oddać sprawiedliwość, że niektóre z tych działań podejmowali w ramach planu „Starkey". A poza tym SD w tym okresie było wyjątkowo pilne i pracowite. Tak więc nie można było zapobiec spaleniu „Prospera", ale czy nie mogła z płomieni wyniknąć jakaś większa korzyść strategiczna? Jeśli tak się stało, to i misja specjalna Dericourta mogła zawierać w sobie element „strategicznej ofiary" - ofiary, którą zgodnie z domysłami samego Dericourta, mógł być „Prosper". A może miało właśnie wyglądać na to, że Dericourt jest zamieszany w nakrycie „Prospera", dzięki czemu miałby większe zasługi w SD? Takie przypuszczenia siłą rzeczy mają charakter spe-
328
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
kulacyjny, ponieważ Dericourt nie mówił więcej o swojej misji. Po oddaniu się w rę c e francuskiego trybunału, powrócił do latania i zginął, jak zanotowała prasa francuska w wypadku samolotowym w Laosie 20 listopada 1962 roku. Tajemnica jego roli, jako podwójnego agenta i stojących za nim ludzi pozostanie na wieki zagadką nie do rozwiązania. W każdym razie fortel z Dericourtem w roli głównej z całą pewnością by} jednym z najgenialniejszych i najgroźniejszych dla przeciwnika podstępów tej wojny Jak sam mistrz Machiavelli napisał: Chociaż w codzienności naszej oszustwo jest obrzydliwością, to w prowadzeniu wojny staje się piękne i chwalebne. A tego, który podejdzie wroga podstępem, tak samo nagradzać trzeba, jak tego, który pokonał go siłą oręża swego.
Wywiad w akcji Drugą ważną dyrektywę w sprawie wojny na Zachodzie wydał Hitler 3 listopada 1943 roku. Zawierała jego własny plan odparcia inwazji, nosiła numer 51 i skierowana była bezpośrednio do głównodowodzącego wojskami niemieckimi na Zachodzie Rundstedta. Prowadzone przez całe lato podstępne akcje w rodzaju „Cockade" i „Starkey" Hitler zlekceważył, gdyż nie obawiał się większego lądowania na Zachodzie. Naglony pilniejszymi potrzebami frontu rosyjskiego i rejonu Morza Śródziemnego rozkazał zredukować część sił garnizonów zachodnioeuropejskich. Ale w roku 1944 sprawy przybrały inny obrót i w dyrektywie 51 Hitler napisał: Wszystkie znaki wskazują, że nie później, niż na wiosnę, szykuje się ofensywa aliancka na zachodnim froncie Europy. Dalsze osłabianie tego frontu na rzecz innych uważam za nieuzasadnione. Dlatego też zdecydowałem wzmocnić obronę na Zachodzie, szczególnie w punktach, z których rozpoczniemy naszą dalekosiężną wojnę przeciwko Anglii. Te właśnie punkty wróg winien i będzie atakować; tam też -jeśli nie mylimy się w swoich przewidywaniach - nastąpi decydująca bitwa aliantów.
Hitler myślał tu o Pas de Calais. Stamtąd wiodła najkrótsza droga wodna przez Kanał - logiczne i wymarzone miejsce do lądowania; a sądząc po nasileniu powietrznych i rozpoznawczych działań - tam właśnie, zdaniem Niemców, alianci zamierzali wylądować. Przez „naszą dalekosiężną wojnę", Hitler rozumiał rakiety VI, odrzutowe, bezzałogowe samoloty, które przenosiły półtorej tony silnych materiałów wybuchowych do wytypowanych celów z prędkością większą, niż jakikolwiek aliancki myśliwiec. Liczył też na rakiety V2, rzeczywiście niewykrywalne i trudne do namierzenia - z jednotonową głowicą. W dalszej części dyrektywa ostrzegała dowódców Hitlera przed działaniami dywersyjnymi na innych frontach, a także zawierała obszerny program wzmocnienia Wału Atlantyckiego. Hitler miał własną wizję rozegrania bitwy. „Skoro wróg powinien skoncentrować cały swój potencjał, by skutecznie wylądować, to nam nie pozostaje nic innego, jak tylko uderzyć z całą furią naszego kontrataku". Rundstedt miał załamać desant w zarodku, gdy tylko alianci dotrą do słupów pomiaru głębokości wody. A gdyby to się nie udało, muszą stać w pełnej gotowości „pierwszorzędne, ruchome siły głównego odwodu, które zapobiegną rozszerzeniu przyczółków wroga i odrzucą go z powrotem do morza". Atak aliantów - pisze dalej Hitler - ma też być „nieubłaganie odpierany" z powietrza przez Luftwaffe i na morzu przez Kriegsmari-
330
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
ne. Następnie zarządza natychmiastowe wzmocnienie wszystkich wojsk Wehrmachtu na Zachodzie, w razie konieczności przez ściągnięcie jednostek z rejonów mniej zagrożonych. Na koniec Hitler rozkazuje U-bootom zająć pozycje wyjściowe do ataku na flotę inwazyjną od brzegów południowej Norwegii. Żąda bezlitosnej walki. Dyrektywa ta została powielona tylko w dwudziestu siedmiu egzemplarzach. Nie minęły jednak trzy tygodnie, a jej kopie znalazły się na biurku Menziesa przy Broadwayu, gdzie dotarły dwoma niezależnymi kanałami kryptoanalitycznymi. „Ultra" jak zwykle przekazała streszczenie dokumentu, co często stosowała w przypadku twórczości Hitlera. Szersza wersja nadeszła z pewnego źródła amerykańskiego, z nasłuchu stanowiska American Signals Intelligence Service w Asmarze w Etiopii. Dla „Martiansów" - swoistego przedsiębiorstwa służb wywiadowczych, stworzonego przez Brytyjczyków z kwaterą w zarekwirowanym magazynie sklepowym przy londyńskiej Oxford Street - ważne były przede wszystkim źródła informacji z Asmary, gdyż mieli oni za zadanie na bieżąco informować dowódców alianckich o wszelkich poczynaniach Wehrmachtu. Po wypowiedzeniu wojny Stanom Zjednoczonym Hitler podpisał z Japończykami traktat o wzajemnej pomocy, a jednym z jego warunków była pełna wymiana informacji między tymi krajami. Na mocy traktatu do rozbudowanych japońskich misji wojskowych i dyplomatycznych w Niemczech i innych krajach europejskich z terenu całego imperium nazistowskiego - z niemiecką punktualnością i skrupulatnością zbiegały się informacje o wszelkich posunięciach Niemiec w polityce, gospodarce, przemyśle i zbrojeniach. W rezultacie biura ambasadora japońskiego w Berlinie, generała Hiroshi barona Oshimy, stały się centrum wywiadu nazistów w Europie. Najistotniejsze zaś raporty wywiadowcze, szyfrowane kodem „Enigmy", płynęły błyskawicznie do cesarskiego naczelnego dowództwa w Tokio. Kiedy alianci wykryli tę linię radiową, Amerykanie - ze względu na potrzeby kryptoanalizy przekazów między dwiema półkulami, zbudowali stację nasłuchową w etiopskiej Asmarze i zatrudnili w niej trzystu ludzi. Przejmowane przez stację w Asmarze nasłuchy z Berlina szyfrowano na dalekopisie połączonym bezpośrednio z oddaloną o trzy mile od centrum Waszyngtonu siedzibą SSA - Signals Security Agency. Rozszyfrowane już przez SSA nasłuchy biegły przez Atlantyk prosto do centrum radiotelegraficznego, ukrytego na stacji metra pod Goodge Street, obok British Museum. Stamtąd, zgodnie z precyzyjną procedurą, dzięki której nie więcej, niż dwudziestu ludzi w całym Londynie wiedziało, czym jest i jak zdobyto ten materiał, nadawano mu dalszy bieg. W pierwszej kolejności, dla potrzeb wywiadu wojskowego związanego z planem „Overlord", trafiały do sekcji wywiadu operacyjnego COSSAC w Norfolk House, gdzie wokół otaczanych wyjątkowo staranną ochroną dwóch ludzi: Brytyjczyka - generała brygady EJ. Foorda i Amerykanina - pułkownika Jamesa O. Curtisa juniora pracował mały zespół zaufanych oficerów. Z nasłuchów w Asmarze, a także ze wszystkich innych źródeł wywiadu, w tym również z „Ultry" - ci dwaj ludzie i ich zespół redagowali codzienny biuletyn agencyjny zatytułowany Neptune Monitor Report i tygodniowy Theatre Intelligence Report,
krótkie biuletyny specjalne, a w nich także artykuły monograficzne na temat niemieckich dokonań wojskowych, technicznych i sprzętowych. Te ściśle tajne opracowania przekazywano z wielką ostrożnością do COSSAC, który włączał je do materiałów, stanowiących bazę planowania operacji „Overlord".
WYWIAD W AKCJI
331
Wersja dyrektywy 51, która dotarła z Asmary zawierała ważne obserwacje poczynione przez barona Oshimę, równie świetnego żołnierza i dyplomatę. Składał on dwa razy w tygodniu raporty o stanie obrony niemieckiej na Zachodzie. Z myślą o tym obowiązku w październiku 1943 roku zwiedził Wał Atlantycki od Skagerraku do granicy hiszpańskiej. Otrzymał też wyczerpujące wyjaśnienia od Rundstedta, który powiedział mu to samo, co Hitlerowi: że linia umocnień nadbrzeżnych naprzeciw Anglii jest bardzo cienka w porównaniu z liniami na froncie rosyjskim, że prawie wszystkie jego dywizje są osłabione, a ich uzbrojenie, szczególnie broń przeciwpancerna, wymaga natychmiastowej modernizacji i wzmocnienia, że odczuwa poważny brak jednostek transportu motorowego, przez co jest nadmiernie uzależniony od transportu konnego. Z wielką pilnością Oshima przez swoją ambasadę informował Tokio o wszystkim, co wiedział i czego się domyślał. A jego raporty przechwytywano w Asmarze. Waszyngton i Londyn otrzymywały je prawie w tym samym czasie, co Tokio. Nasłuchy z Asmary były dokładnie sprawdzane przez zespół „Martians". Kto bowiem mógł zaręczyć, że Rundstedt nie dezinformuje Oshimy? Konfrontowano je z nasłuchami „Ultry" - do połowy roku 1943 „producenta" dwóch do trzech, a nawet czterech tysięcy ściśle tajnych depesz dziennie. Znajdowały się wśród nich i te od Rundstedta, i wiele innych rozkazów dziennych oraz tygodniowych raportów z dowództw. Były to szczegółowe raporty o sile i wyposażeniu poszczególnych jednostek niemieckich na Zachodzie, często nawet na poziomie kompanii i niższym. Zawierały nierzadko informacje bezcenne, wskazujące, jak na mapie, gdzie aktualnie znajdują się niemieckie dywizje i jaka jest ich gotowość bojowa. Stopniowo zespół „Martians" odtworzył pełny obraz ugrupowania sił niemieckich na Zachodzie. W historii wojen rzadko który sztab generalny miał lepsze rozeznanie na temat wroga. Nasłuchy „Ultry" ciągle potwierdzały informacje, że Rundstedt, podobnie jak Hitler, był przekonany, że alianci zaatakują Pas de Calais. Utwierdzanie ich w tym mylnym przekonaniu było podstawowym zadaniem całej działalności decepcyjnej aliantów. W rezultacie pod koniec roku 1943 „Ultra" nie tylko dyktowała i kształtowała strategię i taktykę inwazji, ale wpływała też na operacje decepcyjne. Na najwyższych szczeblach kierowania wojną maszyny niemal całkowicie zastąpiły szpiegów. Dla COSSAC nasłuchy „Ultry" i Asmary były nie tylko źródłami informacji wywiadu o znaczeniu strategicznym. Dzięki nasłuchom z marca 1942 roku dla MI-6 i stowarzyszonych z nim organizacji - szczególnie SOE - nadrzędnym celem działania stał się Wał Atlantycki. Samo SOE, chociaż nie odpowiadało za zdobywanie materiałów wywiadowczych, dostarczało dużo wartościowych informacji na temat aktywności Wehrmachtu. Większość tych informacji zdobywały francuskie reseaux, działające na wybrzeżach Kanału, należące głównie do prawicowej organizacji „Century". Za analizę i operowanie materiałami dostarczanymi przez „Century" odpowiadał komandor Wilfred Dunderdale, zawodowy oficer MI-6. Dunderdale znał biegle rosyjski, francuski i niemiecki, posługiwał się również greckim i tureckim. Po odbyciu służby w czasie I wojny światowej w brytyjskiej eskadrze krążowników na Morzu Czarnym i Śródziemnym, zaczął karierę w MI-6 od objęcia poselstwa brytyjskiego w Stambule. Tam zawarł niezmiernie ważną znajomość ze sprzedawcą opium lekarskiego o nazwisku Georges Keun, sefardyjskim Żydem z duńskim paszportem. W roku 1926 wysłano go do Paryża, gdzie pozostawał - w ostatnim okresie jako oficer
332
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
łącznikowy z francuskimi służbami tajnymi - aż do kapitulacji Francji w roku 1940. Dość powiedzieć, że rekonstrukcja „Enigmy" - szyfru Wehrmachtu w wykonaniu Richarda Lewinskiego odbyła się pod kierownictwem Dunderdale'a. Wkrótce po przybyciu Dunderdale'a do Paryża jego przyjaciel Keun zbudował sobie willę na Cap d'Antibes i Dunderdale stał się częstym gościem w jego domu. Keun wodził rej w arcyciekawym - opisywanym przez Scotta Fitzgeralda - światku Europy międzywojennej. Poślubił krewną Sary Bernhardt i Georgesa Feydeau, autora „La Plume de ma Tante". Jego liczne rodzeństwo weszło w koligacje z możnym rodem włoskich książąt Borghese i z plutokracją chilijską. Syn Keuna, Philippe, uczęszczał do Downside, katolickiego kolegium w Anglii, i do College Stanislaus, francuskiej szkoły dla synów zamożnych i wpływowych katolików. W bardzo młodym wieku Philippe porzucił katolicyzm dla komunizmu. Były to dni Frontu Ludowego i gwałtownych niepokojów społecznych we Francji, a robotnicy często znajdowali sympatyków wśród synów zamożnych rodzin klasy rządzącej. Zatrwożony przejawami przemocy i gwałtownych zamieszek młody Keun wyjechał z Paryża do Turcji, gdzie najął się do pracy jako zwykły robotnik. Zdolności lingwistyczne spożytkował tłumacząc nocami dzieła Szekspira na turecki. W chwili wybuchu II wojny światowej wrócił do Francji, walczył w armii francuskiej pod Sedanem, został wzięty do niewoli, ale uciekł i znalazł kryjówkę w Bordeaux. Tam dzięki swym katolickim powiązaniom, spotkał jezuitę, który kiedyś pracował w tajnych służbach przeciw Brytyjczykom, a teraz służył Brytyjczykom przeciw Niemcom. To on był „pułkownikiem Claudem Ollivierem". Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Arnauld, a dla niewtajemniczonych był kupcem węglowym. Ollivier założył we Francji siatkę MI-6, którą zaczęto nazywać „Jadę Amicol". Kiedy Ollivier zażądał zgody Londynu na zatrudnienie Keuna w charakterze swojego zastępcy, Dunderdale bez wahania mu jej udzielił. W roku 1943 „Jadę Amicol" był największym obwodem MI-6 w Paryżu i w północnej Francji. Konspiratorzy siatek MI-6 podległych Ollhderowi - nazywanemu w terenie „Le Colonel" (Pułkownik) - wybierali pseudonimy od nazw kamieni szlachetnych. Keun nosił pseudonim „L'Amiral" i gdy spleciono dwie pierwsze sylaby tych pseudonimów powstała nazwa „Amicol" dla całej siatki. Liczyła ona ponad tysiąc pięciuset subagentów, a wśród nich wielu jezuitów, kolejarzy i byłych oficerów rozwiązanych wojsk francuskich. Organizacja ta przetrwała, chociaż Niemcy ścigali ją zajadle. W czasie obławy w ramach akcji „Donar", Ollivier był bliski zguby. Został ciężko ranny w zasadzce, zastawionej przez agentów SD na schodach mieszkania obok Etoile. Kule trafiły go w prawe ramię i rozerwały tętnicę barkową. Bardzo wykrwawiony, uciekł w dół po kręconych schodach na ulicę. Los mu sprzyjał. Od razu złapał dorożkę, wskoczył do niej i kazał woźnicy jechać na Champs-Elisees. Miał szczęście na siedzeniu trzęsącego się i podskakującego na wybojach wehikułu znalazł kawałek drutu, skręcił z niego prowizoryczną opaskę uciskową, zatrzymał uciekające życie, zdołał wyskoczyć z dorożki i zniknąć w tłumie kłębiącym się koło Fouąueta. Siatka przetrwała nie tylko dzięki pomysłowości i dzielności Olliviera. Pomogło im także to, że Niemcy nigdy nie zlokalizowali ich głównej kryjówki. „Jadę Amicol" znalazła sobie bezpieczne gniazdo w konwencie sióstr St. Agonie, odłamie lazaretan, religijnego i militarnego zakonu założonego w Jerozolimie mniej więcej w połowie dwunastego wieku. Konwent miał swoją siedzibę przy rue de la Sante 127, w starym chropowatym budynku usytuowanym za murami zakładu dla obłąkanych imienia
WYWIAD W AKCJI
333
świętej Anny. Z dziewięcioma zakonnicami i ich matką przełożoną, Madame Henriette Frede, działającymi jako kurierki, konwent stał się głównym centrum radiowym Menziesa, a także centrum podawczym tajnej poczty dla Londynu. Nadajnik umieszczono na małym stryszku nad zakrystią. Zainstalowano je także w niemal każdej dzielnicy Paryża. Jeden z nich znajdował się na poddaszu „Hotel Scribe". To tutaj Ollivier i młody Keun zawiadywali zbieraniem informacji wywiadowczych na temat Wehrmachtu, a szczególnie rozmieszczenia wojsk i wojskowych tras kolejowych. Keun stał się mistrzem przebierańców, zręcznym, wprawnym i zaufanym agentem, a kiedy akurat nie szpiegował, to można go było znaleźć na poddaszu zakrystii, tłumaczącego Szekspira, tym razem na bułgarski. To przez Keuna MI-6 odnowiło kontakt ze „Schwarze Kapelle", która w Paryżu skupiała się wokół generała Karla Heinricha von Stuelpnagla, gubernatora wojskowego Francji i jego biurem w „Hotel Meurice". MI-6 nieodmiennie interesowało się konspiracyjnymi źródłami wywiadu, a głównym źródłem informacyjnym Keuna był pewien Austriak, członek personelu biurowego Stuelpnagla. Austriacki urzędnik miał dostęp do sejfu gubernatora i zrobił kopie wielu wartościowych dokumentów, które wręczał w mroku Notre Damę którejś z sióstr lazaretanek. Najważniejszą misją Keuna do maja 1943 roku było zbieranie wszelkich możliwych informacji na temat Wału Atlantyckiego. Operacja przeniknięcia tajemnic Wału zaczęła się pod szczęśliwą gwiazdą. W pierwszych dniach maja u wejścia do merostwa w Caen pojawiło się ogłoszenie o poszukiwaniu chętnych do podjęcia drobnych prac porządkowych w kwaterze dowództwa organizacji Todta, niemieckich paramilitarnych oddziałów inżynieryjnych budujących fortyfikacje. Renę Duchez, malarz, członek „Century" (które miało powiązania z „Jadę Amicol" przez tajną organizację byłych oficerów francuskich, znanych jako „Sosies"), przeczytał notatkę i zdecydował się polecić swoje usługi. Dawało mu to możliwość wejścia i rozejrzenia się po biurach Todta. Okazało się, że jednym z jego obowiązków będzie położenie nowej tapety w biurze Bauleitera w technicznym dowództwie Todta przy ulicy Bagatelle w Caen. Poszedł tam, poprosił o widzenie z szefem - Bauleiterem Schreddererem i po chwili już sam Schredderer, w swoim wyszywanym srebrem mundurze formacji Todta, rozpostarł przed Dochezem broszurę z wzorami tapet, jakie chciałby mieć na ścianie. Panowie przewertowali wzory i Schredderer poprosił, by Duchez przybył następnego dnia, żeby miał czas na zastanowienie. Kiedy Duchez wrócił zastał swego pryncypała nad biurkiem zawalonym mapami. Duchez od razu zauważył, że na wierzchu leżała mapa wybrzeża Normandii od Hawru do Cherbourga. Niemcy drukowali takie mapy na specjalnym niebieskim papierze kartograficznym. Zlecenie Ducheza - ocenione mało atrakcyjnie na dwanaście tysięcy franków zostało zaakceptowane i Bauleiter Schredderer wybrał wzór tapety. Nagle oświadczył, że musi iść na spotkanie i zostawił Ducheza samego, by ten przygotował się do pracy. Duchez pochylił się nad mapami i obejrzał je. Jego wzrok przyciągnęły słowa: „Blockhaus" i „Sofortprogramme" (konstrukcja najwyższego uprzywilejowania). Zorientował się, że widzi plany fortyfikacji między Hawrem i Cherbourgiem. Wziął mapę, złożył ją delikatnie i ukrył za kwadratowym lustrem w biurze Bauleitera. Prawie natychmiast wrócił Schredderer i powiedział, że najlepiej by było, gdyby Duchez zaczął robotę od najbliższego poniedziałku. W poniedziałek Duchez wrócił z tapetą, wiadrem, pędzlami i klejem, ale pech chciał, że Schredderer pojechał do St. Mało i nikt przy Avenue Bagatelle nie wiedział o tape-
334
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
towaniu jego biura. Nie pozwolono mu przystąpić do pracy i kazano wrócić za tydzień. Duchez głośno zaprotestował, co wywabiło z pokoju innego Bauleitera, o nazwisku Adalbert Keller. Duchez wyjaśnił, że zlecono mu wytapetowanie biura Schredderera i mógłby bezpłatnie zrobić to samo dla Kellera. Keller zgodził się olśniony wizją upiększenia swego ponurego pokoju. 13 maja 1943 roku Duchez przystąpił do pracy. Pod koniec dnia wyjął mapę, ciągle jeszcze tkwiącą za lustrem Bauleitera, zawinął ją w rolkę tapety i zabrawszy swój sprzęt oddalił się z biura. Wartownicy pomachali mu na pożegnanie. Do końca tygodnia mapa znalazła się w kwaterze „Sosies" w Paryżu. Tam ją skopiowano, a oryginał zaniesiono do Notre Damę, skąd siostrzyczki przeniosły go do konwentu. Niezwłocznie zorganizowano dla Keuna lot do Londynu, gdyż nikt nie ośmielił się powierzyć mapy poczcie kurierskiej. Kopię zachowano we Francji, jako podstawę tworzenia pełnej skali map Wału Atlantyckiego od Cherbourga po Trouville - pasa brzegu, na którym alianci mieli wylądować, choć nikt - ani „Century", ani „Sosies" - o tym nie wiedział. W taki to sposób „Martians" zdobyli tajemnice Wału Atlantyckiego, który ze wszystkimi swoimi błędami i słabymi punktami, był poważną barierą dla mających tam wylądować aliantów. Do grudnia 1943 roku planiści alianccy dysponowali szczegółowym rozeznaniem na temat niemieckich fortyfikacji w rejonie inwazji i wiedzieli wszystko o rozmieszczeniu wojsk niemieckich. Były jednak pewne luki, które mogłyby okazać się zgubne w dniach inwazji. Niemcy, jak pokazały późniejsze wypadki, też potrafili posługiwać się decepcją. Drugim - obok zgłębiania sekretów Wału Atlantyckiego - celem wspólnych i zgranych akcji wywiadowczych była osoba i działalność feldmarszałka Rommla. Hitler wysłał go jako pierwszego na inspekcję Wału, co szybko, bo już 31 grudnia 1943 roku, zaowocowało rozkazem wysłania piętnastej armii w rejon Pas de Calais i siódmej na teren inwazji - na brzeg Kanału*. Gdziekolwiek marszałek się pojawiał, tam zaczynały się przygotowania do odparcia inwazji. Należało za wszelką cenę zdobywać informacje o jego posunięciach. Jeśli powstające w zespole „Martians" oceny materiałów wywiadowczych wskazywałyby, że w centrum uwagi Rommla znajduje się Pas de Calais, to znaczyłoby, że OKW tam właśnie spodziewa się lądowania aliantów. Ale jeśli pokazałyby, że Rommel koncentruje się na Normandii, to będzie wiadomo, że Niemcy przejrzeli zamiary aliantów i w dzień inwazji zabraknie zaskoczenia. Studiowano więc dociekliwie każde dostępne źródło wywiadu, a szczególnie każdą fotografię z lotów zwiadowczych nad terytorium wroga. Szukano najmniejszych oznak tego, co robi Rommel. Zimą 1943-44 dla ludzi z „Martians" było już jasne, że Rommel nadal koncentruje wojska wokół Calais. Alianci mogli spoglądać w przyszłość z pewną nadzieją. Nagle i niespodziewanie w przygotowania do „D-Day" wdarł się element, który przyprawił zespół planujący inwazję o prawdziwy wstrząs. Bo mimo całej doskonałości alianckiego wywiadu, „Far Shore" - „Daleki brzeg" - jak ze względów bezpieczeństwa nazywano plaże inwazyjne w czasie narad, był dlań nadal zagadką. Jakby nad Kanałem zawisł cień Lorelei, uwodzicielsko przyzywającej i groźnej jednocześnie. Tym groźnym cieniem była perspektywa, że Hitler trzyma w zanadrzu jakąś tajną broń gotową do użycia w dniu inwazji, jakąś bombę, która wzburzy wody Kanału aż ' 7. i 15. armie zajmowały pozycje obronne na wybrzeżu od 1940 r. (przyp. T.R.).
WYWIAD WAKC]I
335
pod niebo, rozbijając flotę powietrzną i morską jednym uderzeniem i zamieniając lądujące wojska w krwawą plątaninę dymiącego złomu i wijących się z bólu ciał. Nawet większość zespołu „Martians" żywiła takie przekonanie, choć nikt nie wiedział, co by to mogło być. Nikt jednak nie wątpił, że Hitler taką broń ma. W mesach oficerskich wrzało od pogłosek, różne przepowiednie mówiły już to o rakietach długiego zasięgu, już to o śmiercionośnych promieniach lub tajemniczym „pyle radioaktywnym". Spekulacje urastały do neurozy. A Hitler umiejętnie podsycał nastroje paniki, siejąc plotki i mistyfikując sprawę. Blady strach, który siała nieznana tajna broń Hitlera można porównać tylko do tego, który czuli żeglarze słuchający opowieści o morskich potworach. Takim strachem przejmowała też niegdyś hiszpańska Armada. Strach zamienił się w pewność, gdy pod Salerno Hitler obrzucił flotę aliancką deszczem bomb, przed którymi nie było ucieczki. Sterowane drogą radiową, z rakietowym napędem, jego nowe bomby szybujące HS 293 zbierały bezprecedensowe żniwo ofiar wśród załóg statków alianckich na Morzu Śródziemnym. Nagle też w krajobraz nadbrzeżnych mieścin, położonych wzdłuż brzegów Kanału w rejonie Pas de Calais, wpisały się zarysy jakichś dziwnych betonowych budowli, układających się w kształt stanowisk gigantycznej artylerii, z działami wymierzonymi nie tylko w angielskie miasta, ale również w gromadzoną na dzień inwazji aliancką flotę wojenną i w arsenały w południowej Anglii. Pytanie - co niosą w sobie ich głowice? Materiały wybuchowe, czy szybujące rakieto-bomby, a może środki rażenia bakteriologicznego lub chemicznego, albo bombę jądrową? MI-6 i SOE uruchamiały wszelkie dostępne i mniej dostępne kanały informacji, aby dowiedzieć się, co to za tajna broń, gdzie Niemcy ją wytwarzają, gdzie instalują i - jak ją zniszczyć. MI-6 i naczelne dowództwo alianckie wiedziały już coś niecoś na temat dwóch tajnych broni Hitlera - o rakietach VI i V2. O tej pozycji w programie niemieckich zbrojeń MI-6 dowiedziało się 22 marca 1943 roku z rozmowy dwóch generałów korpusu afrykańskiego - Thomy i Cruewella w „Londyńskiej klatce", posesji w ogrodach Pałacu Kensingtońskiego, gdzie Brytyjczycy przesłuchiwali niemieckich jeńców wyższych stopni. Do czasu podsłuchania zaaranżowanej rozmowy dwóch generalskich jeńców w MI-6 tylko podejrzewano, głównie na podstawie „Raportu z Oslo", że Wehrmacht przygotowuje taką broń. Ale chociaż „Raport z Oslo" w wielu punktach się potwierdził, na londyńskim Broadwayu przeważała hipoteza, że jeśli chodzi o nową broń, Niemcy chcą tylko wyprowadzić przeciwnika w pole, czyli skłonić aliantów do czasochłonnych, kosztownych i niebezpiecznych akcji szpiegowskich, czy lotów zwiadowczych. Tę kojącą wiarę rozwiała ostatecznie rozmowa Thomy z Cruewellem. W pewnym momencie bowiem Thoma „wyraził zdumienie, że Londyn jeszcze nie leży w gruzach po bombardowaniu" i opowiedział koledze o tym, co widział podczas wizyty na jednym z poligonów, gdzie testowano gigantyczne rakiety. Poinformowani o treści rozmowy generałów dr R.V. Jones i jego współpracownik w MI-6 dr F.C. Frank odnieśli jej treść do innych danych szpiegowskich. Ich wnioski nie mogły budzić wątpliwości. Plotki o niemieckich rakietach nie są chwytem propagandowym. Tajna broń Hitlera naprawdę istnieje*. • Ważną rolę w rozpoznaniu prac niemieckich oraz miejsce w nich ośrodka w Peenemiinde odegrał polski wywiad (przyp. T.R.).
336
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
11 kwietnia 1943 roku Menzies przedstawił zastępcy szefa Królewskiego Sztabu Generalnego, generałowi sir Archibaldowi Nye'owi, memorandum, w którym zawarł ułożone w logicznym porządku wszystkie zebrane przez MI-6 od grudnia 1942 roku raporty na temat niemieckich zbrojeń. Memorandum trafiło do Churchilla 15 kwietnia 1943 roku w formie notatki, sporządzonej przez generała Ismaya. We wstępie Ismay napisał: „Sztab Generalny czuje się w obowiązku przedstawienia panu skrótu raportów o niemieckich eksperymentach z rakietami dalekiego zasięgu. Sam fakt otrzymania pięciu takich raportów od końca 1942 roku wskazuje na zasadność naszego zainteresowania, nawet jeśli jakieś szczegóły się nie zgadzają". Ismay, w porozumieniu z szefostwem sztabów poradził premierowi, żeby wyznaczyć jedną osobę, która pokierowałaby atakiem wywiadu na wszelkie przejawy realizacji programu tajnej broni. Powinien to być - zgodnie z sugestią sztabu - człowiek cieszący się takim autorytetem, by oddali mu swe usługi najlepsi ludzie świata nauki i najzdolniejsi pracownicy wywiadu. Churchill zgodził się i oddał sprawę w ręce swego zięcia - Duncana Sandysa, sekretarza do spraw parlamentarnych ministra zaopatrzenia. Sandys ukończył Eton i Kolegium Magdaleny w Oksfordzie a teraz należał do kręgów młodego angielskiego establishmentu i był dowódcą pierwszego brytyjskiego regimentu służb antyrakietowych w angielskim lotnictwie. W rękach Sandysa dochodzenie nabrało rozmachu, szczególnie w dziedzinie rozpoznania lotniczego. Wkrótce okazało się, że większość napływających informacji mówi 0 tym, że coś się dzieje na małej wysepce bałtyckiej. W rejon ten przeniknęli agenci 1 wykonano z powietrza serię zdjęć wyspy. Widoczne na nich instalacje mogły być celowo pozorowane, co należało brać pod uwagę, ale dokonane przez „Ultrę" profesjonalne dochodzenie nie pozostawiało złudzeń. Na Peenemunde działo się coś niedobrego. W dodatku przechwycono urzędowy okólnik z niemieckiego ministerstwa lotnictwa, zawierający skorygowane listy przydziału talonów benzynowych dla eksperymentalnych ośrodków badań i produkcji broni. Peenemunde figurowało na czele tej listy. R.V. Jones napisał: „Moim zdaniem instrukcje w sprawie przydziałów benzyny zamykają sprawę. Peenemunde nie jest atrapą...". Niezależne dochodzenie na potwierdzenie tej hipotezy prowadziła „Ultra". Jones uważał, że eksperymentalne loty prototypowych rakiet powinny być śledzone radarami. Natychmiast zaalarmował kryptoanalityków z Bletchley, aby skoncentrowali uwagę na depeszach, w których pojawią się sygnały o przenoszeniu niemieckich służb radarowych na wybrzeże Bałtyku. Oczekiwany sygnał wkrótce nadszedł. Szczęśliwie też służba radarowa, która jako pierwsza miała śledzić próbne loty rakiet, nadała plany eksperymentu w prostym, również wkrótce przejętym kodzie. Dzięki temu Jones dysponował już nie tylko dokładną lokalizacją produkcji tajnej broni, ale i szczegółowymi informacjami na temat miejsc i harmonogramu demonstracji rakiet. W tym czasie do central wywiadowczych napływało już coraz więcej informacji o miejscach produkcji nowych broni niemieckich i o przeznaczeniu dziwnych instalacji w rejonie Pas de Calais. Gdy do tego wielkiego zbioru materiałów wywiadowczych przybył „Raport Lizboński", wtedy wszystkie klocki układanki trafiły na swoje miejsca. Ciekawe, że nigdy nie ujawniono nazwiska osoby, która dostarczyła te materiały szefowi placówki MI-6 w Lizbonie, ale mógł to być kapitan Ludwig Gehre, oficer
WYWIAD W AKCJI
337
Abwehry i uczestnik „Schwarze Kapelle". W każdym razie „Raport Lizboński" miał dla aliantów kapitalne znaczenie, ponieważ oprócz opisu programu wdrażania broni V donosił, że: Hitler i członkowie jego gabinetu przeprowadzili ostatnio inspekcję obu broni [VI i V2] w Peenemunde. Około 10 czerwca, Hitler poinformował zgromadzonych dowódców, że ich jedynym zadaniem jest wytrwanie na posterunkach, ponieważ do końca roku 1943 Londyn, zrównany z ziemią, przestanie istnieć, a Wielka Brytania będzie zmuszona do kapitulacji. Godzinę zero ataku rakietowego ustalono na 20 października. Hitler wydał rozkaz zbudowania 30 tysięcy pocisków balistycznych A-4 (pierwotnej nazwy V2), choć z góry było wiadomo, że leży to poza granicami wszelkich możliwości. Wycofano jednak tysiąc pięciuset wykwalifikowanych robotników z produkcji dział przeciwlotniczych i artylerii i przeniesiono ich do priorytetowej pracy przy rakietach.
Jako że „Raport Lizboński" uwiarygodnił treść materiałów dostarczanych przez agentów terenowych, zwiad lotniczy, czy samą „Ultrę", zapadła szybka decyzja zaatakowania wszystkich znanych miejsc związanych z hitlerowską bronią V. Przez całą końcówkę lata i jesień 1943 roku brytyjskie i amerykańskie lotnictwo bombardowało każdą fabrykę, każdą betonową konstrukcję, każde miejsce budowy, każdy podejrzany pociąg, jakie tylko udało im się znaleźć. Najbardziej spektakularnym i decydującym atakiem na tajną broń Hitlera była przeprowadzona w nocy z 17 na 18 sierpnia operacja RAF pod kryptonimem „Hydra". Nad Europą zapadał zmierzch, gdy rozgorzała największa z przeprowadzonych za dnia bitew powietrznych tej wojny. Niebo nad wytwórnią Messerschmittów w Regensburgu i fabryką bombowców w Schweinfurcie wypełniło się najpierw myśliwcami Luftwaffe w starciu z bombowcami i myśliwcami amerykańskiej 8. armii. Po zrzuceniu ładunku na niemieckie fabryki amerykańskie bombowce wracały na angielskie lotnisko, startowały stamtąd następne - bombowce RAF. Jeszcze w Casablance zatwierdzono plany wciągania do walki i gromienia Luftwaffe. Wzmożona aktywność lotnicza była też częścią realizowanego właśnie planu „Cockade". Ale tej sierpniowej nocy przed RAF stało zadanie specjalne. Prawdziwym celem ataku było - Peenemunde. Rzecz w tym, że Niemcy wiedzieli o zbliżającym się nalocie. Nieco wcześniej kryptoanalitycy Luftwaffe przechwycili komunikat z niższego szczebla dowodzenia lotnictwa bombowego, a ponadto tego samego dnia i tym samym kodem ostrzeżono stanowiska obrony wschodniego wybrzeża Anglii, że wielka liczba brytyjskich bombowców będzie w tę i z powrotem przelatywała nad Kanałem. Eksperci Luftwaffe odszyfrowali wiadomość i mogli ostrzec dowództwo obrony powietrznej Rzeszy, że lotnictwo bombowe RAF w dużej sile zaatakuje tej nocy cele w północnej części Niemiec. Do zmroku obrona powietrzna Rzeszy czekała w pełnej gotowości, chociaż prawie cała Luftwaffe była wyczerpana po ciężkich starciach, które stoczyła tego dnia. Ale przewaga, jaką miała Luftwaffe dzięki przechwyceniu rozkazów alianckich została zneutralizowana przez Dowództwo Bombowe działające zgodnie z planem „Hydra". Poprzedziły ją kąśliwe, nocne naloty szybkich, nisko latających bombowców. Każdej nocy kilka bombowców Mosquito, najlepszych i najszybszych maszyn tego typu - być może dlatego, że zbudowano je ze specjalnie utwardzanego drewna - wyruszały na ten
338
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
WYWIAD WAKC]I
339
sam szlak do stolicy Niemiec, zrzucały kilka bomb i odlatywały. W drodze powrotnej przelatywały w pobliżu Peenemiinde wzbudzając jęk syren przeciwlotniczych i zaganiając naukowców i ich personel do schronów. Po pewnym czasie obrona rozluźniła nieco dyscyplinę, a i ludziom tam pracującym zobojętniało wycie alarmów przeciwlotniczych. Sam szef obrony powietrznej Rzeszy również uważał Peenemiinde za mało prawdopodobny cel ataku lotniczego. Uważał, że wypady bombowców alianckich stanowią tylko przygrywkę do większej operacji przeciw stolicy Niemiec. Tymczasem plany alianckiego lotnictwa bombowego były zupełnie inne. W kierunku Peenemunde wysłano armadę powietrzną, która miała przekroczyć Morze Północne na bardzo niskiej wysokości, pod horyzontem niemieckich ekranów radarowych, aby ominąć system wczesnego ostrzegania. Następnie bombowce miały wznieść się na wysokość siedmiu tysięcy stóp i zbombardować cel. Jednocześnie, gdy armada dolatywała już nad Morze Północne, kilka Mosąuito jak zwykle zrzuciło bomby na „Whitebait", czyli „małą smażoną rybkę", jak RAF ochrzcił Berlin. Tym razem jednak, po wykonaniu zadania, bombowce alianckie wystrzeliły również flary sygnalizacyjno-oświetleniowe, co w języku lotnictwa jest znakiem dla nadciągających większych sił lotnictwa bombowego. Spodziewano się, że zaalarmowana tym obrona powietrzna Rzeszy ogłosi zagrożenie Berlina bombardowaniem na szerszą skalę. Do tego jeszcze Mosąuito miały włączyć specjalny elektroniczny sygnał - fałszywy trop dla radarów wroga. Do tego czasu Luftwaffe stawiła się w całej swej sile nad Berlinem. A nad Peenemiinde zjawiły się już bombowce alianckie, pedantycznie obracając w perzynę zabudowania ośrodka badawczego. Czas trwania nalotu na wyspę nie przekroczył 25 minut.
Peenemunde było praktycznie otwartym celem. Miało jedynie artylerię przeciwlotniczą i reflektory, kiedy pierwsze, wystrzelone z samolotów RAF czerwone flary rozdarły ciemności. Nocne myśliwce Luftwaffe, które na pierwszy sygnał obecności Mosąuito powinny były poderwać się i ruszyć w obronie, krążyły w tym momencie nad Berlinem czekając na atak, który nigdy nie nastąpił. Ale jeszcze jeden zagadkowy czynnik stanowił o tajemniczości i praktycznej niewykrywalnośd nalotu na Peenemunde. Dowództwo walki powietrznej powierzono generałowi Josefowi Kammhuberowi, dowódcy 12 korpusu lotnictwa i czołowemu ekspertowi obrony przeciwlotniczej Rzeszy. Miał on swoją kwaterę w Holandii i rozkazy do podległych mu dywizji lotnictwa przekazywał dalekopisem zainstalowanym w centrum łączności Luftwaffe w Arnhem-Deelen. Jak tylko zaczął się nalot na Peenemunde, kabel został przecięty i Kammhuber stracił kontakt ze stanowiskami kontroli naziemnej. Podczas późniejszych przesłuchań zarówno Goering, jak i Kammhuber oświadczyli, że kabel - ich zdaniem - przeciął ktoś z „brytyjskich służb specjalnych" w ramach planu „Hydra". David Irwing, historyk brytyjski i badacz historii broni V, pisze:
Plan „Hydra" zakładał, że cztery tysiące biorących udział w nalocie ludzi nie będzie znało przyczyny ataku na ten właśnie, odległy cel. Na odprawach wyjaśniono im jedynie, że uczestniczą w testowaniu nowego typu sprzętu radiolokacyjnego, który „poprawi organizację i skuteczność nocnych starć z lotnictwem niemieckim". W czasie jednej z takich odpraw z ust dowódcy dywizjonu padły słowa: „Aby opóźnić produkcję niemieckiego sprzętu i tym samym wspomóc efektywność ofensywy naszego lotnictwa bombowego, musimy zniszczyć zarówno stację eksperymentalną, jak i wielkie warsztaty fabryczne oraz zabić tamtejszych ekspertów lub uczynić ich niezdolnymi do dalszej pracy". Bałtyk miał swoją sławną noc. Osobista sekretarka profesora Wernera von Brauna, głównego kierownika programu V2 na Peenemunde, tak opisała ten niesamowity spektakl:
Czy zrobili to rzeczywiście brytyjscy agenci? Niewykluczone. Tego rodzaju taktykę stosowano dość często, szczególnie kiedy MI-6 chciało zmusić Niemców do przechwytywania radiowych sygnałów „Ultry". W przypadku skomplikowanej wojny radiowej, toczącej się w niewidocznych obszarach wojny światowej, była to operacja na wskroś normalna. Najważniejsze, że przez całą noc Kammhuber nie miał pojęcia o nalocie na Peenemunde. Odkrył to dopiero przed południem następnego dnia. Natomiast zaalarmowany o nalocie generał Joachim Junck, dowódca Luftwaffe w Metz we wschodniej Francji, był pewien, że główne siły RAF skierowały się na stolicę. Wobec zadziwiającego milczenia Kammhubera sam objął dowództwo bitwy powietrznej. Wszystkie myśliwce posłał nad Berlin, czym ogłupił urządzenia zakłócające radary zainstalowane w Mosąuito, biorących udział w nalocie. Myśliwce niemieckie zrobiły to, co im kazano; około 55 myśliwców jednosilnikowych, przeznaczonych do walki w ciągu dnia i 158 dwusilnikowych nocnych skierowało się ku stolicy. Ale piloci myśliwców dziennych nie znali taktyki walki w ciemnościach i zaczęli atakować samoloty dwusilnikowe w przekonaniu, że są to myśliwce brytyjskie. Strzelali więc do maszyn niemieckich. Na odgłos bitwy powietrznej nad głowami, 89 stołecznych ciężkich baterii otworzyło ogień zaporowy. Niemieckie myśliwce zaczęły uciekać przed ostrzałem i wtedy ich piloci ujrzeli łuny pożaru i świetliki flar płonących w odległości stu mil dalej na północ, gdzie „Hydra" szalała nad Peenemunde. Piloci niemieccy poinformowali kontrolę naziemną o tym, co ujrzeli. Ale nawet te samoloty, które miały dość paliwa, nie dostały zgody na opuszczenie nieba nad Berlinem. Z powodu bowiem braku łączności z Kammhuberem nikt nie potrafił powiedzieć, czy atak na Peenemunde jest rzeczywistym nalotem, czy tylko dywersją. Zamieszanie trwało zapewne do czasu drugiej z trzech fal nalotów RAF.
Tego wieczoru wszyscy już chyba opuścili blok czwarty i wokół zapanowała zupełna cisza. Krótko przed jedenastą zamknęłam stalową szafę i wyszłam z biura. Na zewnątrz roztaczał się krajobraz mleczny od światła księżyca w pełni. Pochłonięta myślami posuwałam się powoli wzdłu: wąskiej ścieżki między wysokimi sosnami i chaszczami, a za kortem tenisowym skręciłam pod górę do biura konstrukcyjnego Schlemppa. W tym momencie zawyły syreny... nie było powodów do strachu, nie pierwszy to raz, włączył się tylko sygnał ostrzegawczy... nie ma pośpiechu... Podniosłam książkę i szczelniej otuliłam ramiona płaszczem przeciwdeszczowym, jakby zrobiło się zimniej... Bunkier przed blokiem czwartym był prawie pusty, tylko kilku ludzi zgromadziło się na zewnątrz. Większość z nich udawała się już spać. Znalazłam sobie miejsce na ławeczce i zaczęłam czytać książkę. Tak się wgłębiłam w jej treść, że nie spojrzałam w górę nawet wtedy, gdy z oddali zaczął narastać grzmot, ryk i huk.
[Kammhuber] ubolewał szczególnie z powodu zerwania łączności z Deelen akurat w noc, kiedy lotnictwo bombowe RAF mogło być łatwym celem dla niemieckich myśliwców. Został też po wojnie poinformowany przez dwóch brytyjskich oficerów, że dwaj spośród Niemców zatrudnionych w dziale operacyjnym centrum w Arnhem-Deelen byli de facto agentami brytyjskimi, i tylko na tę właśnie jedną noc mogli otrzymać rozkaz sabotażu.
340
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
Kiedy tylko Niemcy się ocknęli, udało im się zgrupować nowe jednostki lotnictwa do wsparcia obrony Peenemunde. Ale i ten kontratak się nie powiódł. Myśliwce Luftwaffe miały odciąć drogę bombowcom RAF na wysokości operacyjnej zwyczajowo przewidzianej dla takiej nocy, jak ta, to znaczy 18 tysięcy stóp. Ale bombowce RAF tej nocy przezornie wybrały wysokość poniżej 7 tysięcy stóp. Nie spotkawszy wroga, myśliwce Luftwaffe zaczęły się oddalać, a wtedy druga fala RAF zdążyła bezpiecznie odlecieć, trzecia zaś właśnie nadciągała - 54 Halifaxy i 126 Lancasterów. W dole rozpościerał się porażający widok - stacja eksperymentalna zdawała się płonąć od pierwszego budynku do ostatniego. 12 tysięcy ludzi - badacze, technicy i robotnicy mogli się tylko skulić, gdy ostatnie 1593 tony materiałów wybuchowych i 281 ton bomb zapalających runęło na nich z góry. Potem była już cisza, zakłócana tylko syrenami brygad oczyszczających teren, ambulansów i wozów strażackich. Nalot na Peenemunde był jedną z decydujących operacji powietrznych tej wojny. Zginęło ponad 730 ludzi związanych z programami rozwoju i produkcji tajnej broni, a wśród nich dwaj uczeni - Thiel i Walther - najwybitniejsi niemieccy znawcy przedmiotu. Straciło też życie wielu agentów MI-6, którym udało się zatrudnić w charakterze laborantów, przybyłych rzekomo z Luksemburga. RAF stracił 41 bombowców. Uniknięto większych strat i ofiar, ponieważ dzięki podstępowi udało się wywabić 203 myśliwce niemieckie do walki nie tyle z bombowcami RAF, co między sobą. Luftwaffe donosiła później, że gdyby nie ta operacja decepcyjna i wywołany przez nią chaos, mogłaby zestrzelić nawet dwieście brytyjskich samolotów. A tymczasem straciła co prawda tylko dziewięć samolotów w powietrzu, ale za to na jednym tylko z lotnisk - w Brandenburgii - ponad trzydzieści myśliwców trzeba było spisać na straty. Wściekłość Hitlera i Goeringa nie miała granic, a skrupiła się na generale Hansie Jeschonku, szefie sztabu lotnictwa. Następnego ranka po nalocie Jeschonek zastrzelił się w swoim biurze. Hitler kazał ewakuować wszystko, co zostało z bazy na Peenemunde. Naprędce znaleziono nowe miejsce do realizacji programu badawczo-rozwojowego broni V - na poligonie wojskowym we wsi Blizna, położonej na trasie Lwów - Kraków. A był to akurat teren świetnie znany podległym Londynowi agentom polskiego wywiadu*. Natomiast fabryki zbrojeniowe przeniesiono w góry Harzu, aby uchronić je przed alianckimi nalotami bombowymi. „Central Works" - pod takim kryptonimem działała największa podziemna fabryka na świecie - dwa równoległe tunele pod górą Kohnstein, każdy długości jednej i ćwierć mili, oddalone od siebie o trzy czwarte mili i połączone czterdziestoma sześcioma galeriami. Tutaj 16 tysięcy niewolników i dwa tysiące niemieckich techników - oraz rzecz jasna, kilku agentów MI-6 - rozpoczęło pracę nad bronią, której Hitler chciał użyć do zburzenia Londynu i sterroryzowania aliantów tak, żeby przystąpili do samobójczej inwazji na Pas de Calais. Hitler straszył jeszcze jedną tajną bronią. Mówił o niej „londyńskie działo". Była to dziwna machina, którą Hitler nazywał też w skrócie V3. Obok bomby jądrowej, należała do najbardziej niezwykłych strzelających tworów II wojny światowej. Niemcy planowali wyprodukowanie 50 sztuk tego wielokomorowego walca długości 127 m. Pocisk kal. 150 mm, z głowicą zawierającą bez mała 25 kg materiału wybuchowego * Polski wywiad nie podlegał Londynowi lecz polskiemu kierownictwu mającemu siedzibę w Londynie (przyp. T.R.).
WYWIAD W AKCJI
341
przesuwał się w lufie, do której dołączono co 3 metry boczne rury z ładunkami wybuchowymi: eksplodowały gdy pocisk je mijał, a siła wybuchu zwiększała jego energię. W rezultacie mógł przelecieć 160 kilometrów. Ich zdolność ognia ciągłego wynosiła sześćset pocisków na dobę, a zasięg był taki, że mogłyby bez trudu zarzucić Londyn gradem wybuchających i zapalających głowic. Hitler nakazał budowę wyrzutni V3 po wielkim nalocie na Hamburg w lipcu 1943 roku. Prace nad konstrukcją i testowaniem trzech dział rozpoczęto niezwłocznie. Blisko pięć i pół tysiąca inżynierów, techników i górników wysłano do małego francuskiego przysiółka noszącego nazwę Mimoyecąues tuż obok Calais, czyli 95 mil od Londynu. Zbudowali tam podziemne schrony dla dwóch baterii z 25 działami każda, chronione grubym na 18 stóp betonowym sklepieniem. Lufy dział były umieszczone we wnętrzu szybów i mogły strzelać po otwarciu grubych na osiem cali ruchomych wrót. 100 stóp poniżej powierzchni zaplanowano tunele, gdzie mieściły się magazyny, kwatery załóg, linia kolejowa i zatoczki przeładunkowe dla amunicji; 350 stóp niżej znajdowały się magazyny z amunicją. Każde działo obsługiwałyby oddzielne elektryczne wyciągi i windy, co wymagało zasilania mocą potrzebną miastu liczącemu 50 tysięcy mieszkańców. Rozmowy w sprawie dostarczenia takiej ilości energii elektrycznej były w toku. Wstępne eksperymenty upewniły Speera, szefa do spraw zbrojeń w rządzie Hitlera, że broń będzie działała i że wymaga priorytetów, jeśli chodzi o siłę roboczą, beton, stal i materiały wybuchowe. 19 października 1943 roku przeprowadzono próbę ogniową jednego działa na Hillersleben na Bałtyku, podczas gdy drugie stanowisko ogniowe szykowano już w Międzyzdrojach. Pierwsze testy przeszły stosunkowo pomyślnie; pocisk osiągnął dostateczną prędkość po opuszczeniu wylotu lufy i przemierzył dwie trzecie odległości do Londynu. Jednocześnie trwały prace budowlane w Mimoyecque. Chociaż większość elementów konstrukcyjnych znajdowało się pod ziemią, utworzyły one w efekcie coś, co wyglądało jak dwa spore kretowiska. Pod koniec maja lub na początku czerwca MI-6 dowiedziało się o niemieckich rozmowach z Sodete Electriąue du Nord-Ouest na temat przydziału mocy i budowy przebiegającej przez cały kraj linii wysokiego napięcia. Wzbudziło to pewne podejrzenia, ale że było to blisko Watten, gdzie Niemcy budowali wyrzutnie rakiet V2, myślano z początku, że gigantyczne kretowiska są związane ze znanymi aliantom rakietami. Jednak zwiad lotniczy dostarczył zdjęcia, na których nietrudno było dostrzec, że wszystkie wyloty dział celowały dokładnie w Londyn. I tak w listopadzie 1943 roku, Bostony i Baltimory 9. armii powietrznej Stanów Zjednoczonych dokonały nalotu na „kretowiska" Mimoyecque. Szkody były tak poważne, że Niemcy postanowili zaniechać prac przy jednej z baterii 25 dział i skierowali wszystkich ludzi i materiały do zakończenia budowy drugiej, która sama mogła co 12 sekund wystrzelić jeden pocisk na Londyn. Pod koniec roku program broni V Hitlera był w rozsypce, ale nie został całkiem zahamowany. Kontynuowano zarówno wytwarzanie broni, jak i budowę wyrzutni. Wydawało się nieprawdopodobne, że Niemcy użyją tej broni w najbliższej przyszłości. Ale do „D-Day" ciągle jeszcze brakowało sześciu miesięcy, wystarczająco dużo czasu, by broń udoskonalić i użyć niespodziewanie w decydującym momencie. COSSAC, czyli Morgan, który znał szczegółowo plan „Overlord", został zobowiązany do oszacowania ewentualnych skutków zastosowania nowej broni Hitlera.
342
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
20 grudnia 1943 roku raport Morgana leżał na stole Połączonych Szefów Sztabów armii alianckich. Wynikało z niego, że jeśli uznają oni za konieczne przemieścić wojska i sprzęt do zachodniej części Anglii, czyli - przynajmniej do pewnego stopnia poza zasięg takiej broni, to muszą się na to zdecydować natychmiast. Połączone Dowództwo alianckie nie zdecydowało się na przenosiny. To ogromne zadanie polegałoby nie tylko na przemieszczeniu milionów ludzi i milionów ton wyposażenia, ale również przekonstruowania całości planu strategicznego inwazji łącznie z planami tajnymi i decepcyjnymi. Poza tym, tak gwałtowna zmiana strategii i chaos z tym związany świadczyłyby o skuteczności tej broni i osłabiłoby morale walczących z nazizmem ludzi. Ani jeden egzemplarz broni V3 nie został nigdy wystrzelony, ale kampania strachu, którą rozpętał Hitler odniosła pożądany skutek. Chociaż atak wywiadu na produkcję broni typu V zakończył się nadzwyczajnym sukcesem, to dywanowe naloty na fabryki zbrojeniowe, wyrzutnie i inne stanowiska ogniowe wroga dowodziły, że alianci dość znacznie odeszli od działań bezpośrednio związanych z inwazją. Ciągle bowiem tlił się niepokój, związany z prawdziwymi możliwościami tajemniczej broni Hitlera. Jego kampania strachu miała ciekawe konsekwencje, bo Hitler sam uwierzył we własną propagandę. Był przekonany, że sama groźba kryjąca się w wyrzutniach tajnej broni w rejonie Pas de Calais ma głęboki wpływ na strategię aliantów. Śniło mu się, że jeśli w ogóle dojdzie do inwazji Europy, alianci będą musieli zaatakować Pas de Calais. Mrzonki Hitlera były dokładnie takie, o jakie chodziło wywiadowi, który ciężko na to zapracował. Pomimo zaabsorbowania bronią V alianci nie lekceważyli możliwości, że Niemcy mogą posiadać jedną z decydujących broni wojny - bomby jądrowej. Czy Hitler będzie w stanie spuścić ze smyczy bombę jądrową w dniu inwazji lub nawet wcześniej? Nikt w Londynie, ani w Waszyngtonie nie mógł dać za to głowy. W każdym razie teoretycznie było to możliwe. Wiedziano, że Niemcy zrobili postępy w pracach nad rozszczepieniem jądra atomowego, a w roku 1939 zaczęli energicznie realizować program skonstruowania broni jądrowej. W tym samym czasie brytyjski wywiad na własną rękę próbował rozpracować naturę i rozmiary niemieckich osiągnięć w badaniach i uruchomić program - jeśli to możliwe - neutralizowania skutków jej użycia. Dla MI-6 było to zadanie pierwszorzędnej wagi, a sposób, w jaki je rozwiązało, okazał się jednym z najbardziej wartych odnotowania w księdze wyczynów wojennych. Pierwszy „break" dla ludzi z MI-6 nadszedł, kiedy z „Raportu z Oslo" dowiedzieli się, że Niemcy faktycznie ostro zaangażowali się w badania nad zastosowaniem reakcji jądrowych. Potem odkryto, że badania te są uzależnione od produkcji ciężkiej wody, że produkcja ciężkiej wody wymaga ogromnych ilości energii elektrycznej oraz - że produkuje się ją tylko w fabryce Vemork w Rjukanie, małym miasteczku pod płaskowyżem Hardanger na południu Norwegii. Po podbiciu Norwegii Niemcy przejęli fabrykę na własność, dzięki czemu mogli na swoje potrzeby produkować dowolną ilość ciężkiej wody. Wiedza Menziesa i jego agentów na temat fizyki jądra atomowego była raczej ograniczona. Wszyscy jednak wiedzieli doskonale, że chodzi o najstraszliwszą ze znanych światu broni. Jedyna zaś uchwytna nić, wiążąca badania z produkcją określonej broni
WYWIAD W AKCJI
343
wiodła do Norwegii. Dlatego też Menzies zlecił podporucznikowi Ericowi Welshowi, szefowi norweskiej sekcji krajowej MI-6, przeprowadzenie odpowiedniej akcji wywiadu. Welsh nie miał wielkiego pojęcia o zdobyczach nauki i niewiele więcej wiedział o Norwegii. Ale przed wojną zarządzał fabryką chemiczno-farbiarską w Norwegii i tam poślubił obywatelkę tego kraju. A przede wszystkim znał geografię okolic Rjukanu i wielu ludzi stamtąd, którzy z wielką radością pomogliby mu wysadzić w powietrze fabrykę Vemork. Termin akcji naglił, kiedy w październiku 1941 roku „Princes" - podziemny wywiad Danii - wysłał telegram do MI-6 mówiący, że Niels Bohr, duński fizyk, który był kimś w rodzaju spowiednika dla międzynarodowego bractwa naukowego zaangażowanego w badania jądrowe, miał gościa z Niemiec. Profesor Werner Heisenberg, wybitna postać w niemieckim programie produkcji bomby jądrowej, przyjechał, by zadać Bohrowi bardzo trudne pytanie. Czy dla fizyka jest to moralnie czyste - życzył sobie wiedzieć Heisenberg - angażowanie się w konstrukcję tak absolutnie morderczej broni, nawet w warunkach wojny? Bohr odpowiedział pytaniem. Czy Heisenberg sugeruje, że Niemcy wierzą w możliwość skonstruowania takiej broni? Heisenberg ze smutkiem przyznał, że tak właśnie jest. Rozmowa pozostawiła Bohra w głębokim szoku. Zaalarmował agentów „Princes", a oni Londyn. Bohr z przerażeniem uwierzył, że Niemcy są na progu zdobycia bomby atomowej. Jego przekonanie wystarczyło, by pobudzić Londyn do energicznej akcji. MI-6 zwróciło się do profesora Liefa Tronstada, czterdziestoletniego chemika, który przed wojną konsultował budowę fabryki ciężkiej wody w Rjukanie, a ostatnio został szefem wydziału IV, czyli tajnych służb norweskiego rządu na wygnaniu. Tronstad miał w swoim zespole agenta rodem z Rjukanu, Einara Skinnerlanda. 29 marca 1942 roku Skinnerland został zrzucony na spadochronie na dziki i bezludny płaskowyż Hardanger nad Rjukanem, aby założyć w tej miejscowości komórkę wywiadu. Wkrótce skontaktował się z głównym technologiem fabryki Vemork, Jomarem Brunem. Brun powiedział mu, że Niemcy ostatnio zwiększyli produkcję ciężkiej wody. Skinnerland przekazał tę informację Londynowi tajną pocztą przez Sztokholm. W odpowiedzi kazano mu zdobyć szczegółowe szkice sytuacyjne, rysunki i fotografie fabryki wraz z otaczającym ją krajobrazem. Z pomocą Bruna, zebrał konieczne informacje, zrobił mikrofilmy i przemycił je w tubce pasty do zębów do Sztokholmu. Kiedy dotarły one do Londynu poddano je drobiazgowym badaniom w pracowniach MI-6. Niebawem Menzies zwrócił się do komitetu połączonych wywiadów z sugestią zniszczenia fabryki Vemork. Komitet zgodził się i opracowano plan pod nazwą operacja „Freshman". Zamierzenie było szaleńcze. Dwie grupy agentów - komandosów - w sumie czterdziestu ludzi - miały wylądować z szybowców na płaskowyżu Hardanger, a następnie z przygotowanej przez Skinnerlanda bazy błyskawicznie uderzyć na fabrykę i zniszczyć ją. Pierwsza grupa „Freshman" wylądowała zgodnie z planem 18 października 1942 roku, akurat w momencie przybycia Bruna do Wielkiej Brytanii po ucieczce z Rjukanu do Sztokholmu, gdzie ukryto go w komorze bombowej samolotu Mosąuito i przetransportowano do Londynu. Przedtem jednak dał zespołom „Freshman" wskazówki co do pogody, rozmieszczenia posterunków niemieckich w Rjukanie i najdogodniejszych dróg, wiodących z płaskowyżu do kotliny, gdzie na skarpie odkrywkowej, nad głębokim i wartkim potokiem, usadowiła się fabryka Yemork. Ale ludzie
344
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
spod znaku „Freshman" nigdy nie dotarli na wyznaczone miejsce. Ich szybowce rozbiły się wskutek trudnych warunków atmosferycznych nad Norwegią. Ci, którzy przeżyli katastrofę szybowców, zostali okrążeni przez narciarski patrol niemiecki, który rannych dobił, a żywych po przesłuchaniu rozstrzelał, choć wszyscy ci agenci nosili mundury armii brytyjskiej. Skutki tej nieudanej akcji nie dały na siebie długo czekać. Niemcy uświadomili sobie, że celem komandosów była fabryka ciężkiej wody w Rjukanie i wzmocnili wokół niej ochronę. Londyn się nie poddał. Fabrykę tak, czy inaczej należało zniszczyć. Wobec tego pułkownik Jack Wilson, szef norweskiej sekcji krajowej SOE, został kolejnym wykonawcą tego trudnego zadania. Nadał akcji kryptonim „Gunnerside" i - nie zwlekając - opracował znakomity plan jej przeprowadzenia. Na podstawie danych, dostarczonych uprzednio przez Bruna, zbudowano dużą makietę nie tylko fabryki, ale i okolicy. Wilson wybrał ludzi spośród ochotników Królewskiej Armii Norweskiej. Ich szkolenie było długie i dokładne, a ze względu na tajność zadania ćwiczyli w tak zwanej Stacji 17, specjalnej szkole dla agentów w Szkocji, skąd przezornie na ten czas usunięto wszystkich innych agentów. Tam też zapoznano ich z celem ataku - mieli zniszczyć osiemnaście wykonanych ze stali nierdzewnej zbiorników, znajdujących się w fabryce Vemork. Plan akcji składał się z dwóch części. W ramach pierwszej z nich jedna grupa komandosów, którą nazwano „Swallows", miała wylądować na plateau wcześniej, aby przygotować przyjęcie drugiej, o kryptonimie „Freshman". Trzeba przyznać, że ludzie z grupy „Swallows" byli prawdziwymi desperatami. Nie przejmowali się zanadto fiaskiem pierwszej operacji „Freshman". Też wylądowali na plateau Hardanger, czyli w dzikiej, niedostępnej krainie jeżących się turni, straszących poślizgiem jęzorów lodowych, pełnej stromych podejść i przepaści, bagien górskich, lodowatych błotnisk i rwących potoków. Mieli długą drogę przed sobą i skromne zapasy żywności, a srogie burze uniemożliwiały zrzuty zaopatrzenia przez RAF. Głęboki śnieg zwielokrotniał i tak niesamowite trudności drogi. Ale bez forpoczty „Swallows" operacja „Gunnerside" nie miała szans powodzenia... Przystąpiono do niej 16 lutego 1943 roku, chociaż nikt nie wiedział, jaki los czeka ludzi, zrzuconych ze spadochronami. Lądowanie przebiegło pomyślnie i nawet przynajmniej na początku - pogoda sprzyjała tym zuchwałym ludziom. Przycichły nawet kurniawy, zdolne unieść człowieka, by po chwili cisnąć nim o zmarznięty lód. Ale dopadła ich zawieja, przerwała i opóźniła upiorny marsz. W końcu jednak, kiedy zbliżali się do jeziora Kalungsja, w oddali zamajaczyły sylwetki dwóch „Swallows". Wyglądali nie lepiej, niż ludzie na słynnym obrazie ostatniego marszu Scotta przez Antarktykę i ich samopoczucie też nie było lepsze. Z długich już, zmierzwionych bród zwieszały się sople lodu, mróz wyżłobił głębokie bruzdy na twarzach, ledwo kuśtykali z powodu odmrożeń. Ale żyli. Zapadli w kryjówce, przygotowanej przez grupę „Swallows" i późnym popołudniem 26 lutego 1943 roku cała już grupa operacyjna „Gunnerside" udała się do dwóch chat drwali na stoku wzgórza tuż nad Rjukan, by zająć pozycję do decydującego ataku. Stwierdzili, że jedyna droga do fabryki, wykluczająca podniesienie jakiegokolwiek alarmu, wiedzie wąwozem poniżej krawędzi płaskowyżu, następnie przez wezbrany i na pół zamarznięty potok w łożysku wąwozu, i wysoką na pięćset stóp ścianę odkrywki, na której piętrzyła się fabryka ciężkiej wody. Wyczyn fizyczny porównywalny tylko z zaawansowanym alpinizmem.
WYWIAD W AKCJI
345
Następnego dnia o zmierzchu grupa zjechała na nartach do krawędzi plateau i zaczęła schodzić na dno wąwozu. Noc wypełniał pomruk fabrycznych turbin, co wraz z narastającym wiatrem - skutecznie zagłuszało odgłosy wspinaczki. Wkrótce przekroczyli potok, wspięli się na przeciwległe zbocze i wdarli się na występ skalny o jakieś 400 jardów od fabryki. Przebrnęli szczęśliwie przez pole minowe i starannie omijając niemieckich wartowników, znaleźli drzwi do podbudówki. Dwóch ludzi dostało się do wnętrza fabryki opisanym przez Bruna kanałem, którym biegł kabel zasilania, otworzyli od środka wrota fabryki i wpuścili resztę grupy. Jako że był to niedzielny poranek, natknęli się na jednego tylko norweskiego robotnika, który nie miał zamiaru im przeszkadzać. Bez przeszkód założyli ładunki w każdej ze stalowych kadzi z ciężką wodą. O godzinie pierwszej po północy grupa „Gunnerside" zakończyła swoją pracę, nawet zapalniki były zainstalowane. Jeszcze tylko odesłali norweskiego robotnika w bezpieczniejsze miejsce na wyższej kondygnacji fabryki i wycofali się. Znowu doczołgali się do wąwozu i pokonali potok. Właśnie wspinali się na przeciwległą ścianę wąwozu, kiedy usłyszeli wybuch. Huk eksplozji i głos syren przeciwlotniczych obudził Niemców, ale nie padł ani jeden strzał. Niewidocznych w ciemnościach ludzi grupy „Gunnerside" - wchłonęła noc. Uciekli przez 250 mil nieprzyjaznego człowiekowi plateau do Szwecji. Eksplodowały wszystkie stalowe kadzie. Tona ich zawartości - głównego celu ataku - zasiliła wody potoku. Kiedy w Londynie przeanalizowano rezultaty akcji „Gunnerside", przewidywano, że być może niemiecka produkcja ciężkiej wody opóźni się o dwa lata. Ale fabryka została odbudowana do kwietnia tego samego roku i pod koniec 1943 roku Niemcy znów mogli do woli odkręcać kurki z ciężką wodą. W tym czasie Niels Bohr znalazł się w Londynie. Zniknął z Kopenhagi z pomocą wspomaganego przez „Princes" wydziału MI-6. Profesor nie ustawał w ostrzeżeniach o niebezpieczeństwach niemieckiej bomby jądrowej. 16 listopada 1943 roku naczelne dowództwo amerykańskich sił zbrojnych rozkazało 8. armii powietrznej dokonać następnego nalotu na fabrykę w Rjukanie. Ponad siedemset 500-tonowych bomb spadło na cel, i chociaż fabryka ocalała, system jej zasilania był tak zniszczony, że na jakiś czas wstrzymało to produkcję ciężkiej wody. W tej sytuacji Herman Goering, który był ministrem odpowiedzialnym za niemiecki program badań jądrowych, zdecydował, że nadszedł czas na ewakuowanie instalacji Vemorka do Niemiec. Wiadomość o ewakuacji fabryki szybko dotarła do Londynu, albowiem już 30 listopada 1943 roku Einar Skinnerland, główny agent SOE w Norwegii, nadał komunikat radiowy z nadajnika w Telemarku, że Vemork ma być przeniesiony do Niemiec. Kiedy informacja się potwierdziła, na specjalnej odprawie w Londynie zdecydowano, że ponieważ dostępna w Niemczech hydroenergetyka ma bardzo ograniczoną moc i jest niesłychanie kosztowna, ewakuacja fabryki ciężkiej wody nie stanowi na razie istotnego zagrożenia dla aliantów. Niebezpieczna natomiast byłaby ewakuacja zapasów ciężkiej wody. Skinnerlandowi tym razem zlecono śledzenie rozwoju sytuacji w fabryce. W końcu stycznia 1944 roku Skinnerland mógł już nadać, że przesyłka z ciężką wodą jest gotowa do przewiezienia statkiem do Niemiec. Było tego 14 ton cieczy i 613 kilogramów ciężkiej wody w różnym stopniu stężenia. Niemcy napełnili drogocennym płynem trzydzieści dziewięć bębnów ostemplowanych jako „Ług pota-
346
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
sowy". Skinnerland doniósł następnie, że ładunek będzie eskortowany przez oddziały specjalne Wehrmachtu i SS. Londyn odtelegrafował z zapytaniem o możliwości powstrzymania przesyłki. Skinnerland odpowiedział, że jeśli Brytyjczycy zamierzają zaatakować przy pomocy regularnego wojska, to muszą się szybko decydować, gdyż ciężka woda ma wyruszyć w drogę z Rjukanu w ciągu najbliższych siedmiu dni. SOE zadziałało błyskawicznie. Knut Haukelid, członek grupy „Gunnerside", który pozostał na terenie Norwegii i Skinnerland otrzymali instrukcje zaatakowania i zniszczenia ładunku na miejscu. 9 lutego Haukelid i Skinnerland uznali, że bezpośredni atak na fabrykę Vemork nie wchodzi w grę. Jedynym sposobem zniszczenia zapasu ciężkiej wody było dokonanie tego w trakcie transportowania ładunku. Mogło to jednak sprowokować akcję odwetową w stosunku do miejscowej ludności cywilnej. Skinnerland najpierw więc zadepeszował do Londynu o zgodę Norweskiego Rządu na Wygnaniu. Udzielono mu jej, | acz niechętnie, ponieważ amerykański nalot w listopadzie pochłonął wiele ofiar śmierI telnych wśród mieszkańców osady, i wzburzył opinię publiczną w całej Norwegii. Haukelid przyjechał do Rjukanu, aby spotkać się z głównym inżynierem fabryki, Alf em I Larsenem, który zastąpił Bruna. Jak można zniszczyć ciężką wodę? Larsen uważał, że j tylko jeden punkt jest słaby. Niemcy, ujawnił, zamierzają przewieźć ciężką wodę poI ciągiem do promu kolejowego, który pokonywał jezioro w drodze do Tinnoset. Tam I ładunek pojedzie dalej koleją do Heróya i zostanie załadowany na statek do Niemiec. I Jezioro Tinnsjo należy do szczególnie głębokich - w najgłębszym miejscu liczy 1300 stóp. Prom wraz z ładunkiem zatonąłby więc bezpowrotnie. Larsen postanowił tak I wszystko zaaranżować, żeby ładunek był gotów do transportu na czas rejsu promu w I niedzielę rano 20 lutego, kiedy płynie nim najmniej cywilów norweskich. Haukelid I ze swej strony przyrzekł Larsenowi pomoc w ucieczce przed niechybną egzekucją za I udział w spisku. W czasie wstępnego rozpoznania, Haukelid i jego ludzie zorientowali się, że w nieI dzielę rano będzie kursował prom „Hydro", stary śrubowiec z dwoma kominami I po obu stronach pokładu głównego. Szyny kolejowe były przymocowane wzdłuż 'statku z wejściem na rufie i wyjściem na dziobie statku. Haukelid odbył próbną podróż na pokładzie „Hydro" i zauważył, że prom dociera do największej głębiny tpo około trzydziestu minutach rejsu. Doszedł do wniosku, że gdyby wybuch przedziurawił dno dokładnie w czterdzieści pięć minut po wypłynięciu z portu, to prom utonąłby na głębi, nawet gdyby zdarzyła się jakaś niepunktualność. Zdecydował się umieścić ładunki na dziobie statku. Chciał, żeby prom zaczął tonąć dziobem, gdyż wówczas śruba i stery unoszą się do góry i pozbawiają statek sterowności, czyniąc go bezradnym, bez szans doprowadzenia do brzegu i uratowania ładunku. [Ponadto eksplozja musiała być dostatecznie silna, by statek zatpnął, ale nie na tyle, py spowodować ofiary śmiertelne wśród załogi i pasażerów. Haukelid obliczył, że pędzie potrzebował 18 funtów plastyku uformowanego w kształt kiełbasy długości 12 stóp. „Kiełbasę" zrobił sam i włożył ją do torby. Zmajstrował jeszcze dwa proste zapalniki z budzikiem w roli zapłonu czasowego, jeden z nich od razu wypróbował, stwierdził, że działa i dopiero wtedy on i jego ludzie udali się na odpoczynek do górskiej kryjówki. W tym samym czasie, zarówno Londyn, jak i Berlin podjęły pewne nadzwyczajne kroki. Londyn - by się upewnić że ciężka woda nie dotrze do Niemiec, a Berlin -
WYWIAD W AKCJI
347
że transport się powiedzie. SOE przywołało telegraficznie drugą grupę z Norwegii - „Chaffinch" - żeby zaatakowała ładunek gdyby ten dotarł jednak aż do Heróya. RAF otrzymał rozkaz zbombardowania statku biorącego do luków ciężką wodę do Niemiec. W tym samym czasie kompanię policji SS przeniesiono do Rjukanu, eskadrze „Fieseler Storch" niemieckiego lotnictwa rozpoznawczego ze Specjalnej Grupy Powietrznej Himmlera kazano odbywać loty patrolowe i wypatrywać wszelkich zasadzek, a do bezpośredniej ochrony ładunku odkomenderowano specjalny i wyjątkowo liczny oddział wojskowy. Agenci SD zdawali sobie sprawę z tego, że istnieje jakiś plan zniszczenia ładunku. Ale nie wiedzieli skąd i gdzie przesyłka zostanie zaatakowana. W rezultacie Niemcy zdecydowali się ustawić straże na całej trasie z Vemork w dół do jeziora. A w momencie, kiedy „Hydro" osiągnie przeciwległy brzeg, mieli podzielić ładunek na dwie części i wysłać je różnymi drogami i na różne sposoby. Dziwne, ale Niemcy nie przedsięwzięli żadnych środków ostrożności na pokładzie promu „Hydro". 19 lutego o godzinie 23.00, w noc przed przybyciem ładunku, Haukelid i dwóch jego ludzi zeszli na nabrzeże portowe i wkroczyli na pokład „Hydro". Korzystając z całonocnego postoju załoga urządzała sobie przyjęcie. Na pokładzie nie było wart, ale byli norwescy strażnicy. Jeden z nich zatrzymał Haukelida i jego kolegów, gdy wchodzili do sali pasażerskiej. Haukelid powiedział rodakowi, że uciekli z Gestapo i poprosił go o pomoc. Jeden ze strażników pokazał im wejście do zęzy i Haukelid zszedł tam z jednym ze swoich ludzi, drugiego pozostawiając przy luku, by pilnował wejścia. Kiedy już znaleźli się pod pokładem, poszli po płaskim dnie ku dziobowi i tam głęboko w śmierdzącej cieczy wypełniającej zęzę umieścili plastyk wraz z elektrycznym detonatorem i nastawili zegarowy zapalnik czasowy. O czwartej nad ranem zadanie było wykonane i Haukelid wraz z towarzyszącymi mu ludźmi opuścił prom. Gdyby wszystko poszło dobrze, to o 10.45 przed południem „Hydro" i jego cenny ładunek powinny znaleźć się na dnie jeziora Tinnsjo. Haukelid zabrał Larsena i natychmiast uciekli samochodem do Kongsberg, gdzie wsiedli do pociągu do Szwecji. Kiedy kupowali bilety, wtoczył się pociąg z Oslo i wysiadł z niego szef policji SS w Rjukanie, niejaki Muggenthaller. Został odwołany z urlopu, aby nadzorować przeprowadzkę ciężkiej wody. 20 lutego 1944 roku o godzinie 8.00 rano w niedzielę - prom kolejowy „Hydro" odbił od wybrzeża Rjukanu z dwoma wagonami załadowanymi zbiornikami. Wartownicy stali w szyku co 30 jardów po obu burtach statku, a doborowi piloci z „Fieseler Storch" krążyli nad promem. Pociąg ubezpieczali ludzie z SS, a sam Muggenthaller jechał w lokomotywie. 010.00 wagony przymocowano do pokładu „Hydro" i prom z pięćdziesięcioma ludźmi odpłynął zgodnie z rozkładem rejsów. Dokładnie o godzinie 10.45 prom zatrząsł się pod wpływem gwałtownego „stuknięcia". Eksplodujący plastyk wyrwał dziurę w dnie i prom zaczął się pochylać dziobem w dół. Parę sekund później wagony pociągu odczepiły się i runęły przez bramę dziobową w głębiny Tinnsjo. „Hydro" utonął w przeciągu pięciu minut. Utonęło 26 ludzi - spośród pasażerów i załogi. Odzyskano tylko trzy bębny. Tak umarły nadzieje Niemiec na zbudowanie bomby jądrowej w takim czasie, żeby jej użyć jeszcze w tej wojnie. Był to wielki triumf wywiadu Wielkiej Brytanii. Jak wyjawił dr Kurt Diebner, jedna z głównych osobistości programu badań i rozwoju Rzeszy „wywiad brytyjski uniemożliwił nam produkcję ciężkiej wody w Nor-
348
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
wegii, co było główną przyczyną naszego niepowodzenia na polu budowy reaktora jądrowego przed zakończeniem wojny". Alianci wyeliminowali jedno z wielu potencjalnych zagrożeń dla sukcesu inwazji, a nawet dla ostatecznego wyniku wojny chociaż faktu tego nie ujawniano jeszcze przez wiele miesięcy. I - jak zwykle w przypadku operacji tego rodzaju - jej reperkusje nie ograniczyły się do samego faktu fizycznego zniszczenia bezcennego ładunku. Hitler upewnił się, że Norwegia jest obszarem szczególnego zagrożenia dla Rzeszy i nadal pompował tam więcej ludzi broni, betonu i stali, niż do Normandii. O to przede wszystkim chodziło dla dobra inwazji.
Teheran Wzdłuż Potomaku, na terenie dawniej zajmowanym przez rządową farmę eksperymentalną, usadowiło się pięć koncentrycznie ustawionych pierścieni, komponujących się w pięciokondygnacyjny gmach, który masywną bryłą - nawet nocą - zdawał się ciążyć nad okolicą. To Pentagon, z którego generał Marshall, szef sztabu armii Stanów Zjednoczonych, osobiście kierował przygotowaniami do „D-Day", wielkiego, wymierzonego przeciw Niemcom przedsięwzięcia militarnego. W przeddzień konferencji w Kairze i w Teheranie w listopadzie 1943 roku, Marshall był już bliski szczytu kariery i wpływów, gdyż to on i jego ludzie w niespełna dwa lata zbudowali największą, najlepiej odżywioną i wyposażoną machinę wojenną świata. Inni generałowie, przede wszystkim alianccy, mogli mu tylko zazdrościć świetnego zaopatrzenia w broń i środki transportu, w lotnictwo i marynarkę; amerykański przemysł wojenny pracował nie tylko na rzecz własnych sił zbrojnych, lecz i dla aliantów. Coś jednak więcej, niż maszyneria wojenna, powstawało w tym czasie. Rodził się nowy porządek świata, a Pentagon miał być pomnikiem osiągnięć Marshalla, oraz wysiłku militarnego i przemysłowego Stanów Zjednoczonych włożonego w operację „D-Day" i w ten nowy porządek świata. Budynek był cudem nowoczesności - jak Big Ben w dniu, gdy po raz pierwszy wydzwonił godzinę. W Pentagonie nie było przygnębiającej, klasztornej atmosfery siedziby sztabu Hitlera, czy nastroju gorączkowej krzątaniny w kwaterach Churchilla. Wszystko tu było bezosobowe i klinicznie czyste, sprawne, celowe i klimatyzowane - jak zapowiedź przyszłej Ameryki. Jedynie w biurach Marshalla, z oknami wychodzącymi na bezkresne trawniki i na rzekę, pozostawiono rekwizyty przeszłości. Do antyków należało biurko, przy którym w czasie wojny domowej siadywał sam generał Philip Sheridan, bohater Unii, zwycięzca w bitwach pod Yellow Tavern i Dinwiddie Courthouse*. Długość pokoju zajmował stół konferencyjny z tego samego okresu. Na jednej ścianie wisiał olejny obraz pól bitewnych nad Mozą i w Argonnach, gdzie ofensywa amerykańska przypieczętowała klęskę armii niemieckiej w roku 1918; drugą ścianę zdobił wizerunek amerykańskich żołnierzy śpiewających wokół organów, które zachowały się wśród nadpalonych krokwi któregoś ze zniszczonych kościołów francuskich. Nad całym pomieszczeniem czuwał ogromny, posępny portret bohatera I wojny światowej Johna J. Pershinga, generała dowodzącego amerykańskimi wojskami ekspedycyjnymi we Francji. * Gen. Philip Henry Sheridan (1831-88); podczas amerykańskiej wojny secesyjnej jeden z wyróżniających się dowódców armii federalistów (przyp. T.R.).
350
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
Czy Marshall zostanie naczelnym dowódcą sił alianckich w II wojnie światowej? Do planowanej podróży z prezydentem i szefami sztabów do Kairu i Teheranu Marshall szykował się z przeczuciem, że dostanie to stanowisko; pani Marshall pakowała się już na wyjazd do Londynu, a generał polecił wysłać swoje ulubione biurko do tamtejszej siedziby sztabu amerykańskiego. Prezydent ciągle jeszcze zwlekał z decyzją. Eisenhower natomiast był tak przekonany o mianowaniu Marshalla na wodza naczelnego, że wystąpił z prośbą o zapewnienie mu dowództwa odcinka w operacji „Overlord". Wbrew pogłoskom, jakoby miał szansę pokonać Marshalla i zostać wodzem naczelnym, Eisenhower pisał do niego: „Nie sądzę, bym okazał się nadzwyczaj przydatnym w pańskim zespole, tak słabo rozumiem się na polityce i tak bardzo jej nie lubię". W najgłębszej tajemnicy 11 listopada 1943 roku Marshall i szefowie sztabów armii amerykańskiej weszli na pokład nowego pancernika „Iowa", aby przepłynąć Atlantyk i wziąć udział w ostatniej z wielkich konferencji poświęconych strategii II wojny światowej. W zamyśle Amerykanów miało to być ostateczne zagranie w otwarte karty z Anglikami. Wprawdzie na konferencji w Cjuebec Churchill i Brooke wykazali należyte zaangażowanie w operację „Overlord", wszystko jednak wskazywało na to, że Brytyjczycy swoim zwyczajem robią uniki w sprawie przygotowań do operacji. Marshall i jego sztabowcy postanowili nie dopuścić do żadnej zwłoki w realizacji „Overlord". Po wizycie u Marshalla i u prezydenta w Waszyngtonie Morgan ostrzegł Brooke'a, że w Kairze i Teheranie niewątpliwie dojdzie do ostrej polemiki, przy której wcześniejsze, toczone w Quebec, wydadzą się dziecinną igraszką. Roosevelt i jego doradca Harry Hopkins wkroczyli na pokład „Iowy" i flagi eskadry załopotały na ostrym wietrze, gdy okręt ciął dziobem fale Atlantyku, kierując się na Gibraltar. Mniej więcej w tym samym czasie Churchill i Brooke też znajdowali się na morzu, za Trafalgarem, na brytyjskim pancerniku „Renown". Te dwa okręty mogłyby z powodzeniem symbolizować stan gotowości bojowej obu potęg. „Iowa" był nowy, jaśniał świeżą farbą, stalą, mosiądzem i lakierowanym drewnem, obsługiwali go młodzi, nie wypróbowani w wojnie marynarze, którym ziścił się sen o wielkiej podróży. „Renown" był steranym w bitwach, przeżartym solą morską, ale sprawnym jeszcze weteranem. W czasie podróży oficjalnie uprzejme stosunki między Marshallem i Brookem ani trochę się nie poprawiły, jeden drugiemu po prostu nie dowierzał. Brooke odnotował w swoim dzienniku: „Wolałbym już mieć tę konferencję za sobą. Straciłem nadzieję, że nasi amerykańscy przyjaciele mogliby mieć jakąkolwiek strategiczną wizję". Autor tych słów wychodził z założenia, że proponowana przez Amerykanów operacja „Anvil" - desant w południowej Francji w celu rozproszenia armii niemieckich na czas operacji „D-Day" - jest całkowicie zbyteczna. Darzył natomiast niezachwianym zaufaniem umiejętności LCS pomimo klęski „Cockade", i tym samym wierzył, że niemiecką armię w południowej Francji i tak będzie można wiązać działaniami pozornymi, groźbami, czy podstępami. Był przekonany, że szeroko zakrojona ekspedycja wojskowa, jakiej chcieliby Amerykanie, nie musi być w ogóle podejmowana, a siły, których chcą użyć w „Anvil", korzystniej by spożytkowali na rzecz wzmocnienia kampanii włoskiej oraz akcji dywersyjnych na tyłach wroga na Bałkanach. Co więcej, siły te po zakończeniu wojny zapewniłyby aliantom obecność wojskową w południowo-zachodniej Europie i na Środkowym Wschodzie.
TEHERAN
351
Marshall wyobrażał to sobie zupełnie inaczej. Twierdził mianowicie, że całą potęgę amerykańską można rzucić do Francji jedynie pod warunkiem obsadzenia portu marsylskiego; argumentował, że Niemcy z pewnością zdążyliby zniszczyć Cherbourg na wieść o zamiarze zdobycia go przez aliantów. Stanowczo odmówił przyznania racji argumentom Brooke'a i narzekał, że ten próbuje podstępnie wciągnąć Stany Zjednoczone w coś, co byłoby kosztowną i patową kampanią na Bałkanach i na wschodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego. Zaklinał się, że raczej poda się do dymisji, niż pozwoli na wplątanie Ameryki w operacje lądowe w tym regionie. Na pokładach dwóch okrętów zmierzających do Kairu narastał kolejny konflikt angielsko-amerykański. W Teheranie na dwóch adwersarzy czekał trzeci partner rozmów - Józef Stalin. Jego głos przeważy szalę, ale której stronie przyda wagi? Tego nikt nie mógł przewidzieć. Generał John R. Deane, szef amerykańskiej misji wojskowej w Moskwie, zadepeszował na „Iowę" z ostrzeżeniem, że wedle posiadanych informacji, Brytyjczycy i Rosjanie są skłonni ręka w rękę zmusić Stany Zjednoczone do zaangażowania się w operacje we Włoszech i na Bałkanach. Tymczasem szefowie sztabów amerykańskich nie brali pod uwagę możliwości sojuszu angielsko-rosyjskiego, chociaż na wszelkie inne ewentualności mieli gotowe dokładne plany działania. Plan główny, dokument złożony z trzydziestu ośmiu stron, opracowano pod kątem przewidywań „prawdopodobnych propozycji brytyjskich [...] z uwzględnieniem koniecznych zmian w operacjach specjalnych, mających na celu wprowadzenie naszej strategii w Europie". Dokument odzwierciedlał fakt diametralnie różnej oceny sytuacji Niemiec na tym etapie wojny. Amerykanie sądzili, że Brytyjczycy wierzą w szybkie osłabienie i załamanie się Niemiec. Wtedy „Overlord" okazałby się zbyteczny; alianci powinni zatem spokojnie doczekać upadku Niemiec, by przez porty francuskie bez walki wkroczyć do Europy i zająć ją aż do linii Odry. Wszystko, co trzeba zrobić, aby przyczynić się do tego upadku - jak Amerykanie wnosili z wypowiedzi Brytyjczyków - to przycisnąć Trzecią Rzeszę za pomocą nieustannych bombardowań, blokad, przewrotów, sabotażu i dezorientacji przeciwnika. Tego przekonania Amerykanie stanowczo nie podzielali. Przyznawali, że taki upadek jest możliwy, „nawet w ciągu trzech miesięcy, lub coś koło tego", niemniej ich plan działania zasadzał się na stwierdzeniu: [...] szacujemy, że jest za wcześnie, by liczyć na szansę, którym -przeczą aktualne wypadki. [...] Brytyjczycy przyjmują, lub są przygotowani do przyjęcia bardziej optymistycznych poglądów. Nie jesteśmy zaznajomieni z informacjami, z których czerpali oni swoje wnioski. Gdyby byli w stanie przedstawić nam poparte faktami, przekonujące dane, powinniśmy być w każdej chwili gotowi do zmiany naszego punktu widzenia.
Czy rzeczywiście Amerykanie „nie zostali zaznajomieni" z informacjami, które dały Brytyjczykom podstawy do takich, a nie innych wniosków, czy też nie przykładali dostatecznej wagi do własnych źródeł? Bo przecież u podstaw tej niezgody leżały różnice poglądów, łącznie z odmienną oceną skuteczności „Schwarze Kapelle", a ponadto Amerykanie, poprzez Dullesa i Berne'a, powinni byli być poinformowani o spisku przynajmniej tak dokładnie, jak Brytyjczycy. Churchill i brytyjscy planiści musieli brać pod uwagę spisek, jako jeden z możliwych środków, mogących przyczynić się do unicestwienia Hitlera. Nie bez znaczenia był fakt, że wybór tego środka walki z Hitle-
352
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
rem kosztowałby aliantów nieporównywalnie mniej ofiar w ludziach i w nakładach finansowych, niż „Overlord". Roosevelt jednak, jak i jego doradcy zdecydowani byli użyć potęgi amerykańskiej. Oto wielkość i zarazem tragiczny wymiar wojny - cała militarna, przemysłowa i intelektualna potęga świata anglosaskiego została zaangażowana w zniszczenie bestialskiego wodza i jego ideologii, choć mógłby tego dokonać jeden celny strzał spiskowca. W tej sytuacji nie powinien dziwić fakt, że w czasie przedkonferencyjnych obrad na „Iowie" stratedzy obmyślali plan walki nie tyle z Niemcami, co z Brytyjczykami. VIarshall sugerował Rooseveltowi traktowanie każdej proponowanej przez Brytyjczyków operacji na Bałkanach „z najwyższą ostrożnością". Prezydent skwitował to zale:enie jednym słowem: „Amen". Brytyjczyków - przekonywał dalej Marshall - należy zmusić do honorowania uzgodnień z Waszyngtonu i Quebec w kwestii „Overlord"; jedyną zaś akcją w rejonie śródziemnomorskim powinna być „Anvil". Doradcy |Roosevelta przyciskali prezydenta, by nominował Marshalla na wodza naczelnego. lAle prezydent chciał mieć najpierw absolutną pewność, że dysponuje potęgą wystarjczającą do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za losy wojny. Na pierwszy dzień {stycznia 1944 roku siły zbrojne Stanów Zjednoczonych miały już liczyć 10,7 milionów [żołnierzy i 12,5 tysiąca lotników, gdy Brytyjczycy mieli 4,4 miliona żołnierzy i 9 tysięjcy pilotów. Dane te zrobiły odpowiednie wrażenie na prezydencie. Roosevelt mianoIwał Marshalla wodzem naczelnym w wojnie z Niemcami i dowódcą wszystkich (brytyjskich, francuskich, włoskich i amerykańskich oddziałów biorących udział w wielIkim wysiłku wojennym. Marshall przekonany, że Churchill i Brooke będą konsekwentnie próbowali podważyć plan „Overlord", przeciwstawiając mu plan szeroko zakrojonych operacji w retjonie Morza Śródziemnego - mylił się zasadniczo, lub nie do końca rozumiał BrytyjIczyków. Było prawdą, że nie uśmiechał im się atak przez Kanał i z uporem przypominali o konieczności dotrzymania pewnych warunków wstępnych, zanim nastąpi inwazja. Brooke i Churchill twierdzili jednak, że nie sprzeciwiają się uderzeniu na Europę z Anglii, ani nie rezygnują z „Overlord" na rzecz Bałkanów. Zamierzali natomiast maksymalnie związać siły Niemców na czas operacji „D-Day" w Normandii i przez następne tygodnie. Chcieli to osiągnąć poprzez akcje dywersyjne, taktykę pośrednią i użycie specjalnych środków w rodzaju działań mylących, zabiegów politycznych, akcji szpiegowskich, wykorzystaniu komandosów i ruchu oporu. Tak w każdym razie przedstawiay się racje planu „Jael". Czy takie rozumienie planu wprowadziło Marshalla w błąd? Możliwe. Z oświadczeń, szczególnie tych, które padały z ust Churchilla, trudno było Ddróżnić strategię wprowadzania przeciwnika w błąd od rzeczywistej strategii militarnej Brytyjczyków. Prezydencki samolot „Sacred Cow" („Święta krowa") natychmiast po opuszczeniu „Iowy" w Oranie 22 listopada 1943 roku przewiózł prezydenta i Marshalla na lotnisko w Kairze, skąd kawalkada buicków pomknęła do przeznaczonych dla nich kwater - kilku willi stojących pośród tamaryszków i eukaliptusów w cieniu wielkiej piramidy Cheopsa. Tam, pod czujnym okiem Brooke'a zostali powitani przez Churchilla. W białym drelichowym garniturze, białej panamie na głowie i w białych butach, z nieodłączną hebanową laską zdobną w złotą gałkę, Churchill wyglądał jak towca motyli. Ale za jowialnym wyglądem premiera Wielkiej Brytanii kryło się cięż-
TEHERAN
353
kie strapienie. Lord Moran, który i tym razem mu towarzyszył, zanotował, że premier był przygnębiony wypadkami w Salerno, potwierdzającymi jego najgorsze przeczucia co do operacji „D-Day". „W drodze do Kairu - zaobserwował Moran - łatwo było odgadnąć, że jego myśli zaprzątnięte były natłokiem problemów łączących się z konferencją". Churchill nabierał coraz większej pewności, że inwazja na Francję jest skazana na fiasko. Od samego początku konferencji sztab brytyjski miał całkowitą jasność, co zamierzają zrobić Amerykanie. Najwyraźniej postanowili nie odkrywać kart aż do konferencji w Teheranie, gdzie spodziewali się zdobyć pewność w kwestii nastawienia Rosjan do „Overlord" i Bałkanów. W nastroju nieufności wszystkie delegacje zajęły miejsca wokół stołu konferencyjnego w sali recepcyjnej pięknego hotelu „Mena Pałace". Obie strony były świetnie przygotowane do dyskusji; Amerykanie jednak z miejsca przejęli inicjatywę. Zamiast przystąpić do omawiania „Overlord", zapowiedzieli, że pragną rozważyć problemy wojenne na Dalekim Wschodzie. Okazało się, że wśród zaproszonych znajduje się Czang Kai-szek - „świetnie zapowiadający się łotrzyk, z kwadratową szczęką, ze śladami zarostu po niedbałym goleniu, ubrany w czarną, nadającą mu wygląd mnicha, szatę". W dodatku - ku irytacji Churchilla - Chińczyk wraz z małżonką, panią Czang, mieli brać udział w niektórych zasadniczych debatach. Amerykanie opowiedzieli się za udzieleniem Czangowi wsparcia w postaci lądowania oddziałów brytyjskich i amerykańskich na Wyspach Andamańskich w Zatoce Bengalskiej. Churchill i Brooke niecierpliwie domagali się rozmów na temat podobnych operacji na Morzu Egejskim, koniecznych dla odwrócenia uwagi Niemców od „Overlord". Temperatura obrad wzrosła, gdy Marshall zaczął przekonywać, że operacja na Andamanach musi być zatwierdzona, co Brooke bezceremonialnie nazwał stratą sił i czasu. Groziło to poważnym konfliktem w stosunkach między Amerykanami i Brytyjczykami. Generał Joseph W. Stilwell, dowódca amerykańskich sił zbrojnych w południowo-zachodniej Azji, wspomina: „Brooke stał się nieznośnie złośliwy, a King (admirał Ernest J. King) niemożliwie napastliwy. King nieomal skoczył przez stół na Brooke'a. Boże, to dopiero była wściekłość, szkoda, że nie dał mu łupnia!". Następne spotkania przy kairskim stole konferencyjnym przebiegały w atmosferze rozdrażnienia i przekory z obu stron, a kiedy przerwano obrady, aby przygotować się do długiego lotu do Teheranu, powietrze było gęste od pomruków nadciągającej burzy. Moran napisał w swoim dzienniku: „W obozie amerykańskim daje się zauważyć jakieś zacietrzewienie, jakaś złowieszcza ostrość przebija z ich wypowiedzi kiedy mówią, że nie zamierzają dopuścić do zepsucia wszystkiego przez brak zdecydowania". Zarejestrował też słowa Harr/ego Hopkinsa, który szczerze przyznał: „Co pewne, to że przygotowujemy się do walnej rozprawy w Teheranie. Zobaczysz nas w jednym szeregu z Rosjanami". Na marginesie tej notatki Moran dodał: „Co mnie zdumiało, to fakt, że dla Amerykanów P.M. (Prime Minister, czyli Churchill) jest jak czarna owca; są o wiele bardziej sceptyczni wobec niego, niż wobec Stalina". Roosevelt i Churchill przybyli do Teheranu jako konkurenci, a przedmiotem ich zabiegów był Stalin. Prezydent mógłby oczywiście powiedzieć swoje z pozycji siły; Stalin, z kolei, w rewanżu za poparcie żądania, by Churchill bez dyskusji zaangażował się w akcję „Overlord", miałby podstawy spodziewać się pełnego udziału amery-
354
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 2943
lcańskich sił zbrojnych na drugim froncie. O ileż trudniejsza była pozycja Churchilla. Wiedział, że Rosja ma poważne kłopoty. Brytyjska misja wojskowa w Moskwie donosiła mu, że w dwudziestym dziewiątym miesiącu wojny rosyjskie straty wojenne sięgnęły siedmiu milionów poległych, ponad dziesięciu milionów zabitych cywilów i 12 milionów rannych*. Większość rosyjskiego przemysłu i rolnictwa legła w gruzach**. Armia Czerwona była tak wyczerpana i wykrwawiona, że jej stan można było porównać do morale carskiej armii Mikołaja II po ofensywie Brusiłowa w roku 1916, Łiedy to Rosja rzuciła wszystkie siły przeciwko kajzerowi - co przyniosło tylko ten skutek, że rewolucja bolszewicka stała się nieunikniona. A swoją drogą, czy dzielny i zahartowany rosyjski mużik nie mógłby się poderwać i zbuntować przeciw Stalinowi? W tych okolicznościach, Churchill miał taką nadzieję - Stalin byłby bardziej skory do ubicia interesu. W zamian za udział w „Overlord", premier brytyjski spróbowałby zyskać rosyjskie poparcie w szeroko zakrojonych operacjach na wschodzie Morza Śródziemnego i na Bałkanach, co odciągnęłoby Niemców od plaż Normandii. Ale Stalin nie był w nastroju do interesów. Przybył do Teheranu nie jako przedmiot targów, ale by samemu dokonać wyboru. Dla jasności sprawy, Roosevelt był dla niego koniem, na którego stawiał o wiele bardziej, niż na „Overlord". Inwazja była nieunikniona; pozostało kwestią otwartą nie to, jak rozegrać wojnę, ale jak ją wygrać i - jak podzielić świat po wojnie. Rooseveltowi zależało na zaprezentowaniu swojemu przyszłorocznemu elektoratowi szybkiego i decydującego zwycięstwa, zwycięstwa zapewniającego Ameryce hegemonię ekonomiczną w powojennym świecie. Wielka Brytania zdawała się stać na drodze obu dążeniom światowych potęg, i pomimo jawnej i długoletniej nienawiści dwóch światów - komunistycznego i kapitalistycznego, Roosevelt był zdecydowany związać swoje losy z Rosją. Churchill także dążył do zwycięstwa, ale nie do takiego, które Wielką Brytanię pozbawi ostatniego tchu i pozostawi ją drugorzędnym mocarstwem świata. Jego upór w sprawie operacji na wschodnich rejonach śródziemnomorskich wypływał nie tylko z woli zapewnienia sukcesu „Overlord", ale i z chęci zachowania wpływów brytyjskich w tym rejonie oraz uchronienia ważnej granicy imperium na Bliskim Wschodzie. A Stalin? Cóż, jego wybór był łatwy. Sądził, że Churchill pozwala Niemcom i Rosjanom wykrwawić się nawzajem w bitwach, a gdy umilkną ostatnie strzały, pozostać w sojuszu anglo-amerykańskim największą potęgą świata. Im większą wyrwę uda mu się zrobić w tym aliansie, tym lepiej dla niego i dla Rosji - i tak rozpoczęła się zimna wojna. Co więcej, Stalin miał własne polityczne interesy na wschodnich obrzeżach Morza Śródziemnego, i zrobiłby wszystko, co w jego mocy, aby uprzedzić interwencję na Bałkanach i podważyć brytyjskie wpływy na Środkowym Wschodzie. Pierwszy ruch w zabiegach o współpracę Roosevelta należał do Stalina. Czyhał na zdobycz, gdy tylko stopy delegatów amerykańskich dotknęły ziemi perskiej na lotnisku w Teheranie. Poselstwo amerykańskie miało siedzibę ponad milę od centrum miasta, podczas gdy ambasady rosyjska i brytyjska mieściły się tuż obok sie* Straty rosyjskie w okresie od czerwca 1941 do grudnia 1943 r. wg danych oficjalnych miały wynieść: straty bezpowrotne (zabici, zmarli z ran, zaginieni bez wieści, w niewoli, straty nie bojowe) 5,7 min, straty sanitarne (ranieni, kontuzjowani, poparzeni, odmrożeni itp.) blisko 11 min. *"*" Rosyjski przemysł zbrojeniowy, kosztem i tak niedoskonałego cywilnego, rozwijał swoją produkcję + Landlease (przyp. T.R.).
TEHERAN
355
bie. Roosevelt musiałby każdego dnia przedzierać się przez rojne bazary i zatłoczone ulice - jak ostrzegł Stalin - wielce niebezpieczne. Zaraz po przybyciu ekipy amerykańskiej Stalin zdradził Rooseveltowi, że wywiad rosyjski uzyskał niepokojące informacje, jakoby SD planowała zamach na jego życie. Jeden z rosyjskich agentów, Mikołaj Kuzniecow, odkrył podobno, że brigadefuhrer SS, Otto Skorzeny, dowódca oddziałów szturmowych, który wsławił się już tym, że odbił Mussoliniego w orlim gnieździe Grań Sasso we włoskich Abruzzach, zmontował operację pod kryptonimem „Long Pounce". Sześciu agentów niemieckich wylądowało pod Teheranem. Byli oni, jak oświadczył Stalin, zwiadem „Long Pounce". Czy nie byłoby rozsądniej ze strony Roosevelta zamieszkać w jednej z komfortowych willi znajdujących się na terytorium ambasady radzieckiej? Chociaż więc Brytyjczycy ostrzegli Amerykanów, że „Long Pounce" może być rosyjskim trikiem, za pomocą którego Rosjanie spodziewają się usidlić Roosevelta i pozyskać jego przychylność dla własnych planów - jak ujął to Brooke - Roosevelt przyjął zaproszenie. Przeprowadził się do rosyjskiej willi i w tym samym momencie Stalin osobiście go odwiedził. Dwaj wielcy przywódcy rozmawiali długo i bez świadków. Kiedy Brooke usłyszał o tym nieoficjalnym spotkaniu, zauważył cierpko: „Ta konferencja skończyła się, zanim się zaczęła". Pierwsza sesja plenarna została otwarta w ambasadzie rosyjskiej, a przeciwnikami przy stole konferencyjnym byli, zgodnie z przewidywaniami, Churchill - syn arystokraty i Stalin, syn szewca. Elokwentny, błyskotliwy i wyrachowany premier stanowił żywy kontrast z nie przebierającym w słowach, gruboskórnym, lecz równie wyrachowanym gruzińskim marszałkiem. Zapytany, czego spodziewa się Rosja po zachodnich aliantach, Stalin nie potrzebował planów strategicznych, aby bezzwłocznie udzielić odpowiedzi. Nie ulega wątpliwości, oświadczył, że Niemcy stawią desperacki opór, ale jedynym logicznym punktem ataku przeciw nim jest północna i północno-zachodnia Francja. Churchill przyznał mu rację, ale przypomniał o konieczności przeprowadzenia operacji dywersyjnych aż po Lubiane i Bałkany. Stalin odpowiedział pytaniem o „Anvil". To byłaby - z uwagi na utrzymanie angielskich i amerykańskich wojsk z dala od Europy wschodniej - jedyna sensowna operacja. „Overlord" byłby głównym uderzeniem w roku 1944, orzekł, a „Anvil" miałaby charakter ataku dywersyjnego. Oświadczenie Stalina uradowało Amerykanów i zmartwiło Brytyjczyków. W tym momencie Marshall przyznał, że głębokie przekonanie o pewnym sukcesie operacji „Overlord" nie przesłania mu problemów związanych z atakiem przez Kanał. Do marszałka Klementa Woroszyłowa powiedział przez stół: „Różnica między przekroczeniem dowolnie szerokiej rzeki a desantem z oceanu jest taka, że niepowodzenie przy forsowaniu rzeki to zwykła porażka, ale fiasko lądowania z morza to prawdziwa katastrofa". Zdradził też, że brak mu ekspertyzy takiej operacji: „Aż do czasu tej wojny nigdy nie słyszałem o jakimkolwiek środku transportu wodnego, prócz pontonu. Teraz też nie widzę innego sposobu lądowania". Słowa te padły z ust człowieka, który, zdaniem mocarstw tego świata, miał być wyznaczony na wodza naczelnego niepowtarzalnej przeprawy przez jeden z najbardziej zdradzieckich szlaków wodnych na świecie. Następnego dnia Churchill, który wiedział już o rozmowie Roosevelta ze Stalinem, wysłał notę do prezydenta. Czy zechciałby spożyć wspólny lunch? Roosevelt odparł, że jest umówiony ze swoimi pracownikami. Gwoli prawdzie, zjadł szybką
356
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYf^
2943
em R mawiali około 15 minut, a następnie udali się do hallu głównego ambasady r ° skiej, aby wziąć udział w ceremonii przekazania Stalinowi - jako reDrp7Pnt, / j
• i•
i
•
i
i-
•
,
;
rlc^cntantowi
narodu rosyjskiego - honorowego miecza, symbolizującego bohaterstwo Rosjan Stalingradem. Była to broń wyjątkowa, z pozłacanego brązu, o rękojeści z kryształu i srebr w szkarłatno-złotej pochwie. Churchill przejął miecz z rąk gwardzisty brytyjskiej n' choty, który przyniósł go na poduszce z perskiej skóry jagnięcej i purpurowego welwetu. Pod wielkim gobelinem przedstawiającym klęskę Napoleona pod Borodino Churchill wyjął miecz z pochwy, by wszyscy mogli go obejrzeć, a blask ostrza rozjaśnił półmrok zimowego dnia. Następnie wręczył miecz Stalinowi ze słowami: Jego Wysokość król Jerzy VI polecił mi ofiarować panu za obronę Stalingradu ten oto miecz honoru, którego projekt Jego Wysokość osobiście wybrał i zaakceptował. Miecz ten wykonali angielscy rzemieślnicy, którzy od pokoleń trudnią się tym fachem. Ostrze miecza zawiera napis: Obywatelom Stalingradu, których serca są ze stali, dar od króla Jerzego VI, jako wyraz hołdu ze strony narodu brytyjskiego.
Stalin był wyraźnie poruszony. Szybko odpowiedział: W imieniu mieszkańców Stalingradu pragnę wyrazić głębokie zadowolenie z padarku króla Jerzego VI. Obywatele Stalingradu ocenią wartość tego daru wyjątkowo wysoko, a ja proszę pana, -panie premierze, o przekazanie wyrazów podziękowania Jego Wysokości królowi.
Stalin ucałował rękojeść miecza i wręczył go Rooseveltowi. Pięćdziesiąt cali wypolerowanej stali znów zabłysło, a dłonie prezydenta wydały się dziwnie małe w porównaniu z okazałą gardą miecza. „- Oni rzeczywiście mieli serca ze stali" - wyszeptał prezydent. Stalin oddał miecz marszałkowi Woroszyłowowi. Ku ogólnej konsternacji, dłoń Woroszyłowa chybiła celu i szlachetny miecz z donośnym szczękiem upadł na marmurową posadzkę. Stalin nie spuszczał oczu z Churchilla, gdy rosyjski żołnierz pospieszył mieczowi na ratunek. Incydent - jeśli to rzeczywiście był wypadek - odzwierciedlał obojętność, z jaką Stalin kwitował wszelkie brytyjskie posunięcia. Stalii myślał tylko o wygraniu najpierw wojny, a potem pokoju. Jak tylko ceremonia dobiegła końca, a triumwirat oraz osoby towarzyszące zasu dli do stołu, Stalin ponownie zaatakował plany Churchilla. Rosjanie, powiedział, potrzebują pomocy, natychmiastowej pomocy i w tym stanie rzeczy Armię Czerwor interesują trzy sprawy: dokładna data operacji „Overlord", która powinna nastąpi nie później, niż w maju, następnie „Anvil" i - w końcu - powołanie wodza nacze go. Zarówno Roosevelt, jak i Churchill zapewnili go, że wódz naczelny będzie zna z nazwiska w ciągu dwóch tygodni. Ale z uwagi na bezpieczeństwo - bo skoro K< nie mają szpiegów w najwyższych władzach w Berlinie, to i Niemcy mogą ich ml w Moskwie - muszą zachować zrozumiałą ostrożność w sprawie terminu „Over Churchill spróbował raz jeszcze nawiązać do operacji dywersyjnych na Bałka) ale Stalina zniecierpliwiły te dygresje. Zwrócił się do Churchilla z czymś, co n a Z ^ . „pytaniem dosłownie bezpośrednim": „- Czy pan premier i sztab brytyjski rzec2 ście wierzą w sukces «Overlord»?". Churchill odpowiedział: „- Jeśli ustalone w
357
• • warunki przeprowadzenia „Overlord" zostaną zatwierdzone, to kiedy nadejdzie uznamy za nasz najświętszy obowiązek przerzucenie przez Kanał wszystkich naszych sił" • Zebranie odroczono, aby obecni mogli się przygotować do obiadu, którego gospodarzem miał być Stalin. Churchilla wprawiło to w jeszcze gorszy nastrój. Przebierał • na przyjęcie, kiedy wpadł Moran. „- Tu się już nic nie da zrobić" - mruknął premier z goryczą i jeszcze ze dwa razy przeklął sytuację. Moran pospieszył na obiad z pozostałymi, równie przygnębionymi oficerami sztabowymi. Brooke spojrzał na Morana i powiedział: „- Wyślij mnie do azylu dla lunatyków. Nie zniosę tego. Dłużej tego nie zniosę. Odbyliśmy siedmiogodzinną konferencję i nie posunęliśmy się ani o krok do przodu". Brytyjczycy objawiali zdenerwowanie nie z powodu obaw o „Overlord", ale dlatego, że nie byli w stanie wytłumaczyć Amerykanom, iż odrzucenie przez Stalina operacji dywersyjnych na wschodnich terenach Morza Śródziemnego wynika z pobudek politycznych, a nie wojskowych. Brytyjscy dowódcy dyskutowali również możliwość załamania się Niemiec, a załamanie to, w pojęciu Morana, mogło pojawić się u szczytu władzy. Ale podczas gdy nadzieje Brytyjczyków na uzyskanie pewnej przewagi nad Niemcami płynęły z faktu, że niektórzy niemieccy generałowie byli źle usposobieni do Hitlera, wódz Związku Sowieckiego zaproponował inny sposób rozwiązania kwestii całego niemieckiego korpusu oficerskiego. Uczta Stalina była ciągiem przekąsek i toastów, punktem kulminacyjnym miał być gigantyczny tort w kształcie ozdobnej perskiej lampy, dzieło sztuki cukierniczej, które topniało już w momencie wniesienia, a rozlało się na tłumacza Stalina, który „bez najmniejszej przerwy" robił dalej swoje. Kiedy wódka zaszumiała w głowach, Churchill odebrał parę zatrutych strzał ze strony Roosevelta i Stalina. Choć dotknięty, premier odparowywał zaczepki z humorem i taktem aż do momentu, gdy Stalin nagle spoważniał, i swoim burkliwym monotonnym głosem Gruzina oświadczył, że po wojnie generalicję niemiecką należy bezapelacyjnie zlikwidować. Armie Hitlera podlegały około pięćdziesięciu tysiącom oficerów i techników, kontynuował Stalin, i gdyby ich zebrać razem, otoczyć i wystrzelać, to „...potęga militarna Niemiec zostałaby unicestwiona". Churchill, który prawie wcale nie uległ działaniu szampana, odpowiedział bardzo ostro. Wstał od stołu i krocząc przez jadalnię ripostował: „Parlament brytyjski, ani tym bardziej opinia publiczna nigdy nie zaakceptują masowych egzekucji. Nawet jeśli dopuszczą do nich w pierwszym odruchu wojennej gorączki, zwrócą S1 ? gwałtownie przeciw odpowiedzialnym za zbrodnię, gdy tylko dojdzie do pierwszej rzezi. Rosjanie nie powinni mieć co do tego żadnych złudzeń". Stalin powtórzył z uporem: „Trzeba zastrzelić pięćdziesiąt tysięcy". Churchill poczerwieniał na twarzy Sparował: „Raczej tu i teraz dam się wyprowadzić do ogrodu i zastrzelić, niż po^°ię na splamienie honoru mojego i mojego kraju taką nikczemnością". Roosevelt Toczył wtedy ze słowami pojednania - niech zostanie rozstrzelanych nie pięćdzieSląt tysięcy, a czterdzieści dziewięć. tym momencie syn prezydenta, pułkownik Elliot Roosevelt, który znalazł się na cz ^ C * U / c n ° ć m e był oficjalnie zaproszony, chwiejnie uniósł się z krzesła. Oświad' Ze z gadza się z propozycją Stalina i jest pewien, że armia amerykańska poprze Plan. Na takie dictum, Churchill, który nie znosił młodego Roosevelta, wstał z miejPo raz drugi i opuścił pokój. Znalazł wolny hali i-usiadł, by ochłonąć i zastanowić ralin bezszelestnie wyszedł za nim i znienacka położył mu rękę na ramieniu.
358
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
Powiedział, że tylko żartował i poprosił Churchilla by ten wrócił jednak do stołu Churchill zgodził się a Stalin z uśmiechem zwrócił się do niego: „Jest pan proniemiecki. Diabeł jest komunistą, a mój przyjaciel Bóg - konserwatystą". Rozmowa zakończyła się jowialnymi uściskami. Ale jak później napisał Churchill: „...Nie byłem wtedy całkiem przekonany, że to wszystko miało być żartem bez poważnych zamiarów w zanadrzu...". Spotkano się po raz ostatni 30 listopada 1943 roku, w sześćdziesiąte dziewiąte urodziny Churchilla. Jubilat rozpoczął dzień od usilnych starań, aby spotkać się ze Stalinem w cztery oczy, bez udziału Roosevelta i personelu triumwiratu. O powodach tych zabiegów Churchill napisał później: „Czułem, że rosyjski przywódca nie w pełni pojmuje stanowisko Brytyjczyków". Mówiąc w skrócie, w jego umyśle kształtowało się mylne przekonanie, iż „Churchill i brytyjscy sztabowcy, jeśli zechcą, wstrzymają operację „Overlord", i zamiast tego dokonają inwazji na Bałkany". Innymi słowy, Stalin, podobnie jak Roosevelt i Marshall, zaczął wierzyć, że działania związane z planem „Jael" są raczej oznakami aktualnej polityki brytyjskiej, niż tylko działaniami mającymi zdezorientować wroga. Churchill chciał wyjaśnić to nieporozumienie. Spotkali się i przedstawił racje brytyjskie. Stalin odniósł się do tego expose przyjaźnie, ale zachował twarde stanowisko - interesowały go jedynie „Overlord" i „ Anvil". Churchillowi pozostała ostatnia karta. Skoro nie może ustąpić w sprawie zastosowania taktyki pośredniej i środków specjalnych ograniczenia strat, które Wielka Brytania poniosłaby w czasie operacji „D-Day" -jego ostatnią nadzieją był już tylko plan „Jael". Tego popołudnia plan „Jael" był głównym przedmiotem dyskusji podczas trzeciej i ostatniej sesji plenarnej konferencji. I tu Churchill miał twardy orzech do zgryzienia. Był świadom, że „Jael" nie powiedzie się bez wsparcia ze strony Rosji. Problem tkwił w tym, że brytyjskie i rosyjskie tajne służby, które byłyby odpowiedzialne za opracowanie, wprowadzenie w życie i rozwinięcie operacji, były odwiecznymi wrogami. Te dwa wywiady zaciekle się zwalczały - Rosjanie z chęci wyparcia imperium brytyjskiego z jego włości, Brytyjczycy gwoli stłumienia rewolucji bolszewickiej i przywrócenia innego systemu rządów w Rosji. W skrytej walce nie poprzestawano na morderstwach, porwaniach ani na szantażu; wrogość tylko chwilowo przycichła wobec potrzeby współdziałania Westminsteru i Kremla w dziele pokonania Hitlera. Potem należało się spodziewać, że wojna wywiadów rozgorzeje od nowa, z tą samą determinacją - co w istocie się stało. Strategiczne akcje pozorne byłyby ważną, może nawet decydującą bronią w tej walce; gdyby Churchill wyjawił Rosjanom, jak wygląda jego propozycja wprowadzenia planu „Jael" w czyn, Rosjanie nie omieszkaliby przejąć pomysłu Churchilla i jego służb specjalnych do własnych celów. A jednak Churchill się nie zawahał. Najważniejszą potrzebą chwili był sukces operacji „Overlord". Odsłonił zatem zarys planu i - do pewnego stopnia - wyjawił brytyjskie metody dezorientacji przeciwnika. W celu odciągnięcia armii hitlerowskich z Normandii - tłumaczył - Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Rosja muszą przeprowadzić niezbędne manewry dyplomatyczne i wojskowe tak, by te trzy mocarstwa zostały posądzone o planowanie inwazji Skandynawii i Bałkanów. Rosja dodatkowo stanie przed zadaniem zapewnienia niemieckiemu wywiadowi pewności, że - poprzez porozumienie w Teheranie - zachodni alianci zaatakują brzegi Francji nie wcześniej, niż Armia Czerwona ruszy ze swoją główną ofensywą w roku 1944, przy czym należy przekonać Niemców, że ofensywa ta nie zacznie się przed lipcem. Dzięki tym
TEHERAN
359
i innym fałszywym podszeptom na temat strategii Sprzymierzonych, można będzie mieć nadzieję - przekonywał Churchill - że Niemcy nie uczynią żadnego zgubnego dla „Overlord" ruchu do czasu, gdy wojska alianckie szczęśliwie dobiją do brzegów Francji. W końcu Churchill zaproponował, by anglo-amerykańscy agenci - specjaliści akcji pozorowanych - polecieli do Moskwy i przedyskutowali oraz zgrali swoje plany z rosyjskim sztabem generalnym. Tym sposobem Niemcy mieliby przeciw sobie wspólny, nieprzenikalny front działań mylących, zgodnie prowadzonych przez Sprzymierzonych. Bez takiego frontu, przestrzegał Churchill, o zaskoczeniu nie będzie mowy, a sam „Overlord" poniesie klęskę. Nie gorszy od Churchilla mistrz sztuki oszukiwania, Stalin, bacznie wysłuchał wykładu. Ale kiedy przystąpił do omówienia niektórych działań mylących, stosowanych przez Armię Czerwoną - o atrapach czołgów i samolotów, pozorowanych lotniskach i fałszywych przekazach radiotelegraficznych - obecni zrozumieli, że rosyjskie metody są - delikatnie mówiąc - przestarzałe. Przywódca rosyjski musiał się jeszcze wiele nauczyć w dziedzinie strategicznej decepcji prowadzonej na skalę światową; a ponieważ był jak najbardziej świadom skutków fiaska operacji „Overlord" dla Armii Czerwonej, natychmiast wyraził zgodę na propozycję Churchilla. „Do wojskowych celów należy użyć wojskowej dyplomacji - miał powiedzieć. Z samym diabłem, a nawet z jego babką cyrograf podpiszę, jeśli tylko pomoże mi to zniszczyć Hitlera". I wtedy Churchill, z łobuzerską nutką w głosie, zauważył: „W czasie wojny prawda jest rzeczą tak cenną, że trzeba ją chronić murem kłamstw". Aforyzm przetłumaczono Stalinowi, a ten zachichotał. Wtedy jednak zawiązało się jedyne w swoim rodzaju przymierze: brytyjskie, amerykańskie, rosyjskie i - pod pewnym względem niemieckie służby tajne były od tej chwili złączone nićmi planu pozbycia się Hitlera. Ustalono, że ze względu na zbliżające się operacje w Europie sztaby wojskowe trzech mocarstw powinny odtąd działać w bliskiej łączności. W szczególności ustalono, że tajny plan mistyfikacji i wprowadzania w błąd przeciwnika będzie uzgadniany przez zaangażowane sztaby.
Trzej przywódcy złożyli podpisy pod dokumentem. Plan „Jael" stał się projektem rangi międzynarodowej. Następnego dnia po konferencji Churchill i Roosevelt odlecieli do Kairu. A tam Roosevelt - już sam - zaczął się zastanawiać nad kandydaturą dowódcy operacji „Overlord". Z wyborem nie można już było zwlekać. W końcu decyzja zapadła „wbrew gorącym protestom Hopkinsa i Stimsona, bez liczenia się z preferencjami Stalina i Churchilla, niezależnie od własnej w końcu, publicznie wyrażanej chęci dania Georgowi Marshallowi tej historycznej szansy, której generał tak pożądał i na którą tak bezdyskusyjnie zasługiwał". Jeszcze w niedzielę, 5 grudnia 1943 roku, w czasie przejażdżki do piramid Roosevelt podzielił się z Churchillem rozterką co do osoby Marshalla, który w jego opinii jest nieoceniony dla pomyślnego poprowadzenia wojny i trudno sobie wyobrazić zwolnienie go z Waszyngtonu. Ale czy Brytyjczycy zaakceptują Eisenhowera? Churchill odpowiedział, że „tę kwestię może rozstrzygnąć tylko sam prezydent, ale oni, Anglicy, ze swej strony również gorąco poważają generała Eisenhowera, i zawierzą swoje losy jego kierownictwu z serca płynącą dobrą wolą".
360
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
Krążyły później pogłoski, że Brytyjczycy wymusili na Roosevelde powołanie Eisenhowera na dowódcę „Overlord". Rozglądali się bowiem za - wedle Ingersolla - „człowiekiem frontowym", który umiałby złagodzić żądania amerykańskiej opinii publicznej, a jednocześnie mocno trzymać w garści zapalczywców i dodać ducha niezgułom W końcu to głównie Brytyjczycy mieli odegrać całe przedstawienie. Takiego człowieka znaleźli w Eisenhowerze - Ingersoll gotów był się o to posprzeczać - i „poufnie Londyn spodziewał się, że generał powtórzy swój wyczyn śródziemnomorski, jako człowiek akceptujący zawiłości polityki pozostawi zarządzanie sprawami wojennymi ludziom o większym doświadczeniu, a sam zbierze stosowne nagrody i godności w oczach tłumów". Może i było trochę prawdy w enuncjacjach o wpływie Brytyjczyków na decyzję Roosevelta, choć nie ma dowodów na to, jak, gdzie, kiedy i kto miałby przekonać prezydenta Stanów Zjednoczonych do takiego właśnie wyboru. Cokolwiek się wydarzyło naprawdę, Wielcy Sprzymierzeni nareszcie uzgodnili stanowiska w kwestii strategii - opowiedzieli się za bezpośrednim - z jednoczesnym użyciem armii, lotnictwa i marynarki wojennej - uderzeniem na potężnie ufortyfikowane wybrzeże francuskie. Amerykańska argumentacja wygrała i Amerykanin miał dowodzić tą nadzwyczaj skomplikowaną i niebezpieczną operacją. Plan był odważny; niektórzy mogli go słusznie nazwać straceńczym. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że - triumfujący, czy przegrany - „D-Day" będzie rozstrzygającą akcją tej wojny.
"Cicero" W ciągu ostatnich miesięcy roku 1943 i w pierwszych 1944 neutralna Turcja była tyglem, w którym wrzała utajona wojna przeciwko Trzeciej Rzeszy. Dwa duże miasta tureckie - Stambuł i stołeczna Ankara - zamieniły się w skupisko spiskowców i kontrspiskowców wszelkiego autoramentu i wyznania, ambasadorów i agentów różnych mocarstw, zaprzątniętych intrygowaniem i myszkowaniem obok Złotego Rogu i wzdłuż bulwaru Ataturka, trzymilowej wysadzanej akacjami arterii stołecznej. Brytyjczycy, Niemcy, Amerykanie, Rosjanie, przedstawiciele przeróżnych nacji, przepychali się ulicami, śledzili nawzajem, namawiali się, przekupywali i zwyczajnie oszukiwali, lub ubijali interesy u Serge'a, w Faju, w restauracji „Dworcowej", czy u Papy Karpika; bulwar szybko zyskał miano „Wyścigów szczurów". Wszyscy szukali sprzymierzeńców, albo partnerów do interesów; i wszyscy bez wyjątku, czy to kompani czy wrogowie, bez najmniejszych skrupułów działali na szkodę innych, kiedy chodziło o własne korzyści. Na ulicach tych miast rozgrywały się sceny wojny wszystkich ze wszystkimi. Na tym etapie wojny główną troską Brytyjczyków w Turcji był plan „Jael" i jego wariant śródziemnomorski „Zeppelin". Miały one zasugerować Niemcom, że alianci przystąpią do najważniejszego uderzenia gdzieś na odcinku łuku łączącego Triest ze Stambułem. Jak szacowano we wstępie do planu „Jael": ... wróg zrobi wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać poludniowo-wschodnią Europę, chociaż będzie się zapewne częściowo wycofywał z wysp (Egejskich). Jeśli zdołamy mu wmówić, iż znaczące siły i sprzęt desantowy skoncentrowaliśmy na wschodnich obrzeżach Morza Śródziemnego, to być może skłonimy Niemców do zatrzymania wojsk na Bałkanach. Nasze szansę wzrosną,jeśli Turcja dołączy do aliantów, ale nawet jeśli odmówi, moglibyśmy nadal szachować przeciwnika skutkami nieustannej infiltracji terenu.
Takie też były założenia wstępne planu „Jael" i dla podtrzymania dalszych akcji mylących wroga Brytyjczycy byli skłonni ponieść straty w ludziach i materiałach. Aby zmylić przeciwnika, przystąpili do serii tzw. akcji Commando, wywiadowczych i rutynowych operacji militarnych na Dodekanezie, grupie wysp na Morzu Egejskim, broniących dostępu do Turcji i do Lewantu. Ich celem było zademonstrowanie alianckiej potęgi w regionie Morza Śródziemnego na taką skalę, by Turcy zdecydowali się przystąpić do Wielkiego Przymierza. Kiedy więc Włosi wycofali się, Churchill zadepeszował do brytyjskiego szefa sztabu w Kairze, lorda generała Henry'ego
362
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
Maitlanda Wilsona: „Zaczęła się prawdziwa gra. Chwytaj się każdego sposobu i bądź śmiały. ...Czas przypomnieć sobie o Clive i Marlborough i o ludziach Rooke'a zdobywających Gibraltar". Brytyjczycy rzeczywiście zaczęli grać serio; do ryzykownego podbicia Dodekanezu skierowali brygadę sześciu tysięcy żołnierzy. Między wrześniem i listopadem 1943 roku Wilson rzucił swoich żołnierzy na Kos, Samos i Leros, ale - z jednej strony Wehrmacht zareagował z zaciekłością, a z drugiej - Amerykanie odmówili wysłania lotnictwa do wsparcia działań lądowych na wschodnich wybrzeżach śródziemnomorskich. Nie życzyli sobie mieć do czynienia z brytyjską awanturą, jak to określali. Wojska brytyjskie zostały zmuszone do poddania się. Straty były ogromne - pięć tysięcy ludzi. Sześć niszczycieli i jeden okręt podwodny zatopione, cztery transportowce i sześć niszczycieli uszkodzonych i ponad sto rozbitych samolotów*. Taka była cena, jaką Wielka Brytania zapłaciła za próbę przyczynienia się do sukcesu planu „Jael". Klęska - pierwsza od czasu poniesionej pod Tobrukiem w czerwcu 1942 roku - Brytyjczykom przyniosła znaczną utratę prestiżu, a Niemcom dodała pewności siebie. Amerykanie, z kolei, utwierdzili się w przekonaniu, że ich przezorne trzymanie się z dala od Morza Śródziemnego okazało się strategią ze wszech miar mądrą. Turcy zaś, bliscy już decyzji o przystąpieniu do Wielkiego Przymierza, przyjrzeli się spustoszeniu dokonanemu przez niemieckie siły powietrzne i morskie na wyspach i wycofali się skwapliwie poza swoje opłotki. Ale jednocześnie gwałtowność niemieckiej riposty potwierdziła szczególne uczulenie Niemców na punkcie tego regionu jako całości, a mapy sytuacyjne OKW ukazywały, że do strefy Morza Egejskiego i do brzegów południowo-wschodniej Europy napływa coraz więcej sił wroga. Jednak gra, zwana planem „Jael" toczyła się głównie w Ankarze, a jej centralną postacią był ambasador nadzwyczajny i pełnomocny jego Brytyjskiej Wysokości, lord Hughe Montgomery Knatchbull-Hugessen, kawaler komandorii Wielkich Orderów Świętego Michała i Świętego Jerzego. Jako relikt stabilnego świata imperium brytyjskiego, sir Hughe rezydował w splendorze wicekróla w ambasadzie brytyjskiej w Ankarze, spokojnym, sennym miejscu wśród zieleni trawników i woni czerwonych jaśminów frangipani. Tam też „Snatch" - jak nazywano tę grupę w ministerstwie spraw zagranicznych - starała się ukrócić wpływy niemieckie w Turcji i skłonić ten kraj do opowiedzenia się po stronie Wielkich Sprzymierzonych. Sir Hughe, absolwent Eton (wraz z Menziesem i Bevanem), i Balliol (z Wingatem), nieodrodny przedstawiciel najwyższych sfer, ożeniony z córką wybitnego generała, był człowiekiem wybrednym, wyniosłym i wykształconym. Przed objęciem placówki w Ankarze, pełnił funkcję ambasadora brytyjskiego w randze ministra w Chinach, następnie w krajach bałtyckich, a potem w Teheranie. Wytchnienia szukał w grze na pianinie. Grał podobno bardzo źle, z upodobaniem także układał złośliwe kuplety na temat ministerstwa spraw zagranicznych. Nade wszystko jednak wyróżniały go aspiracje literackie; wydał juz małą elegancką książeczkę poświęconą Knatchbullom na Merrsham Hatch, a w czasie * Sprawa Dodekanezu i w ogóle Archipelagu zdeformowana: po kapitulacji Wioch tamtejsze garnizony włoskie bez zmian podlegały rządowi marsz. Badoglio. Niemcy bez trudu rozbroili Włochów na Rodos i na Krecie, ale na kilku innych jak na Leros (główna baza floty włoskiej w tym rejonie oraz Samos) się utrzymałyBrytyjczycy działali chaotycznie słabymi siłami i w rezultacie ich oddziały a także greckie i włoskie zostały pobite przez desanty niemieckie (przyp T.R.).
„CICERO"
363
pobytu w Turcji poświęcił się pisaniu pamiętnika o obiecującym tytule „Dyplomata wojny i pokoju". Pociągał go przepych życia właściwego staremu imperium otomańskiemu, z jego piżmowymi aromatami i etykietą; ale - przy wszystkich tych cechach należał do zaufanych ludzi Anthony'ego Edena, którego znał z Eton i z Oksfordu. Ostrożnie i z całym szacunkiem pouczano go w kwestii większości ważniejszych brytyjskich, czy alianckich decyzji w dziedzinie polityki zagranicznej. A przede wszystkim informowano go dokładnie o wielkich konferencjach roku 1943. Nikt nie mógł przewidzieć skutków tych informacji - czy otworzą jakieś możliwości, czy przyniosą zagrożenie. Wśród personelu ambasady znajdował się pewien człowiek - niejaki Elyesa Bazna - lokaj jego lordowskiej mości. Obopólna miłość do starych niemieckich pieśni zbliżyła pana i jego sługę w stopniu niezwykłym. Bazna dysponował szkolonym głosem śpiewaka operowego; a zatem, zwykle po lunchu, sir Hughe grał na pianinie w swoim salonie, a Bazna, przyklaskując sobie pulchnymi dłońmi, silnym tenorem wyśpiewywał smutne ballady, słyszane w najdalszych zakątkach rezydencji. Wkrótce Bazna tak się wkradł w łaski swego pana, że sir Hughe awansował go na stanowisko dające mu pewną władzę w obrębie rezydencji i ambasady. Przyodziany w imponujący błękitny uniform oraz spiczaste nakrycie głowy, trzymał wartę przed drzwiami gabinetu, skutecznie odprawiając intruzów, gdy jego pan oddawał się rozmyślaniom lub drzemce. Na bardziej uroczyste okazje sir Hughe przebierał swego faworyta w bogato zdobione brokaty, w ciżmy z podwiniętymi ku górze czubami i fez z chwostem, przypasywał mu krótki, zakrzywiony kordelasik i ustawiał przy głównym wejściu. Płacił mu ponad zwykłą lokajską gażę stu tureckich lirów i przymykał oko na fakt, że w pomieszczeniach dla służby Bazna figlował z pokojówką lady Knatchbull-Hugessen. W takich to okolicznościach wydarzył się jeden z najbardziej zagadkowych aktów szpiegostwa od początku II wojny światowej. Bazna, zuchwały osobnik o wybitnie chłopskich rysach twarzy, urodził się w roku 1904 w Priśtinie. Opowiadał później, że jego ojciec był mułłą, że jego dziad był jednym z „młodoturków" Ataturka i nosił miano Tahir Paszy Dzielnego i że jeden z jego wujów był generał-majorem Kemalem, jeszcze jednym „młodoturkiem". Rozgłaszał również, że wykształcenie odebrał najpierw w Fatih - tureckiej akademii wojskowej - razem z trzema kuzynami, którzy potem zajęli prominentne stanowiska w administracji tureckiej, jeden zaś - jako burmistrz Ankary w latach 1960-1962. Przyznawał, że wyrzucono go z akademii, a podczas brytyjskiej okupacji Stambułu w roku 1919 obrał karierę drobnego rzezimieszka. Za kradzież własności armii brytyjskiej zesłano go do obozu karnego w Marsylii, zaś jego ojciec zginął w Albanii od przypadkowej kuli z rąk angielskiego myśliwego. Te dwa wydarzenia w życiu Bazny - jak oświadczył - przesądziły o jego nienawiści do Brytyjczyków. Po uwolnieniu z obozu karnego w Marsylii, pracował przez jakiś czas w fabryce samochodów Berlieta, gdzie wyuczył się ślusarstwa. W roku 1925 wrócił do Stambułu i został zatrudniony w dziale transportu korporacji stambulskiej, szybko jednak znalazł się w Yozgacie, tym razem jako szef tamtejszej brygady pożarniczej. Na krótko przed wybuchem II wojny światowej pojawił się znowu w Stambule, gdzie zasiadł za kierownicą taksówki miejskiej, a gdy i w tym zawodzie się nie odnalazł, kreował się na kavassa - po turecku: osobisty lokaj dla służb dyplomatycznych. Zanim znalazł posadę kamerdynera u lorda Hughe'a - jak wynikało z jego referencji - służył ze zmień-
364
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
nym szczęściem w kilku jeszcze miejscach, u ambasadora Jugosławii, u radcy angielskiego, u amerykańskiego attache i niemieckiego ministra. U sir Hughe'a nastał we wrześniu 1943 roku, w czasie, gdy Brytyjczycy byli poważnie zajęci kuszeniem Turcji; Bazna szybko odkrył, że pan ambasador ma zwyczaj przynosić telegramy i dokumenty, w większości ściśle tajne - do prywatnych apartamentów i czytać je sobie popołudniami i wieczorami. Ze sprytem właściwym raczej wyszkolonemu szpiegowi, Bazna wykonał woskowy odcisk klucza do skrzynek na listy - czerwonej i czarnej - do których wędrowały przesyłki z kancelarii ambasady. Klucz już miał. Około 20 października Bazna zabrał pewne dokumenty do swojej kwatery, sfotografował je starą, 35-milimetrową Leicą i odłożył na miejsce. Około 26 października, po zapadnięciu ciemności wymknął się do domu swego byłego pracodawcy, niemieckiego ministra Alberta Jenke, i zaproponował mu odkupienie dokumentów. Jenke, szwagier ministra spraw zagranicznych Rzeszy, Joachima von Ribbentropa, nie był człowiekim łatwowiernym i z miejsca tknęło go podejrzenie, że Bazna, którego nigdy nie lubił ani też mu nie ufał, jest prowokatorem nasłanym przez któregoś z jego osobistych wrogów. Odniósł także wrażenie - jak później relacjonował - że Bazna jest wyszkolonym szpiegiem. Zapytał jednak uprzejmie o cenę filmu, a Bazna oświadczył, że chce 20 tysięcy funtów, czyli ok. 80 tysięcy dolarów za pierwszą rolkę, zawierającą 52 klatki filmu i 15 tysięcy funtów (60 tysięcy dolarów) za każdą następną. Jenke udał zaskoczenie podyktowaną przez Baznę ceną; zresztą nie miał jeszcze zezwolenia na przeprowadzanie tego rodzaju transakcji. Ale dla niepoznaki przedłużał negocjacje, gdyż Bazna zagroził przekazaniem materiału Rosjanom, jeśli nie uda mu się dobić targu z Niemcami. Na takie dictum Jenke poprosił Baznę o minutę zwłoki; opuścił pokój i po chwili wrócił z Ludvigiem Moyzischem, szefem SD na Turcję. Moyzisch opisze później swoje pierwsze zetknięcie z Bazną: „...rozlatane spojrzenie jego ciemnych oczu wędrowało od drzwi do mnie i z powrotem"; zaintrygowała go jednak i osobowość Bazny i wysokość sumy, jakiej zażądał. Jeśli nie była to mistyfikacja, to Bazna miał dostęp do tego, co w żargonie brytyjskich urzędników spraw zagranicznych przyjęło się nazywać „printami" - nadsyłanymi i wychodzącymi informacjami dyplomatycznymi. Moyzisch zaproponował termin następnego spotkania na godzinę 10.00,30 października w ogrodowej szopie ambasady. Bazna miał tam przekazać mu pierwszą rolkę filmu, poczekać na jego wywołanie i zbadanie oraz jeśli Moyzisch będzie usatysfakcjonowany - na pieniądze w kwocie 20 tysięcy funtów. Bazna propozycję przyjął i opuścił dom Jenkego. Następnego ranka Moyzisch odwiedził niemieckiego ambasadora w Ankarze, Franza von Papena. Szczwany niemiecki lis, Papen, okazał obrzydzenie, jakim przejął go osobnik w rodzaju Bazny, ale upoważnił Jenkego do podjęcia dalszych kroków. Moyzisch również węszył jakąś sztuczkę w tej podejrzanej aferze, ale dzięki podpisowi Papena, pospołu z Jenkem wysłał do Ribbentropa w Berlinie telegram treści następującej: Do ministra spraw zagranicznych Rzeszy. Osobiste. Najściślej tajne. Otrzymaliśmy od pracownika ambasady brytyjskiej zdjęcia oryginalnych, obłożonych klauzulą najwyższej tajności dokumenty. Utrzymuje on, że zdobył je, gdyż jako lokaj ambasadora miał do nich dostęp. Za pierwszą dostawę, umówioną na 30 października, żąda dwudziestu tysięcy fun-
„CICERO"
365
tów szterlingów w banknotach. Za kolejne dostawy - 15 tysięcy funtów za każdą rolkę filmu. Proszę o radę, czy ofertę należy zaakceptować. ]eśli żądana suma ma być przesłana przez specjalnego kuriera, to powinien on przybyć nie później, niż 30 października. Osobnik, podający się za lokaja, był zatrudniony kilka lat temu przez Pierwszego Sekretarza [u Rosjan], poza tym niczego więcej o nim tutaj nie wiadomo.
Oprócz Ribbentropa z telegramem zapoznali się również Schellenberg i ambasador Ritter, dyplomata, który opiekował się sprawami Wehrmachtu. Jego asystent, Fritz Kolbe, był szpiegiem Dullesa w ministerstwie spraw zagranicznych Rzeszy. Schellenberg także podejrzewał podstęp. Później tak podsumował sprawę: „Na pierwszy rzut oka wydawało się to trudne do uwierzenia. ...Ale w trakcie mojej pracy wywiadowczej często stawałem w obliczu ryzykownych decyzji i wykształciłem w sobie pewien rodzaj intuicji". Schellenberg zasugerował przyjęcie oferty Bazny. Ribbentrop też wyraził zgodę, a Papen otrzymał następującą informację: „Do ambasadora von Papena. Osobiste. Najściślej tajne. Przyjąć ofertę lokaja z najwyższą ostrożnością. Specjalny kurier przybędzie do Ankary trzydziestego przed południem. Po przejęciu dokumentów oczekuje się natychmiastowego raportu". O umówionej godzinie Moyzisch i Bazna spotkali się w szopie ambasadorskiego ogrodu i Bazna wręczył Niemcowi rolkę 35-milimetrowego filmu. Moyzisch niezwłocznie udał się do komórki, gdzie miał ciemnię fotograficzną i wywołał film. Od pierwszego rzutu oka było wiadomo, że na fotografiach znajdują się ściśle tajne dokumenty i telegramy dyplomatyczne. W tej sytuacji Moyzisch wrócił do pokoju, gdzie czekał Bazna i wręczył mu 20 tysięcy funtów, zapakowanych w egzemplarz francuskojęzycznej gazety „La Republiąue". Zanim Bazna wyszedł, Moyzisch wypytał go jeszcze, jakich użył sposobów do sfotografowania dokumentów. Bazna wyjaśnił mu, że skonstruował trójnozny statyw i sfotografował dokumenty przy świetle stuwatowej żarówki. Opowiedział dokładnie, jak wszedł w posiadanie dokumentów, od chwili, gdy wykradł je z pokoju ambasadora do odniesienia ich na miejsce, co zajęło mu tylko trzy minuty; powiedział, że działał w pojedynkę. Odpowiedź ta mocno zaniepokoiła Moyzischa, gdy skonfrontował ją z inną informacją Bazny, który wcześniej określił odległość dzielącą apartamenty ambasadora i kwatery dla służby jako dość znaczną. Mogło to być zwykłe potknięcie lub samochwalstwo, albo obie te rzeczy naraz, ale Moyzischowi nie wydawało się możliwe wykradzenie dokumentów, zbiegnięcie z kilku kondygnacji schodów o długości 200 jardów, wykonanie zdjęć i odniesienie na miejsce w ciągu zaledwie trzech minut. Jednak zaniepokojenie Moyzischa ustąpiło nieco po dokładniejszym przyjrzeniu się kliszom. Zapisał potem: Byłem naprawdę zaskoczony. To przechodziło ludzkie pojęcie. Na moim biurku leżały najściślej strzeżone tajemnice naszego politycznego i wojennego wroga, dokumenty nieocenionej wartości. W dodatku papiery te nie budziły żadnych podejrzeń. Żadnego podstępu. Cienia wątpliwości, że nie są prawdziwe. Z nieba spadły prosto w nasze ręce dokumenty, o których zdobyciu agent wywiadu może tylko marzyć przez całe życie bez specjalnej nadziei, że jego sen się ziści. Od razu wiedziałem, że usługa lokaja ma dla Trzeciej Rzeszy niewiarygodne znaczenie. Cena, którą przyszło za nią zapłacić, doprawdy nie była wygórowana.
366
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
Dokumenty, zgodnie z relacją Moyzischa, zawierały wiadomości wymieniane między brytyjskim ministerstwem spraw zagranicznych i ambasadą brytyjską w Ankarze, najstarsze z nich pochodziły sprzed dwóch tygodni, a wszystkie opatrzone były stemplami „Top Secret". W czasie lektury Moyzischa poraziła jeszcze jedna myśl: Uświadomiłem sobie ogrom determinacji i przygotowań aliantów, ich woli zniszczenia Trzeciej Rzeszy za wszelką cenę... Szczęśliwym, choć skażonym brudnymi pobudkami Bazny, trafem, musieliśmy spojrzeć prawdzie w oczy. Poraziła nas świadomość, że nazistowskie Niemcy i ich przywódcy zmierzają do kompletnej destrukcji... I nie była to jakaś propaganda... Potęga aliantów była tak wielka, że czegoś więcej od cudu potrzebowaliśmy, by wygrać wojnę.
Świtało już, a Moyzisch ciągle jeszcze czytał, „...zastanawiając się, czy władcy Niemiec, tam, w Berlinie lub w kwaterze Hitlera pojmą prawdziwe znaczenie tego, co miał tu przed oczami. Jeśli tak, to mieli tylko jedno wyjście". Moyzisch pokazał dokumenty Papenowi, które go zaszokowały. Następnie przez specjalnego kuriera posłał je do oceny specjalistom w Berlinie, nadając Baznie pseudonim „Cicero". Jednocześnie zadepeszował w parę miejsc z informacją o zarejestrowaniu kryptonimu „Cicero", którego dane trafiły w ten sposób ponownie na biurko Kolbego. A w Berlinie pierwszą reakcją Schellenberga było niedowierzanie - te dokumenty były zbyt dobre, by uznać je za prawdziwe. Podejrzewał mistyfikację i wezwał Moyzischa do Berlina, by wysłuchać szczegółowego raportu. Trawiony wątpliwościami, polecił by papiery, poprzez Himmlera, trafiły do Hitlera. Moyzisch przybył do Berlina „w pierwszym tygodniu listopada". Po wyczerpującej rozmowie Schellenberg napisał w swoim dzienniku: ...usiłowaliśmy dociec motywów, którymi kierował się Bazna. Na tym etapie nie można było mieć żadnej pewności co do wiarygodności dokumentów, ale zgodziliśmy się obaj, że cena tych papierów była ze wszech miar usprawiedliwiona; jeśli nawet później znajdą się dowody na oszukańczą akcję wrogiego wywiadu, to sama wiedza o tym jest cenna sama w sobie, bo najważniejszą rzeczą jest poznać wszelkie środki, jakimi twój przeciwnik próbuje wywieść cię w pole.
Schellenberg i Moyzisch skoncentrowali się na sprawdzeniu zarówno przeszłości Bazny, jak i metod jego pracy. Niewiele jednak mogli w tej sprawie zrobić, a tym bardziej - sprawdzić. Moyzisch wrócił więc do Ankary z pełnomocnictwem kontynuowania współpracy z „Cicero". Szybko jednak odkrył, że wśród sprzecznych informacji, które Bazna podawał na swój temat, kłamał w sprawie znajomości języka angielskiego. Przez Schellenberga informacja o tym kłamstwie dotarła do Himmlera, a następnie do Hitlera, który orzekł autorytatywnie, że cała rzecz jest ukartowana przez Brytyjczyków. Nie wiadomo, czy Hitler kiedykolwiek uznał dokumenty Bazny za autentyczne. Schellenberg był przekonany, że same dokumenty nie noszą śladów podrobienia, ale nie zaprzestał dociekań, jakie oszustwo mogłoby się za nimi kryć. Interesowało go też, czy Bazna działał w pojedynkę. Jego podejrzenia niebawem zostały podbudowane nowym odkryciem. W ostatnich dniach listopada zauważono coś, co bez żadnych wątpliwości wskazywało na to, że Bazna nie pracował sam. Na jednej
„CICERO"
367
z dostarczonych Moyzischowi fotografii widniały dwa palce Bazny, a w oczy rzucał się oryginalny sygnet, z którym jego właściciel nigdy się nie rozstawał. Zaraz po dokonaniu tego odkrycia Schellenberg wysłał do Ankary eksperta od fotografiki. Miał on za zadanie rozpoznać technikę pracy Bazny. Moyzisch zaprosił Baznę do swojego biura i tam, przy włączonym magnetofonie i w obecności ukrytego za kotarą eksperta, skłonił go do opowiedzenia, w jaki sposób fotografował dokumenty. Z tłumaczeń Bazny ekspert wywnioskował, że „...istnieje zaledwie cień cienia szansy, że pracował zupełnie sam. Szansę, że działał w pojedynkę oceniam na jedną do tysiąca". Ekspert znalazł w fotografiach jeszcze jeden dowód dyskredytujący zeznania Bazny. Zdjęcia wykonywano - jak orzekł - z krótkimi przerwami koniecznymi do ustawienia ostrości oraz przy pomocy długiego i silnego obiektywu, z odległości co najmniej czterech stóp. Następnie fotografujący użył fotograficznych lamp oświetleniowych umieszczonych w kieszonkowym reflektorze. Z pewnością nie użyto stuwatowej żarówki. I chociaż negatywy były lekko niedoświetlone, to wszystkie odznaczały się znakomitą ostrością. A to całkowicie przeczyło opowieści Bazny, jakoby trzymał aparat w jednej ręce i zwalniał migawkę jednym palcem, nawet jeśli posłużyłby się prowizorycznym statywem. Na koniec ekspert dobitnie stwierdził, że zdjęcia bez żadnych wątpliwości wykonał fachowiec, o niebo lepszy, niż Bazna. Co więcej, dokumenty dobrano uważnie i precyzyjnie; było absolutnie niemożliwe, by Bazna - człowiek słabo znający angielski, nie mówiąc już o języku dyplomatów mógł tak wprawnie wyselekcjonować materiał do sfotografowania. W końcu SD doszło do wniosku, że Bazna nie jest osobą, za którą się podaje. Albo jest wyszkolonym agentem, albo pracuje z takowym. Jedynym faktem nie do podważenia pozostają dokumenty; jest to materiał autentyczny i najwyższej rangi. Wychodząc z tego założenia, SD kontynuowało współpracę z Bazną do początku marca 1944 roku, ale nigdy już wartość dostarczanych przez niego dokumentów nie zbliżyła się nawet do bogactwa informacji zawartych w tych materiałach, które „Cicero" przekazał bezpośrednio po konferencji w Teheranie. Sir Hughe był informowany na bieżąco o tego rodzaju spotkaniach, i dzięki „Cicero" Niemcy również utrzymywali się w kursie informacji. SD zapłaciło Baznie za jego usługi grubo ponad 300 tysięcy funtów (1,2 miliona dolarów). Około 20 kwietnia 1944 roku, lub tego właśnie dnia, Bazna na własne życzenie zrezygnował z posady kavassa i opuścił ambasadę brytyjską. Był teraz bogaczem. Wkrótce założył przedsiębiorstwo budowlane z zamiarem zbudowania w Turcji luksusowego hotelu. Powodziło mu się świetnie do momentu, gdy banki tureckie zaniepokoiła wielka liczba funtów szterlingów dosłownie zalewająca rynek. Bankowcy powiązali je szybko z osobą Bazny, a dochodzenie policyjne wykazało, że większość jego pieniędzy jest podrobiona - była to część wielkiej ilości falsyfikatów wydrukowanych przez SD specjalnie na opłacanie działalności szpiegowskiej i - przy okazji w celu podważenia wartości brytyjskiej waluty. Bazna uniknął najgorszego, najpierw znalazł się w więzieniu jedynie za defraudację, a ostatnie lata życia spędził w nędzy. Aby spłacić swoich wierzycieli, mieszkał w ciasnej norze na jednej ze stromych i ślepych uliczek Stambułu, zajmując się handlem używanymi samochodami i udzielając lekcji śpiewu. Parę lat po wojnie wytoczył Niemcom Zachodnim proces, w którym domagał się odszkodowania. Ale Niemcy wyśmiali jego pozew; narzekający na nikczemność rządzących, Bazna zmarł w nędzy w Stambule w roku 1971.
368
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA -1943
Taki był koniec „Cicero". Ale nie koniec sprawy. Kilka lat po wojnie różni ludzie, jak Papen, Moyzisch i sam Bazna, który zresztą wydał książkę o swojej działalności zażądali, by przekazano im informacje zawarte w teczkach sir Hughe'a, informacje, które mogły narazić na niebezpieczeństwo operację „Overlord". Istniało również domniemanie, że dzięki papierom „Cicera" Niemcy mieli wgląd w strategię Wielkiej Trójki i bez trudu mogli udaremnić ich posunięcia; sir Hughe i tym samym Brytyjczycy zostali oskarżeni o wstrząsającą niefrasobliwość w chronieniu tak żywotnych sekretów. Uratowali twarz tylko dzięki temu, że Hitler uważał te dokumenty za mistyfikację. Uznał, że Brytyjczycy, podrzucając mu tak wartościowe informacje, chcą go zwyczajnie wyprowadzić w pole i zabronił podejmowania w tej sprawie jakichkolwiek kroków. Stalin, teraz z pozycji zimnej wojny ze swoimi byłymi sojusznikami, inaczej interpretował aferę „Cicero". Odpowiedzialnością za nią całkowicie obciążał Wielką Brytanię, twierdząc, że chciała ona podstępnie sabotować „Overlord" przez ujawnienie zamiaru, jeśli nie pełnej treści planu. Pomimo ciężaru tych oskarżeń, rząd brytyjski zachował oficjalne milczenie - z wyjątkiem pojedynczej, krótkiej odpowiedzi na interpelację parlamentarną. Milczenie Brytyjczyków odbierano wtedy, jako wyraz najgłębszego zażenowania. Czy jednak za tym upartym milczeniem nie kryło się coś, czego rząd brytyjski nie miał ochoty wyjawić? Czy Bazna został wykorzystany przez Brytyjczyków do sabotażu „Overlord", operacji, której byli przeciwni? Czy też było jeszcze inne wytłumaczenie dla tej zagadkowej sprawy? Prawdy w aferze „Cicero" należałoby szukać w zbadaniu trzech następujących kwestii: czy Bazna działał sam, czy pod skrzydłami Brytyjczyków, jaki był charakter wręczonych Niemcom dokumentów i - po trzecie - jak Niemcy na nie zareagowali. Czy na dłuższą metę dokumenty te przysłużyły się bardziej Niemcom, czy - planowi „Jael"? Po pierwsze, ani fizycznie, ani technicznie Bazna nie mógł pracować sam, a w każdym razie nie być wykryty przez tak długi czas. Znany z wielkiej pychy, sir Hughe nie był jednak głupcem. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę ze skrajnej delikatności swojej misji i znaczenia przechodzących przez jego ręce dokumentów. Nawet jednak, gdyby pan ambasador chwilowo stracił czujność, inny pracownik ambasady z urzędu miał zawsze oczy i uszy otwarte. Tym człowiekiem był pułkownik porucznik Montague Reaney Chidson, były szef wydziału kontynentalnej służby wywiadowczej MI-6, wysoki rangą funkcjonariusz wywiadu brytyjskiego w Turcji, zatrudniony w ambasadzie, jako „pomocniczy attache wojskowy". W wieku 51 lat Chidson był jednym z najbardziej doświadczonych oficerów MI-6, w którym służył od końca I wojny światowej na wielu kluczowych stanowiskach w Gibraltarze, Wiedniu, Bukareszcie, Budapeszcie i w Hadze. W czasie bitwy o Holandię w roku 1940 Chidson penetrował podziemie amsterdamskiego rynku diamentów, ośrodek światowego handlu diamentami, spędził całą dobę przy wielkim sejfie, rozszyfrował kombinację cyfrową zamka i, chociaż Niemcy zajmowali budynek, uciekł z całą rezerwą holenderskich diamentów przemysłowych. Dostarczył je do centrum przemysłu wojennego - do Londynu i wrócił, by pomóc w ucieczce królowej Wilhelminy, jej rodziny, księcia Bernarda i członków rządu holenderskiego do Anglii. Za te dokonania Chidson został nagrodzony, z polecenia Menziesa, orderem Distinguished Service Order. Następnie skierowano go do Ankary. Do jego obowiązków należało sprawdzanie i obserwowanie pracowników ambasady i człowiek w rodzaju Bazny nie mógł umknąć
,CICERO"
369
jego uwadze. Kiedy Bazna został zatrudniony w najbliższym otoczeniu sir Hughe'a, Chidson nie omieszkał sprawdzić personaliów nowego kavassa i znalazł w jego życiorysie pewne niezgodności. Nie tylko to, że Bazna kiedyś pracował dla Niemców, ale było wielce prawdopodobne, że został poddany szkoleniu szpiegowskiemu przez SIM, wywiad włoski. To mogło wiele tłumaczyć, ponieważ, jak później stwierdził Dunderdale: „Zawsze byliśmy przekonani, że Bazna był włoskim agentem, z uwagi na jego modus operandi - włoski wywiad szkolił swoich agentów w ślusarstwie i w przenikaniu do placówek dyplomatycznych". Krótko mówiąc, Chidson musiał zwąchać, co się święci wśród personelu ambasady znalazł się osobnik, który mógł być szpiegiem. Co zrobił w tej sytuacji? Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa przez krótki czas Bazna działał bezkarnie. Ale wkrótce, być może nawet bez wiedzy Bazny, Chidson pośrednio towarzyszył mu na każdym kroku, pozwalając na sfotografowanie tylko tych dokumentów, które sam mu podsunął. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę dowód, jakim są palce Bazny na jednej z klatek, mogło dojść do konfrontacji i Chidson mógł sobie podporządkować Baznę. Ale tego nie dowiemy się nigdy. Chidson zabrał tajemnicę tej sprawy do grobu, nie pisnął ani słowa na ten temat aż do śmierci w roku 1957. Kiedy po raz pierwszy zasugerowano takie wyjaśnienie szpiegowskiej działalności Bazny, generał lord Colin Gubbins i lord John Lomax - agent do spraw gospodarczych czasu wojny w Turcji i jeden z nielicznych spośród ekipy dyplomatycznej sir Hughe'a, którzy przeżyli wojnę - odnieśli się do tej koncepcji sceptycznie. Chociaż Gubbins mógł nie być szczegółowo informowany o działalności MI-6, a sir Johna z całą pewnością nie dopuszczano do planów mistyfikacyjnych w rodzaju „Jael", obaj zgodnie demaskowali to tłumaczenie, jako próbę Menziesa „wybielenia głupoty jego służb w Stambule i w Ankarze". Szczególnie sir John podkreślał, że „Cicera" nie wykryto do czasu, gdy jeden z jego własnych agentów - Turek, pracujący w otoczeniu tureckiego prezydenta, Ismeta Inonu, ostrzegł go, że szpieg zwany „Cicero" pracuje w ambasadzie brytyjskiej i dostarcza Papenowi najściślej tajne papiery sir Hughe'a. W rzeczywistości, ostrzeżenie to napłynęło na chwilę przed rezygnacją Bazny - długo po dobiegających z innych źródeł sygnałach ostrzegawczych na temat jego szpiegowskiej aktywności. Wszystkie te doniesienia pozwalały wnioskować, że przez krótki czas po tym, jak zaczął fotografować dokumenty, Bazna rzeczywiście działał pod brytyjską kontrolą. Na początku grudnia 1943 roku, gdy już ponad miesiąc pracował dla Niemców, Moyzisch stracił swoją sekretarkę, która miała nieszczęście połamać sobie palce podczas zatrzaskiwania sejfu swojego szefa. Odesłano ją na leczenie do Niemiec i zastąpiono pewną Niemką, Cornelią Kapp. Panna Kapp była córką niemieckiego dyplomaty i w czasie pracy w Sofii spotkała miłość swego życia, młodego Amerykanina z ekipy George'a Earla, byłego gubernatora Pensylwanii, który służył jako wysłannik prezydenta Roosevelta na dworze cara Borysa III. Misja Earla zakończyła się, kiedy Bułgaria przystąpiła do wojny po stronie Niemców i Earl został przeniesiony do Ankary w funkcji attache wojskowego*. Jego asystent towarzyszył mu nadal w Turcji, w charakterze agenta OSS. Tuż po przyjeździe do Ankary panna Kapp spotkała się z ukochanym pod eskortą innego agenta OSS - Ewarta Seagera - i młodzi wzięli ślub. Panna Kapp oznajmiła później: * Formalnie Bułgaria nie przystąpiła do wojny po stronie Niemiec, lecz 12 grudnia 1942 r. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone wypowiedziały jej wojnę (przyp. T.R.).
370
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - J943
Wiedziałam o „Cicero" zanim stało się moim zadaniem otwieranie poczty dostarczanej do ambasady niemieckiej przez specjalnego kuriera. Miałam dość czasu na skopiowanie dokumentów nadchodzących z Berlina, dokumentów, które jasno dowodziły, że „Cicero" miał się znajdować w samej ambasadzie brytyjskiej. Każdego wieczoru przekazywałam kopie dokumentów Amerykanom... Ci zaś już od pewnego czasu wiedzieli, że człowiek o pseudonimie „Cicero" naprawdę istnieje... Zlecono mi zidentyfikowanie tego szpiega.
Było prawdopodobne, że Amerykanie byli poinformowani przynajmniej o szpiegowskiej aktywności Bazny. A skoro wiedzieli o tym, przypuszczalnie poinformowali również Brytyjczyków - choćby podczas spotkań Komitetu ankarskiego - a także połączony wywiad anglo-amerykański, kontrwywiad, polityków wojennych, oraz działającą na terenie Turcji organizację koordynującą akcje sabotażowe i pozorne. Ale jeszcze jeden fakt przemawiał za tym, że Brytyjczycy dowiedzieli się o „Cicero" znacznie wcześniej, niż Amerykanie. Po pierwsze - dr Erich Vermehren, urzędnik Abwehry w Stambule, w lutym 1944 roku przeszedł na stronę Brytyjczyków wraz z małżonką, urodzoną księżną von Plettenberg. Vermehren był członkiem „Schwarze Kapelle" i kontaktował się z agentem „Tricycle" XX-Commitee na wiele tygodni przed swoją decyzją o zdradzie. „Tricycle" oświadczył później, że matka Vermehrena ostrzegła go o istnieniu „Cicera" przez jednego ze współpracowników podczas pobytu w Portugalii w końcu 1943 roku, a on z kolei natychmiast przekazał tę informację swoim brytyjskim mocodawcom. Poza tym „Ultra" orientowała się nie tylko w każdym posunięciu Abwehry, ale równie dobre rozeznanie miała w tym, co się dzieje w dyplomacji niemieckiej. Stąd też nie było wątpliwości, że ktoś z bezpośredniego otoczenia Papena dostarczał w tym czasie OSS najgłębiej strzeżonych i tajnych informacji, a teczki tureckich archiwów państwowych ujawniłyby, ile i za co Papen płacił oraz szczegóły na temat wymiany walut i handlu sztabami złota, jakich był zleceniodawcą. Najsilniej przemawiający dowód na poparcie tezy, że Brytyjczycy wiedzieli o Baznie, pochodził od Allena Dullesa. W swoich wspomnieniach zatytułowanych „Secret Surrender" pisze on, że prawdopodobnie w drugim tygodniu grudnia przybył Fritz Kolbe, jego informator w niemieckim ministerstwie spraw zagranicznych, z przesyłką zawierającą ministerialne telegramy. Wynikało z nich, że Niemcy mieli dwóch szpiegów w brytyjskim aparacie dyplomatycznym - „Josephine" w Sztokholmie i „Cicero" w Turcji. Dulles pisał: Największą praktyczną wartość wśród materiałów dostarczonych przez Kolbego miała kopia kablówki, w której ambasador niemiecki w Ankarze... z dumą donosił Berlinowi (w listopadzie 1943), o zdobyciu najściślej tajnych dokumentów ambasady brytyjskiej w Ankarze dzięki „ważnemu niemieckiemu agentowi". Którym był oczywiście słynny „Cicero".••
Kolbe doręczył Dullesowi trzy telegramy, dwa z 3 listopada 1943 roku i trzeci datowany na 4 listopada; i - wedle słów z wywiadu udzielonego przez Dullesa: „Przeciek w ochronie tak ważnej placówki, jaką była Ankara, mógłby zaszkodzić sprawie alianckiej dosłownie wszędzie. Przekazałem więc mojemu brytyjskiemu koledze [księciu van den Huyvelowi] kopie telegramów od Kolbego". Ci dwaj mężczyźni, kontynuuje Dulles, spotkali się w małym zajeździe w Bollingen koło Berna i uzgodnili, że o sprawie należy poinformować Londyn, by przeciek został zlikwidowany. Ale trzy dni później
riCERO"
371
wspomina Dulles: „van den Huyvel przybiegł do mnie prawie bez tchu i wręcz błagał, bym zapomniał o telegramach i pod żadnym pozorem nie podejmował jakiejkolwiek akcji w sprawie „Cicero", a szczególnie poprzez Kolbego. Książę wyraził się, że Londyn jest «świadom» sprawy. Chociaż Vanden Huyvel tego nie powiedział, było dla mnie rzeczą oczywistą, że Londym toczy jakąś grę z „Cicero" w roli głównego pionka". Jakiego rodzaju grę toczyli Brytyjczycy za pomocą „Cicero"? I w jakim celu? Fakty przemawiają za tym, że „Cicero" istotnie był „niezwykle sprytną pułapką" - jak zresztą się obawiał Papen - był próbą wprowadzenia przeciwnika w błąd, częścią fortelu, którym miał być plan „Jael". Znamienną przesłanką było to, że Baznie pozwolono odejść z pracy w ambasadzie brytyjskiej bez żadnych trudności. Ale jeszcze więcej zdziwienia mógł budzić charakter dokumentów, które „wyjawił" on Niemcom. Dla Brytyjczyków największe znaczenie miały psychologiczne i polityczne aspekty dokumentów „Cicera": dostarczenie Niemcom przygniatających dowodów siły i determinacji Wielkich Sprzymierzonych, rozwianie ich nadziei na rozpad koalicji antyniemieckiej. Z dokumentów „Cicera" wiało grozą, szokującą dla nazistowskich hierarchów. Himmler, na przykład, upoważnił Schellenberga do wznowienia negocjacji z OSS w Sztokholmie w nadziei uzyskania paktu pokojowego, uwarunkowanego usunięciem Hitlera. Dokumenty „Cicera" zmieniły nastawienie nazistów do wojny. Ale, co równie ważne, wpłynęły na militarne decyzje Niemców. I chociaż generałowie donieśli Hitlerowi, że alianci w 1944 roku zaatakują północno-zachodnią Europę z Anglii - tę możliwość Hitler wyraził już w Dyrektywie 51 w listopadzie - nie pozwolili mu na wysnucie wniosku, że alianci nie zaatakują Bałkanów, co dałoby mu powody do zredukowania potężnego garnizonu w południowo-wschodniej Europie w końcu roku. Gdyby rewelacje „Cicera" pchnęły go jednak do podjęcia takiej decyzji, to skutek faktu ich wykradzenia byłby największą katastrofą aliantów. Tak się jednak nie stało, aparat nazistowski zmusił Hitlera nie tylko do utrzymania garnizonu bałkańskiego w gotowości, ale również do wzmocnienia go. O to właśnie chodziło w planie „Jael". W ocenie sukcesu mistyfikacji „Cicera" konieczne jest jednak ustalenie co, jeśli w ogóle cokolwiek, uzyskali Niemcy dzięki dostępowi do „printów" sir Hughe'a. To prawda, że dzięki nim poznali kryptonim „Overlord". Ale pod koniec roku znajomość tej nazwy miała już mniejsze znaczenie. Do września 1943 roku słowo „Overlord" znaczyło tyle, co plan operacji inwazyjnych; potem - głównie na skutek nalegania ze strony Brytyjczyków, a także „ze względów bezpieczeństwa", „Overlord" stał się kryptonimem obejmującym całokształt anglo-amerykańskiej strategii w północno-zachodniej Europie. Samą inwazję ukryto pod kryptonimem „Neptun". A zatem poznanie kryptonimu „Overlord" nie dało Niemcom żadnych dodatkowych informacji o kluczowych tajnikach operacji „D-Day" - czyli gdzie i kiedy alianci zamierzają wylądować we Francji. Sam w sobie fakt ten zdawał się potwierdzać oskarżenia Stalina, że Brytyjczycy próbowali zdradziecko odstąpić od inwazji. Prawdą jest również, że dokumenty „Cicera" zawierały najdrobniejsze szczegóły najważniejszej konferencji roku 1943. Rzecz w tym, że ciekawość, jaką szczegóły te wzbudziły u Niemców była dużo większa, niż ich rzeczywiste znaczenie. Mówiły one jedynie, że alianci zamierzają unicestwić Trzecią Rzeszę, ale milczały na temat sposobu, jakim chcą tego dokonać. Posiadanie tego typu informacji nie daje żadnemu państwu podstaw do wygrania wojny.
372
WIELKA STRATEGIA I MAŁA TAKTYKA - 1943
Trzeba też sobie zdawać sprawę z tego, że dzięki dokumentom „Cicera" OKW zostało ostrzeżone przed niektórymi drugorzędnymi operacjami alianckimi. Chodziło zwłaszcza o zamiar zbombardowania Sofii 15 stycznia 1944 roku*. Gdy przyszło co do czego, Niemcy nie podjęli żadnego działania w tej sprawie, prawdopodobnie wskutek uznania sprawy „Cicera" za podstęp; w rezultacie przeciek ten nie spowodował żadnych ofiar. Czyżby Brytyjczycy rozmyślnie ujawnili taką informację, sobie na pohybel? Odpowiedź brzmi: tak, zrobiliby to i zrobili. Wymagała tego technika wprowadzania przeciwnika w błąd w sytuacjach, gdy informaq'e dotyczące operacji alianckich oddawano w ręce wroga po to, by zmylić Hitlera co do innych, ważniejszych posunięć. Tylko szczegóły działań pozornych były nowe; zasada działania była dokładnie obmyślona - skrwawiona torba w przypadku bitwy pod Gazą, żywy trup w przypadku Mincemeat, fortel Dericourta i - teraz - turecki kavass. Brytyjczycy godzili się na straty - nawet całkiem poważne - w takich ruses de guerre; jak Masterman określił podobne operacje XX-Commitee: „Im większe korzyści, tym wyższa cena". Cena, którą przyszło zapłacić za mistyfikację „Cicera" była symboliczna. Brytyjczycy nie dali Niemcom żadnego materiału wywiadowczego, którego nie mogliby oni uzyskać z innych źródeł, czy wręcz zaczerpnąć ze sprawozdań w alianckiej lub neutralnej prasie. A ci, którzy wciąż obstają przy tym, że „Cicero" był kolosalnym błędem Brytyjczyków, powinni wiedzieć, że ostatnie słowo należało do Menziesa, który - kiedy odpowiedź na pytanie, co zrobił, a czego nie zrobił Bazna nie miało już najmniejszego znaczenia - warknął lekceważąco: „Cicero"? Oczywiście, działał pod naszą kontrolą.
„CICERO"
373
Jeśli potrzebne są jakieś dowody skuteczności planu „Jael" - a tym samym strategii duetu Churchill - Brooke - to właśnie zostały one przedstawione. W końcu roku drżące w posadach imperium Osi stało się podatne na ataki ze wszystkich stron. Dopiero jednak po miesiącach uzgodnień i przeróżnych manewrów alianci zdecydowali, że główne uderzenie nastąpi w Normandii. Hitler oczywiście wydedukował, co potrafi każdy strateg, że to północna Francja będzie sceną rozstrzygającej bitwy tej wojny i konsekwentnie umacniał się w tym regionie. Ale dzięki pomyślnemu zrealizowaniu planu „Jael" nie mógł mieć pewności, w którym punkcie długości Kanału nastąpi uderzenie. Ani też, znowu dzięki „Jael", nie mógł dla wzmocnienia obrony na Zachodzie ryzykować ogołocenia Bałkanów z tamtejszych garnizonów*. Musiał bronić każdego centymetra obwodu swego imperium. Dylemat Hitlera najlepiej oddał Jodl w swoim dzienniku, gdzie w dzień Nowego Roku zapisał: „Oto cele wroga na rok 1944 - Wał Atlantycki, albo Bałkany".
Jeśli rzeczywiście tak się rzecz miała, to „Cicero" był największym triumfem planu „Jael". Po przeczytaniu w dokumentach „Cicero" o wyraźnym zagrożeniu Bałkanów i słysząc, że Brytyjczycy pobrzękują szablami pod murami jego południowo-wschodnich bastionów, Hitler zaczął umacniać ten region, co zaowocowało - do „D-Day" łącznie 25 dywizjami niemieckimi z oddziałami SS, spadochroniarzami, kompaniami górskimi i dwoma dywizjami pancernymi. Jednostki te tkwiły tam z dala od ważnych bitew, podstępnie przykute do miejsca, nękane groźbami i podchodami bałkańskich partyzantów, utrzymywanych zresztą przez Brytyjczyków. Jeśli dodać do tego osiemnaście dywizji piechoty, SS i spadochronowych i jeszcze siedem dywizji pancernych, unieruchomionych we Włoszech, Hitler został pozbawiony łącznie pięćdziesięciu dywizji, w tym dziewięciu jednostek pancernych. Ogrom tego rozproszenia sił staje się oczywisty, gdy mierzy się go w odniesieniu do liczby niemieckich dywizji we Francji w chwili „D-Day". Tam Hitler będzie miał pięćdziesiąt dywizji piechoty i spadochronowych oraz dziesięć dywizji pancernych. Siły, które zmuszony był skierować na teatry wojenne Bałkanów i Włoch, stanowiły jedną szóstą niemieckiego potencjału wojskowego; a każda z dywizji niemieckich - SS, spadochronowych, czy pancernych mogła zaważyć na sukcesie, albo - na klęsce aliantów**.
* Nalot ten po prostu zaskoczy! bułgarską obronę przeciwlotniczą (przyp. T.R.). ** 1 czerwca 1944 r. Niemcy posiadali 284 dywizje, z tego na wschodzie 156 (55%), w Finlandii 7 (2,5%), Norwegii 12 (4,2%), Danii 3 (1,1%). Na Zachodzie 54 (19%), we Włoszech 27,5 (9,6%) i na Bałkanach 25 (8,8%)' Ilość dywizji to wielkości formalne, niemal wszystkie będące na Bałkanach nie odpowiadały przyjętym przez Niemców normom - zdolne do walki ruchowej. We Włoszech były tylko 2 dywizje pancerne i 1 grenadierów pancernych w warunkach gdy 15. Grupa Armii sprzymierzonych była zdecydowanie liczniejsza niż niemiecka Grupa Armii „C". Stąd można postawić pytanie: kto kogo wiązał we Włoszech (przyp. T.R.).
* W ramach koncepcji ujętej w dyrektywie Hitlera nr 51 z listopada 1943 r. Niemcy zamierzali pobić przeciwnika desantującego na Zachodzie siłami Armii Zachodniej (Westheer). Powinna ona była składać się z 3 elementów - dywizji pozycyjnych, polowych dywizji piechoty zdolnych do manewru i przede wszystkim rzutu pancerno-motorowego przeznaczonego do pobicia desantu. Siła tego rzutu decydowała o możliwościach Armii Zachodniej (przyp. T.R.).
CZĘŚĆ IV
Akcje tajne i decepcja styczeń-czerwiec 1944 W tym liście, który piszę do Was z okazji Świąt Bożego Narodzenia pragnę przekazać coś więcej niż tradycyjne życzenia. Chcę się podzielić z Wami przepełniającą mnie nadzieją, większą, niż kiedykolwiek miałem w życiu. Nasza stara, znękana Europa od wieków nie zaznała tak wspaniałego poczucia odwagi, ożywczej i zdecydowanej woli przetrwania upokorzonych i cierpiących narodów, które chcą teraz zbudować sobie nowe życie ku szczęściu wszystkich... Przed nami cudowna szansa - z wielkiej potrzeby chwili Wielka Brytania, Ameryka i Rosja dzielą się ze sobą wzajemną pomocą i współczuciem... Przez lata niewoli nazizm jakby oczyścił nasze dusze... Nadchodzący rok 1944 będzie dla nas dobry, choć niełatwy. Z listu, który otrzymali rodzice majora Franka Thompsona, agenta SOE w Bułgarii, w przeddzień jego aresztowania i egzekucji
Eisenhower - wódz naczelny W mgle zimowej nocy 15 stycznia 1944 roku przed północą na bocznicy koło Primrose Hill zatrzymał się zwykły pociąg wojskowy. Wysiadł z niego naczelny dowódca operacji „D-Day", generał Dwight D. Eisenhower. Grupka grzejących dłonie przy koksowym piecyku robotników kolejowych bez specjalnego zainteresowania gapiła się na kilka niewyraźnych postaci, salutujących sobie przy amerykańskim samochodzie wojskowym. Po chwili - prawie równocześnie - pociąg i samochód rozpłynęły się we mgle. Nic nadzwyczajnego, żadnych ceremonii. Ale wraz z pojawieniem się Eisenhowera w Londynie dowództwo naczelne Sprzymierzonych Wojsk Ekspedycyjnych (Allied Expeditionary Force) - w skrócie SHAEF, stało się czymś rzeczywistym, a najwyższej wagi powody powołania go do życia - operacje „Overlord" i „Neptun" zdominowały wszelkie inne koncepcje wojny z Niemcami. Naczelnego dowódcę podwieziono do kwatery Hayes Lodge w dzielnicy Mayfair. 0 jego przybyciu wiedziało tylko wąskie grono wojskowych i politycznych osobistości mocarstw zachodnich. Jeszcze przez kilka dni brytyjska opinia publiczna nie wiedziała o obecności Eisenhowera w Londynie. Cóż, etykieta służb specjalnych była tajemnicza, bo taka na przykład Abwehra wiedziała niemal natychmiast o mianowaniu 1 przyjeździe generała. Nic też dziwnego, że w momencie, gdy Eisenhower w salonie swego apartamentu sięgał po szklaneczkę przedsennego drinka, niemiecki szpieg o pseudonimie „Tatę", kontrolowany przez XX-Committee, donosił już swemu szefowi w Hamburgu, że nowy naczelny dowódca przybył tej nocy do Londynu. Wiedział 0 tym tylko dlatego, że nieświadomie był cząstką kolejnej decepcji - miał upewnić Niemców, że ich szpieg - „Tatę" - ma przydatne powiązania z SHAEF. A jako wartościowy i wiarygodny agent będzie mógł pewnego dnia przekazać swoim mocodawcom jakieś korzystne dla aliantów kłamstwo. W pierwszych miesiącach roku 1944 Anglia zamieniła się w kraj dziwnie ruchliwy 1 zarazem owładnięty duchem nadziei, nadludzkiej odwagi, niezwykłej wytrzymałości, a nade wszystko - atmosferą wielkiego oczekiwania. Tylko kilku ludzi ukrytych przed ludzkim wzrokiem pod chodnikami Westminsteru wiedziało, co się naprawdę szykuje. Nadszedł bowiem rok inwazji, chociaż można było tylko zgadywać, gdzie i kiedy nastąpi. Wszechobecność służb bezpieczeństwa pogłębiała nastrój tajemniczości, lęku przed nieznanym i nerwowej niefrasobliwości zarazem, podobny chyba temu, jaki panował w czasie balu przed bitwą pod Waterloo, albo w kantynach dla lotników przed Bitwą o Anglię. Ogólne poruszenie wzmogło się jeszcze, gdy do portów angielskich zaczęła napływać potężna fala amerykańskich żołnierzy. Amerykanie wnieśli do Anglii nieco od-
378
AKCJE TAJNE 1DECEPCJA, STYCZEŃ-CZERW1EC 1944
pychającą kulturę papierosów „Ramses" i „Camel", Sinatry i Grabie, żywności z przydziału, Coli i lekkich karabinków maszynowych. Ze wszystkimi innymi wojskami zaangażowanymi w inwazję przemienili Anglię i większość Szkocji, Walię i Ulster w gigantyczne koszary, z których wylewały się tłumy spieszące do przybytków niewybrednej żołnierskiej rozrywki o tak czarujących nazwach, jak „Marston Magna", „Sanford Orcas", „Purse Caundle", „Weston Zoyland", „Kington Bagpuize". Z Amerykanami ziemia angielska wchłonęła sześć i pół miliona ton wszelkiego ekwipunku wojennego, to znaczy trzy i pół tony na jednego żołnierza biorącego udział w desancie „D-Day". Tylko w pierwszym kwartale roku 1944 nie mniej niż 3360 statków handlowych przepłynęło Atlantyk z zaopatrzeniem dla wojska. W trakcie konwojów stracono tylko trzy z nich, a na dnie morza spoczęło za to trzydzieści sześć niemieckich U-bootów. Ten korzystny wynik zawdzięczano „Ultrze" i ulepszonym metodom walki z podwodną flotą wroga. Atlantyk w tym czasie należał bezspornie do sprzymierzonych. Chłop brytyjski, typ raczej ksenofobiczny, ograniczony i z natury podejrzliwy wobec obcych, nie był zachwycony cudzoziemcami. Ci Amerykanie nieelegancko trzymali ręce w kieszeniach, bez opamiętania żuli gumę, nie oddawali honorów oficerom i obnosili się z medalami, na które nie zasłużyli. Według brytyjskich miar byli niemożliwie bogaci, ich kuchnie polowe serwowały lody i wyglądało na to, że cały wolny czas spędzają przed furtkami swoich dziewcząt. Wszędzie więc słychać było utyskiwania i szyderstwa: „...za dużo im płacą, przeżerają się, tylko im flirty w głowie i w ogóle są be". Ogólne potępienie wzbudzały też nieuniknione burdy w pubach i rosnąca liczba pospolitych przestępstw, łącznie z dezercją, zjawiskiem nieznanym wśród kadry oficerskiej i szeregowców angielskich. Nikt jednak nie wątpił w dobrą wolę przybyszów zza oceanu i wszystkich w gruncie rzeczy cieszył widok flotylli bombowców, gdy prawie każdego poranka tuż po śniadaniu sunęły po niebie ku wyznaczonym celom, gdy po sennych wiejskich drogach ciągnęły wozy bojowe i działa, gdy ze skarp nadmorskich można było oglądać okręty wojenne, wpływające do portów, zatok i rzek Anglii. Z amerykańskiego punktu widzenia nowy wódz naczelny zdawał się uosabiać wszystko, co najlepszego można znaleźć w człowieku dowodzącym inwazją. Robił nadzwyczaj dobre wrażenie. Pułkownik John Stagg z RAF, mianowany szefem meteorologów Eisenhowera, był pod wrażeniem. Po pierwszym zetknięciu z naczelnym dowódcą przy stole konferencyjnym w Norfolk House, pierwotnej kwaterze SHAEF, napisał: „Z szerokim uśmiechem na twarzy, atletycznie zbudowany, w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej, jak instruktor sportu, który właśnie rozpoczyna swoją pierwszą lekcję gimnastyki, miał na sobie świetnie skrojony mundur polowy z nienagannie zaprasowanymi kantami spodni, wyglądał pierwszorzędnie". Uśmiech Eisenhowera - zaczęto mówić - wart jest całej armii. Wielu jednak uważało, że jego kwalifikacje i doświadczenie są zbyt skromne, by mógł dowodzić największą i najbardziej niebezpieczną operacją tej, a może i wszystkich toczonych przez ludzkość wojen. Powszechna rezerwa, z jaką spotkał się amerykański generał, nie powinna dziwić, gdyż jeszcze nigdy w dziejach Anglii nie przyznano cudzoziemcowi takiej władzy. Stopniowo więc przezwyciężano mit Battenbergów (rodu angielskiego, z którego wywodzili się najwięksi dowódcy angielscy - po jednej z wojen zmienili nazwisko na Mountbatten, gdyż nie życzyli sobie nosić nazwi-
E1SENHOWER - WÓDZ NACZELNY
379
ska o brzmieniu niemieckim; z rodziny tej pochodził również Winston Churchill), oddając w ręce brytyjskich agencji propagandowych kampanię reklamową, mającą sprawić, że Anglicy „kupią" Eisenhowera. Ale w siedzibie królewskiego sztabu generalnego, której okna wychodziły na stajnie Gwardii Konnej, krążyła opinia, że Eisenhower zawdzięcza wysoką pozycję politykom, okazji i łutowi szczęścia, a nie twardej szkole wojennej. Największym przeciwnikiem Eisenhowera był generał Brooke, ciągle dręczony wspomnieniem „zdrady", jakiej dopuszczono się wobec niego w Quebec. Napisał parę naprawdę cierpkich uwag na temat swego rywala: „Należy pamiętać, że Eisenhower przed objęciem stanowiska dowódcy grupy armii w Afryce nigdy nie dowodził nawet batalionem w akcji". Albo: „Nie wierzę, by sprostał prawdziwej sytuacji na polu bitwy. Jestem naprawdę ogromnie zaniepokojony... przecież taktyka, strategia i dowodzenie nigdy nie były jego mocną stroną". Brooke na wiele sposobów usiłował podważyć autorytet Eisenhowera. Mianował, na przykład, generała Harolda Alexandra dowódcą operacji w Północnej Afryce, czym między innymi chciał wykazać, jak niewielką odpowiedzialnością obarcza się Amerykanina, gdy chodzi o aktywność wojenną i konstruowanie planu „Neptun" dla najgroźniejszego etapu inwazji. Udało mu się też otoczyć Eisenhowera murem złożonym niemal wyłącznie z dowódców brytyjskich. Pierwszym lotnikiem kraju i zastępcą dowódcy został generał lotnictwa sir Arthur Tedder - Brytyjczyk, pierwszym marynarzem - admirał sir Betram Ramsay, Brytyjczyk; pierwszym piechurem - generał sir Bernard Montgomery, Brytyjczyk; również dowódca taktycznych sił powietrznych, generał lotnictwa sir Trafford Leigh-Mallory, był Brytyjczykiem. Brytyjczycy zawiadywali też planowaniem operacyjnym dla inwazji, wywiadem, służbami bezpieczeństwa i akcji specjalnych. Waszyngton z wielkim krytycyzmem odnosił się do brytyjskiej dominacji na najwyższych szczeblach hierarchii SHAEF. Na szczęście generał Walter Bedell Smith uświadamiał sobie potrzebę zachowania pewnej subtelności w postępowaniu z Brytyjczykami. Eisenhower wybrał go na swego szefa sztabu, nie zważając na obiekcje Brooke'a i Churchilla, którzy na tym stanowisku widzieli Morgana. Ten manewr personalny zaowocował wydaniem przez SHAEF dyrektywy, unieważniającej wszystkie poprzednie. Oddawała ona Eisenhowerowi faktyczne, a nie tylko nominalne dowództwo w ramach planu „Overlord" i „Neptun". Zatwierdzona przez Połączonych Szefów Sztabów w Waszyngtonie dyrektywa przyznała Eisenhowerowi pełny zakres kompetencji w decyzjach związanych z inwazją. Nie pozbawiono przy tym dowódców poszczególnych wojsk ich dotychczasowych zadań w sporządzaniu konkretnych planów „Neptuna", ale odtąd robili to zgodnie z dyrektywami Eisenhowera i tymi, które zaaprobowało CCS. Eisenhower nadzorował również wykonanie planów tajnych i decepcyjnych, wspomagających inwazyjne, oraz współpracował z LCS i Biurem Wojny, które wprowadzały je w życie za pomocą środków specjalnych. Krótko mówiąc, nic nie mogło być przedsięwzięte bez wiedzy Eisenhowera i jego aprobaty. Sam zresztą był bardzo czuły na punkcie informowania o wszystkim, co robiono w jego imieniu. Nadal jednak panowało przekonanie, że Eisenhower jest tylko figurantem, a trudne decyzje podejmują inni. Uczulony na tego typu głosy Eisenhower napisał w liście, włączonym potem do jego dzienników: „...męczy mnie, że uważają mnie za kogoś bojaźliwego i nieśmiałego, choć na co dzień robię rzeczy tak ryzykowne, że graniczą
380
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
z szaleństwem... - niech to diabli!" Już po inwazji, Smith, jeden z nielicznych, którzy dostrzegali ogrom odpowiedzialności Eisenhowera, pisał w tajnej notatce: Na kolejnych etapach skrajnie trudnego planowania „Neptuna", gdy prezentowano mu któreś z najważniejszych decyzji tej wojny, a on akurat miał na dany temat odmienne zdanie, to nie było końca długim kłótniom z szefami sztabów Stanów Zjednoczonych albo 'Wielkiej Brytanii, albo obu na raz... Nigdy przedtem nie myślałem o tym, w jakim osamotnieniu i izolacji dowódca jego pozycji musi podejmować błyskawiczne decyzje z pełną świadomością, że fiasko albo sukces zależą od jego osobistego osądu i tylko on będzie sądzony w razie niepowodzenia.
Od Eisenhowera zależało także zaszczepienie w zespole planującym operację „Neptun" czegoś na kształt braterstwa broni. Bez tego i plan, i operacja mogły zawieść. Przed operacją „Torch" Eisenhower został zaopatrzony w analizę stosunków anglo-amerykańskich. Wiedział więc, że rozbieżności w poglądach obu potęg „zaznaczają się nawet wyraźniej niż w czasie pierwszej wojny światowej". Wielu Amerykanów pogardliwie wytykało Wielkiej Brytanii długą listę niepowodzeń, których zaznała, zanim Ameryka przystąpiła do wojny, a równie wielu Brytyjczyków źle znosiło krytykę butnego sprzymierzeńca zza oceanu. Po zapoznaniu się ze wspomnianą analizą utworzono w Waszyngtonie specjalny komitet doradczy, który pomagał Ameryce, Wielkiej Brytanii i Kanadzie w łagodzeniu trudnej do opanowania wrogości między nimi. Z kłótni mogła odnieść korzyść jedynie propaganda państw Osi. Wysiłki tylko częściowo przyniosły pożądane efekty. W czasie, gdy Eisenhower przybył do Londynu, aby objąć swoje nowe stanowisko, amerykańska antypatia do wszystkiego, co brytyjskie, ścierała się z brytyjską protekcjonalnością, a iskry leciały zewsząd - z klubów i sal konferencyjnych wysokich rangą dowódców tak samo, jak z pubów i sal tańca odwiedzanych przez szeregowców. Sytuacja była poważna. Najwięcej zależało od charakteru, osobowości i taktu wodza naczelnego. Należy oddać honor Eisenhowerowi, gdyż pod jego okiem naczelne dowództwo Sprzymierzonych szybko stało się efektywnie pracującym zespołem. Biura SHAEF pracowały harmonijnie, polemiki ucichły. Dowództwo naczelne funkcjonowało precyzyjnie i skutecznie, jak dyrekcja dużej, wielonarodowej korporacji. I o to chodziło, bo operacja „Neptun" była przedsięwzięciem niesłychanie skomplikowanym. Stalinowi wymknęło się znamienne, graniczące z zachwytem stwierdzenie: „Moi współpracownicy i ja sam musimy przyznać, że historia wojen nie zna drugiego podobnego przedsięwzięcia z punktu widzenia skali i koncepcji..." Plan „Neptun" rzeczywiście budził podziw Stalina. W dniu inwazji osiem dywizji desantujących z morza i powietrza, liczących w sumie 200 tysięcy ludzi, miało wylądować na brzegach Normandii*. Trzy dywizje - prawdopodobnie blisko 90 tysięcy ludzi miało nacierać za 19 tysiącami czołgów, a miało się to odbyć w ciągu osiemnastu godzin, licząc od godziny „H". Mieli przybić do brzegów na pokładach 5000 barek desantowych, 1300 statków handlowych, 1100 samolotów transportowych i 800 szybowców. Wojska inwazyjne miały być osłaniane i wspierane przez ponad 1200 okrę* W Norwegii były przede wszystkim dywizje pozycyjne (przyp. T.K.).
EISENHOWER - WÓDZ NACZELNY
381
tów, w tym 7 pancerników i monitorów oraz 23 krążowniki, ponad 10 000 ciężkich i średnich bombowców i myśliwców. Ogółem w tej wielkiej przeprawie miało brać udział ponad cztery miliony mężczyzn i kobiet. Licząc siły powietrzne, morskie i zaopatrzeniowe, w inwazji miało uczestniczyć 6 milionów ludzi. Niezależnie od jej rozmiarów, dla Hitlera operacja „Neptun" nie była trudna do odparcia. Zadanie, które stało przed aliantami, wymagało skorzystania z wszelkich czynników gwarantujących sukces. Po pierwsze należało zmusić przeciwnika do maksymalnego rozproszenia sił, następnie wykorzystać element zaskoczenia, podstępnie mieszać mu szyki, by opóźnić reakcję na desant. Zaplanowanie tego wszystkiego wymagało nie lada finezji. Ale tylko w ten sposób można było zapewnić powodzenie wobec nieuniknionego kontrataku. Co jednak uzasadniało nadzieje aliantów, że uda się zaskoczyć Hitlera? Termin operacji był uzależniony również od pogody. Dla Niemców termin ustalony na podstawie komunikatów meteorologicznych był równie oczywisty, jak dla aliantów. Poza tym, topografia Kanału pozwalała na desant rozmiarów „Neptuna" tylko w pewnych miejscach, które były równie dobrze znane Niemcom, co aliantom. Były też inne okoliczności zdające się przekreślać szansę zaskoczenia Niemców. Najlżejsza niedyskrecja prasowa, niebacznie rzucone słówko jakiejś osobistości mogły zdradzić zasadnicze sekrety operacji. Zakładając, że tajemnica zostanie zachowana do końca, to jak alianci chcieli ukryć przed Niemcami miejsca ześrodkowania wojsk na terenie Anglii, jak uczynić niewidzialnymi te niezliczone konwoje u wrót Kanału i ich przejście przez Kanał - ewidentnie wskazujących na podróż do plaż Normandii? Przez jakiś czas można było liczyć na to, że tajne służby i decepcja zrobią swoje. A jednak sygnały na temat przewidywanych reakcji nieprzyjaciela na operację „Neptun" docierały zewsząd. Największe wrażenie wywarła ocena, która nadeszła z dowództwa 21. Grupy Armii z 15 marca 1944 roku: „...niezależnie od tego, jaki desant i gdzie zaplanujemy, on może przypuszczać, że uderzymy gdzie indziej, a gdy już zaczniemy zakłócać jego radary, to zrozumie, że zaatakujemy obszar «Neptuna», wzmocni obronę, a w decydującej godzinie «H» będzie już pewien, co się święci". Ta trzeźwa ocena zwróciła uwagę Eisenhowera na dominującą obawę planistów: Niemcy zasilają swoje wojska we Francji jednostkami pancernymi. Trafnie przedstawił to autor wyżej cytowanej oceny: „Mogę zaręczyć, że w dniu inwazji przyjdzie nam się zmierzyć z większą liczbą dywizji pancernych, niż oczekujemy. Jeśli nie zaskoczymy wroga, jego silne i ruchliwe jednostki pancerne będą tylko czekały na intruzów spod znaku «Neptuna». Nadal jednak musimy się liczyć z tym, że nawet gdyby udało się go zaskoczyć, Hitler potrafi w bardzo krótkim czasie skoncentrować siły pancerne na miejscu desantu i odrzucić aliantów z powrotem do morza". Desantujące wojska alianckie można też było łatwo wyśledzić i zniszczyć z powietrza. Świeża była jeszcze pamięć Salerno, gdzie samoloty niemieckie dziesiątkowały lądujących aliantów i ich okręty. Ale to był bodaj jedyny punkt planu „Neptun", który nie budził wahań i wątpliwości - należało za wszelką cenę i przy każdej okazji niszczyć Luftwaffe. Na to zadanie alianci mieli tylko kilka miesięcy. A jakie nieznane zagrożenia czyhały na operację „Neptun"? Co z nieznaną ciągle tajną bronią Hitlera? We Włoszech 2 grudnia 1943 roku setka średnich bombowców Ju-88, z jednostek niemieckich sił powietrznych we Włoszech, dokonała alarmujących spustoszeń w por-
382
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
cie Bari, głównej bazie zaopatrzeniowej alianckiej kampanii. Siedemnaście statków, transportujących ogółem 90 tysięcy ton dostaw, spoczęło na dnie morza, a osiem innych zostało poważnie uszkodzonych. Ogółem zginęło ponad tysiąc żołnierzy alianckich. Od czasu Pearl Harbour nie było większej katastrofy w porcie morskim. Alarmujące było to, że wiele ofiar nalotu cierpiało na zagadkową chorobę. Specjalne służby śledcze odkryły, że poszkodowani są ofiarami działania gazu musztardowego. Z początku myślano, że Niemcy zrzucili na Bari bomby z tym gazem, co podziałało szokująco na dowództwo alianckie. Ostrzegli przecież Hitlera, że użycie gazów trujących spotka się z natychmiastowym odwetem, a on - wydawało się - zlekceważył to i wojna nabrała nowego wymiaru. Jednak dalsze dochodzenie wykazało, że gaz musztardowy wydostał się z luków stojących w porcie amerykańskich statków dostawczych, przechowujących taki właśnie tajny ładunek. Napięcie w naczelnym dowództwie opadło. Ale zatrucia gazem były faktem, który mocno utkwił w głowach ludzi, planujących operację „Neptun". Kto mógł zaręczyć, że Hitler nie użyje w godzinie inwazji gazów trujących albo innych środków - bakteriologicznych lub chemicznych? Eisenhowerowi wydawało się, że tylko szybkie zmiażdżenie przeciwnika pozwoli uniknąć wszystkich okoliczności, ryzykownych dla operacji „Neptun". Dysponował flotami morskimi i powietrznymi, które nie powinny mieć problemów z rozbiciem niemieckich garnizonów, zniszczeniem Luftwaffe i powstrzymaniem odsieczy jednostek rezerwowych, gdy jego ludzie znajdą się już na plażach Normandii. Nie miał złudzeń, że można ukryć prawdę o „Neptunie" przed wrogiem, który stosuje w praktyce powiedzonko swego bohatera narodowego, Fryderyka Wielkiego: „Można usprawiedliwić klęskę, ale dać się zaskoczyć - nigdy". „O nie - powiedział sobie Eisenhower - «Neptuna» nie można traktować tylko jako niespodzianki". Ale decyzja ta nie przeszkodziła mu dać siłom bezpieczeństwa i tajnym służbom wszelkie potrzebne im uprawnienia. Uważał, że należy podejmować próby krzyżowania i udaremniania planów wroga. Polecił podległym dowódcom wszystkich formacji wojskowych, aby sporządzili szkice planów ewakuacji wojsk inwazyjnych w razie jakiejś katastrofy. Za każdym razem, kiedy myślał o takim końcu wielkiej przeprawy - jak zauważył jego kronikarz - szarzała mu twarz. Churchill też obawiał się o wynik inwazji. 25 stycznia 1944 roku zanotował: „Nie wydaje mi się mądrym robienie planów z założeniem, że Hitler w roku 1944 zostanie pokonany. Nie można bowiem wykluczyć, że wywalczy jednak zwycięstwo we Francji. Każdy krok w tej bitwie jest ryzykowny". Jaki wybór mieli alianci na tym etapie wojny? Połączony Brytyjski Sztab Planowania (The British Joint Planning Staff) i biuro Pentagon Strategy and Policy Group poddały dyskusji tę kwestię i 4 listopada 1943 roku wydano dokument, zawierający krytyczny przegląd opcji, które powinno się zostawić otwartymi na wypadek, gdyby Niemcy zdołali skoncentrować we Francji i w Holandii siły wystarczające, by operacja okazała się niezwykle ryzykowną. Stratedzy brytyjscy i amerykańscy przedyskutowali „trzy sposoby podejścia do kontynentu europejskiego". Pierwszym była Norwegia. Lądowanie w tym kraju leżało w granicach możliwości aliantów. Jednakże - jak ustalono - lądowanie w Norwegii wymaga takiej samej liczby wojsk, co inwazja w Normandii, a ponadto grozi wojną ze Szwecją. Co więcej, alianci korzystaliby głównie z dróg morskich w rejonie silnej koncentracji niemieckich okrętów podwodnych, a w takim tłoku walka z podwodną flotą wroga
EISENHOWER - WÓDZ NACZELNY
383
byłaby szczególnie trudna. Warunki terenowe i pogodowe były mało zachęcające, należałoby bowiem przygotować i użyć specjalnie wyekwipowanych i wyszkolonych oddziałów, których aliantom w tym okresie brakowało. Przede wszystkim zaś wariant norweski inwazji nie gwarantował - w opinii strategów - decydującego wpływu na przebieg wojny. I jeszcze jeden partner miał tu coś do powiedzenia: „.. .jest oczywiste, że Rosjanie nie uznają tej operacji za fortunną alternatywę lądowania w północnej Francji". „Jupiter", jak nazywano projekt desantu w Norwegii, został skreślony. Drugą możliwością, równie miłą Churchillowi, były Bałkany. Jednak nawet wcześniejsza ocena tej opcji, dokonana przez generała Embicka w ramach Joint Strategie Survey Committee w maju 1943 roku, wypunktowała wszystkie jej negatywne strony, zarówno polityczne, jak i militarne. Komitet Embicka już wtedy zauważył, że strategia bałkańska ma pewne zalety, czyniące ją atrakcyjną na pierwszy rzut oka, ale byłoby prawie niemożliwe przemieszczenie dostatecznej liczby wojsk i ich zaopatrzenia przez góry na drodze do równiny węgierskiej, skąd od południowego wschodu miał pójść atak na Rzeszę. Komitet Embicka był przekonany, że Rosjanie nie będą tolerowali alianckich akcji na Bałkanach, a oburzenie może ich skłonić do szukania separatystycznego pokoju z Niemcami. Patrzyliby też krzywym okiem na Amerykę, podejrzewając ją o popieranie Anglii w polityce ograniczania ich wpływów. Powojennemu światu groziło to niemiłymi konsekwencjami. Zresztą ostatnie manewry polityczne Stalina na konferencji w Teheranie wyraźnie potwierdzały aktualne przewidywania strategów. Trzecią możliwością rozważaną przez brytyjskich i amerykańskich strategów była inwazja południowych brzegów Francji. Ta operacja byłaby łatwiejsza od poprzednich, zarówno w fazie desantu, jak i utrzymania zdobytych pozycji. Nawet Rosjanie zaakceptowaliby przeprowadzenie jej w zastępstwie planu „Overlord". Ale Niemcy, po rozpoznaniu, że alianci odstąpili od planów lądowania w północno-zachodniej Europie, mogliby błyskawicznie wzmocnić obronę w południowej Francji, co zwiększało ryzyko tego wariantu inwazji. Rosjanie rzeczywiście przyklasnęli planom ataku na brzeg Riviery. Bez względu na spodziewane zagrożenia skonstruowano dla inwazji z południa plan „Anvil", ale miał on być realizowany w ścisłym powiązaniu z planem głównym - z „Neptunem". Nawet tak krótki i schematyczny przegląd wyników analizy, dokonanej przez najlepszych strategów, prowadził do jednego wniosku - niezależnie od rozmiarów ryzyka, dla „Neptuna" nie było alternatywy. Churchill i Eisenhower byli tu zgodni. Tym bardziej że nie dodała im otuchy wiadomość o bitwie rozegranej w małym porcie Anzio, położonym nad Morzem Tyrreńskim. Anzio było „Neptunem" w miniaturze i operacja „Daleki brzeg" mogła podzielić jego los. Strategicznym celem kampanii alianckiej we Włoszech było wykrwawienie ciągle jeszcze znacznych odwodów niemieckich i wciągnięcie tam dywizji wroga z Francji i Rosji do Włoch, gdzie na południe od Rzymu czekały na nie 5. armia amerykańska pod wodzą generała Marka Clarka i 8. armia brytyjska generała sir Olivera Leese'a. Kampania włoska - trzeba to sobie powiedzieć - była ofiarą na ołtarzu operacji „Overlord". W styczniu 1944 roku alianci utknęli na niemieckiej „Linii Zimowej", nazywanej również „Linią Gustawa". Morale armii niemieckich nadal było wysokie, myśl o klęsce ciągle jeszcze była Niemcom obca, a nienaruszalna jak dotąd „Linia Gustawa" umacniała to mniemanie. Aliantom zaś zabrakło ruchu i partia włoska wydawała się nierozegrana.
384
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWEC 1944
Churchill głowił się nad mapami, nie ustając w poszukiwaniu korzystnych rozwiązań, i knuł nowy podstęp. Co prawda w drodze do domu z konferencji w Kairze i Teheranie był bardzo zmęczony i zmogło go ciężkie zapalenie płuc, ale gdy tylko wyzdrowiał, wezwał amerykańskie i brytyjskie dowództwo do Kartageny w celu przedstawienia im swoich propozycji. Moment był dobry, gdyż nikt nie był skłonny mu się przeciwstawić. Aby skończyć z zawieszeniem broni na „Linii Gustawa" i otworzyć drogę do Rzymu, Churchill zaproponował wielki desant sił anglo-amerykańskich w Anzio i Nettuno, dwóch położonych 30 mil od Rzymu niewielkich portach, traktowanych przez Rzymian jako miejsce wypoczynku. Operacja miała szerszy, strategiczny cel. Churchill napisał: Kiedy stanął mi przed oczami problem, zwany kampanią wioską, ten milion lub więcej żołnierzy brytyjskich i podległych nam armii alianckich, doszedłem do wniosku, że armie te mogą skopiować atak, przewidziany w planach naszej głównej operacji, tej przez Kanał... Wojska te albo zdobędą Włochy szybko i bez specjalnych trudności przebiją się przez wewnętrzny front niemiecki, albo ściągną duże siły z frontu, który chcemy zaatakować przez Kanał.
Churchill nigdy nie wyrzekł się planów większych operacji dywersyjnych w rejonie Morza Śródziemnego - strategii, którą Stalin i Roosevelt w całości odrzucili w Teheranie. Tym razem jednak uzyskał aprobatę dla swego planu, któremu nadano kryptonim „Shingle", a generałowi sir Haroldowi Alexandrowi, dowódcy 15. Grupy Armii we Włoszech, zlecono sporządzenie planu samej operacji. Wkrótce Alexander skierował do Clarka dyrektywę, która stała się zarzewiem poważnego kryzysu w naczelnym dowództwie alianckim. Łatwy do skruszenia alians, który Eisenhowerowi udało się zbudować w naczelnym dowództwie, był bliski pęknięcia w zderzeniu z osobistymi ambicjami i nacjonalistycznymi odruchami generałów. „Neptunowi" groziła katastrofa na etapie przygotowań. Autor owej dyrektywy, generał Alexander, nie mógł mieć sobie niczego do zarzucenia - rozkazał 5. armii Clarka, by zaatakowała „Linię Gustawa" po sforsowaniu rzek Rapido i Garigliano, a następnie dotarła do linii odwodów niemieckich, zajmujących pozycje na wybrzeżu tyrreńskim wokół Rzymu. Na wieść, że odwody niemieckie znalazły się już w okrążeniu, Clark miał uruchomić swój anglo-amerykański 6 korpus, by ten wylądował w Anzio i Nettuno. Tenże 6. korpus miał ruszyć dalej i zająć Wzgórza Albańskie. Jednocześnie 5. armia miała przełamać „Linię Gustawa" i połączyć się z 6. korpusem. W drodze do Rzymu alianci mieli odciąć i zniszczyć 10. armię niemiecką. Cała operacja nosiła imponującą nazwę „Bitwy o Rzym". Rzecz w tym, że Clark odniósł się sceptycznie do dyrektywy Alexandra. Pamiętał Salerno. Zgodnie z własną koncepcją, kazał dowódcy 6. korpusu „posuwać się w kierunku", a nie „zdobywać" Wzgórza Albańskie, a jeszcze przedtem „utrzymać przyczółek na plaży" i „postępować do przodu tak szybko, jak mu na to jego rozeznanie pozwala". Rozkaz szybkiego wykorzystania pomyślnie dokonanego desantu nie padł z ust Clarka. Semantyczna różnica między „posuwać się do przodu", a „zdobywać" pozbawiła aliantów 300 tysięcy żołnierzy. W bardzo realnym sensie desant „Shingle" był próbą generalną dla „D-Day". Przede wszystkim istniało ryzyko, że Niemcy zdołają dotrzeć do plaż szybciej niż alianci
EISENHOWER - WÓDZ NACZELNY
385
i zdążą się tam okopać. Podobnie też, jak w planie „Neptun", w stępieniu ostrza niemieckiej reakcji pierwszoplanową rolę grał element zaskoczenia, a pełny sukces zależał od niezwłocznego i ścisłego współdziałania lądowych, morskich i powietrznych wojsk alianckich. A także od umiejętności i odwagi alianckich dowódców. Dlaczego zatem Clark rozrzedził i tym samym zamącił sens otrzymanych rozkazów? Brytyjczycy później spekulowali, że pragnieniem Clarka było ściągnięcie odwodów niemieckich na 6. korpus, a nie na 5. armię, aby ta miała otwartą drogę do Rzymu. Niezależnie od powodów jego decyzji, zapłacił za nią generał John Porter Lucas, dowódca 6. korpusu. Dzielność i kompetencje Lucasa sprawdziły się w Afryce Północnej, gdzie służył u boku Eisenhowera, jako „oczy i uszy generała". Najpierw dano mu dywizję, a potem korpus i był kontrkandydatem Clarka na jego obecne stanowisko dowódcy grupy armii we Włoszech. Okazał wielkie opanowanie i zręczność pod Salerno, gdzie zastąpił dowódcę korpusu, generała Ernesta J. Dawleya. Chyba nie było nikogo, kto by go nie lubił, czy nie szanował. Reprezentował typ dowódcy starej daty - mądry i ludzki, emanował poczuciem pewności i spokoju. Podczas zimowej akcji bojowej wśród -wzgórz Kampanii też wiedział dokładnie, co i dlaczego robi. W głębi ducha Lucas był znużonym, zatroskanym człowiekiem. Martwił się o ludzi, którymi dowodził. „Jestem zbyt wrażliwy i zbyt wiele we mnie współczucia, bym mógł odnosić sukcesy w zawodzie, jaki sam sobie wybrałem" - stwierdził gorzko w swoim dzienniku. Od samego początku operacja „Shingle" budziła jego poważne wątpliwości. Po wyjściu z odprawy planistycznej, która odbyła się 9 stycznia w sztabie Alexandra w królewskim pałacu pod Casertą, zanotował w dzienniku: „Czułem się jak jagnię prowadzone na rzeź... cała afera pachniała mocno Gallipoli i oczywiście ten sam amator zasiada na ławce trenera" - było to nawiązywanie do katastrofalnego epizodu, związanego z Churchillem w pierwszej wojnie światowej. Pierwsza faza „Bitwy o Rzym" zaczęła się 12 stycznia 1944 roku, kiedy Francuzi włamali się w „Linię Gustwa". Był to dobry początek, i wtedy 17 stycznia brytyjczycy zaatakowali w dolnym biegu Garigliano. Do świtu następnego ranka dziesięć batalionów brytyjskiej piechoty przekroczyło rzekę. Niemcy zareagowali zgodnie z przewidywaniami: marszałek Albert Kesselring, dowódca wojsk niemieckich, dostrzegł niebezpieczny wyłom, otwierający się w „Linii Gustawa" i wysłał tam odwody - dwie dywizje pancerne i część dywizji „Hermann Goering". Ich wyjście z rejonu Rzymu (zauważone przez „Ultrę") pozostawiło Lucasowi wolną drogę do brzegu Anzio. W tym momencie zaczęła się trzecia faza kampanii. Clark próbował właśnie sforsować rzekę Rapido w nocy 20 stycznia, kiedy - tej samej nocy - Lucas płynął już do Anzio na pokładzie okrętu flagowego „Biscayne", z flotyllą 250 różnych okrętów. Był na morzu, kiedy Clarka dopadło nieszczęście. Zejście z gór do Rapido i próba przeprawy były koszmarem. O czwartej po południu 22 stycznia Clark stracił blisko dwa tysiące ludzi, a „Linia Gustawa" pozostała nienaruszona. Gdy Clark taktycznie się wycofywał, komandosi Lucasa wylądowali na plażach Anzio, 60 mil za liniami wroga i Clark nie był w stanie przedrzeć się przez góry, by pospieszyć im na pomoc. Okręty Lucasa zarzuciły kotwice na redzie Anzio 22 stycznia po północy. O świcie 50 tysięcy żołnierzy wyszło na brzeg, a z nimi 5200 pojazdów mechanicznych. Prawie bez oporu 3. amerykańska i 1. brytyjska dywizja zdobyły Anzio i Nettuno. Musieli się rozprawić z jednym pancernym batalionem grenadierów. Straty Lucasa były zdumie-
386
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
wająco małe; trzynastu poległych, dziewięćdziesięciu siedmiu rannych, czterdziestu czterech zaginionych. Nikt, a szczególnie Lucas, nie liczył na tak łatwe zwycięstwo. Częściowo zawdzięczał to tajnym i decepcyjnym działaniom A-Force. Zastosowano starą i dobrze znaną sztuczkę - nadano wiadomość radiową do członków ruchu oporu i agentów we Włoszech w kodzie łatwym do złamania. Aby uprzedzić fakt, że Niemcy w gruncie rzeczy mogą dostrzec flotę desantową z samolotów zwiadowczych, depesze ostrzegały odbiorców, że atak nastąpi nie w Anzio, a w Civitavecchia, miasteczku na północ od Rzymu. Ale to była tylko część historii. Bo 21 stycznia 1944 roku, w przeddzień desantu Lucasa, we Włoszech pojawiła się znajoma postać - admirał Canaris. W sztabie głównym Kesselringa przedstawiono Canarisowi dowody na prawdopodobny desant aliancki w Civitavecchia. Generał Siegfried Westphal, szef sztabu Kesselringa, wspomina: Canarisa przyciśnięto, aby wyjawił wszelkie informacje na temat inwazyjnych zamiarów wroga. W szczególności chcieliśmy informacji na temat pozycji alianckich samolotów transportowych, okrętów wojennych i amfibii. Canaris nie był w stanie podać nam jakichkolwiek szczegółów, ale wyraził przekonanie, że nie ma potrzeby obawiać się nowego desantu w najbliższej przyszłości. To był zapewne jego pogląd...
Rozmiary paraliżu niemieckiego systemu wywiadowczego - paraliżu, który wróżył dobrze „Neptunowi", można sobie wyobrazić na podstawie kolejnej uwagi Westphala: „Nie tylko rozpoznanie lotnicze, ale także niemieckie służby specjalne, w tym czasie były praktycznie nieczynne". W ten sposób oddziały operacyjne „Shingle" szły na spotkanie swego losu bez wiedzy Niemców. „W parę godzin po wyjściu Canarisa - uzupełnił swoją notatkę Westphal - wróg wylądował w Anzio". Kesselring skierował już swoje odwody na „Linię Gustawa" i droga do Rzymu stała dla aliantów otworem. Lucas mógł podążyć do Wiecznego Miasta. Dla Niemców wystarczająco upokarzające było łatwe oddanie Rzymu, ale jeszcze gorsza była perspektywa, że jeśli Lucas ruszy dalej ze swoich plaż i zdobędzie Wzgórza Albańskie, 10. armia stojąca na „Linii Gustawa" zostanie odcięta. Ale Lucas nie ruszył się z miejsca. Zrobił to, co rozkazał mu Clark, umacniał się na opanowanym przyczółku i był gotów stawić czoło przeciwdziałaniu Kesselringa. Decyzja Lucasa wydawała się niewytłumaczalna, zwłaszcza gdy „Ultra" wykryła, że w ciągu 48 godzin od jego wylądowania ani na Wzgórzach Albańskich, ani w Rzymie nie było niemieckich wojsk. Lucas zachował się opieszale, ale nie Hitler i Kesselring. Ściągnęli siły zewsząd, skąd się dało, sformowali 14. armię i otoczyli plażę Lucasa. Całkiem nagle Anzio przemieniło się w poważny kryzys. Churchill po raz kolejny ujrzał groźbę dla swojej politycznej przyszłości. Powiedział później do lorda Morana: „Anzio jest dla mnie najgorszym momentem w tej wojnie. Muszę coś z tym zrobić. Nie chcę dwóch Gallipolis w jednym życiu". Hitler i Jodl potraktowali desant w Anzio jako: „pierwszą z alianckich prób osłabienia i rozproszenia odwodów niemieckich przez pomniejsze ataki na peryferiach okupowanej Europy, jako przygotowanie do głównego ataku przez Kanał". A Hitler dodał jeszcze: „Jeśli by nam się udało rozprawić z tą awanturą w Anzio, to takie desanty już się nigdzie nie powtórzą".
EISENHOWER - WÓDZ NACZELNY
387
Lucas nie podjął żadnego większego działania zaczepnego aż do 30 stycznia. Poniósł jednak niepowodzenie. A kiedy Churchill dowiedział się, że Lucas został zablokowany na przyczółku, zadepeszował natychmiast do Dilla w Waszyngtonie: „Powinniśmy... wziąć parę dobrych lekcji, jak przysłużyć się najlepiej operacji «Overlord»". Walka pod Anzio była brutalna, a w kontekście inwazji w Normandii najgroźniej wyglądała niemiecka siła, determinacja i chęć walki na śmierć i życie. Jak zanotował Churchill: „Łatwość, z jaką wprowadzili swoją sztukę na scenę... wydaje się źle wróżyć operacji «Overlord»". Anzio, z początku obiecujące chwałę i polityczne zwycięstwo, zeszło do rangi mało znaczącej i niepotrzebnie krwawej potyczki. W ciągu tygodnia zginęło dwa tysiące żołnierzy alianckich, co było szaleńczą ceną za kawałek osuszonych bagien. Artyleria niemiecka celowała w niewielką, zatłoczoną plażę. Koncentracja ludzi i materiałów była tak wielka, że niemal każdy pocisk był celny. Drugie Verdun stało się faktem, gdy na niebie pojawiła się Luftwaffe atakująca statki z zaopatrzeniem i bronią. „Nie miałem złudzeń... - napisał Churchill - to była bitwa na śmierć i życie". Dla Alexandra - najwybitniejszego generała brytyjskiego - tego było za wiele. Po odwiedzeniu Lucasa w jego sztabie wysłał telegram do Brooke'a w Londynie, wyrażający rozczarowanie współpracą generałów w rejonie Morza Śródziemnego. Kopię depeszy wysłano do Eisenhowera, a ten natychmiast zrozumiał, że to jego problem. Alexander twierdził, że zaniepokojony działaniami Lucasa, chce zastąpić sztab 6. korpusu sztabem brytyjskim albo znaleźć innego dowódcę amerykańskiego. 18 lutego Eisenhower w wielkiej tajemnicy przesłał wypowiedź Alexandra Marshallowi. Dodał od siebie, że sprzeciwia się zamianie Lucasa na dowódcę brytyjskiego. „...To absolutnie niemożliwe w wojsku alianckim zmieniać dowódcę jakiejkolwiek jednostki jednej narodowości na inną w czasie kryzysu" - napisał. Zalecił, by problem rozwiązać na miejscu, to znaczy w gronie alianckiej generalicji dowodzącej w rejonie Morza Śródziemnego, ale dodał, że zapewne wyśle Pattona, aby ten „objął dowództwo korpusu na przyczółku do czasu zażegnania kryzysu". Położenie Marshalla było mocno kłopotliwe. W wyniku dwóch poprzednich większych bitew z Wehrmachtem musiał już zwolnić dwóch amerykańskich dowódców: generała Lloyda Fredendalla po bitwie pod Kasserine w Tunezji w lutym 1943 roku i generała Dawleya podczas bitwy pod Salerno. Wiedział, że jeśli zastosuje się do brytyjskiego żądania dymisji Lucasa i zastąpienia go dowódcą brytyjskim, narazi na zarzuty całą amerykańską generalicję. Marshall zadziałał błyskawicznie. Chciał uciąć wszelkie podejrzenia i uniknąć szerszych reperkusji dla aliansu anglo-amerykańskiego. 18 lutego, tego samego dnia, kiedy otrzymał wiadomość od Eisenhowera, zadepeszował do generała Jacoba L. Deversa, wówczas głównodowodzącego w rejonie Morza Śródziemnego i zastępcy Alexandra, że: „Waszyngton także uważa... że działalność 6. korpusu i jego dowódców okazała się być poniżej surowych standardów wymaganych w zaistniałej sytuacji". I Marshall doradził Deversowi: „Niech nic Pana nie powstrzymuje w zorganizowaniu dowództwa pożądanej jakości". Kiedy toczyła się ta szybka wymiana zdań i rozkazów, Niemcy jeszcze raz spróbowali uderzenia, które miało zepchnąć aliantów do morza. Była to chyba najbardziej zajadła bitwa między wojskami anglo-amerykańskimi i niemieckimi w tej wojnie. Obie strony walczyły z desperacką odwagą przez trzy dni, ale ostatecznie Lucas wyszedł z tego zwycięsko, co wydawało się dowodzić jego wcześniejszej przezorności. Gdyby
388
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
nie okopał się solidnie na swoim przyczółku pod Anzio, nigdy by nie był w stanie odeprzeć tego druzgocącego uderzenia. Ale laury za tę wiktorię - jedną z największych i najbardziej znaczących w tej wojnie - przyszły za późno, by uratować jego karierę. Clark zwolnił go z dowodzenia 22 lutego 1944 roku, dokładnie w miesiąc po desancie na Anzio i w godzinę po wysłaniu triumfalnej depeszy do Eisenhowera: „Bosze strzelili sobie dzisiaj samobójczą bramkę". Lucas opuścił plażę w Anzio jako człowiek przegrany. Drastyczna decyzja Clarka niewiele się przyczyniła do poprawienia zaufania między alianckimi generałami. Po miesiącu ciężkich walk alianci doliczyli się 19 tysięcy ofiar, wśród nich 2 tysięcy poległych, 8,5 tysiąca rannych i 8,5 tysiąca zaginionych. Luftwaffe zadała ciężkie straty grupie okrętów i oddziałom na plaży. Niemieckie oddziały pancerne bardzo szybko znalazły się w Anzio i przystąpiły do zaciekłego kontrataku. Piechota, a szczególnie komandosi, walczyli świetnie i nieustępliwie. Czy to samo nie mogło się zdarzyć w Normandii? Jednak z punktu widzenia alianckiej strategii rozpraszania wojsk Hitlera - ekspedycja do Anzio była sukcesem. Jak powiedział Churchill w Izbie Gmin 22 lutego 1944 roku, Hitler postanowił bronić Rzymu równie zaciekle jak Stalingradu. I jego decyzja „wysłania na południe Włoch aż osiemnastu dywizji, liczących wraz z oddziałami obsługi technicznej prawdopodobnie koło pół miliona Niemców... może aliantów tylko cieszyć". W styczniu 1944 roku OKW zamierzało przenieść pięć swoich najlepszych dywizji stacjonujących we Włoszech na brzeg Kanału. Ale kiedy Lucas wylądował w Anzio, Hitler postąpił odwrotnie - wzmocnił front włoski. W końcu marca 1944 roku miał we Włoszech dwie armie składające się z dwudziestu czterech dywizji połowę tych, którymi dysponował w tym czasie we Francji, a trzy razy więcej niż 7. armia na wybrzeżu normandzkim. Szczególnej wagi była liczba dywizji pancernych, grenadierów pancernych i spadochronowych we Włoszech. Kiedy na dwa dni przed „D-Day" Rzym w końcu upadł, Hitler miał nie mniej niż dziewięć takich dywizji we Włoszech - to jest tyle, ile w całej zachodniej Europie. Gdyby w dniu inwazji tylko jedna z tych „włoskich", pancernych lub spadochronowych, dywizji zajmowała pozycję na wybrzeżu, wtedy inwazja prawie na pewno by się załamała.
Naczelne dowództwo Niemiec W urządzeniach podsłuchowych, monitorujących zagraniczne audycje radiowe dowództwa tajnych służb radiowych dla zagranicy (FBIS) w Waszyngtonie, 30 stycznia 1944 roku o godzinie 12.52, zaczął się niezwykły ruch. Po raz pierwszy od paru miesięcy miał się publicznie wypowiedzieć sam Hitler, a przedmiotem wystąpienia wodza miała być jego opinia o stanie wojny. W atmosferze wielkiej chwili rozległ się charakterystyczny głos, który słuchających interesował nawet bardziej niż słowa. Ton i barwa wydawanych przez Hitlera dźwięków mogła bowiem świadczyć o kondycji fizycznej i psychicznej wodza Niemiec. Jednak niczego podnoszącego na duchu nie usłyszano. Głos Hitlera ani trochę nie stracił na pasji i natężeniu. Jak zawsze nawoływał naród niemiecki do zwycięstwa - zwycięstwa, które - jak wierzył - jest pewne, „pomimo wszystkich szatańskich zagrań naszych wrogów". Kiedy audycja się skończyła, analitycy w Waszyngtonie i w Londynie przetestowali nagranie pod kątem jakichś ukrytych znaczeń. Ich wnioski nie były pocieszające. Hitler wydawał się wszechwładny w ojczyźnie Niemców, Wehrmacht był lojalny i posłuszny, jak zawsze, a 90-milionowy naród niemiecki, mający za sobą ogromny potencjał militarny, przemysłowy, materiałowy i ekonomiczny, można było pokonać tylko siłą. Przemówienie Hitlera nie pobrzmiewało tonami politycznego rozstrzygnięcia wojny, nagłe załamanie Rzeszy nie wydawało się możliwe. Zainteresowanie stanem umysłu Hitlera nie powinno dziwić, chodziło przecież o człowieka, który sprawował wyłączną władzę nad Trzecią Rzeszą i Wehrmachtem. W ciągu kilku następnych miesięcy reakcje Hitlera na stresy, treść i forma jego rozkazów, zachowania, nastroje, nawyki w pracy, słowem - jego zdrowie umysłowe i fizyczne mogło być decydujące dla losów inwazji. Lekarze Hitlera, czuwający nad zdrowiem swego Fiihrera nie dostrzegali żadnych negatywnych objawów. Ich wódz pozostawał pełen wigoru, był wytrzymały i poruszał się sprężyście. Nie stracił też zdolności do czarowania swoich oficerów i całego narodu nawet wtedy, gdy stali oni w obliczu klęski. Cierpiał jedynie na dolegliwość, którą zdiagnozowano jako „przyspieszony proces sklerozy naczyń krwionośnych" - zaburzenie układu krążenia. Trzymano to jednak przed nim w tajemnicy - jego lekarze nie tylko mówili, ale i wierzyli w to, że jest w szczególnie dobrej kondycji jak na człowieka w wieku 55 lat po wielu przejściach. A już na pewno był o wiele zdrowszy niż jego wrogowie - Churchill i Roosevelt. Tylko Speer, najinteligentniejszy i najbardziej spostrzegawczy z najbliższego otoczenia Fuhrera, uważał, że wskutek ostatnich poważnych klęsk politycznych i wojskowych, Hitler zamknął
390
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
się w klasztornym trybie życia, wietrząc wszędzie przejawy defetyzmu i zdrady, co zdaniem Speera - miało świadczyć o „duchowych rozterkach". Hitler coraz bardziej oddalał się od swego „destrukcyjnego dla ducha otoczenia" i „rozmyślnie wybierał towarzystwo, pozwalające mu na chwile zapomnienia o ciężkich, trudnych do rozwiązania problemach". W dalszej części powojennych przesłuchań Speer mówił, że „Hitler zaczął wtedy pogardzać ludźmi i często to demonstrował. Jak sam to ujął, tylko Fraulein Ewa Braun i jego owczarek alzacki Blondi naprawdę do niego należeli i byli mu oddani". Speer twierdził też, że Hitler stopniowo zamieniał się w „niewolnika pracy". Nie miał zastępcy, a sugestie, że powinien kogoś zatrudnić, ignorował. Jego procesy decyzyjne obracały się w „męczącą gonitwę myśli i niemożność wydania rozkazu", co zdaniem bardzo przenikliwego Speera - było skutkiem zmiany intuicyjnego sposobu działania na racjonalny, do czego zmuszały go niepomyślne wydarzenia wojenne. Ten zaś wymuszony racjonalizm nie był sposobem, do którego Hitler byłby „psychicznie predestynowany lub wyszkolony". Główną zaletą jego osobowości była zdolność do zadziwiania tak przyjaciół, jak i wrogów, a ten swój magnetyzm wydawał się włączać i gasić na zawołanie. Zdaniem Speera, Fiihrer był przypadkiem człowieka wewnętrznie wypalonego. Jeśli nawet Hitler cierpiał na „rozterki wewnętrzne", to krył się z tym znakomicie. Niezmiennie powtarzał, przynajmniej na zewnątrz, że potrafi wykrzesać zwycięstwo nawet z długiego pasma porażek. Z największym lekceważeniem wyrażał się o jednomyślności i wspólnocie celów Wielkich Sprzymierzonych. W ogóle o zachodnich aliantach mówił jako o „Brytyjczykach" albo „Anglosasach", niezmiernie rzadko używał słowa „Amerykanie". Szanował waleczność angielskiego żołnierza, ale gardził armią amerykańską, jako mało doświadczoną, nieprofesjonalną i pozbawioną tradycji wojskowych. Jak zauważył Speer, „Hitler zawsze twierdził, że Amerykanie nie są ludźmi twardymi, ani też spójnym narodem w europejskim rozumieniu tego terminu. Ich słabość zostanie obnażona w godzinie próby". Nie zmienił swojej opinii aż do inwazji. Były też inne, równie silne powody wiary Hitlera w zwycięstwo. Nie wątpił, że odeprze inwazję. Miał ponad 10 milionów ludzi pod bronią, zaopatrywanych przez przemysł zbrojeniowy, i pomimo ustawicznych bombardowań alianckich, okresowego braku ludzi czy niedostatku niektórych ważnych surowców, Niemcy były nie do pokonania. Z prostych wykresów ilustrujących wyniki produkcyjne przemysłu Trzeciej Rzeszy wyłania się zdumiewający obraz. W roku 1940 na przykład, niemieckie fabryki zbrojeniowe wyprodukowały 865 000 ton amunicji, a w roku 1943 - już 2,25 miliona ton. W roku 1940 Niemcy wyprodukowali 5500 dział, a w roku 1943 - 27 000. W roku 1940 zbudowano 1359 czołgów, a w 1943 - 11 897. W roku 1940 - skonstruowano 8070 samolotów, a w 1943 - 22 050. Ogólnie rzecz biorąc, wzory uzbrojenia armii lądowej Hitlera technicznie przewyższały jakąkolwiek porównywalną broń aliantów - być może tylko z wyjątkiem rosyjskiego czołgu T-34. Jeśli chodzi o nowości w uzbrojeniu, Wehrmacht był na etapie przezbrajania w nowe, szybkie, ciche, klimatyzowane okręty podwodne dalekiego zasięgu, które, jak orzekł Hitler, odetną Wielką Brytanię od Ameryki. Wchodziły do służby niewykrywalne dla lotniczych radarów bombowce odrzutowe do niszczenia alianckich flot powietrznych, zapuszczających się nad obszar Niemiec. Rakiety VI i V2 produkowano już seryjnie. W marzeniach
NACZELNE DOWÓDZTWO NIEMIEC
391
Hitlera miały one wkrótce obrócić w perzynę Londyn i południową Anglię, gdzie trwała koncentracja wojsk inwazyjnych. Wytwarzano nowe typy min lądowych i morskich, szybujące bomby powietrzne, ulepszone materiały wybuchowe. A za bazą przemysłową Rzeszy i Wehrmachtu stała cała Europa - obszar zamieszkiwany przez 500 milionów ludzi. Hitler panował nad tym wszystkim niepodzielnie, obwarowawszy się - jak wierzył w to głęboko - najbardziej nieprzenikalnym systemem fortyfikacji w historii świata - Wałem Atlantyckim. Wszechmocny wódz Rzeszy miał jedną słabą stronę - własną osobowość. Był świadom spisków na swoje życie i w obawie przed morderstwem czy zdradą praktycznie wycofał się z życia towarzyskiego, stał się pustelnikiem. Wiedział, że inwazja jest nieunikniona, ale nie wiedział, gdzie i kiedy alianci zaatakują. Na spotkaniu w Berghof w marcu 1944 roku zwrócił się do marszałka Gerda von Rundstedta, admirała Theodora Kranckego i marszałka Hugo Sperlego, czyli do dowódców niemieckich sił zbrojnych na Zachodzie i we Włoszech, w te słowa: To oczywiste, że inwazja na zachodzie musi nadejść i nadejdzie. Nikt nie wie, kiedy i gdzie nastąpi. Żadne spekulacje nie dadzą nam odpowiedzi na to pytanie. Koncentracja wrogich okrętów nie musi być sygnałem inwazji. Nie mamy też żadnej wskazówki co do wyboru miejsca czy sektoru długiego frontu zachodniego od Norwegii do Zatoki Biskajskiej, lub wzdłuż wybrzeży Morza Śródziemnego, południowej linii brzegowej Francji, Wioch, albo wręcz na Bałkanach.
Hitler znakomicie zdawał sobie sprawę z tego, że Londyn będzie systematycznie próbował ukryć przed nim zamiary aliantów. Wiedział też, że przed inwazją alianci będą chcieli rozproszyć jego siły. Desant w Anzio obudził stare podejrzenia, że główne alianckie uderzenie poprzedzą inne duże desanty. Uważał więc za konieczne zatrzymanie poszczególnych armii w miejscach, gdzie się znajdują do czasu, gdy prawda o rzeczywistych intencjach aliantów przedrze się przez gęstą mgłę decepcji, pogłosek i operacji dywersyjnych. Wtedy, i tylko wtedy skoncentruje swoje siły w głównych punktach inwazji. Ponadto Hitler był przekonany, że w pierwszym ruchu alianci spróbują zdobyć jakiś duży port po francuskiej stronie Kanału. Z tego powodu wydał rozkaz przekształcenia wszystkich ważniejszych portów na Zachodzie w „twierdze", których załogi miały je utrzymać „do ostatniej kuli, ostatniej puszki zupy, do wyczerpania ostatnich środków obrony". Najwyraźniej Hitlerowi nie zaświtała myśl, że alianci mogą - zgodnie z nauką wyniesioną z Dieppe - zaatakować port nie wprost, ale od tyłu, a potrzebne im porty przytransportują ze sobą. Obejrzał co prawda fotografie z rozpoznania lotniczego z południowego wybrzeża Anglii, na których widniały bryły przypominające wielkie betonowe kesony. Zdjęcia te ukazywały falochrony dla ramp portowych w Mulberry, ale Hitler myślał, że widzi pływające nadbrzeża portowe, którymi alianci będą chcieli zastąpić te, wysadzone w momencie inwazji. Pewien zmiażdżenia najeźdźców Hitler doceniał zagrożenie. Udaremnienie desantu znaczy więcej niż jakaś czysto lokalna decyzja militarna na froncie zachodnim - powiedział. - ]est to jedyny czynnik decydujący tak o przebiegu wojny, jak
392
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
i o jej wyniku. Cała operacja lądowania wroga musi, bez względu na okoliczności, być sprawą godzin, a najwyżej - dni - podkreślił i dodał: - Kiedy udaremnimy lądowanie, musimy pamiętać, że bez względu na okoliczności wróg nie ustąpi. Niezależnie od wielkości strat, jakie poniesie, będzie potrzebował tylko miesięcy na ponowienie próby ataku. Nic go od tego nie powstrzyma, ale też fiasko lądowania nadwyręży jego morale i tym samym zmniejszy szansę powodzenia inwazji. Przy okazji - kontynuował Hitler - nieudana inwazja zapobiegnie ponownemu wyborowi Roosevelta, a przy odrobinie szczęścia prezydent skończy marnie gdzieś w więzieniu. W Anglii zaś zapanuje jeszcze większe znużenie wojną, a słabnąca pozycja Churchilla, w jego wieku, z dręczącymi go chorobami i zanikającymi wpływami, uniemożliwi mu poprowadzenie kolejnej operacji. Tym samym - zakończył wódz Niemców - od każdego żołnierza walczącego na froncie zachodnim zależy wynik wojny i związany z nią los Rzeszy.
Ale kiedy wróg nadejdzie? Odkrycie tego - powiedział Hitler - jest sprawą dobrego wywiadu, a szczególnie - dobrych służb meteorologicznych. Zdawał sobie sprawę z wartości dobrej informacji pogodowej. Już w roku 1941 kazał stworzyć nową służbę, obsadzoną ludźmi „...obdarzonymi szóstym zmysłem, żyjącymi na łonie natury i z naturą za pan brat... Nie miało znaczenia, czy któryś z nich jest garbaty, ma koślawe nogi, czy ledwo się rusza. Ma być człowiekiem, który rozumie, po co latają muszki i jaskółki, który czyta znaki, po zapachu poznaje miejsce narodzin wiatru, rozumie wszelki ruch na niebie". Hitler dobrze to wymyślił, aczkolwiek tłumaczono mu, że nigdy nie będzie miał trafnych prognoz, ponieważ alianci systematycznie niszczą niemieckie centra służb meteorologicznych. A gdzie wróg wyląduje? Podobnie jak planiści inwazji alianckiej, Hitler wiedział, że pogoda, przypływy i topografia wybrzeży Kanału umożliwiają atak z morza tylko w kilku miejscach i tylko w niewielu porach roku. Nie obchodziło go wcale, że jego generałowie wytykają mu często niedoskonałości w ocenianiu spraw, i wśród możliwych miejsc lądowania wymienił Normandię, przyznał jednak, że „...desant możliwy jest w dowolnym miejscu naszej długiej linii frontowej, z wyjątkiem urwistych brzegów". Nadal uważał Pas de Calais za najlogiczniejszy cel ataku. Nie wyobrażał sobie, by można go było zaskoczyć w przypadku tak ważnej ekspedycji wojskowej. Marszałek von Rundstedt, dowódca armii na Zachodzie, kończył 69 lat. Z natury i urodzenia wielki pan, pił więcej szampana, niż powinien. Zarzucił już styl chłodnych manier i sztywności, charakteryzujący niemiecką generalicję czasów cesarskich. Miał szczupłą, surową i smutną twarz, wygląd człowieka znużonego, który robił wszystko, co żołnierzowi przypada w udziale. Walczył w wielu kampaniach, miał za sobą sporo kłótni z Hitlerem, był zwalniany z dowództwa i przyjmowany z powrotem częściej, niż jego personel zdołał zapamiętać. Nigdy nie uważał Hitlera za geniusza wojskowości; gardził fanatycznym światem nazistów. Kiedyś pragnął tylko jednego - zostać głównodowodzącym armii niemieckiej, uczestniczyć w wielkich uroczystościach państwowych i paradować na swoim koniu w Poczdamie. I osiągnął to. Dlaczego zatem nadal służył reżimowi? „Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie - oświadczył kiedyś swojemu szefowi sztabu, generałowi Guenterowi Blumentrittowi. -1 jak
NACZELNE DOWÓDZTWO NIEMIEC
393
stary koń kawaleryjski - gdybym został w domu - czułbym się zawstydzony". Pieniądze? „To puste słowo dla prawdziwego Prusaka!" Honor? „Rzecz niezbywalna!" Odznaczenia? „Wszyscy je mają!" Stopień? „Nie ma stopnia wyższego niż marszałek polny!" „Nie - powiedział Blumentritt - marszałkowi nie zależało już na splendorach. Kłopot Rundstedta należał do tych, jakie miał Marcin Luter w zakończeniu „Pokarmu dla robaków" w roku 1521: „Stoję tu, bo nic innego nie pozostaje mi do zrobienia. Boże, pomóż mi. Amen!" Rundstedt nie znosił Hitlera z różnych powodów. Co „czeski kapral" - to on nadał Hitlerowi ten pogardliwy przydomek - mógł wiedzieć o dowodzeniu? Rundstedtowi zabrało niewiele czasu zrozumienie, że Niemcy muszą przegrać wojnę. Jak powiedział do Blumentritta po dwóch klęskach - pod Alamejn i Stalingradem: „To może jeszcze potrwać, ale ostatecznie musimy przegrać. Będzie to oznaczało koniec Niemiec, jakie znamy, które reprezentujemy i których jesteśmy częścią". Dotarły do niego słuchy o „Schwarze Kapelle", ale sam nie wziął udziału w spisku. Więzy przysięgi były dla niego za silne. Nie znaczyło to jednak, że nikomu ze swego sztabu nie pozwoliłby podjąć próby skończenia z reżimem. Jak to sformułował w rozmowie z Blumentrittem: „Teraz opowiadam się za Westgedanken - myśleniem zachodnim". I kontynuował: „Nie będę oponował, gdy ktoś skontaktuje się z Brytyjczykami i sprawdzi, co oni skłonni są zaakceptować i jakie warunki przełkną". Pomimo swego defetyzmu, Rundstedt był nadal najwybitniejszym i najbardziej szanowanym żołnierzem, „ostatnim z niemieckich rycerzy". Był mistrzem strategii i taktyki, jak przekonali się o tym Polacy w 1939, Francuzi i Brytyjczycy w 1940 i Rosjanie w 1941 roku. Ale nie chciał już walczyć dla Fuhrera, gdyż uważał, że prowadzi on naród niemiecki do upadku. Narzekał też na ograniczanie mu pola decyzji: musi prosić o zgodę Hitlera i OKW, gdy chce zmienić strażnika przed bramą swej kwatery. Mógł już dawno odejść na emeryturę, ale nie zrobił tego. Pozostał w swoim dowództwie w St. Germain-en-Laye, w kiepskim stanie ducha, z przeczuciem nieuniknionej, jego zdaniem, klęski Niemiec. Jednak wojska, które Rundstedt miał pod swoim dowództwem - w sumie 5 milionów ludzi gotowych odeprzeć inwazję (z czego 350 tysięcy żołnierzy SS), zgrupowanych w 10 dywizjach pancernych, 2 dywizjach spadochronowych, 17 dywizjach piechoty liniowej i 31 pozycyjnych - nie były małe. To prawda, że stacjonująca we Francji armia niemiecka stała się przytuliskiem dla rannych żołnierzy Wehrmachtu z Rosji, że kilka dywizji miało transport konny i że była poważnie rozrzedzona obcym zaciągiem. Ale twierdzenie, że stała się cieniem samej siebie, należało przypisać alianckiej propagandzie, która w ten sposób łagodziła obawy swoich ludzi przed tym, co ich czeka we Francji. Szybkie przegrupowanie wojsk Rundstedta w odpowiednie miejsca i we właściwym czasie zaszkodziłoby aliantom. Jego armie były zdolne do takiego manewru i powodzenie inwazji stało pod wielkim znakiem zapytania. Za ugrupowanie wojsk rozwiniętych wzdłuż Wału Atlantyckiego od granicy z Hiszpanią po Fryzję odpowiadał Erwin Rommel. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Eisenhower został naczelnym dowódcą wojsk alianckich, Rommel objął dowództwo Grupy Armii B - 7 armii na obszarze Normandii, 15 armii na brzegach Kanału między ujściem Sekwany i Renem i wojsk w Holandii. Do chwili przyjazdu do Francji „Pustynny Lis", jak się wydawało, wylizał się już z ran psychicznych po klęskach w Północnej Afryce, a w każdym razie z pewnością zachował reputację znakomitego do-
394
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERW1EC 1944
wódcy i ciągle jeszcze był ulubieńcem niemieckiej opinii publicznej. Po odwołaniu go z Tunezji w marcu 1943 roku, Hitler najpierw powierzył mu naczelne dowództwo Wehrmachtu w północnych Włoszech z zadaniem ochrony włoskiej bazy przemysłowej i frontu alpejskiego Rzeszy. Następnie z wielkim pośpiechem skierowano go do Grecji, gdzie zorganizował defensywę bałkańską - co było tańcem pod melodię skomponowaną przez „Mincemeat", o czym nie wiedział. A kiedy alarm bałkański okazał się fałszywy, w listopadzie 1943 roku wysłano go do Francji, by złożył Hitlerowi raport ze stanu Wału Atlantyckiego. W rezultacie 31 grudnia 1943 roku Hitler oddał mu dowództwo Grupy Armii broniącej wybrzeży Kanału. Dla Hitlera i Jodła nie było jednak tajemnicą, że Rommel stał się pesymistą - dla żołnierza Trzeciej Rzeszy stan ducha niebezpieczny, a nawet fatalny. Rommel po prostu nie wierzył już, że Hitler zwycięży w tej wojnie, i powiedział mu to. Uważał, że Ftihrer powinien przekazać część swojej władzy wojskowej generałom, którzy potrafiliby wywalczyć dla Niemiec pozycję, z której na arenie politycznej można by pertraktować zakończenie wojny. Ale Hitler nie miał najmniejszego zamiaru ani przekazać komukolwiek władzy, ani pozwolić na zmniejszenie obwodu niemieckiej obrony. Miał natomiast zamiar - jak powiedział Rommel - bronić wszystkiego i dlatego wszystko musiał stracić. Ze strony Rommla nie była to zdrada stanu, lecz profesjonalna krytyka. Spiskowcem został później. Po objęciu dowództwa zabrał się do pracy, jak tylko on to potrafił, w dzień i noc, w deszczu i sztormie, z niezwykłym nakładem energii. Jego masywnego, 2,3-litrowego Mercedesa 230 widywano dosłownie wszędzie, rozmawiał z generałami, wyznaczał pola ostrzału, ustalał rozmieszczenie stanowisk ogniowych artylerii, reorganizował pozycje poszczególnych oddziałów wojskowych, nadzorował budowę umocnień na plażach, kierował saperami zakładającymi pola minowe. Przemieniał brzegi Kanału w coś, co nazwał „diabelskim ogrodem". Co nim kierowało? Montgomery, przeciwnik Rommla na pustyni, a teraz dowódca sił inwazyjnych, zauważył podczas odprawy poświęconej „Neptunowi" w Londynie, że Rommel chce aliantom zgotować następną Dunkierkę i dlatego tak energicznie umacnia się nad Kanałem. Nie trudno było zgadnąć, że Rommel zamierzał pokonać wroga jeszcze na głębokiej wodzie, przy słupach pomiaru wysokości - zgodnie z rozkazem Hitlera. Wysiłek, jaki wkładał w umacnianie Wału Atlantyckiego, misterne rozmieszczanie zmotoryzowanych i pancernych dywizji, wyobraźnia, z jaką tworzył swój „diabelski ogród" - wszystko to dowodziło jego woli pokonania aliantów. Nie przeszkodziło mu to w poczynieniu pierwszych kroków w kierunku wstąpienia do „Schwarze Kapelle". Na krótko przed objęciem dowództwa Grupy Armii B Rommel odwiedzał dwóch przyjaciół, zagorzałych weterenów spisku. Jednym z nich był wojskowy gubernator Francji, generał Karl Heinrich von Stuelpnagel, a drugim - wojskowy gubernator Belgii, generał Alexander baron von Falkenhausen. Podczas tych wizyt Rommel niejednokrotnie dawał wyraz swemu oddaniu dla Rzeszy, ale wyjawił też, że sympatyzuje z poglądem, mówiącym o sposobach „niezawisłego zakończenia wojny", czyli zawieszenia broni z Zachodem, przy aprobacie lub choćby wiedzy Hitlera, albo i bez jego udziału. Albo Stuelpnagel albo Falkenhausen szepnęli tu i ówdzie słówko o ambiwalentnych uczuciach Rommla do Hitlera, ponieważ w lutym 1944 roku otrzymał on pierw-
NACZELNE DOWÓDZTWO NIEMIEC
395
szy bezpośredni znak od „Schwarze Kapelle". Dr Karl Stroelin, towarzysz broni z pierwszej wojny światowej, a teraz burmistrz Stuttgartu i spiskowiec, ulepiony z tej samej gliny co jego kolega Goerdeler, odwiedził Rommla, kiedy marszałek był na urlopie w Górach Szwabskich pod Ulm. Stroelin podał mu w ogólnym zarysie plany spiskowców. Porwanie Hitlera, ostrzegł Stroelin, może stać się przyczyną wojny domowej, szczególnie między SS i armią, jeśli „nie pojawi się natychmiast jakaś postać o wybitnych cechach przywódczych, zdolna opanować sytuację". Czyli Rommel - Stroelin nie miał wątpliwości, gdy myślał o „najlepszym i najpopularniejszym generale niemieckim, cieszącym się powszechniejszym szacunkiem niż inni". „-Jest pan jedynym, który potrafi zapobiec wojnie domowej w Niemczech. Musi pan użyczyć sprawie swego nazwiska". Rommel przez chwilę głęboko się zastanawiał. Czy ma moralne prawo postawić naród niemiecki na krawędzi wojny domowej? Przerażający dylemat. Nie tylko złożył przesięgę, nie tylko dowodził kiedyś ochroną Hitlera, zawdzięczał mu karierę i zaszczyty. Ale ten sam Hitler kiedyś powiedział: „Kiedy rząd jakiegoś narodu wiedzie go do upadku, bunt jest nie tylko prawem, ale i obowiązkiem każdego obywatela". Przypomniawszy sobie te słowa, Rommel zwrócił się do Stroelina: „Wierzę, że jest moim obowiązkiem przystąpić do spisku, aby ratować Niemcy". Rommel zdecydował się realizować aspiracje „Schwarze Kapelle". W następnych tygodniach jego plany nabrały nowych kształtów. W porozumieniu z innymi uczestnikami spisku na Zachodzie spróbował nawiązać kontakt albo z Montgomerym, albo z Eisenhowerem, w nadziei, że alianci podchwycą okazję zakończenia wojny bez konieczności podejmowania ryzyka inwazji na kontynent. A gdyby porozumienie takie udało się osiągnąć - Rommel był o tym przekonany - zachodni alianci połączą się z Niemcami w dziele przepędzenia rosyjskich hord, zmierzających do granic Rzeszy. Natomiast w przypadku, gdy zachodnie mocarstwa nie przyjmą warunków i dokonają inwazji, wtedy Rommel zrobi wszystko, co w jego mocy, aby im się przeciwstawić. Z taką strategią rozmów z aliantami, Rommel - jak napisał jeden z jego biografów - „...w porównaniu z innymi generałami niemieckimi przyjął prawdopodobnie najlepszą i najefektywniejszą postawę": Z jednej strony był obrońcą Wału Atlantyckiego, wybranym przez Hitlera, który wierzył, że zdoła zdławić inwazję już na plażach. Z drugiej - nawet gdyby odparcie inwazji się powiodło, w co mocno wątpił, zamierzał w tajemnicy zaproponować generałom Montgomery'emu i Eisenhowerowi rozejm... Jako żołnierz dawał z siebie wszystko, aby poderwać nieco zaspaną armię zachodnią i natchnąć ludzi wolą odparcia inwazji... Dzięki temu podbudował zaufanie Fiihrera do swojego profesjonalizmu. Rosło też zaufanie, jakim darzyła go armia. Działał skutecznie i bez zbędnych wahań. Jednocześnie zaczął wypełniać zobowiązania, które wziął na siebie w czasie lutowego spotkania z doktorem Stroelinem.
Jednak sukces strategii Rommla również zależał od wiedzy o czasie i miejscu inwazji. Podobnie jak Hitler, i Rundstedt podzielał opinię, że wszystkie racje przemawiają za Pas de Calais. Ale pamiętał też o niebywałych podstępach Montgomery'ego przed Alamejn. Nie mógł także całkowicie wyzbyć się podejrzenia, że alianci nigdy
396
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
nie podejmą próby ataku frontalnego na punkt, w którym jego armia jest najsilniejsza, czyli w Pas de Calais. Z pewnością Montgomery jest zbyt chytry i przebiegły, zbyt dobrze zdaje sobie sprawę z tego, na jakie straty byłby narażony! Rommel ślęczał nad rozłożonymi mapami, pukając pałeczką w linię brzegową między Cherbourgiem i Hawrem. Na miejscu Montgomery'ego zaatakowałby Calvados, używając oddziałów pancernych, aby odciąć 7. armię od 15. i ruszyć na Paryż. Rommel ujął cyrkiel i zakreślił nim łuki od głównych baz lotniczych w południowej i południowo-zachodniej Anglii - taki zasięg miały Spitfire'y i Mustangi, alianckie myśliwce. Alianci, co wiedział doskonale, mogą wylądować tylko tam, gdzie ich siły powietrzne mogłyby być wykorzystane do maksimum. Zakreślone cyrklem łuki obejmowały wszystkie plaże Normandii, jak również Cherbourg i Bretanię.
"Bodyguard W drugim tygodniu stycznia Eisenhowera zaproszono do Norfolk House na roboczą konferencję sztabową, poświęconą tajnym akcjom i planom decepcyjnym. Wśród obecnych byli Morgan - autor pierwotnego planu „Overlord", Bevan z LCS i pułkownik Noel Wild, który wprowadził w życie plan „Bertram", a teraz szefował Komitetowi Środków Specjalnych (Committee of Special Means - CSM). Planem zaś nad planami był „Bodyguard" - de facto plan „Jael", przemianowany tak na cześć Churchilla, który w Teheranie uraczył Stalina aforyzmem o konieczności chronienia prawdy jak bezcennego skarbu. Jak precyzował Bevan - „Bodyguard" nie był sam w sobie decepcją, a raczej całym kompleksem operacji tajnych i decepcyjnych. Zaliczał się do kategorii „planów gry", gry oszukańczej, wywodzącej przeciwnika w pole i zamazującej mu fałszywy obraz spraw. „Bodyguard" stał na straży prawdy o zamiarach aliantów odnośnie północno-zachodniej Europy roku 1944. Pod wielką mapą ścienną Euroazji Bevan wyjaśniał Eisenhowerowi istotę planu. Cel „Bodyguard" jest dwojaki - tłumaczył. Za pomocą intryg i mistyfikacji ma w pierwszym rzędzie skłonić Hitlera do rozproszenia wojsk po całej Europie, aby w decydującym momencie rozpoczęcia operacji „Neptun" zabrakło mu sił na odparcie ataku. Po drugie - ma opóźnić reakcję na inwazję przez zakłócanie i przerywanie niemieckich sygnałów radiowych, przekazów wywiadu, rozsprzęganie systemów zaopatrzenia i administracji. Aby osiągnąć te cele - mówił Bevan - plan „Bodyguard" przewiduje stworzenie planu wojennego tak łudząco przypominającego prawdziwy, żeby zmylić Fiihrera odnośnie czasu i miejsca inwazji. W tym celu do planu „Bodyguard" wpisano sześć rzekomych postanowień strategicznych, które miały wpłynąć na przygotowania i odpowiedź Hitlera na „D-Day", oczywiście pod warunkiem, że uzna je za prawdziwe. A oto one: 1. Alianci z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidują, że Kombinowana Ofensywa Bombowa (Combined Bomber Offenswe), zwana planem „Pointblank", przeprowadzana nieustępliwie i na coraz większą skalę, tak poważnie wpłynie na niemiecki potencjał wojenny, że samo to może doprowadzić do całkowitego upadku Niemiec. Absolutny priorytet w budowaniu potencjału militarnego Zjednoczonego Królestwa i sił brytyjskich w rejonie Morza Śródziemnego otrzymuje dostawa amerykańskich bombowców dalekiego zasięgu. Jednak wobec znacznych opóźnień we wzmacnianiu sił lądowych Zjednoczonego Królestwa, czyli tych wojsk, które mają dokonać głównego ataku przez Kanał wiosną roku 1944, lądowanie nie odbędzie się przed lipcem.
398
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
2. Chociaż alianci nie są w stanie dokonać pełnej inwazji aż do lipca, w gotowości stoją wojska, które w każdej chwili mogą zaatakować w punkcie, który rozkazem Hitlera został akurat osłabiony na rzecz wzmocnienia jakiegoś innego zagrożonego odcinka na froncie zachodnim. 3. Przewiduje się działania wojenne na otwartej przestrzeni na wiosnę 1944, między innymi połączony anglo-amerykańsko-rosyjski atak na Norwegię, co ma również na celu skłonienie Szwecji do wzięcia udziału w wojnie po stronie Wielkich Sprzymierzonych; a jeśli to uczyni, użyje się jej portów morskich i lotnisk w celu zamaskowania letniego desantu na Danię z Wielkiej Brytanii. 4. Aby zatrzymać na miejscu armie niemieckie w południowo-wschodniej Europie na czas przeprowadzenia operacji „Neptun"', należy za wszelką cenę zaszczepić Niemcom przekonanie, że do późnego lata nie przewiduje się operacji na wielką skalę przez Kanał. W tym czasie - na wiosnę 1944 alianci skupią cały wysiłek na Bałkanach, gdzie zaatakują: a) brzeg Triestu siłami anglo-amerykańskimi; b) Grecję siłami brytyjskimi; i c) wylądują na brzegu Morza Czarnego w pobliżu Ploesti - siłami angielsko-rosyjskimi. Następnie skłoni się Turcję do wojny po stronie aliantów i na jej terenie przygotuje się bazy do operacji przeciw Wyspom Egejskim i do inwazji Europy Centralnej przez Grecję. Kontynuowane będą operacje anglo-amerykańskie we Włoszech i aby przyspieszyć ich tempo, będzie się prowadziło operacje desantowe, w większości podobne do tych pod Salerno i Anzio, przeciwko północno-zachodnim i północno-wschodnim wybrzeżom. W razie ich powodzenia alianci ruszą na Wiedeń i Monachium przez Przełęcz Lublańską. 5. Rosjanie nie rozpoczną swojej letniej ofensywy przed zakończeniem czerwca. Na wieść o tym Hitler ma wpaść w rozterkę i nie wiedząc co jest dla niego najważniejsze, powstrzymać się od wycofania wojsk z frontu rosyjskiego na rzecz wzmocnienia garnizonów we Francji. 6. Z uwagi na siłę obrony niemieckiej na brzegach Francji i w Holandii, alianci uważają, że będą musieli atakować drugi brzeg Kanału siłami 50 dywizji. Przed nadejściem lata jednak wojsk tych nie zdąży się wyszkolić i przygotować, ani też nie będą jeszcze dostępne potrzebne do operacji siły morskie. W każdym razie alianci nie przystąpią do inwazji, dopóki Rosjanie nie rozpoczną swojej letniej ofensywy.
Taka była strategiczna decepcyjna zawartość „Bodyguarda", planu łączącego w sobie nie mniej niż 36 planów podporządkowanych i szereg towarzyszących im podstępów. W części dotyczącej południowej i południowo-wschodniej Europy włączono je do właśnie realizowanego planu „Zeppelin", a te, które miały ukryć sekrety samego „Neptuna" i rzeczywiste zamiary aliantów w północnej i północno-zachodniej Europie, do planu „Fortitude". W całej swej gamie plany te miały przekonać naczelne dowództwo Niemiec, że alianci zamierzają nadal realizować strategię peryferyjną roku 1943 i że uderzenie przez Kanał nie może nastąpić przed lipcem 1944 roku. Użyjemy środków specjalnych - tłumaczył dalej Bevan - które zaszczepią w umysłach wrogów fałszywe dane o ilości, rozmieszczeniu, o stanie wyszkolenia i wyposażeniu sił anglo-amerykańskich ześrodkowanych w Wielkiej Brytanii na dzień inwazji. Nawiasem mówiąc - Eisenhwower nie lubił określenia „inwazja", kojarzyło mu się ono z agresją, i to w stosunku do terytoriów alianckich państw okupowanych, i poprosił, by operację „Neptun" nazywać „liberation - wyzwoleniem", nie inwazją. Dzięki starannemu maskowaniu przegrupowań wojsk alianckich - kontynuował Bevan -
„BODYGUARD"
399
Niemcy powinni uważać, że w rejonie Morza Śródziemnego i na Bliskim Wschodzie alianci dysponują siłami wystarczającymi, by atakować słabe punkty wroga. Natomiast liczba dywizji znajdujących się w Wielkiej Brytanii, stan ich wyszkolenia i doświadczenia bojowego oraz koniecznego przy przeprawie przez Kanał wyposażenia są na tyle niedostateczne, że ekspedycja z Anglii nie nastąpi przed lipcem. W ten sposób można by ukryć przed wrogiem czas inwazji - ciągnął Bevan - ale równie ważne jest ukrycie miejsca. Nie da się ukryć, że alianci przygotowują inwazję Francji - choć nie wiadomo, na którym odcinku jej północnych wybrzeży - ale Hitler ma być również przekonany, że nie brak im sił i środków, by zaatakować dowolny punkt na peryferiach jego imperium. I to właśnie miała zapewnić idea planu „Fortitude". Składały się nań starannie opracowane decepcje świadczące o groźbie inwazji Norwegii, rejonu Pas de Calais, biskajskich i śródziemnomorskich wybrzeży Francji, Bałkanów i Włoch. Wszystkie one miały na celu związanie sił Hitlera na tych terenach przed, w czasie i po operacji „Neptun". Konieczna jest też - zdaniem Bevana - przekonująca ofensywa dyplomatyczno-polityczna, sugerująca ciągle groźną możliwość zdrady w szeregach sprzymierzeńców Hitlera - Finlandii, Węgier, Rumunii i Bułgarii, co skłoni go do wzmacniania garnizonów w tych krajach i skupiania się na zadaniach o charakterze policyjnym. Za pomocą podobnej kampanii, wykorzystującej dodatkowo ekonomiczną stronę wojny, spodziewano się skłonić państwa neutralne - Szwecję, Turcję, Portugalię i Hiszpanię - do udziału w konflikcie wojennym po stronie aliantów, lub spowodować, żeby ucięły swoje związki z Niemcami, izolując Trzecią Rzeszę od reszty świata. Osobną, równie szeroko zakrojoną kampanię podkopywania woli i jedności Wehrmachtu i siania niezgody między Hitlerem a jego generałami miało się prowadzić na terenach okupowanych i w samej Trzeciej Rzeszy. Spodziewano się przekonać żołnierzy i naród niemiecki o daremności dalszego oporu. W kontekście samego „D-Day", „Bodyguard" proponował „dalsze mobilizowanie, rekrutowanie i przygotowywanie narodów okupowanych do akcji w ramach Narodów Zjednoczonych, by zapewnić im maksymalnie skuteczny udział w sukcesie operacji «Overlord»..." Ten punkt planu był najdrażliwszy, gdyż realizujący go agenci mieli za zadanie „stymulować... strajki, akcje partyzanckie i powstania zbrojne na tyłach wroga...", co niewątpliwie zagrażało życiu ludzi przyjaznych sprawie alianckiej. Autorzy planu, pamiętni losów sił oporu biorących udział w operacji „Starkey", ostrzegali jednak, że tego rodzaju działalność należy prowadzić z najwyższą ostrożnością i z wielkim wyczuciem, gdyż może ona łatwo przerodzić się „w przedwczesny wybuch albo odsłonięcie autentycznych instrukcji w sprawie «D-Day»". Przestrzegali również przed tym, że: „Plan decepcyjny zakładający opór zbrojny może - jak bumerang - obrócić się przeciw jego inicjatorom". Scena, na której miał się rozegrać spektakl pod tytułem „Bodyguard", odwoływała się zatem do sfery umysłowej ludzi z ośrodków władzy aliantów, państw Osi i państw neutralnych. Słowem, mieli poruszyć niebo i ziemię i pokonać Hitlera. Zgodnie ze strukturą dowodzenia operacjami decepcyjnymi Eisenhower odpowiadał za ich realizację i mógł kontrolować wszystkie czynione w jego imieniu rozporządzenia, natomiast nad stroną operacyjną czuwał Bevan ze swoim LCS, oraz CSM. Pod okiem Bevana LCS miała wgląd w funkcjonowanie wszystkich brytyjskich agencji wojskowych, cywilnych i politycznych i mogła sprawdzać, czy ich działalność jest podporządko-
400
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
wana wymogom różnych planów. Bevan, na przykład, doradzał Gabinetowi w sprawie proponowanego przez arcybiskupa Canterbury ustanowienia narodowego dnia modlitwy na dzień lądowania, co oczywiście nie pozostawiłoby Niemcom wątpliwości co do dnia planowanej zgodnie z planem „Neptun" inwazji. Premier też ustalał z Bevanem, co i kiedy ma powiedzieć w parlamencie. Pozycja Bevana była wyjątkowa, a władza bezprecedensowa. Zdanie Bevana miało również moc obowiązującą w synchronizacji wszelkich oficjalnych wypowiedzi i posunięć w Ameryce z rzeczywistą strategią i taktyką aliantów oraz ich tajnymi planami. Jego przedstawicielem w Stanach Zjednoczonych był pułkownik H.M. 0'Connor, związany z brytyjską misją wojskową w Waszyngtonie i pracujący za pośrednictwem JSC Qoint Security Control), jako sekqi JCS Qoint Chiefs of Staff). W skład JSC wchodzili szefowie wywiadów amerykańskiej armii, marynarki i lotnictwa, a ich zadania były wielorakie. Podobnie jak LCS, odpowiadali za plany decepcyjne „Bodyguard" i „Fortitude" oraz czuwali nad działalnością cywilnych, politycznych i wojskowych agencji, aby nie dopuścić do narażenia bezpieczeństwa „Neptuna". LCS miało więc wpływowego i skutecznego partnera w Stanach Zjednoczonych. Do rozprzestrzeniania swoich fikcji w rejonie Morza Śródziemnego LCS miało placówki A-Force, a podobne biura funkcjonowały na Bliskim Wschodzie, w Indiach i w Azji południowo-wschodniej. W Moskwie na usługach LCS były brytyjskie i amerykańskie misje wojskowe. Na jego wezwanie stawiali się wszyscy - agenci terenowi MI-6, OSS i SOE, sekcje decepcyjne alianckich grup armii, wszelkie brytyjskie i amerykańskie agencje o charakterze politycznym i ekonomicznym, brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych i amerykański Departament Stanu. Decepcja stała się ważnym przemysłem i - razem z CSM - Bevan miał do dyspozycji „całą orkiestrę wraz z chórem" -jak to nazywał Wingate. We wszystkich zakątkach świata kto tylko chciał i mógł, śpiewał i grał pod batutą Bevana i jego planów - „Bodyguard" i „Fortitude". A plany te były sprytne, logiczne i możliwe do przyjęcia. Należało sprzedawać kłamstwa jak cenną i niezaprzeczalną prawdę, co jest istotą wszelkiej intrygi. Masy świetnie pomyślanej dezinformacji - podkreślał ciągle Bevan - nie można Niemcom wtykać w sposób nachalny. Każde najdrobniejsze kłamstewko powinno udawać „przeciek", zdobyty z trudem lub przypadkiem, a najlepiej w miejscu z punktu widzenia przeciwnika odległym od sprawy zasadniczej. Łatwo uzyskany materiał wywiadowczy jest podejrzany, właściwie można go z góry uznać za niewiarygodny. Bevan wiedział najlepiej o tej kardynalnej zasadzie decepcji. Niemcy musieli sobie zapracować na „prawdę", a kiedy z dużym nakładem pracy i kosztów poskładają ją sobie z kawałków, przekonywująca całość siłą rzeczy musi być zbliżona do ich własnego wyobrażenia strategii aliantów. Ale, ostrzegał zawsze Bevan, jeśli po realizacji planów „Bodyguard" i „Fortitude" oczekuje się sukcesu, to trzeba zachować najściślejsze środki ostrożności. Słowem kłamstwo musi być chronione z równą pieczołowitością jak prawda. Ale przede wszystkim, bez względu na genialność decepcji i zastosowanych w jej ramach środków specjalnych, nawet najmniejsza szczelina w kryjącej ją zasłonie wystarczy, by obnażyć prawdę. Opinia Eisenhowera o „Bodyguard" była krótka: „Podoba mi się to wszystko" tak napisał na swoim egzemplarzu planu. Miał zresztą pewne dowody wskazujące na to, że „Bodyguard" - jeszcze pod swoją pierwotną nazwą, „Jael" - okazywał się skuteczny. Z szacowanych na liczbę 302 dywizji Hitlera w polu w styczniu 1944 roku,
„BODYGUARD"
401
179 było w Rosji, 26 na Bałkanach, 22 we Włoszech, 16 w Norwegii i Danii, i 59 we Francji. Takie rozproszenie sił świadczyło o tym, że Hitler spodziewał się inwazji Francji, ale nie mógł lekceważyć możliwości ataków alianckich na Bałkanach i w Skandynawii. Czy „Fortitude" będzie równie skuteczny? Eisenhower był tu sceptyczny, prawie impertynencją wydawało mu się wyobrażanie sobie, że LCS zwiedzie, czy przechytrzy najdoskonalszą militarną organizację w historii świata - niemiecki sztab generalny - przez trzy kluczowe etapy „Neptuna" - przed, podczas i po inwazji. W miarę jak przygotowania do inwazji nabierały rozpędu, coraz trudniej było odwracać uwagę Hitlera od tego, co się działo na brzegach Kanału, nie mówiąc już o szansie na ukrycie czasu i miejsca akcji. W najlepszym razie można było oczekiwać - orzekł Eisenhower - że „Fortitude" zwiąże siły jednej, może nawet dwóch dywizji na jeden lub dwa dni. Ale jeśli „Fortitude" zawiedzie - to jedno było pewne - może upaść i „Neptun". Czy cele LCS i CSM były nierealistyczne? JCS - sztab amerykański tak właśnie myślał już od czasu, gdy w latem 1943 roku Wingate przedstawił wczesny szkic planu „Jael" na poświęconej decepcji „Waszyngtońskiej konferencji anglo-amerykańskich służb tajnych i planów decepcyjnych". Konferencja ustanowiła „konieczną organizację globalnego wywiadu i decepcji". Plan przedłożono do akceptacji amerykańskim szefom sztabów. A oni oświadczyli, że „generalnie zgadzają się z planem", ale sformułowali notę ostrzegawczą: Czujemy, że całościowa polityka decepcyjna planu „Jael" jest tak ambitna, jak wymaga tego dyskusyjny przedmiot pewnych kwestii związanych z możliwościami jego realizacji. Jednakże naszym zdaniem maksimum sukcesu można osiągnąć tylko w przypadku zachowania znacznego umiaru i powściągliwości, jakie powinny charakteryzować ich wykonanie. Słowem czujemy, że realizacja przedstawionego nam planu z łatwością może pójść za daleko.
Agencje decepcyjne były świadome tego niebezpieczeństwa. Podzielały opinię Eisenhowera, że ich zadania są skrajnie trudne, a zlecone im koncepty i sztuczki powtarzają schematy stosowane już nie tylko w tej, ale i w pierwszej wojnie światowej. Po głębszej analizie zdecydowały jednakże, że ich strategia ma pewne szansę powodzenia. Wiedziały - z „Ultry", a zwłaszcza z podsłuchanych rozmów i depesz barona Oshimy - jak Hitler widzi zamiary aliantów. Lądowania oczekiwał w Pas de Calais, co rzeczywiście byłoby logicznym miejscem ataku. Z depesz Oshimy wynikało również, że Hitler nie odważył się zlekceważyć możliwości innych, pomocniczych inwazji. „Bodyguard" i „Fortitude" musiały tylko przekonać Fiihrera, że ma rację w ocenie alianckich zamiarów. Największym zagrożeniem dla obu planów powinna być zdolność niemieckich służb tajnych do wyłuskania prawdy z zalewu przemyślnych kłamstw. W tym punkcie LCS mogło mieć powody do optymizmu. Przede wszystkim organizacja ta działała w Anglii, bazą jej podstępów i mistyfikacji była wyspa, zamieszkiwana przez niesłychanie czujne, podejrzliwe i świadome spraw bezpieczeństwa społeczeństwo. Praktycznie Hitler nie miał szans poznać prawdziwej natury czynionych tam przygotowań militarnych. Wszyscy jego agenci w Anglii byli rozpracowani, wielu działało pod kontrolą XX-Committee, a inni, co potwierdzała „Ultra", odgrywali rolę podwójnych agentów, wykorzystywanych zgodnie przez XX-Committee i LCS.
402
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
BODYGUARD"
r
Pozbawione niezawodnych źródeł informacji z Wielkiej Brytanii tajne służby niemieckie, poszukujące informacji na temat inwazji alianckiej, musiały polegać wyłącznie na kontroli ruchu radiowego i na rozpoznaniu lotniczym, a bardzo rzadko na jakichś angielskich gadułach. Wywiadowcza służba radiowa Niemiec była profesjonalna i skuteczna, ale Brytyjczycy znacznie ją przewyższali w sztuce radiowej decepcji. Wiedzieli czego wywiad niemiecki szuka w eterze - tego, co złapali tuż przed Alamejn, czyli przekazów konkretnej stacji, jaką była kompania rozpoznania radiowego Seebohma. Wiedzieli też, czego szukają lotnicy. I dostarczali im materiału do podsłuchiwania i do fotografowania, łatwe do przełknięcia, a trudne do zweryfikowania obrazy i informacje decepcyjne. Dzięki „Ultrze" operacje niemieckich służb specjalnych nie stanowiły dla aliantów wielkiej tajemnicy. A z kolei w wyniku wewnętrznej rywalizacji między hitlerowskimi wywiadami i aktywnego na każdym kroku śledzenia i likwidacji wrogich służb tajnych przez aliantów, „oczy i uszy" Trzeciej Rzeszy były już poważnie nadszarpnięte. Krążyły pogłoski o tym, że Canaris stracił łaski Fiihrera, a w Abwehrze wielu agentów ze względów osobistych bądź ideologicznych spiskowało przeciw niemu. Raz po raz Abwehrze nie udawało się dostarczyć Fuhrerowi wiarygodnych i wartościowych materiałów wywiadowczych na temat ważniejszych alianckich operacji i posunięć militarnych i dyplomatycznych. Wkrótce znowu miał się o tym przekonać. Ludzie z SD, choć nadal całkowicie lojalni wobec swego wodza, sprawniejsi byli w wypełnianiu zadań o charakterze policyjnym niż w czystej robocie wywiadowczej. Z braku dobrego wywiadu trudne było odróżnienie prawdy od fałszu w gęstej mgle decepcji, otaczającej plany „Bodyguard" i „Fortitude". Pewne swoich kompetencji, ale i świadome, że każdy fałszywy krok może obnażyć tajemnice „Neptuna", agencje decepcyjne przygotowywały się do ostatniego ruchu w wielkiej grze z Hitlerem. Morgan tak wspomina cel i atmosferę tej gry:
403
skiego w operacji „Bodyguard". W długim i niebezpiecznym locie nad Skandynawią i Bałtykiem brał również udział brytyjski ambasador w Moskwie, sir Archibald Clark Kerr, który wracał do pracy po konferencji w Teheranie. Trzej panowie zostali zapakowani do przystosowanego dla pasażerów luku bombowego Liberatora 24D, bombowca dalekiego zasięgu. Liberator wystartował z lotniska Prestwick, w pobliżu Glasgow, łukiem nad Grampianami i nabrał wysokości. Następnie wziął kurs na Jutlandię i Sztokholm i wkrótce znalazł się nad Bałtykiem. Kiedy pod skrzydłami maszyny zabłysły światła St. Elmo, pasażerowie zawinęli się w śpiwory i umościli do snu. Bevan zasnął szybko, Baumer i Kerr zaś jeszcze przez jakiś czas zabawiali się rozmową na temat różnic językowych między Brytyjczykami i Amerykanami. Baumer zanotował w swoim dzienniku, że „Kerr chyba wszystkie je znał, nawet tak stare powiedzonka, jak «knock me up at seven o'clock» - szturchnij mnie o siódmej i «fanny» w znaczeniu «zadek»". Ale wkrótce ryk silników zagłuszył milą pogawędkę i Kerr z Baumerem próbowali złapać trochę snu. Po raz pierwszy z męczącej drzemki wyrwał ich metaliczny stukot, jakby w kadłub samolotu uderzyły pociski artylerii przeciwlotniczej, zapewne z okrętu nieprzyjacielskiego - pomyśleli i zaraz potem przysnęli znowu. Nieszczęście, zgodnie ze swoją naturą, przyszło nagle i niespodziewanie. Pasażerowie zaimprowizowanej „kabiny" łukowej powinni byli co jakiś czas używać masek tlenowych, czego w czasie snu oczywiście zaniedbali. I z nagła Bevan zaczął się nieprzytomnie szamotać w swoim śpiworze tak, że kuksańcami obudził Baumera i ambasadora. Oprzytomnieli na tyle, by stwierdzić, że są mocno pijani, czym objawia się ostry głód tlenowy. Bevan dostał już drgawek, więc Kerr i Baumer szybko zdjęli swoje maski, podłączyli je do podręcznych butli z tlenem i resztką sił, na kolanach na łokciach podczołgali się do Bevana, by zobaczyć, co mogą dlań uczynić. Baumer później opisał tę scenę:
Konieczność sprowokowania wroga do błędu w rozdysponowaniu swoich... rezerw i zaskoczenia go w najmniej spodziewanym czasie i miejscu była zawsze sprawą nadrzędną. W zwykłej grze byłoby to zachowanie piekielnie niesportowe, ale wojna nie uznaje zasad fair play... Nie był to czas okazywania ducha czystej walki sportowej i tych rzeczy. Prawda jest taka, że jeśli podejdziesz wroga od tyłu, najlepiej we śnie, to twój nóż wysuwa się gładko i sprawnie, a wróg, nawet jeśli reaguje, to za późno i mało skutecznie... Przeciwnika należy zwodzić raz za razem, z największą wiarygodnością, na jaką cię stać, i z jednym celem: zadać mu cios tam, gdzie spodziewa się tego najmniej - z siłą, której w ogóle nie brał pod uwagę.
Zdjął mnie autentyczny strach o Bevana. Był przecież sercem i mózgiem LCS. Nawet gdyby przekazał całą swą wiedzę komuś takiemu jak Wingate, bałbym się tylko o jego życie. Ale wiedziałem, że Bevan nie jest typem człowieka, który by powiedział wszystko o planach, nawet Wingate'owi. Pomyślałem o mozolnym składaniu niezliczonych elementów planu w całość, która nigdy nie osiągnęłaby doskonałości, jaką miała w mózgu Bevana. Proszę to sobie wyobrazić i poczuć grozę chwili - umierający Bevan, ambasador kiwający się na klęczkach na swojej skrzyni i ja, pełzający bezradnie i próbujący podać nieprzytomnemu łyk tlenu.
Wyrafinowane decepcje planu „Bodyguard" nie miały wielu szans na sukces bez aktywnej współpracy Rosjan. W tej sprawie Churchill poprosił Stalina o pomoc w Teheranie i uzyskał jego zgodę. Ale między brytyjskimi mistrzami w sztuce decepcji strategicznej szerzyła się wątpliwość, czy jest sens wyjawiać Rosjanom sposoby wprowadzania planów decepcyjnych w życie i co do samego rodzaju pomocy, na jaką mogliby u Rosjan liczyć. Rosjanie byli wyczerpani latami totalnej wojny; ile czasu i cierpliwości, ile sił będą w stanie poświęcić decepcji? Bevan i jego amerykański zastępca w LCS, pułkownik Baumer, musieli zbadać to sami. Późnym popołudniem 29 stycznia 1944 roku Bevan i Baumer wylecieli do Moskwy, aby ze sztabem generalnym Armii Czerwonej przedyskutować sprawę udziału rosyj-
Palce Baumera skostniały w lodowatej temperaturze luku bombowego, ale po trwających wieczność minutach udało mu się zerwać maskę Bevana i uregulować ciśnienie tlenu. Bevan trochę odżył i poskarżył się, że jest strasznie chory. Jak bardzo zły był jego stan, uświadomili sobie dopiero po wylądowaniu na pokrytym śniegiem lotnisku w Moskwie. Baumer napisał: „Wytarabaniliśmy się z samolotu w swoich wielkich paltotach. Było nam zimno, głodno i niedobrze. Z członkiem załogi pomogliśmy Johnowi pokonać półmilową drogę do budynku administracyjnego. Wyglądał okropnie" . Ale nie był to koniec udręki, zwłaszcza dla Bevana. Nikt z trójki delegatów nie mówił dość biegle po rosyjsku, ani też żaden z Rosjan nie znał na tyle angielskiego, by
404
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
obsługa lotniska zrozumiała, że Bevan jest chory, bliski ponownej utraty przytomności, a nie w sztok pijany. Po wielu telefonach, badaniu paszportów i listów uwierzytelniających, zabrano ich do kantyny rosyjskiej na „śniadanko". Baumer wspomina: ...usiedliśmy przy typowo jadalnym stole, ja między ambasadorem po lewej i rosyjskim generałem po prawej stronie. Ambasador szeptał mi do ucha coś o tym, żebym był ostrożny z alkoholem. Łatwo powiedzieć. Zaczęły się toasty wódką i koniakiem na zmianę. Ledwie człowiek wypił jeden kieliszek, oficerowie rosyjscy pochylali się usłużnie i napełniali go od nowa. Był do tego wędzony śledź i jeszcze więcej wódki. Nie udało nam się przekonać naszych gospodarzy, że Bevan nie jest pijany, lecz chory. Nie mogliśmy też wyjść. Ambasador powiedział mi, że Rosjanie lubią widzieć swoich gości pod stołem.
Istną gehennę przerwało przybycie antycznego Rolls-Royce'a z sekretarzem ambasady brytyjskiej, Johnem Balfourem. Uratował trzech nieszczęśników i zawiózł ich do ambasady, mieszczącej się w wielkim domostwie, należącym kiedyś do bogatego kupca. Z okien ambasady za rzeką widać było Kreml. Bevan wkrótce wyzdrowiał, ale Rosjanom najwidoczniej nie było spieszno do spotkania z wysłannikami Londynu. Bevana i Baumera trzymano w oczekiwaniu przez tydzień, prawdopodobnie dlatego że - ze względów bezpieczeństwa - nie zabrali ze sobą egzemplarza planów „Bodyguard". Otrzymali je 31 stycznia - przekazanych drogą radiową dziesięć pełnowymiarowych stron - w trudnym do złamania, jednorazowo użytym szyfrze, który Brytyjczycy rezerwowali sobie na tak delikatne okazje, jak ruch radiowy między Londynem i Moskwą. Dokument przetłumaczono na rosyjski, a następnie Kerr przedłożył go samemu ministrowi spraw zagranicznych, Mołotowowi, co świadczyło o wadze dokumentu. Ale do 7 lutego Rosjanie nie zawiadomili ani brytyjskiej, ani amerykańskiej misji wojskowej o swojej gotowości do rozmów. Po gości zajechała kawalkada samochodów, która z największą prędkością przemknęła przez pokryte lodem i śniegiem ulice Moskwy (z firankami zasuniętymi pod pozorem chronienia przed „ostrym słońcem") do biur Armii Czerwonej przy placu Karola Marksa. Na miejscu, w obskurnym pokoju oświetlonym tylko jedną gołą żarówką, czekała na nich delegacja rosyjska. Na jej czele stał generał Fiodor Kuzniecow, krępy, małomówny o płaskiej twarzy. Bevan i Baumer nie wiedzieli, z kim mają do czynienia. Słyszeli tylko i rozumieli, że tłumacz zwraca się do niego „ekscelencjo". Kuzniecowowi towarzyszył zwalisty mężczyzna, przedstawiony jako „generał Mikołaj Sławin", osobisty zastępca szefa sztabu Armii Czerwonej, odpowiedzialny za decepcję w rosyjskiej wojskowości. Trzecim członkiem delegacji rosyjskiej był urzędnik ministerstwa spraw zagranicznych, przedstawiony jako „monsieur Dekanosow". Delegacji amerykańskiej przewodniczył generał John R. Deane, szef amerykańskiej misji wojskowej w Moskwie. Interesy wojskowe Wielkiej Brytanii reprezentował pułkownik R.G. Turner, byli również obecni przedstawiciele obu ministerstw spraw zagranicznych i Departamentu Stanu. Powitano ich kordialnie, ale z rezerwą. Bevan otworzył pierwsze ze spotkań długim przeglądem najważniejszych punktów planu „Bodyguard". Wyraźnie jednak postanowił przemilczeć temat przewidzianych w planie metod i środków decepcji, i czuło się, że chce powiedzieć Rosjanom nie więcej, niż potrzebowali do zrozumienia, na czym ma polegać ich udział. Nie
BODYGUARD"
405
wiadomo, czy to właśnie zrozumieli, ale Bevanowi na pewno udało się wprawić ich w zakłopotanie, tym głębsze, że i tak niejasną terminologię referatu Bevana przekazywał zupełnie nieudolny tłumacz. Idea planu dotarła do Rosjan w postaci tak zagmatwanej, że konferencja nie zapowiadała się na pomyślną dla obu stron, a zwłaszcza dla planu „Bodyguard". Na domiar złego Rosjanie wyjechali z Teheranu w przekonaniu, że ich zachodni sojusznicy chcą ich zwyczajnie oszukać. W Teheranie bowiem Churchill i Roosevelt zgodnie zapewnili Stalina, że docelową datą „Overlord" jest 1 maja 1944 roku, co już wtedy obudziło podejrzenia Rosjan, że posłużą tylko do związania sił przeciwnika, podczas gdy alianci zachodni przystąpią do decydującego ataku wtedy, kiedy im to będzie wygodne. Teraz znów okazuje się, że data z Teheranu jest nieaktualna i nowym docelowym terminem - „D-Day" - jest 1 czerwca 1944 roku. Odroczenie to było podyktowane jedynie chwilowym niedostatkiem pewnego typu łodzi desantowych, ale Rosjanie wierzyli, że Amerykanie i Brytyjczycy nigdy nie mieli zamiaru lądować w maju, a naciskali, by Armia Czerwona uderzyła wcześniej tylko po to, by odciągnąć niemieckie dywizje pancerne z Francji. Z punktu widzenia Rosjan „Bodyguard" mógł dowodzić kolejnej alianckiej sztuczki na użytek zarówno Rosji, jak i Niemiec. Mylili się oczywiście, ale trudności językowe i powściągliwość Bevana zintensyfikowały nastrój rosyjskiej podejrzliwości. Jak napisał Baumer: „Jeśli nawet coś do nich dotarło, to specyficzny język planu zbił ich z tropu". Deane zamknął zebranie. W sumie wyjaśnienie istoty planu wymagało aż trzech spotkań. Deane był szczerym wielbicielem planu „Bodyguard" - zbyt szczerym, jak się okazało. Z entuzjazmem bowiem opisał później, z jakim wyczuciem Bevan rozwijał swój plan. Brytyjczycy wściekli się, że ujawnił nazwisko człowieka odpowiedzialnego za strategiczną decepcję w Wielkiej Brytanii, i zażądali postawienia go przed sądem wojennym. Postępowanie było już w toku, gdy Eisenhower osobiście interweniował w jego sprawie, słusznie twierdząc, że jej nagłośnienie mogłoby być bardziej szkodliwe niż sama niedyskrecja. Niewątpliwie też tylko Deane'owi - ku jego własnemu zdumieniu - udało się wytłumaczyć Rosjanom szczegóły planu „Bodyguard". Później napisał: „Kuzniecow wydał mi się geniuszem intelektualnym, kiedy pomimo trudności okazało się, że szybko i sprawnie przeniknął zawiłości planu Bevana". Udział Rosjan w realizacji planu „Bodyguard" i jego elementach był stosunkowo prosty. Po pierwsze, mieli upewnić Niemców, że główna ofensywa rosyjska na froncie wschodnim nie nastąpi przed lipcem. Jednocześnie zachodni alianci mieli ich przekonać, że inwazja nie nastąpi przed ofensywą rosyjską, co miało na celu związanie rezerw niemieckich na froncie wschodnim. W rzeczywistości inwazję Francji planowano na pierwszy tydzień czerwca, czyli przed ofensywą rosyjską, która miała nastąpić dziesięć dni później. A tymczasem Rosjanie, we współpracy z Brytyjczykami i Amerykanami, mieli zasugerować, że ich wspólna inwazja będzie wycelowana zarówno przeciw Norwegii, jak i bułgarskim i rumuńskim wybrzeżom Morza Czarnego. Celem ataku było Petsamo, region kopalni rud niklu, a na Bałkanach - ropodajny rejon Ploesti, oba ważne dla Wehrmachtu. Rozmaitymi środkami - przez podwójnych agentów, kłamliwe przekazy radiowe, przemieszczenia okrętów marynarki wojennej, lotnictwa i wojsk lądowych - należaio Hitlerowi wmówić, że obie inwazje nastąpią w maju lub na początku czerwca i w zv"ązku z tym musi zachować w stanie nienaruszonym
406
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
stacjonujące tam siły, by nie mógł ich użyć na wschodnich i zachodnich granicach swojego imperium. Dla Rosjan nareszcie coś zabrzmiało logicznie i zachęcająco. Po trzech spotkaniach Deane odnotował, że Kuzniecow „...zapalił się do planu Bevana. On i jego koledzy zaproponowali wiele zmian, wiele z nich zostało zaakceptowanych przez nas po wymianie uzgodnień radiowych z naszymi szefami sztabów. Przedstawiciele sowieckiego ministerstwa spraw zagranicznych zostali wezwani do przedyskutowania dyplomatycznych aspektów sprawy z reprezentantami ambasad brytyjskiej i amerykańskiej". Potem, jak powiedział Deane: „...nagle wszystko się urwało. Przez kilka tygodni nie mieliśmy żadnych wiadomości od Rosjan. Nie mogliśmy też złapać z nimi kontaktu i wybadać, co złego się stało". Jest możliwe, że Rosjanie rozważali możliwe implikacje planu dla ich ówczesnej sytuacji i dla kształtu powojennego świata. Zwłaszcza w odniesieniu do wrzącego kotła polityki bałkańskiej niełatwe było podejmowanie szybkich decyzji. Na Bałkanach żyli ludzie i istniały ugrupowania, którym Stalin albo sprzyjał, albo chciał je zniszczyć. Jawna współpraca z siłami Zachodu mogła zniweczyć jego dalekosiężne zamiary, związane z tym wstrząsanym wojnami, burzliwym i niesfornym rejonem. Ponadto gdyby Rosjanie zdecydowali się na udział w „skandynawskim" i „bałkańskim" aspekcie planu, to musieliby wykonać pewną, niebagatelną liczbę rzeczywistych i fałszywych przemieszczeń swoich sił zbrojnych, jak również przenicować własne plany zbliżającej się letniej ofensywy. Niewykluczone też, że znaczna część dowódców Armii Czerwonej nie miała ochoty angażować się w kłopotliwe decepcje strategiczne planu „Bodyguard" w momencie, gdy wykonywali własne posunięcia dezinformujące Niemców w kwestii zamiarów rosyjskich. Z pewnością byli już i tak przeciążeni i - na przykład - denerwowali się, że nie mogą zapewnić dostatecznej ilości sprzętu radiowego potrzebnego do karmienia Niemców obawami przed rzekomymi uderzeniami. Sporo też czasu musiały im zająć rozważania nad środkami dostarczenia OKW swojej partii kłamstw. Zapewne nie brakowało im odpowiednich środków. Generał Reinhard Gehlen, szef Fremde Heere Ost, a następnie szef powojennej niemieckiej ofensywnej agencji wywiadowczej DNB wyjawił, że Martin Bormann, sekretarz partii nazistowskiej, był w rzeczywistości komunistycznym agentem. Bevanowi i Baumerowi spieszyło się do Londynu, gdzie czekała ich pilna realizacja planu „Bodyguard", którym pod nieobecność Bevana zawiadywał Wingate. Milczenie Rosjan zdało im się z początku intrygujące, nieco później kłopotliwe, a w końcu irytujące. Czuli wyraźnie, że Rosjanie grają na czas. Ich przedstawiciele tłumaczyli, że nie mogą nic zrobić bez aprobaty Stalina - a on był albo na froncie, albo chory, albo „rozważał problemy". Delegacja spod znaku „Bodyguard" spędziła ogółem trzydzieści dwa dni, siedząc bezczynnie na rozpalonych węglach w oczekiwaniu decyzji Rosjan, zachodząc w głowę, co też oni wymyślą. Wtem, 23 lutego z rosyjskiego sztabu generalnego nadeszło zaproszenie dla Bevana, Baumera i Deane'a na przyjęcie, które miało się odbyć przy ulicy Spirydonowskiej 7, we wspaniałej siedzibie, gdzie rząd rosyjski podejmował zagranicznych gości. Gdy przybyli na miejsce, zasłużeni artyści muzycy grali menuety w kącie sali recepcyjnejPowitał ich sam marszałek Woroszyłow i minister spraw zagranicznych Mołotow. Anglicy nie wierzyli własnym oczom. Zapowiadał się bankiet tak wystawny, że moż-
„BODYGUARD"
407
na było z łatwością zapomnieć o udziale Rosji w największej z dotychczas toczonych przez nią wojen. Deane zapamiętał: Nigdy przedtem nie spotkałem się z tak sprawną i staranną obsługą stołu. Na środku pyszniły się wielkie misy srebrne wypełnione świeżymi owocami specjalnie sprowadzonymi z Kaukazu. Tylko przy takich okazjach można było zobaczyć świeże owoce w Moskwie. Misternie rżnięte szkło wysokich cienkich kieliszków do szampana wydawało piękne dźwięki, osobno podano kielichy do lekkich i ciężkich czerwonych win i nieodłączne na rosyjskim stole kieliszki do wódki. Przez całą długości stołu stały niezliczone butelki, z których bezustannie uzupełniano zawartość kieliszków. Między butelkami porozstawiano typowe rosyjskie „zakąski", łącznie z wielkoziarnistym czarnym kawiorem, czarnym kawiorem prasowanym o konsystencji smoły, wielkie ogórki konserwowe, łososie i jesiotry w całości... Noże, widelce i łyżki były ze złota, a talerze z bogato złoconej chińskiej porcelany. Czułem się jak uczestnik sceny bankietowej w słynnym filmie Charlesa Laughtona pod tytułem „Henryk VIII".
Po obiedzie, lekko chwiejący się od spożytej wódki, Baumer poszedł poszukać Kuzniecowa. Rosjanin stał w małym hallu z dwoma innymi rosyjskimi oficerami: generałem RM. Fitinem, szefem wywiadu zagranicznego rosyjskich służb tajnych, i generałem A.P. Osipowem, szefem wydziału rosyjskich służb tajnych prowadzących wojnę podjazdową z Niemcami. Od tych to trzech najważniejszych - i najpotężniejszych - ludzi w sowieckim aparacie tajnych służb podochocony wódką Baumer chciał się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego przetrzymywani są w Moskwie tak długo i dlaczego rząd rosyjski nie mówi ani tak, ani nie w sprawie planu „Bodyguard". Kiedy w odpowiedzi uraczono go jakimiś komunałami, zatoczył się i wpadł prosto w ramiona marszałka Siemiona Budionnego, czcigodnego wojaka z wielkimi wąsiskami, jednego z filarów najbliższego otoczenia Stalina. Baumer i Bevan przyznali: „Tej nocy nikt nas nie mógł zranić". Czy to zbratanie się przy wódce zrobiło swoje? Jak inaczej wytłumaczyć, że bez uprzedzenia, 1 marca o godzinie 22.30 w czasie coctail party w kwaterze Deane'a zadzwonił telefon i mówiący po angielsku oficer rosyjski zapowiedział, że Kuzniecow poprowadzi zebranie o pierwszej trzydzieści w nocy. Z jakichś zagadkowych powodów Kreml wydawał się urzędować od godziny 17.00 do 5.00 rano. Bevan i Baumer pospieszyli na zebranie, a tam - jak zapisał Baumer w swoim dzienniku: „Poczuliśmy, że stajemy z powrotem na nogi, Rosjanie bez wstępów oświadczyli, że akceptują plan we wszystkich szczegółach, bez ograniczeń i będą pracowali nad jego realizacją. Nie wiedzieliśmy, czy krzyczeć z radości czy odnieść się do tego podejrzliwie". Kuzniecow oświadczył wtedy, że protokół będzie gotowy do podpisania 3 marca, Baumer i Bevan, zdumieni porą spotkania i systemem działania Rosjan, wrócili do swojej siedziby o 2.15 w nocy. O czwartej po południu 3 marca delegacja „Bodyguard" zgromadziła się przy Placu Karola Marksa w celu podpisania protokółu. Ale ani Bevan, ani Baumer nie mogli go podpisać, gdyż egzemplarze dokumentu nie wyliczały nazw krajów-sygnatariuszy porozumienia, nie licząc innych potknięć w tekście oświadczenia. Baumer znalazł na kredensie wysłużonego Remingtona i w czasie, kiedy pozostali uczestnicy zebrania dyskutowali plan i metody łączności między Moskwą, Waszyngtonem i Londy-
408
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
nem, wystukał krótki protokół... Baumer wspomina, że był to dokument „pełen skreśleń, błędów literowych, z których każdy musiał być parafowany przez komplet delegatów. Taśma się zacinała, litera „I" była ukruszona, a ja próbowałem jednocześnie słuchać rozmowy na temat wywiadu nazistowskiego i pisałem na maszynie. Był to pod każdym względem najdziwaczniejszy dokument wśród tych, które kiedykolwiek trafiły do archiwów Departamentu Stanu. W końcu protokół został podpisany i „Bodyguard" stał się czymś więcej niż tylko planem strategicznym zachodnich aliantów - nabrał wagi międzynarodowego porozumienia. 6 marca, w dniu, kiedy kurierzy zabrali dokument do Londynu i Waszyngtonu, Bevan i Baumer opuścili Moskwę. Kto wie, czy nie była to najważniejsza z konferencji Wielkich Sprzymierzonych. W pełnej zgodzie rosyjskie, amerykańskie i brytyjskie tajne agencje zgodziły się pracować razem nad powaleniem Hitlera i jego Trzeciej Rzeszy na kolana. Przymierze to nie mogło i nie trwało długo. Ale kiedy trwało, zdążyło zapełnić karty historii świata dziejami najbardziej niezwykłej i zdumiewająco skutecznej wojny podziemnej.
Bałkany Po wynegocjonowaniu udziału Rosjan w planie „Bodyguard", czemu Bevan i Baumer poświęcili ponad miesiąc pobytu w Moskwie, na Bałkanach, czyli terenie z punktu widzenia Hitlera newralgicznym dla Niemiec, gra nabrała tempa. Niemcy - wykrzykiwał Hitler - nigdy nie wyzbędą się roszczeń do granic wschodnich swego imperium, granic wyznaczonych przez Żelazne Wrota i progi Dunaju. W roku 1944 interesy Hitlera w tym regionie stały się jeszcze ważniejsze i więcej przyczyn praktycznych przemawiało za utrzymaniem „prawdziwych granic na Wschodzie". Region ten dostarczał Wehrmachtowi nie tylko niezbędnych paliw i surowców, ale też Węgry, Rumunia i Bułgaria dostarczały Hitlerowi żołnierzy. LCS wiedziało, jak bardzo Hitlerowi zależy na Bałkanach, i toczyło tam bezustanną, podziemną wojnę - mieszaninę działań dyplomatycznych, politycznych i psychologicznych. Przy okazji wcześniejszych, prowadzonych przez ludzi z A-Force, a wynikających z planów „Zeppelin" i „Jael" decepcji, późnym latem 1943 roku doszło do jednego z tych zagadkowych splotów okoliczności, które nieodmiennie podsycały obawy Hitlera o bezcenny dla niego kawałek ziemi. W sofijskim pałacu niespodziewanie zasłabł i zmarł Wielki Zjednoczyciel Bułgarii, car Borys III. Wiele przemawiało za tym, że został zamordowany. Czy było to jednak morderstwo, czy wypadek, jego śmierć wyznaczyła zupełnie nowy kierunek strategii planu „Jael", przemianowanego później na „Bodyguard". Nie jest wykluczone, że car Borys myślał o poddaniu się aliantom. Co prawda, po burzliwej dyskusji z Hitlerem w Berchtesgaden, Borys zgodził się nie porzucać układu Osi. Kilka dni później, to znaczy 28 sierpnia 1943 roku, już nie żył. Zabiła go - jak powiedział Goebbels - jakaś nieznana trucizna, o działaniu podobnym jadowi żmii. Skoro jednak nie był to wypadek, to kto go zabił? Bułgarzy, Niemcy, Rosjanie, Amerykanie, czy może Brytyjczycy? Chyba jednak nie zginął z rozkazu Hitlera, bo śmierć cara powodowała zbyt poważne skutki dla jego strategii bałkańskiej. Jedynym więc logicznym rozwiązaniem tej zagadki kryminalnej wydawała się „wroga intryga" obmyślona zapewne przez Brytyjczyków, a zrealizowana przez któregoś z carskich dworzan. W trudnych tygodniach po śmierci cara Hitler próbował podeprzeć chwiejący się rząd bułgarski i wymusić na nim dotrzymanie wojskowych zobowiązań. Zajęło mu to niemal cały rok. Brytyjczycy natomiast swoim zwyczajem nie przegapili dobrej okazji do mieszania w bułgarskim kotle. Agenci brytyjscy i komunistyczni od pewnego już czasu z powodzeniem wzniecali antyhitlerowskie nastroje rewolucyjne, a po śmierci cara ustalenie jej sprawców - czy to była agencja w rodzaju SOE, czy działająca z ramienia OSS - nie
410
AKCJE TAJNE 1DECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
miało najmniejszego znaczenia, bo PWE zdążyło zbić niezły kapitał na jej skutkach. Politykujące stacje radiowe i magazyny informacyjne prześcigały się w plotkach i domysłach, a każda z osobna oskarżenia o królobójstwo kierowała pod adresem Niemców, co znakomicie spełniało swoją rolę - w ciągu następnych miesięcy Hitler musiał zwielokrotnić niemiecką obecność militarną w Bułgarii, Siłą rzeczy oznaczało to dalsze uszczuplanie i tak kurczących się rezerw wojskowych Trzeciej Rzeszy. Wypadnięcie Włoch z paktu Osi, które nastąpiło w parę dni po śmierci cara Borysa, otworzyło nowy groźny wyłom w murze obronnym państw Osi na Bałkanach. A wtedy A-Force, w ramach opracowanego dla „Bodyguard" „Ogólnego Planu Wojny Politycznej dla PWE/OWI", rozpętały cyniczną, szytą grubymi nićmi kampanię namawiania narodów satelickich państw Osi do „sabotowania wojennego wysiłku Niemiec, wywierania nacisku na swoje rządy, by te wycofały się z wojny lub wręcz obalały te, które nie chciały ulec presji". Cynizm tych działań polegał na tym, że PWE, SOE i OSS oraz anglo-amerykańskie służby dyplomatyczne zachęcały bałkańskich sojuszników Hitlera do buntu i zdrady nie po to, by w regionie tym zapanował pokój, lecz po to, by zmusić Hitlera do wzmacniania stacjonujących tam wojsk niemieckich. W roku 1944 wszystkie macki planu „Bodyguard" popełzły ku Węgrom, traktowanym przez finansjerę Wielkiej Brytanii i Ameryki z wysoka, ale i z rozbawieniem, gdy Węgrzy, strojąc się w piórka pysznego dworu cesarza Franciszka Józefa spoglądali na Zachód, jako na swego naturalnego sojusznika. Samozwańczy władca Węgier, regent Królestwa Świętego Michała - admirał Miklas Horthy - był figurą dość popularną na Zachodzie. Jego kłopot, a tym samym i państwa węgierskiego, polegał na tym, że zawsze pechowo stawiali na niewłaściwego konia, najpierw na kajzera, a teraz na Fuhrera. W pragnieniu odzyskania terytoriów, które Węgry utraciły na rzecz Rumunii w wyniku pierwszej wojny światowej, Horthy przyłączył swój kraj do Osi w roku 1941 i wysłał swe wojska na „świętą krucjatę" u boku Wehrmachtu. Fiasko Hitlera w dziele podboju Rosji w roku 1941 uzmysłowiło Horthy'emu, że źle wybrał Węgrom sojusznika. Na początku wiosny roku 1942 upatrzył sobie Miklasa Kallaya, właściciela ziemskiego o „cudownym instynkcie politycznym" i pięknoducha, mogącego się pochlubić najliczniejszymi pojedynkami w całej Środkowej Europie, i zaproponował mu stanowisko premiera. Kallay, znany ze swych sympatii proangielskich, na pierwszym posiedzeniu gabinetu oświadczył, że jego zadaniem jest „w miarę bezpieczne przeprowadzenie Węgier przez ten kryzys... z jak najmniejszymi stratami dla moralnych i duchowych sił narodu". Wraz z nominacją Kallaya nastał na Węgrzech dobry klimat dla realizacji planu „Bodyguard". Hitler uświadamiał sobie fakt, że we władzach węgierskich ma raczej wrogów niż przyjaciół i z miejsca zlecił swoim planistom przygotowanie planu „Sprawy Margharethe I" - operacji najazdu na Węgry, gdyby ośmieliły się próbować zdrady - operacji, która przy znanej wojowniczości i patriotyzmie Węgrów, wymagała użycia znacznej liczby wojsk. Jednocześnie opracowano plan operacji „Sprawa Margharethe II", dla Rumunii, gdyby i ona zechciała pójść w ślady Węgier. Klęska pod Stalingradem, w której pierwsza armia węgierska poszła niemalże w rozsypkę, była dla Węgier pierwszym bodźcem do zdrady i Kallay, poprzez Departament do Spraw Nadzwyczajnych Watykanu, wszczął starania o zawarcie z aliantami separatystycznego pokoju. Na wieść o tym Hitler ogłosił Kallaya „wrogiem publicznym numer jeden narodu niemieckiego". Alianci jednak dziwnie zwlekali z pomocą dla Kallaya. Kiedy rząd brytyjski dowiedział się o jego chęci zdradzenia Hitlera, sta-
BAŁKANY
411
cja węgierska BBC ochoczo podjęła kampanię zastraszania Niemców, ostrzegając, że dzięki opanowaniu Sycylii „...bombowce amerykańskie mają teraz znacznie krótszą drogę do Europy Środkowej, a tym samym i do Węgier". Rozczarowany kampanią Kallay pomyślał, że może wobec tego jego przyjaciele, Brytyjczycy, zgodzą się na rozmowy pokojowe, kiedy dotrze do nich odpowiednie poselstwo. A miał w ręku bardzo ciekawą kartę. Od jakiegoś czasu więził bowiem w komfortowych warunkach, ale i w całkowitej tajemnicy, brytyjskiego pułkownika o nazwisku - jak twierdził - Charles Telfer Howie, który był uciekinierem z niemieckiego obozu karnego na Śląsku. Kallay zabrał go do pałacu królewskiego w Budapeszcie, dał do dyspozycji nadajnik radiowy wraz z kodem i operatorem oraz poprosił go o nawiązanie kontaktu z brytyjską Królewską Marynarką na Malcie. Pragnął tą drogą skłonić Brytyjczyków do przyjęcia węgierskiego emisariusza w osobie Andrew Freya, budapeszteńskiego dziennikarza. A ten miał przedstawić aliantom węgierskie plany opuszczenia Osi i przyłączenia się do alianckiego ataku na Wiedeń, gdy ich samoloty wylądują koło Budapesztu. Propozycja pasowała jak ulał do planu decepcyjnego autorstwa A-Force, która właśnie próbowała wmówić Hitlerowi, że alianci pomaszerują na Niemcy przez Przełęcz Lublańską i że 7. armia amerykańska pod wodzą Pattona przygotowuje się do lądowania obok Triestu. W Gorycji i na samej przełęczy od pewnego już czasu pracowali agenci, symulujący rozpoznawanie terenu i rekrutowanie sił partyzanckich do wsparcia operacji. Samo to wzbudziło wielkie zaniepokojenie w kwaterze Hitlera i w mgnieniu oka w rejonie przełęczy znalazł się niezawodny Rommel z zadaniem zorganizowania obrony w Dolomitach i w Alpach Julijskich. Kilka zaś dywizji, łącznie z dywizją „Hermann Goering", odłożyły na później rozkazy, kierujące je do Francji, i zostały na miejscu na wypadek zrealizowania się groźby. Z nadejściem propozycji Kallaya, A-Force szybko zorientowała się, że do już skutecznie zasianej decepcji mogą dodać bardzo konkretny element. W tym celu Hitler powinien zdać sobie sprawę z faktu kokietowania aliantów przez władze węgierskie. Brytyjczycy przyjęli w końcu Freya w Kairze, ale jego misję skwitowali krótką depeszą do Kallaya: „Sugeruje się, żeby rząd węgierski wysłał do Stambułu, tak szybko, jak to tylko możliwe, dwóch starszych rangą oficerów w celu przedyskutowania waszej oferty". W depeszy wymieniono Jerzego Paloczi-Horvatha, rodowitego Węgra, jako człowieka desygnowanego do rozmów z delegacją węgierską. Zarówno telegram, jak i człowiek, którym zamierzali się posłużyć Brytyjczycy, zmartwiły Kallaya, bo w depeszy nie było słowa o rozmowach w wiadomej sprawie, a Paloczi-Horvath, wedle informacji Kallaya, był agentem Rosjan. Jeszcze bardziej przygnębiło go to, że w dzień lub dwa później w The Times ukazał się artykuł, w którym ku swemu zdumieniu przeczytał, że „pewne kraje, w tym Węgry, nie powinny sobie wyobrażać, że się uratują dzięki spóźnionej ucieczce z tonącego okrętu". Kallay zrozumiał, że artykuł czołowego dziennika brytyjskiego został napisany pod dyktando służb tajnych w celu zasiania ziarna niezgody między nim i Hitlerem. Zapewne nie całkiem zdawał sobie sprawę z tego, jak bliski był prawdy, gdy pisał: Me głupota zaszokowała nas w tym artykule, ale chyba świadomie popełniona, oficjalna niedyskrecja. To celowe potknięcie udaremnia nasze starania, a tak naprawdę wydaje się, że mamy do czynienia z chęcią sprowokowania określonej reakcji Niemców. Prawdopodobnie był to jedyny powód opublikowania tego artykułu.
412
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERW1EC1944
Tym niemniej Kallay oświadczył, że nadal chce kontynuować rozmowy pod warunkiem, że Brytyjczycy wyznaczą innego pośrednika, nie Paloczi-Horvatha. Frey podniósł tę sprawę w Kairze, ale został poinformowany przez zwierzchnika Paloczi-Horvatha w SOE, że Paloczi może sobie być agentem Moskwy, nie ma to nic do rzeczy, bo oczekuje się od niego robienia nie polityki, lecz zamieszania na tyłach wroga". Czysta robota w stylu LCS czy A-Force. Bolejący nad perfidią Albionu Kallay wycofał poselstwo Freya. Ale 17 sierpnia 1943 roku druga osobistość węgierska, Ladislas Veres, rzecznik prasowy węgierskiego ministerstwa spraw zagranicznych, znany z „angielskich koneksji", pojechał do Stambułu. Podjął go J.C. Sterndale Bennet, wysłannik Wielkiej Brytanii do Turcji. 9 września dwóch mężczyzn pożeglowało w tajemniczy rejs po Morzu Marmara na pokładzie starego ambasadorskiego jachtu parowego. Veres od razu oświadczył, że Węgry są gotowe zastosować się do zasady bezwarunkowej kapitulacji w momencie, gdy armie anglo-amerykańskie dotrą do granic Węgier. Bennet odparł na to, że rządy Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii upoważniły go jedynie do oświadczenia, że ewentualne zatwierdzenie kapitulacji Węgier ma być utrzymane w tajemnicy do czasu, gdy obie strony uzgodnią termin podania tego faktu do publicznej wiadomości. Podczas spotkania, wedle relacji Kallaya, uzgodniono, że „opublikowanie wiadomości o kapitulacji w żadnym wypadku nie nastąpi przed dojściem armii alianckich do granic Węgier". O tym, że mocarstwa zachodnie nie miały najmniejszego zamiaru ani wtedy, ani później wysłać swoich armii w kierunku granic węgierskich, nie było mowy. Były za to inne klauzule: Węgry zobowiązywały się do stopniowego redukowania pomocy udzielanej Niemcom, miały opierać się wszelkim niemieckim próbom okupacji kraju, a w decydującym momencie udostępnić aliantom wszystkie siły wojskowe i cywilne. Węgrzy przyjmą też anglo-amerykańską misję specjalną, która - po zrzuceniu jej na spadochronach - „poczyni konieczne wstępne przygotowania do kapitulacji Węgier". Brytyjczycy wyposażyli Veresa w nadajnik radiowy i odesłali do Budapesztu. Kallay wpadł w euforię. Napisał: Myślałem, że dzięki temu porozumieniu doholowałem mój naród do bezpiecznej przystani. Miałem nadzieję, że nasze stosunki z aliantami z czasem będą coraz bliższe. W walce o przetrwanie mieliśmy nareszcie bezpieczne poparcie. Co by się nie zdarzyło, mogliśmy się cieszyć godną zaufania protekcją brytyjską. Skreślono nas w końcu z listy wrogów, a wpisano, choć w zawoalowanej formie, w szeregi narodów walczących o wolność.
Jakże się mylił. Zapomniał, że akt kapitulacji podpisuje się na specjalnych konferencjach, a nie na pokładzie wysłużonych jachtów parowych. Złudzenia Kallaya trwały krótko. Anglo-amerykańska grupa niebawem zeskoczyła na spadochronach pod Budapesztem. Ale nie takich ludzi oczekiwał Kallay. Spodziewał się „nielicznej tajnej misji dyplomatycznej, współpracującej z naszym i informującej swój rząd o wynikach wspólnych działań". Nie była to też „grupka obserwatorów, ulokowana w sercu niemieckiej sfery władzy". Z żalem i goryczą Kallay skarżył się: „Przyleciała do nas grupa tajnych agentów z zadaniem organizowania spisków. .. i wywołująca poważne kłopoty". Świadom już prawdziwych celów misji, kazał usunąć ją z Węgier. Ale w tym samym czasie Brytyjczycy, poprzez swoje tajne kontak-
BAŁKANY
413
ty z Niemcami, przekazali do Berlina wieść o treści swoich kontaktów z rządem węgierskim. Kallay szybko zorientował się, na czym polega gra, i wymownie opisał swoje kłopotliwe położenie: „Trudno sobie wyobrazić moją konsternację, że tak jak wojna stała się nieludzka, tak i polityka traci ludzki wymiar i ślepo kieruje się haniebnymi motywami wojny". Istnieje wiele powodów do przypuszczeń, że Brytyjczycy celowo odtrącili wyciągniętą rękę Kallaya. Wykorzystali jednak jego gest, przekazując Niemcom rewelacje 0 jego zdradzie i osiągając pożądany efekt - gniew Hitlera. Hitler z wiadomości o zbliżeniu Węgier do zachodnich mocarstw wyciągnął właściwe z punktu widzenia Brytyjczyków wnioski. Kiedy dodał do tego znamienną aktywność tajnych agentów na obu krańcach Przełęczy Lublańskiej i w samych Węgrzech, kiedy przeczytał raporty wywiadu, że flota okrętów transportujących czołgi początkowo miała dokonać operacji desantowej w południowo-wschodniej Azji, a teraz trzymana jest w gotowości do ataku 7. armia Pattona na Triest, Hitler zarządził alert „Sprawy Margharethe I". Patton rzecz jasna nie miał armii, to znaczy - można powiedzieć - miał armię „decepcyjną", środki desantowe stały w gotowości do lądowania w Anzio; a informacje o zbliżającej się inwazji Triestu były jedynie sprytnym spożytkowaniem zarzuconego wcześniej planu operacji przeciw wybrzeżom Dalmacji. Brytyjczycy, znani z oszczędności, sprzedawali właśnie za dobrą cenę stary plan. W połowie lutego 1944 roku „Margharethe I" organizacyjnie była gotowa, ale Hitlerowi brakowało wojsk zdolnych przywołać Węgrów do porządku. Przygotowywał właśnie stabilizację frontu pod Anzio z odwodów w liczbie pięciu dywizji, pierwotnie przeznaczonych do wykorzystania we Francji; jego rozciągnięty front rosyjski stał w ogniu walk, a w kraju miał jedynie odwody w postaci pułkowych grup bojowych, pozornie utrzymujących robotników cudzoziemskich w ryzach, a w rzeczywistości gotowych wesprzeć „Schwarze Kapelle" w przejęciu przez nią władzy. OKW było w stanie wyskrobać kilka dywizji od lękających się o swoje zdobycze sąsiadów Węgier. Ale nie mieli oni jednostek pancernych, chyba że Hitler ściągnąłby je z Wału Atlantyckiego. Tak właśnie zrobił. 19 marca 1944 roku Hitler rozjuszony fałszywymi - o czym nie wiedział - działaniami przeciwnika, który konsekwentnie realizował swój plan „Bodyguard", i zirytowany bardzo realną groźbą rewolucji na Węgrzech, uderzył na ten kraj z wielką siłą 1 z trzech stron jednocześnie. Do walki nie doszło. Niemcy nazwali tę operację drugą „Battle of Flowers". Rząd węgierski upadł, a Kallay uciekł do ambasady tureckiej, gdzie udzielono mu azylu. Pozostawał tam przez wiele miesięcy i przez ten czas SS czekało na niego na ulicy. Napisał książkę, w której skarżył się: „Los chce, że muszę żyć, aby zobaczyć mój kraj, który kocham jak matkę, żonę i dziecko, umierający w moich ramionach. Muszę być żałobnikiem i grabarzem na pogrzebie mojej ojczyzny". Mieszkał nadal w ambasadzie, ku wielkiemu zakłopotaniu swoich tureckch gospodarzy. W końcu SS wystosowało ultimatum dające do zrozumienia, że wejdzie na teren ambasady, jeśli Kallay z niej sam nie wyjdzie. O czwartej po południu 19 listopada 1944 roku Kallay sam otworzył masywne żelazne wrota i oddał się w ręce SS. Niebawem łopatą kopał węgiel w obozie koncentracyjnym Mauthhausen. Przeżył wojnę i zmarł na wygnaniu. Nie wiadomo, czy mógł czerpać pociechę z faktu, że w swej odysei i w swoich akrobacjach dyplomatycznych nie był osamotniony. Zapiekły wróg Węgier - Rumunia - próbowała tej samej sztuki i podobny spotkał ją los.
414
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
Prawie przez całe stulecie historia Rumunii jako królestwa Hohenzollernów była krwawa, tragiczna, absurdalna, skorumpowana i wybuchowa -jak typowy bałkański kocioł. A teraz, w pierwszych miesiącach 1944 roku, jako satelita nazistowskich Niemiec, przeżywała kolejny wstrząs*. Także chciała zerwać pakt z Niemcami. Dla Hitlera Węgry były ważne, ale bez Rumunii nie mógł żyć. Ponad jedna trzecia niemieckiej ropy naftowej pochodziła z Rumunii i żeby zapewnić sobie stały napływ cennego paliwa, Hitler płacił za nią złotem. Zmasowane ataki flot powietrznych Sprzymierzonych na niemiecki przemysł petrochemiczny sprawiły, że ogromne rumuńskie pola naftowe stały się dla Hitlera jeszcze ważniejsze. Dla twórców i wykonawców planu „Bodyguard" sprawa była oczywista - należy jątrzyć i pogłębiać niesnaski między Rumunią i Trzecią Rzeszą i tym samym zmuszać Hitlera, by dla żywotnej sprawy dostaw ropy naftowej nadal „doił" siły z frontów na wschodzie i zachodzie. Do Rumunii przeniknęli brytyjscy i amerykańscy intryganci, a wśród nich pułkownik Gardyne de Chastelain, członek francuskiej rodziny hugenockiej, przez długi czas zamieszkałej w Anglii. Przed wojną Chastelain był kierownikiem sprzedaży w „Phoenix Oil and Transport Company" w Bukareszcie i krążył wokół tronu Karola II. W istocie, we wrześniu 1940 roku został przedstawiony samemu monarsze i jego damie serca, Madame Lupescu. Podobno miał swój udział w ich ucieczce z Bukaresztu, pomógł im załadować do królewskiego pociągu trzy wspaniałe samochody, cztery psy, 152 kufry, złotą zastawę pałacową, trochę Rembrandtów, sztaby złota, skarbiec z czterema milionami dolarów, stroje i walizy, wypełnione aktami własności licznych majątków, letnich rezydencji i winnic we Francji i Portugalii. Chastelain opuścił Rumunię w chwili jej wstąpienia do Osi. Z początku był doradcą przy tworzeniu pierwszych brytyjskich planów mających zablokować dostawy ropy naftowej do Niemiec, w tym projektu wysadzenia nabrzeży po jugosłowiańskiej stronie Dunaju, albo wykupienia wszystkich barek transportowych na tej rzece, czy zablokowania Żelaznych Wrót wrakiem parowca. Wszystkie te projekty skończyły się na niczym, ale Hitler został zaalarmowany, że Brytyjczycy interesują się ropą naftową. W nocy z 22 na 23 lutego 1944 roku Chastelain wrócił do Rumunii wraz z dwoma oficerami brytyjskimi, tym razem już w ramach ekspedycji związanej z planem „Bodyguard". Na opadające spadochrony czekał na ziemi rumuńskiej osobliwy komitet powitalny złożony z myśliwych, naganiaczy oraz powozów kilku szlachetnie urodzonych osób z towarzystwa. Rzecz była sprytnie ukartowana jako wspaniała przykrywka dla jego misji, ale na nieszczęście policja dostała donos o przybyciu gości ze spadochronami i schwytała Chastelaina, zanim zdążył wyplątać się z linek. Stała się jednak rzecz jeszcze dziwniejsza - nie potraktowano skoczków jak szpiegów. Przywódca rumuński, marszałek łon Antonescu, miał co do nich inne plany. Zostali osadzeni w areszcie domowym w willi na przedmieściach Bukaresztu, dobrze ich żywiono, mogli chodzić na spacery i mieli do dyspozycji służbę. A następnie, zgodnie z planem, którego częścią był król Michał, syn Karola, zaproszono Chastelaina, aby po* Na początku wiosny 1944 r. Niemcy nie mieli w Rzeszy dywizji liniowych. Była tam Armia Rezerwowa organizacja terytorialna, szkolnictwo, dywizje nowo formowane, a także regenerujące się po walkach na froncie wschodnim. Dywizje te po sformowaniu i wstępnym przeszkoleniu przewożono przede wszystkim do Francji, gdzie kończyły wyszkolenie i wówczas były kierowane do pierwszego rzutu lub do odwodu (jednostki pancerno-motorowe) (przyp. T.R.).
BAŁKANY
415
uczył operatora radiowego, jak ma się skontaktować z Brytyjczykami i zorganizować przyjęcie rumuńskiego poselstwa pokojowego. Na Rumunię bowiem też przyszedł czas rozstania z paktem Osi. Armia rosyjska zbliżała się do Karpat, a Bałkany trzęsły się od plotek, że Rosjanie chcą zaatakować czarnomorski port Konstanca, odległy od stolicy tylko o 60 mil. Pogłoski były oczywiście częścią realizowanych przez Rosjan decepcji planu „Bodyguard", zaaranżowanych przez Bevana i Baumera w Moskwie. W Bukareszcie zawrzało. Chastelain tymczasem skompletował delegację i Aleksander Cretzianu - były sekretarz generalny i dyrektor polityczny rumuńskiego ministerstwa spraw zagranicznych - został przez swego wuja, księcia Barbu Stirbeja wysłany w charakterze „gołąbka pokoju", rzecznika tajnych służb, do Ankary, gdzie jako rumuński ambasador specjalny miał poinformować misje dyplomatyczne Ameryki i Wielkiej Brytanii, że: „Wszystko jest gotowe do lądowania na Bałkanach. W Rumunii opinia publiczna niecierpliwie wyczekuje tego wydarzenia; z nowym rządem wszystko jest uzgodnione, a rumuńskie siły zbrojne są gotowe przyjść z wszelką pomocą. Król Michał, izolowany w areszcie domowym, dał misji swoje błogosławieństwo, a pewne wskazówki watykańskie mówiły o możliwości uzyskania korzystnych warunków pokojowych". Cretzianu misję swoją spełnił należycie, ale tak napisał o przyjęciu, które mu zgotowano w Ankarze: „Mój pobyt w Ankarze rozpoczął się od serii rozczarowań, a przedbiegi miały charakter mniej okrutny niż to, co miało nastąpić". Jego misja się nie powiodła i książę Stirbej próbował negocjować warunki pokojowe osobiście. Ale gdy udał się w sekretną podróż do Kairu w marcu 1944 roku, trudno sobie wyobrazić jego konsternację, gdy usłyszał, że o jego osobie i o charakterze jego misji mówi się otwarcie w audycjach radia brytyjskiego. „Bodyguard" pracował pełną parą. A Hitler, poinformowany już o pokojowych dążeniach Węgrów, teraz, jeśli nie wcześniej, dowiadywał się, że Rumunia też szuka rozwiązań pokojowych. Negocjacje z Rumunią ciągnęły się całymi miesiącami. Chastelain i inni agenci zdążyli podjąć próbę wzniecenia rewolucji antyhitlerowskiej, a alianci w dalszym ciągu parali się akcjami wywiadowczymi po obu stronach Przełęczy Lublańskiej i rekrutowaniem antynazistowskich oddziałów z miejscowej ludności albo groźbami inwazji z Adriatyku, z Morza Egejskiego i Morza Czarnego. Hitler nie miał wyjścia. Tylko demonstracją siły mógł zażegnać realną groźbę rewolucji na Węgrzech i w Rumunii, które postanowił najechać i zająć, aby powstrzymać ich bunt przynajmniej do września 1944 roku. W tym celu z Francji ściągnięto dywizje wyborowej piechoty i strzelców wyborowych, cztery pierwszoliniowe dywizje piechoty, silną dywizję „Panzer Lehr" i cały korpus pancerny SS - 9. i 10. pancerne dywizje SS. W zamian wysłał na Zachód tylko dwie nowe, ale dużo słabsze dywizje piechoty. Co więcej, „Ultra" wykryła ruch na wschód 2. korpusu pancernego SS. Lotnictwo bombowe w nocy z 29 na 30 marca zaatakowało punkt zbiorczy 10. dywizji pancernej na węźle kolejowym w Vaires obok Paryża. Część bomb spadła na pociąg wyładowany minami morskimi i przez sześć dni niemieckie służby ratownicze zebrały blaszki identyfikacyjne ponad 1200 poległych. Zginął niemal cały personel administracyjny i techniczny dywizji. Takich ludzi niełatwo było zastąpić, a i parę setek min morskich mniej mieli alianci do rozbrojenia przed „D-Day". „Bodyguard" naprawdę dobrze funkcjonował. Jak z satysfakcją zanotowały raporty z tajnych i decepcyjnych operacji w Europie, Hitler, zbierający siły do utrzymania w ryzach swoich bałkańskich sojuszników i w chęci uniknięcia większych niepowo-
416
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
dzeń na froncie rosyjskim, „wybrał metodę pozbawienia garnizonów we Francji trzech najlepszych dywizji, chociaż nie zażądał wycofania czterech sprawnych dywizji stacjonujących we Włoszech". Sam przyznał 31 sierpnia 1944 roku, że „gdyby miał korpus pancerny SS na Zachodzie (w dniu inwazji), to do tej afery (inwazji) prawdopodobnie nigdy by nie doszło". W sumie operacje bałkańskie wyreżyserowane w ramach planu „Bodyguard" były wielkim triumfem LCS. Ale chociaż tak przekonywujące, jeden jeszcze czynnik złożył się na ich sukces. Jedynym antidotum na dobrą decepcję jest dobry wywiad. Z dobrym wywiadem Hitler z pewnością przejrzałby podstępną grę, jaką był plan „Bodyguard". Z wielu przyczyn Hitler nie miał tak potrzebnych mu służb specjalnych i rzadko mógł polegać na materiałach, które mu przedstawiano. Bezpośrednią przyczyną tego stanu rzeczy był upadek Abwehry. W najkrytyczniejszym bowiem momencie w historii Niemiec, w lutym 1944 roku, rozegrała się zdumiewająca afera, która pozbawiła Trzecią Rzeszę profesjonalnych tajnych służb. Canaris może nie był najbardziej fachowym i najlojalniejszym pracownikiem tajnych służb na świecie, ale był najlepszym, jakiego Hitler miał. I właśnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebował swych służb specjalnych, Fiihrer zwolnił Canarisa. Z osobliwą zręcznością, przez dziewięć lat, Canaris przemierzył w górę i w dół kuchenne schody historii i polityki, czasem pomagając Fiihrerowi w jego podboju świata, a o wiele częściej spiskując, by z satysfakcją obserwować jego frustracje. Przez lata znający go ludzie dziwili się, jakim cudem przeżył tak długo na swoim stanowisku. A teraz pan i władca „lisiej nory", jak personel Abwehry nazywał kwaterę główną tej organizacji - odszedł. Został zdymisjonowany przez Filhrera, jednak bez oskarżeń o akt zdrady. Z lekka sepleniący, ekscentryczny, świetnie wychowany admirał został zwolniony na skutek zwykłej plotki rzuconej w trakcie towarzyskiej herbatki w Berlinie. Bagatelna afera towarzyska śmiertelnie wstrząsnęła Abwehrą - najlepszym źródłem wywiadu wojskowego Hitlera. We wrześniu 1943 roku podejrzenia Schellenberga, którego Himmler nazywał beniaminkiem partii nazistowskiej, obudziła mała grupka Niemców wysokiej pozycji społecznej, która raz w miesiącu spotykała się na niewinnych herbatkach w domu pani Hanny Solf, wdowy po Wilhelmie Solfie, byłym ministrze kolonii w czasach kajzera, a przed śmiercią - ministrze spraw zagranicznych w gabinecie księcia Maksymiliana Badeńskiego. Ale dla Gestapo nawet tak niewinne spotkania były przedmiotem inwigilacji, zwłaszcza że wśród gości bywał Ludwig Gehre z Abwehry, Otto Kiep, były konsul generalny w Nowym Yorku, i książę Helmuth von Moltke, wysoki urzędnik administracji w OKW - a wszyscy oni byli podejrzewani o niedozwolone kontakty. Podejrzenia Gestapo nie były bezpodstwane, bo na przykład Gehre najprawdopodobniej był autorem „Raportu Lizbońskiego"; Moltke kontaktował się z Lionelem Curtisem, członkiem kolegium „Ali Souls" w Oksfordzie i miał powiązania z Menziesem, a Kiep był jednym z pierwszych członków „Schwarze Kapelle", która kontaktowała się z Dullesem. Schellenberg nie wiedział o tym wszystkim, gdy zdecydował się na infiltrację herbatek pani Solf, używszy do tego celu Joachima Reckzeha, Szwajcara o dobrej aparycji i eleganckich manierach, który był członkiem zespołu profesora Maxa de Crinisa, dyrektora berlińskiego szpitala Charite i kolaborantem Schellenberga w czasie Incyden-
BAŁKANY
417
tu w Venlo w listopadzie 1939 roku. Zaproszony na herbatę do pani Solf - Reckzeh usłyszał tam kilka wstrząsających stwierdzeń - Otto Kiep pozwolił sobie na jakieś demaskatorskie uwagi o Hitlerze, Frau Solf zapytała go, czy byłby tak miły i dostarczył list do przyjaciół w Szwajcarii, a panna Elisabeth von Thadden, dyrektorka szkoły dla dziewcząt, wspomniała, że generał Halder, były szef sztabu generalnego, był zamieszany w spisek mający na celu usunięcie Hitlera. Dla Reckzeha, lojalnego nazisty, wszystko to pachniało zdradzieckim spiskiem przeciw tysiącletniej Rzeszy. Mniej paranoidalne społeczeństwo i jego aparat bezpieczeństwa potraktowałoby herbatkowych gości pani Solf - jako zarozumiałych gadułów. Ale Schellenberg przekazał rewelacje Reckzeha Himmlerowi, a Himmler, łasy na wszystko, co pomogłoby mu oskarżyć i połknąć Abwehrę, natychmiast zadziałał. Aresztował Otta Kiepa, na co miał ochotę już od pewnego czasu. Aresztowanie Kiepa było zabójcze dla całej Abwehry. Kiep bowiem, poprzez Canarisa, sponsorował pewną liczbę młodych ludzi z brytyjskimi i amerykańskimi powiązaniami na stanowiskach zamorskich. Stanowili oni jego kanały łączności z Londynem i Waszyngtonem. Jednym z tych ludzi był Erich Vermehren, agent Abwehry w Stambule, który był w tak bliskich stosunkach z MI-6, że XX-Committee uznał go za podwójnego agenta o pseudonimie „Junior". Na wieść o aresztowaniu i przesłuchiwaniu Kiepa, w obawie przed wmieszaniem go w sprawę, Vermehren i jego żona, z domu księżniczka Elżbieta von Plettenberg, poprosili MI-6 o „ochronę". Przyznano im ją i na początku roku 1944 „ewakuowano" z Turcji do Egiptu, zapewne razem z tajnymi materiałami, w tym z dokumentami dotyczącymi planu „Cicero". Zanim przeszli na drugą stronę, Vermehren, który w Oksfordzie kończył szkołę fundacji Rhodesa i był probrytyjskim pasjonatem, ostrzegł dwóch innych niemieckich agentów wywiadu w Turcji, że oni również mogą być złapani z powodu herbatkowej afery. Jednym z nich był syn Fritza Hamburgera, austriackiego rekina finansjery, a drugi dziennikarzem monachijskim o nazwisku Klecykowski o bliższych jeszcze powiązaniach z Brytyjczykami. Na wieść o przesłuchiwaniu Kiepa w Lizbonie, Sztokholmie i Casablance zdezerterowało wielu dalszych agentów Abwehry. Brytyjczycy w lot chwycili nadarzającą się okazję mieszania w szeregach wroga i nadali sprawie Vermehrena szeroki rozgłos publiczny, zaznaczając mimochodem, że dostarczył on szczegółowych informacji na temat całej Abwehrkriegsorganization i zdradził niemiecki szyfr dyplomatyczny. Himmler sam ostatnio miał kłopoty z podejrzeniem o zdradę i ochoczo zwrócił uwagę Hitlera na spisek, który zalągł się w Abwehrze. Lawina ruszyła. Hitler zażądał przeprowadzenia niezwłocznego śledztwa. Nie był zachwycony jego wynikami. 20 lutego 1944 roku śledztwo czarno na białym wykazało, że Vermehren rzeczywiście wiedział diablo dużo na temat tajnej działalności niemieckiej w Turcji i że komplet tych informacji znalazł się zapewne w rękach brytyjskich. Co prawda oficer dochodzeniowy podkreślał, że złamanie niemieckiego szyfru dyplomatycznego przez Vermehrena było dość nieprawdopodobne. Ale Hitler dostawał drgawek na samą myśl o złamaniu najściślej tajnych szyfrów niemieckich. Himmler miał swoją wielką chwilę. Przez lata całe spiskował, dwoił się i troił, by podporządkować sobie, czyli poddać Abwehrę kontroli partyjnej. W końcu mu się to udało. Nie nastawa! jednak na głowę Canarisa, bo ten zbyt wiele o nim wiedział. Bez naciskania i ostrożnie podsunął Hitlerowi myśl, że ciężkie czasy wymagają jednej
418
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
tylko, ale za to sprawnej organizacji wywiadowczej, kierowanej przez ludzi ideologicznie wiarygodnych. To znaczy takich jak Kaltenbrunner i Schellenberg. Hitler zgodził się z nim i wydał rozkaz zwolnienia Canarisa. Żaden jednak oprawca z Gestapo nie pomiatał nim jak zwykłym zdrajcą. Tylko dwaj czołowi wojskowi Rzeszy - Keitel i Jodl wezwali go do „Belindy", kwatery Abwehry w Zossen, podziękowali mu za służbę dla Rzeszy, poinformowali go, że otrzymuje Złoty Krzyż Niemiecki, zasugerowali mu, by wziął trochę urlopu i zapytali uprzejmie, czy nie miałby nic przeciwko objęciu stanowiska w wojennej gospodarce Niemiec. Chodziło oczywiście o synekurę, która nawet, jeśli istniała, dla Rzeszy nie miała większego znaczenia. Canaris nie oponował. Odpłynął na mętne wody niemieckiej gospodarki wojennej. Nie wspomniano ani słowem, że od roku 1940 zawiódł we wszystkich powierzonych mu zadaniach skierowanych przeciwko zachodnim mocarstwom. Obdarowany nową władzą z rozkazu Fuhrera, Himmler zwołał do Salzburga konferencję poświęconą organizacji służb tajnych. Faktycznym szefem nowych służb tajnych został Ernst Kaltenbrunner, stosunkowo młody, bo mający dopiero 41 lat sukcesor Heydricha na czele SD, prawnik o posturze drwala i pochodzeniu z „chłopów i kosiarzy". Głową SD był jednak Schellenberg, który miał tylko 36 lat, ale był agentem od czasów studiów w Bonn. W tak młodym wieku Schellenberg został jednym z najbardziej wszechmocnych ludzi w Rzeszy. Sprytny, przebiegły, dobry jeździec konny, głęboko zainteresowany teorią i praktyką szpiegostwa społecznego, inteligentny, dobrze odbierany Schellenberg w żadnym razie nie był kimś pospolitym. Zdolny, szybki i niebezpieczny, nie całkiem jednak podporządkował się ideologicznie Hitlerowi - w co ten święcie wierzył. Schellenberg kontaktował się bowiem z aliantami, a konkretnie z Amerykanami - Brytyjczykom nie ufał. Korzystał głównie z kanału łączności przez Dullesa w Bernie i Williama Waltona Butterwortha z Princeton i Oksfordu, wojennego szpiega gospodarczego w Hiszpanii. Pośrednikiem Schellenberga był książę Max-Egon Hohenlohe-Langenburg, najelegantsza postać w międzynarodowym wywiadzie, z wyjątkiem może księcia Vandena Huyvela z MI-6. Książę był wysoki, ujmujący w obejściu, i świetnie się prezentował w butach do jazdy konnej. Wśród jego przodków można wymienić kanclerza Niemiec, pruskiego generała, ministra spraw zagranicznych Wirtembergii, wiceprezydenta Bawarii, ambasadora we Francji, premiera Prus, specjalnego posła Bismarcka, gubernatora Alzacji i Lotaryngii, marszałka Francji, cudotwórcę z Hesji, biskupa Świętego Cesarstwa Rzymskiego, adiutanta cara całej Rosji i w końcu on był tajnym agentem. Poprzez Hohenlohe-Langenburga Schellenberg próbował wywęszyć, dokąd udał się Canaris. Ale Dulles był człowiekiem wybrednym - Canarisa uważał za człowieka honoru i patriotę, a z Schellenbergiem zadawać się nie miał zamiaru. I nie ułatwił zadania ani Schellenbergowi, ani jego wykwintnemu wysłannikowi. Schellenberg zorganizował nowe służby tajne Rzeszy. Sztab Generalny próbował na różne sposoby uratować coś ze szczątków Abwehry, która w tej czy innej formie była mu podległa od czasów Fryderyka Wielkiego. Do pewnego stopnia starania te dały pomyślny skutek - „ Amt Mil", sekcja stworzona przez Schellenberga specjalnie do spraw rekrutacji i fluktuacji wywiadu wojskowego, pozostała w zakresie kompetencji Sztabu Generalnego. Dowódcą nowej sekcji został pułkownik Georg Hansen, wierny uczeń Canarisa i mądry, energiczny apostoł „Schwarze Kapelle", o czym Him-
BAŁKANY
419
mler, Kaltenbrunner i Schellenberg nie mieli pojęcia. W tym historycznym dla Niemiec momencie naziści dokonali nie lada sztuki - wymienili jednego wrednego lisa na drugiego. Tym niemniej dzieło życia Schellenberga - reorganizacja niemieckiego systemu wywiadowczego - miało imponujący rozmach. W biurach tajnych służb zmieniały miejsca biurka, szafy z aktami, aparaty telefoniczne, sprzęt wszelkiego rodzaju i sekretarki. Toczyły się twarde dyskusje na temat zakresów odpowiedzialności administracyjnej i fiskalnej, wozy techniczne i ciężarówki całymi konwojami jeździły w tę i z powrotem. Poza granicami Niemiec agentów z wielkim doświadczeniem zmienili na ich placówkach ludzie lojalni wobec SS, ale za to z ograniczonym doświadczeniem lub zgoła żadnym. Trudno powiedzieć, czy Schellenberg o tym wiedział, ale niemieccy szpiedzy w Wielkiej Brytanii byli całkowicie pod kontrolą Brytyjczyków. A Schellenberg był w swoim żywiole - tworzył i konsolidował nowe imperium niemieckie pod hegemonią SS. O tym, że należy zmienić garnitur szpiegów w Wielkiej Brytanii, nie pomyślał. W czasie zaś tego twórczego zamieszania niczego nie podejrzewających Niemców poddawano działaniu kolejnej przebiegłej kampanii decepcyjnej. Rosły też w siłę gromadzone na ziemi brytyjskiej armie inwazyjne. Upadek Abwehry bardzo im w tym pomógł. Tajemnica planu „Neptun" była tym bezpieczniejsza.
„FORTITUDE PÓŁNOC"
42:
najlepiej aż do 20 lipca 1944 roku. Dziwnym zbiegiem okoliczności bitwa normandz ka osiągnęła punkt kulminacyjny w momencie, gdy „Schwarze Kapelle" podjęła ko lejną próbę zamordowania Hitlera. Po dziewięciu miesiącach pracy od chwili powstania koncepcji planu „Fortitude' stała się największą i najambitniejszą częścią „Bodyguard", a także decydującą dl; sukcesu „Neptuna". Formalnie plan „Fortitude" zdefiniowano następująco:
"FortitudePółnoc" W długiej historii niepowodzeń i intryg, których sceną był Zamek Edynburski, wiele dziwnych postaci przekroczyło Bramę Portcullis, poszło w górę wzdłuż stanowisk dział Argyll i do koszar. Claverhouse i markiz Argyll, królowa Małgorzata i książę Gordon, kardynał York i przedstawiciele stanów królewskich, Cromwell i księżna Glamis dłużej lub krócej przebywali tutaj, a teraz zamek gościł oficera wojskowych służb wywiadowczych - Klementija Budionnego. Ten chudy jak patyk Rosjanin przybył, aby kontynuować to, co Churchill i Stalin rozpoczęli w Teheranie, Bevan i Baumer zaś przypieczętowali w czasie konferencji z szefami sztabów tajnych agencji rosyjskich w Moskwie. W parę godzin po przybyciu Budionnego do Edynburga wiadomość o tym fakcie dotarła do Zossen (kwatery głównej Abwehry) przekazem radiowym nadanym przez człowieka o pseudonimie „Matt", podwójnego agenta XX-Committee. Podjęcie misji przez Budionnego i depesza radiowa „Matta" otworzyły pierwszą kartę planu „Fortitude" - części operacji tajnych i decepcyjnych planu „Bodyguard". Celem „Fortitude" było ukrycie tajemnic „Neptuna", a pomysł operacji narodził się w czasie konferencji nazwanej „Rattle", zwołanej na 28 czerwca 1943 roku w hotelu „Hollywood" w Largs w Szkocji, uświetnionej obecnością ludzi, których świadkowie nazwali „Reprezentacją w złotogłowiu". Tego bowiem jasnego i upalnego ranka do miasteczka Largs zjechało co najmniej dwudziestu generałów, jedenastu marszałków i komandorów lotnictwa, ośmiu admirałów i dwudziestu dwóch brygadierów, piętnastu wysokich rangą Amerykanów i pięciu Kanadyjczyków. O przewidzianej godzinie admirał lord Luis Mountbatten, który przewodniczył obradom, rozpoczął je od uwagi, że trudno o lepiej wróżące miejsce dla tego spotkania, a myślał o wznoszącym się w odległości pół mili od hotelu obelisku upamiętniającym klęskę Wikingów w bitwie pod Largs w roku 1263. Dumne łodzie najeźdźców z Północy wpadły w ostry szkwał, który nadleciał z południowego zachodu i zepchnął je na urwisty brzeg. W czasie tej właśnie konferencji po raz pierwszy oficjalnie padło pytanie: gdzie w Europie alianci powinni wylądować? W Pas de Calais czy w Normandii? Odpowiedź brzmiała: alianci wrócą do Europy przez Normandię. Należy jednak przedtem rozproszyć siły Hitlera, zapewnić „Neptunowi" efekt zaskoczenia i opóźnić reakcję Wehrmachtu na inwazję. Trzeba przekonać Niemców, że inne części północnej i północno-zachodniej Europy są również zagrożone atakiem. Niemcy powinni się obawiać o Pas de Calais i to jeszcze długo po wylądowaniu wojsk alianckich na brzegu,
Obszerny plan kryjący operacje decepcyjne w europejskim teatrze wojennym, o następują cych celach: a) przed przystąpieniem do operacji „Neptun" wywołać wrażenie, że alianc zaatakują północno-zachodnią Europę, a zwłaszcza Norwegię i tym samym zmusić Wehr macht do wydawania błędnych dyspozycji strategicznych odnośnie tego regionu; b) oszu kać wroga w sprawie docelowej daty i miejsca ataku; c) skłonić wroga do wydawania błęd nych dyspozycji taktycznych podczas i po „Neptunie" przez zagrożenie skierowane na Pat de Calais.
Suchy jak zwykle język wojskowy przysłaniał śmiałość planu. „Fortitude" prze cięż proponowała związanie nie mniej niż dziewięćdziesięciu niemieckich dywizji m obszarach odległych od bitwy w Normandii, razem ze wszystkimi ich siłami powietrznymi, morskimi i zaopatrzeniem materiałowym. „Fortitude" podzielono na dwie części: pierwsza, wymierzona w Norwegię i inn< kraje skandynawskie, nazywała się „Fortitude Północ". Chodziło o to, by z rozkazi. Hitlera dwadzieścia siedem dywizji stacjonujących w Danii, Norwegii i Finlandi: w dniu inwazji bezczynnie oczekiwało brytyjsko-amerykańsko-rosyjskiej inwazji Oczywiście w Wielkiej Brytanii sił zdolnych dokonać owej inwazji w ogóle nie było Ale na „Fortitude Północ" składał się, między innymi, plan o nazwie „Skye", któr> miał je stworzyć. Przekonać Niemców, że w Szkocji gromadzi się brytyjska 4. armia 350 tysięcy nieistniejących ludzi, może tylko z wyjątkiem swoistego organizmu decepcyjnego w sile batalionu; ze Szkocji ta armia-widmo wraz z amerykańskim 15. korpusem, wojskiem jak najbardziej prawdziwym, ale należącym do innej armii, i z nieistniejącymi siłami rosyjskimi ma wykonać uderzenie na Norwegię przed albo po rzeczywistej inwazji. Plan „Fortitude Południe" zawierał jeszcze śmielszą mistyfikację; stworzenie grupy armii - w sile pięćdziesięciu dywizji i miliona żołnierzy. Na południu i południowym zachodzie Anglii gromadziły się dwie rzeczywiste grupy armii: 21. Montgomery'ego i zalążek 12. Bradleya. Pierwsza miała pójść do Normandii w dniu inwazji, a druga wejść do akcji, kiedy pierwsza zdobędzie przyczółki. Zgodnie z planem „Fortitude" towarzyszyć im miała trzecia, decepcyjna siła - Pierwsza Grupa Armii Stanów Zjednoczonych (FUSAG), z zadaniem uderzenia na Francję przez Pas de Calais. Koncepcja kryjąca się za tą częścią planu decepcyjnego pod kryptonimem „Quicksilver" była równie genialna, co banalnie prosta. Jeśli uda się za pomocą rozmaitych środków specjalnych przekonać Niemców o istnieniu FUSAG, to mogliby również uwierzyć, że inwazja Normandii jest tylko dywersją - uznać, że alianci chcą odciągnąć siły niemieckie od Pas de Calais i wtedy wejść w jego obszar. Hitler był już właściwie pewien, że Pas de Calais jest głównym obiektem uderzenia alianckiego, i miał tam rozwiniętą 15. armię, najsilniejsze wojska na Zachodzie. Zadaniem „Quicksilver" było zatrzymać tę armię w miejscu, gdzie została rozlokowana.
422
AKCJE TAJNE 1DECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
„Fortitude" miał wiele podplanów, a każdy z nich odsłaniał Hitlerowi nowe i dzięki różnym trickom - zupełnie dlań realne groźby. „Ironside" groził inwazją w regionie Bordeaux wzdłuż wybrzeża biskajskiego w czasie, gdy alianci faktycznie będą lądowali w Normandii; „Vendetta" miała osiągnąć ten sam skutek, czyli unieruchomić 19. armię niemiecką w regionie Marsylii. Bieżąca faza planu „Zeppelin" polegała na dalszym, sięgającym „D-Day", grożeniu Bałkanom; „Diadem" wiązał armię hitlerowską we Włoszech w drodze rutynowych operacji wojskowych. Można by wymienić jeszcze wiele egzotycznie brzmiących nazw pomniejszych operacji, po których spodziewano się odwrócenia uwagi Niemców od Normandii w dniach rzeczywistej inwazji. Równie skomplikowana, jak scenariusz „Fortitude", była jego struktura dowódcza. Bevan i jego LCS (pospołu z JSC w Ameryce) czuwał nad całością planu „Bodyguard" z „Fortitude" na czele, ale tak zwana szara codzienność należała do sztabu operacyjnego generała Harolda R. Bulla w SHAEF, którego część stanowiło CSM. Z CSM wywodzili się dwaj oficerowie pracujący nad realizacją planu „Quicksilver" (stworzenie fikcyjnej, amerykańskiej grupy armii FUSAG, mającej rzekomo pójść na Pas de Calais) - pułkownik J. V.B. Jervis-Reid i pułkownik Roger Fleetwood Hesketh. Jervis-Reid był saperem, wykształconym w kolegium St. George w Windsorze oraz w kolegium Emmanuela w Cambridge; Hesketh był milionerskim zięciem księcia Scarborough, właściciela „Manor of North Meols" i przyszłym konserwatywnym członkiem parlamentu. Decepcja stała się profesją tak atrakcyjną, że nowe agencje spod jej znaku rosły jak grzyby po deszczu. Armia miała swoją organizację decepcyjną w sztabie głównym Montgomery'ego, czyli tak zwaną A-Force, którą dowodził pułkownik David I. Strageways; pułkownik William H. Harris stał na czele Wydziału Planów Specjalnych w dowództwie Bradleya, jako jego zespół decepcyjny. Były jeszcze inne „specjalne dowództwa", „specjalne stacje radiowe", „specjalne jednostki badawcze", nie mówiąc już o zasłużonych jednostkach decepcyjnych MI-6, OSS, PWE, OWI dowództwa marynarki wojennej i lotnictwa, Biura Wojny i Pentagonu. Po wojnie Baumer musiał przyznać, że wielka liczba agencji decepcyjnych mogła oszołomić nie tylko Niemców, ale również naczelne dowództwo aliantów. Groźba nieporozumień, sprzecznych działań między nimi była bardzo realna. Tylko precyzyjne dyrygowanie całością mogło zapewnić harmonijną i tym samym owocną współpracę. Gdyby Niemcy mogli przestudiować plan „Fortitude" na papierze, to byłby to dla nich horror. Ale twórców planu nurtowało pytanie, czy w praktyce zadziałają wszystkie elementy podstępu. Wróg był sprytny, pomysłowy i silny. A także szkolony na naukach największego mistrza wszystkich sztabów generalnych - Clausewitza, który pouczył go, że: „Znakomita część informacji zdobytych w czasie wojny przeczy sobie nawzajem, jeszcze więcej z nich jest fałszywych, a jak uczy doświadczenie, najwięcej jest wątpliwych". Czy Niemcy mogli zapomnieć o tej przestrodze geniusza strategii wojennej? Albo - ujmując rzecz z drugiej strony - czy alianckim geniuszom od decepcji uda się wywieść przeciwnika w pole tak, żeby z gęstej mgły wątpliwości wybrał ten wariant prawdy, o który twórcom i realizatorom mistyfikacji „Fortitude" chodzi? Plan „Fortitude Północ" bazował na obsesji Hitlera na temat Skandynawii. Fiihrer przeczytał kiedyś napisany przez Wolfganga Wegenera esej poświęcony strategii
„FORTITUDE PÓŁNOC"
423
morskiej w czasie pierwszej wojny światowej. Ten niemiecki admirał przyczyn klęski kajzera w wojnie upatrywał w tym, że Brytyjczykom udało się uwięzić jego flotę pełnomorską w Zatoce Niemieckiej. Wegener dowodził, że gdyby flota cesarska wyrwała się z pułapki, wypłynęła na Atlantyk i zniszczyła brytyjską flotę handlową, to Wielkiej Brytanii odebrałoby to wszelką zdolność do prowadzenia wojny. W związku z tym, naciskał Wegener, w razie następnej wojny Niemcy muszą zająć te porty norweskie, które nie ulegają zamarznięciu. Prawdopodobnie pod wpływem lektury eseju Wegenera to właśnie zrobił Hitler w roku 1940 i dlatego na zawsze pozostał wyjątkowo drażliwy na punkcie jakiegokolwiek ruchu aliantów w kierunku Skandynawii. W Norwegii stacjonowały wyjątkowo silne oddziały Wehrmachtu - w pewnym momencie Hitler miał tam wszystkie swoje pancerniki i większość okrętów podwodnych a według stanu na 7 listopada 1943 roku w Norwegii było co najmniej 380 tysięcy wojska, silne lotnictwo, jedna z dywizji pancernych i ponad 1500 dział artylerii nadbrzeżnej. Sprawić, by siły te na czas prawdziwej inwazji pozostały tam, gdzie je rozkaz Hitlera osadził, było najważniejszym z zadań sprecyzowanych w planie „Fortitude Północ". A najlepszym sposobem na pozostawienie ich tam było sprytne rozpowszechnianie fałszywych wieści, że siły anglo-amerykańskie i rosyjskie przygotowują się do inwazji Norwegii. Z tego to powodu na Zamku Edynburskim zagościł nowy, niezwyczajny rezydent w osobie Budionnego. Alianci nie mieli zamiaru atakować Norwegii. Ale nie znaczy to, że plan „Fortitude Północ" był zadaniem jałowym, pochłaniającym potencjał ludzki i materiałowy, który z lepszym skutkiem mógł być wykorzystany w dniu inwazji, czyli realizacji planu „Neptun". Chodziło o to, by zaskoczyć wroga i dzięki temu ocalić życie własnych żołnierzy w dniu ataku. Temu oczywistemu i jakże istotnemu aspektowi decepcji towarzyszyły inne jeszcze, chytre wątki, które w razie powodzenia mogły zaważyć na przebiegu wojny w najbliższych miesiącach. Przez grożenie atakiem na Norwegię, alianci mieli nadzieję wywrzeć presję na Szwecję, aby ta zrezygnowała ze statusu neutralności i przystąpiła do wojny po stronie aliantów. Przede wszystkim wejście Szwecji do obozu aliantów pozbawiłoby Hitlera dostaw wysokogatunkowych rud żelaza, bez których stanęłyby zakłady stalowe Bessemera w Zagłębiu Ruhry, a ponadto odcięłoby od macierzy jego siły zbrojne stacjonujące w Finlandii. „Fortitude Północ" miał też zasugerować Niemcom, że siły anglo-amerykańskie i rosyjskie natychmiast po zajęciu Półwyspu Skandynawskiego przystąpią do inwazji Danii, skąd będą miały prostą drogę do Trzeciej Rzeszy od północy Aby stawić czoło tej groźbie, Hitler powinien zatrzymać swoje garnizony wzdłuż wybrzeży Morza Północnego - i w Pas de Calais. A w dniu „Neptuna" powinno mu ich zabraknąć w Normandii. Równie świetnie przemyślano - w ramach planu „Skye" - działania nieistniejącej przecież brytyjskiej 4. armii. Na czas operacji „Neptun" przewidziano dla niej rolę forpoczty akcji na Norwegię. A po inwazji Normandii, kiedy trudno byłoby uzasadnić fakt jej zagadkowego wyparowania po równie zagadkowym pojawieniu się na świecie, angielscy mistrzowie decepcji kazali jej powędrować ze Szkocji do południowej Anglii w celu rzekomego dołączenia do drugiej nieistniejącej armii - 14. amerykańskiej, aby sformować FUSAG, fikcyjną grupę armii do desantu w strefie Pas de Calais. Człowiekiem kierującym planem „Skye" był pułkownik „Rory" MacLeod, kawalerzysta, tak ciężko ranny w bitiwe nad Sommą w pierwszej wojnie światowej, że jedną trzecią czaszki chroniła mu srebrna płyta. Zdobył DSO i MC w pierwszej wojnie
424
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944 „FORTITUDE PÓŁNOC"
światowej, a w pierwszym roku drugiej był oficerem sztabu marszałka Ironside, szefa królewskiego sztabu generalnego i dowódcy armii w Wielkiej Brytanii w czasie napaści niemieckiej. Churchill nie miał jednak wysokiego mniemania o marszałku Ironside, zmienił go, a z nim i MacLeod znalazł się na zielonej trawce. Miał 52 lata i wyraźnie nie było dlań miejsca w planie „Neptun". Kiedy myślał już, że jego kariera wojskowa się skończyła i zabawiał się właśnie sędziowaniem gier wojennych na wilgotnych i wietrznych wrzosowiskach Yorkshire, 2 marca 1944 roku otrzymał telegram. Otóż komuś z CSM wpadł w oczy tekst wykładu, który MacLeod wygłosił w roku 1933 przed studentami kolegium Indian Staff w Quetta. Wykład poświęcony był strategii i taktyce, z jaką Czyngiz-chan podbijał świat między Kantonem i Budapesztem były to sposoby zdumiewająco podobne do gier prowadzonych teraz przez LCS. Telegram wzywał MacLeoda do naczelnego dowództwa w Norfolk House. Pojechał niezwłocznie w nadziei otrzymania upragnionego dowództwa w „wielkiej paradzie" - w „Neptunie". Okazało się, że został szefem, ale 4. armii-widma. Generał Richard Barker, szef łączności sił wewnętrznych, powiedział mu: Rory, chłopie, zostałeś wybrany do pokierowania operacją decepcyjną dla SHAEF z dowództwa szkockiego. Pojedziesz do Edynburga. I tam będziesz reprezentował armię, która nie istnieje. Jednak fałszywymi przekazami radiowymi i innymi sztuczkami ogłupisz Niemców tak, że uwierzą nie tylko w jej istnienie, ale i w to, że twoja armia zamierza wkrótce wylądować w Norwegii i wyrzucić stamtąd Niemców. Sprawa jest elementem inwazji we Francji. Masz ich tak zająć Norwegią, że ani im w głowie nie postanie pojechać do Francji... Musi ci się udać. To ważne.
Barker zmienił MacLeodowi personalia. Niemcom powinno się wydawać, że głównodowodzący 4. armii jest byłym attache wojskowym w Berlinie, generałem sir Andrew „Bulgy" Thornem, postacią tak znaną, że starsi wiekiem niemieccy generałowie powinni go szukać w szeregach każdej większej brytyjskiej kampanii. Czyż Thorne nie był generałem majorem brygady Gwardii i czy nie wyprowadził z wielką zręcznością 48 dywizji piechoty z Flandrii w roku 1940? MacLeod natomiast miał wykonać robotę polegającą głównie na symulowaniu ruchu radiowego typowego dla organizującej się armii. Barker widział to następująco: Rory - powiedział - wiesz, że Niemcy są piekielnie dobrzy w podsłuchu i radiolokacji. Zlokalizują twoją kwaterę główną z dokładnością do pięciu mil. Nie zajmie im to więcej niż parę godzin. Z charakteru transmisji i urządzeń do tego użytych bez pudła rozpoznają rodzaj wojsk - czy to armia, czy dywizja, czy korpus. Albo czym ta jednostka na pewno nie jest...
Jako człowiek z natury łagodny, MacLeod nie protestował ani nie kręcił nosem. Wsiadł do nocnego pociągu do Edynburga i 6 marca był już na miejscu. Ulokował dowództwo 4. armii w kilku pokojach pod zamkiem edynburskim, u stóp „wielkiego żelaznego mordercy", ogromnej armaty odlanej w roku 1486, zwanej „Muckle-Meg". Zebrał swój „sztab" - dwudziestu oficerów, którzy, jak to było postanowione, „mieli nie mniej zajęć niż w prawdziwej armii". Dwóch starszych majorów i sześciu młodszych oficerów skompletowało „korpus" w Stirling, drugi zebrano koło Dundee, a do
425
grupy tej dołączył jeszcze amerykański oficer łącznikowy, dokooptowanego do decepcji, 15. korpusu U.S. pod generałem Wadem H. Haislipem w Ulsterze. Z pomocą operatorów radiowych, garstka mężczyzn i kobiet zaczęła tworzyć ruch radiowy dla armii, która miała mieć, do czasu przeprowadzki na południowo-wschodnie wybrzeże Anglii, do rejonu „inwazji" wokół Pas de Calais - dwa dowództwa korpusów z oddziałami korpuśnymi, jedną dywizję powietrzno-desantową, cztery dywizje piechoty, dywizję i brygadę pancerną - łącznie siłę około 250 tysięcy ludzi z własnym dowództwem taktycznym lotnictwa i blisko 350 czołgami i innymi pancernymi wozami bojowymi. Pod koniec pierwszego tygodnia kwietnia 1944 roku fale eteru nad Szkocją ożywiły się od szyfrowanych przekazów, tekstów i radiotelefonów; jakieś bataliony gadały z brygadami, brygady miały sprawy do dywizji, dywizje komunikowały się z korpusami, a korpusy z armią. Co innego mogli pomyśleć sobie Niemcy niż to, że szykuje się inwazja Norwegii, gdy przechwytywali takie na przykład wiadomości „Kapitan R.V.H. Smith, 10. regiment kameroński, stawi się w Aviemore na trening narciarski przewidziany na..." Albo: „Kompania samochodowa 2. korpusu potrzebuje podręczników obsługi silników w niskich temperaturach i dużych prędkościach..." Lub też: „7. Korpus czeka na obiecanych demonstratorów metody Bilgeriego wspinaczki na ściany skalne..." „80. dywizja składa zapotrzebowanie na 1800 raków alpejskich i 1800 par wiązań typu Kandahar..." Jak przewidział Barker, Niemcy szybko zlokalizowali stację nadawczą 4. armii oraz krążące nad nią samoloty i potraktowali je artylerią przeciwlotniczą, wystraszając je stamtąd, nie trafiając jednak żadnego. 4. armia miała swoją pierwszą i ostatnią walkę w drugiej wojnie światowej. Stacja nadawczo-odbiorcza ocalała i kontunuowała swoje transmisje. A jednak trzeba pamiętać, że Niemcy ostrożnie traktowali tego rodzaju materiały wywiadowcze; decepcja radiowa była dobrze znaną brytyjską sztuczką. Potrzebowali bardziej przekonujących dowodów na istnienie jakichś wojsk ekspedycyjnych, organizujących się w Szkocji. Tej formalności dopełnili podwójni agenci XX-Committee - „Mutt" i „Jeff". Ci niemieccy szpiedzy w momencie przybycia do Anglii, 7 kwietnia 1941 roku, od razu się poddali, kiedy tylko dobrnęli do brzegu po wyskoczeniu z hydroplanu „ Arado" koło MacDuff, małego miasteczka rybackiego na południowym brzegu Moray Firth. Zostali zwerbowani, a przywiezione szyfry i czasy nadawania były teraz używane przez XX-Committee do komunikacji z ich niemieckimi zwierzchnikami. „Mutt" został rządcą u brytyjskiego właściciela ziemskiego w Szkocji, a „Jeff" przez najtrudniejszy czas operacji tak naprawdę był w więzieniu w Dartmoor. Co dzieje się w Szkocji, zapytywali ich zwierzchnicy. „Mutt" doniósł o przybyciu Budionnego do Zamku Edynburskiego, najwyraźniej w celu koordynowania przygotowań do ataku na Skandynawię. Nie omieszkał też poinformować o istnieniu dowództwa 2. brytyjskiego korpusu w Stirling. „Jeff", którego stopniowo wciągano w rolę, doniósł, że 7. korpus brytyjski znajduje się w Dundee, a kiedy Berlin kazał mu opisać odznaki stopni wojskowych 4. armii, odparł, że są to kwadratowe, pół niebieskie, pół czerwone pola, ze złotą liczbą 8 bez dolnej części. Przypominało to anglosaski znak runiczny na żeńskie imię Ethel. Celowe przecieki do prasy i radia podbudowywały mistyfikację. Lokalne gazety rozpisywały się o „meczach futbolowych 4. armii", szkocka BBC spędziła dzień „z 7. korpusem w polu". Trębacze 2. korpusu wygrywali pieśń „The Retreat at Eding-
426
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
burgh Castle", pewien „major z 4. armii" wziął ślub - donosiły gazety - z członkinią kobiecych oddziałów pomocniczych 7. korpusu. Jednocześnie setki dwusilnikowych samolotów - makiet drewnianych - pojawiło się na szkockich lotniskach. Pod urwiskami Szkocji gromadziły się setki okrętów - prawdziwych - część Force „S" dla „Neptuna". W decepcji brali też udział brytyjscy agenci w Norwegii. Londyn zaczął robić dyskretne rozpoznanie pokładów śnieżnych w Górach Kjolen, wielkiego łańcucha górskiego Norwegii. Czy most nad Raumą w Andalsnes wytrzyma ciężar średniej wielkości czołgów piechoty? Czy w Stjodalshalsen nadal stacjonuje 142. batalion piechoty dywizji górskiej „Prinz Eugen" SS? Jaka jest liczebność oddziałów alpejskich przy wysokogórskiej części 7. dywizji piechoty niemieckiej*? Czy niemieccy alpiniści są w stanie przebyć więcej niż 20 mil dziennie po firnie? Prosi się o raport w sprawie specjalnej odzieży dla jednostek wysokogórskich i jej wpływu na wytrzymałość ludzi w różnych warunkach pogodowych, na przykład takich, jakie występują w fińskiej Karelii? Gdy brytyjscy dowódcy zasypywali agentów norweskich przeróżnymi pytaniami, niemieccy przepytywali swoich szpiegów - „Tricycle" i „Garbo", których uważali za wiarygodne źródła wywiadu w Wielkiej Brytanii. W rzeczywistości „Tricycle" i „Garbo" od wielu lat pracowali dla XX-Committee, a teraz zaczęli nadawać informacje decepcyjne. Rosjanie, na mocy porozumienia z tajnymi agencjami alianckimi w Moskwie, mieli swoją solówkę w zgranym koncercie „Fortitude Północ". Podrzucali Niemcom informacje o gromadzeniu się rosyjskich wojsk i okrętów w zatoce Półwyspu Kola i szykowanym ataku na Petsamo w Norwegii, a także o formowaniu nowej armii do przeprowadzenia kampanii arktycznej na czerwiec 1944 roku. Nadający z Londynu „Tricycle" i „Garbo" potwierdzili te przecieki, a „Tricycle" w oparciu o raport „Mutta" doniósł, że w Edynburgu zainstalowały się sowieckie misje wojskowa i morska w celu koordynowania operacji rosyjskich z tymi, które miała realizować 4. armia brytyjska. Ani Brytyjczycy, ani Rosjanie nie mieli nawet batalionu, nie mówiąc o armii gotowej do kampanii norweskiej. Ale tej wiosny małe brytyjskie oddziały specjalne, a nawet pojedynczy agenci dokonywali śmiałych wypadów przeciwko niemieckim garnizonom i zakładom przemysłowym, co było widomą oznaką taktyki przedinwazyjnej, niszcząc przede wszystkim żywotne dla Rzeszy norweskie źródła zaopatrzenia. W ramach operacji o kryptonimie „Archery" brytyjski oddział komandosów zatopił 15 tysięcy ton ładunku, zniszczył rafinerię ropy naftowej i rozbił jeszcze parę innych obiektów przemysłowych, a zgodnie z planem „Title" komandosi podłożyli miny pod okręt liniowy „Tirpitz". W ramach operacji „Archery", „Penguin", „Heron I i II", „Mallard", „Redshank", „Knottgrass", „Unicorn" i „Freshman II" agenci i komandosi atakowali kopalnie, elektrownie, szyby kopalniane rud aluminium i żelaza. W akcji „Cartoon" rozbito szyby w Litlabo i Stordzie i zniszczono bazę transportową dla 150 tysięcy ton rudy do Niemiec. W akcji „Seagull" eskadra bombowców brytyjskich spaliła zakłady hutnicze w Arendal, a po drodze zrzuciła bomby na zakłady chemiczne w Lisaker i fabrykę siarki Norsk w Vorpen. Akcje „Granard" i „Feather II" zakończyły się zniszczeniem kopalni pirytu w Orkli tuż po odbudowaniu jej po poprzednim bombardowaniu. Plan „Marolonius" wkroczył do akcji, zatapiając dwa parowce, „Oltersburg" i „Tugela", oraz transportowiec „Donau" z 1200 ludźmi na pokładzie. Pod zna* 7. dywizja górska SS „Prinz Eugen" działała na Bałkanach (przyp. T.R.).
,FORTITUDE PÓŁNOC
427
kiem akcji „Lapwing", „Fieldfare" i „Woodpecker" wysadzono tory wokół Oslo, Bergen i Skien, a w ramach „Lapwing II" wysadzono Norsk Watson Company, rozbijając przy okazji maszynę, której Niemcy użyli do sporządzenia list 80 tysięcy Norwegów wyznaczonych do przymusowych robót w Niemczech. Komandosi spod znaku planu „Vestige I" przekradli się do Norwegii, by nożami i ręcznymi granatami naruszać spokój Niemców czuwających na norweskich liniach ubezpieczeń. Zbliżanie się groźby większych operacji wojskowych w Skandynawii potwierdzały specjalne manewry alianckich sił zbrojnych. Flota królewska opuściła Scapa Flow i pociągnęła z Nordkapp do Skagerrak. RAF i USAAF zwiększyły liczbę lotów rozpoznawczych nad Finnmarkiem. Rosyjskie okręty podwodne kręciły się przy wybrzeżach „inwazyjnych" wokół Petsamo, jakby chciały zbadać możliwości lądowania wojsk alianckich w tym regionie. Norweska sekcja SOE coraz energiczniej wysyłała w eter fałszywe rozkazy, które dla Niemców miały być nie budzącymi wątpliwości sygnałami podburzania norweskich komórek ruchu oporu. Aliancki ruch radiowy w Islandii, Wyspach, Ulsterze i Wyspach Niedźwiedzich pękał od nadmiaru transmisji, podobnie rosyjski na Półwyspie Kola. SD odnotowało wzrost liczby sygnałów do „Princes" w Danii - sekcji szpiegowskiej duńskiego podziemia. Zakodowane informacje do „Brewersów" (zajmujących się akcjami przeciwko instalacjom elektrycznym), do „Paintersów" (kierujących sabotażem dróg i węzłów kolejowych), do „Barristersów" (zajmujących się niemiecką telekomunikacją) i do „Priestsów" (akcje niszczenia nabrzeży portowych) zaczęły dominować w duńskim serwisie BBC. „Fortitude Północ" adresowana była również do Szwecji. Brytyjską misję wojskową sfotografowano w momencie inspekcji i pomiaru wysokości tunelów i estakad na głównych drogach żelaznych przez Varmlandię od Sztokholmu do Oslo. Prasa donosiła, że amerykańscy i brytyjscy inżynierowie wojskowi rozpytują o możliwości załadunkowe szwedzkich lawet i wagonów towarowych, i wspominała, że te dociekania związane są z przemieszczaniem alianckich sił pancernych. Mówiło się, że brytyjscy lotnicy sprawdzają drogi i pasy startowe na szwedzkich lotniskach wojskowych. Rzecznicy parlamentarni ogłaszali, że mocarstwa zachodnie negocjują prawo tranzytu i usług portowych na wyspach Gotlandii i Ólandii dla wojsk alianckich, znajdujących się dokładnie naprzeciwko bałtyckiego wybrzeża Niemiec. Mówiono, że alianci chcą sobie zapewnić te usługi, by zaatakować Niemcy przez Bałtyk i Danię. Szwedom doradzano budowanie schronów przeciwlotniczych, zabranie zapasów żywności, drewna opałowego, benzyny, leków, świec i żarówek. Wszystko to świadczyło, że Szwecja może być celem oblężenia i nalotów. Nastrój paniki wzrósł, gdy szwedzka giełda odnotowała run londyńskich i nowojorskich graczy na od dłuższego czasu nisko notowane akcje skandynawskie. A kiedy rząd brytyjski wkroczył i zakupił warte 500 tysięcy funtów szterlingów akcje towarzystw ubezpieczeniowych, mogło to jedynie znaczyć, że alianci naprawdę zamierzają wylądować w Skandynawii. A tak naprawdę to Bevan zażyczył sobie, by skarb państwa zakupił akcje szwedzkie, co - jak później wyjaśnił - „było zakupem, który w rezultacie nawet się opłacił". Atmosfera kryzysu zagęściła się, kiedy - oczywiście zgodnie z planem „Fortitude Północ" - alianci przystąpili do operacji „Graffham", którą można opisać, jako: „dyplomatyczną groźbę pod adresem Szwecji, zmuszanie jej do negocjacji w sprawie dostępu do szwedzkich lotnisk i dróg transportu". Groźba była niewyszukana: jeśli Szwecja pragnie zapewnić sobie miejsce w powojennej radzie państw - w Narodach Zjed-
428
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
noczonych - byłoby roztropnie przestać zabawiać się z wrogiem i ofiarować aliantom te same usługi transportowe, którymi tak chętnie obdarza nazistów. Rozpętana przeciwko Szwecji kampania gróźb nabrała ostrości, gdy przyszła jej w sukurs bezprecedensowa kampania na polu ekonomicznym, działania, które - jak napisał pewien zaangażowany w nią urzędnik - były mieszanką „tajnych negocjacji z partnerami Szwecji, cofania lub wstrzymywania koncesji handlowych, presji ekonomicznej i brzydko pachnących zagrań finansowych". A także „korzystania z władzy i prestiżu dyplomatów i bankierów na równi z usługami pozbawionych skrupułów awanturników w świecie pieniądza". Główną bronią kampanii była Statutowa Lista Brytyjska i Amerykańska Lista Proklamacyjna - czarne listy zawierające nazwiska obywateli państw Osi, państw alianckich i neutralnych, którzy oddawali usługi i stwarzali udogodnienia wrogom Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Ktoś tak określił te listy: „Z punktu widzenia prawa, osoby wymienione w tych wykazach były uważane za wrogów Zjednoczonego Królestwa i Stanów Zjednoczonych. Traktowano ich jak trędowatych - rekwirowano wszelkie należące do nich dobra, jeśli znalazły się w naszym zasięgu, Amerykanie i Anglicy nie mieli prawa, ani czelności .wchodzić z nimi w interesy i... odmawiano im zezwoleń nawet na przejazd drogami kontrolowanymi przez aliantów, a to samo dotyczyło ich towarów i korespondencji. Okręty i samoloty państw udzielających wrogowi pomocy można było konfiskować i nie mogły one dostać gwarancji ubezpieczeniowych, korzystać z transportu, paliwa i żywności ani też zezwoleń na cumowanie w portach podległych aliantom - ich statki często krążyły bezradnie po otwartym morzu aż do katastrofy lub wyczerpania zapasów paliwa, albo aresztowania". Chociaż jednak kampania ta dotyczyła wszystkich państw neutralnych, to szczególnie boleśnie dotykała Szwedów, gdyż z Niemcami wiązały ich silne, wieloletnie układy handlowe, małżeńskie i finansowe. A bezwzględni w tej materii alianci nalegali, by Szwedzi zamknęli drogi niemieckim transportom wojskowym przez kraj i odmówili eksportu rudy żelaza, specjalnych stali i oprzyrządowania do maszyn. Alianci również żądali, aby Szwecja nie udzielała Rzeszy kredytów. W zamian obiecywali zwiększenie dostaw produktów naftowych, których Szwecji bardzo brakowało. Najważniejszym celem tej wojny ekonomicznej był całkowity zakaz dostaw szwedzkich łożysk kulkowych do Niemiec, które ich potrzebowały bezustannie do produkcji zbrojeniowej - samolotów, czołgów i różnego rodzaju broni. Ich własna zdolność produkcyjna nie pokrywała potrzeb Wehrmachtu. Jak dotąd importowali łożyska ze Szwecji, kraju, który je wynalazł, a szwedzka firma SKF zdominowała światowy rynek. Alianci byli zdecydowani wszelkimi środkami odciąć im te dostawy. W końcu roku 1943 i w pierwszej połowie 1944 na fabryki łożysk kulkowych w Niemczech spadało coraz więcej bomb. Alianci gotowi byli poświęcić dużą liczbę ludzi i samolotów, aby tylko ograniczyć zdolność ich wytwarzania, a Niemcy równie mocno chcieli je obronić. Najlepszym przykładem wojny łożyskowej była historia alianckiego nalotu na Schweifurt. 14 października 1943 roku 220 bombowców USAAF z 478 tonami bomb zawisło nad miastami, w których produkowano łożyska kulkowe, a 300 myśliwców niemieckich wzniosło się w powietrze, by dopaść „dicken Hund" - tłustego psa, jak piloci niemieckich myśliwców nazywali w swoim żargonie charakterystyczny dla Amerykanów szyk bombowców w akcji. W zażartej walce Niemcy zestrzelili 60 amerykańskich bombowców, a 17 uszkodzili tak poważnie, że kiedy
„FORTITUDE PÓŁNOC"
429
z trudem wróciły do baz, nie było już co naprawiać. Niemal cała reszta w mniejszym lub większym stopniu była niezdolna do lotu. Był to najczarniejszy dzień w dziejach amerykańskiej kampanii przeciw Niemcom. W części planu „Graffham" i towarzyszącej mu wojnie ekonomicznej alianci sięgnęli po kolejne środki odcięcia Niemców od dostaw łożysk kulkowych. Najpierw do Sztokholmu przybył pewien niezwykły Amerykanin, niejaki Stanton Griffis, jeden ze specjalnych agentów Donovana. Griffis był prezesem rady programowej Madison Sąuare Garden, właścicielem łańcucha księgarni Brentano, liczącym się producentem Paramount Pictures i byłym ambasadorem w Polsce, Egipcie, Argentynie i Hiszpanii. W otoczeniu wianuszka szwedzkich piękności - bo pracował pod przykrywką poszukiwacza talentów dla Paramount - Griffis zapoznawał się ze społecznością sztokholmskich przedsiębiorców. Z książeczką czekową w dłoni, próbował kupić cały kierowany do Niemiec eksport łożysk kulkowych marki SKF. Szwedzi odrzucili ofertę. Oświadczyli, że inwazja na kontynent jest jedynie aliancką propagandą i że wojna będzie się ciągnęła przez lata. Ale ich opór został złamany przez coś, co w jednym ze sprawozdań z tej sprawy nazwano „przemyślną mieszaniną groźby ujawnienia czarnych list kolaborantów niemieckich, obietnic zrekompensowania alianckich żądań, i propozycji nie do odrzucenia rzucanych szwedzkim businessmenom". W końcu Szwedzi opamiętali się. Zatrzymali wszelki niemiecki transport wojskowy przez Szwecję. Wszystkim statkom zawijającym do portów niemieckich wycofali ubezpieczenia, stopniowo też wstrzymali dostawy rud żelaza, łożysk kulkowych i oprzyrządowania. Ponadto Szwecja zamknęła granice przed niemieckimi agentami, dziennikarzami i dyplomatami. W grudniu 1944 roku zamknęło się na dobre niemieckie okno na północ. Podczas gdy Griffis manipulował szwedzkimi businessmenami, agenci MI-6, PWE i OSS ślęczeli nad sposobami wsączenia wysokim władzom w samym Berlinie przeznaczonej dla nich trucizny wedle receptury „Fortitude Północ". Dr George Brewer, były wykładowca angielski w Yale, autor sztuki „Dark Victory", granej z wielkim sukcesem na Broadwayu z Tallulah Bankhead w roli głównej, scenarzysta filmów z Bette Davis, Humphreyem Bogartem i Ronaldem Reaganem był człowiekiem, który nawiązał kontakt z osobistym masażystą i lekarzem Himmlera, dr. Felbcem Kerstenem. Mieszkał w Sztokholmie, a raz w miesiącu jeździł do Berlina, by natrzeć i wyklepać plecy Himmlera. Himmler kiedyś powiedział, że masażysta „jest jego jedynym przyjacielem, jego Buddą". Ufał mu bezgranicznie. Zwierzał mu się z każdego zasłyszanego pomysłu Hitlera. Kersten zaś skrupulatnie dzielił się swoimi informacjami z Hopperem i Brewerem. Co najdziwniejsze, człowiek ten nie był zdrajcą, wiernie służył Himmlerowi, a zdradzał jego sekrety z myślą, że tym sposobem przysparza Himmlerowi cennych przyjaciół. W końcu kontakt z Kerstenem stał się tak doniosłym kanałem informacji zarówno dla wywiadu, jak dla twórców decepcji, że do towarzystwa, korzystającego z tego źródła wkroczył trzeci znaczący partner - Abram Stevens Hewitt, Amerykanin, bogaty prawnik nowojorski, absolwent Oksfordu i Harvardu, wnuk burmistrza Nowego Yorku i zięć bostońskiego bankiera. Na pozór negocjował z Himmlerem poprzez Schellenberga pomoc w planowanym przez Himmlera zamachu stanu przeciw Hitlerowi, a mimochodem sączył informacje rynkowe i polityczne, z których niedwuznacznie wynikało, że główną inwazję aliantów z pewnością poprzedzą ataki na Skandynawię i Bałkany.
430
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
Również w Sztokholmie rozegrał się drugi scenariusz. Na początku znajomości z Allenem Dullesem Fritz Kolbe, zastępca do spraw specjalnych ambasadora Karla Rittera, przedstawiciel niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych z OKW, odnotował wzmożony ruch radiowy ze Sztokholmem. Przez jego biurko przechodziły coraz liczniejsze tajne wywiadowcze materiały ze stolicy Szwecji. Wszystkie one zaczynały się zdaniem: „Josephine meldet" - Józefina melduje, i często się w nich pojawiał pseudonim „Hektor", człowiek z kwatery Churchilla w Londynie, który miał wstęp na odprawy w ministerstwie lotnictwa, zaopatrzenia i produkcji lotniczej i komitetu do spraw konwojów atlantyckich, oraz dostęp do protokołów Amerykańskiej Rady Produkcji Wojennej. Pewnego razu więc powiedział Dullesowi: „Proszę być ostrożnym, bo Abwehra ma swojego człowieka w samym gnieździe Churchilla w Londynie". Ale kiedy Dulles przekazał tę informację swojemu partnerowi z MI-6 w Bernie, księciu Vanden Huyvelowi, ten skwitował to krótko: „Wiemy". W rzeczywistości, Brytyjczycy dopiero co odkryli źródło doniesień „Josephine". Krył się za tym pseudonimem Karl-Heinz Kraemer, zwerbowany przez Abwehrę agent, od dawna już zaangażowany w tajne operacje przeciw Brytyjczykom, łącznie z misją „Kondora" w Kairze w roku 1942. Od roku 1943 zaczął prowadzić swój szpiegowski proceder ze Sztokholmu. Był też zręcznym operatorem radiowym, gdyż zaprojektował „nowatorską metodę umożliwiającą Abwehrze prokurowanie najwyższej jakości materiałów wywiadowczych na temat Wielkiej Brytanii bez potrzeby osadzania tam i utrzymywania jakichkolwiek agentów. Wystarczy po prostu odkręcać odpowiednie kurki z informacjami tajnych służb innych krajów, które ciągle jeszcze miały swoich agentów w Wielkiej Brytanii". Jego najwartościowszymi źródłami byli major S.E. Cornelius i książę J.G. Oxenstjerna, szwedzcy attache do spraw lotnictwa i marynarki wojennej w Londynie. Obaj byli wysoko wykwalifikowanymi doradcami technicznymi i naukowymi, cieszyli się zaufaniem Brytyjczyków i dlatego mieli dostęp do ważnych figur brytyjskich sfer wojskowych. Ich raporty były sumienne i dokładne. Byliby przerażeni na wieść, że proniemiecki członek szwedzkiego Połączonego Sztabu Wywiadu w Sztokholmie ukradkiem pokazuje je Kraemerowi. Aby ukryć sposób, w jaki zdobywał swoje materiały szpiegowskie - zarówno przed Szwedami, jak i przed Schellenbergiem, który zawsze wietrzył nieprawidłowości w pracy Abwehry - Kraemer obmyślił kilka pseudonimów świadczących o tym, że źródła jego informacji znajdują się w Londynie. A wśród nich był ów tajemniczy „Hektor", wysoki urzędnik, zamroczony miłością do „Josephine", kobiety należącej do śmietanki towarzyskiej Londynu - jak przedstawiał go Kraemer. Kobieta o imieniu Josephine była rzekomo jego skrzynką kontaktową w Londynie. Żaden z tych agentów nie istniał, ale Kraemer wyciągał niebagatelne sumy z kasy Abwehry na opłacanie ich działalności i pobudzanie ich operatywności. Na szczęście jego raporty były tyle dokładne, co bezwartościowe, przynajmniej z początku. Donosił o przybyciu amerykańskich konwojów i lokalizacji magazynów wojskowych, między czerwcem i sierpniem 1943 roku przekazał dużą liczbę długich raportów dotyczących brytyjskiej produkcji lotniczej, celów bombardowań i ogólnej strategii aliantów. Między innymi doniósł, że „alianci nie zamierzają podejmować inwazji na większą skalę na Zachodzie, dopóki nie będą znane skutki kampanii całodobowych bombardowań miast niemieckich". W tym samym czasie LCS próbowała wmówić OKW, że alianci rzeczywiście wylądują na Zachodzie, co - trzeba to przyznać - łącznie z wnioskami, jakie
„FORTITUDE PÓŁNOC"
431
Niemcy wyciągali z innych źródeł informacji mogło być częściowo przyczyną fiaska planów „Cockade" i „Starkey". Kraemer działał efektywnie do końca października 1943 roku, kiedy to przytrafiło mu się coś niespodziewanego. Otóż agenci brytyjscy kontaktujący się agentami niemieckimi w Lizbonie dowiedzieli się o kanale Hektor-Josephine-Kraemer. Dodatkowe dowody zebrała „Ultra" i Dulles w Bernie. Ale zamiast położyć kres londyńskim źródłom Kramera, LCS zdecydowało, że Cornelius i Oxenstjerna nie zostaną odsunięci od brytyjskich sfer wojskowych, lecz nafaszeruje się ich fałszywymi, choć mocno prawdopodobnymi informacjami, wzmacniającymi inne efekty realizacji „Fortitude Północ". Mieli mianowicie nieświadomie natchnąć rząd szwedzki przekonaniem, że alianci przystąpią do otwartego lądowania w Skandynawii jeszcze w roku 1944. Szwedzi zaniepokoili się nie mniej niż Niemcy. Pułkownik Roenne, szef FHW, nadstawił uszu, kiedy dowiedział się, że w Zamku Edynburskim działa już rosyjska misja, która koordynuje rosyjskie operacje lądowe i morskie z operacjami brytyjskiej 4. armii. A dosłownie przysiadł z wrażenia, kiedy otrzymał raport od „Josephine" przez Rraemera, że Anthony Eden, sekretarz spraw zagranicznych, wrócił do Londynu z Moskwy (dla jasności - nigdy tam nie był) ze szczegółowym planem wspólnego przedsięwzięcia w Norwegii - „Fortitude Północ". Roenne nie był całkiem przekonany, że Wielcy Sprzymierzeni zamierzają najechać na Norwegię, ale nie udało mu się wyperswadować tego Fiihrerowi. Natomiast dał się przekonać o istnieniu 4. armii, która z łatwością mogła ze Szkocji, drogą na południe, połączyć się w południo-wschodniej Anglii z FUSAG i zaatakować Pas de Calais. Na szczęście dla LCS i „Fortitude", do późnej wiosny roku 1944 Kraemer nadal był darzony zaufaniem swoich niemieckich mocodawców. Jednak w następstwie dymisji Canarisa, SD dokonało czystki wśród agentów Abwehry, a wśród nich - pomimo opinii Schellenberga, że jest lojalny i sprawdzony - znalazł się Kraemer. Kazano mu wrócić do domu, stanąć do raportu i „powiedziano bez osłonek, że prowadzi się przeciw niemu dochodzenie w sprawie o oszustwo i wyłudzanie dużych sum pieniężnych na finansowanie nieistniejących źródeł wywiadowczych". Przeżył 36-godzinne przesłuchanie, ale nie dano wiary jego wyjaśnieniom. Z raportu SD na jego temat wynikało, że: „ocena jego operacji przez Amt-Mil straciła ważność. Wartość materiału pod hasłem „Josephine", zwłaszcza w części dotyczącej spraw wojskowych, jest, ogólnie rzecz biorąc, podrzędna." Gdyby SD doszła do tego wniosku przed czerwcem 1944 roku, a nie po nim, Hitler miałby w bitwie normandzkiej o 400 tysięcy ludzi więcej. Ale jednak udało się - „Fortitude Północ" wraz z prowadzonymi w ramach tego planu wojnami - dyplomatyczną, polityczną i ekonomiczną - odniosły nadzwyczajny sukces. Fuhrer nie tylko zatrzymał swoje garnizony w Norwegii, ale i wzmocnił je na wypadek inwazji. Późną wiosną 1944 miał tam 13 dywizji wraz z 90 tysiącami personelu Marynarki Wojennej i 60 tysiącami personelu lotnictwa, 6 tysięcy w oddziałach SS i 12 tysięcy w paramilitarnych. Ponadto miał tam jedną dywizję pancerną, małą, ale silną eskadrę Ui E-bootów, oraz siły powietrzne. Wszystkie one bardzo by mu się przydały we Francji. Ale stało się inaczej - poważna część wojsk niemieckich pozostała w Norwegii, niemal bezczynnie wyczekując inwazji. Kiedy zaś inwazja stała się faktem i wojna dobiegła końca - wojskom Hitlera w Norwegii pozostało już tylko wywieszenie białej flagi.
JORTITUDE POŁUDNIE"
"FortitudePołudnie" Pilot transportowca C-47 generała George'a S. Pattona zdał się na instrumenty pokładowe i wpadł w chmury nad łagodnym krajobrazem hrabstwa Buckinghamshire, rzucił okiem na wyłaniające się spod skrzydeł Ivinghoe Beacon, dostrzegł fiołkowe światła podejścia w Traveller's Rest i zgrabnie wylądował w bazie amerykańskich sił powietrznych w Cheddington. Generała witał posępny i mglisty poranek 26 stycznia 1944 roku. Bez orkiestry wojskowej i bez warty honorowej, na odległym krańcu lotniska witali go generał J.C.H. Lee, główny kwatermistrz armii amerykańskiej w Anglii i komandor marynarki amerykańskiej, Harry C. Butcher, adiutant naczelnego dowódcy do spraw morskich i zarazem jego kronikarz. Po nieco oziębłym powitaniu plecak Pattona wrzucono do bagażnika pozbawionego stosownych gwiazdek Packarda i wkrótce generał znalazł się w londyńskim Hayes Lodge przed obliczem Eisenhowera. Naczelny dowódca sił alianckich wręczył mu - w postaci wyraźnie sprecyzowanych instrukcji - klucz do decydującego podstępu w wojnie w Europie. Patton nie miał pewności, co właściwie czeka go w Anglii. Dość niezwykły styl bycia, impulsywność, brutalność i niewyparzony język psuły opinię i hamowały karierę krewkiego generała. Nikt oczywiście nie kwestionował jego zdolności dowódczych. Objawił je przede wszystkim w czasie realizacji planu „Torch", kiedy to alianci zajęli tysiąc mil afrykańskiego wybrzeża w 76 godzin. Na niego i jego siły pancerne spadła lwia część zaszczytów za 39-dniową kampanię na Sycylii, gdy w wyniku błyskotliwej taktyki i umiejętności wyegzekwowania dyscypliny kampania ta kosztowała państwa Osi 167 tysięcy ofiar (w tym 37 tysięcy Niemców), przy stratach własnych aliantów 16 769 ofiar. Kroplą dziegciu w pucharze chwały były, jak zwykle, porywczy temperament i bezwzględność Pattona, czemu dawał wyraz nie tylko na polu bitwy, ale i w stosunku do podwładnych. Pech chciał, że podczas odwiedzin w szpitalu natknął się na dwóch amerykańskich żołnierzy, leżących tam z powodu szoku doznanego na polu bitwy. Pattona rozwścieczył taki przejaw tchórzostwa i każdemu z nieszczęśników wymierzył po siarczystym policzku. Echo incydentu rozległo się szeroko i wróciło do Pattona w formie sążnistej epistoły od Eisenhowera, w której przeczytał o „haniebnym, niegodnym oficera zachowaniu". Sam prezydent skarcił go za „naganny postępek". Przez Amerykę przeszedł pomruk potępienia i żądań postawienia go przed sądem wojennym. W rezultacie Eisenhower nie mógł mu powierzyć dowództwa operacyjnego w kampanii włoskiej, choć jego właśnie upatrzył sobie na to stanowisko. Szum wokół sprawy Pattona okazał się korzystny dla A-Force, alianckiej organizacji decepcyjnej działającej głównie w rejonie Morza Śródziemnego. Nie było wątpliwości,
433
że Niemcy widzą w Pattonie dowódcę, którego nie może zabraknąć w żadnej poważnej operacji wojennej. Generał brygady Clarke sławą Pattona podkoloryzował wstępną fazę realizacji planu „Zeppelin". Nagle szalejącego generała zrobiło się wszędzie pełno. Patton pojawił się na Korsyce, aby samą swą obecnością upewnić wroga, że 7. armia jest bliska lądowania w północnych Włoszech; na Malcie „przeprowadził inspekcję sił desantowych"; w Kairze „dyskutował z Brytyjczykami inwazję Grecji". A na Boże Narodzenie był już z powrotem w dowództwie 7. armii w Palermo na Sycylii, „przygotowując się do operacji nad Adriatykiem". Po czym zniknął. Abwehra i SD węszyły za nim po brzegach śródziemnomorskich, a on prześlizgnął się skrycie do Anglii. Pomimo otaczającej go atmosfery niełaski Patton spodziewał się czegoś więcej niż dowództwa 3. armii amerykańskiej w Grupie Armii Montgomery'ego, którego serdecznie nie znosił, i Bradleya, którego dla odmiany traktował protekcjonalnie. Ale Eisenhower powiedział mu owego wieczoru, gdy Patton przybył do jego kwatery w Hayes Lodge, że zgodnie z planem „Neptun" 3. armia wkroczy do akcji dopiero po przełamaniu obrony niemieckiej w Normandii - zajmie wtedy Bretanię i tamtejszy port Brest, wyznaczony na bazę zaopatrzenia dla wojsk alianckich. W chwili, gdy Patton znalazł się w Anglii, 3. armia była jeszcze w Stanach Zjednoczonych i do czasu jej zaokrętowania, a nawet po zainstalowaniu na terenie Wielkiej Brytanii, Patton miał oddać swoje nieocenione usługi na polu innych zadań. Powierzono mu mianowicie dowództwo FUSAG - widmowej grupy armii, będącej sercem planu „Fortitude", a stworzonej w formie planu o kryptonimie „Quicksilver". Zgodnie ze scenariuszem „Quicksilver", na FUSAG składała się 1. armia kanadyjska, mająca wykonać desant przez Pas de Calais w sile jednej kanadyjskiej i trzech amerykańskich dywizji piechoty oraz jednej kanadyjskiej dywizji pancernej. Za pierwszym rzutem miały pójść cztery dywizje pancerne i cztery piechoty 3. armii amerykańskiej, a w Stanach Zjednoczonych odwody w sile 50 dywizji miały czekać na transport morski do Pas de Calais, po zajęciu tamtejszych przyczółków przez FUSAG. Większość tych wojsk, z wyjątkiem 50 dywizji w Stanach Zjednoczonych, istniało lub miało być sformowanych. Należały one jednak albo do dowództwa Montgomery'ego, albo Bradleya i ich celem była inwazja Francji przez Normandię. Tylko Niemcy mieli sądzić, że FUSAG wraz z odwodami szykuje się do uderzenia przez Pas de Calais. A skoro FUSAG istniał tylko nominalnie, to tym bardziej dowodzący generał musiał być osobą realną. W oczach A-Force nikt lepiej od Pattona nie nadawał się do tej roli. Dla Niemców był postacią równie nieprzeciętną jak Rommel dla Brytyjczyków i Amerykanów. Obaj odznaczali się tą samą śmiałością decyzji i niekonwecjonalnym podejściem do taktyki w polu. LCS i CSM zdawały sobie sprawę z tego, że Niemcy nie wyobrażają sobie czołówki inwazji bez Pattona. I odkomenderowały go do czołówki - operacji decepcyjnej. Po głównym aktorze w scenariuszu „Quicksilver" spodziewano się przede wszystkim absolutnej dyskrecji. Od chwili objęcia tej roli - zaznaczył wyraźnie Eisenhower - cokolwiek Patton powie, czy zrobi musi bezwzględnie współgrać z planami „Fortitude" i „Quicksilver". Jedno małe potknięcie, niebacznie rzucone słówko może obnażyć i rozbroić podstęp, a tym samym ułatwić Niemcom przeniknięcie strategii aliantów. Takie czcigodne cechy, jak powściągliwość i małomówność nie leżały w charakterze Pattona, o czym Fisenhower dobrze wiedział. Świadom wybuchowego temperamentu generała, Eisenhower ostrzegł go osobiście:
434
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERW1EC 1944
Zawsze lekceważyłeś moje rady [na temat oświadczeń dla prasy i wystąpień bez zezwolenia], ale tym razem nie chodzi o radę. To rozkaz, George. Pomyśl dwa razy, zanim podskoczysz, bo będziesz mógł winić tylko siebie za konsekwencje swojej gwałtowności.
Patton, „mistrz wśród pochlebców", ze wzruszającą uległością przyznał, że „istotnie powinien hamować napady złego humoru i wściekłości..." I oddalił się do swojej kwatery przy Mount Street 22, gdzie - jak potem mówiono - natychmiast złamał daną naczelnemu dowódcy obietnicę. Od początku bowiem powziął ostrą niechęć do wyznaczonej mu kwatery o bogatym, przeładowanym ozdobami i „ekscentrycznym" wystroju. Pierwszą więc rzeczą, którą zrobił po powrocie od Eisenhowera, była awantura. Jego adiutant od progu usłyszał wrzask szefa: „Kto u diabła wybrał to miejsce? Geniusz intrygi od siedmiu boleści! Mam siedzieć jak mysz pod miotłą, a co mi tu, do kroćset, dali?" A przyjacielowi poskarżył się: „Sandy, niech diabli wezmą ten przeklęty chlew. Raczej dam się zastrzelić na ulicy, niż spędzę choćby wieczór w tym ścieku nieczystości". Wygłosiwszy tę gorzką tyradę - zgodnie z relacją jego biografa - udał się do teatru „Haymarket" obejrzeć sztukę „Nigdy już nie zapadnie noc" Roberta E. Sherwooda z Alfredem Luntem i Lynn Fontannę w rolach głównych. Po przedstawieniu niezwłocznie odwiedził garderoby, złożył aktorom gratulacje i wyrazy uznania, a następnie ujrzano go w „Savoyu" ucztującego z Luntami. Wiadomość o jego obecności w „Savoyu" obiegła prasę - w Ameryce pod tłustymi tytułami na pierszych stronach gazet - dotarła także do władz bezpieczeństwa w naczelnym dowództwie. Jest możliwe, lub też tak później sugerowano, że postępek Pattona był zamierzony, a przynajmniej tego właśnie się po nim spodziewano - odpowiednio głośnego skandalu. Wszyscy wiedzieli, że Patton nie nadaje się do „trzymania pod kloszem". Wybryki generała mogły należeć do arsenału środków specjalnych, jakimi twórcy planu „Quicksilver" starali się zwrócić uwagę niemieckich służb tajnych na obecność tego dowódcy grupy armii w Anglii. W każdym razie nic, albo zgoła niewiele zrobiono dla ukrycia jego działalności. Nadal był wzywany do biur dowództwa Eisenhowera i Bradleya przy Grosvenor Square; został przyjęty przez Brooke'a i odebrał Kawalerię Najwyższego Orderu Łaźni; obiadował z Tedderem, zastępcą naczelnego dowódcy; pojechał do Euston i stamtąd, specjalnym pociągiem, do Greenock w Szkocji, gdzie tysiące schodzących z pokładu „Queen Mary" amerykańskich żołnierzy z 3. armii bez trudu wypatrzyło go w gronie brytyjskiej generalicji oraz admiralicji i pozdrowiło radosnymi okrzykami. Przesłuchał pewnego niemieckiego więźnia wojennego; był za pan brat ze starą i nową szlachtą brytyjską, z wielką pompą złożył wizytę Montgomery'emu, zajmował imienną ławę w kościele parafialnym Master of Peover Hali w pobliżu siedziby jego dowództwa w Cheshire. CSM pilnowało tylko, by obecność Pattona w Wielkiej Brytanii nie znajdowała oddźwięku w prasie. Krótka notatka na ten temat ukazała się jedynie w wydawnym w Los Angeles „Timesie". Natomiast o działalności Pattona poinformowali już niemieckich mocodawców podwójni agenci XX-Committee „Tricycle" i „Treasure". 20 marca 1944 roku FHW odnotowało w swoim biuletynie: „Wyjaśniło się... że generał Patton, wybitny dowódca, znany z działań w Północnej Afryce, przebywa obecnie w Anglii". Tego samego dnia z dowództwa Eisenhovera wyszła niejasna informacja o rezygnacji Pattona z dowództwa 7. armii i przyjęciu innego stanowiska dowódczego.
FORTITUDE POŁUDNIE"
435
Pattonowi doskwierała nienajlepsza opinia, jaką przed inwazją urobiono mu w Wielkiej Brytanii. Jak napisał jeden z jego biografów: „Patton doceniał wagę («Fortitude»), ale nie podobała mu się własna rola w planie. Goryczą napawał go fakt powierzenia mu w planie «Neptun» roli drugorzędnej, a właściwie fikcyjnej, co praktycznie odsuwało go od udziału w planowaniu kapmanii..." Dręczyło go też podejrzenie, że jego niedyskrecje, których w sumie popełnił nie tak wiele, celowo - nieproporcjonalnie do ich wagi - rozdmuchiwano na użytek Niemców. W każdym razie takim celowo nagłośnionym incydentem była wpadka Pattona, nazwana później „aferą Knutsford". W kwietniu 1944 roku Patton zlekceważył rozkazy Eisenhovera, zabraniające mu wygłaszania mów i publicznego pokazywania się bez odgórnego zezwolenia. Zaproszono go, jako gościa honorowego, na inaugurację założonego przez mieszkańców pobliskiego miasteczka Knutsford lokalu rozrywkowego dla amerykańskich żołnierzy, pod nazwą „Welcome Club". Zapewniono go, że wizyta ma charakter nieoficjalny i skromny. Na miejscu okazało się, że witają go tłumy ludzi, orkiestra i warta honorowa kobiecych służb pomocniczych oraz - ku jego wściekłości - niemało fotografów prasowych. Patton zażądał odprawienia fotografów i żądaniu temu stało się zadość. Przekonany, że w przyjęciu nie uczestniczą reporterzy, zaczął swoim zwyczajem szermować różnymi, dość nieoględnymi uwagami, a między nimi znalazł się toast, zawierający wielce kłopotliwe zdanie: „...skoro przeznaczeniem Brytyjczyków i Amerykanów jest rządzenie tym światem, to każda okazja lepszego poznania się służy lepszym wspólnym rządom w przyszłości". Jedna nieroztropna uwaga generała - odczytana jako jawna zniewaga dla Rosji - szybko obiegła nagłówki prasy światowej. Jak prasa zdobyła ten sensacyjny materiał i jak wydostał się on z Wielkiej Brytanii, gdzie w tym czasie obowiązywała totalna cenzura, nigdy nie zostało wyjaśnione. Może wiadomość za długo leżała w departamencie cenzury, któremu odgórnie kazano przetrzymywać wszelkie informacje dotyczące Pattona aż do chwili uzyskania zgody Smitha na ewentualne przekazanie ich dalej. Albo zawiniła dość powszechna pobłażliwość w stosunku do wyczynów generała, choć niekoniecznie ze strony naczelnego dowódcy. W czasie ceremonii otwarcia klubu w Knutsford obecny był oficjalny przedstawiciel rządu brytyjskiego o nazwisku Mould. On to zapewne przekazał dalej tekst przemowy Pattona. Ale komu? Z czyjego upoważnienia? I po co? Bez względu na powody tego przecieku, reakcja była natychmiastowa i Patton nagle znowu znalazł się w istnym gnieździe os. W gmachach Kremla, w Białym Domu i w hotelu St. George w Algierii, gdzie stacjonował de Gaulle aż huczało od bulwersujących wieści. Tylko w Wielkiej Brytanii panowała cisza, sławetny toast Pattona zatajono. Wieści te dotarły do Marshalla w kłopotliwym momencie - próbował właśnie uzyskać zgodę Kongresu na nominację pewnej liczby oficerów do rangi stałych generałów. Nazwisko Pattona również figurowało na tej liście. Jednak skutkiem jego idiotycznej gafy - jak depeszował Marshall do Eisenhowera - podważona została nie tylko jego zdatność do objęcia generalskiego stanowiska, ale i wszystkich oficerów z listy promocyjnej Marshalla. Sporów wokół osoby Pattona nie dało się już stłumić, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, ale Marshall, choć mocno sprawą przejęty, decyzję o losie Pattona zostawił Eisenhowerowi. Z kolei naczelny dowódca, zajęty zestrajaniem elementów planu „Neptun", wystosował do Pattona list płynący z głębi serca: „Do rozpaczy doprowa-
436
AKCJE TAJNE 1DECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
dza mnie twój niepohamowany język i zaczynam wątpić w to, że w ogóle potrafisz kierować się rozsądkiem, koniecznym przecież na tak wysokim stanowisku". Ale w depeszy do Marshalla wyznał, że jego zdaniem Patton jest niezastąpiony dla „Neptuna". Być może wiedział, że przeciek z Knutsford był zamierzony, niewątpliwie zaś to z jego rozkazu nie raz używano nazwiska Pattona dla celów decepcji. Dość powiedzieć, że Patton pozostał na swoim stanowisku w siłach alianckich. Oczywiście okazał stosowną skruchę, ale widocznie podejrzewał jakieś ukryte źródła afery Knutsford, bo w odpowiedzi na list Eisenhowera napisał: „Na pewno masz mnie serdecznie dość... nie zaprzeczysz chyba jednak, że mój ostatni wybryk pachnie prowokacją, wszystko pasuje... czyż cała rzecz nie odbyła się pod auspicjami brytyjskiego ministerstwa informacji, którego przedstawiciel był na fecie obecny?" A potem, w oczekiwaniu degradacji, napisał z głęboką goryczą: „Czuję się martwy, ale jeszcze dycham. Byle tylko pozwolili mi walczyć. Chcę i będę walczył; ale jeśli się na to nie zgodzą, sam odejdę z wojska, aby mieć prawo przemówić, a wtedy powiem prawdę. Może przyniesie to jakiś pożytek mojemu krajowi". Ordynans Pattona zaczął pakować dobytek swojego generała. Fala podniecenia incydentem Knutsford opadła równie nagle, jak się pojawiła. Eisenhower wezwał Pattona by mu oznajmić, że zatrzymuje go na dotychczasowym stanowisku. W innym miejscu swego dziennika Patton napisał: „...ten ostatni incydent miał tak trywialne podłoże, a tak okropny był w skutkach, że nie mogło to być dziełem przypadku..." Czy „afera Knutsford" była częścią planu „Fortitude"? Jeśli tak, to wysokie dowództwo alianckie ryzykowało nie tylko reputacją Pattona, ale i jego karierą. Z pewnością nie można było wykluczyć tego rodzaju manipulacji, ale w owym czasie nie można było tego dowieść. Jak tylko plan „Fortitude" wyszedł na światło dzienne, pojawiły się też dowody świadczące o tym, że LCS i naczelne dowództwo alianckie rzeczywiście zagrało na reputacji Pattona dla potrzeb decepcji. Ale środki użyte do nadania rozgłosu osobie i funkcji Pattona można uznać za naiwne w porównaniu z podstępami przewidzianymi w planie „Quicksilver" w celu stworzenia fikcyjnej grupy armii FUSAG. Miejscem startu dla tak ogromnej armii mogła być tylko ziemia amerykańska. Stamtąd też wyszła pierwsza, inicjująca akcję informacja, którą nadał „Albert van Loop", jak ochrzcił tego podwójnego agenta jego amerykański zwierzchnik - J. Edgar Hoover. Alberta opisano, jako „mężczyznę w wieku 51 lat, smagłego, nieco korpulentnego, nieśmiało spozierającego na świat spod przymrużonych powiek przez grube szkła okularów". Van Loop był z pochodzenia Holendrem. W czasie pierwszej wojny światowej pracował dla wywiadu niemieckiego jako specjalista od spraw wojskowości amerykańskiej. Kiedy Amerykanie przystąpili do drugiej wojny światowej, Canaris ponownie go zatrudnił. Po intensywnym treningu wysłano go do Madrytu z zadaniem infiltracji do Stanów Zjednoczonych. Miał zbliżyć się do personelu ambasady i oświadczyć, że Abwehra zatrudniła go pod presją, ale teraz chce zaoferować swoje usługi OSS lub FBI. Kazano mu zdradzić jeden z kodów (a ukryć skrzętnie drugi) i czekać, aż władze amerykańskie uznają go za zdrajcę, wyślą do Stanów Zjednoczonych i dadzą jakieś zajęcie. Gdy ich podejrzliwość zelżeje, van Loop będzie mógł przystąpić do swego właściwego fachu - raportowania o ruchach amerykańskich dywizji do Wielkiej Brytanii i w rejon Morza Śródziemnego.
JORTITUDE POŁUDNIE"
437
Ale zamiast oszukać Amerykanów, van Loop, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, oszukał Abwehrę. Oświadczył mianowicie, że istotnie chce wyjechać do Ameryki i pracować dla FBI lub OSS. Aby udowodnić, że jest człowiekiem, któremu można zaufać, oddał w ręce Amerykanów oba kody, rozkład nadawania, długości fal, hasła wywoławcze i zabezpieczenia. Jego prawdziwy kod opierał się na genialnej podwójnej transpozycji tekstu modlitewnika holenderskiego, a instrukcje operacyjne sprytnie ukryto za pomocą atramentu sympatycznego wśród odstępów i spacji tekstu hymnu państwowego Holandii. Madryt przyjął do wiadomości rewelacje van Loopa i uznał, że jako niemiecki szpieg może mieć pewną wartość dla FBI. Wysłano go do Stanów Zjednoczonych przez Lizbonę i Buenos Aires, i rzeczywiście, gdy w drugiej połowie czerwca 1943 roku dotarł do Nowego Jorku, FBI natychmiast go przygarnęło i osadziło w swoim specjalnym areszcie w dzielnicy Queens. Kody i instrukcje operacyjne wzięli pod lupę fachowcy od radiokomunikacji spośród personelu Georga Sterlinga, kierującego wywiadem radiowym, jako sekcją Federalnej Komisji Łączności. „Quicksilver" wszedł w fazę realizacji, kiedy w końcu września 1943 roku z ramienia Joint Security Control (JSC), która sprawowała pieczę nad FBI, van Loop otworzył kanał komunikacji z Hamburgiem. Przez następne tygodnie operator RIS (Radio Intelligence Service) przesłał pierwszą, ostrożną mieszankę prawdy i fikcji w celu upewnienia się, że Hamburg mu wierzy. Następnie, w raporcie napisanym niewidocznym atramentem van Loop wyjaśnił, że zrobił dokładnie to, co miał zrobić - oddał się w ręce Amerykanów, a po okresie przesłuchań i śledztwa został zwolniony i dostał pracę „nocnego zarządcy" hotelu „Henry Hudson" na 57 Zachodniej Ulicy w Nowym Yorku. To zajęcie - tłumaczył - świetnie odpowiada jego zadaniu, ponieważ armia amerykańska chętnie kwateruje w tym hotelu amerykańskich oficerów udających się do Anglii. Dzięki temu ma dostęp do wykazów statków transportowych odpływających z Nowego Yorku, a wykazy te zawierają dane na temat oficerów, co ułatwia ustalenie przeznaczenia dywizji udających się do Wielkiej Brytanii. Sprawa van Loopa nie skończyła się jednak na wypełnieniu przez niego zadań dla planu „Quicksilver". Za pośrednictwem van Loopa FBI przesłało Hamburgowi w sumie 115 wiadomości. Ale po wojnie, kiedy znaleziono i zrewidowano jego akta w archiwum Abwehry, okazało się, że łącznie Abwehra otrzymała od niego 231 wiadomości radiowych, a niektóre z nich w kodzie innym niż ten, który opierał się na znanym FBI holenderskim modlitewniku. Zgodnie z relacją Ladislasa Farago, historyka wywiadu i badacza tej konkretnej sprawy, van Loopowi udało się przechytrzyć FBI, które w jego przypadku nie przeprowadziło dostatecznie fachowego śledztwa. Z pieniędzmi, które przeszmuglowała mu żona (przyjechała do Stanów z 10 tysiącami dolarów zaszytymi w pasku), van Loop ponownie zmienił skórę, nawiązał kontakt z drugim szpiegiem niemieckim w Ameryce i poprzez niego skomunikował się z niemieckimi mocodawcami. Był nie tyle podwójnym, co potrójnym szpiegiem. A jednak Niemcy, jak się okazało, nie wątpili w to, co im z repertuaru planu "Quicksilver" serwował van Loop. Być może nie mieli podstaw do podejrzeń, gdyż prawdziwy van Loop nie miał pojęcia o transmisjach FBI, a także nie zawracał swoim zwierzchnikom głowy informacją, że dał się przeciwnikowi zwerbować. Biurokratyczny bałagan, jaki nastąpił po wchłonięciu Abwehry przez SD, mógł również utrudniać wyławianie informacji i faktów dotyczących podwójnych agentów niemieckich
438
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWEC 1944
w Ameryce bądź w Wielkiej Brytanii. Jednak sprawa van Loopa dowodzi po jakże kruchym i niebezpiecznym gruncie poruszały się te alianckie agencje decepcyjne, które korzystały z usług podwójnych szpiegów. Kiedy w Wielkiej Brytanii zaczęły powstawać fikcyjne wojska, „Quicksilver" znalazł się w rękach brytyjskich agencji decepcyjnych. Najpierw więc w prasie pojawiły się zgoła niewinne notki i komunikaty następującej treści: „2/lt. N, of O, Falls Church, Va., nasz serwis specjalny w Anglii z wizytą w 9. dywizji powietrzno-desantowej. Student drugiego roku szkoły Johna Hopkinsa ogłosił swoje zaręczyny z panną R z Norwich, Anglia". W radiu: „Tu sieć amerykańskich sił zbrojnych. Czas na audycję dla zakochanych. Szeregowy M. ze 115. oddziału rozpoznawczego 11. dywizji piechoty, odkomenderowany gdzieś do krajów zamorskich, skończył dzisiaj dwadzieścia lat; na życzenie jego narzeczonej, panny R. z Great Neck, New York, nadajemy dla niego «Sześć lekcji Madame Lazonga»..." Chociaż były to sztuczki stare jak świat, tego rodzaju audycje musiały zaalarmować FHW - którego ludzie czytali i słuchali wszystkiego - i podsunąć Niemcom myśl, że istnieje jednak możliwość gromadzenia się w Anglii formacji wojskowych. Równocześnie jednak CSM zaczęło generować odgłosy radiowe, symulujące obecność już to jakiejś armii, dowództwa dywizji, regimentu bądź batalionu pancernego, czego niemieckie służby wywiadu radiowego nie mogły przegapić. Armia „Quicksilver" miała jednak być nie tylko słyszalna, ale i widzialna. Musiały odbywać się koncentracje wojsk, powstawać parki czołgów, składy paliw, szpitale, rurociągi, szamba - wszystkie urządzenia towarzyszące życiu miliona ludzi. W brytyjskim krajobrazie zaczęły pojawiać się różne instalacje i zabudowania militarne - wyrastające w większości na zasadzie makiet filmowych z drewna, tkanin, drutu i tektury. Wszystko to jeszcze było za mało, żeby ogłupić Roennego i innych znakomitych ekspertów wywiadu w FHW. Jak trudne to było zadanie, uzmysłowić może lektura Mastermana: Spekulacje, domysły, przecieki miały niewielki wpływ na sposób rozumowania niemieckiego oficera sztabowego. Miał on własne systemy oceniania wpadających mu w ręce informacji i snuł własne domysły co do ujawnionych mu faktów. I właściwie chciał tylko faktów... danych o lokalizacji i identyfikacji poszczególnych formacji wojskowych, jednostek, kwater dowódczych, miejsc koncentracji i tym podobnych oczywistości.
A tego - jak twierdzi Masterman - mogli mu dostarczyć tylko podwójni agenci, zwerbowani przez XX-Committee, ale nadal cieszący się zaufaniem swoich niemieckich kontrolerów. Na początku stycznia 1944 roku XX-Committee miał do dyspozycji około dwudziestu takich agentów. Dziewięciu z nich dysponowało nadajnikami, a komitet otworzył już wcześniej wiele innych kanałów łączności poprzez światową sieć LCS, która penetrowała struktury Abwehry i SD poprzez agentów MI-6, którzy się w nich zagnieździli. Ale to XX-Committee jako pierwszy oparł swą pracę tylko na tych agentach, którzy w przeszłości nawiązali z Niemcami bezpośrednie kontakty, bo tylko ci mogli liczyć na zaufanie wroga, zwłaszcza gdy zdążyli już odznaczyć się rzetelnością i skutecznością. Kwestia zaufania była w ich przypadku sprawą kluczową. Który z nich był rzeczywiście wiarygodny? I czy XX-Committee mógł polegać na ich lojalności?
„FORTITUDE POŁUDNIE"
43'
Przecież to byli szpiedzy, a nie niewinne panienki. A jeden, jeśli nie dwóch z nic] zmieniło już mocodawców dwa albo trzy razy. Niezależnie od tego, jak staranna był; reżyseria planu „Quicksilver", jedna na pozór drobna, acz niezręczna uwaga, zamie rzona lub nie, mogła skruszyć mur kłamstw chroniących plan „Neptun". Jak przeni kliwie zauważył Masterman: „agent, który pomimo całej ostrożności z naszej strony okazałby się niewiarygodny dla wroga, mógł pogrzebać całe przedsięwzięcie, albo co gorsza - jego przekazy mogły być odczytywane na opak, co mogłoby wroga przy padkowo naprowadzić na prawdziwy trop, ten właśnie, który miał być utajony". W konsekwencji zdecydowano, że „orkiestra" zatrudniona do rozpowszechniani „faktów" produkcji planu „Quicksilver" musi być jak najmniejsza, wręcz kameralne „Pierwsze skrzypce" - aby użyć żargonu nie tylko filharmoników, ale i szpiegów grali: „Garbo", którego Niemcy uważali za swego najlepszego agenta w Anglii, „Bru tus", Polak pracujący dla MI-6 we Francji po jej upadku, a następnie zwerbowan przez Abwehrę do pracy szpiegowskiej, rzekomo na jej rzecz, w Wielkiej Brytani „Treasure" - Francuzka pochodzenia rosyjskiego i - w końcu - „Tricycle", świetn w fachu, ale podstępny jugosłowiański przedsiębiorca, uważany zarówno przez Br> tyjczyków, jak Niemców za rasowy typ europejskiego idealisty. Inni agenci - grając drugie skrzypce - mieli być użyci w samej operacji. Jednak to czworo solistów wic dło główne wątki planu „Quicksilver" i towarzyszących mu decepcji, szczególnie za planu „Skye". Pierwsze takty koncertu poddawali im oczywiście przebiegli ludzi z XX-Committee. Ich dyrygentura o mało nie naraziła na katastrofę planu „Fortiti de", jak i „Quicksilver", i „Neptune". „Garbo" był Hiszpanem i to właściwie wszystko, co jako o człowieku można o nii powiedziać. Materman napisał jedynie: „Znawcy rzemiosła podwójnego agenta z; wsze uważali przypadek «Garbo» za najznamienitszy przykład artyzmu w tej dzi< dzinie". Mówiono, że był równie wrogo usposobiony do nazizmu jak do komunizmi w czasie hiszpańskiej wojny domowej ukrywał się przez dwa lata w pewnym dom i wtedy zapewne pomyślał o karierze profesjonalnego szpiega brytyjskiego w Nien czech lub we Włoszech. Pewnego styczniowego dnia 1941 roku zaoferował swoje usłuj MI-6 w Madrycie, ale jego ofertę odrzucono. Wtedy „Garbo" zgłosił się do NiemcÓA Odwiedził Wilhelma Leissnera, starego wygę niemieckiego wywiadu, który pod psa donimem „Gustaw Lenz" był szefem Abwehry na Hiszpanię. Po skrupulatnym sprav dzeniu kandydata Lenz podjął decyzję wysłania „Garbo" do Anglii. W lipcu 1941 roŁ „z kwestionariuszem, sympatycznym atramentem, pieniędzmi, tajnymi adresar i z niemieckim błogosławieństwem na okrasę..." „Garbo" został wyprawiony w poi róż do Anglii. Do Londynu jednak w ogóle nie dojechał. Utknął w Lizbonie. I stamtąd przesył Niemcom sfabrykowane raporty wywiadowcze na temat Wysp Brytyjskich, podpi rając się paroma ogólnie dostępnymi przewodnikami i podręcznikami. Dzięki ni zwykłemu talentowi tworzył raporty tak wiarygodne, że czasem wręcz niebezpiec nie zbliżał się do prawdy. Niemcy nabierali do niego coraz większego zaufania, pra\ dopodobnie dlatego, że raczył ich tym, co chcieli usłyszeć. Nie wzbudziło ich pod< rżeń doniesienie, że zatrudnił do pomocy trzech subagentów w różnych rejonach Wit kiej Brytanii. W lutym 1942 roku MI-6 w nieco zabawny sposób dowiedziało się o a tywności szpiega o pseudonimie „Garbo". „Ultra" doniosła, że Niemcy przygotowu
„FORTITUDE POŁUDNIE"
440
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
się do przechwycenia wielkiego konwoju z Liverpoolu na Maltę. „Ochłonęliśmy ze zdumienia dopiero po ustaleniu faktu, że «Garbo» był jedynym twórcą i gwiazdą przewodnią owego konwoju, a Niemcy zostali narażeni na zbędny wydatek pracy i pieniędzy. Zdaliśmy sobie wówczas sprawę z tego, że «Garbo» bardziej nadaje się na wartościowego współpracownika niż jakiś początkujący kandydat". „Garbo", jak dawno zamierzał, wylądował w końcu w Londynie jako pełnoprawny agent specjalny XX-Committee. Nie trzeba było dla niego budować siatki szpiegowskiej. Miał własną. Był też niezmordowanym pracusiem. Oficjalnie występował jako właściciel sporego przedsiębiortswa importowego w branży warzywno-owocowej. Pracował przez siedem dni w tygodniu, płodząc swoją tajną korespondencję. W okresie dzielącym operację „Torch" od „Neptuna" skomponował w sumie czterysta tajnych listów i dwa tysiące przekazów radiowych. Niemcy zaś uhonorowali tę pracę 20 tysiącami funtów, co było niezłą sumką. Przez cały rok 1943 pracował na rzecz realizacji planu „Starkey". I chociaż plan ten, jak ogólnie wiadomo, był fiaskiem, to na pewno nie można tego powiedzieć o udziale w nim agenta „Garbo". On - jak zwykle - zrobił, co do niego należało: przekazał Niemcom jądro planu „Quicksilver". Wiosną 1944 roku „Garbo" zmontował jedną z największych siatek szpiegowskich na terenie Wielkiej Brytanii. Poinformował Lenza, że zatrudnia czternastu agentów i ma jedenaście dobrze umiejscowionych kontaktów. Jeden z nich miał być pracownikiem ministerstwa informacji, gdzie dyskutowano o większości tajnych spraw alianckich. Od kolejnego „agenta" z Kanady otrzymywał pracowicie rozdęte informacje na temat składu kanadyjskiej 1. armii, inny na Cejlonie szpiegował w szeregach Mountbattena, dowódcy w Azji Południowo-Wschodniej, dobrze poinformowanego o „Neptunie". Korzystał z pomocy dwóch operatorów i miał stanowiska nadawcze w różnych punktach, z których szły do Niemców informacje o tym, co się dzieje na południowym zachodzie, na zachodzie i wschodzie Wielkiej Brytanii. Masterman nie ukrywał słów zachwytu: „Jeden człowiek z Lizbony grał za całą orkiestrę". Nieistniejący agenci donosili Niemcom o nieistniejącej grupie armii. Czy Niemcy ufali „Garbo"? Najwyraźniej tak, ponieważ wysłali mu kod (na jego własny użytek), którego sami używali w łączności radiowej między Madrytem, Hamburgiem i Tangerem. Posiadanie tego szyfru wyzwoliło prawdziwą falę dodatkowych zajęć w Bletchley, a także pozwoliło na czas „D-Day" wyeliminować wrogie służby tajne - przynajmniej z rejonu Morza Śródziemnego. Kiedy Niemcy zmienili klucz szyfru, powierzyli go również agentowi „Garbo" i kryptoanalitycy w Bletchley mogli bez przeszkód kontynuować swoją pracę. Osobą nie mniej wyjątkową niż „Garbo" i nie mniej ważną dla operacji „Cjuicksilver" był „Brutus", jak nazwali go ludzie z XX-Committee. W rzeczywistości był to kapitan Roman Garby-Czerniawski, oficer polskiego Sztabu Głównego, który w roku 1940 miał około 35 lat. Człowiek niezwykłych zdolności, świetny pilot i olimpijczyk w zjazdach narciarskich, swój profesjonalizm zawdzięczał pracy w służbach kryptoanalitycznych polskiego Sztabu Głównego. To on, wraz z kolegami, złamał główny sowiecki szyfr wojskowy w czasie wojny polsko-rosyjskiej 1920 roku, a później pomógł Wielkiej Brytanii w zdobyciu „Enigmy". Po pokonaniu armii polskich przez Wehrmacht w roku 1939 Garby-Czerniawski udał się do Paryża i tam służył w wywiadzie polskim. Kiedy Francuzi poddali się w roku 1940, zszedł do podziemia i jako
„Paul" założył siatkę MI-6 pod kryptonimem „Interallie". W roku 1941 jego szyfran ka, Mathilde Carre, wydała go Niemcom. Skłonił ją do tego jeden z najlepszych ni mieckich agentów kontrwywiadu we Francji - Hugo Bleicher. Udało mu się wzbudź w niej zazdrość o związek „Paula" z inną młodą kobietą z siatki. Aresztowany prze Abwehrę prosto z łóżka w domu w St. Germain-en-Laye został zabrany do więzień we Fresnes, gdzie oczekiwał egzekucji. Abwehra jednak postanowiła wykorzystać jeg zdolności i pozostawiła go przy życiu. Przez wiele miesięcy pułkownik Joachim Rohleder, szef wydziału Abwehry odp< wiedzialnego za penetrację brytyjskich służb tajnych, przeczesywał więzienia przi trzymujące agentów brytyjskich. Szukał szpiegów, których można by zwerbować i w] słać do Anglii jako agentów niemieckich. Podobnie jak przedtem Brytyjczycy, zwróć uwagę na Garby-Czerniawskiego - pierwszorzędnego oficera, cechującego się chłoc nym opanowaniem, odważnego, przestrzegającego zasad patriotyzmu i rzetelnej słu; by. I niezawodnego, pomijając jedną wpadkę z powodu kobiety. Rohleder przedst; wił Garby-Czerniawskiemu propozycję nie do odrzucenia - jeśli pojedzie do Lond] nu w charakterze niemieckiego szpiega, Abwehra daruje życie stu uwięzionym człoi kom „Interallie", a ponadto potraktuje ich jako jeńców wojennych. Garby-Czerniaw ski rozważył propozycję i przedstawił własną. Zażądał gwarancji, że po wojnie Po ska odzyska całkowitą suwerenność. Rohleder nie mógł oczywiście dać mu takie gwarancji i do porozumienia stron nie doszło. Ale wkrótce Polak dowiedział się, ż Niemcy najechały na Rosję i wezwał Rohledera do swojej celi. Teraz uświadomił sobi - powiedział Rohlederowi - że to Rosja, a nie Niemcy są naturalnym wrogiem Folsk Jeśli więc rzeczywiście uwięzieni członkowie „Interallie" będą traktowani jak jeńc wojenni, to pojedzie do Anglii i - jak to ujął - „będzie pracował na rzecz pokoju świć towego". Podpisano formalny kontrakt o współpracy Garby-Czerniawskiego z Abwehn nadano mu pseudonim „Armand" i opracowano szczegóły jego „ucieczki". Kierując akcją Hugo Bleicher tak opisał to fascynujące zdarzenie:
Na początku lipca 1942 roku otrzymałem bardzo dziwne zlecenie. Miałem wyciągną „Armanda" z więzienia we Fresnes pod pozorem dostarczenia go na przesłuchanie w Pary żu, ale w drodze miałem pozwolić na jego ucieczkę... Cała sprawa była w najwyższym stop niu zagadkowa. Wszystko wskazywało na to, że „Armand" miał do spełnienia misję spt cjalną z polecenia najwyższego dowództwa niemieckiego wywiadu wojskowego... Jakdotą moim obowiązkiem było łapanie szpiegów. A teraz miałem pomóc w ucieczce szefowi dużt siatki szpiegowskiej. Sytuacja była groteskowa. Wiadomość o ucieczce „Armanda" miał dotrzeć do francuskiego ruchu oporu. Sprawę należało zataić przed SD. Aby wiadomoś o ucieczce w sposób najbardziej naturalny dotaria do ruchu oporu, wziąłem ze sobą do Fresne jednego z moich agentów, o którym wiedziałem, że pracuje dla drugiej strony. Oczywiścu nie dopuściłem go do tajemnicy.
„Ucieczka" Armanda była projektem bardzo dopracowanym. Bleicher i Raul Kil fer, francuski podwójny agent, mieli zabrać „Armanda" z Fresnes samochodem Abweh ry. W pobliżu ostrego zakrętu przed Pont Orleans miała im zagrodzić drogę niemiec ka ciężarówka wojskowa. Samochód miał wtedy zwolnić, a „Armand" powinien wów czas wyskoczyć 1 uciec, nie zważając na strzały oddane przez Bleichera i Kiffera, któ
442
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
rzy jednak nadal mieli go ścigać aż do przewidzianej dla niego kryjówki Abwehry na Bulwarze Massena. Tam, jeśli jeszcze by ich nie zgubił, rozkuto by mu kajdanki, dano nowe ubranie, fałszywe papiery opiewające na kuriera ambasady rumuńskiej w Paryżu, nieco pieniędzy i dokumenty podróżne. Następnie czekała go podróż do Lyonu na spotkanie z Bleicherem w „Hotel Beaux Arts". Bleicher zaś miał zaaranżować przerzucenie go do Hiszpanii. Garby-Czerniawski uciekł w dniu święta Bastylii 1942 roku. Wszystko przebiegło zgodnie z planem, a nieprzewidziana kolizja samochodu Abwehry z ciężarówką dodała tylko zdarzeniu autentyzmu. Francuski ruch oporu dowiedział się o jego ucieczce, poinformował o tym Londyn i dwa tygodnie później „Armand" przekroczył Pireneje przetartym szlakiem brytyjskich uciekinierów. Ułatwił mu to brytyjski zawiadowca przerzutów przez Pireneje w Madrycie, człowiek o pseudonimie „Monday". Po spotkaniu z nim Czerniawski musiał odbyć jeszcze parę rozmów - był przesłuchiwany i instruowany przez generała Ericha Kuhlenthala, drugiego po Bogu w Abwehrkriegsorganisation na Półwyspie Iberyjskim. W trakcie tych spotkań otrzymał listę celów wywiadowczych, którymi miał się zająć w Anglii. Nauczył się, jak skonstruować przekaźnik z części powszechnie dostępnych w brytyjskich sklepach; został też zaopatrzony w tak zwane G-Tinten, naramienniki impregnowane lekko żółtawym atramentem sympatycznym sporządzonym na bazie piramidonu, wprowadzono go w system mikrofotografii „Mikropunkt" i wyposażono w kod Abwehry oparty na „Księdze St. Michele" Axela Munthe'a. Następnie udał się do Lizbony z agentem „Monday", któremu zwierzył się ze swojej misji. W Lizbonie miał złapać samolot do Anglii. Po przylocie na Wyspę w styczniu 1943 roku, zabrano go, jak zwykle, do Królewskiej Szkoły Patriotycznej w Battersea na przesłuchanie, sprawdzenie i obserwację. Jego sprawę przekazano następnie do XX-Committee, który miał potwierdzić jego przydatność w roli podwójnego agenta. Początkowo Komitet miał wątpliwości co do jego osoby, jako że Niemcy wiedzieli przecież o jego służbie dla MI-6 i mogli się słusznie obawiać, że powtórzy stary numer. A przy braku zaufania mogli odczytywać raporty „Armanda" na opak. Zatrudniono go jednak, choć nie bezpośrednio w sprawach operacyjnych i nadano trzecie już imię w ciągu osiemnastu miesięcy - „Brutus". Wkrótce jednak z charakteru zadawanych mu przez Niemców pytań domyślono się, że cieszy się ich zaufaniem. Wtedy szybko załatwiono mu funkcję „oficera łącznikowego między polskimi i królewskimi siłami powietrznymi", czyli z punktu widzenia Niemców stanowisko, na którym po „Brutusie" można się było spodziewać sporej wiedzy na temat „Neptuna". Była to szczęśliwa decyzja, bo kiedy pech chciał, że szeregi agentów specjalnych XX-Committee zostały uszczuplone, „Brutus" z powodzeniem przejął cały ciężar ich obowiązków. Człowiek, któremu XX-Committee z wielką niechęcią zaufał, stał się najważniejszym agentem radiowym w ramach planu „Quicksilver". Pseudonim „Treasure" był bardziej adekwatny dla osoby, która go nosiła, niż „Brutus" nadany Czerniawskiemu. „Treasure" wnosiła do planu „Quicksilver" pewien smaczek autentyzmu. Nazywała się naprawdę Lily Siergiejew, miała 26 lat, była Francuzką rosyjskiego pochodzenia, a pierwszy raz wpadła w oko agentom brytyjskich służb specjalnych w roku 1937 przez swego wuja, generała George'a de Millera, przywódcy carskich wygnańców w Paryżu. „Zbyt grubo ciosane słowiańskie rysy twarzy... zeszpecone kwadratową szczęką łagodziły delikatnie zarysowane brwi i pełne
JORTITUDE POŁUDNIE"
443
wyrazu oczy. Gęste, kasztanowe włosy luźno opadały na silne ramiona o męskim rysunku. Lily jednak wcale nie brakowało kobiecości - była czuła, kokieteryjna i figlarna, łatwo się przywiązywała, choć była zdecydowana w sposobie bycia". W oczach swoich niemieckich i brytyjskich mocodawców była osobą inteligentną, ale porywczą i trudną do okiełznania. Przekonana, że umiera na białaczkę, lekceważyła swoje osobiste bezpieczeństwo (żyła jeszcze w roku 1971). Po wybuchu wojny panna Siergiejew znalazła się w Libanie, leżącym na trasie rajdu rowerowego Paryż-Sajgon. Antykomunistka ze względu na swe carskie pochodzenie, zdecydowała się na powrót do Paryża i zaoferowanie swoich usług MI-6. Ale zanim mogła skontaktować się z Dunderdale'em, Paryż wpadł w ręce Wehrmachtu i panna Siergiejew zmieniła plany. Zaoferowała swe usługi Abwehrze. Kosztowało ją to wiele drogich przyjęć przy dobrym winie i wykwintnych obiadów, zanim Abwehra zgodziła się ją zatrudnić. Jednak panna Siergiejew od początku nosiła się z zamiarem zdrady, praca dla Abwehry potrzebna jej była do zdobycia papierów i pieniędzy. Chciała się przedostać na Półwysep Iberyjski i w czerwcu 1943 roku udało jej się dopiąć celu. Abwehra odmówiła wyposażenia jej w przekaźnik i kody. W tym czasie, w roku 1943 żadna z agentek Abwehry nie była tak ekwipowana do służby w terenie. Po prostu, Canaris nie lubił kobiet. Nie dowierzał im, czuł, że są zbyt podatne na wpływy emocjonalne i brakuje im męskiego obiektywizmu. I tak panna Siergiejew mogła się kontaktować ze swymi zwierzchnikami tylko w formie pisemnej. W Madrycie pierwsze kroki skierowała do ambasady brytyjskiej, oczywiście w tajemnicy przed Niemcami. Jednemu z urzędników powiedziała o swojej misji dla Abwehry. Niemal natychmiast otrzymała papiery, upoważniające do lotu z Lizbony do Anglii. A tam rutynowo przesłuchały ją władze bezpieczeństwa w Królewskiej Szkole Patriotycznej, gdzie potwierdzono jej lojalność i przedstawiono propozycję „tajnej służby", czyli pracy dla XX-Committee, o którego istnieniu nie miała mieć pojęcia, podobnie jak nie miała wiedzieć, na czym właściwie polega jej praca. Dla Komitetu bowiem nie była osobą zupełnie pewną, znakomicie natomiast mogła wypełniać pewne zadania, wymagające kobiecej ręki i umysłu. Wkrótce panna Siergiejew stała się dla swoich brytyjskich zwierzchników prawdziwym skarbem. Stąd jej pseudonim - „Treasure". Niebawem „Treasure" uruchomiła tajną, pisaną niewidocznym atramentem korespondencję z Niemcami poprzez skrzynkę kontaktową w Lizbonie. Doniosła im, że wstąpiła się do brytyjskiej służby kobiecej, co zresztą rzeczywide wkrótce uczyniła. Jej listy uwierzytelniające zostały zaakceptowane - pochwaliła się i zameldowała szczerze, że spotkała oficera sztabowego z dowództwa 14. armii w Bristolu. Bristol był kwaterą główną amerykańskiej armii wyznaczonej do ataku „Neptun", ale armia tam stacjonująca miała numer 1 -14. armia istniała tylko dla celów decepcyjnych. Potem „Treasure" doniosła, że kwatera główna 14. armii przeniosła się do Little Waltham w hrabstwie Essex, blisko Morza Północnego i Pa's de Calais, czyli do rejonu koncentracji fikcyjnej Grupy Armii FUSAG. Przenosiny były jej na rękę, jak twierdziła, ponieważ teraz 14. armia jest bliżej Londynu i będzie mogła częściej widywać się ze swoim przyjacielem. Meldowała również o prawdziwych amerykańskich i brytyjskich jednostkach, tworzonych z myślą o nadaniu autentyzmu decepcjom planu „Quicksilver". Kłamała natomiast w sprawie ich dyslokacji, fałszywie definiowała ich przeznaczenie i zadania i zatajała ich przynależność do grup armii, które rzeczywiście miały uczest-
444
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIEC 1944
niczyć w operacji „Neptun". Jej bezpretensjonalne i często błahe zwierzenia szczelnie wypełniały luki w obrazie FUSAG, dodawały detale pominięte w raportach innych członków orkiestry „Quicksilver". Z kolei w ślad za podawaną przez „Treasure" konkretną lokalizacją jakiejś jednostki wojskowej szły odpowiednie, potwierdzające jej historyjkę przekazy radiowe, które - jak się spodziewano - przechwycą niemieccy radiowcy. W momencie, gdy „Ultra", śledząca ruch radiowy między Madrytem a Berlinem odnotowała, że kontakty „Treasure" z Niemcami są owocne, ona nagle przekazała smutną wiadomość, że „zerwała przyjaźń z przyjacielem z 14. armii, gdyż jej ukochany wyjeżdża do Francji, a ona zapewne nie zostanie tam odkomenderowana". Ale doniosła nieco później - znalazła sobie kogoś innego, z biura amerykańskiej prokuratury wojskowej w Cheltenham. Stanowisko nowego przyjaciela zapewnia jej dopływ wielu ciekawych informacji. Okazuje się - pisała - że armia amerykańska ma zwyczaj wydawać miesięczne raporty o prowadzonych w dywizjach sprawach kryminalnych, co między innymi służyło jako barometr morale i wydolności każdej z dywizji. Czy raporty te rzeczywiście mogą być użyteczne? Tak, oczywiście - odpowiedzieli mocodawcy „Treasure". CSM z miejsca zaczęło fabrykować rzeczone raporty. Pomijali w nich skrupulatnie sprawy dywizji, o których Niemcy nie wiedzieli nic lub też alianci chcieli zataić ich istnienie, lub włączali raporty z Grupy Armii FUSAG o odpowiedniej treści. „Quicksilver" rósł zdrowo, pączkował i był bliski zaowocowania. A jednak gromadziły się nad nim chmury gradowe. Chodziło o sprawę „Tricycle". „Tricycle", młody Jugosłowianin o prawdziwym nazwisku Duśko Popów, przyszedł do XX-Committee prostszą drogą niż jego koledzy po fachu. Podczas studiów na Uniwersytecie we Freiburgu przed wojną, zaprzyjaźnił się z kolegą studentem Johanem Jebsenem. Po studiach Popów wszedł do firmy transportu morskiego. Jebsen natomiast, w tym czasie już ważna figura w Abwehrze, z którą związał się jeszcze w okresie studiów we Freiburgu, nie raz czynił zawoalowane sugestie, czy jego przyjaciel chciałby sobie podnieść dochody i poprawić status społeczny w Niemczech, szpiegując dla Rzeszy przeciwko Brytyjczykom. Propozycję ponowił w roku 1940, kiedy Popów przyszedł do niemieckiego konsulatu w Belgradzie, by załatwić dokumenty związane ze sprzedażą dwóch statków Niemcom. Ale Popów nie chciał pracować dla Niemców. Skontaktował się z przedstawicielem MI-6 w Belgradzie i uzgodnił z nim, że zgodzi się na współpracę z Abwehrą. A ta niebawem zaproponowała mu wyjazd do Anglii w celu zabrania tajnych listów kurierskich od członka ambasady jugosłowiańskiej, będącego na liście agentów Abwehry w Londynie. Zdał sprawę ze swej misji w MI-6, która załatwiła mu papiery. Do Londynu przybył 20 grudnia 1940 roku. Masterman wyraża się o nim pozytywnie: „W czasie przesłuchania zrobił na nas jak najlepsze wrażenie... czuliśmy, że mamy w nim nowego, niezwykle wartościowego agenta, który bez wzbudzania podejrzeń mógł spotykać się z przedstawicielami dowolnej warstwy społecznej, miał dobre układy z Niemcami, a zwłaszcza z oficerami Abwehry (z Jebsenem) i pracę, będącą znakomitą przykrywką dla częstych podróży do Lizbony lub innych neutralnych stolic europejskich". Nawet Menzies znalazł dla niego zadania specjalne - dzięki powiązaniom z Abwehrą mógł być łącznikiem między MI-6 i spiskowcami antyhitlerowskimi w niemieckich służbach tajnych, na przykład z Canarisem.
JORTITUDE POŁUDNIE"
445
Popów obracał się również w kręgach związanych z dworem jugosłowiańskim. Popów, już jako „Tricycle", mógł zameldować Niemcom, że przez króla ma dostęp do kręgów bliskich Churchillowi. To zapewnienie, poparte znajomością szczegółów życia w Storey's Gate i sprawozdaniem na temat zdrowia Churchilla, niebywale podbudowało jego prestiż w oczach mocodawców z Abwehry. Przykrywka zawodowa wymagała częstych podróży do Lizbony, na co Brytyjczycy przystali bez obiekcji. ,Tricycle'a" przeszkolono i wyekwipowano - przy przekazywaniu materiałów wywiadowczych z Wielkiej Brytanii do swoich mocodawców w Lizbonie, a konkretnie do niejakiego Karsthoffa, mógł posługiwać się radiem, ukrytym pismem i mikrofotografią. Materiały te były, oczywiście, fabrykowane i dostarczane przez XX-Committee, a zawierały dość informacji na tyle wartościowych, że prestiż „Tricycle'a" w oczach Abwehry rósł nieustannie. W czerwcu 1941 roku Abwehrą wysłała „Tricycle'a" do Ameryki, aby dowiedział się tam szczegółów dotyczących środków obronnych amerykańskiej bazy w Pearl Harbour. Brytyjczycy poparli ten wyjazd, przerzucając jego sprawy na kolegów z FBI. Ale w Stanach Zjednoczonych „Tricycle'a" nie przyjęto dobrze. J. Edgar Hoover nie chciał szpiegów w Ameryce i „Tricycle" wrócił do Lizbony w październiku 1942 roku, tłumacząc słabe wyniki swej misji zbyt niskimi apanażami, w które zaopatrzyła go Abwehrą. Błąd ten szybko naprawiono, dając mu od ręki duże środki na organizację siatki w Wielkiej Brytanii. Wkrótce miał już Balloona, oficera armii brytyjskiej, który potrzebował pieniędzy na spłatę długów. Zwerbował też do pracy dla Abwehry Gelatine, Austriaczkę na wygnaniu w Londynie i agentkę MI-5 (oczywiście nie wiedziała ona o jego pracy dla Brytyjczyków). Dokooptował także do swego grona „Meteora", który był związany z najbliższym otoczeniem króla Piotra i „Jugosłowianinem z dobrej rodziny, dobrego charakteru i zasad patriotycznych". W lipcu 1943 roku „Tricycle" znowu był w Lizbonie, gdzie miał nadzieję odświeżyć starą przyjaźń z Jebsenem, który awansował w Abwehrze i dostał od Canarisa przydział do Lizbony. Jest możliwe, że miał tam załatwić jakieś sprawy „Schwarze Kapelle". Już podczas pierwszego po latach spotkania Jebsen nie ukrywał, że hitleryzm go rozczarował. „Tricycle" od razu po powrocie do Londynu doniósł zwierzchnikom z XX-Committee, że Jebsen jest gotów do współpracy z Brytyjczykami. Niebawem „Artist" (jak nazwano Jebsena w XX-Committee) przysporzył siatce „Tricycle'a" jeszcze jednego agenta - o pseudonimie „Freak". „Freak" był również jugosłowiańskim oficerem, a w grudniu 1943 roku, po przeszkoleniu przez Abwehrę w obsłudze aparatury radiowej, przybył do Anglii i przyłączył się do siatki „Tricycle'a". Kolejny Jugosłowianin z bogatych sfer Belgradu - Worm - przyłączył się w tym samym czasie, a w jego zeznaniach przesłuchujący go Brytyjczycy znaleźli potwierdzenie wrażenia, jakie „Tricycle" odniósł w Lizbonie, że obaj oficerowie Abwehry - „Artist" i Canaris - są chwiejni w swojej lojalności wobec Trzeciej Rzeszy. Dzięki skutecznej działalności agenta „Tricycle" na przełomie lat 1943 i 1944 XX^Committee w całości już kontrolował „jugosłowiański krąg" agentów Abwehry wokół króla Piotra. Była to bardzo fortunna okoliczność w świetle bezpieczeństwa wojsk alianckich podczas trwania operacji „Neptun", ponieważ król rezydował w hotelu „Savoy" i często go widziano w barze amerykańskim z alianckimi generałami i korespondentami wojennymi. Natomiast użyteczność „Artista" dla XX-Committee ciągle jeszcze stała pod znakiem zapytania. Kiedy w listopadzie 1943 roku „Tricycle" ponownie odwiedził Lizbo-
\r 446
AKCJE TAJNE IDECEPCJA, STYCZEŃ-CZERWIECX\e4
JORT1TUDE POŁUDNIE"
447
W
1
nę, „Artist" przekazał mu bardzo ważne informacje dotyczące broni V i „Schwć tće Kapelle", a to już było coś konkretnego, co kazało widzieć w nim przyszłego rezyit e nie bez powodów obawiał się tego, co wiązało się z zatrudnieniem „Artista", a«Vlpóki co - pozostawiono sprawy ich własnemu biegowi. yj>c W lutym 1944 roku „Tricycle" pojechał do Lizbony z najpoważniejszą w swoafj karierze misją wojenną: „Quicksilver". Niósł ze sobą szczegółowe informacje naetnmat składu i siły wojsk w Wielkiej Brytanii, przygotowywanych na czas inwazji, i y,teriały te - jak poinformował swego kontrolera, Karsthoffa - zebrali niezależnie Balic re, Gelatine, „Meteor", „Freak", Worm oraz ich subagenci. Zagranie było zuchwałe. Z ją r żały od niego sukces lub fiasko planu „Quicksilver". Czy Niemcy uwierzą agentcebji „Tricycle"? Jeśli tak, wszystkie zamierzone przecieki i raporty od innych podwójnla-żi agentów będą służyły wzmocnieniu efektu planu „Quicksilver". Jeśli nie, ,,Quicksilvnz;' skończyłby się fiaskiem. Z niejasnych powodów Kartshoff zareagował niechętnidejji materiały dostarczone przez „Tricycle", określając je jako „wzniecające niepotrze^ae zamieszanie i plotki". Ale „Tricycle" nie dał za wygraną, zaprotestował ostro pflociwko pomniejszaniu swoich zasług i zażądał wysłania materiałów do oceny prr'cfc ekspertów w Berlinie. Karsthoff zadośćuczynił jego żądaniu. Szczęśliwie dla plAta „Quicksilver", reakcja FHW była zupełnie inna. Dostrzegło ono w materialny „Tricycle" to, na czym LCS i CSM zależało - gromadzący się w południowo-wsch&sniej i wschodniej Anglii zalążek Grupy Armii FUSAG. Sam Roenne w biuletynie e^i Hitlera i OKW 9 marca 1944 roku napisał: „Przesyłka V-Mana przynosi szczegółu ; wartościowe informacje... Ich autentyczność została sprawdzona i potwierdzona. :łciwiera ona informacje na temat trzech armii, trzech korpusów armijnych i dwudzieddi trzech dywizji, miejsce stacjonowania tylko jednej z nich można kwestionować, l
View more...
Comments